Rozdział 29 cz. 2
— Lars, ja nie...— zaczął Levi, gdy tylko się opanował.
Zamierzał przeprosić blondyna, jednak nie zdążył tego zrobić, gdyż przerwało mu nagłe trzaśnięcie drzwiami. W piwnicy właśnie pojawił się Farlan wraz z Alex'em.
Church stanął w progu, patrząc w szoku na przestraszonego Lars'a, który wciąż zwijał się z bólu na podłodze. Chciał już jakoś interweniować, lecz białowłosy go w tym wyprzedził. Zmienił jednak szybko kierunek, podnosząc znajdujący się przy wejściu metalowy pręt i zwrócił się w stronę do Levi'a. Choć przy pierwszym wrażeniu nie wyglądał może na kogoś porywczego, a raczej na osobę, która raczej zastanawia się, nim coś zrobi, to tym razem jednak zachował się inaczej. Gdy był wystarczająco blisko, popchnął kobaltowookiego na ścianę i przytrzymał pręt przy jego szyi.
— Coś ty mu zrobił?! — wrzasnął do niego, zmieniając pozycję tak, by dłonią przytrzymywać Levi'a za szyję. Metal natomiast znacznie opuścił niżej.
Farlan, który chciał podejść do Lars'a, zrezygnował z tego od razu, gdy zobaczył zachowanie Alex'a. Niemal od razu też ruszył w ich stronę, by pomóc przyjacielowi i uspokoić chłopaka. Po chwili jednak przed jego twarzą znalazł się pręt, który jawnie mu zagrażał. Gdyby oberwał tym nawet w głowę...
— Podejdź bliżej, a wsadzę ci go w dupę tak głęboko, że wyjdzie ci gardłem. — zagroził, na co Church znacząco skrzywił się i cofnął o krok.
Alex natomiast znów przeniósł cała swoją uwagę na Levi'a, który wydawał się całkowicie zagłębiony w swoich myślach, nie zwracając uwagi na osobę przed nim, która w każdym monecie mogła mu przywalić prętem w głowę.
Gdy usłyszeli jednak nagłe kasłanie i próbę złapania tchu, od razu przypomnieli sobie o najbardziej poszkodowanej osobie, którą powinni się zająć. Alex odepchnął od siebie bruneta i szybko podszedł do kulącego się z bólu Lars'a, który próbował sobie jakoś poradzić. Farlan natomiast podszedł do Levi'a i próbował doprowadzić go jakoś do porządku, o ile właśnie tak można było nazwać, zwykłe poklepywanie po ramieniu.
— Jak ci pomóc? — spytał zatroskany, siadając przy blondynie. Chciał mu jakoś pomóc, a jako że zwykle to właśnie bliskość dawała mu ukojenie, spróbował go do siebie przyciągnąć. On natomiast niemal od razu odepchnął białowłosego. — Lars?
— Sam dam radę. — powiedział zachrypniętym głosem ledwo słyszalnie. Próbował podnieść się do pozycji siedzącej, co szło mu dość opornie. Z trudem, ale udało mu się to.
Głowę cały czas miał spuszczoną w dół, a ręce umieszczone na brzuchu. Oddychał ciężko, za każdym razem zmuszając się do następnego głębokiego wdechu. Całkiem tak jakby każde kolejne pobranie tlenu, przyprawiało go o duży ból. Jego włosy, które wcześniej szczepione były w ładniejszego krótkiego kucyka, zostały roztrzepane i zasłaniały mu teraz prawie całą twarz. Nie wyglądał najlepiej.
— Lars chodź ze mną, pomogę ci i... — nie dał rady dokończyć Alex, gdyż chłopak od razu mu przerwał.
— Nie. — powiedział stanowczo, a także dość chłodno.
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni, nie rozpoznając w tonie przyjaciela znajomego zakłopotania, ciepła, czy żalu. Po raz pierwszy był tak poważny. Brzmiał niemal jak Levi, gdy jego oschłość wchodziła na nowy poziom zaawansowania. Blondyn nigdy nie mówił w podobny sposób.
— Dam sobie radę sam. — dokończył i przytrzymując się jedną dłonią ściany, zaczął powoli.
Nie zwracał na nikogo uwagi, gdy wstał i powoli zaczął poruszać się do wyjścia z piwnicy. W pewnym momencie poczuł na swoim ramieniu dłoń, która zaraz zepchną.
— Lars, co ty... — Alex próbował jeszcze swoich sił, by przywrócić go do poprzedniego stanu, lecz nim zdążył cokolwiek bardziej sensownego z siebie wydusić, przerwało mu prychnięcie.
— Lars to, Lars tamto. — blondyn wyrzucił ręce ku górze w gestii pretensji.
— Nie umie nic, boi się wszystkiego, zginie szybko. Trzeba go niańczyć. — znów usłyszeli ten zimny pozbawiony jakikolwiek uczuć głos.
Levi patrzył na niego z niedowierzaniem, Farlan niezbyt wiedział co się tutaj dzieje, natomiast białowłosy nie wiedział, co ma zrobić, aby jakoś jego zachowaniu zaradzić. Lars stanął do nich przodem i podniósł głowę, by hardo spojrzeć im w oczy. Jego wzrok okazał się jeszcze gorszy niż głos.
Zimne, obojętne, porażające aż do kości — tak mógł to opisać Alex wraz z Farlan'em. Levi dostrzegł w nim jednak coś jeszcze. Głębiej pod tą całą nienawiścią i obojętnością kryło się szaleństwo. To samo które widział tamtego dnia, gdy Lars zabijał. Wtedy gdy jako wolni ludzie, zostali uwięzieni pod szponami Lily.
— Po co komu Lars? — zadał pytanie, na które nikt mu nie odpowiedział. Przy okazji zaczesał też do góry swoje potargane włosy, które zakrywały mu w pole widzenia.
— Po nic. Tylko przeszkadza wszystkim. — stwierdził, uśmiechając się dziwnie pod nosem.
Przez krótki moment stał w ciszy, jakby się nad czymś zastanawiał. Cały ten czas wyglądał jednak tak samo podejrzanie. Sprawiał tak wyniosłe wrażenie, że mimo iż zbytnio z wyglądu się nie zmienił, to trójka obecnych w pomieszczeniu osób — wraz z samym brunetem — obawiała się do niego podejść. Nie wiadomo było w końcu, jak blondyn zareaguje.
— Więc co wy na to, aby się go pozbyć? Mnie pasuje. — to było ostatnie, co powiedział do nich, przed opuszczeniem pomieszczenia.
Kiedy wchodził po schodach, świadomie narażając się na pyły, które wciąż unosiły się w powietrzu, nikt nie ruszył się z miejsca. Każdy przetwarzał to wszystko, co się stało. Pierwszym, który okazał jakakolwiek reakcje, był ku zdziwieniu pozostałych, białowłosy.
— To był nasz Lars? — zapytał głupio, patrząc na drzwi, w których kilka chwil temu zniknął blondyn.
pov Lars'a
Powoli sunąłem dobrze znanymi sobie ulicami w stronę mojego wcześniejszego mieszkania. Byłem na nich wszystkich wściekły i miałem ewidentnie dość ich towarzystwa. W końcu nie poszedłbym po tej całej akcji też do domu Levi'a. Wszystko mnie bolało, a dziwna obojętność pałętała się nie tylko po moim sercu, ale również i duszy.
To znowu się działo. Znów sam siebie nie poznawałem i byłem tym dziwnym mną. Z jednej strony stanowiło to moje zbawienie, ponieważ dawało mi siłę, a ja nie chciałem znów pokazywać, jaki byłem słaby. Z drugiej jednak, bałem się tego wszystkiego. Nie wiedziałem, do czego byłem zdolny w tym stanie.
Idąc powoli przed siebie, zauważyłem małego chłopca, który rozmawiał z trochę wyższym od niego dzieckiem. Jeden z nich opowiadał coś zaciekle, drugi natomiast słuchał, potakując mu tylko czasami.
To tak samo, jak wtedy. — pomyślałem, zagłębiając się w nostalgii.
Mały blondyn szedł przy chłopcu o tym samym wzroście o ciemnych włosach, z niezwykłym, kobaltowym spojrzeniem. Ten mniejszy o kosmykach barwy źdźbeł prosa obchodził dziś swoje dwunaste urodziny, spędzając czas ze swoim starszym przyjacielem, którego nie widział już od dłuższego czasu.
Brunet od razu po spotkaniu z nim nakrzyczał jednak na niego za to, że znów na swoim ciele miał siniaki świadczące o tym, iż — jak zwykła ofiara losu — dał się pobić i prawdopodobnie okraść nieznajomym. Ten drugi natomiast nie zwracał na to uwagi. Zdążył się już przyzwyczaić do charakteru bruneta, który w końcu tylko pokazywał, że się o niego martwi. Cieszył się, że jego przyjaciel towarzyszył mu w dniu urodzin.
— Czy ty nigdy niczego się nie nauczysz? — zapytał ciemnowłosy, patrząc na blondyna wymownie.
— Nie muszę! Mam ciebie! Razem damy sobie rade! — wykrzyczał chłopiec, uśmiechając się szeroko. Nadmiernie gestykulował, podążając przed siebie szybszym krokiem.
Przez to, że nie zwracał uwagi na to, co się działo naokoło, potknął się o wystającą kamienną płytę, przez co, gdyby nie drugi chłopiec leżałby za ziemi z kolejnymi ranami.
— Nawet ja nie dam rady upilnować takiej ofermy. — powiedział, śmiejąc się lekko starszy.
— Nie trzeba mnie pilnować! To ja cię pierwszy uratowałem! Pamiętasz? — wypominał mu blondyn, wysuwając lekko z ust język.
— Nie wiesz? Zapomniałem, jak uratowałeś tyłek złodziejowi, który mógł cię znokautować i okraść. — prychnął, skręcając w uliczkę prowadzącą do miejsca zamieszkania młodszego.
Nie wiedział nawet, dlaczego zdecydował się go odprowadzić do domu. Przyspieszył kroku.
— Nie zrobiłeś tego, więc moje przeczucia były dobre! — odpowiedział, doganiając przyjaciela.
Po jeszcze zaledwie chwili marszu stanęli przy drzwiach do mieszkania młodszego. Blondyn trzymał już w rękach starą klamkę, lecz nie chciał jej naciskać i opuszczać chłopca. Nie wiedział, kiedy znów będzie mógł go zobaczyć, a także nie miał gwarancji, czy kiedykolwiek jeszcze go ujrzy. Ciemnowłosy wyjął coś jednak ze swojej bluzy i mocno ścisnął to w ręce.
— Ja... Wiem, że nie jest dobrze zapakowany czy coś, ale... wszystkiego najlepszego, łamago. — powiedział, odwracając spojrzenie od ucieszonego życzeniami chłopca.
Podał dziecku coś zawiniętego w niewielki skrawek materiału, który został skrupulatnie poskładany. Młodszy popatrzył zszokowany to na przyjaciela, to na prezent, a następnie soczyście się zarumienił. Gdy wziął go z dłoni starszego i powoli rozpakował, jego oczy ujrzały niewielki nożyk podobny do tego, którego używał sam ciemnowłosy. Ten jednak był mniejszy, a rączka była płaska.
— Ja... dziękuje, nie trzeba było. — powiedział onieśmielony, na co brunet jedynie potargał jego włosy dłonią.
Nie wiedział, że jego przyjaciel będzie pamiętać o czymś tak nieistotnym, jak jego urodziny. Podniósł głowę zmotywowany i spojrzał prosto w twarz starszego, uśmiechając się najpiękniej jak tylko umiał. Po chwili rzucił się też na szyję swojego przyjaciela, przytulając go mocno. Ten na początku nie wiedział co zrobić i liczył jedynie na słowa wdzięczności z jego strony, lecz późnej lekko poklepał dłońmi jego plecy, odwzajemniając uścisk.
— Wiesz, że nie umiem kompletnie nic z nim zrobić oprócz zrobienia sobie krzywdy, co nie? — zapytał, gdy odkleił się od przyjaciela.
— Wiem, dlatego będę cię uczył. — odpowiedział mu od razu, unosząc zawadiacko jedną z brwi ku górze.
Po tym powoli zaczął odsuwać się od blondyna, wsuwając swoje małe dłonie w kieszenie ciemniej bluzy. Niebieskie tęczówki do ostatniej chwili spoglądały na te wyróżniające się w ciemności kobaltowym odcieniem, tak bardzo kocie i niebezpieczne, a w uszach wciąż brzmiało wypowiedziane chłodnym tonem pożegnanie.
— Do zobaczenia niedługo.
Mały blondyn z uśmiechem trzymał w ręce swój pierwszy prezent, jaki od kogoś otrzymał, otwierając drzwi do swojego domu...
Trzymałem klamkę do mojego mieszkania z głową zwieszoną w dół, wpatrując się pusto w podłogę. Oczy miałem jak za mgłą, a oddech wciąż przyśpieszał, utrudniając mi branie wdechów. Czułem jakbym w tym momencie stracił coś bardzo ważnego, choć wewnątrz posiadałem jedynie pustkę, wymieszaną z żalem. Opadłem na kolana przy drzwiach i zwinąłem się w kulkę, nie posiadając w sobie siły, by choćby wczołgać się do środka. Przymknąłem także dla ulgi oczy, próbując brać głębsze oddechy.
— Levi... — jego imię, było ostatnim wypowiedzianym słowem, które pamiętałem. Potem czułem jedynie rozrywający mnie w brzuchu ból. Pochłonęła mnie ciemność.
~~~~~
Rozdział napisany przez: Dorifix
W imieniu Dorifix informujemy że to był ostatni rozdział napisany spod jej klawiatury.
I mała dopiska
Pierwszy shot pojawi się 26 czerwca, czyli już niedługo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top