Rozdział 19
Drzwi zamknęły się, przez co dźwięki z sąsiednich pomieszczeń zostały, choć minimalnie wyciszone. Miało to zapewnić nam odrobinę prywatności, ale nie bynajmniej na tyle, by w spokoju opatrzeć moją ranę. W rzeczywistości nikt z nas nie chciał znów usłyszeć płaczu Magnolii. Oczywiście, kilka ostrzejszych słów mogło się przewinąć pomiędzy nami, zwłaszcza że szczera rozmowa, była po prostu nieunikniona. Nie zamierzałem temu zaprzeczać.
Mimo, iż pojedynek się odbył, obydwoje wiedzieliśmy, że nie rozwiąże on od razu całego problemu. Nawet wygrana nie mogła mi zagwarantować spokoju, gdyż Levi zwyczajnie mi nie wierzył, a tym bardziej nie miał zamiaru uwierzyć w gadkę o indywidualnym treningu jaki rzekomo przeprowadzałem. Czy naprawdę czuł, że jest coś więcej na rzeczy? A może to wrodzona nieufność, skłaniała go do ciągłego sprawdzania mojej osoby?
Pokręciłem głową, w geście rezygnacji. W końcu, gdyby się tak wszystkiemu przyjrzeć, kobaltowooki miał całkowite prawo do znacznie mniejszego zaufania w stosunku do mnie, niż do Churcha czy Isabelle. Żył z nimi na co dzień, podczas gdy ja, przychodziłem i odchodziłem w życiu, jak ten samotny wilk. Co z tego, że znaliśmy się już kilka dobrych lat, skoro tak naprawdę nigdy nie mieliśmy okazji się poznać?
Chcąc uniknąć wzroku bruneta, po prostu usiadłem na przewróconej bali, przenosząc spojrzenie to na pociachaną rękę, to na podłogę, której szorstka powierzchnia, została naznaczona pojedynczymi kroplami krwi, które się na niej dość znacząco wyróżniały.
Zezłości się. — pomyślałem, patrząc na sylwetkę mężczyzny, który aktualnie przeszukiwał szafkę pod umywalką. Nie trwało to jednak długo, gdyż kilka sekund później wyciągnął poszukiwany przedmiot, jakim była apteczka i odwrócił się do mnie.
— Pokaż to. — nakazał.
— Mogę sam to opatrzeć. — odparłem, wskazując na bandaż, który trzymał.
— Jasne, jedną ręką. — prychnął — Z dnia na dzień, jesteś coraz bardziej zabawny. — dokończył, z tym samym, beznamiętnym wyrazem twarzy, który mocno kontrastował z jego ostrym tonem głosu.
Postanowiłem już nic nie mówić, a jedynie wyciągnąłem w jego stronę zranione przedramię, dając mu możliwość właściwego założenia opatrunku. Miał rację, mówiąc, że sam sobie z tym nie poradzę, jednak nie chciałem, aby pomyślał, że już zapomniałem o sytuacji sprzed chwili. Nie byłem aż tak bezkonfliktowy, jak mogłoby się wydawać.
— Kurwa! — wyrwało mi się, gdy brunet polał moją ranę, bezbarwną cieczą, o mocno alkoholowej woni.
— Gdybyś powiedział od razu, co jest na rzeczy, do niczego by nie doszło. — zarzekł się, nie odrywając wzroku od rany.
Na jego słowa zacisnąłem tylko szczękę i mimo cisnących się na usta przekleństw, dzielnie zniosłem resztę zabiegu. Ciszę przerwał dopiero Levi, który zawiązawszy — jak na moje gusta trochę za mocno — kokardkę na bandażu, poinformował mnie o tym, że skończył.
— Gotowe.
— Dzięki — odparłem, szybko zabierając rękę.
Mężczyzna niespiesznie odłożył pudełko na miejsce, a następnie puścił wodę z kranu, dokładnie myjąc swoje dłonie. Nie miałem absolutnie nic do tego, jednak widząc, jak namiętnie je mydli, dyskretnie przewróciłem oczami.
— Pedant. — mruknąłem, licząc na to, że nie usłyszy mojego komentarza. Starszy jednak na szczęście wydał się tego nie słyszeć, bądź też udawał, że nie słyszy, nie chcąc mi robić kolejnej, bezsensownej kłótni.
Levi wytarł swe idealnie wypucowane dłonie, odwracając się do mnie twarzą. Ręce znów założył na klatce piersiowej, nadając swojej posturze nieco bardziej groźnej postawy — o ile było to w ogóle możliwe. Ten facet naturalnie wzbudzał w końcu w człowieku jakiegoś dziwnego rodzaju respekt i trwogę, w czym nie przeszkadzał mu nawet stosunkowo niski wzrost.
— Powiesz w końcu, o co do kurwy nędzy chodzi? Mam dość już dość twoich uników. — powiedział, mrużąc oczy, czym jednocześnie dał znać o swoim zdenerwowaniu. *Wiedziałem, że jeszcze mu nie przeszło.
*
Znów przygryzłem wargę, ponownie spoglądając na zaschnięte plamy, które pozostawiłem na posadzce. Odpowiedź wydawała się nieunikniona — ba — od mojej szczerości mogło zależeć, czy dalej tu zostanę. W końcu, kto chciałby mieć krętacza pod własnym dachem, który czasami bał się samego siebie? Zdecydowanie nikt, tym bardziej, że w mieszkaniu był też Farlan wraz z Isabelle i może tego nie pokazywali, ale z pewnością również czuli, że coś jest na rzeczy. Znali Levi'a i ufali mu, dlatego dopóki on nie przestanie słać w moim kierunku podejrzeń, sami nigdy do końca nie będą co do mnie pewni.
— Obiecasz, że zostawisz to dla siebie? — spytałem niepewnie, krzyżując swoje zwykłe niebieskie tęczówki, z tymi w kolorze stali.
— Nie wszystko mogę przemilczeć. — odparł szczerze, na co ja tylko westchnąłem. No jasne.
— Rozumiem. Nie chcesz być z nimi nieszczery. — wskazałem podbródkiem w stronę drzwi.
Levi tylko kiwnął mi głową na potwierdzenie.
— Nie chcę, aby zostali zaangażowani w coś niebezpiecznego. Już i tak dużo mamy problemów. — wyznał, argumentując swoje zachowanie.
— Wiem, dlatego obiecaj, że nie powiesz. — nalegałem, mocniej zaciskając ręce, które mimowolnie zaczynały mi drżeć.
— Najpierw masz mi powiedzieć, o co chodzi — zarządził, ignorując moje ostrzeżenia.
Przekonanie do swojej racji tak upartego człowieka było niemożliwe.
— Niech będzie. — zdecydowałem, choć czułem, jak ręce pocą mi się z nerwów, a w pomieszczeniu robi się napięta atmosfera. Nie miałem pojęcia, jak zareaguje na to, co zaraz usłyszy. Bałem się.
— Szybciej. — ponaglił mnie, widząc jak się waham.
— Lily... — słowa nie chciały przechodzić mi przez gardło, jednak wiedziałem, że muszę to powiedzieć. Jeżeli tego teraz nie zrobię, nie uda mi się to nigdy.
— Co z nią? — dopytywał, marszcząc brwi.
— Wiem, że nie tak miało być, ale ona... Pracuje dla niej — wyrzuciłem na jednym wydechu, wbijając sobie paznokcie, w skórę dłoni.
Momentalnie przez twarz bruneta przemknął cień zdziwienia, jednak zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Zamiast tego na jego oblicze wkradła się kolejna emocja, znacznie bardziej wyrazista. Chodziło tu oczywiście o gniew, który w tak czystej formie, występował w Levi'a ekstremalnie rzadko.
— Jak to pracujesz?! — jego głos mocno się podniósł — Nie taka była umowa! Nie miałeś być zaangażowany w spłatę tego cholernego długu! — wciąż krzyczał.
Przez moment się naprawdę zląkłem. Jego nagły wybuch mnie przeraził, a co gorsza, Isabelle lub Farlan mogli usłyszeć dużo więcej, niż bym chciał. Brunet mógł ponadto zwrócić na mnie ich uwagę, a gdyby dowiedzieli się wszyscy, sam nie wiem jakby się to dla nich skończyło.
Musiałem uspokoić kobaltowookiego, nawet jeśli sam nie byłem w lepszej formie. Przytłaczało mnie to wszystko, ta cała sytuacja. W dodatku gwałtowna reakcja Levi'a, tylko bardziej przysporzyła mi stresu. Choć w zasadzie powinienem się spodziewać, że tak będzie. Mężczyzna jest, jaki jest, jednak ludzka uczciwość to jedna z rzeczy, jaką ceni sobie najbardziej. W tym przypadku została ona niestety mocno złamana.
Lily chciała zyskać jak najwięcej, ratując nas z opresji. Była bystrą, ale i też przebiegłą kobietą, która wbrew pozornej moralności i zasadom, nie bawiła się w uczciwość, gdy mogła na tym coś więcej ugrać. W moim przypadku tak właśnie było. Zaciągnęła mnie do własnego gangu, zmuszając do pracy w ramach spłaty długu, ponieważ taka była jej zachcianka. Robiła to ze świętym przekonaniem, że nasza współpraca pozostanie tajemnicą, niedostępną dla reszty moich towarzyszy i z całym morzem niechęci musiałem przyznać, miała rację. Problem tkwił tylko w tym, że nie przewidziała, iż pojawi się równie bystra i inteligenta osoba, która jest zbyt wyczulona na wszelkie zmienne, a co za tym idzie, wyczuje skutki zarówno moich, jak i jej, nieczystych zagrywek.
— Proszę, uspokój się. — powiedziałem, starając się uśmiechnąć, jednak jedyne co mi wyszło, to niewyraźny grymas na twarzy.
Stresowo spoglądałem to na niego, to na drzwi, obawiając się, że już może być na wszystko za późno. Levi szybko jednak doprowadził się do porządku, choć widocznie spięte mięśnie, sugerowały, że w środku wciąż, aż w nim kipi.
— Cholera dziwka. — mruknął pod nosem, po czym szybko powrócił do lustrowania mojej osoby, przeszywającym spojrzeniem.
— W co cię wciągnęła? — zapytał prosto z mostu.
Przełknąłem zdenerwowany ślinę, a dłonie ułożone na udach, ścisnąłem w pięści. Teraz miałem odsłonić najbardziej drażliwą i bolącą mnie część tematu. Spokojnie Lars, jeżeli ktoś ma to zrozumieć, to właśnie on.
— Jestem szpiclem. — odparłem, niemal wypluwając poszczególne słowa.
— A dokładniej? — dopytywał, jakby wiedząc, że jest w tym jakieś drugie dno.
— To dość skomplikowane... — przeciągałem.
Nie wiedziałem, od czego zacząć. Jak mu wyjaśnić, że nie chodzi tu o samo zbieranie informacji i odwalanie brudnej roboty, której nikt inny by się nie podjął? Jak wyjaśnić mu, że robię to w tak haniebny sposób?
— Języka w gębie ci zabrakło? Co z tobą? — pytał, coraz bardziej poirytowany.
— Nie... — wymamrotałem, spuszczając głowę.
— To mów. — naciskał dalej.
— Pierwsza akcja była sprawdzianem. — ręce zaczynały mi się trząść — Lily widziała konkurencję w dobrze prosperującym gangu... Musiałem zabić ich szefa... — głos mi się łamał — Ja nie chciałem tego robić, przysięgam! — zacisnąłem mocno powieki, pod którymi zaczęły niekontrolowanie zbierać się gorące łzy.
— Jak to zabić? — Levi widocznie, sam był w niemałym szoku.
— Ja...musiałem go uwieść, choć nie wiem, czy to w ogóle można tak nazwać. — zaśmiałem się gorzko, zaczynając, ocierać wypływające z moich oczu kropelki.
— Zresztą... To już chyba nieodłączny element pracy faceta od towarzystwa... Tak się czuje, nawet jeśli inni nazwaliby to przykrywką. Bądź co bądź, musisz grać autentycznie. — słowa wylewały się ze mnie jak wodospad, a kiedy już zacząłem mówić, ciężko było mi przestać.
— Daj mi moment. — przerwał mi brunet, wyciągając rękę w moim kierunku, tylko po to, by drugą ścisnąć się za nasadę nosa.
— Kazali ci jako prostytutka wkręcić się w towarzystwo, a następnie po cichu usunąć problem? Dobrze zrozumiałem? — zapytał, z pewnego rodzaju niedowierzaniem w głosie.
Ja natomiast skinąłem mu na potwierdzenie głową, oczami wciąż podziwiając podłogę. Kto by pomyślał, że jest taka interesująca...
— Ta suka za grosz godności nie ma, skoro cię w coś takiego wkręca. — powiedział przez zęby, ewidentnie powstrzymując się od kolejnego wybuchu.
— Dobrze wiesz, że Podziemiami rządzą własne prawa. — powiedziałem, w dalszym ciągu powstrzymując się od nagłego spazmu łez.
— Ta... — przyznał niechętnie — Zastanawia mnie jednak fakt, jak to się stało, że akurat prostytutka. Mogłeś się wcielić w kogokolwiek innego: barmana, woźnego czy zwykłego doręczyciela na listy, aby złapać kontakt z celem. To nie jest konieczne. — deliberował na głos.
— Niby tak, ale to daje największe pole manewru. — wyznałem, zgodnie ze swoim wcześniejszym tokiem myślenia.
Levi miał rację. Takie poświęcenie nie było konieczne, jednak w przeciwieństwie do pozostałych wymienionych zawodów, zapewniało najbliższy, a nawet ściśle osobisty kontakt z ofiarą.
— Jasne i akurat uwierzę, że każdy miał ochotę cię wyruchać. — prychnął z wyraźną pogardą w moim kierunku.
— Mam wrażenie, że to są jedni z tych, co wychędożyliby wszystko co się rusza. — zaśmiałem się nerwowo, przywołując sobie w pamięci wyrazy twarzy poszczególnych osób, spotkanych w pubie.
Na moment pomiędzy nami też zaległa cisza, której sam nie śmiałem się przerwać. Było mi już wystarczająco ciężko, a wprowadzanie Levi'a w kolejne szczegóły, byłoby tylko wyniszczającą mnie katorgą. Już i tak zbyt wiele wiedział, a ja sam nie czułem się gotowy, by zdradzać mu cokolwiek innego, co już miało miejsce.
— To obrzydliwe. — powiedział w końcu — Zmusza cię do morderstwa, najeżdżając na godność. Mam sobie z nią do pogadania. — nienawiść przejawiała się w jego tonie, a animozja widoczna była nawet w wyrazie twarzy.
Tym razem to on zacisnął dłonie, aż mu knykcie pobielały. Miałem wrażenie, że brunet najchętniej w tej chwili wyruszyłby też do Lily, a jedyną rzeczą, która go przed tym powstrzymywała, był zdrowy rozsądek. Pozostawał też poza tym fakt, że sam go o zatajenie tych informacji również prosiłem.
— Proszę cię, nic nie rób. — odparłem natychmiast.
Nie mogłem go w to wyplątać, ani też dopuścić, aby informacja o pracy dla gangu Lily wyszła na jaw. Zbyt wiele ryzykowałem, a dodatkowo świadomość kontaktów i władzy, którą posiadała jej szajka, wcale nie napawała optymizmem. Jeszcze tylko brakowałoby tego, żeby to właśnie Levi stał się kolejnym szpiclem w tej robocie.
— Jak chcesz się z tego gówna wyplątać? — spytał, tym razem już całkiem opanowany. Powrócił do swojego codziennego wyrazu twarzy, a także do chłodnego tonu, który teraz był jak miód na moje uszy.
— Nie wiem. — wyznałem szczerze — Nie chce tego robić, ale też nie mogę pozwolić sobie na pochopne działania... Nie chcę nikogo zabijać... — mówiłem mu wszystko, co leżało mi na sercu już od dawna, a pamięć od nowa zaczynała podkładać mi niechciane obrazy.
Nagły ucisk w klatce piersiowej sprawił jednak, że na moment zabrakło mi, powierza. Przed oczami miałem wykrzywioną w trwodze twarz Sebastiana i widok krwi na rękach, którymi bez skrupułów go skrzywdziłem. Kim ja wtedy byłem? Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Jedyne czego na ten moment byłem absolutnie pewien to to, że przerażało mnie to.
— Tylko człowiek chory zabijałby dla przyjemności. — odparł Levi, nieświadomie dodatkowo mnie tym dobijając.
Nie wyglądał, jednak czułem, że to wszystko również nim wstrząsnęło. W końcu wiedziałem o wyjątkowym urazie Levi'a co do najstarszego zawodu świata. Oczywiście nigdy mi go nie wyjaśnił, ale za każdym razem, kiedy przechodził obok burdelu, w oczach pojawiał się dziwnego rodzaju smutek, wymieszany ze złością. Dodatkowo, tak jak wspomniał, morderstwo wcale nie było lekkim chlebem. Ciążyło o czym i on, i ja zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
Nagle w mojej głowie pojawił się też pewien pomysł, który mógł okazać się dobrym rozwiązaniem, co do tego. Był on oczywiście wymyślony na piechotę, aczkolwiek stanowił też jedyne co w tym momencie posiadałem, a co za tym szło — dawał mi nikłą nadzieję.
— Muszę się do niej zbliżyć. — powiedziałem pewnie.
Na mój ton, brunet uniósł brew, widocznie zaintrygowany.
— Lily jest zbyt ostrożna, dlatego i ja taki muszę być. Zaatakuje ją zaufaniem, wspinając się po szczeblach kariery w jej własnym środowisku. — wytłumaczyłem mu, co mi siedzi w głowie.
— A potem co? Staniesz się jej bliski, będziesz chciał rozkochać tę sadystyczną kurwę? — zakpił, ewidentnie ze mnie kpiąc. Ja jednak nie dałem się zbić z pantałyku.
— Levi, ja chcę przejąć jej gang. Stać się jego nowym szefem. To jedyny sposób, by samemu móc się uwolnić z długu, a przy okazji zwolnić z jego i was. Kwestią czasu jest, kiedy żandarmeria zainteresuje się grupą, nielegalnie używającą sprzętu. — zauważyłem, wypominając mu ich czyny.
— Tch. Tu masz akurat rację. — zgodził się ze mną — Informacja o kradzieży już jest nagłośniona, ale to chyba wiesz — potwierdził — W takim razie, co chcesz teraz robić? — spytał. Uśmiechnąłem się lekko, chcąc samemu się pocieszyć.
— Zobaczymy, co mi powiedzą przed kolejną akcją. — odparłem, wstając z miejsca, aby podejść do drzwi.
Pragnąłem stąd wyjść, bojąc się, że przez zdjęcie z siebie ciężaru tajemnicy, jeszcze czymś więcej się z nim podzielę, a nie mogłem sobie na to pozwolić. Dlatego zbliżyłem się do desek, chwytając za metal dźwigni.
— Nie powiem im. — rzucił, widząc jak się waham, przed naciśnięciem klamki — Nie potrzebują kolejnych zmartwień. — dodał, zapewniając mnie w ten sposób, że nie mam się czym martwić. Odetchnąłem z ulgą.
— W takim razie chodźmy. Już czas na herbatę. — powiedziałem, otwierając drzwi z uśmiechem na ustach.
W tej chwili pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo uszczęśliwił mnie swoimi słowami.
~~~~~~
Rozdział napisany przez: DamageDevil
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top