Rozdział 17

— Możemy już iść.— powiedział Alex, wychodząc z uliczki. Ciągnął mnie za sobą dość stanowczo, wyprowadzając na mniej uczęszczane w Podziemiu drogi.

— Musimy zrobić wszystko szybko i wracać do rodziny. Ty do przyjaciół ja do siostry. — wyjaśnił mi, odpowiednio argumentując swoje zdanie. Prowadził mnie tak dłuższą chwilę, lecz w pewnym momencie puścił moją dłoń i popatrzył wprost na mnie badawczą miną.

— Hej... coś się stało, tygrysie? — zapytał, a w jego oczach można było zobaczyć pojawiającą się troskę.

— Jest... — chciałem skłamać, ale moja ciekawość, jak i chyba poczucie winy nie dawały mi spokoju, więc jedynie głośniej westchnąłem.

— Ten człowiek... Sebastian zrobił coś złego, dlatego Lily kazała nam go zabić... prawda? — zapytałem, licząc na to, że od razu mi potwierdzi.

Białowłosy jednak spojrzał na mnie smutno, łapiąc moją twarz w swoje duże ręce i kciukiem jednej z nich pogładził mój policzek, zahaczając o moje usta. To tylko sprawiło, że bardziej się na tym wszystkim zawiodłem. Bałem się. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje.

Do niedawna nie umiałem wykonać żadnych z treningów od Levi'a, a teraz zabiłem kolejną już osobę. Najgorsze jednak było to, że przy zabijaniu ich czułem się szczęśliwy. Nie liczyło się nic prócz zapachu krwi i tych pustych oczu wcześniej błagających o litość. Myśląc o tym, co zrobiłem wcześniej, trzęsły mi się ręce, mój oddech był nieregularny i po chwili aż bolesny — niemal duszący. Zaczynałem niekontrolowanie kaszleć i trząść się ze strachu przed samym sobą oraz tym, co zrobiłem, a Alex coraz to bardziej nie wiedział, co się ze mną dzieje.

— Ej Leo, spokojnie. — powiedział łagodnie, patrząc mi w oczy. Pomógł mi on w ten sposób, chociaż w niewielki sposób pozbyć się bolesności w klatce piersiowej.

— Z tego, co wiem, Roher był draniem. Niedawno chciał się zbliżyć do Lily. Okazało się, że miał długi i w pewien sposób okradał szefową. Nie wiem, czy to wszystko, co zrobił, ale jego śmierć była konieczna i dobrze zrobiłeś, zabijając go. — mówił to spokojnie i cicho, cały czas patrząc w moje oczy. To, co powiedział, nie uspokoiło mnie jednak na tyle, bym mógł już normalnie oddychać.

— Nie... — wychrypiałem ledwo słyszalnie, nie mogąc nic więcej powiedzieć, po czym poczułem mocny nacisk na moje usta. Alex mnie pocałował.

Od jego aksamitnych warg bił spokój, który spowodował dziwna reakcje w moim organizmie. Atak paniki i ból w klatce piersiowej powoli zastąpił spokój. Oddałem jego pocałunek, a moje ciało rozluźniło się, obniżając też znacząco tętno. Przestałem się trząść i zacząłem normalnie oddychać, a Alex uśmiechnął się na moich ustach, śmiejąc się cicho, co raczej lepiej można by opisać delikatnym pomrukiem.*

— Pomogło? — zapytał, gdy odsunął się od mojej czerwonej twarzy.

— Możemy umówić się tak, że ja pójdę złożyć raport Lily, a ty przebierzesz się i wrócisz do przyjaciół? Jeżeli zorientują się, że cię nie ma, będziesz miał problemy. Oczywiście, jeżeli dasz radę, po czymś takim. Jeżeli nie, to pójdziemy do szefowej razem, a później cię odprowadzę. — mówił wszystko spokojnie, odsuwając swoje dłonie od mojej twarzy i odchodząc się ode mnie na krok. Dał mi przy tym potrzebną mi przestrzeń.

— Leo? — wypowiedział moje imię w delikatny sposób, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że czeka na moją odpowiedź już jakiś czas.

— Dam radę. Dziękuje za... to.— powiedziałem cicho, starając się przy tym nie jąkać.

— W takim razie do zobaczenia przy kolejnej misji, tygrysie.— mówiąc to, zaczął iść w stronę miejsca zwanego bazą główną gangu.

Ja zresztą też zacząłem kierować się w stronę domu, zastanawiając się podczas drogi nad tym, ile dzisiaj się wydarzyło. Mało jednak brakowało, bym zapomniał, co mam obecnie na sobie.

Żeby zapomnieć o tak ważnej sprawie trzeba być po prostu głupim — pomyślałem i pokręciłem głową ze zrezygnowaniem, jak i również zmęczeniem.

Natychmiast odwróciłem się też w stronę mojego starego miejsca zamieszkania i udałem się w tamtym kierunku. Po kilku minutach szybszego chodu znalazłem się przy drzwiach mojego starego „domu". Wszedłem ze zdecydowaniem do środka i udałem się do pokoju, który był zamknięty przeze mnie na klucz. On sam natomiast był schowany pod jedną z poluzowanych desek przy drzwiach.

Wyjąłem go i otworzyłem mój stary pokój, udając się do kufra otrzymanego od Lily. Zdjąłem z siebie ubrania, które nosiłem podczas misji i założyłem swoje ulubione czarne, luźne spodnie oraz ciemną bluzę z kapturem. Rozczochrałem wygładzone włosy i założyłem na nie kaptur, by upewnić się, że nie są one aż nazbyt podejrzane. Lepiej zawsze dmuchać na zimne.

Rozejrzałem się także po pokoju i gdy dostrzegłem, że wszystko jest dobrze, schowałem ubrania oraz broń do kufra, zamykając go. Upewniłem się także, czy wszystko zostało przeze mnie ostatecznie ukryte, a gdy już to sprawdziłem, wyszedłem z pokoju, znów go zamykając i chowając klucz w poprzednie miejsce. Dopiero po tym mogłem spokojnie, skierować się w stronę domu, gdzie czekała moja rodzina, dla której zrobiłbym wszystko.

***

Ze stresem, stanąłem przed wejściem, wpierw zdejmując buty, by nie hałasować. Prawdę mówiąc, bałem się również pobrudzić pewnie już lśniącą podłogę, o jaką sam Levi, zdecydował się zadbać. Trzymając buty w jednej z dłoni, powoli więc otworzyłem drzwi, decydując się wejść do środka. Odłożyłem je też zaraz tuż za progiem, gdy tylko ostrożnie przekręciłem za sobą zamek.

Ruszyłem też w stronę mojego pokoju, zdejmując czarny kaptur z głowy i kiedy już miałem z ulgą chwytać za klamkę, oddzielającą mnie od ryzyka przyłapania, zatrzymał mnie pewien głos, przez który podskoczyłem w miejscu ze strachu, o mało nie uderzając się w głowę.

— Gdzie ty się włóczysz? — groźne warknięcie, wydobyło się z ust Levi'a.

Stał zaraz w kącie, całkiem tak jakby się ukrywał. W dłoni trzymał tlącą się świecę, a jego obojętne oblicze oświetlane było przez spalający knot płomień. Ja mogłem już jednak teraz stwierdzić, że jest na mnie zły. Jego kobaltowe spojrzenie mówiło mi wszystko.

— Zadałem ci pytanie. — wysyczał przez zęby, gdy nie otrzymał ode mnie odpowiedzi.

— Ćwiczyłem. — odpowiedziałem mu cicho.

Wiedziałem, że Levi mógł nie spać tak jak praktycznie zawsze, ale miałem choć trochę nadziei, że może jednak zasnął. Moja wiara była jednak tak silna, że nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, iż może być inaczej. Nie chciałem ich bowiem okłamywać z tym, co kazała mi robić Lily, a już w szczególności jego.

— Nie było cię z cztery godziny, masz czyste ubrania, nie śmierdzisz. — wymieniał ciemnowłosy, podchodząc do mnie i przyglądając się badawczo mojej twarzy.

— Spytam jeszcze raz, gdzie byłeś? — warknął, ani na moment nie wierząc w moje tłumaczenia. Stanął ponadto tak blisko mnie, że światło świecy było w stanie mnie, niemal w całości oświetlić.

— Mówię przecież, że ćwiczyłem. Zaszedłem do mojego starego mieszkania i przebrałem się tam. Nie chciałem nikogo tutaj budzić, a sam chciałbym się już położyć, więc wybacz. — powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy.

Upierałem się w ten sposób przy swoim, po raz pierwszy od dawna, stawiając się mojemu przyjacielowi. Prawdą było jednak to, że jedyne, o czym teraz marzyłem, było pójście spać i zapomnienie o pewnych momentach z tego dnia.

— Pogadamy o tym jeszcze, wiesz to doskonale. — przypomniał mi, gdy ja zacząłem się już oddalać w stronę pokoju.

Jego upartość po raz kolejny stawała się w moim życiu problemem, a sama psychika, choć tajemnicza, również nie dawała mi wielkich szans na pociągnięcie tego kłamstwa dalej. Gdy już wszedłem jednak do środka i zdjąłem bluzę, rzuciłem ją w stronę krzesła, siadając na łóżku.

— Przecież ja nie dam rady tak zawsze. — powiedziałem sam do siebie, zakrywając dłonią twarz.

Przeciągnąłem nią po twarzy aż do włosów, wzdychając, gdy moje palce zaczepiły o poplątane i czymś zlepione końcówki. Odruchowo zacząłem je rozplątywać, choć było to dość trudne, a gdy mi się to udało, w ciemności próbowałem dostrzec, to co zostało na skórze. Wstałem szybko z łóżka i podszedłem do biurka po omacku, szukając małej świecy, którą zawsze trzymałem przy sobie, w razie nagłych wypadków. Gdy udało mi się również odpalić knot za pomocą zapałek, przystawiłem rękę do ognia, bardziej jej się przyglądając.

— Zaschnięta krew... — szepnąłem sam do siebie, rozszerzając oczy. Momentalnie wyrzuciłem ja do kosza i zgasiłem płomień, kładąc się z powrotem na łóżku.

Mogłem mieć tylko nadzieję, że tego nie widział.

kilka tygodni później

Chodziłem po tych bardziej głównych alejkach podziemnego miasta, szukając jakiegokolwiek zadania. Od tamtej nocy, w której Levi przyłapał mnie wracającego z misji, nic się nie działo. Kobaltowooki prawdopodobnie był od tamtego czasu na mnie zły i w sumie mu się zbytnio nie dziwiłem.

Farlan i Isabelle natomiast spędzali większość czasu razem, a ja przez to wszystko sam wziąłem się za sprzątanie, nie mając nic lepszego do roboty. Niestety nie byłem w tym Levi'em i nie umiałem robić tego całymi dniami. Nie dostałem też jeszcze żadnej wiadomości od Alexa, więc po prostu chodziłem, gdzie mnie nogi poniosły albo ćwiczyłem. Coraz lepiej też znosiłem ćwiczenia, przez które wcześniej nie mogłem wstać z łóżka.

— Cześć tygrysie. — usłyszałem nagle głos, który dobiegał od prawej strony i szybko odwróciłem się w tamtym kierunku, z lekkim uśmiechem wymalowanym na ustach. Nie zdążyłem jednak nic powiedzieć, bo ten już kontynuował.

— Przepraszam, że w takich okolicznościach się spotykamy. Wcześniej nie miałem niestety czasu. Za tydzień jest akcja, w której bierzemy udział. — oznajmił, dość radosnym tonem.

Mnie natomiast uśmiech zszedł z twarzy tak szybko, jak się na niej pojawił. 

~~~~~~

!!!Przy momecie z * pomagała  Trufelcherry dzieki Ci bardzooo!!!


Rozdział wykonany przez: L-R-G-D

Jak tam życie?

U mnie jakoś idzie....

Vale vale;-*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top