Rozdział 10
Wciąż byłam zła na chłopaków. No bo od razu uznali że kłamię. A przecież ja właśnie mówiłam prawdę. Jestem Tiangszi i nic na to nie poradzę. Teraz mogłam tylko siedzieć i się gapić na to jak pracują. No niby mogę im pokazać moją koniczynę, albo skrzydła. Jednak co to da? Raczej nie dużo. Muszę sobie z tym na razie radzić sama.
Słuchałam wszystkiego co mówili do siebie i czasem do mnie podczas ćwiczeń. Trzy ważne rzeczy: skupienie, opanowanie i siła. To liczyło się najbardziej. Żaden jednak nie umiał się skupić. Opanowanie wychodziło od czasu do czasu.
- Siłę to wy może i macie, ale skupić to wy się za nic nie umiecie.
Po moim tekście wszyscy rzucili mi groźne spojrzenia, a ja miałam ochotę się śmiać. Ja sama w sobie nie mam ani tego , ani tego. Ale nie muszą o tym wiedzieć.
- Dobra koniec na dziś, mnie boli głowa.
Maciek narzekał już od godziny, a trening zaczął się dwie godziny temu. Słaba kondycja. Ja przecież ćwiczyłam całą noc i nie byłam zmęczona. No może i byłam ale to mnie nie obchodziło, po prostu chciałam jak najszybciej i jak najwyżej wzlecieć.
- co jest trudniejsze latanie czy magia?
Cała trójka przemieniła się w ludzi i zaczęliśmy powoli iść w stronę domu Sama.
- Latanie. Jest niesamowicie wyczerpujące. Magia to jakby część duszy, jest lekka i przyjemna. Chyba że wykorzystujesz ją w złym celu, w tedy jest cięższa, chyba... nigdy nie próbowałem.
Zamyśliłam się. Dwie godziny magii wymęczyły Maćka , a jak sądzi magia jest łatwiejsza od latania. Czy oznacza to że jestem silniejsza na tyle by po całej nocy ćwiczeń lotu nie być aż tak zmęczonym? To głupota. Choć może to zaleta tej mojej czterolistnej koniczyny? Nie wiem, ale chciałabym to sprawdzić.
Wyszliśmy z lasu i byliśmy kilka ulic od domu Sama. Chłopaki rozmawiali teraz o szkole więc nie bardzo się nimi przejmowałam.
- Ej słyszycie?
Zerknęłam na zadającego pytanie Alexa i pokręciłam przecząco głową. Reszta też, ale zaraz pożałowałam tego ruchu. Zza wysokiego budynku wybiegła grupka ludzi krzycząc byśmy uciekali.
-Co to jest do diabła?
Zarówno ja jak i reszta nie potrafiliśmy odpowiedzieć na to pytanie. Widząc jak trójka ciemnych postaci się do nas zbliża trzymając za gardła nie winne osoby.... Znieruchomieliśmy.
- Powtórzę pytanie ... Co to jest ?!!!
Ciemne postanie stanęły przyglądając się chłopakom. Jednocześnie uśmiechając się perfidnie i obleśnie. Ich oczy były czerwone można powiedzieć że płonęły. Czułam strach, ale wciąż analizowałam ich postacie. Były wysokie i smukłe ociekały czernią, coś jak smoła tylko że jak tylko kropla tego obrzydlistwa spadła na ziemie znikała. Na głowie mieli maleńkie wypustki, coś jak rogi, ale to nie były rogi, raczej ... czułka?
Olśniło mnie nagle , przypomniałam sobie opis z zaszyfrowanej książki. To demony!!!
- Maciek?... Maciek!
- Co?!
Chłopak był przerażony. Ja jednak wiedziałam że kiedyś zanim my Tiangszi zajmowaliśmy się pogodą musieliśmy bronić ludzi przed ... no właśnie demonami. Wiedziałam to oczywiście z tej księgi. Po kilku nastu latach męczarni z tymi stworzeniami Bóg stworzył obrońców czyli nas anioły przyrody. Już zaledwie po roku wojna była wygrana, a anioły pozostały na ziemi w ludzkiej postaci by pomagać przyrodzie zachować równowagę. Teraz miałam przed sobą demona, i wiedziałam że to nie wróży nic dobrego.
- Maciek zrób coś!!! Tiangszi zabija demony!
- Demony!!!? Zwariowałaś!!!
Wciąż stali w bezruchu a demon powoli się do nich zbliżał. Nie wiedziałam co mam zrobić. Jeszcze trochę a ich ... nas pozabija.
- Kurwa.
Przeklęłam pod nosem i jak najszybciej ruszyłam w inną stronę biegiem, słysząc jedynie śmiech demona i wołanie Alexa. Nie zamierzałam tak stać bezczynnie i się patrzeć jak umierają ludzie.
Poczułam ogromną siłę i coś na kształt odwagi. Moja intuicja zaczęła mną sterować. Nie wiedziałam co robię .Nie sorki, widziałam ,ale nie panowałam nad tym. Przemieniłam się szybo zakładając na głowę kaptur, mocno odepchnęłam się od ziemi a moje skrzydła podparły się powietrzem i chwile później byłam już wysoko w niebie. Wylądowałam tuż przed chłopakami wyciągając z pochwy miecze. Były dwa nie wiadomo skąd , ale były po prawej i po lewej stronie moich bioder. Lśniły tak mocno i pięknie. Moje ręce same nimi władały przecinając demona jednego po drugim. Nie wiem czemu, ani jak .Po prostu wiedziałam że musze to zrobić. Po każdym cięciu demon rozpływał się w powietrzu z krzywą miną zaskoczenia i krzykiem, który rozdzierał mi uszy. Kiedy nie żyły już trzy stanęłam i szybko schowałam miecze do pokrowców. Tylko na chwilę zerknęłam na wciąż stojących w tym samym miejscu chłopaków. Patrzyli się na to niesamowicie zdziwieni. Inni ludzie też nie wiedzieli co powiedzieć. Znów wybiłam się mocno od ziemi i wzbiłam się w powietrze. Dopiero tam nad chmurami odzyskałam nad sobą panowanie.
To było niesamowite. To było cudowne, magiczne. Ale teraz działo się równie cudowna rzecz. Byłam może kilkaset metrów nad ziemią. I nie czułam się zmęczona, wręcz przeciwnie czułam się niesamowicie lekka, szczęśliwa. Chciałam by tak już na zawsze zostało. Moje skrzydła niosły mnie tam gdzie chciałam. Czułam jak wiatr uderza mnie delikatnie w twarz i jak delikatnie porusza piórami na moich skrzydłach. Czułam się cudownie. Po prostu cudownie.
Nie potrafiłam wytłumaczyć co się stało. Jednak wiedziałam że muszę jak najszybciej wrócić do tajemniczej książki. I odświeżyć sobie pamięć. Demony zostały pokonane kilkaset lat temu , nie powinno ich tu być.
------ --------- ------------ ----------- ------------ ------------
Latałam tak do późnego wieczora, nie mogłam przestać. Nie dlatego że nie umiałam lądować, ale dlatego że po mojej głowie toczyło się wiele myśli. Nie rozumiałam ich. Po prostu nie wiedziałam jak się do nich zabrać. I czy moje problemy da się rozwiązać.
Do domu weszłam spokojnie. Jednak zaraz zostałam mocno przytulona przez moją ciocię.
- Matko Lisa tak się o ciebie martwiliśmy. Maciek opowiedział nam co się stało, choć na pewno jesteś roztrzęsiona.
Kiwnęłam lekko głową mocno przytulając swoją opiekunkę i idąc do salonu gdzie byli już wszyscy.
- ... Był taki silny, miał zielone skrzydła, to znaczy na końcach. Pojawił się nagle znikąd, a w jego dłoniach pojawiły się dwa miecze. Gdyby nie on już byśmy nie żyli... zapewne.
Usiadłam na fotel słuchając o czym rozmawiają. Jak na razie sądzę że o mnie i tym co się wydarzyło.
- Z tego co mówicie mogę być pewny ze to wyjątkowy Tiangszi. Posiada on dodatkową moc i jest bliżej spokrewniony z naturą. Musi być niezwykle silny jeśli jego bronią są aż dwa miecze.
Słuchałam tego z zaciekawieniem przez kilka minut, aż ciocia nie weszła z herbatą i mi jej nie podała. Wtedy wszyscy jakby zorientowali się że jestem.
- A ty gdzie wtedy zwiałaś?
Drgnęłam mając ochotę na nich na wrzeszczeć. To głupota bo przecież ja nie zwiałam tylko uratowałam im życie. Oni i tak w to nie uwierzą.
- Ja przynajmniej się ruszyłam. Wy staliście jak kołki. Mogliście pokonać te demony, ale nie wy...
- A niby skąd pomysł że byśmy mogli go pokonać co?
- Och... no bo jesteście Tiangszi. Zostaliście stworzeni po to by wygrać wojnę z demonami nie? To jest wasz cel, a nie tylko malowanie liści.
- Jakimi demonami... my jesteśmy od pór roku i od z....
- Czekaj.
Wuj przerwał wypowiedź Maćka. Wkurzała mnie ta rozmowa, o ile można jeszcze nazwać rozmową.
=============================================================================
Czy reszta dowie się kto jest ich wybawicielem? Zobaczymy. A tym czasem dziękuję za czytanie i zainteresowanie się moją książka. Pozdrawiam KasiaAS.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top