9. Trzy tygodnie
Niedziela 16 lipca. Oficjalnie minęły trzy tygodnie, odkąd pojawiłam się w „Primaverze". Powinnam być wypoczęta, strzaskana na mahoń i zintegrowana z tutejszą wspólnotą. Wypadałoby zaliczyć też co najmniej jedną imprezę, choć raz zobaczyć Bałtyk i, jak twierdzą niektóre koleżanki z piętra, może nawet czyjeś łóżko. Tymczasem ja, cierpiąca na zmianę wskutek koszmarów i erotycznych snów sierota, nie śpię dobrze od dobrych kilku dni, zdążyłam zrazić do siebie większą część rezydentów ośrodka i jakimś cudem stać się obiektem pożądania mojego szefa, trenera. Faceta, który nie dość, że jest ode mnie starszy o 13 lat, to jeszcze obracał przede mną laski, przy których czuję się jak Dziewica Orleańska.
Zaczynał się piękny, słoneczny dzień nad polskim wybrzeżem. A ja leżałam w łóżku, gapiąc się w okno i dumając nad tym, jak doszło do tego, że mam tak spieprzony humor. Patrzyłam poirytowana na współlokatorki, które ochoczo zrywały się z łóżek na śniadanie i byłam wściekła, że nie potrafię, tak jak one, po prostu cieszyć się życiem.
- A ty co? - zagadnęła mnie Dagmara, widząc, że nie zamierzam wyleźć spod kołdry. - Nie idziesz z nami?
- Nie jestem głodna - odparłam bez emocji i nakryłam się po same uszy.
Dziewczyny nie miały ochoty ani czasu na to, by przekonywać mnie do zmiany decyzji. Ubrały się, pożegnały i popędziły na parter, trzaskając drzwiami.
„Co mi jest?! Czemu czuję się tak źle?!" - wypuściłam powietrze z sykiem i zakryłam twarz dłońmi, kiedy w pokoju zrobiło się zbyt jasno. Moje myśli wróciły nagle do pamiętnej niedzieli 25 czerwca, kiedy poznałam Jacka w jego gabinecie. Trzy tygodnie temu chciałam spakować się i wracać do Wrocławia. Nie wierzyłam w to, że wytrzymam w tym miejscu tydzień. Byłam zdemotywowana codziennymi złośliwościami mojego trenera, jego wrogim do mnie nastawieniem, a krótko potem tym, że zaczyna wtrącać się w moje prywatne sprawy. A dzisiaj? Robiło mi się słabo, kiedy pomyślałam o końcu sierpnia i moim powrocie do domu. Odpychałam myśl o wyjeździe, jakby była intruzem w mojej głowie. Ogarniała mnie przedziwna panika na samą myśl, że to wszystko niedługo się skończy. Że nie będzie już wschodów słońca na loggii, zapachu sosen, nadmorskiej bryzy i...
Moje serce ściskała niewidzialna obręcz. Nie potrafiłam już myśleć o życiu bez mężczyzny, który wczoraj wyznał mi miłość na bileciku zaczepionym do pięknej czerwonej róży. To, co się między nami wydarzyło, było tak absurdalne i nierealne, że każdego dnia budziłam się z poczuciem, że wszystko to tylko mi się przyśniło. Ale sen trwał nadal. I każdego dnia wyglądał bardziej realnie niż dnia poprzedniego.
Istniały tylko dwa wyjścia z sytuacji, w którą się wpakowałam. Mogłam zacisnąć zęby i ignorować to, co się wokół mnie dzieje. Odtrącić faceta, który mnie pragnął, liczyć dni do wyjazdu, spakować walizkę i, cierpiąc katusze, wsiąść do pociągu, który zabierze mnie na drugi koniec Polski. Już nigdy nie drżałabym pod ciężarem hipnotyzującego spojrzenia szarych oczu. Nigdy nie usłyszałabym „skarbie", wypowiedzianego paraliżująco podniecającym niskim głosem. I nigdy nie czułabym tego bezpieczeństwa i spokoju, jakie dawały jego ramiona. Żyłabym wspomnieniami, a moje serce uschłoby z tęsknoty za człowiekiem, którego uczucia do mnie być może rzeczywiście były szczere i prawdziwe. Mogłam też całkowicie poddać się doznaniu, które zaczynało nade mną dominować, pozwolić mojemu sercu, by decydowało za mnie i dać się porwać namiętności. Jednak było to życie całkowicie mi obce. Nie znałam Gdańska, w którym mieszkał Jacek. Nie znałam jego przyjaciół, znajomych, ulubionych miejsc spotkań, historii jego rodziny. Nie wiedziałam nic o mężczyźnie, który oszalał na moim punkcie. Wiedziałam natomiast jedno. Zaczynałam się w nim zakochiwać. Beznadziejną, ogarniającą wszystkie moje zmysły, umysł i ciało, miłością. Po raz pierwszy w moim życiu czułam tęsknotę, która sprawiała mi fizyczny ból.
Pozostawał jednak dość istotny dla mnie problem. Jak miałam komukolwiek zaufać po tym, co mi się przydarzyło? Jak mogłam mieć pewność, że znajomość z Jackiem nie skończy się podobnie jak mój poprzedni związek? Nie miałam co prawda wiele do stracenia, bo moja praca we Wrocławiu nie była spełnieniem moich marzeń i nadal mieszkałam z rodzicami. Ale czy nowy związek, i to z poważnym, dorosłym, doświadczonym mężczyzną, nie oznaczałby dla mnie gigantycznych zmian w życiu? Z iloma byłymi kobietami mojego szefa musiałabym walczyć o swoje (nasze) szczęście?
Westchnęłam ciężko. Zaczynał ogarniać mnie strach z powodu tego, w jakiej sytuacji się znalazłam. W takich chwilach tęskniłam za rodzicami, którzy zostali we Wrocławiu. Za bratem, z którym mogłam porozmawiać o wszystkim. Za moją poduszką, w którą wylałam morze łez, za szarym słoniem bez ogona i spacerami po Parku Grabiszyńskim.
Włączyłam telefon i wybrałam numer do mamy. Byłam pewna, że dawno już nie śpi i szykuje niedzielny obiad dla siebie i taty. Odebrała po trzech sygnałach.
- Córciu? Coś się stało? - zapytała wyraźnie przejęta.
- Nie, mamo. Wszystko w porządku. - Uśmiechnęłam się. - Chciałam po prostu was usłyszeć. Jak się czujecie? Wszystko ok w domu?
- Taaaak, kluseczko. Wszystko w jak najlepszym porządku. - Ucieszyła się. - Tata pojechał na rybki, a ja właśnie robię twoje ulubione kluski. Jaka szkoda, że cię tu z nami nie ma!
Łezka zakręciła mi się w oku. Przez chwilę walczyłam z emocjami. Dla moich rodziców zawsze byłam i pozostanę malutką dziewczynką.
- Na pewno wszystko u ciebie w porządku? - zapytała poważnym głosem. - Bo mam wrażenie, że nie bardzo.
- Tak, wszystko dobrze - westchnęłam. - Po prostu mam trochę zły nastrój. To wszystko.
- Powiedz mi, kochanie - spytała troskliwie - co się stało? Nawet jeśli to nic takiego. Zawsze czujesz się lepiej, jak się wygadasz.
- Gdyby to wszystko było takie proste - jęknęłam.
- Chodzi o jakiegoś chłopca, tak? Poznałaś tam kogoś? - wypaliła bez ogródek.
- Chodzi o mężczyznę, mamo. I naprawdę jest za wcześnie, by o tym...
- Wiedziałam! - rzuciła głośno. - Kim on jest?! Ile ma lat?!
- Mamo! To, że kogoś poznałam, nie oznacza, że jutro będę wychodzić za mąż! - burknęłam. - To ... bardzo świeża sprawa.
- Boże, dziecko! Musisz mi o wszystkim opowiedzieć! Muszę wiedzieć, że nic ci nie grozi. Że nikt cię nie skrzywdzi! Jak ty sobie to wyobrażasz, że ja będę tu siedzieć z założonymi rękami, nie wiedząc, co tam się dzieje?
- Mamo... - Uśmiechnęłam się. - Nic mi nie grozi. Wręcz przeciwnie. Poznałam kogoś, kto obchodzi się ze mną jak z jajkiem. Pilnuje na każdym kroku i jest tak samo nadopiekuńczy jak ty i tata.
- Ty się nie wygłupiaj, dziecko, tylko powiedz mi prędko, co to za facet! - mama wyraźnie spuściła z tonu i trochę się rozweseliła.
- To mój szef - wydukałam cicho. - Właściciel całego tego obiektu.
- Jezus Maria, Monika! Ile on ma lat?! - rzuciła przerażona.
- Trzydzieści osiem - parsknęłam, rozbawiona paniką Anny Skrawek.
- O Boże. Kamień z serca! Myślałam, że to jakiś...
- Jest bardzo poważnym i odpowiedzialnym człowiekiem - dodałam. - Ale właściwie nie wiem, dlaczego ci o tym wszystkim mówię, skoro nawet nie jesteśmy parą!
- Nic mnie to nie obchodzi! - odparła szybko. - Chcę wiedzieć więcej. Jak wygląda? Jest bogaty? Gdzie mieszka? Czy jest wykształcony? Kim są jego rodzice?
- Jest... bardzo przystojny - powiedziałam, uśmiechając się do siebie. - Wysoki, wysportowany, umięśniony brunet z szarymi oczami. Ma wyższe wykształcenie, na co dzień mieszka w Gdańsku. Mamo, nie chcę o nim teraz rozmawiać. Znamy się od trzech tygodni i jest za wcześnie, by mówić o czymkolwiek...
- Błagam cię, dziecko - jęknęła Anna Skrawek - mów mi o wszystkim, co się dzieje. Chcę wiedzieć, czy na pewno czujesz się tam dobrze. Dzwoń nawet codziennie, dobrze? W razie czego możemy z tatą po ciebie przyjechać. To tylko kilka godzin jazdy. Damy radę zabrać cię stamtąd, jeśli poczujesz się gorzej...
- Nie panikuj - próbowałam ją uspokoić. - Nikt mnie tu nie krzywdzi. Wszyscy są bardzo mili, jedzenie pyszne, a samo miejsce nieziemsko piękne. Myślę, że niedługo pojedziemy nad Bałtyk. Poza tym wiesz przecież, że jestem z całą naszą grupą. Daga, Ewelina i Kaśka pilnują mnie na każdym kroku. Jestem bezpieczna i nie macie się czym martwić.
- Dobrze - westchnęła. - Ale melduj mi się częściej niż raz w tygodniu, bo będę się martwić, dobrze?
- Dobrze. - Uśmiechnęłam się. - Nie martw się niczym. Zadzwonię po weekendzie, dobrze?
- Dobrze, kluseczko. Będziemy czekać na telefon. Trzymaj się tam!
- Wy też się trzymajcie! Ucałuj tatę i do usłyszenia!
- Pa, kochanie!
- Pa, mamo!
Rozmowa z Anną Skrawek zawsze wyglądała tak samo. Mówiłam jej więcej niż powinnam, a ona tworzyła problemy, które nie istniały. Ale czy nie był to standard pomiędzy córką a matką? Powinnam była jednak ugryźć się w język. Było zdecydowanie za wcześnie, by mówić jej o Jacku. Ale z drugiej strony trochę mi ulżyło, że się tym z nią podzieliłam. Miała rację. Czułam, jakby wielki ciężar na moim sercu trochę zmalał.
Nie minęły jednak dwie minuty, odkąd pożegnałam się z mamą, a mój smartfon zaczął znowu domagać się uwagi. Spojrzałam na ekran i zamarłam. Nacisnęłam zieloną ikonkę i poczułam, jak serce dudni mi w piersiach.
- Tak? - odezwałam się nieśmiało, nerwowo zagryzając wargę.
- Naprawdę nie jesteś głodna, czy coś się stało? - zapytał surowo tym swoim niskim głosem, a ja poczułam gęsią skórkę na przedramionach.
- Nie jestem głodna - skłamałam.
- Chciałem cię zobaczyć - odparł z irytacją w głosie. - Niestety wczoraj nie zdążyłem wrócić na czas...
- Wiem - odparłam smutnym głosem. - Na pewno miałeś inne rzeczy na głowie.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Westchnął ciężko i odezwał się trochę spokojniej:
- Czemu to robisz? Tylko proszę, bez ściemniania. Powiedz prosto z mostu. Dlaczego nie chcesz mnie widzieć?
Moja broda zaczęła dygotać. „Bo się w tobie zakochałam, szefie!" - wzięłam głęboki oddech i ścisnęłam róg poduszki tak, że zabolały mnie palce. „Jestem nienormalna! Nie nadaję się do tego, by funkcjonować w cywilizowanym społeczeństwie!".
- Monika... - mruknął, a mi zrobiło się gorąco.
- Chyba potrzebuję pobyć chwilę sama - strzeliłam bezmyślnie.
- To nie jest dobry pomysł - powiedział od razu stanowczym głosem. - Powinniśmy porozmawiać. O wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. A ty przede mną uciekasz. Skąd mam, do cholery, wiedzieć, co o tym wszystkim myślisz?
Teraz ja zamilkłam. Nie mogłam przecież wyznać mu prawdy. Nie w tej chwili.
- Masz prawo czuć się przeze mnie osaczona - westchnął ciężko. - Wiem, że to dla ciebie trochę zabójcze tempo, jeśli facet po trzech tygodniach znajomości wyznaje ci miłość, ale...
Poczułam skurcz w dole brzucha.
- Nie zrobiłeś nic złego - powiedziałam cicho.
- Twoje zachowanie pokazuje coś innego. - Usłyszałam jego zniecierpliwiony oddech. - To nie jest rozmowa na telefon. Bardzo chciałbym porozmawiać z tobą w cztery oczy. Ale nie mogę cię do niczego zmuszać. Od początku czułem, że tak zareagujesz. Nie chciałem cię wystraszyć. Będę czekał, aż sama będziesz chciała ze mną porozmawiać. A teraz proszę cię, zejdź i zjedz coś. Jestem u siebie. Nie będę ci przeszkadzał.
Rozmowa została zakończona. Żadnego „pa", „do zobaczenia". Żadnego „skarbie". „A czegoś się spodziewała, idiotko?!" - do moich oczu natychmiast nabiegły łzy. - „Muszę wziąć się w garść!".
Odpicowana w jasnoszarą sukienkę, wiązaną w pasie, uzbrojona w torbę, koc, książkę, iPoda i bojowy nastrój, zamknęłam drzwi do pokoju i pomaszerowałam na parter. Stołówka na szczęście była jeszcze otwarta. I nawet, jeśli nie miałabym chęci przełknąć nawet kawałka kanapki, nie darowałabym sobie, gdyby ominęła mnie poranna kawa.
Jadłodajnia była prawie pusta. Oprócz czterech dziewczyn z grupy gimnastycznej zajęty był tylko VIP-corner. Nasza para blond-gołąbków gruchała sobie w najlepsze i zauważyła mnie dopiero w chwili, kiedy mijałam ich w drodze do lady.
- Monia, wszystko w porządku? - blondyn spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
Kiwnęłam głową i, nie chcąc im przeszkadzać, od razu podeszłam do bufetu, by poprosić o kawę. Pani Ula powitała mnie ciepło i przygotowała mi dużą latte z pianką, a do małej papierowej torebki wrzuciła kilka ciasteczek z wczorajszej kolacji. Podziękowałam za śniadanie i ruszyłam w stronę wyjścia. Ale Denis i Dagmara natychmiast przywołali mnie do siebie.
- Jacek wyrzucił Ewę z pracy - odezwał się poważnym głosem blondyn. - Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć.
- Dlaczego? - udałam zaskoczenie. - Co się stało?
- Hmm... - zastanowił się przez moment. - Myślę, że on sam powinien ci o tym opowiedzieć. Właściwie to chciał to zrobić. Myślał, że przyjdziesz na śniadanie, ale podobno go olałaś.
- Tak powiedział? - zapytałam spokojnie i coś ukłuło mnie w sercu. - Że go olałam?
- Powiedział tylko, że coś jest nie tak i że wygląda na to, że nie chcesz go widzieć - odparł zmartwiony. - Zjadł śniadanie i poszedł na siłownię.
- Chodzi o tą wczorajszą rozmowę z mamą? Stało się coś? - spytała Dagmara.
- Nnnnie. Po prostu...
- No proszę cię. - Denis złożył ręce jak do modlitwy. - Nam przecież możesz powiedzieć. Wiesz, jakie to jest frustrujące, kiedy ani od niego ani od ciebie nie możemy się dowiedzieć, o co chodzi?
- Martwiłam się - odparłam w końcu z wyrzutem. - Martwiłam się o to, że nie dał znać ani wam ani mnie, czy wszystko jest w porządku. A później dowiedziałam się, że w czasie, kiedy tak się martwiłam, był tutaj. Z nią.
Uśmiechnęłam się nerwowo.
- Ale to nie ma już znaczenia - dodałam sztucznie. - Wszystko jest w porządku. Nie powinnam była się tym przejmować. W końcu nic się przecież nie stało.
- On miał wczoraj naprawdę ciężki dzień, Moniczko - odezwał się blondyn. - Nawet nie wiesz, jaki był wściekły przez tą sprawę z Ewą. Skąd wiesz, że tu była?
- Przypadek - skłamałam. - Dziewczyny z grupy ją widziały. To nieistotne. To nie moja sprawa. Nie powinnam się wtrącać.
- Powinniście o tym porozmawiać - odparł. - On naprawdę bardzo chciał się dzisiaj z tobą zobaczyć. Czekaliśmy na ciebie od 09:00.
- Chyba pójdę się przewietrzyć. - Westchnęłam ciężko. - Nie chcę i wam psuć nastroju.
Spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się jak na zawołanie.
- Gdzie będziesz? - spytał blondas. - Nie damy ci dzisiaj żyć. Zaraz do ciebie dołączymy.
- Wezmę tylko strój i koc i zaraz do ciebie przyjdziemy, ok? - wtrąciła Dagmara.
Wzruszyłam ramionami.
- Będę koło kortu.
*
Ażurowy cień brzozy przynosił ukojenie od żaru lejącego się z nieba. Siedziałyśmy oparte o pień i pochłaniałyśmy ciasteczka ze stołówki. Denis rozłożył się na kocu i z kawałkiem zerwanego przed chwilą źdźbła w ustach, patrzył w niebo. Był trochę bardziej zamyślony niż zazwyczaj. Ale dobry humor, którym zwykle się odznaczał, nie opuszczał go nawet teraz. Co jakiś czas blondynka podawała mu kawałek ciastka, a on łaskotał ją po nodze. Wyglądali na takich szczęśliwych i beztroskich.
Poczułam ukłucie bólu w sercu. Ja też pragnęłam być tak szczęśliwa. Tylko jakimś cudem sama podkładałam sobie kłody pod nogi na drodze do tego szczęścia. Miałam ciężki charakter. Byłam uparta, a za swoje niepowodzenia najczęściej obwiniałam innych. I nazbyt często unosiłam się dumą. Zachowywałam się irracjonalnie, robiąc samej sobie na przekór. Dokładnie tak, jak dzisiejszego poranka. Przecież tęskniłam za Jackiem tak bardzo, jak jeszcze nigdy! W tej chwili, siedząc na tej pięknej łące, marzyłam tylko o tym, by pójść do niego, powiedzieć mu, że zachowałam się głupio i wtulić się w jego ramiona. Chciałam oddychać jego zapachem i czuć na swoim policzku jego wargi.
Ale nie mogłam zrobić żadnej z tych rzeczy. Byłam pewna, że nic takiego się nie wydarzy. Bo w mojej głowie mieszkał intruz. Kreatura, która wmówiła mi, że nie powinnam się wychylać, że to nie wypada, że nie mogę sobie pozwolić na taką uległość i powinnam pozostać obojętna. Twarda jak głaz. Zimna jak lód. „Zostanę starą panną z kotami!" - skrzywiłam się pod nosem. - „Nikt nie wytrzyma takiej tragifarsy!".
- Moniczko, nie powinienem się wtrącać - odezwał się nagle Denis - ale mam wrażenie, że nie dotarło jeszcze do ciebie to, jak bardzo mu na tobie zależy. I jak nieistotna jest w tej całej historii Ewka.
Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się, ale ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Ona nic dla niego nie znaczy - dodał, nadal wpatrując się w niebo. - Przez lata go oszukiwała. Zmyśliła nawet tego swojego narzeczonego, żeby odwrócić jego uwagę...
- Zmyśliła? - ocknęłam się. - To znaczy, że on nie istnieje?
- Nie - parsknął szyderczo. - Narzeczony Paweł był wytworem jej chorej wybraźni. Bóg jeden wie, co jeszcze zmyśliła. Jacek przyjął ją do pracy tylko dlatego, że jej szkoła tańca w Gdańsku ledwo zipiała. Ale od dwóch lat całkiem dobrze na siebie zarabia, więc spokojnie mogłaby robić tylko to i nie przyjeżdżać tutaj. Inna sprawa, że nie mieliśmy nikogo na jej miejsce.
- I co teraz? - zapytałam trochę wystraszona. - Kto poprowadzi te zajęcia, skoro Jacek ją zwolnił?
- Jeśli będziemy mieli szczęście, to w przyszłym tygodniu dołączy do nas nasza koleżanka z AWF-u, Marta. Bardzo sympatyczna i miła osóbka. Na pewno byście się polubiły. Ma męża i trzyletnią córkę Julkę. Może przyjedzie z nią tutaj. Zobaczycie, jakie to zabawne stworzenie. - Westchnął. - W każdym razie ma dzisiaj wieczorem dzwonić i być może problem rozwiąże się szybciej, niż myśleliśmy.
- Powiedz mi, Denis - wtrąciłam nagle. - Jak to się stało, że wszystko się tak nagle popsuło. Przecież jeszcze niedawno Ewa była u nas na obiedzie.
Blondyn zerknął na mnie poważnym wzrokiem i przez moment zastanawiał się, co powiedzieć. Albo raczej czy powinien na ten temat ze mną rozmawiać.
- Słyszałaś o tej akcji z zepsutym samochodem? - zapytał cicho, a ja kiwnęłam głową. - Zrobiła to specjalnie. Jacek dotarł na miejsce, odpalił auto, a ona, rzekomo w podzięce, próbowała go pocałować.
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy tylko wyobraziłam sobie całą tą sytuację.
- Ale ok. Wkurzył się, nawtykał jej i wrócił. - Westchnął znowu ciężko i przeczesał blond czuprynę. - Wczoraj natomiast wyszło małe zamieszanie z umową Ewki. Jacek zapomniał jednego papierka, ona się uparła, że koniecznie musi go mieć i przyjechali tutaj. I wtedy wyszło szydło z worka, jak to się mówi.
- To znaczy? - zapytałam cicho.
Podniósł się na kocu i rozejrzał po okolicy. A potem podrapał się po głowie i spojrzał na mnie, uśmiechając się pod nosem.
- No, Jacek powiedział jej o tobie. Bo kolejny raz zaczęła zachowywać się jak... niestosownie znaczy się. Powiedział jej parę rzeczy, po których wpadła w histerię. Nieważne. Nie chcemy jej tutaj. Zwłaszcza Jacek. Powiedział, że nie chce jej widzieć na oczy.
Zamyśliłam się. To, co powiedział pokrywało się z tym, czego wczoraj byłam świadkiem. Co prawda nie słyszałam całej rozmowy pomiędzy Jackiem a Ewą, ale miałam mniej więcej obraz całej sytuacji.
- Czuję się winna - jęknęłam żałośnie. - Utrata pracy to poważna sprawa. Może gdyby nie ja, to...
- Nie żartuj! - roześmiał się Denis. - Nie ma w tym wszystkim ani trochę twojej winy. Ten problem narastał przez lata. I nie chodzi tu o to, że komukolwiek w czymkolwiek przeszkodziłaś, ale o to, że dzięki tobie Ewa sama się zdemaskowała i tylko przyspieszyła to, co było i tak nieuniknione.
Niedzielny upał osiągnął swoje maximum. Termometry pokazały 29 stopni Celsjusza i większość mieszkańców „Primavery" zaczęła rozchodzić się do budynków, żeby jakoś przeczekać spiekotę. My także mieliśmy dosyć. Zaczęliśmy pakować rzeczy do toreb i wytrząsać z kocy resztki trawy, kiedy nagle od strony „dwójki" pojawił się mój szef.
Dwie godziny spędzone na siłowni były dość jednoznacznym dowodem na to, że nie był w najlepszym nastroju. Jego ciemne włosy były całkowicie mokre i zawadiacko roztrzepane. Napięta na opalonym ciele koszulka bez rękawów odsłaniała imponująco zbudowane barki i ramiona, pokryte ciemnym zarostem. Wyglądał niemożliwie pociągająco w krótkich sportowych spodenkach, sięgających kolan. Nawet na jego owłosionych łydkach odznaczały się solidne mięśnie. Był spocony, naładowany testosteronem i zabójczo seksowny. Spojrzał na mnie szarymi, pełnymi wyrzutu oczyma, machnął nam ręką na powitanie i - jakby nigdy nic - ruszył w stronę budynku głównego. Poczułam smutek. Przygnębienie wdzierające się do mojego serca. Ale sama byłam sobie winna.
Mój szef dał mi spokój, tak jak obiecał. Smartfon milczał, a jego samego nie widziałam już później ani na obiedzie ani na kolacji. Podobno odsypiał nieprzespane noce. Ja jednak wiedziałam, że nie jest to jedyna przyczyna jego nieobecności.
Makaron z warzywami, który serwowano tego dnia na obiad, smakował obłędnie. Ale zdołałam wpakować w siebie jedynie ćwiartkę porcji. Mój żołądek był tak spięty nerwami, że miałam wrażenie, jakby skurczył się do rozmiaru piłki pingpongowej. Ewelina z wielką ochotą pochłonęła moją część jedzenia i zaczęła namawiać mnie na deser w postaci ciasta z malinami. Odmówiłam. Nie potrzebowałam jedzenia. Potrzebowałam czegoś innego. Czegoś, co było w zasięgu mojej ręki, ale bałam się, by po to sięgnąć.
Tego popołudnia Dagmara jadła obiad razem z nami, ponieważ Denis musiał zamontować u chłopaków w dwóch tamtejszych łazienkach nowe słuchawki prysznicowe. Dzień wcześniej chłopcy zgłosili podobno szefowi, że stare zaczęły się zapychać i jedna z nich całkowicie przestała przepuszczać strumień wody. Tak więc Bruska postanowił wymienić urządzenia jeszcze tej niedzieli, żeby podczas upałów prysznice w „dwójce" działały bez zarzutu.
Nadszedł wieczór, a z nim upragnione ochłodzenie. Dziedziniec „Primavery" znów zapełnił się jej mieszkańcami. Ewelina, Kaśka i grupka Tomka Fitka bawiła się na pikniku niedaleko lasu. Dagmara i Denis spacerowali po okolicy, sprawdzając jednocześnie, czy wszyscy rezydenci przestrzegają zasad panujących na campie. Na szczęście nikt tego dnia nie przesadzał z alkoholem, trawką i nie palił dzikich ognisk, co było szczególnie pilnowane na terenie naszego ośrodka. Co prawda grupa chłopaków, okupująca schody w „dwójce", zdążyła tego wieczoru obalić kilka piw i rozbić butelkę przed wejściem do budynku, ale na prośbę Denisa wszystko szybko zostało uprzątnięte i żaden uczestnik zabawy nie miał zamiaru stwarzać problemu. Zwłaszcza że Denis prawie zawsze był w stanie załatwić tego typu sprawy w wyjątkowo kulturalny i łagodny sposób. Chłopcy wiedzieli doskonale, że jeśli nie posłuchają Denisa, pojawi się Jacek. A z nim starali się unikać wszelkich konfrontacji.
Po chłodnym i wyjątkowo orzeźwiającym prysznicu, założyłam na siebie przewiewną granatową sukienkę z wiskozy i wyszłam na balkon, podziwiać „Primaverę" przygotowującą się do snu. Jej mieszkańcy co prawda dopiero odżyli po męczącym ich upale, ale przyroda wokół zdawała się powoli zapadać w letarg. Na horyzoncie powoli gasło niebo, a śpiewy ptaków zdawały się milknąć. Powietrze robiło się bardziej rześkie i niestety zaczęło pojawiać się coraz więcej komarów, czyhających tylko na nieosłonięte miejsca na ciele.
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że wszystkie moje problemy i zmartwienia nagle przestały istnieć. Byłam tylko ja i ten piękny, ciemny las przede mną. Piaszczyste leśne runo, pełne szyszek i najlepszych grzybów. I chłodna bryza, przebijająca między konarami. Zapach mokrego drewna, o który rozbijały się fale. Ogrom wody aż po horyzont. Wszechogarniające poczucie bezsilności wobec siły natury. Poczucie, że jest się małym, bezbronnym stworzeniem w zetknięciu z żywiołem - tak oszałamiająco pięknym i tak bardzo niszczycielskim.
Tak samo mała czułam się w tym momencie w tym miejscu. I tak samotna, jak w swoich wyobrażeniach, kiedy spacerowałam po plaży, nurzając stopy w gorącym piasku.
Drewniane deski logii po mojej lewej stronie zatrzeszczały niespodziewanie. Odwróciłam głowę i serce podskoczyło mi prawie do gardła. Jego włosy wróciły do stanu sprzed siłowni. Znów były idealnie uczesane. Jasna koszula, rozpięta pod szyją, leżała niemal perfekcyjnie na ciele, a materiałowe spodnie opinały ponętnie jego biodra, sprawiając wrażenie, że prawdopodobnie ma w nich sporo do ukrycia.
Spojrzeliśmy na siebie w milczeniu. Tęsknota za nim była prawie fizycznie odczuwalna i miałam wrażenie, że on również czuje w tym momencie coś podobnego. Szedł w moim kierunku, starając się zachować tę zimną powściągliwość, którą tak często wszystkim prezentował. Ale tym razem poczułam całą sobą, że zaczynało w nim zwyciężać coś innego.
Odwróciłam się w jego stronę, kiedy znalazł się blisko mnie. Tym razem bez strachu spojrzałam w szare, przenikliwe oczy. Moje serce niespokojnie tłukło się w moich piersiach, ale silniejsza niż strach okazała się tęsknota za bliskością. Położył dłoń na poręczy, spojrzał na nią i delikatnie przysunął do mojej. Nie dotknął mnie jednak. Czekał na to, aż zdecyduję się zrobić pierwszy krok. Przesunęłam dłoń po grubej belce i dotknęłam jego palców. Od razu chwycił moją rękę i położył sobie na piersiach. Znowu obejrzałam się wokół siebie. Istniały spore szanse, że tym razem ktoś naprawdę nas zobaczy. Zmarszczył groźnie brwi i rozejrzał się po logii. A potem zbliżył się do mnie i szepnął mi do ucha:
- Za dziesięć minut spotkamy się w kuchni. Jeśli stchórzysz, to tu po ciebie przyjdę i nie będę już zwracał uwagi na to, czy ktoś nas razem zobaczy.
Odsunął się ode mnie, odwrócił i zdecydowanym krokiem pomaszerował w stronę, gdzie loggia opadała na parter.
*
Mieszanka strachu i podniecenia. Chyba tak najprościej można by opisać to, co czułam, przekraczając próg kuchni dla personelu. Stał oparty o kuchenny kredens i nonszalancko trzymał ręce w kieszeniach spodni. Zmierzył mnie niecierpliwym spojrzeniem, ale tym razem nie miałam ochoty na to, by od niego uciekać. Wręcz przeciwnie. Czułam się jak owad, lecący prosto do oślepiającego go światła. Cokolwiek miało się wydarzyć, było lepsze niż paląca moje wnętrze tęsknota.
- Zamknij drzwi na klucz - nakazał głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
Ale kiedy tylko z metalowego mechanizmu wydobyło się charakterystyczne kliknięcie, mój szef zerwał się gwałtownie i ruszył w moim kierunku. Przyparł mnie do drzwi, zablokował drogę ucieczki i pochylił nade mną, starając się zachować zimną krew.
- Nie przyszło ci do głowy, że chciałbym wiedzieć, że się o mnie martwisz?! - powiedział zdenerwowany. - Wiesz, co sobie pomyślałem po naszej rozmowie dzisiaj rano? Że przerosło cię to, co zrobiłem i powiedziałem. Że masz mnie dość. Że nie chcesz mnie więcej widzieć!
Potrząsnęłam przecząco głową, ale on nie zamierzał dopuścić mnie do słowa.
- Miałem zajebiście długi dzień. Chciałem do ciebie zadzwonić, ale, jak już wiesz, później zaczęła się ta cała chora sytuacją z Ewką. Musiałem załatwić tę sprawę do końca. Zachowywała się skandalicznie. Musiałem jej o tobie powiedzieć.
Spojrzał na mnie nieco łagodniej i dodał ciszej:
- Przepraszam. Wiem, że powinienem był zapytać cię o zgodę, ale nie miałem wyboru. Musiałem powiedzieć jej prawdę.
Spojrzałam mu w oczy i zdałam sobie sprawę z tego, że przepadłam na amen. Nawet jeśli do tej pory czułam się jak owca, zmierzająca wprost do wilczej kryjówki, w tym momencie było mi obojętne, jak zakończy się nasza historia. Mężczyzna przede mną był ucieleśnieniem moich pragnień. Wszystko w nim zdawało się rozpalać moje zmysły do czerwoności. Jego czarne jak onyks włosy, starannie zaczesane na skroniach, przepastne oczy z tęczówkami w kolorze srebra, którymi potrafił przejrzeć mnie na wylot, silna, szeroka linia żuchwy, którą zaciskał charakterystycznie w stanie głębokiego wzburzenia... Byłam stracona. I powoli dochodziłam do wniosku, że, nawet jeśli napytam sobie biedy tym szaleństwem, kilka chwil spędzonych z nim jest warte takiego ryzyka.
- Powiedziałem jej o tobie - odezwał się niskim, opanowanym głosem. - O tym, że między mną i nią nigdy niczego nie będzie, bo jestem w tobie zakochany do szaleństwa.
Poczułam ścisk w żołądku. I łzy, które tylko czekały, by wylać się strumieniem na moje policzki.
- To koniec, rozumiesz? Nie ma już Ewy. Nie ma i nigdy nie będzie nikogo, kogo mogłabyś się obawiać. Należę tylko do ciebie. Czy tego chcesz czy nie. Możesz mnie ignorować, torturować, a na końcu zostawić i wyjechać, ale to, co czuję, się nie zmieni.
Podniosłam rękę i dotknęłam jego policzka, na którym kiełkował już ciemny zarost. Przesunęłam czule po jego twarzy, na której gdzieniegdzie odznaczały się nieliczne mimiczne zmarszczki. Dodawały mu seksapilu. Tak jakby cała reszta nie była już wystarczająco atrakcyjna.
Przysunął się bliżej i oparł brodę o moje czoło, ciężko oddychając.
- Możesz skończyć to tu i teraz - mruknął niecierpliwie. - Powiedzieć, żebym się odpieprzył i trzasnąć mi drzwiami przed nosem. Masz do tego prawo. Ale jeśli choć trochę ci na mnie zależy...
- Zależy mi na tobie. Z dnia na dzień coraz bardziej - szepnęłam, a on przytulił mnie do siebie tak mocno, jak nigdy przedtem.
- Gdybym wiedział, że się o mnie wczoraj martwiłaś - powiedział cicho - rzuciłbym wszystko i wrócił wcześniej.
- Naprawdę nie chciałam ci przeszkadzać - odparłam smutnym głosem. - Wiedziałam, że nie masz czasu...
- Dla ciebie zawsze znajdę czas, skarbie. - Spojrzał mi w oczy tak głęboko, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
Sięgnął do mojej mojej twarzy. Pogładził mój policzek i odsunął na bok kosmyk włosów, który zasłaniał moje czoło. Powoli, jakby bojąc się mojej reakcji, zbliżył twarz do mojej tak blisko, że nasze usta znalazły się od siebie w odległości zaledwie kilku centymetrów. Jego wielka klatka piersiowa unosiła się i opadała coraz szybciej, a szare oczy przybrały bardziej intensywną barwę. Spojrzałam na jego usta, a on rozchylił je delikatnie. Poczułam na wargach jego niespokojny oddech. Ale on ciągle zwlekał. Torturował mnie, jakbym była motylem w jego sidłach. Moje mięśnie boleśnie napięły się w oczekiwaniu na słodkie spełnienie, a on napawał się tą grą i w nieskończoność przeciągał chwilę naszego pierwszego poważnego zbliżenia.
Pół centymetra bliżej. Rozchyliłam wargi i poczułam, jak jego dłonie zaczynają mocno zaciskać się na moich plecach. Jeszcze bliżej. Oparłam głowę o drzwi i byłam gotowa całkowicie poddać się jego pieszczotom. Jego usta dotknęły najpierw mojego policzka. Rozchylone i gorące muskały moją skórę, powodując rozkoszne dreszcze na całym moim ciele. Powoli zbliżał się do mojego ucha. Zaczęłam głębiej oddychać i zacisnęłam dłonie na jego ramionach. Uznał to za zaproszenie do śmielszych pieszczot, bo natychmiast sięgnął ustami wrażliwej części szyi tuż za uchem. Zacisnęłam uda. Sekundę później ktoś zbliżył się do drzwi kuchni i zapukał cicho. Otworzyłam szeroko oczy, odskoczyłam od Jacka i cofnęłam się w głąb pomieszczenia
„Niech to szlag!" - zaklęłam w myślach.
Mój szef natomiast zmarszczył groźnie swoje gęste brwi, przekręcił klucz w zamku i zdecydowanie zbyt mocno szarpnął za klamkę.
- Denis! Jezuuuuu! - warknął zdenerwowany i otworzył szerzej drzwi.
Blondyn spojrzał na nas nieco zakłopotany i odezwał się spokojnym głosem:
- Sorry, stary. Myślałem, że jesteś sam. - Posłał mi przepraszający uśmiech i tym samym wywołał we mnie niespodziewany wybuch śmiechu.
Jacek spojrzał na mnie pobłażliwie i oparł się o kredens, drapiąc się po głowie.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że wymieniłem im te słuchawki w „dwójce". Już wam nie przeszkadzam!
- Dzięki - odpowiedział mu Jacek z prawie niezauważalnym uśmieszkiem pod nosem. - Pogadamy później, ok?
Denis machnął tylko ręką na pożegnanie i sekundę później już go nie było. Mój szef natomiast zamknął drzwi, przekręcił klucz w zamku i spojrzał na mnie. Tym razem śmiertelnie poważnym wzrokiem. Wzrokiem pełnym zniecierpliwienia. I niezaspokojonego apetytu.
- Chodź do mnie - powiedział cicho swoim piekielnie seksownym niskim głosem.
Jego oczy błyszczały w świetle małej lampki, wiszącej na ścianie. Uśmiechnęłam się pod nosem i zapytałam prowokacyjnie:
- To rozkaz szefa czy grzeczna prośba, bo nie mogę się zdecydować?
Uśmiechnął się szelmowsko i wolno ruszył w moim kierunku.
- W tym miejscu i o tej porze nie obowiązują nas już zawodowe zależności, panno Skrawek.
- Acha, czyli jak stąd wyjdziemy, znowu będziesz traktował mnie protekcjonalnie? - cofnęłam się do tyłu, nie zauważając nawet, że sama wpakowałam się w pułapkę.
- To nie mnie zależy na utrzymywaniu pozorów i dobrze o tym wiesz - odparł tym razem poważnie i zbliżył się kolejny metr w moim kierunku.
- Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo ryzykujesz? - grałam na zwłokę. - Nie tylko jeśli chodzi o moją niesubordynację, bo już nie mogę traktować cię tylko jako mojego szefa, ale możesz przez to stracić wizerunek twardego i nieustępliwego bossa.
- Tym się teraz przejmujesz? Serio? - spytał lekko podirytowany. - Czy może nie jest ci na rękę, żeby widzieli nas razem, bo jestem od ciebie starszy?
- Nie. Oczywiście że nie - zmartwiłam się. - To nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
Chciałam cofnąć się do tyłu, ale za moimi plecami wyrosła ściana. Spojrzałam na niego i zastygłam w bezruchu.
- Chodzi mi tylko o to, że nie chcę być dla ciebie źródłem jakichkolwiek problemów - szepnęłam.
- Podejdź tu! - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Ale jego śmiertelnie poważna mina i protekcjonalny ton osiągnęły odwrotny skutek do zamierzonego. Parsknęłam pod nosem i odparłam z przekąsem:
- A jeśli tego nie zrobię, to co? Wyrzucisz mnie z campu?
Zmarszczył groźnie brwi i zacisnął mięśnie szczęki.
- Skrawek, igrasz z ogniem!
Uśmiechnęłam się niepewnie, rozglądając się wokół i widząc, że nie mam żadnej możliwości, by dalej się z nim drażnić i uciekać.
- A ty czasami jesteś niemożliwie nieznośnym, apodyktycznym...
- Nie zniosę tego dłużej! - warknął i szybkim krokiem ruszył w moim kierunku.
Z wielką siłą przyparł mnie do ściany, unieruchomił w swoich wielkich ramionach i z niepohamowaną żądzą wpił się gorącymi, wilgotnymi wargami w moje usta. Straciłam czucie w nogach. Moje ciało drżało i nie mogłam nad tym zapanować. Pochłaniał niecierpliwie każdy najmniejszy kawałeczek moich warg. Delikatnie i zmysłowo, delektując się ich smakiem i fakturą. Chwilę później łapczywie i bardziej agresywnie, nie panując nad swoim popędem. Nie dawał mi czasu na wytchnienie. Jakby liczyła się dla niego każda sekunda. Prawie niewidoczny zarost ostro wpijał się w moją skórę. Ale zamiast przeszkadzać, podniecał mnie jeszcze bardziej. Poddałam się i pozwoliłam, żeby jego spragniony język wsunął się we mnie i odnalazł mój. Zaczął mnie lizać, a ja błyskawicznie zrobiłam się mokra. Wziął głęboki oddech i przywarł jeszcze mocniej do mojego ciała. Wtedy poczułam, jak bardzo jest podniecony i spanikowałam. Wielki, twardy penis, próbujący wydostać się z jego eleganckich spodni, zaczął napierać na materiał mojej sukienki. Wyswobodziłam się z jego pocałunków i próbowałam ochłonąć, wtulając się w jego ramiona i oddychając ciężko.
- Wszystko w porządku, skarbie? - zapytał lekko zdyszany.
Pokiwałam głową, a on, jakby zrozumiał, o co mi chodzi, chwycił mnie za talię i kolejny raz, tym razem delikatniej, przywarł do mnie swoją nabrzmiałą męskością.
- Nie bój się - szepnął, wtulając się we mnie i oddychając ciężko. - Nie zrobię niczego wbrew tobie. Nic ci ze mną nie grozi.
- Nie boję się - szepnęłam mu do ucha. - Po prostu jestem trochę tym wszystkim oszołomiona.
Sięgnął do mojej szyi i zaczął ją pieścić. Przestałam panować nad swoim pożądaniem. Odpowiedziałam mu tym samym i zaczęłam muskać wargami jego skórę. Czułam, jak zaciska dłonie na moim ciele. Zaczął delikatnie gryźć płatek mojego ucha. Oddychaliśmy coraz szybciej. Jego dłonie powoli zsuwały się w kierunku moich pośladków. Jęknęłam cicho, kiedy złapał mnie za pupę i kolejny raz przycisnął do imponującego wzwodu.
- Chodź do łóżka - szepnął gorączkowo. - Chcę cię rozebrać.
- Zwariowałeś, szefie - Uśmiechnęłam się. - Całkiem oszalałeś.
- Nie chcesz mnie? - zapytał nagle całkiem poważnie, gryząc mnie w ucho.
- Chcę. I w tym cały problem - odparłam i zanurzyłam dłonie w jego włosach.
- Nie rozumiem.
- Boję się tego - szepnęłam mu do ucha - co będzie potem.
- Potem? - spojrzał na mnie, starając wrócić do pełnej trzeźwości. - A co ma być potem?
Westchnęłam i odsunęłam się od jego ust i twarzy.
- Powoli dochodzimy do momentu, po którym ciężko nam będzie wrócić do realiów. A to przecież kiedyś nastąpi. - Spojrzałam mu w oczy i z trudem przełknęłam ślinę. - Za półtora miesiąca. Myślisz, że to będzie dla mnie łatwe? Każdy nowy dzień sprawia, że jest mi coraz trudniej...
- Myślisz, że pozwoliłbym ci odejść?! - odparł zdenerwowany. - Nie ma żadnego konkretnego momentu, po którym miałoby być lepiej lub gorzej. Zrozum, że to już się stało. Dla mnie nie ma odwrotu. Nie chcę nawet słyszeć o tym, że cię stracę. To, czy będziesz się ze mną kochać jutro, za miesiąc czy nigdy, to nie ma już znaczenia. Bo nawet jeśli mielibyśmy się rozstać w tej chwili, to byłaby dla mnie tortura nie do zniesienia.
Zamknęłam oczy i wtuliłam się w jego piersi.
- Ja też nie chcę cię stracić - szepnęłam. - Dlatego tak trudno mi myśleć o przyszłości.
Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał na mnie jasnymi błyszczącymi oczyma.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię zatrzymać, mała. Jeśli nie będziesz chciała zostać tu ze mną, czego pragnę najbardziej na świecie, pojadę z tobą. Gdziekolwiek będziesz chciała.
Nie mogłam się opanować. Rozpłakałam się jak dziecko. Nie spodziewałam się takich deklaracji. Nie spodziewałam się, że on ma już jakikolwiek plan na to, jak ma wyglądać przyszłość. Nagle okazało się, że istnieje NASZA przyszłość. Że to w ogóle jest możliwe.
- Czy to nie jest szalone? - zapytałam, kiedy ocierał dłonią moje mokre policzki. - Znamy się zaledwie trzy tygodnie...
- Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz - powiedział poważnym głosem. - Chcę, żebyś mnie lepiej poznała. A kiedy będziesz pewna, czego chcesz, podejmiesz decyzję. Uszanuję ją. Nie będę cię do niczego zmuszał. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że śmiertelnie poważnie traktuję to, co do ciebie czuję, i nigdy nie byłem tak bardzo pewien, że czegoś pragnę.
Spojrzałam w jego cudownie hipnotyzujące szare oczy i pogłaskałam go po policzku.
- To wszystko, co mi dziś powiedziałeś... - odparłam cicho. - Wiem, że to nie było dla ciebie łatwe.
- Chciałbym zrobić dla ciebie dużo więcej, skarbie - szepnął. - Chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Chciałbym dać ci wszystko, co mam.
- Nie potrzebuję niczego, żeby być szczęśliwa. - Uśmiechnęłam się przez łzy. - Tylko ciebie.
Jego oczy otworzyły się szerzej, a brwi uniosły się w zaskoczeniu. Odsunął się ode mnie i wpatrywał badawczo w moją twarz, jakby nie wierzył w to, co właśnie powiedziałam.
- Co to dokładnie dla ciebie znaczy? - zapytał skupiony. - Bo dla mnie to oznacza, między innymi to, że nie będę już musiał spotykać się z tobą po kryjomu w kuchni.
Jego telefon zadzwonił w kieszeni spodni. Ale Jacek nie miał zamiaru spieszyć się z odebraniem połączenia. Uśmiechnęłam się i wskazałam palcem na hałasujące urządzenie. Westchnął głośno, wyprostował się i sięgnął po smartfona.
- Na razie ci się upiekło - powiedział z szelmowskim uśmieszkiem. - Ale wrócimy do tej rozmowy szybciej niż ci się wydaje.
Wzruszyłam zalotnie ramionami i wyminęłam go, zmierzając szybkim krokiem w stronę drzwi. Obejrzałam się ostatni raz za siebie i machnęłam ręką na pożegnanie. Cmoknął z dezaprobatą, niezadowolony z tego, że go opuszczam, i odebrał rozmowę telefoniczną.
*
Tego dnia późnym wieczorem, leżąc w łóżku, zastanawiałam się nad tym, jak by to było, gdybym ślepo podążyła za swoim instynktem i dała się jednak uwieść swojemu szefowi. Gdybym go posłuchała i dała mu się rozebrać w jego łóżku. Na samą myśl zrobiło mi się gorąco. Dziewczyny dawno już spały, ale mi w całkowitym odprężeniu się przeszkadzało podniecenie, które udzieliło mi się w czasie naszej rozmowy z Jackiem w kuchni. Jeszcze przed północą otrzymałam od niego wiadomość na komunikatorze.
J.M. 23:46: „Skarbie, śpisz już? Jeśli tak, to dobranoc :* Jeśli nie, to napisz mi tylko, czy wszystko w porządku i czy nie stresujesz się naszą dzisiejszą rozmową. Bo zaczynam się martwić".
Uśmiechnęłam się do telefonu i wystukałam wiadomość:
M.S. 23:50: „Nie mogę zasnąć. Nie musisz się martwić. Nie jestem dzieckiem :-)"
J.M. 23:52: „Trzeba było skorzystać z mojej propozycji. Nie miałabyś problemu z zaśnięciem :-)"
M.S. 23:54: „A ty dlaczego nie śpisz?"
J.M. 23:55: „Bo nie ma cię przy mnie"
M.S. 23:56: „To wyobraź sobie, że jestem"
J.M. 23:57: „Pod warunkiem, że zrobisz to samo"
J.M. 00:01: „Co masz na sobie?"
M.S. 00:03: „Koszulkę do spania :-)"
J.M. 00:04: „Coś jeszcze?"
M.S. 00:05: „Tak :-)"
J.M. 00:06: „Dziewczyny śpią?"
M.S. 00:07: „Tak. Czemu pytasz?"
J.M. 00:08: „Bo chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła :-)"
M.S. 00:09: „Co takiego?"
J.M. 00:12: „Za chwilę się wyłączę. Zrób to samo"
J.M. 00:14: „A potem zacznij dotykać się tak, jak chciałabyś, żebym ja cię dotykał. Do samego końca"
J.M. 00:15: „A potem zaśnij z myślą, że zrobiliśmy to razem, dobrze?"
M.S. 00:17: „Czy to znaczy, że ty też to zrobisz?"
J.M. 00:18: „Tak, mała"
J.M. 00:19: „Śpij dobrze :-*"
M.S. 00:20: „Ty też :-*"
Spojrzałam jeszcze raz na to, co napisał. Nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. Choć z drugiej strony czy nie tego teraz właśnie chciałam? Skoro nie mogłam być z nim, a tak bardzo go pragnęłam, musiałam wykorzystać swoją wyobraźnię i pomóc sobie sama.
Wróciłam pamięcią do tego, co ze mną robił. Do tego, jak cholernie mocno pragnął się ze mną kochać. I wsunęłam rękę pod swoje majtki. Nie musiałam się starać, by obudzić w sobie niedawno rozpalony ogień. Bo kiedy tylko dotknęłam swojego wilgotnego miejsca między udami, całe moje ciało drżało jak w gorączce. Przypomniałam sobie, jak jego silne biodra spajały się z moimi. Jak pod cienkim materiałem sukienki i majtek czułam jego olbrzymie podniecenie. Moje myśli zaczynały być coraz bardziej wyuzdane. Wyobraziłam sobie, jak podciąga mi sukienkę, drugą ręką szybko i sprawnie odpina spodnie. A potem przyciska mnie do ściany, podciągając moją nogę na swoje biodro. I wreszcie jak wchodzi we mnie wielki, nabrzmiały, do samego końca. Krzyczę z bólu i rozkoszy...
Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze i cudowne ciepło rozlało się w każdy jego zakamarek. Przycisnęłam kołdrę do ust. I próbowałam się uspokoić. „Co się ze mną dzieje, do cholery?" - westchnęłam cicho, odzyskując trzeźwy umysł. Poczułam lekkie wyrzuty sumienia i złość na samą siebie. O to, że facet, z którym przed chwilą kochałam się w myślach, tak bardzo potrafił zdominować moje życie.
Było już jednak za późno na egzystencjalne rozkminki. Bo moje ciało czuło się tak cudownie, że zasnęłam prawie od razu.
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
Zimno, cieplej, gorąco... Stało się. Nasi bohaterowie nie potrafili opanować rosnącego w nich pożądania i zbliżyli się do siebie. Czy to początek bajkowej sielanki, o której marzy główna bohaterka? A może jednak nie wszystko pójdzie po ich myśli?
Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top