Rozdział 2

Nigdy nie ma trudnych sytuacjach
Musimy umieć sobie z nimi poradzić
Wtedy bedą łatwe

– Nie wiedziałam. – powiedziałam, mimowolnie zaczęły mi się trząść ręce ze stresu.

– Ej, nie ma czym się stresować. Choć już i nie stresuj się – powiedział, próbując mnie podnieść na duchu, wstaliśmy z ławki i poszliśmy w stronę Marsa.

Nie było tam wcale daleko, korytarze szkolne były puste. Sasha zaprowadził mnie pod salę, gdzie stało sporo osób. Większość osób oglądała występy innych, ja też się przyłączyłam. Miałam nadzieję, że przestanę się aż tak stresować. Wiedziałam, że stres to zły doradca i nie warto było się przejmować.

– Nie ma czym się stresować. – wyszeptał mi do ucha, przeszedł mnie przyjemny dreszcz. To była pierwsza osoba, przy której nie krępowałam się.

Zaraz później z sali dobiegł krzyk „następny”, nikt nie wyrywał się do pójść, więc ja postanowiłam wejść. Weszłam do sali i stanęłam na środku, zaczęłam robić to, co kocham, czyli śpiewać. Podczas śpiewania czułam się, że nikt nie może mi przerwać. Było to coś mojego, prywatnego, otworzenie się przed innymi. Nie zawsze umiałam śpiewać szczerze i otwarcie przy obcych osobach.

Moje myśli oscylowały wokół mamy, to ona zapaliła we mnie miłość do muzyki. Nie umiałam żyć bez niej, dawała mojemu życiu sens.

They say that we're not perfect.
No, we're not at all.

Po skończonym występie zobaczyłam, że przy drzwiach stoi sporo osób, które biły mi brawa, szczęśliwa wyszłam z sali. Był to jeden z wielu powód do radości dzisiaj. Gdy wyszłam już z sali, od razu podszedł do mnie Sasha.

– Było się czym stresować? – zapytał, przeczesał palcami włosy.

– Nie, nie wiem. – powiedziałam, by wyjść z Marsa musieliśmy zejść po schodach. Rozmawiam z Sashą na temat mojego występu.

Pożegnaliśmy się pod szkołą, w domu czekał na mnie obiad z mamą i Penny.

– Pójdę umyć ręce. – powiedziałam, kiedy przekroczyłam próg jadalni. Siedziały i czekały na mnie cierpliwie.

Poszłam do łazienki, gdzie oprócz umycia rąk, spojrzałam, jak wyglądam. Włosy, które były roztrzepane, poprawiłam palcami. Wróciłam do jadalni i zajęłam miejsce koło mamy.

– I jak było? – zapytała mama.

Stół był zapełniony kilkoma propozycjami obiadu, każdą z nas nałożyła coś dla siebie.

– Było dobrze, to znaczy ja i… – zawahałam się, nie wiedziałam, czy mówić o przesłuchaniach. – Z Sashą byliśmy na przesłuchaniach.

– To cudownie! Trzymam za ciebie kciuki kochanie. – powiedziała mama, zobaczyłam za nią Freddiego.

– Puszczasz kolejną córkę, czemu mi o tym nie powiedziałaś? – zapytał, nie umiałam go zrozumieć, on ewidentnie nie cieszył się razem z moją mamą i mną.

– To moje dzieci, Freddy. – upomniała go Bakia

– Dbam o twój wizerunek, po ostatniej sytuacji piszą o tobie wszystkie media. Dziennikarze szukają kolejnej sensacji z tobą w roli głównej. – tłumaczył się, nie wierzyłam w jego „dobre” intencje.

– Twoje godziny pracy chyba się już skończyły. – odparłam

– Dokończymy tę rozmowę samemu. – powiedział, poprawił okulary na twarzy.

– Nie, to moje córki. – odpowiedziała zdeterminowana mama, w końcu poczułam, że nie jest przez niego zmanipulowana.

Wyszedł z jadalni, kontynuowałyśmy swój posiłek. Znikąd przypomniał mi się tata, a raczej jego brak. Nawet, zanim nie tęskniłam, od urodzenia byłam nauczona, że nie ma go.

– Mamo – zagadnęłam do niej, na stole pojawił się deser, jakim była panna cotta z sosem truskawkowym. Uwielbiam waniliowo-truskawkowy smak.

– Słucham – odezwała się, w przeciwieństwie do Penny, która od pamiętnego wieczoru w szkole, kiedy to mama postanowiła ogłosić, że Penny jest jej córką, chodziła przygnębiona. Z tego, co wiedziałam, to jej przyjaciele, a przede wszystkim chłopak byli na nią źli.

– Czemu nigdy nie poznałyśmy ojca? – zapytałam, widziałam zdziwioną minę Penny i mamy.

– Nie będziemy dzisiaj o tym rozmawiać.

Resztę czasu spędziłyśmy w ciszy. Nie czułam, że zepsułam kolację. Temat ojca nie był podejmowany tak luźno, jak zrobiłam to ja. Mimo to wiedziałam, że nic złego nie zrobiłam. Może zmienię coś i będę chciała go kiedyś odnaleźć?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top