Rozdział 23 cz.1
Całe napięcie prysnęło jak bańka, gdy tylko wyszedłem z gabinetu Lily. O dziwo, nie było, aż tak źle, choć przyznam, iż warunek postawiony przez tę kobietę, absolutnie mi się nie podobał — Isabelle była delikatną istotą, i swoje w życiu już przeszła. Nie miałem zamiaru jakkolwiek jej narażać, dlatego musiałem pozbyć się Lily, zanim będzie miała przyjemność poznać Magnolie. Dodatkowo pragnąłem jeszcze poinformować Levi'a oraz Farlan'a o tym, jak udało przekonać mi się kobietę na drugi komplet sprzętu.
Nie było oczywiście mowy o tym, abym obydwu powiedział o ultimatum, które mi postawiła. Gdyby któryś z nich pomyślał, że świadomie zgodziłem się na bezpośredni udział Isabelle w gangu, najpewniej powyrywaliby mi ręce i nogi. Dlatego tą informacją miałem zamiar podzielić się tylko z brunetem, który jako jedyny wiedział o moim planie zdegradowania niechcianej wierzycielki. Liczyłem, że z pomocą Levi'a uda mi się stracić Lily, przed spotkaniem z rudowłosą. Chociaż i tak nie miałem pewności, że chłopak po dowiedzeniu się o tym, mnie nie zaatakuje.
Podniosłem wzrok, czując na sobie spojrzenie dwóch osiłków, którzy pilnowali wejścia do pracowni szefowej. Ciągle obdarowywali mnie sceptycznym i wrogim spojrzeniem, z którym chcąc nie chcąc musiałem się skonfrontować.
— Mam pozwolenie, na odbiór kompletu sprzętu. — powiedziałem, przełknąwszy głośno ślinę.
Ci goście byli dwa razy więksi ode mnie i choć wiedziałem, że nie podniosą na mnie ręki, czułem dziwny strach w stosunku do nich. Wystarczyłoby w końcu jej jedno skinienie, a mogliby mnie z miejsca ukatrupić.
— Nic mi o tym nie wiadomo. Dopóki szefowa nie wyda polecenia, nie mam obowiązku prowadzić cię do składowni. — odpowiedział szorstko, łysy.
Miał jakiś dziwny tatuaż na szyi oraz długą i ciemną brodę, która przypominała mech. Wyglądał strasznie, zresztą tak samo, jak jego kolega. Obydwoje sprawiali wrażenie, jakby dopiero co wyszli z więzienia o zaostrzonym rygorze.
Dotychczasowy strach, jaki odczuwałem, zaczęła jednak zastępować złość. Czemu z nimi tak opornie się rozmawia? Naprawdę dalej mi nie wierzyli, czy naprawdę tak bardzo bali się Lily, że nie potrafili nic zrobić bez jej wyraźnego przyzwolenia?
Zacisnąłem dłonie w pięści. Nieważne, jaka była prawda, ale nie miałem zamiaru dyskutować z tymi bufonami. Zawsze mogłem sam znaleźć magazyn, bez natarczywego spojrzenia posłusznych jej do bólu gladiatorów. Nawet jeżeli miało zająć mi to o wiele więcej czasu.
Prychnąłem pod nosem, zerkając w bok korytarza, który prowadził gdzieś w głąb budynku. Tak drogocenny sprzęt, jakim bez wątpienia był ekwipunek żołnierzy, przetrzymywali raczej na miejscu, by w razie niebezpieczeństwa móc go użyć. Za tym faktem przemawiało jeszcze to, iż siedziba Lily do małych nie należała, więc reszta pomieszczeń, musiała być jakoś zagospodarowana.
Zrobiłem pierwszy krok w obranym kierunku, jednak szybko też cofnąłem się, gdyż jeden z goryli mnie zatrzymał, pociągając za kaptur mojej bluzy.
— No i gdzie lecisz?! Od kiedy to świeżak, może się tak panoszyć, hm? — wysyczał.
Szybko jednak również mnie puścił, stając jak struna na swoim stanowisku. Momentalnie zbladł, a także dało się usłyszeć jego głośniejsze przełknięcie śliny.
— Idioci! Nie słyszeliście, co powiedział?! Naprawdę muszę się fatygować, aby to powtórzyć?! Ty... — wskazała na dotychczas milczącego osiłka — zaprowadzisz Leo do zbrojowni. Przekaż tam go chłopakom i dla jasności... — uniosła palec wskazujący w geście groźby — następnym razem wolałabym nie przerywać pracy przez takie błahostki. — ostrzegła ich, hardo spoglądając na nich z ukosa.
— Proszę wybaczyć, to się więcej nie powtórzy. — brodacz schylił pokornie głowę, na co kobieta tylko prychnęła.
Naprawdę musiała nie lubić nieposłuszeństwa, dlatego wszelkie wyskoki natychmiastowo korygowała, zaznaczając wyraźnie swoją pozycję. Mimowolnie sam również odczułem dziwnego rodzaju niższość wobec niej. Dotarcie do Lily mogło okazać się znacznie trudniejsze, niż przypuszczałem...
Uśmiechnąłem się krzywo, niezręcznie drapiąc po karku. Chciałem jeszcze coś powiedzieć, jednak zanim to się stało, wytypowany przez kobietę mężczyzna popchnął mnie, zmuszając, abym ruszył z miejsca, a następnie szybko mnie wyprzedził.
— Idziemy, świeżaku. — ryknął przez ramię, widocznie niezadowolony z dodatkowej roboty.
Raczej nie interesowało go, czy w ogóle za nim nadążam, ponieważ nawet się za siebie nie obejrzał, by skontrolować czy wciąż za nim idę. Zestresowany, bezskutecznie próbując zrównać się z krokiem goryla, postanowiłem skupić się na drodze, by dokładnie ją zapamiętać. Bądź co bądź znajomość i obeznanie w rozmieszczeniu poszczególnych pomieszczeń w przyszłości mogła mi się przydać. Mając świadomość, iż budynek jest dość duży a ilość pokoi, jak i wejść i wyjść z bazy Lily nie są mi znane, na razie skupiłem się tylko na zbrojowni. Może uda mi się kiedyś podpytać Alexa o ważniejsze pomieszczenia.
Półmrok, schody oraz odgłosy ciężkiego stąpania, przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Nie mogłem się też doczekać, aż dojdziemy do składowni, a wściekły i milczący osiłek, będzie musiał mnie zostawić. Przez ten cały czas facet w końcu nie odezwał się do mnie ani słowem, więc wolałem się nie wyrywać z motyką na słońce, zadając jakieś bezsensowne pytania, które mogłyby go tylko rozdrażnić. Miałem również nadzieję, że ktokolwiek będzie odpowiedzialny za dalszy transport sprzętu, okaże się choć trochę bardziej normalny. Raczej nie zniósłbym towarzystwa równie strasznego jegomościa, którego na domiar złego, będę musiał doprowadzić prosto pod drzwi mieszkania.
Mężczyzna w pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie, przez co o mało nie wpadłem na jego plecy. Dosłownie też w ostatnim momencie odskoczyłem, by nawet go nie tknąć, a wystraszone spojrzenie skierowałem gdzieś w bok.
Idiota, jeszcze złamałbym sobie nos. — pomyślałem.
W tym samym momencie też wielkolud otworzył drzwi, stając równo w progu. Był jednak tak duży, że musiałem się schylić, wciskając się praktycznie pod jego ramię, aby móc cokolwiek zobaczyć. Gabaryty tego faceta zajmowały praktycznie całą futrynę.
— Muchy ci na tę lufę nasrały, że ją tak pucujesz, hm? — spytał szorstko, patrząc na jakiegoś chłopaka, zapewne nieco starszego ode mnie.
— Zresztą, gówno to twoja robota, dlatego masz się nim zająć. — powiedział, robiąc krok do przodu, przez co momentalnie w przejściu zrobiło się miejsce, a ja z gracją pijanej kury, poleciałem do przodu, upadając przed siebie na czworaka.
Brawo Lars, jak zwykle wypadłeś olśniewająco. — skarciłem się w myślach, natarczywie patrząc w podłogę. W takich momentach zawsze wydawała się tak interesująca...
Nic więcej nie mówiąc, goryl postanowił odejść, a ja odetchnąłem z wyraźną ulgą. Ta małpa nawet nic nie robiąc, potrafiła zadać mi obrażenia. Pewnie dodatkowo bawiło go to, że przez niezdarność się tak popisałem. Nie to jednak było w tym momencie najważniejsze.
— Lufa może obsrana nie jest, ale ta podłoga to co innego. Radziłbym wstać, no, chyba że planujesz posprzątać. Cholera wie, co wnoszą tu na butach. — odezwał się wcześniej karcony przez goryla chłopak.
Na dźwięk jego słów, poderwałem się jak poparzony, natychmiastowo stając na równe nogi, aby panicznie zacząć się otrzepywać. Czy ktoś tu ostatnio sprzątał?!
— Nic się nie stało. — odpowiedziałem szybko, chcąc, aby nieznajomy jak najszybciej zapomniał o moim niefortunnym upadku. Jego niedoczekanie.
— Jasne rozumiem. Podłoga też czasem potrzebuje przytulenia. — stwierdził, odkładając czyszczoną przez siebie broń na wieko sporej skrzyni.
— Gill jestem. — przedstawił się, wyciągając do mnie rękę.
— Leo — odparłem, ściskając jego dłoń.
— Co cię tu sprowadza, oprócz widocznego pociągu do podłogi? — spytał, unosząc lekko lewą brew.
Jego wesołkowaty ton jednak wyjątkowo dobrze mnie pocieszał, choć z całą pewnością również bawiła go moja niezdarność. Nawet nie próbował zresztą tego ukrywać.
— No ten... Potrzebuje dwóch sprzętów. — zacząłem zmieszany — i musisz pomóc mi je dostarczyć. — dokończyłem na ja jednym wydechu.
— Sprzęt? Tobie? Zdajesz sobie sprawę, że nie zniweluje on twojego pociągu grawitacyjnego? Tworząc tak silny związek z podłogą, już raczej w lataniu się nie zakochasz. — powiedział, ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
— Nie wierzę w grawitację. To podłoga mnie do siebie woła, ja na nią nie lecę. — odparłem, również starając się zachować poważny wyraz twarzy, choć w rzeczywistości ledwo powstrzymywałem śmiech.
— Jaka niegrzeczna i brudna podłoga... Przydałoby się ją szmatą przejechać, nie sądzisz? — spytał, mrużąc oczy, a na twarz w końcu zaczął się wkradać nikły uśmieszek. Nawiązał przy tym do mojej roli, jaką tutaj pełniłem, jednak w jego ustach nie brzmiało to na tyle obraźliwie, by bardziej mnie to dotknęło.
— Daj mi godzinę, a jej nie poznasz... — wyszeptałem seksownym głosem, podchwytując jego humor. Był to jednak błąd, gdyż w tym momencie nasza dalsza wymiana zdań została przerwana.
— Co to za podśmiechujki?! — ktoś krzyknął mocno chrapliwym głosem.
Był przy tym równie dobrze charakterystyczny, że mógłby należeć do tego jednego uprzejmego menela, który zawsze prosi o piątaka na piwo pod jednym z barów. Ton pełen szacunku jak nic.
— Żadne podśmiechujki, tu się dialog toczy! — odkrzyknął Gill, patrząc na drzwi, które znów się otworzyły, ukazując nam właściciela pijańskiego głosu.
— No właśnie, więc spierdalaj! — odkrzyknąłem, ze śmiechem, odwracając się w kierunku jegomościa.
— Okej. — odpowiedział bardziej spokojnie, ku naszemu zdziwieniu.
Przez całe pięć sekund wpatrywaliśmy się oszołomieni w miejsce, w którym pojawił się — niczym wróżka spełniająca życzenia — domniemany menel, po czym obydwoje ponownie wybuchliśmy śmiechem. Pan Żul był zdecydowanie dobrą wróżką, bo tak szybkiego wykonania polecenia, po prostu nikt się nie spodziewał.
— No dobra. — wykrztusił Gill, próbując się uspokoić.
— Co tak właściwie mieliśmy zrobić? — spytał, chcąc odnaleźć się w sytuacji.
Wciąż chichocząc, zgięty w pół, ledwo mu odpowiedziałem. Na ten moment mój organizm odczuwał wyraźne deficyty tlenowe i nie chciał pogodzić się z tym, że Pan Żul był tak bardzo zabawny.
— Sprzęt. Dwa komplety, do mnie do domu. — wymamlałem, krztusząc się powietrzem.
Chłopak również parsknął, jednak udało mu się opanować ponowną chęć oddania się całkowitej głupawce. Na szczęście podjął się już unormowanej kontynuacji tematu.
— A daleko jest ten twój domek, książę bez szmaty dla swej wybranki? — spytał, wciąż dręcząc mnie swoimi uciętymi logicznie zapalnikami dobrego humoru.
— Za siedmioma kałużami, za siedmioma kamykami... w sumie to chuj daleko — zreasumowałem po dłuższej chwili zastanowienia, gdy zrozumiałem, iż jestem zbyt mało kreatywny, aby ułożyć dalszą część bajki. Bycie głupim miało też momentami jakieś minusy.
Chłopak znów się zaśmiał, jednak już nie tak samo wzniośle, jak wcześniej. Definitywnie postanowił zakończyć naszą prozaiczną wymianę zdań. Ostatecznie też miał swoją robotę do wykonania, a co gorsza musiał dostosowywać się do tutejszych zasad, które jak dobrze wiedziałem — nie były zbyt korzystne dla ugodowców.
— Dobra, chodź. — nakazał, odwróciwszy się ode mnie plecami, po czym ruszył w głąb pomieszczenia, sprawnie lawirując między licznymi skrzyniami i piętrowymi regałami.
Cały zbolały z powodu wyjątkowo intensywnego śmiechu, ruszyłem za szatynem. Lepiej, abyśmy nie stracili więcej czasu, tym bardziej że chciałem wrócić do domu przed nocą i nie było to bynajmniej ze względu, iż mogłem narazić się na niezadowolenie ze strony Levi'a. Chodziło tu bardziej o własne bezpieczeństwo. W końcu spotkanie kogoś nieprzychylnie nastawionego w miejscu, jakim były Podziemia, wcale nie było takim trudnym zadaniem.
— Tu są. — wskazał na ułożone pod ścianą sporej wielkości pudła, aby następnie sprawnie otworzyć jedno z nich.
— Wyglądają na ciężkie. — zauważyłem niechętnie, widząc, jak chłopak z dziwnym trudem wyjmuje je ze skrytki.
— Nie jest najgorzej. — stwierdził, masując okolice swoich krzyży.
— Po prostu skończył mi się sok z gumi jagód i teraz widzisz efekty. Normalnie to bym je jedną ręką podniósł. — zażartował, sapiąc przy tym pod nosem. Wciąż był jednak mimo wszystko silniejszy ode mnie, a przynajmniej na takowego wyglądał.
Znałem Gill'a, dosłownie przez kilka minut, jednak czułem, że jest to dobry materiał na znajomego, z którym chętnie będę rozmawiał. Może i miał specyficzne poczucie humoru, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. W zasadzie nie miałbym nic przeciwko, gdyby w podobny jak do tej pory sposób, wyglądała każda nasza następna rozmowa.
Przed tym jednak chciałem dowiedzieć się jednej ważnej rzeczy, z którą jednak postanowiłem poczekać, aż znajdziemy się poza terenem budynku. W takich miejscach jak to, każda ściana mogła mieć uszy, a ja wolałbym nie ryzykować. Wcześniejszy krzyk Pana Żula musiał w końcu, o czymś świadczyć.
— Coś tak myślałem... Masz może pomysł jak je dostarczyć? Nie widzi mi się targanie ich przez pół miasta w tak dużej skrzyni. — napomniałem, trącając końcówką buta wspomniany przedmiot, który tak na dobrą sprawę, spokojnie sięgał mi do pasa.
— Tak, to może być problematyczne. — zgodził się ze mną chłopak, w zamyśleniu drapiąc się po karku. Szybko jednak opuścił dłoń, podchodząc do drugiego kufra i wyjął z niego plątaninę różnorodnych pasków.
— Bądź tak dobry i załóż jeden komplet, książę. Najlepiej będzie je dostarczyć na sobie. Będą najmniej rzucać się w oczy. — przedstawił mi swój punkt widzenia, który przy tym okazał się bardzo trafny. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłem do niego negatywnie nastawiony. To wszystko w końcu wydawało się tak cholernie ciężkie.
— Jasne, nikt nie zauważy, jak targamy super drogie wojskowe cacka, zaraz przy naszych tyłkach. — droczyłem się z nim, przekręcając oczami.
Zaraz po tym dało się też słyszeć ciche westchnięcie Gill'a. Nie było w nim irytacji czy żadnej mniej pozytywnej emocji, a coś, co w pierwszej sekundzie trudno mi było rozszyfrować. Całkiem tak, jakby niemo określił moją głupotę, nie używając przy tym żadnych docinek.
— Na twój raczej nikt nie będzie patrzeć. — mruknął, jednak na tyle głośno, abym mógł usłyszeć. No co za...
— Pójdę jeszcze po jakieś płaszcze, a ty przez ten czas spróbuj to założyć — polecił, znikając za stalowym regałem.
Jeżeli w ogóle uda mi się to rozplątać. — pomyślałem, spoglądając na to wszystko i z wielkim ociąganiem zacząłem ubierać na siebie skórzane paski.
Szczerze powiedziawszy, nie miałem pojęcia czy zakładam je, choć odrobinę poprawnie, jednak ważne, iż jakkolwiek się trzymały. Grunt to dostarczenie je do mieszkania, dopiero później będę się rozwodził nad poprawnością całego procesu. Nie zamierzałem używać sprzętu po drodze bez konieczności, a nawet jeżeli to prędzej próbowałbym pieszej ucieczki niżeli lotu na tym diabelskim trójwymiarze.
— Widzę, że ci się udało — powiedział Gill, wyrwawszy mnie z rozmyślań, a następnie rzucił jakiś długi materiał w moim kierunku. — Łap.
Niezgrabnie pochwyciłem przydługą, zgniłozieloną pelerynę, aby następnie zarzucić ją na siebie, tak aby zasłoniła przymocowany do mych ud, sprzęt. Byłem trochę zdziwiony, gdy po końcowych poprawkach, okazało się, iż materiał sięga mi, aż do kostek. Nadawał się przy tym idealnie, by zakryć cały sprzęt, a przy tym nie przywoływać żadnych podejrzeń. Chłopak widocznie miał do tego wszystkiego łeb na karku.
— Cholera, jakie to niewygodne. — wymamrotał zdenerwowany szatyn, gdy w końcu udało mu się doprowadzić do porządku ze wszelkimi zapinkami.
— Najwygodniejsze to nie jest. — przyznałem, samemu odczuwając, jak uprząż wbija mi się w ciało. Będą po tym obtarcia jak diabli.
— I właśnie dlatego chcę się tego pozbyć jak najszybciej. — odparł z przekąsem, kompletnie wyzbywając się resztek humoru, który jeszcze niedawno mu towarzyszył.
— Chodź. — pośpieszył mnie.
Pokiwałem mu energicznie głową, pozwalając się prowadzić przez chłopaka. W zasadzie odtwarzaliśmy też tę samą trasę, którą przebyłem z gorylem, aczkolwiek to też nie przeszkodziło mi w dalszych próbach spamiętania tych wszystkich zakrętów i schodów, które mnożyły się z każdą minutą wędrówki. Warto było sobie wszystko usystematyzować.
Dopiero gdy wyszliśmy na — jeżeli tak je, można określić — świeże powietrze i centrala znalazła się dobry kawałek za naszymi plecami, postanowiłem zrobić krótki wywiad z Gill'em. Po kryjomu liczyłem, że nie zrazi się mną, jeśli padną jakieś bardziej osobiste pytania. Nie chciałbym kończyć dobrze zapowiadającej się znajomości w tak głupi sposób.
~~~~~
Rozdział napisany przez KOCHANE ZAJEBISTE BABY : DamageDevil oraz Mruczalka
<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top