Rozdział 2
W powietrzu uniósł się zapach dymu. Kilka smoków z zaciekawieniem spojrzało w stronę Nieboskrzydłych, jednak szybko uznały, że to tylko nudna potyczka starszych uczniów, niewarta uwagi. Pośród gwaru nie było nawet słychać syku Karmazyn.
Blask, pod wpływem adrenaliny i szoku, zerwał się z miejsca, ale teraz stał w bezruchu, nie wiedząc, co powinien zrobić. Pozwalał, by jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm niespokojnych oddechów. Czekał tylko, aż kurz opadnie, a na czarnej ziemi znów będzie widać Karmazyn, która jakoś odpowie na taką zniewagę. Czerwonopióra zdawała się udawać przejęcie. Akcent wachlował się skrzydłami, próbując ukryć uśmiech pełen satysfakcji. Kormoran czołgał się po ogonie matki.
Bijou westchnęła ciężko i poprawiła jeden z pierścieni na swoim brązowym szponie.
- Nieważne, co o mnie myślisz. Jestem twoją królową – powiedziała prawie stanowczo. Jej głos drżał lekko, ale oczy lśniły dumą. Zwróciła się do Blaska, który przyglądał się wszystkiemu z milczeniem. – Blasku, mam nadzieję, że ty i Wietrzyk będziecie dobrze uczyć się w szkole. Godnie reprezentujcie nasze plemię. Pamiętajcie, że jako Nieboskrzydła królowa zawsze będę do waszej dyspozycji.
Karmazyn odkaszlnęła, odganiając od siebie kłęby dymu i kurzu. Parę razy złożyła i rozłożyła skrzydła, uśmiechając się. Kawałek jej ogona był lekko przypalony – na pewno dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie miała gdzie uskoczyć – a zniszczona ziemia pod jej łapami zlewała się z kolorem pazurów. Bijou rzuciła smoczycy przelotne spojrzenie i odeszła, tym razem przybierając dostojniejszą postawę.
Karmazyn podeszła do Akcenta, próbując się nie śmiać, i złapała jego szpony w swoje własne. Smok odruchowo cofnął się i spojrzał na nią zdziwiony.
- To właśnie chciałam osiągnąć – oznajmiła mu spokojnie. – Widzisz? Ma w sobie waleczność. Będzie dobrą królową, potrzebuje tylko czasu... i kogoś takiego jak ty. Opiekuj się nią – zamyśliła się na chwilę. – W każdym razie nie życzę jej źle.
Nieboskrzydły strażnik patrzył na Karmazyn zszokowany. Parę razy otworzył i zamknął paszczę, jednak szybko dotarło do niego, że nie ma pojęcia, co mógłby odpowiedzieć. Pokiwał tylko głową i uśmiechnął się niepewnie. Blask zmrużył oczy, ze złością przesuwając ogonem po ziemi. Był pewien, że jego babcia zrobi coś zupełnie innego. Nie miała dawać szansy Bijou! Najlepszą odpowiedzią na coś takiego byłoby rzucenie wyzwania o koronę.
Wszyscy byli w błędzie, jak zawsze. Do tego Blask zdążył się już przyzwyczaić... jednak Karmazyn zwykle podejmowała dobre decyzje.
Jak widać każdy zawodzi.
Nieboskrzydły książę prychnął wściekle, w akcie bezsilnej złości wypluwając pióropusz ognia. Następnie spiorunował wzrokiem Akcenta, wziął do łapy swoją torbę i najzwyczajniej w świecie odszedł. Kierował się już bezpośrednio do wejścia Akademii. W końcu im szybciej znajdzie się w szkole, tym szybciej zapomni o Bijou, znajdując sobie nowe smoki, których może nienawidzić.
Miał dosyć wszystkiego, łącznie ze swoją pogardą do innych. W zasadzie tego, że nie do końca potrafił ją okazywać. Albo tego, że czasami zastanawiał się, czy to w ogóle ma sens.
Czy nienawidzenie wszystkich wokół nie sprawia, że to ja jestem żałosny?
W pewnym momencie zawahał się – może powinien chociaż pożegnać się z matką i okazać jej jakiś szacunek? W końcu ona zawsze była dla niego dobra i jako jedna z nielicznych w ogóle w niego wierzyła... tylko że jeśli teraz by zawrócił, okazałby słabość. Nie mógł sobie na to pozwolić. Zacisnął więc tylko zęby i rozłożył skrzydła, żeby nie napotkać pełnych smutku oczu Czerwonopiórej, w razie gdyby jednak zdecydował się odwrócić głowę.
Blask zaczął sobie przypominać wszystko, czego może nienawidzić, żeby zdusić w sobie przebłyski dobra. Pomogła mu w tym również Wietrzyk, krzycząca gdzieś z boku jego imię. Dzięki temu dotarł do wejścia w okropnym humorze, ciągnąc za sobą ogon i mnóstwo dymu.
Nieboskrzydły przepchnął się obok dwóch Piaskoskrzydłych smoczyc i, po drodze celowo następując na łapę jakiegoś Lodoskrzydłego, znalazł się pod irytująco wesołym napisem "Akademia Jadeitowej Góry wita nowych uczniów!". Hasło namalowano różowym kolorem na białym płótnie, ozdobiono jaskrawymi kwiatami i wywieszono nad szerokim wejściem. Szare skały miały kolor pochmurnego nieba i Blask już poczuł ukłucie tęsknoty za domem.
- Cześć! – wesoły głos fioletowej Nocoskrzydłej wyrwał smoka z zamyślenia. – Ty musisz być Blask, prawda? Nazywam się Profetka. Proszę, to twój zwój powitalny! – powiedziała z uśmiechem, wpychając Blaskowi w łapy zwiniętą mapkę i jakiś papier pokryty miłymi słowami. Nieboskrzydły nawet nie protestował.
Profetka przerwała na chwilę i spojrzała na małą karteczkę, którą trzymała w szponach. W tym czasie Blask ze zdziwieniem zauważył, że mimo swoich niewielkich rozmiarów, smoczyca jest co najmniej kilka lat starsza od niego. Zmrużyła oczy, żeby przeczytać niewyraźne litery. Mruknęła coś pod nosem i z powrotem zwróciła się do Nieboskrzydłego.
- Będziesz w pokoju razem z trzema innymi smokami, czwarta jaskinia na lewo – oznajmiła i uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że ci się tutaj spodoba!
Blask parsknął.
- Też mam taką nadzieję – wysyczał, wchodząc do środka. Profetka zignorowała tę uwagę i już zwracała się z powitalną przemową do kolejnego smoka.
Nieboskrzydłego zaskoczyło to, co zobaczył. Spodziewał się cichej, ciemnej, pustej, klaustrofobicznej jaskini pełnej jeszcze ciemniejszych korytarzy i komnat, w których można się zgubić i które sprawiają, że zaczyna się doceniać wszystko, co tą jaskinią nie jest.
Tymczasem panował tutaj gwar, sklepienia były ozdobione różnobarwnymi kwiatami, a ściany pełne kolorowych odcisków łap oraz imion uczniów, którzy uczęszczali do szkoły wcześniej. Ku zdziwieniu Blaska, podłoga była równa i przyjemnie chłodna pod szponami, a korytarz na tyle szeroki, że dwa smoki mogłyby iść obok siebie z rozłożonymi skrzydłami. Nieboskrzydły przeszedł kilka kroków i zauważył, że każdy z pokojów miał nad wejściem tabliczkę, informującą o tym, które skrzydło je zajmuje.
Zanim dotarł do przydzielonego mu przez Profetkę pomieszczenia, minął kilka smoków, które w trakcie swoich rozmów uśmiechały się do niego dziwnie przyjaźnie. Wzdrygnął się i zerknął na tabliczkę.
Srebrne skrzydło.
Westchnął ciężko, przypominając sobie, że będzie musiał uczyć się z hybrydą. I z innymi smokami. Spojrzał na prawą stronę korytarza i zauważył, że nad wejściem znajduje się identyczny napis. Nieboskrzydły zdał sobie z czegoś sprawę. To miałoby sens. Osobne pokoje dla smoków i dla smoczyc.
Nie pomyślał o tym wcześniej. Na dobrą sprawę w ogóle nie wyobrażał sobie tego, jak może wyglądać Akademia. Jedyne, na co liczył, to prywatna komnata, ze wszystkim, czego mógłby potrzebować książę. Jednak kiedy przedstawił swój pomysł Karmazyn, smoczyca zdenerwowała się, mówiąc, że kiedyś przez blisko dwa tygodnie była zamknięta w klatce i liczyła tylko na śmierć. Więc, jej zdaniem, dzielenie pokoju z trzema smokami było luksusem, na który Blask mógłby sobie pozwolić.
W łagodnych słowach jego babci brzmiało to mniej więcej: jeśli zaraz nie przestaniesz narzekać, przypalę ci twój piękny pysk.
Nieboskrzydły syknął i wszedł do środka.
Dwóch lokatorów, Deszczoskrzydły i Morskoskrzydły, przerwali rozmowę, spoglądając na przybysza trochę krzywo. Po chwili jednak kolorowy smok uśmiechnął się radośnie i podszedł do Blaska.
- Jestem Koliber – przedstawił się, wyciągając łapę w stronę Nieboskrzydłego. – To jest Rekin. Chodź, rozgość się, zapraszamy.
Koliber nic sobie nie zrobił z tego, że Blask nawet nie dotknął jego łapy.
Nieboskrzydły przyjrzał się smokom i poczuł odruchową złość na to, że nie są jego współplemieńcami. Westchnął ciężko, ponownie uświadamiając sobie, jak beznadziejnie zapowiada się reszta jego życia.
Rekin był całkiem spory, nawet większy od Blaska. Jego łuski w różnych odcieniach zieleni migotały w świetle pochodni, a na skrzydłach widać było jasne spirale i zakrętasy. Smok miał kilka kolczyków w uchu, pierścienie na rogach i dwóch szponach, oraz dziwną ozdobę na ogonie. Perfidnie rozświetlił pasy najjaśniej jak mógł, na co Nieboskrzydły zamrugał tylko, oszołomiony.
Rekin i Koliber zaśmiali się krótko, a smok fuknął.
- Nigdy nie widziałeś tak jasnego światła? – spytał rozbawiony Morskoskrzydły, owijając ogon wokół łap. Jego głos był niski i kojący. Tylko po co smokowi głos, jeśli całe życie spędza pod wodą, jak ryba? – Przyzwyczajaj się – powiedział radośnie, błyskając białymi zębami.
- Wierz mi, ogień Nieboskrzydłych też potrafi być bardzo jasny – odgryzł się Blask, pozwalając, by dym owijał się wokół jego rogów. – Mogę ci pokazać, jeśli chcesz.
Rekin uśmiechnął się pod nosem. Koliber przechylił głowę, by móc lepiej przyjrzeć się czerwonemu smokowi. Nagle łuski na jego ogonie zaczęły się zmieniać, przybierając kolor świeżej krwi, a po chwili cały Deszczoskrzydły zmienił swoją barwę. Blask powstrzymał się przed tym, by nie okazać za bardzo swojego zdziwienia.
W pierwszej chwili czuł się tak, jakby patrzył na Nieboskrzydłego.
- I jak? – zapytał z dumą Koliber.
Rekin podszedł do niego i przyjrzał mu się dokładnie, krytycznie. Blask ochłonął i teraz widział już kilka błędów, które popełnił Deszczoskrzydły (pomijając sam fakt bycia Deszczoskrzydłym) – drobne niedociągnięcia w układzie łusek czy zbyt matowe skrzydła. Z zaskoczeniem jednak słuchał, jak Rekin również zwraca mu na to uwagę.
- Masz zły układ łusek na ramionach – powiedział Morskoskrzydły, wskazując srebrnym szponem na łapy Blaska. – Widzisz? Tutaj nie są w równych rzędach, w przeciwieństwie do tych na ogonie i szyi. Poza tym, musisz dodać więcej połysku na skrzydłach. – Wygląd Kolibra zmieniał się w miarę tego, co mówił Rekin. – Musisz też bardziej zatuszować kryzę. O, tak jest dobrze. I nie zwijaj ogona.
Deszczoskrzydły pokiwał głową, stosując się do wszystkich porad. Z bliska wyglądał jak dość słaby i chudy, pozbawiony ognia Nieboskrzydły, jednak Blask był pewien, że z daleka nie dałoby się go odróżnić...
Może wcale nie mam powodów, żeby wszystkich nienawidzić, odezwało się coś wewnątrz niego. Może Deszczoskrzydłe wcale nie są gorsze od mojego plemienia?
Zignorował tę myśl. Mimo wszystko musiał przyznać przed sobą, że faktycznie były momenty, w których zapominał o swojej ogólnej niechęci do świata. Ten moment należał do właśnie takich. Blask był strasznie ciekawy tego, co jeszcze jest w stanie zrobić Koliber i skąd Rekin wie, jaki układ łusek powinny mieć Nieboskrzydłe.
- Umiałbyś zrobić coś podobnego do dymu? – zapytał.
Koliber zastanowił się chwilę.
- Musiałbym to zobaczyć – odpowiedział niepewnie. – Wiesz, nie mam w sobie ognia.
Blask zignorował ten idealny pretekst do wytknięcia smokowi wyższości Nieboskrzydłych nad Deszczoskrzydłymi i skupił się na tym, by dym zebrał się na jego skrzydłach i rogach. Koliber przez krótką chwilę przyglądał się szarym smugom z uwagą, po czym niemalże identyczne pojawiły się na jego ciele. Wyglądały jednak zbyt sztucznie, ponieważ nie poruszały się ani nie pachniały w charakterystyczny sposób, ale na to drugie Deszczoskrzydły nie miał żadnego wpływu.
- Jeśli będziesz podobny wzór powtarzał ciągle trochę wyżej albo trochę niżej, to dasz radę uzyskać efekt falowania – stwierdził Rekin, wskazując konkretne miejsca na ciele Kolibra. – Spróbuj, jeśli to nie za trudne.
Udający Nieboskrzydłego smok westchnął ciężko, próbując uzyskać iluzję poruszającego się dymu.
- To trudniejsze niż myślałem – przyznał z rozczarowaniem, gdy kolejny raz mu się nie udało. Zamachał skrzydłami i wrócił do swojego zwykłego koloru. Blask nigdy jeszcze nie widział tak żywych barw ani takiego ich stężenia, w żadnym miejscu, a już na pewno nie na smoku.
Kiedy wszedł do pokoju, Koliber był zielonkawy, z delikatnymi dodatkami różu, bieli i błękitu, jednak teraz wyglądał jak połączenie wszystkich kwiatów lasu deszczowego i tęczy, widzianych w dodatku podczas najsłoneczniejszego dnia w całej Pyrrii.
Jego skrzydła mieniły się wszystkimi ciemnymi odcieniami zieleni i niebieskiego oraz lśniącym srebrem, skomplikowanymi wzorami przechodząc w jaśniejsze odmiany – turkus i cyjan, łagodnie zmieniając się w kolor patynowy. Podbrzusze w barwach wyblakłego różu i matowej bieli kontrastowało z malachitową zielenią łusek, które na końcu ogona i skrzydeł robiły się trochę ciemniejsze, migocząc brudnym żółtym. Plamy idące wzdłuż linii grzbietu były fioletowo-niebieskie, jednak czasem połyskiwały jaskrawym różem. Rogi i szpony wydawały się ciemnoszare, jednak w następnej chwili miały kolor sepii, beżu lub umbry.
Blask nie mógł się na to napatrzeć. Jako Nieboskrzydły, był przyzwyczajony do monotonnych kolorów – inne smoki z jego plemienia były w końcu złote, pomarańczowe lub czerwone. Krajobrazami, które znał, były głównie lasy: suche, spalone bądź zwykłe, ewentualnie gołoborza, czerwone czy szare góry, półpustynie, kilka razy widział też sawannę... Wszystko to miało tylko kilka monotonnych odcieni.
Wszystko to było takie szare w porównaniu do jednego smoka.
- Ładne, prawda? – zagadnął z rozbawieniem Koliber. Kolejna fala kolorów rozlała się po jego łuskach. – Zgaduję, że wcześniej nie miałeś okazji zobaczyć Deszczoskrzydłego.
Rekin uważnie obserwował ich swoimi przyjaznymi oczami, leżąc nad brzegiem dość sporego basenu. Blask potrząsnął głową. Przecież nie mógł przestać nienawidzić świata, tylko dlatego, że Koliber był kolorowy.
- Nie za bardzo – odpowiedział, starając się włożyć w tę wypowiedź wystarczająco dużo pogardy. Zadziałało, ponieważ Deszczoskrzydły obruszył się i spojrzał na smoka dziwnie. Wspiął się na swój hamak, który wisiał blisko trzy metry od basenu Rekina, i ułożył się dumnie, pozwalając, by jego barwny ogon dotykał ziemi.
Blask zmrużył oczy.
- Naprawdę śpisz pod wodą? – spytał Morskoskrzydłego. – To znaczy, nie jest ci potem za zimno, czy coś? Oczywiście mnie to nie obchodzi, bo dla mnie mógłbyś zamarznąć na śmierć.
Nieboskrzydły wewnętrznie załamał się sam sobą. To, co powiedział, było komiczne i nie brzmiało jak coś, co mogłoby urazić. Brzmiało co najwyżej żałośnie.
Zaskakujące, jak bardzo trzeba się przyłożyć do obrażania niektórych smoków.
Rekin parsknął śmiechem, a kolczyki w jego uszach zabrzęczały.
- Zachowujesz się tak typowo, że to aż urocze – przyznał, zapalając dwa pasy na szyi i pysku. Ku zdziwieniu Blaska, Koliber odpowiedział na tę wiadomość, rozjaśniając konkretne miejsca na ciele. Rekin, widząc zaskoczenie Nieboskrzydłego, zabrał się za dalsze wyjaśnienie. – Nauczyłem go kilku słów i zwrotów w podwodnym języku – odparł, jakby to było oczywiste.
- To Deszczoskrzydłe są w stanie...?
Koliber poruszył się na swoim hamaku, składając skrzydła.
- Nie ukrywam, że jest to bardzo trudne, jeśli nie jest się Morskoskrzydłym – przyznał. – Ale nie niemożliwe.
Blask zmarszczył pysk. Dlaczego Nieboskrzydłe nie miały takich umiejętności? Przez chwilę jego plemię wydało mu się potwornie zwyczajne, ale potem przypomniał sobie, że to przecież niedoścignieni lotnicy i najgorętsze smoki ze wszystkich.
Tylko czy to było aż tak niesamowite w porównaniu do zdolności kamuflażu czy możliwości przeprowadzenia rozmowy, której nikt nie mógłby usłyszeć?
- Co do twojego pytania – podjął dalej Rekin – w drugiej części pokoju, tej za wąskim przejściem, są trzy miejsca – jedno dla mnie, gdybym miał dosyć bycia rybą.
Blask wysunął z paszczy rozwidlony język i wykaszlał trochę dymu. Jak miło, że Morskoskrzydły sam porównał się do ryby.
- Nieboskrzydłe mają tak zawsze? – spytał z zaciekawieniem Rekin, zanurzając końcówkę ogona w wodzie. – Chodzi mi o ogień. Musicie go wypluwać cały czas? To uciążliwe? Czy przez ten dym wijący się wokół pyska nie macie gorszego wzroku?
Blask pokręcił głową i wziął głęboki oddech. Chciał odpowiedzieć, jednak coś go powstrzymało. Czyjeś spojrzenie wypalało jego grzbiet, rozrywało skrzydła i wyrywało mu serce z klatki piersiowej. Czyjeś szpony zostawiły ślad na podłodze tuż obok ogona Nieboskrzydłego. Czyjeś życie było niepewne, Blask czuł to w powietrzu.
Syknęło, gdy rozżarzone łuski Piaskoskrzydłego otarły się o równie gorące łuski smoka nieba. Rekin i Koliber patrzyli na to wszystko z niepokojem. Blask odwrócił się, warcząc, i napotkał wściekłe, pełne nienawiści, czarne jak obsydian oczy.
- Możesz mnie nie znać – zaczął spokojnie Piaskoskrzydły. Był niemalże biały, a większość jego grzbietu wyglądała tak, jakby ktoś pokruszył na nim kwarcyt. – Nazywam się Mistral, jestem wnukiem Wapienia.
Blask wzdrygnął się na dźwięk tego imienia. Oczywiście, że je znał. Pamiętał, kim jest Wapień. Wiedział, do czego doprowadzi ta rozmowa, dlatego napiął wszystkie mięśnie i czekał w gotowości.
- Twoja babcia zamordowała mojego ojca i dziadka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top