6. Niebo bardziej niebieskie, trawa bardziej zielona
Gdyby w „Primaverze" regularnie wychodził dziennik z newsami, prawdopodobnie wylądowałabym we wtorkowym wydaniu 11 lipca na pierwszej jego stronie. Nikt co prawda nie próbował drążyć tematu nieeleganckiego „wyproszenia" Patryka Hupki z mojego stolika przez cały poniedziałek, ale już przed wtorkową zbiórką - zanim jeszcze na dziedzińcu pojawili się nasi trenerzy - doszło do przykrego dla mnie zdarzenia.
Dziewczyny z grupy próbowały wyciągnąć ze mnie jakieś informacje. Burknęłam, że nie rozumiem, co się właściwie stało i dlaczego nasz szef naskoczył na Patryka. I wtedy się zaczęło. Usłyszałam, że „przeze mnie Patryk czuje się niefajnie", że „Makos nie powinien go tak traktować" i że „coś tu ewidentnie jest na rzeczy". Uśmiechnęłam się tylko i potrząsnęłam głową, ale to jeszcze bardziej rozsierdziło moje koleżanki.
- Serio?! Nie mogłaś zainterweniować?! - syknęła Gośka. - To teraz już nawet nie możemy z facetami pogadać normalnie przy jebanym stoliku?!
- Ty możesz - wtrąciła Hania. - Ona nie.
Dziewczyny parsknęły śmiechem.
- Hupka podobno złapał cię za rękę, tak? - drążyła Gośka. - To o to chodziło? Bo z tego, co nam mówił, niczego złego nie zrobił ani nie powiedział.
- Dlaczego mnie o to pytacie?! - odparłam zdenerwowana.
- No nie wiem, kurwa. Może dlatego, że Makos wczoraj wieczorem uciął sobie z nim pogawędkę!
Zmierzyłam wzrokiem Dagmarę, ale wydawała się być tak samo zaskoczona jak ja.
- Co ty pierdolisz? - wtrąciła się Ewelina.
- O niczym nie wiedziałam, przysięgam! - Daga próbowała się bronić, ale nawet na nią nie spojrzałam.
- Gośka, o czym ty mówisz, do cholery? - Mój żołądek skurczył się jak rodzynek.
Pilczyńska asekuracyjnie zerknęła w stronę drzwi.
- Hupka nie chciał puścić pary z ust. Powiedział tylko, że Makos kazał mu się trzymać od ciebie z daleka.
„Jak on śmie!" - Gniew wezbrał we mnie wielką falą. - „I tak nie miałam zamiaru kumplować się z Patrykiem! Ale to, że ten apodyktyczny dupek wtrąca się w moje prywatne sprawy to już gruba przesada! Najpierw karta, teraz to. Co on sobie wyobraża?!".
- Wiesz, kochana - dodała Gośka - ani mnie to ziębi ani grzeje, ale chyba powinnaś trochę bardziej uważać na to, co się tu o tobie teraz mówi.
- Ooooo! A co takiego się mówi? - warknęła Matusz i podeszła bliżej.
Miałam wrażenie, że zaraz cała ta pyskówka skończy się źle. Zwłaszcza że Ewelina od dawna nie przepadała za Gośką Pilczyńską i Hanią Frączek.
- Nie interesuje mnie to. Nie zrobiłam nic złego i nie wiem, o co mu chodzi - burknęłam i już miałam odwrócić się i wrócić na swoje miejsce w grupie, kiedy Hania wypaliła głośno:
- Jak to o co?! Robi ci prezenty, eliminuje konkurencję. Pewnie liczy na to, że cię dmuchnie! Trzeba być debilką, żeby tego nie zauważyć!
- A ty co, zazdrosna, że to nie ciebie chce dmuchnąć?! - zapytała prowokacyjnie Ewelina.
- Nie, Matusz - uśmiechnęła się złośliwie Gośka. - Jesteśmy tylko ciekawe, czy Skrawek nadal będzie zgrywać dziewicę, czy da się bzyknąć Tarzanowi!
Ewelina ewidentnie miała zamiar złapać Gośkę za ramię, ale Dagmara odciągnęła ją na bok.
- No co, Skrawek - dodała Pilczyńska. - Przyznaj że ten twój grzeczniutki maminsynek Mareczek to nie to samo co czterdziestoletni doświadczony ruchacz.
Cała moja grupa patrzyła na mnie jak na dziwkę. Kiedy do cholery z nikomu nie rzucającej się w oczy dziewczyny, która spędza czas na czytaniu książek, stałam się szmatą, puszczającą się za prezenty ze swoim dużo starszym szefem?! Obraz zaczął tracić ostrość. Walczyłam z tym, żeby nie rozbeczeć się przy dziewczynach, ale złość kipiała ze mnie jak para z czajnika.
Gośka nie miała zamiaru mi odpuścić. Mało tego. Zbliżyła się do mnie i bez oporów zaczęła szydzić ze mnie przy wszystkich.
- Naprawdę jestem ciekawa, jak do tego doszło, że ktoś taki jak ty zawrócił mu w głowie?
Ewelina nagle rzuciła się na Gośkę i złapała ją za koszulkę. Daga znowu próbowała ją odciągnąć, ale Matusz była silniejsza i popchnęła Pilczyńską w kierunku boiska. Dziewczyny niestety były za bardzo zszokowane tym, co się dzieje, żeby zareagować. Po pierwsze dlatego, że Matusz nie była kimś, kogo można było łatwo okiełznać. Po drugie dlatego, że na reakcję było juz za późno.
- Przegięłaś, Pilczyńska! - Ewelina przestała nagle przejmować się tym, że ma widownię. - Byłaś wredną kurwą, jesteś i nią pozostaniesz!
- A tobie co do tego? - Gośka syknęła szyderczo. - To o niej tutaj rozmawiamy, nie o tobie. Mam prawo do tego, żeby wiedzieć, co tu się odpierdala, skoro nastrój tego dupka zależy od tej tu... bibliotekarki! Może nie wiemy o wszystkim, co Skrawek? Może on już czegoś próbował, a ty dałaś mu kosza?
- Nie pierdol głupot. - Matusz nagle przestała być zadziorna i odsunęła się od Pilczyńskiej. Dopiero kilka sekund później dotarło do mnie, dlaczego.
- Dla dobra nas wszystkich oddaj mu się dobrowolnie albo nas tu wszystkich zajebie. A jak nie podołasz, to wyślij go do nas. - Dziewczyny z paczki Gośki ryknęły śmiechem. - Makos na pewno nie pożałuje. Nasz szef nie musi czekać, aż rozłożysz kolana, skoro w każdej chwili może wpakować kutasa w dowolną laskę, którą tu ustrzeli.
- Ekhm! - usłyszałyśmy nagle za plecami i zamarłyśmy.
Nasz szef zmierzył dziewczyny lodowatym wzrokiem i stanął na swoim miejscu, gdzie zwykle sprawdzał obecność podczas zbiórek. Grupa zaczęła zajmować swoje miejsca w rzędach. A on zaczął pisać coś w swoim notesie i - nie odrywając wzroku od kartki - rzucił oschle:
- Słychać was na całym dziedzińcu.
Gośka spojrzała na Hanię już mniej pewnie niż przed chwilą. Ale moment później odwróciła się do mnie i znowu uśmiechnęła złośliwie. Jacek skończył notatki i rzucił notes Denisowi, który właśnie pojawił się obok niego.
- Jakieś pytania? - warknął nagle w naszym kierunku. - Pilczyńska?
Spojrzałam w panice na Dagmarę i kątem oka zauważyłam, że Matusz nie może powstrzymać śmiechu. Gośka Pilczyńska natomiast jakby zapomniała języka w gębie. Kilka sekund trwało, zanim potrząsnęła przecząco głową.
- Przed chwilą gęba ci się nie zamykała. - Zmarszczył brwi. - Więc pytam.
Modliłam się w duchu, żebyśmy wreszcie ruszyli do lasu. W ciszy. Bez pytań. I bez kłótni. Nasłuchałam się wystarczająco dużo, żeby mieć o czym myśleć przez tydzień. I tak cholernie nie chciałam tu być. Nawet tak pięknie zapowiadający się dzień nie rekompensował mi tego, jak podle się czułam.
Unikałam jego wzroku jak ognia. Zdążyłam tylko zauważyć, że miał dziś na sobie prawdopodobnie równowartość mojej całej majowej wypłaty. Polo od Armaniego i spodnie podobne do tych spotykanych na polach golfowych. O butach nie wspominając. Nie pamiętałam, żeby wcześniej miał na sobie takie buty. Pieprzone granatowe logo z konikiem widoczne było aż nazbyt dobrze. „Wystroiłeś się, dupku. To ci trzeba przyznać. Lubisz czuć się lepszy od innych. Bardziej ważny. Lubisz tą władzę, którą dają ci twoje pieniądze. To dlatego nie chciałeś przyjąć ode mnie kasy za starter...".
- To sprawa między mną a Skrawek - burknęła cicho Gośka.
- No chyba nie do końca, skoro mój kutas jest w to zamieszany.
Poczułam, jak palą mnie policzki. Ewelina nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Spojrzałam na niego i odruchowo potrząsnęłam głową na znak, by nie robił tego, co właśnie zamierzał zrobić. Ale mój szef nie byłby sobą, gdyby puścił mimo uszu to, co właśnie usłyszał. Gośka uznała chyba, że nie ma sensu mówić cokolwiek, skoro Jacek i tak słyszał większość naszej kłótni. Potrząsnęła tylko głową i zamilkła.
- Frączek? - Makos zmierzył Hanię groźnym wzrokiem. - Powtórzysz łaskawie, co przed chwilą powiedziałaś?
- To plotki, szefie - odezwała się nagle Ewelina. - Rozsiewają niestworzone historie...
- Nie ciebie pytam, Matusz. I miarkuj się następnym razem. Bez szarpania się, bo zacznę być niemiły.
„Tak jakbyś zawsze był uprzejmy i miły!" - skrzywiłam się i zacisnęłam zęby.
- No, dalej! - skanował całą naszą grupę od prawej do lewej. - Nikt? Serio?!
To pytanie było zupełnie niepotrzebne. Żadna z nas nie chciała kontynuować tego przesłuchania. Nawet dziewczyny, które kilka minut temu na mnie naskoczyły. Nie chciałam ponownie słuchać tego, co przed chwilą usłyszałam. Zwłaszcza z ust mojego szefa, który przecież do tego wszystkiego doprowadził.
- Chcecie wiedzieć, co komu kupiłem i dlaczego, walicie z tym do mnie, zrozumiano?! - Z wiadomych względów z grupy nie wydobył się nawet najcichszy szept. - A jeśli chodzi o „dmuchanie" moich podopiecznych. Czy wam się, kurwa, nudzi? Bo ja w trzy sekundy znajdę wam zajęcie. I gwarantuję, że po tym nie będziecie miały siły, żeby produkować takie pojebane historie. - Spojrzał ponownie na Gośkę i dodał: - A ty lepiej pilnuj kutasów z grupy „S", bo doszły mnie słuchy, że już robią zakłady, kto ile z was przeleci podczas tych wakacji.
Czy to możliwe, że Patryk Hupka był jedną z osób, które założyły się, że kogoś „przelecą"? Czy to dlatego tak bardzo chciał się do mnie zbliżyć? Jeśli tak, to dlaczego wybrał mnie? Przecież nigdy nie miałam opinii „łatwej". Wręcz przeciwnie.
Gośka miała rację. Byłam jak zakonnica. Skończyłam 25 lat i miałam w swoim życiu tylko jednego partnera. Na tle koleżanek wypadałam słabo. Ale nigdy nie czułam, że to może stać się problemem. Przez pewien czas byłam dumna z tego, że nie jestem doświadczona w tych sprawach. Dopiero obcowanie z tą bandą rozochoconych wariatek sprawiło, że poczułam się mniej wartościowa. Nie mogłam jednak nawet przez moment dopuścić do siebie myśli, że mogłabym oddać się komuś, kogo poznałam niecały miesiąc temu - facetowi młodszemu ode mnie o rok, który testosteronu miał w sobie tyle co kot napłakał.
Ja, niepoprawna romantyczka, najchętniej zamieniłabym się życiem z bohaterką „Dumy i uprzedzenia" - Elizabeth Bennet. Marzyłam o tym, by być zdobywaną. Chciałam być dla kogoś obiektem uwielbienia. Potrzebowałam bezpieczeństwa, silnego ramienia i tego czegoś, czego do tej pory nie znalazłam w żadnym mężczyźnie, którego poznałam. Tak. Byłam staroświecka, infantylna i nazbyt często zanurzałam się w świecie fantazji. Przez co rzeczywistość wydawała mi się zbyt ponura i brutalna.
Biegłam obok Eweliny, totalnie pogrążając się w myślach. Po tym, co się stało przed chwilą, miałam prawo do tego, by zrezygnować z treningu. Ale to oznaczałoby zapewne rozmowę z Makosem, a tego nie chciałam najbardziej na świecie. Pobiegłam więc na cholerną przebieżkę, zupełnie ignorując całe towarzystwo. Obecność Matusz, która dzisiaj postanowiła strzec mnie niczym pasterski pies, podziałała na mnie kojąco.
Nagle ni stąd ni zowąd zaczęłam wyobrażać sobie siebie w wielkim łóżku pełnym kremowej satynowej pościeli. Byłam naga, a delikatny materiał spływał po moich piersiach i biodrach. I zaczęłam w myślach tworzyć obraz faceta, któremu wreszcie mogłabym zaufać. Tego jedynego, któremu byłabym w stanie dać wszystko, co mam. Całą siebie. Swoje ciało. Najskrytsze sekrety. Zaczęłam wizualizować sobie mężczyznę, leżącego obok mnie. Wysokiego. Przystojnego. Chciałam, by miał silne, umięśnione ramiona, które bez problemu mogły przyciągnąć mnie do siebie. Zapach jego ciała musiał być zniewalający. Tak jak jego oczy. Oczy są cholernie ważne. Chciałabym, żeby miał piękne oczy. I żeby patrzył na mnie tak, żeby za każdym razem serce waliło mi w piersiach.
Zaczęłam w myślach błądzić dłońmi po jego umięśnionym brzuchu. Przesuwałam palcami po zaroście na jego piersiach. Dotknęłam brody, którą niedawno golił. Czułam jego niecierpliwy oddech na swoim policzku. Moje dłonie zatopiły się w jego włosach. Gęstych, ciemnych włosach, które jeszcze niedawno były starannie ułożone. Chciałam, aby przewrócił mnie na plecy i wbił we mnie swój przenikliwy wzrok. Groźny, stalowy, prawie lodowaty, a jednocześnie tak cholernie podniecający...
- Kurwa mać! - zaklęłam pod nosem.
Na szczęście nikt mnie nie usłyszał.
*
Nie mogłam przełknąć śniadania. Z obiadem było podobnie. Cały czas analizowałam swoją fantazję, w którym główną rolę grał facet, do którego nawet nie pałałam sympatią. Ba! Moje uczucia do niego bardziej przypominały nienawiść niż fascynację. Wstydziłam się cholernie tego, że o nim myślę. Właściwie to kiedy tak naprawdę zaczęłam myśleć o swoim szefie jak o normalnym facecie?! Czy to ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczęłam zwracać większą uwagę na to, jaki jest? Przecież na dobrą sprawę nawet nie myślałam o tym, jaki jest! W ogóle o nim nie myślałam. To prawda, ostatnio może częściej interesowałam się tym, gdzie jest i co robi, ale tylko dlatego, by na niego nie wpaść. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Skąd więc te głupie myśli o mnie i o nim? Stop!
Po wstydzie przyszła złość i frustracja. Nie chciałam tak się czuć. Unikałam jego wzroku przez cały dzień. Tak jakby on sam mógł coś wyczytać z mojej twarzy. Czas do kolacji dłużył się niemiłosiernie. Nie mogłam zrezygnować z posiłku, bo po całym dniu postu byłam głodna jak wilk. Postanowiłam jednak, że zabiorę kolację na górę i nie będę męczyć się niechcianym towarzystwem. Zwłaszcza że Dagmara nadal jadała z Denisem i Jackiem i nadal nie byłyśmy w stanie normalnie ze sobą rozmawiać. „Czy ten cyrk będzie się ciągnął do końca wakacji?".
Wsunęłam prawie wszystko, co przyniosłam ze sobą ze stołówki: wielką kanapkę z chrupiącym kurczakiem i małą sałatkę z fetą. Delektowałam się smakiem mięsa i pieczywa, jakbym trzymała w ręku talerz z włoską pastą, przyprószoną parmezanem. Tego było mi trzeba. Jedzenia, kolejnej chwili samotności i ciszy.
Było jeszcze całkiem jasno, ale przyroda wokół „Primavery" zdawała się powoli zapadać w letarg. Cichły śpiewy ptaków, odgłosy wiatru jakby straciły na sile. Chłodniejsze powietrze znad morza sprawiło, że moja skóra pokryła się gęsią skórką. Kolacja na dole przedłużała się, wpędzając mnie w błogi nastrój. I właśnie wtedy, kiedy ten moment samotności na naszym balkonie zaczął działać na mnie jak lekarstwo, kiedy zaczęłam myśleć o tym, że „jakoś to będzie" i „dam radę", wtedy mój telefon rozświetlił się wiadomością z WhatsAppa:
J.M. 19:55: „Musimy porozmawiać. To ważne. Przyjdź do kuchni dla personelu o 21:00"
*
Paradoksalnie nie byłam specjalnie zaskoczona wiadomością od Jacka. To wydarzyłoby się prędzej czy później. Byłabym naiwna sądząc, że mój szef łaskawie przestanie się nade mną pastwić i już do końca wakacji nie odezwie się do mnie słowem. Że zostawi mnie w świętym spokoju. Moja pierwsza myśl tradycyjnie już dotyczyła ucieczki. A raczej zignorowania faktu, że do mnie napisał. Tylko czy nie dolałabym tym samym oliwy do ognia? Czy nie pogorszyłabym i tak już zepsutej z nim relacji? Ciężko było mi przewidzieć konsekwencje mojego czynu, ale byłam pewna, że moje życie w „Primaverze" zamieniłoby się z piekło. Nawet jeśli teraz nie była to sielanka.
Nie miałam w tej chwili wokół siebie nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Zapytać o to, co powinnam zrobić. Jak się zachować i jak wybrnąć z tej beznadziejnej dla mnie sytuacji. Strasznie zaczęło brakować mi Dagmary. Nagle zaczęłam żałować, że nie pogodziłyśmy się tego ranka przed zajęciami. Byłam pewna, że doradziłaby mi, co mam robić. Może nawet wiedziałaby, dlaczego mój szef chce ze mną rozmawiać i dlaczego to takie ważne.
Przeczesałam włosy i sprawdziłam, czy mój makijaż wygląda przyzwoicie, ale już czułam, że ze strachu zaczynam się trząść. Przez piętnaście minut zastanawiałam się, w co się ubrać. Nie mogłam pójść w topie i krótkich jeansach, jak na kolację. Nie chciałam odsłaniać nawet kawałka ciała w jego obecności. To byłoby... nie na miejscu. Dlatego wcisnęłam się w czarny golf z krótkimi rękawami i jeansowe rurki. Ścisnęłam w dłoni telefon, zamknęłam drzwi na klucz i pomaszerowałam na dół z miną żołnierza idącego na egzekucję.
Zapukałam do drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Mimo tego weszłam do środka. Niestety mój szef czekał na mnie, tak jak postanowił.
Stał oparty o kuchenny kredens i - jakby nigdy nic - zajmował się napełnianiem kawą kolby do ekspresu. Spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem i zapytał:
- Napijesz się kawy?
Moja mina musiała być komiczna. W każdym razie na pewno wprawiła go w dobry nastrój, bo już po chwili dodał:
- Tak, wiem, że jest późno, ale pomyślałem, że skoro już uruchamiam ten kombajn, to mogę cię poczęstować.
Poczułam jakby ktoś przyłożył mi czymś ciężkim w głowę. Spojrzałam na jego muskularne ramiona, opięte jasnym materiałem drogiej koszuli i poczułam, że odwaga zaczyna mnie opuszczać. Ta sama odwaga, która jeszcze przed chwilą przywiodła mnie do tego pomieszczenia. Teraz czułam się jak bezbronne dziecko w starciu z gigantem, którego motywów postępowania zupełnie nie rozumiałam. Na szczęście w porę wyrwałam się z oszołomienia i przypomniałam sobie, dlaczego tu jestem.
- Nie, nie, dziękuję. Nie trzeba. Mieliśmy, to znaczy... chciałeś ze mną rozmawiać. O czymś ważnym.
Na jego twarzy pojawiła się mina, którą znałam aż nazbyt dobrze.
- Tak. Usiądź, proszę. - Wskazał mi stolik przy oknie. - Musimy pogadać.
Ekspres zasyczał i zaczął wypluwać z siebie strużki czarnego płynu. W całej kuchni rozniósł się cudowny zapach kawy. Zaczęłam żałować, że odmówiłam poczęstunku. Naprawdę miałam ogromną ochotę na kubek pachnącej, mocnej Lavazzy. Nawet jeśli potem miałabym nie spać przez pół nocy.
- Powiedz mi coś. - Oparł się o szafkę i wbił we mnie swój nieznośny wzrok. - Czemu, do jasnej cholery, się nie bronisz?
Spojrzałam na niego przelotnie, ale żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy. Wiedziałam doskonale, że chodzi mu o dzisiejszy atak Pilczyńskiej i spółki. Ale - zamiast skupić się na rozmowie - zaczęłam mieć problemy z koncentracją. W tej niewielkiej kuchni dla personelu byliśmy sami - po raz pierwszy od czasu niefortunnej rozmowy w jego gabinecie. I o ile podczas pierwszej rozmowy unikałam kontaktu wzrokowego jak mogłam, o tyle teraz chciałam przyjrzeć mu się nieco dokładniej. Zupełnie jakby mój mózg - wbrew woli jego właścicielki - potrzebował kolejnych części układanki, by stworzyć kolejną nieprzyzwoitą fantazję na temat mojego szefa. Fantazję, która znowu wywoła we mnie potężne wyrzuty sumienia.
Musiałam w końcu przyznać przed samą sobą, że mężczyzna stojący dwa metry dalej z pewnością mógł być mokrą fantazją prawie każdej rezydentki „Primavery". Ciężko było ignorować jego imponującą posturę - szerokie barki, silne dłonie i umięśnioną klatkę piersiową, zakrytą cienkim materiałem koszuli. Lekkie letnie spodnie, podtrzymywane przez markowy skórzany pasek pasowały idealnie do jego szczupłej sylwetki. Ale ich ciemny kolor skutecznie zniechęcił mnie do zweryfikowania słów Eweliny, które - z zgrozo! - właśnie w tej chwili odbiły się echem w mojej głowie. „Nawet jeśli to prawda, że Matka Natura tak hojnie cię obdarzyła, NIC mnie to nie obchodzi! Ani trochę nie jestem ciekawa!" - rugałam się w myślach.
Mój szef był cholernie przystojnym mężczyzną. Ale to, jakim wydawał się człowiekiem, skutecznie zniechęcało do bliższego poznania go.
- Pasuje ci, że ktoś zarzuca ci sponsoring i robi z ciebie łatwą panienkę?
Ocknęłam się i spojrzałam na niego nieco wytrącona z równowagi.
- Nie interesuje mnie to. Nie wiem, dlaczego to robią...
- Wierzysz w to, że mógłbym być takim skurwysynem? - Podszedł do stolika i oparł się o niego, patrząc mi w oczy.
Mój żołądek wywrócił się do góry nogami. Instynktownie wcisnęłam się w oparcie krzesła i spuściłam wzrok. Poczułam jego intensywny zapach i chciałam rzucić się do ucieczki. Ale to nie miałoby zupełnie żadnego sensu.
- Powiedz. Tylko szczerze - dodał ciszej. - Nie będę zły, obiecuję. Chciałbym po prostu wiedzieć, co myślisz. Czy choć raz pomyślałaś, że to może być prawda i chcę cię tylko...
- Nie! - wypaliłam, nie mogąc znieść tego, że zaczynam myśleć o czymś innym niż powinnam.
Wstałam z krzesła i podeszłam do kredensu, żeby trochę ochłonąć i zwiększyć dystans między nami. Ale on ruszył za mną i stanął obok, jakieś dwa metry dalej.
- To bzdury - odparłam. - Ani ty ani ja nie powinniśmy się tym przejmować. Może nie doszłoby do tego, gdybyś jednak przyjął ode mnie pieniądze za starter.
Westchnął głośno i pokręcił głową, jakby nie do końca spodobała mu się moja odpowiedź.
- Nie bądź głuptasem. Nie chcę żadnych pieniędzy. Chcę wiedzieć, że nie wierzysz w moje złe zamiary.
Wiedziałam, że nie da mi spokoju, póki nie wyjaśnimy tej sprawy raz a dobrze.
- Nie chce mi się wierzyć, że w miejscu, które jest dla ciebie źródłem zarobku, chciałbyś ryzykować swoją opinię i narażać się na pomówienia.
- To dobry argument, ale niewystarczający. - Podszedł do mnie bliżej i zniżył głos. - Nigdy nie wykorzystałem swojej pozycji, żeby się zabawić kosztem drugiej osoby. Nigdy nie zbliżyłem się do żadnej z moich podopiecznych.
Musiałam spojrzeć mu w oczy. To było prawie bolesne doświadczenie. Jego hipnotyzujący wzrok przeszywał mnie na wskroś. Miałam wrażenie, że wszystko o mnie wie. Że zna wszystkie moje myśli, marzenia, pragnienia. Że wie o tym, o czym myślałam dziś rano.
Na jego ogolonych policzkach i brodzie pojawił się lekki zarost. Szare, prawie grafitowe oczy śledziły każdy mój ruch, a mięśnie żuchwy zaciskały się za każdym razem, kiedy się denerwował. I jeszcze ta jego idealnie odprasowana koszula, rozpięta pod szyją i odsłaniająca zarost na klatce piersiowej...
Zacisnął dłoń na blacie i odezwał się zniżonym głosem:
- Czy to, jak się wobec ciebie zachowuję, sprawia, że czujesz się zagrożona? Boisz się mnie?
„Oczywiście, że się ciebie boję, ty wredny...!"
- Nie. Wszystko jest... - zamarłam, kiedy znowu zmniejszył dystans między nami - ... w porządku.
Nagle uśmiechnął się nonszalancko i spojrzał na mnie dobrotliwie, jakbym była małym dzieckiem.
- Jesteś jak przerażony mały królik, Skrawek!
Zmarszczyłam brwi i łypnęłam na niego niezadowolona.
- No co? Mówię tylko to, co widzę. - Wydawał się być nagle bardzo rozbawiony moją reakcją.
- Nie wiem, co mnie bardziej przeraża. Twoje zmiany nastroju czy to, że tutaj jestem. - Wypuściłam powietrze z płuc i poczułam się trochę bardziej wyluzowana.
- Chciałem się przekonać, że te pierdoły, które dzisiaj usłyszałaś, nie zrobiły na tobie wrażenia i że nie będziesz w ten sposób o mnie myślała.
„Jakby robiło to tobie jakąś różnicę, w jaki sposób o tobie myślę" - uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona, że to nie ja tym razem muszę się z czegoś tłumaczyć.
I nagle, nie wiedzieć czemu, wpadł mi do głowy pomysł, by wykorzystać zaistniałą sytuację na swoją korzyść. A był to pomysł z rodzaju tych, których potem zwykle gorzko żałuję. Chęć dowalenia Makosowi była jednak silniejsza. Bo byłam przekonana, że zasłużył sobie na to, by poczuć się gorzej.
- Właściwie to... - spojrzałam na niego prowokacyjnie - ... nie wiem, co jest prawdą a co nie. Nie znam cię, często nie rozumiem przyczyn twojego zachowania i szczerze mówiąc nie wiem, czy chcę zrozumieć.
- O co ci konkretnie chodzi teraz? - Zmarszczył groźnie brwi i wiedziałam już, że nie do końca przemyślałam konsekwencje tej słownej potyczki. Nie zamierzałam się jednak poddawać. Nie tym razem.
- O to, że ta rozmowa niczego nie zmienia. Problem nie leży w tym, co o tobie myślę, tylko w tym, co myśli połowa rezydentów.
- Mylisz się.
Wzruszyłam ramionami, a on nachylił się w moją stronę i syknął:
- Na twoim miejscu nie przejmowałbym się już tym, co myślą i mówią inni. Bo jeśli powtórzy się taka sytuacja jak dzisiaj rano, to zapewniam cię, że konkretne osoby spotkają niemiłe konsekwencje.
- Znienawidzą mnie za to. - Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Być może. - Uśmiechnął się szelmowsko.
Poczułam przypływ złości.
- To cię bawi? Chcesz, żeby moje życie tutaj zamieniło się w piekło?
Westchnął cicho i przysunął swoją dłoń do mojej na blacie. Nie dotknął mnie jednak. Ale mogłabym przysiąc, że rozmyślił się w ostatniej chwili. Moje serce zadrżało.
- Wręcz przeciwnie - odparł spokojnie. - Chcę cię chronić. Chcę, żebyś czuła się tu dobrze. I możesz być pewna, że jeśli tylko ktoś będzie próbował to zepsuć, będzie miał ze mną do czynienia.
- Nie rób tego, proszę cię. - Skrzywiłam się. - To nie może tak wyglądać. Nie możesz traktować mnie inaczej niż reszty. Nie możesz zabraniać innym kontaktu ze mną.
- To znaczy, że podobało ci się to obłapianie na stołówce? - warknął nagle wściekle i podszedł do mnie tak blisko, że musiałam podnieść głowę, by na niego spojrzeć.
- Co? - zapytałam, ze strachem wciągając powietrze do płuc.
- Może powiedz wprost, że ten ulizany kretyn jednak ma u ciebie jakieś szanse. Przynajmniej w tej kwestii będziemy mieli jasność! Podobało ci się, jak cię dotykał?!
- Oczywiście, że nie! - burknęłam, spuszczając wzrok i drżąc pod wpływem ciepła, które wydzielała jego zapięta na guziki koszula.
- Czy możesz patrzeć mi w oczy, kiedy rozmawiamy? - syknął zirytowany. - Przynajmniej w tej chwili?
Podniosłam głowę i kolejny raz spojrzałam w oczy, które przyprawiały mnie o palpitacje. Tym razem coś się zmieniło. Byłam pewna, że z jego ust wypłyną kolejne absurdalne oskarżenia. Chciał się odezwać, ale w ostatniej chwili jakby zmienił zdanie. Jego zmarszczki na czole zaczęły się wygładzać, a czarne źrenice wewnątrz ołowianych tęczówek zrobiły się większe. Jak u kota. A raczej drapieżnika, który obmyśla plan, jak sprytnie podejść swoją ofiarę. Patrzył na mnie tak intensywnie, że moje ciało przeszedł prąd. Nie byłam w stanie dłużej wytrzymać nieznośnej ciszy między nami.
- On mnie nie interesuje - odparłam tak łagodnie, jak tylko potrafiłam, a on podążył wzrokiem za moimi ustami i poczułam, że robi mi się słabo.
Wzdrygnęłam się, kiedy jego palce dotknęły moich na blacie. Krew uderzyła mi do głowy. Poczułam, jak jego duża ciepła dłoń delikatnie obejmuje moją i prawie niezauważalnie przesuwa się po jej wnętrzu.
Powinniśmy byli dawno skończyć tą rozmowę. Powinien był pozwolić mi odejść. Nie powinien był stać teraz tak blisko mnie. Trzymać mnie za rękę i patrzeć na mnie tak, jak to robił w tej chwili. A ja nie powinnam czuć tego, co w tej chwili czułam. Bo on nadal był moim szefem. A ja jego podopieczną.
- Nie chcę cię przestraszyć - powiedział prawie szeptem, nachylając się jeszcze bliżej mojej twarzy.
Jego intensywny zapach stał się jeszcze mocniejszy, kiedy prawie dotknął zarostem mojego policzka. Serce waliło mi w piersiach tak mocno, że byłam pewna, że zaraz zemdleję.
- Cholera - westchnął ciężko, zaciskając mięśnie szczęki - naprawdę boję się, że zaraz stąd pryśniesz.
- Muszę wracać.
- Nie rób tego, dobrze? - dodał pospiesznie. - Nie uciekaj. Nie chcę cię skrzywdzić za żadne skarby, przysięgam. Prędzej zrobiłbym coś sobie niż...
Obejrzałam się w panice na zamknięte drzwi. A potem znowu spojrzałam mu w oczy. Byłam jak ćma, lgnąca do światła. Chciałam uciekać, ale czułam się, jakbym była sparaliżowana. Za to on patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy, którego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. W jego spojrzeniu była łagodność, troska, czułość. I coś jeszcze. Coś, co sprawiało, że całe moje ciało napięło się jak struna.
Jego lewa dłoń uniosła się do mojej twarzy i pogładziła moją skroń. Zastygłam jak kamień. Bałam się poruszyć. Oddychać. Ale kiedy kolejny raz jego palce przesunęły się po wnętrzu mojej dłoni, odpowiedziałam i delikatnie zacisnęłam palce na jego palcach. Jego wzrok powędrował do moich ust. Rozchylił wargi tak, że poczułam jego oddech na swojej skórze. Ocknęłam się, jakby ktoś uszczypnął mnie w ramię.
- Powiedziałeś, że nigdy nie zbliżyłeś się do żadnej...
- Nigdy - szepnął, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Więc dlaczego...
- Bardzo chciałbym ci powiedzieć dlaczego. - Zbliżył się do mojego policzka, prawie muskając wargami moją skórę i szepnął mi do ucha: - Ale idę o zakład, że jutro wsiadłabyś do pociągu i już nigdy bym cię nie zobaczył.
Znowu przygwoździł mnie swoim spojrzeniem. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Patrzył na mnie z wyrzutem. Jakbym znowu była czemuś winna. Spuściłam wzrok i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Rozsądek powrócił błyskawicznie wraz ze zmianą jego nastroju. Przeklinałam się w myślach za to, że pozwoliłam sobie na tę chwilę słabości. Jednocześnie byłam zła, że czar prysł i że prawdopodobnie nasza rozmowa dobiegła końca.
„Będziesz cierpieć! Spróbuj uwierzyć w to, że jesteś dla niego ważna, a będziesz cierpieć jeszcze bardziej niż poprzednim razem!" - łzy nabiegły do moich oczu. Musiałam się odwrócić. Czas wracać do pokoju.
- Tak myślałem - powiedział z rezygnacją w głosie. - To nie był dobry pomysł. Przepraszam, że cię dotknąłem. Nie powinienem był tego robić.
Ruszyłam w kierunku drzwi. Tak bardzo chciałam coś powiedzieć. Wiedzieć więcej. Mieć jasność. Potwierdzić to, o czym mówili już wszyscy, a o czym ja bałam się nawet pomyśleć. Ale ta rozmowa była już skończona. I wyglądało na to, że już nigdy miało nie dojść do podobnej między nami.
- Przepraszam - odparłam, chwytając za klamkę. - Chyba jednak jestem przerażonym królikiem.
*
Po godzinie spędzonej na walce z poduszką, szukaniu wygodnej pozycji do snu i nieskutecznej próbie zaśnięcia przy muzyce relaksacyjnej, dałam za wygraną i przeniosłam się na balkon. „Primavera" spała w najlepsze, a ja czułam się tak, jakbym właśnie wypiła podwójne espresso. Serce łomotało mi w piersi jak szalone, trzęsły mi się ręce, a w głowie panował taki natłok myśli, jakby ktoś wgrywał mi je ciągiem w edytorze tekstu.
Cały czas widziałam przed oczami JEGO twarz. Cały czas czułam ciepło jego dłoni. Jego dotyk na skórze. Jego oddech. Jakby ta chwila nadal trwała. Jakby miała trwać wiecznie. Ja i on. My dwoje. Sami. Tam na dole. Wszędzie. Zawsze. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że za nim tęsknię. I w tej samej chwili zaczęłam się za to nienawidzieć.
To nie mogła być prawda. Nie mogłam za nim tęsknić. To niemożliwe. Nie chciałam tego. To wszystko jego wina. Nie musiał tego robić. Nie musiał ze mną rozmawiać. To, co o nim myślę, nie jest dla niego ważne. Dlaczego nie zostawił mnie w spokoju? Czemu się do mnie zbliżył, a potem... Dlaczego pozwolił mi odejść, skoro...
Prawie podskoczyłam ze strachu, kiedy drzwi na balkon się uchyliły i wyjrzała z nich zaspana Dagmara. Nie czekała na to, aż coś powiem. Zdecydowanym krokiem weszła na loggię i stanęła przede mną, otulając się dłońmi. Miała na sobie tylko satynową koszulkę i nie wierzyłam, że nie jest jej zimno. Spojrzała na mnie ze śmiertelnie poważną miną.
- Co się stało? - szepnęła i obejrzała się w obie strony, upewniając się, że jesteśmy same.
Oczywiście, że byłyśmy same. Dochodziła trzecia. Jej szept był jedynym dźwiękiem, który przeszył grobową ciszę.
- Nagle cię to obchodzi?
- Nie wygłupiaj się. - Skrzywiła się. - Wiesz, że mnie obchodzi. Zawsze będzie mnie obchodzić.
Oparłam głowę o ścianę i wypuściłam powietrze, uwalniając cały stres, jaki męczył mnie tego wieczoru.
- Przepraszam cię, Daga. Nie powinnam była mówić tego, co powiedziałam. Nie chciałam sprawić ci przykrości.
- Ja też cię przepraszam. Ta kłótnia była totalnie bez sensu.
- Nie chcę, żebyś musiała przechodzić przez to co ja, rozumiesz? Nie jestem przeciwna twojemu związkowi z Denisem. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa i żeby ta bajka skończyła się happy endem. Rozumiesz to, prawda?
Blondynka westchnęła i usiadła obok mnie na ławce, przykrywając się drugą połową koca.
- Rozumiem. I wierz mi, że myślę każdego dnia o tym, czy nie popełniam największego błędu w swoim życiu. - Jej głos zaczął się łamać. - Ale jednocześnie jest mi tak cholernie dobrze teraz, rozumiesz? Czuję te wszystkie wspaniałe rzeczy. Te motyle w brzuchu.
Objęłam ją i przestałam panować nad emocjami.
- Każdego dnia niebo jest bardziej niebieskie a trawa bardziej zielona. Nie myślę o tym, co będzie później. Tak jakby ktoś miał poukładać to wszystko za mnie. Budzę się z myślą, że nie muszę zamartwiać się przyszłością, bo znowu go zobaczę i będzie wspaniale.
Poczułam w sobie wielki żal. Wielką rozpacz, że nie dane jest mi budzić się w takim nastroju jak moja przyjaciółka. Jednocześnie uśmiechałam się sama do siebie, czując, że Daga naprawdę jest szczęśliwa. Chociaż przez tych kilka tygodni, które tu jeszcze spędzi.
- Nie o tym miałyśmy rozmawiać. - Wytarła twarz i spojrzała na mnie. - Co się stało? Czemu Jacek gnębi Denisa w środku nocy? To z nim się widziałaś dzisiaj wieczorem? Rozmawialiście?
- Co to znaczy „gnębi"? - Przełknęłam ślinę, jakby była gigantyczną pigułką, która utknęła mi w gardle.
- Denis obudził mnie przed chwilą wiadomością na WhatsAppie. Pytał się, czy coś wiem na temat waszej rozmowy z Jackiem. Podobno rozmawialiście w kuchni wieczorem?
- Tak - westchnęłam ciężko. - Dlaczego cię o to pytał?
- Nie wiem - odparła cicho. - Pytał, czy już śpisz i czy coś mi na ten temat mówiłaś. A potem powiedział tylko, że Jacek przyszedł do niego przed godziną i że siedzą u Denisa i rozmawiają. O co tu chodzi, Monia?
Nie było sensu ukrywać prawdy przed Dagmarą. Musiałam opowiedzieć jej ze szczegółami, co wydarzyło się tego wieczoru w kuchni. Kiedy skończyłam opowiadać, poczułam, jakby wielki głaz nagle stoczył się z mojej klatki piersiowej.
Siedziałyśmy w ciszy przez kilka minut. Im dłużej milczała, tym bardziej zaczynał ogarniać mnie strach. Bo oznaczało to tylko jedno. To naprawdę nie była „tylko" niewinna rozmowa z szefem. To było coś poważniejszego. Coś, co sprawiło, że moja przyjaciółka nagle zapomniała języka w gębie. Potrzebowałam jej rady. A ona milczała. Zupełnie jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
Nagle jej telefon rozświetlił się przychodzącą wiadomością. Chwyciła go w dłonie i zaczęła czytać. A potem - zupełnie jakbym przed chwilą opowiedziała jej zabawną historię - spojrzała na mnie i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu:
- Błagam cię, zrób coś, bo on mi nie da dzisiaj spokoju. - Spojrzała jeszcze raz na okienko WhatsAppa i dodała - Co mam mu napisać? Pyta mnie znowu czy cokolwiek mi mówiłaś na temat tej rozmowy z Jackiem. Żebym sobie przypomniała, bo to bardzo ważne.
Pod lasem rozległ się niewinny głos jakiegoś pierwszego porannego ptaszka. Poczułam się naprawdę zmęczona. Chyba dlatego, że w końcu stres wywołany wieczorną rozmową zaczął całkowicie opuszczać moje ciało. Dagmara wysłała do Denisa krótką wiadomość, w której poinformowała go, że zasnęłam pół godziny wcześniej i że nie wie nic na temat mojej rozmowy z Jackiem.
*
Z samego rana około godziny 06:00 dostałyśmy wiadomość na czacie grupowym. Nasz szef poinformował nas, że poranny jogging wyjątkowo tego dnia się nie odbędzie. Wyłączyłam budzik, zawinęłam się z powrotem w kołdrę i odpłynęłam z powrotem w sen. Kiedy się ocknęłam, była 10:40, a za oknem szalała potężna ulewa.
Wszystko tego dnia było inne niż zwykle. Wiedziałam, że zaspałam na śniadanie, więc nie za bardzo spieszyłam się z tym, żeby się ogarnąć. Dziewczyn nadal nie było. A to oznaczało szansę na spokojną gorącą kąpiel pełną piany i możliwość ponownego zatopienia się w myślach, które od wczoraj nie dawały mi spokoju.
Miałam wrażenie, że patrzę na świat innymi oczami. Że coś istotnego się we mnie zmieniło od wczoraj. Nie mogłam jednak zrozumieć, dlaczego tak się czuję. Wiedziałam, że wczorajsza rozmowa z szefem nie była żadną fantazją. Dagmara była tego żywym dowodem. Jednak od wczorajszego wieczoru nie zamieniłyśmy na ten temat ani słowa. Byłam tak bardzo ciekawa, co o tym wszystkim myśli. Ale nie chciałam zmuszać jej do tego, by komentowała to, co się stało. Poza tym pogodziłyśmy się, porozmawiałyśmy i to chyba było teraz najważniejsze. Czułam się lepiej. Wiedziałam, że mam na kogo liczyć i w razie czego z kim porozmawiać.
Patrzyłam jak zahipnotyzowana na różową pianę, z której wynurzało się moje ciało i czułam się naprawdę dobrze. Właściwie nie pamiętam już, czy kiedykolwiek w tym miejscu czułam się aż tak dobrze jak w tej chwili. Obezwładniające ciepło i orientalny zapach jaśminu unosił się w powietrzu. Wysmarowałam twarz moją ukochaną maską z Shiseido, włączyłam relaksacyjną playlistę na Youtubie i zamknęłam oczy. Z jakiegoś powodu wszystkie moje wczorajsze troski wydały się głupotami. Nie doskwierał mi nawet głód, choć ostatni posiłek zjadłam około 19:00 poprzedniego dnia. Paradoksalnie czułam się świetnie z myślą, że mój groźny, wredny szef cierpiał wczoraj na bezsenność i wypytywał Dagmarę o naszą rozmowę. Świadomość, że nie tylko ja nie mogłam pozbierać myśli po wizycie w kuchni podziałała na mnie bardzo uspokajająco. „Czy zastanawiał się nad tym, o czym myślę? Czy myślał o tym, jakby to było, gdyby posunął się dalej?"- na samo wspomnienie jego dotyku moje kolana zacisnęły się w gorącej pianie, a ja zapragnęłam tego, by dopisać sobie dalszy ciąg wczorajszych wydarzeń. Inny niż ten, jaki faktycznie miał miejsce.
Od śmiałych fantazji uratowały mnie dziewczyny, które właśnie wróciły ze śniadania i troskliwie załomotały w drzwi łazienki, upewniając się, że nie utonęłam.
- ... ten pieprzony deszcz tak na mnie działa - usłyszałam zza drzwi głos Eweliny - albo ta kawa jest za słaba. Idę zajarać, bo się przewrócę.
- Monia, żyjesz? - zapytała Kaśka. - Przyniosłyśmy ci sandwicha i kawę. Ale kubek odniesiesz sobie sama.
Dziewczyny parsknęły śmiechem, a ja podziękowałam za śniadanie i powoli zaczęłam ogarniać się z kąpielą.
*
Dagmara siedziała na swoim łóżku z przyczepionym do twarzy uśmieszkiem i obserwowała mnie w lustrze. A ja tymczasem próbowałam rozczesać mokre włosy, wyszarpując przy tym całkiem pokaźny kłak wielkości piłki do golfa. Spojrzałam na swoje podkrążone oczy i zaklęłam pod nosem.
- Chcesz korektor? - parsknęła cicho. - Jest w mojej kosmetyczce. Róż też by ci się przydał. Jesteś blada jak ściana.
- Dzięki. - Spojrzałam na nią z grymasem bólu na twarzy. - Może jeszcze mam się wbić w sukienkę i sandałki, co?
Poderwała się z łóżka i podeszła do mnie prawie w podskokach.
- Nieeeee, nie rób mu tego. Wypił dzisiaj chyba ze trzy dolewki kawy. Na pewno nie ma siły na takie atrakcje.
Sprzedałam jej kopniaka w tyłek, ale odsunęła się, zanosząc się śmiechem. Spojrzałam na siebie w lustrze i nagle dobry nastrój zaczął mnie opuszczać.
- Naprawdę siedzieli wczoraj do późna u Denisa? - zapytałam cicho, żeby dziewczyny na balkonie nie słyszały, o czym rozmawiamy.
- Prawie do piątej. Próbowałam się czegoś dowiedzieć podczas śniadania, ale Jacek naprawdę nie był w nastroju do rozmowy.
- A ty? - zapytałam i spojrzałam jej w oczy z lekkim przerażeniem.
- Co ja?
- Powiedziałaś im cokolwiek? Powiedziałaś, że rozmawiałyśmy? Że streściłam ci praktycznie całą rozmowę? Tylko nie ściemniaj!
- Spokojnie. Nie wiedzą, że o wszystkim mi powiedziałaś. - Daga westchnęła i usiadła na krześle. - Powiedziałam tylko, że nie mogłaś zasnąć, że siedziałyśmy na balkonie i rozmawiałyśmy. Że się pogodziłyśmy i że faktycznie powiedziałaś mi, że rozmawiałaś z Jackiem. Ale nie wiem, o czym była ta rozmowa, bo nie chciałaś mi powiedzieć. Powiedziałam, że byłaś smutna, że późno zasnęłaś i że nie dałaś rady wstać na śniadanie. To wszystko. Nie martw się.
- To o czym rozmawialiście przy śniadaniu?
- W sumie o niczym. - Wzruszyła ramionami. - O pierdołach. Jacek prawie się nie odzywał. Wypił kawę i poszedł do siebie. Denis miał za to wyjątkowo dobry humor jak na kogoś, kto spał tylko trzy godziny. Prawie cały czas śmialiśmy się i żartowaliśmy ze wszystkiego.
- To dobrze - odparłam trochę zawiedziona, że nie udało mi się niczego konkretnego dowiedzieć - To bardzo dobrze.
*
Trawiasta łączka za budynkiem pokrywała się coraz większą ilością kałuż. Intensywna zieleń mokrych liści skrywała w swoich zakamarkach ciężkie kiście różnokolorowych róż, różowych begonii, liliowego heliotropu i wyniosłych słoneczników. Pierwsze promienie słońca, przedzierające się przez ciemne chmury, odbiły się w milionach deszczowych kropel. To miejsce było magiczne. Za dnia i w nocy. Skąpane słońcem i tonące w deszczu. Każdego dnia zakochiwałam się w nim bardziej. I zauważałam rzeczy, których do tej pory nie widziałam.
Tego popołudnia dostrzegłam sarny, nieśmiało wyglądające z lasu przy korcie. Deszcz wypłoszył rezydentów, więc strachliwe zwierzęta postanowiły powęszyć nieco w poszukiwaniu pożywienia. Większa z nich dreptała na przedzie, ryjąc pyszczkiem w poszyciu. Mniejsza trochę bardziej beztrosko rozglądała się wokół, nie tracąc jednak z oczu ani na moment większej towarzyszki. „Jak cudownie musi tu być po sezonie!" - westchnęłam i wyobraziłam sobie, jak wyciągam się w szlafroku na loggii, popijając gorącą kawę i obserwując nadchodzącą jesień. Wszyscy rezydenci wyjechali. Wokół mnie panuje niczym nie zmącona cisza. Tylko śpiewy ptaków. Szum drzew. Wieczory przy muzyce świerszczy i niebo rozgwieżdżone miliardem gwiazd. „Primavera" przysypana śniegiem. Ślady zwierząt na białym puchu...
Z cudownej zadumy wyrwał mnie hałas parkującego samochodu. Brzmiał zupełnie inaczej niż warkot Forda. Bardziej subtelnie. Ktoś zatrzymał się gdzieś z lewej strony dziedzińca. Zgasił silnik i po chwili wysiadł, zamykając drzwi. Usłyszałam głos kobiety, która siarczyście zaklęła i - stukając obcasami - ruszyła zapewne w kierunku drzwi wejściowych.„Czyżby to była ta boska Ewa - instruktorka tańca, która miała nas zaszczycić swoją obecnością już w zeszłym tygodniu?"- przemknęło mi przez myśl i z jakiegoś powodu dobry nastrój zaczął mnie opuszczać. - „Musi być zdesperowana, by z klasą taneczną „S" umilać życie turystkom w zabitej dechami dziurze gdzieś w kaszubskiej głuszy. Albo ma jakiś deal z Makosem. Może to jego znajoma? A może..."
Stanęłam przed lustrem i ze zgrozą spojrzałam na cienie pod oczami. Dagmara miała rację. Powinnam coś z tym zrobić. Na pewno zanim pokażę się ludziom na obiedzie. W ruch poszedł nie tylko super kryjący korektor mojej przyjaciółki, ale też podkład, róż i mascara. W żadnym wypadku nie chciałam się stroić. Po pierwsze nie chciałam absolutnie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Po drugie dziewczyny od razu zauważyłyby, że coś jest „nie halo" i nie dałyby mi żyć. Ale chciałam wyglądać... ładnie. Dlaczego? Bałam się przyznać przed samą sobą.
Wciągnęłam na tyłek czarne jeansy, a opaleniznę, z której byłam ostatnio tak cholernie dumna, schowałam pod błękitną bluzką z krótkim rękawem. Byłam bardzo ciekawa, jak ONA wygląda. I chociaż nie wiedziałam kompletnie nic na temat naszej nowej trenerki, zaczynałam przeczuwać, że możemy się nie polubić.
Prawie przystanęłam z wrażenia, kiedy schodząc po schodach na parter, zobaczyłam swojego szefa, rozmawiającego przez telefon. Ścisnęłam poręcz tak mocno, że aż zabolały mnie dłonie. Serce zaczęło walić mi gwałtownie. Prawie czułam, jak porusza się pod moją bluzką. „Co się, do cholery, ze mną dzieje?!" - zaklęłam w myślach. Spojrzał na mnie z telefonem przy uchu i zastygł w bezruchu. Nie zauważyłam u niego żadnych znaków niewyspania czy zmęczenia. Zanim mnie zauważył, wydawał się paradoksalnie bardzo pobudzony. Teraz natomiast przewiercał mnie tym swoim zimnym spojrzeniem na wylot i stał jak słup soli. Błyskawicznie spuściłam wzrok, nie mogąc darować sobie tego, że poczułam się tak bezradna na jego widok. Jak spłoszony kot czmychnęłam obok niego prawie bezgłośnie. Zapach jego perfum prześladował mnie aż do stolika. Przypomniałam sobie znowu, jak poprzedniego wieczoru byliśmy blisko. Jak czułam jego oddech na swoim policzku. Stop! Zacisnęłam zęby i próbowałam odegnać od siebie natrętne myśli o moim szefie.
Miałam rację. Pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na mnie Ewa, nie było pozytywne. Siedziała w VIP-kącie, razem z Denisem i Dagmarą. Piła kawę z filiżanki i obserwowała towarzystwo. Była dużo starsza niż się spodziewałam. Na pewno powyżej czterdziestki. Miała długie, kruczoczarne, proste włosy, dość ostry makijaż, w którym główną rolę grały nieco przerysowane brwi. Na jej szyi dyndał złoty łacuch. Dłonie - zakończone czerwonymi szponami - naszpikowane były kilkoma solidnymi pierścieniami. Mocno opalona kobieta odziana była w czarną długą dopasowaną sukienkę. Obok niej na kanapie leżała mała chanelka, również czarna. Była szczupła, zadbana i - wydawać by się mogło - cholernie wyniosła. Takie wrażenie odniosłam, kiedy wróciłam do stolika z kawą i pełnym talerzem i usadowiłam się w taki sposób, by na nią patrzeć. Nie czułam się już spłoszona tym, że siedzę przodem do VIP-owskiego stolika (czego wcześniej unikałam, jeśli tylko było to możliwe). Tym razem chciałam obserwować osoby przy nim jedzące. A zwłaszcza kobietę, która niespodziewanie dzisiejszego popołudnia pojawiła się w „Primaverze".
Gulasz z kluseczkami smakował mi tego popołudnia jak papier. A czarna kawa, do której zapomniałam nalać mleka, nie zachęcała do sięgnięcia po nią. Ale na dobre straciłam apetyt dopiero wtedy, kiedy nasz szef wrócił na stołówkę i usiadł na swoim miejscu. Obok Czarnej.
- Myślisz, że Makos ją posuwa? - rzuciła nagle Ewelina, a ja poczułam, jak jedzenie w moich ustach zaczyna pęcznieć.
Zerknęła w stronę stolika szefa i posłała mi złośliwy uśmieszek. Zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować. Z jednej strony z jakiegoś powodu czułam się źle, widząc wypacykowaną brunetkę obok naszego szefa. Z drugiej strony sytuacja była zupełnie naturalna, skoro Ewa miała prowadzić z nami zajęcia. To oczywiste, że będzie tu z nami jadać. I to całkiem normalne, że będzie to robić w VIP-kącie, razem z Denisem i Jackiem. Ale sposób, w jaki Ewa zaczęła zachowywać się po przybyciu Jacka, nie był już czymś naturalnym i normalnym. Bo o ile on sam skupiony był raczej na tym, żeby posyłać mi znad talerza paraliżujące mnie spojrzenia, o tyle jego sąsiadka mało dyskretnie kokietowała go przez całą porę obiadu. A może to ja za bardzo skupiałam się na tych dwojgu, że zauważyłam tego typu zachowania? Tak czy tak kobieta wydawała się przesadnie reagować na swoje otoczenie. Mój szef odzywał się rzadko, jakby z niechęcią. A kiedy tylko to robił, jego towarzyszka uśmiechała się i zwracała bezpośrednio do niego, ignorując resztę. Dwa razy zdarzyło się, że dotknęła jego ramienia. Niby w żartach. Natomiast on wydawał się być zupełnie obojętny na to, co się dzieje.
- To, że ma tu uczyć, nie znaczy, że musiała bzykać się z szefem - odparłam, próbując udawać zupełny brak emocji.
- Ślepa jesteś? Nie widzisz, jak się do niego klei? - Matusz prychnęła ostentacyjnie. - Denis mówił, że znają się od dawna. Założę się, że nie raz nie dwa przed nim klęczała.
- Matusz, błagam cię! - odłożyłam widelec i ukryłam twarz w dłoniach, próbując odegnać wizję seksu pomiędzy Jackiem i Ewą.
- Pal licho, co tam między nimi - odezwała się nagle Kaśka. - Wydaje się bardzo niesympatyczna.
- Dajcie spokój, dziewczyny - dodałam wbrew sobie. - Dajmy jej szansę. Podobno jest dobrą tancerką.
Ale kiedy rozbawiona brunetka kolejny raz, niby to przypadkiem, dotknęła dłonią ramienia mojego szefa, stało się dla mnie jasne, że mój stosunek do niej raczej nie ulegnie zmianie.
Po zjedzeniu zaledwie jednej czwartej obiadu postanowiłam ewakuować się do pokoju. Już na parterze mój smartfon zabrzęczał wiadomością od Dagmary:
D.O. 14:50: „Jak ona mnie wkurwia! Pomocy!"
Wkrótce okazało się, że nie jestem osamotniona w niechęci do tajemniczej brunetki. Dagmara po powrocie do pokoju ze szczegółami opowiedziała nam, co działo się na obiedzie. Ewa faktycznie od kilku lat prowadziła w „Primaverze" kurs tańca i rzeczywiście znała Jacka i Denisa od bardzo dawna. Moja przyjaciółka nie byłaby sobą, gdyby po obiedzie na osobności nie wypytała blondyna o relację łączącą naszego szefa z Ewą. Denis miał się głośno na to pytanie roześmiać i zapewnić ją, że pomiędzy Jackiem a Ewą nie ma niczego poza relacjami zawodowymi. To, czego byłam świadkiem na stołówce, trochę jednak przeczyło słowom Denisa. Nie tylko ja zauważyłam, że Ewa w widoczny sposób kokietuje naszego szefa. Nawet jeśli rzekomo on nie był zainteresowany jej osobą, zachowanie tej kobiety zaczęło mnie zastanawiać. Brunetka z chanelką nie pojawiła się już tego dnia w „Primaverze", co od razu poprawiło mi humor. Okazało się, że kurs Ewy zaczyna się dopiero za tydzień, a ona sama odwiedziła nas tylko w celu załatwienia jakichś spraw formalnych w biurze szefa. Mimo wszystko pojawienie się Ewy było jakimś punktem zwrotnym w życiu naszej społeczności, a przede wszystkim w moim życiu. Od tego bowiem momentu zaczęłam częściej zastanawiać się nad tym, jak wygląda życie prywatne osoby, której dotyk przyprawił mnie wczoraj o szybkie bicie serca. Dlaczego sprawiał wrażenie pozbawionego uczuć człowieka? Czemu w wieku 38 lat nie miał przy sobie nikogo bliskiego? Dlaczego z taką niechęcią reagował na zaczepki atrakcyjnej kobiety? I do licha dlaczego w stosunku do mnie postanowił grać rolę opiekuna i ochroniarza?
*
Czułam się rozdrażniona tym, co widziałam na stołówce. Z jakiegoś powodu pojawienie się Ewy totalnie zbiło mnie z tropu i znowu zaczęłam wątpić w to, że wczorajsza rozmowa z Jackiem naprawdę miała w sobie coś niezwykłego. Bo skoro koło mojego szefa zwykle kręciły się tego rodzaju kobiety, dlaczego akurat mnie miałby uznać za kogoś wyjątkowego? Byłam normalną, niedoświadczoną szarą myszką, której nie było stać nawet na pierścionki, jakie nosiła Czarna. Nie miałam ani jej pieniędzy ani wdzięku, którego niewątpliwym dowodem były jej mityczne taneczne trofea. Jej długie, lśniące włosy były tak gładkie, jakby przed momentem nagrywała reklamę szamponu, a pełne usta ewidentnie nosiły znamiona ingerencji chirurgicznej. Była zrobiona i zadbana. Tylko jej skóra na twarzy zdradzała, że nie jest już pierwszej młodości.„Jak mogłam nawet przez chwilę pomyśleć, że on mógłby traktować mnie poważnie!" - syknęłam na głos i cisnęłam telefon na łóżko. - „Matusz miała rację. Pewnie nie raz bzykał Ewkę i jej podobne. A ja ubzdurałam sobie coś, bo dotknął mojej ręki!". Uśmiechnęłam się gorzko - sama do siebie. Tak łatwo dałam się wciągnąć na minę.
Nie chciałam za nikim więcej tęsknić. Nie chciałam na nikogo więcej czekać. Nie chciałam dramatów, kłamstw i przeprosin. Było mi dobrze w murowanej wieży, którą sama sobie zbudowałam. A teraz czułam, jakby ktoś wyrwał mnie stamtąd siłą i zostawił samą w miejscu, którego nie znałam. Czy ta frustracja, której doświadczałam, była ceną za motyle w brzuchu, które poczułam wczoraj? Czy to możliwe, że jednak wczoraj nic się między nami nie wydarzyło? Że nie czułam drżenia serca, tylko strach? A on dotknął mnie tylko i wyłącznie z czystej troski? Może w ten sposób chciał załagodzić całą sytuację i tylko zapewnić mnie, że nic mi tutaj nie grozi?
Mój nastrój zaczął pogarszać się z minuty na minutę. Zwłaszcza wtedy, gdy przypomniałam sobie ostatnie słowa Jacka: „To nie był dobry pomysł. Przepraszam, że cię dotknąłem. Nie powinienem był tego robić".
Usiadłam na łóżku Dagmary. Musiałam ochłonąć. Zracjonalizować sobie wszystko, czego byłam świadkiem. Wiedziałam tyle, że Jacek i Ewa się znają i że - w przeciwieństwie do niej - on zdawał się być obojętny na jej wdzięki. Przynajmniej w miejscu publicznym. Ale to nie oznaczało absolutnie, że tych dwoje nie łączy nic poza sprawami zawodowymi. Nawet jeśli Denis twierdził inaczej. Wczoraj nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego między mną i moim szefem. Chciał ze mną tylko porozmawiać i dowiedzieć się, co myślę na temat tego, o czym mówiły dziewczyny. To, że dotknął mojej dłoni i zbliżył się do mnie, to był przypadek. Zrobiło mu się mnie żal po tym, jak dziewczyny na mnie naskoczyły. Nie zrobił niczego niestosownego. A pewnie sam później czuł się winny tego, że nie zachował należytego dystansu. Być może miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Przecież do tej pory zawsze zachowywał się profesjonalnie. Jak sam przyznał - nigdy nie zbliżył się do żadnej rezydentki. Właśnie z powodu tych wyrzutów sumienia i nieprofesjonalnego zachowania nie mógł spać i gnębił Denisa.
Nie mogłam czuć niczego poza strachem, kiedy ze sobą rozmawialiśmy. Jeszcze nie tak dawno praktycznie nienawidziłam swojego szefa. To niemożliwe zatem, że jakimś cudem zaczęło mi na nim zależeć. Ubzdurałam sobie motylki w brzuchu, a swoją fantazję na temat Jacka usprawiedliwiłam tym, że powoli zaczynało mi brakować seksu. „Jestem nienormalna!" - powiedziałam do siebie i zaczęłam ubierać się na kolację. - „Skoro jednak NIC się nie stało, to nie mam NIC do stracenia i nie muszę się NICZEGO więcej obawiać. Ani ze strony swojego szefa, ani tym bardziej Ewy. Prawda?".
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, aż podskoczyłam ze strachu. Ewelina wparowała do środka jak burza.
- Co jest, Manti? Dokąd się tak śpieszysz?
Zaczęła w pośpiechu przebierać jeansy i poprawiać makijaż przed lustrem.
- Na kolację są hamburgery z kurczakiem. Musisz spróbować, bo są pyszne. Zabieramy żarcie i idziemy się przejść z chłopakami.
Nagle spojrzałam na mnie, jakby sobie o czymś przypomniała.
- Z chęcią zabralibyśmy cię ze sobą, ale... - skrzywiła się teatralnie - Makos na pewno zrobiłby burdę. Młody ma zakaz zbliżania się do ciebie.
- Taaaak, tak, wiem! - prychnęłam niechętnie.
- Swoją drogą on i Ewka trochę do siebie pasują, co nie? - zżymała się, malując usta pomadką. - Nie wiem, jak wytrzymują razem, pracując w jednym miejscu po tym, jak się rozstali, ale to jest co najmniej...
- Rozstali?! - nagle zaschło mi w gardle.
- No. Przed chwilą się dowiedziałam. Byli ze sobą. I to chyba nawet parę lat. A potem z jakiegoś powodu... jebut! - parsknęła śmiechem.
Zrobiło mi się niedobrze. W jednej chwili Ewa „kokietka" stała się dla mnie Ewą „byłą dziewczyną Jacka". Nie chciałam wiedzieć już nic więcej. Wciągnęłam na nogi czarne jeansy, a na górę czarną wąską bluzkę z trochę większym dekoltem. Ubrałam czarne skórzane balerinki i rozpuściłam włosy. Słowa Eweliny sprawiły, że poczułam nieodpartą chęć wyglądania lepiej niż zwykle. Byłam zła. Zła na siebie. Za to, że kolejny raz tak bardzo dotykały mnie informacje na temat życia prywatnego mojego szefa.„Nic a nic mnie to nie obchodzi!"- pomyślałam i zaczęłam przeglądać się w lustrze.
- A ty co? - Manti przyjrzała mi się uważnie. - Na pogrzeb się wybierasz?
- Wręcz przeciwnie! - odburknęłam i wyrwałam z rąk Manti kremową pomadkę od Charlotte Tilbury.
Pomalowałam usta zgaszonym różem, który zawsze mi się podobał, a którego nie miałam odwagi do tej pory użyć. Ewelina uśmiechnęła się tajemniczo, a potem zanurkowała w swojej szafce z kosmetykami.
- Nie wiem, czy robisz to celowo, czy nie... - wyciągnęła w końcu to, czego szukała i zaczęła rozpryskiwać wokół siebie chmurę ciężkich perfum Diora - ... ale na moje oko nic nie musisz robić. On i bez tego za tobą szaleje!
Popukałam się w czoło i poczekałam, aż Manti opuści pokój. A potem, kiedy byłam już sama, przypięłam na szyi złoty łańcuszek z serduszkiem, spryskałam się swoimi perfumami i z zaciętą miną oraz postanowieniem bycia odtąd zimną, nieczułą suką, pomaszerowałam na stołówkę.
Niestety pani Ula i czwórka dziewczyn z „gimnastycznej" były jedynymi osobami, które mogły podziwiać mój wieczorny outfit. Stołówka świeciła pustkami. Po pierwsze było jeszcze wcześnie, po drugie większość rezydentów - zamkniętych z powodu deszczu w „Primaverze" - chciało odbić sobie stracony dzień i postanowiło - jak Manti - zjeść kolację w plenerze. Nasz VIP-corner też był pusty. Dagmara najpewniej spędzała czas z Denisem. Reszty wiedzieć nie chciałam. I udawałam przed samą sobą, że kompletnie mnie to nie interesuje.
Burger z kurczakiem był naprawdę dobry, a gorąca herbata z cytryną nieco osłodziła mi samotną kolację. Moja złość zelżała na moment. Zrobiło mi się zwyczajnie smutno. Smutno z powodu tego, że kolejny raz zostałam sama. Nie mogłam ani zabrać się z paczką Eweliny, ani nie powinnam była przeszkadzać Dagmarze w jej randkowaniu z Denisem. Dziewczyny ze stolika przy oknie spojrzały na mnie drwiąco, a ja - zamiast wytrwać w swoim postanowieniu, zacisnąć zęby i grać twardą - skuliłam się w sobie i walczyłam ze łzami. „Mam tego dość!".
Odniosłam prawie pełny kubek i talerz z ledwo ugryzionym burgerem do kuchni, a potem mechanicznie jak robot wyszłam ze stołówki i wypadłam przez drzwi główne na dziedziniec. Chłodniejsze powietrze omiotło moje rozpalone policzki. Spojrzałam w prawo i zobaczyłam roześmianą grupkę Eweliny, oblepiającą jedną z ławeczek pod lasem. A później Dagmarę i Denisa, którzy zbliżyli się do nich, spacerując po łące. Nikt mnie nie zauważył. Byłam tym faktem i ucieszona i przerażona jednocześnie. Miałam wrażenie, że mogłabym rozpłynąć się w powietrzu i nikt niczego by nie zauważył. Nikt by mnie nie szukał. Przynajmniej przez dłuższą chwilę.
Skręciłam w lewo, w kierunku drogi dojazdowej do „Primavery". Była to kręta, wąska, wybetonowana ścieżka, ciągnąca się od dziedzińca aż do asfaltówki. Jej brzegi porastały gęste krzewy i małe drzewka. A że zawijała często nieprzewidywalnie raz w lewo raz w prawo, po jakichś kilku minutach marszu nikt ze znajdujących się przed budynkiem już nie był w stanie mnie zobaczyć.
Było jeszcze widno, ale na niebie widać było już pierwsze gwiazdy. Chciałam po prostu iść przed siebie i nie myśleć o niczym. Nowa rzeczywistość, w której Jacek i Ewa byli kiedyś parą, okazała się dla mnie ciężkostrawna. Po kilkunastu minutach dotarłam do końca drogi wyjazdowej i stanęłam na skrzyżowaniu z asfaltówką. Ruch był niewielki o tej porze. Zdecydowanie więcej pojazdów wracało znad morza niż nad nie zmierzało. Po lewej stronie drogi zauważyłam mały przystanek autobusowy i postanowiłam usiąść na tamtejszej ławeczce. Rozkład jazdy w tym miejscu był niezwykle ubogi i w najbliższym czasie nie zapowiadało się na to, żeby jakikolwiek autobus miał się w tym miejscu pojawić.
Zamknęłam oczy i poczułam w sobie spokój. Tak jakbym w jednej chwili pogodziła się ze wszystkim, co ostatnio wyprowadzało mnie z równowagi. Coraz cichsze ćwierkanie ptaków, delikatny szelest liści na wietrze i świadomość, że nikt nie wie, gdzie jestem dziwnym sposobem koiło moje nerwy. Ale jednocześnie do głowy zaczęły mi przychodzić bardzo głupie pomysły. Najpierw takie, by złapać okazję i pojechać do miasteczka, a potem spędzić wieczór samotnie na plaży. Później takie, by pobyć w tym miejscu maksymalnie długo i sprawdzić, po jakim czasie zaczną mnie szukać. Uśmiechnęłam się pod nosem na samą myśl, jak wielkiego strachu napędziłabym Dagmarze i całej reszcie, gdybym uciekła z „Primavery" na małe „wagary". Ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie byłam zdolna do takich szaleństw. Podróże stopem w miejscu, którego kompletnie nie znałam, a do tego o takiej porze dnia, byłyby nie tylko głupie, ale przede wszystkim niebezpieczne. Poza tym to byłoby okrutne. Bo mimo tego, że nosiłam w sobie poczucie krzywdy z powodu swojego osamotnienia, nie chciałam za żadne skarby sprawić przykrości dziewczynom. Nie chciałam, żeby musiały się o mnie martwić. Ja na pewno nie chciałabym, aby one wycięły mi taki numer.
Był jeszcze jeden powód. Nie chciałam mimo wszystko sprawiać kłopotu swojemu szefowi. Mogłam jedynie podejrzewać, z jak wielką odpowiedzialnością wiąże się praca opiekuna tak licznej grupy jak nasza. Nawet jeśli uczestnicy campu to ludzie dorośli. Nie chciałam być problemem. I nie chciałam potem tłumaczyć się z decyzji, których ja sama nie rozumiałam.
Nie pamiętam, ile czasu upłynęło, odkąd dotarłam do tego miejsca, ale kiedy - wyrywając się z zadumy - spojrzałam na ekran smartfona, było grubo po 21:00, a na ekranie telefonu świeciła się wiadomość od Dagmary:
D.O. 21:34: „Gdzie ty jesteś, Monia?!"
Zapadał zmierzch, a ja zaczynałam odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Zaczynało być zimno, a ja nie zabrałam ze sobą żadnego swetra. Spojrzałam w kierunku drogi dojazdowej i z przerażeniem odkryłam, że zaczyna ona ginąć w ciemnościach. Wydawała się jeszcze bardziej gęsta i bardziej kręta niż przedtem. Wystukałam odpowiedź:
M.S. 21:36: „Na dojazdówce. Zaraz wracam"
Niepewnie ruszyłam w kierunku „Primavery", mając nadzieję, że za moment zobaczę jej światła. Niestety przez dłuższy czas nie widziałam nic prócz plątaniny gałęzi, wdzierających się na betonowy trakt. Gdyby nie wytyczona droga, nie wiedziałabym kompletnie, gdzie jestem.
Przed sobą miałam najciemniejszy i najbardziej gęsty odcinek do przebycia. I wtedy właśnie pożałowałam swojej decyzji o samotnej wycieczce na skraj naszego campu. Po mojej lewej stronie, w niskich krzaczkach coś się nagle poruszyło. To nie mógł być wiatr, targający drobnymi listkami krzewu. Bo ruch wydawał się skoncentrowany w jednym tylko bardzo ciemnym miejscu, tuż przy skraju betonowej drogi. Stanęłam jak wryta i wstrzymałam oddech. Przez kilkadziesiąt sekund obserwowałam trzęsące się liście. Delikatnie podniosłam stopę, aby ruszyć dalej przed siebie, ale - ku mojemu przerażeniu - kreatura, majtająca zaroślami, wytoczyła się na drogę jakieś pięć metrów przede mną. Była wielkości zmutowanego szczura, ale jej ogon był znacznie krótszy i dużo grubszy niż szczurzy. W ciemnościach zdołałam dostrzec jedynie, że jej ciało pokrywało ciemne, gęste futro, a przysadziste łapska sprawiały, że dosyć niezgrabnie poruszała się nawet po równej powierzchni.
Moje serce uznało, że samo przełączy się na tryb „survival" i zaczęło walić mi w piersiach jak oszalałe. Próbowałam opanować drżenie całego ciała i skupić się na tym, by ani na milimetr się nie poruszyć i nie zwrócić uwagi węszącego na ścieżce intruza. Ten zaś, obwąchawszy całą szerokość betonowej drogi, powlókł się na drugą jej stronę i zniknął w poszyciu.
„Nie ma go! Już go nie ma! A teraz po cichu, spokojnie..."
Najciszej, jak tylko mogłam, ruszyłam przed siebie, bacznie obserwując miejsce, w którym widziałam futrzaste stworzenie po raz ostatni. Byłam jakiś metr od punktu zero, kiedy zarośla po mojej prawej stronie znowu zaczęły wydawać podejrzane odgłosy. Jęknęłam głośno i przyspieszyłam kroku. To coś było tam nadal. I być może nawet obserwowało mnie w tej chwili. Minęłam ostatni ostry zakręt w prawo. Moim oczom ukazały się nie tylko światła „Primavery", majaczące w dali, ale też sylwetka mężczyzny, idącego dość szybkim krokiem w moim kierunku.
Spanikowana obejrzałam się za siebie i otuliłam ramionami, jakbym chciała tym samym ochronić się przed tajemniczym intruzem, napotkanym w ciemnościach. Musiałam wyglądać jak przerażony kot, bo mój szef - zamiast wytknąć mi nieodpowiedzialne zachowanie - chwycił mnie za ramiona i zapytał zaskoczony:
- Co się stało?
Serce waliło mi tak mocno, że ciężko było mi złapać oddech. Poza tym było mi strasznie zimno. Dopiero po chwili zdołałam kiwnąć głową w kierunku zielonej gęstwiny po mojej prawej stronie i wydukać:
- Tam było jakieś... zwierzę. - skrzywiłam się na samą myśl tego, co widziałam - coś... dużego, czarnego... większego niż kot...
Chwycił moje lodowate dłonie i położył sobie na piersi. Jego stalowoszare oczy znowu przewiercały mnie na wskroś. Ale patrzył na mnie tak, jak tamtego wieczoru w kuchni. Nie z wyrzutem czy gniewem, ale z troską. A potem niespodziewanie objął mnie swoimi wielkimi ramionami tak, że schowałam się w ich wnętrzu.
Poczułam wszechogarniające ciepło. I obezwładniający zapach, który już znałam. Jego lewa dłoń zaczęła delikatnie gładzić moje włosy. To było bardziej szokujące niż kreatura, którą przed chwilą widziałam.
- Już dobrze - powiedział cicho. - To raczej nie było nic groźnego. Jesteś bezpieczna.
- Straciłam poczucie czasu - szepnęłam na swoje usprawiedliwienie. - Zrobiło się ciemno i...
- Ciiiii... - szepnął i wtulił się w moje włosy.
Poczułam skurcz w żołądku. To były motyle. Cholerne, gigantyczne motyliska. Nie żaden strach. To było tak bardzo przyjemne. Czułam jak obejmujący mnie mężczyzna chłonie zapach moich włosów i ciała. Jak jego dłonie próbują niepostrzeżenie przyciągnąć mnie do siebie jeszcze bliżej. Przysunął usta do mojego ucha, wywołując we mnie kolejny przyjemny skurcz mięśni, i odezwał się niskim głosem:
- Następnym razem, jak będziesz chciała pozwiedzać okolicę, to mi o tym powiedz. - Jego wargi dotknęły mojego płatka, a ja zacisnęłam dłoń na jego bluzie. - Pójdę z tobą. Pokażę ci, co tylko będziesz chciała. Tylko nie rób tego sama, dobrze?
Pokiwałam głową i pomyślałam o tym, że chciałabym, aby ta chwila trwała dłużej. Chciałam zostać tu z nim. Nawet przez całą noc. Nawet jeśli za nami jakieś dzikie zwierzę miałoby przebiegać tę ścieżkę jeszcze z tysiąc razy.
Ktoś zbliżał się od strony „Primavery", ale mój szef zupełnie nie reagował na to, że za chwilę będziemy mieli towarzystwo. Odsunęłam się od niego wystraszona, ale on nie zwolnił uścisku i nadal mnie obejmował. Spojrzałam mu w oczy z miną przerażonego dziecka, ale on tylko uśmiechnął się pod nosem i pogłaskał mnie po policzku.
- To tylko Denis. Nie panikuj.
W końcu jednak, widząc mój niepokój i czując, jak bardzo niekomfortowa stała się dla mnie ta intymna przecież sytuacja, powoli odsunął się ode mnie i schował dłonie do kieszeni jeansów. Ani na moment nie spuszczał ze mnie wzroku. Tak jakby próbował wyczytać z mojej twarzy, co myślę na temat tego, co się właśnie między nami wydarzyło. A ja tradycyjnie nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Czułam się tak oszołomiona i zaskoczona, że całkowicie zapomniałam o futrzastym monstrum, które przed chwilą przecięło mi drogę. Ba! Przez moment nie wiedziałam nawet, gdzie jestem i jak się nazywam.
- Już myślałem, że pojechałaś bez nas na imprezę do Morskiej! - rzucił wesoło blondyn, zatrzymując się jakieś dwa metry od nas.
- Nnnnie... - Uśmiechnęłam się, budząc się z chwilowego otępienia. - Chciałam się przejść. I chyba trochę przesadziłam.
- Tam nie ma nic ciekawego przecież. - Denis podrapał się po głowie i rzucił ciszej do swojego kolegi - Fitek i reszta bandy chleją wódę w „dwójce".
Jacek westchnął ciężko i wyciągnął swojego smartfona.
- Jak chcesz, to się tam przejdę i z nimi pogadam - zaproponował blondyn, ale mój szef pokręcił tylko głową i burknął ponuro:
- Nie. Ja to załatwię! - przeciągnął kilka razy palcem po ekranie i schował telefon do kieszeni spodni.
Denis ruszył w kierunku „Primavery". Zerknęłam na swojego szefa, kiedy ten nieoczekiwanie ściągnął z siebie ciemną bluzę i - bez pytania mnie o zgodę - przeciągnął mi ją przez głowę. Była za duża, za ciężka i przesiąknięta jego zapachem, ale momentalnie zrobiło mi się ciepło i przestałam dygotać. Próbowałam protestować, widząc, że on sam ma pod spodem jedynie cienki bawełniany T-shirt, ale uciszył mnie jak pięciolatka, przykładając palec do ust i ruszyliśmy z powrotem w kierunku campu.
Maszerowałam obok niego, trzymając ręce w kieszeniach. Przez całą drogę czułam na sobie jego wzrok. Nie miałam odwagi, żeby się odezwać. W mojej głowie panował tak wielki chaos, że nie byłam w stanie sformułować żadnej mądrej wypowiedzi. Dopiero później dotarło do mnie, że on również nie odezwał się słowem przez całą drogę. To było do niego niepodobne. Czy on także był zakłopotany faktem, że znowu się do siebie zbliżyliśmy? On? Zakłopotany? Niemożliwe.
Dotarliśmy do drzwi głównych. A potem na parter, gdzie musieliśmy się rozstać. Zawstydzona machnęłam na pożeganie, rzucając krótkie „pa!", ale on - korzystając z okazji, że na parterze nie było żywej duszy - złapał mnie za rękę i kolejny raz przyciągnął do siebie.
- Ktoś może nas zobaczyć! - powiedziałam przerażona, rozglądając się wokół siebie.
A on przyciągnął moją głowę do swojej brody, cmoknął mnie w czoło i rzucił cicho, uśmiechając się pod nosem:
- Miłych snów, skarbie!
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
Podobno stan zakochania to jedno z najsilniejszych uczuć, jakiego może doświadczyć człowiek. Mam nadzieję, że podobał ci się ten rozdział i że jesteś usatysfakcjonowany tym, co wydarzyło się pomiędzy Moniką i Jackiem. W kolejnym rozdziale dowiesz się m.in. tego, dlaczego Ewa - była partnerka Jacka - nigdy nie zapała sympatią do Moniki Skrawek.
Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas. Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top