30. Czasami boli mnie głowa...
•
UWAGA!
Rozdział zawiera opisy fantazji
na temat gwałtu i przemocy,
sporą ilość wulgaryzmów
i obelg o charakterze seksistowskim!
•
Jacek wskazał mi swoje miejsce przy biurku i włączył laptopa. Doskonale wiedziałam, co chce mi pokazać. I zaraz po umoszczeniu się przed ekranem komputera, przeszła mi ochota na to, by spełnić swoją fanaberię. Ale było za późno, by się wycofać. Grafika z ładującym się Windowsem nie dała mi czasu na kolejne bezsensowne dylematy. System działał bez zarzutu i po chwili na czarnym jak noc pulpicie pojawiło się kilka folderów, wyrównanych do lewej strony ekranu.
— Naprawdę chciałem ci oszczędzić tego bełkotu — powiedział, nachylając się nade mną i wyszukując folder, podpisany wczorajszą datą i inicjałami NB. — Wybrałem to, co było znośne. I bardzo cię proszę, żebyś nie drążyła dalej tego tematu i poprzestała na tym, co tu przeczytasz.
Westchnęłam ciężko. Z niepokojem spojrzałam na nieotwarty katalog.
— Miał to wszystko w swoim telefonie? — zapytałam, sięgając myszki.
— Nie. Pisał w notesie — odparł chłodno, zbierając się do wyjścia. — To są zeskanowane kawałki tej „twórczości". A przynajmniej to, co nadawało się do zeskanowania. Była tam cała masa przeróżnych rysunków. Niektórych z nich nie chciałabyś oglądać.
Wbiłam wzrok w ekran monitora, ciągle wahając się przed kliknięciem w żółtą ikonkę. Właśnie dotarło do mnie, że tego, co zamierzam zrobić, nie da się w żaden sposób cofnąć.
— Daj mi znać, jak skończysz — powiedział, otwierając drzwi i znikając na korytarzu.
Nie odpowiedziałam. W tej chwili moje myśli skupiały się na folderze „2017-08-25 NB". Tylko dwa kliknięcia dzieliły mnie od tego, żeby zajrzeć w umysł chłopaka, który dziesięć dni temu rzekomo próbował popełnić samobójstwo na naszym balkonie.
„To nie może być takie trudne!" — biłam się z myślami. — „Cokolwiek tam jest, to tylko głupia paplanina. Nic strasznego. Rozmawiałeś ze mną przecież tak spokojnie. Leżałeś na moich kolanach". Przypomniałam sobie nagle o różowym szaliku, który znalazł się u Barskiego i zrobiło mi się niedobrze.
Kliknęłam w folder. W środku znajdował się plik edytora tekstowego. Otworzyłam go i zaczęłam czytać wklejone przez Jacka skany.
⸻
[pisowna oryginalna]
nie mogę przestać o tobie myśleć
śpisz kilkadziesiąt metrów ode mnie
i nie masz pojęcia o moim istn [urwane w połowie zdanie kończy akapit]
[dłuższa przerwa przed kolejnym akapitem, pismo jest wyraźne, staranne i strzeliste, niektóre z liter wręcz na siebie nachodzą]
jakie to zabawne [wyraz „zabawne" przekreślony] śmieszne, że o niczym nie wiesz
czuję twój zapach nawet teraz jak [zlepek dwóch wyrazów, których nie da się odczytać]
muszę cię poznać!!!
musisz być moja!!!
to było nam pisane
od samego początku
tak miało być
[staranne, strzeliste pismo przechodzi nagle w niedbałe, krąglejsze i bardziej rozstrzelone, pojawiają się błędy ortograficzne]
Wreszcie raczyła na mnie spojżeć! To bylo jak jebnięcie pioruna. Za kazdym razem jak na mnie patrzy mysle o tym co bede z nia robil. To sie jej niespodoba bo [długa przerwa po wyrazie „bo", potem krótkie „nie" i kontynuacja] biegała w tych swoich obcislych spodenkach i koszulce tak opietej na cyckach że o mały włos [koniec zdania i akapitu]
[pismo znowu zmienia się w zadbane, strzeliste]
żałosna paczka idiotów
tak trudno jest udawać, że się świetnie bawisz
muszę jeszcze trochę
jestem coraz bliżej ciebie słońce
w końcu cię poznam
nikt mi w tym nie przeszkodzi
nawet ten przypakowany palant
z którym siedziałaś dziś w boksie
co o nim mówią [koniec zdania i dłuższy odstęp od następnego akapitu]
nie dałabyś mu dupy!!!
nie wierzę w to!!!
13 lat różnicy!!!
kurwa no!!!
[następny akapit pisany jest okrągłym, niedbałym pismem z błędami]
Jak moglaa mi to zrobic??? Jak mogla wsiac z nim do tego samochodu??? Nie zna go dłurzej niż mnie i już bzyka sie z nim w jego pierdolonym aucie??? Musieli wyjechac zeby to zrobic? Zeby nik ich nie widzial? Zebym ja ich nie widzial? Nie moge wyobrazic sobie ze ja dotykal! Gdzie to z nim robila?! Na pszednim czy tylnim siedzeniu??? A moze zwyczajnie mu obciągnela jak tania dzifka???
[kilka zdań przekreślonych tak mocno, że widać ubytki w papierze]
Zabije go!!! Zabije tego skurwysyna!!! Kiedys go zabije a ona bedzie mi obciagac!!! Od rana do wieczora [koniec zdania i akapitu, dłuższa przerwa, litery znowu stają się staranniejsze, a pismo bardziej smukłe]
dotknęłaś mojej ręki
stałem tak blisko
gdybyś tylko wiedziała
co się ze mną działo
twoja skóra pachnie kwiatami
zupełnie tak jak ten szalik
nie mogę się doczekać
aż znowu cię zobaczę
muszę się spieszyć, bo [kilka zdań, które zostały zamazane]
czasami boli mnie głowa
wtedy jestem tak bardzo zły
kocham cię
kocham
kocham
[ponownie „agresywne" okrągłe, rozstrzelone pismo, bez zachowania linii notatnika]
Jebana dzifka!!! Moglem ja miec!!! Bylem tak blisko!!! Wepchnalem jej jezyk do gardła, a ona nawet mnie nie przytuliła!!! Nie boje sie tego wielkiego pojeba!!! Moze zamiatac mna podłogęe moze zrobic ze mnie worek treningowy aleja przetrwam pszeczekam. A potem dobiore sie do jego piepszonej dzifki i wygżmoce ja tak ze jej nie pozna!!! Pociałem się dla niej a ona rznie się z tym [kilka nieczytelnych wyrazów] pewnie jeczy pod nim jak suka!!! Nienawidze go!!! Nienawidze ich obojga!!! Bedzie cierpiec!!! On bedzie cierpiał bardziej kiedy dowie sie co jej zrobilem!!! Wszyscy beda cierpiec!!! Kazdy z osobna!!! Zasłurzyliście na to!!! Pierdolone szczury!!! Twoja glowa zawisnie na scianie w moim pokoju nieczula suko!!!
[powrót do starannego pisma]
KOCHAM CIĘ MONICZKO
tak bardzo cię kocham
to sprawia mi taki ból
boli mnie głowa
rozsadza mi czaszkę
czuję się, jak na karuzeli
nie mogę myśleć, kiedy on jest tam
wewnątrz w środku
jest we mnie
mówi, że chce mnie ochronić
że jestem cieniasem
to takie niesprawiedliwe
on ma ciebie, a ja nie mam nic
dlaczego wybrałaś tego gnoja???
dlaczego nie mnie???
dałbym ci wszystko
obrabowałbym pieprzony bank
nienawidzę go
nienawidzę ciebie za to, co mi robisz
widziałem was w nocy
dlaczego to z nim robisz???
czemu mi to zrobiłaś???
[dziura w kartce i pod spodem kontynuacja rozstrzelonym, niedbałym pismem]
Tak łatwo ja skszywdzic. Taka malutka niewinna delikatna. Nawet wtedy jak wpyha jej do gardla wielkiego kutasa. Taka ludzka łatwa do zniszczenia. Tak wiele mugbym jej zrobic tej małej kurefce. Mam tyle pomysłu. Tyle fajnych ciekawych planuw. Czekam na moment az zobacze jego mine jego pierdolone łzy rospacz zalamanie kiedy zobaczy co z nia zrobilem. To bedzie najbardziej zajebiste uczucie na swiecie widziec go pokonanego na kolanach. Zaplaca mi za wszystko oboje. To wszystko ich wina wina ich wszystkich. Wina tej szmaty Roksany ktura puszczala się z tym kutasem. Wina starego [kilka wyrazów zamazanych tak mocno, że nie da się ich odczytać]
[ostatni duży akapit napisany starannym, strzelistym pismem, częściowo rozmyty przez mokre plamy niewiadomego pochodzenia]
zaczynam z nim przegrywać, słońce
próbowałem cię chronić
miałaś ze mną uciec
wtedy wszystko byłoby znowu w porządku
czułbym się lepiej, nie bolałaby mnie głowa
chciałem tylko, żebyś przy mnie była
nie tak jak Roksana [imię przekreślone] ona
nie jak moja matka albo ojciec
żebyś była na zawsze, tylko dla mnie
wtedy chciałbym żyć
jutro wyjadę, ale tylko na chwilę
kocham cię
kocham
kocham
czekaj na mnie
[duży odstęp i dopisek niedbałym, brzydkim pismem]
bedzie jak piekny czerwony motyl
topic sie we własnej krwi
[koniec ostatniego ze skanów]
⸻
⸻
Po kilkukrotnym przeczytaniu ostatnich dwóch wersów ocknęłam się z odrętwienia, spowodowanego lekturą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że cała moja twarz zalana jest łzami, a z nerwowego zaciskania lewej dłoni pozostały mi ślady paznokci na skórze.
Gwałtownie odsunęłam się od monitora. Wstałam z krzesła i zaczęłam chaotycznie przechadzać się po gabinecie. Trzęsły mi się ręce, a serce tak mocno waliło w piersi, że przez chwilę wydawało mi się, że zemdleję. Zimny pot na czole pojawił się nagle, uświadamiając mi, że zaczynam panikować. Zmusiłam się do wzięcia kilku głębokich wdechów i wydechów. A kiedy sytuacja została w miarę opanowana, usiadłam przy biurku i wysłałam Jackowi sygnał z telefonu.
Splotłam palce na ciemnym blacie i - jak zahipnotyzowana - wróciłam do katowania się ostatnimi zdaniami ponurego „pamiętnika". Nareszcie wszystko zaczynało się w mojej głowie układać. Zaczynałam dostrzegać w całej tej „bezsensownej paplaninie" pewien sens. Coś, co jakimś cudem umknęło nam wszystkim.
Jacek wpadł do gabinetu, czujnie obserwując moją reakcję. A ja, chociaż nadal byłam zapłakana i roztrzęsiona, starałam się z całych sił, by grać twardą.
— Przyznaj teraz, że to był wyjątkowo pojebany pomysł — mruknął, zawisnąwszy nad biurkiem. — Wystarczy? Teraz wiesz mniej więcej, z czym mieliśmy tu do czynienia?
Wytarłam policzki i spojrzałam na niego ze zbolałą miną.
— Jacek, on ma zaburzenia tożsamości — powiedziałam cicho, a na dźwięk własnych słów otuliłam się ramionami.
Westchnął ciężko. Podszedł do krzesła i oparł się o biurko, zerkając na ekran laptopa.
— A dokładniej? — zapytał trochę spokojniej.
Sięgnęłam po myszkę i przescrollowałam dokument do interesujących mnie fragmentów.
— Widzisz to pismo? — Najechałam kursorem na kawałek tekstu, pisany wysoką, staranną czcionką, a potem na drugi kawałek, którego litery w wyraźny sposób różniły się od reszty.
Jacek położył dłoń na mojej dłoni i sam zaczął przyglądać się fragmentom, które niedawno umieścił w edytorze tekstu. Przez chwilę skakał z akapitu do akapitu.
— Rozdwojenie jaźni? To masz na myśli? — zapytał, przyglądając się szczegółom, na które chyba wcześniej nie zwrócił uwagi.
— Mniej więcej — powiedziałam drżącym głosem. — Chodzi mi o osobowość mnogą. To jest taki przypadek, w którym człowiek posiada przynajmniej dwie różne osobowości.
— Fakt, charakter pisma jest trochę inny. Ale to jeszcze nie jest dowód...
— Zobacz, jak pisane są te akapity — wtrąciłam, przesuwając kursorem po tekstach. — Tym ładniejszym, bardziej eleganckim pismem pisze osoba, która zwraca się do mnie per ty. Te chaotyczne, brzydkie fragmenty...
— Widzę — odparł, skupiając wzrok na końcowym kawałku o czerwonym motylu.
— To tak, jakby rzeczywiście były w nim dwie odrębne osoby — powiedziałam cicho i skuliłam się na fotelu. — Jedna depresyjna, widząca zakrzywiony świat i niepotrafiąca poradzić sobie z tym, kim jest i co czuje. I druga...
— Pierdolony świr! — zaklął Jacek i zamknął laptopa, odchodząc od biurka.
— To choroba. Bardzo ciężka i bardzo podstępna. Może się ujawnić w każdym wieku.
— To nie ma znaczenia! — warknął, wsuwając ręce do kieszeni. — Dla nas liczy się tylko to, żeby ktoś go gdzieś zamknął i nigdy stamtąd nie wypuścił.
Opadłam na oparcie fotela.
— Musisz zrozumieć, że to, co tu pisał, niekoniecznie oznacza, że byłby zdolny do tego, żeby kogoś skrzywdzić — powiedziałam spokojnie.
— Miał ci przeciąć krtań, żebyś uwierzyła w jego zamiary?! — Parsknął szyderczo i bezsilnie pokręcił głową.
— Proszę, nie denerwuj się. Nie mówię tego, żeby go bronić. Nic, co tutaj przeczytałam, nie jest w stanie w jakikolwiek sposób go usprawiedliwić. To niebezpieczny człowiek. Chociażby dlatego, że nie jest stabilny jak ja czy ty. — Westchnęłam ciężko. — Chciałam tylko powiedzieć, że nie wiemy do końca, co mu dolega. I czy, jeśli to DID*, to czy faktycznie jest groźny dla otoczenia.
Jacek kilkukrotnie przetarł twarz dłońmi i podszedł do okna. Spojrzał na prawie pusty dziedziniec i zamyślił się przez moment.
— Skarbie, to naprawdę nie jest wszystko — odezwał się po chwili niskim, chrypliwym głosem. — Tego było całkiem sporo. Masz tu może jedną piątą. Nie powinienem ci pokazywać nawet tej części. Zwłaszcza teraz, kiedy miewasz w nocy koszmary.
— Poradzę sobie — przerwałam mu. A on dalej nad czymś rozmyślał.
— Od lekarza niczego się nie dowiemy. Obowiązuje go tajemnica zawodowa. Dopóki nie postawi jasnej diagnozy, nie wiemy nic. Tylko tyle, że chodzi na tę pieprzoną terapię i na razie nie stwarza żadnych problemów. — Spuścił głowę i dodał: — Martwi mnie natomiast jego matka. Od tygodnia nie mogę się do niej dodzwonić. Stary Barskiego też miał już wrócić do Polski. Niestety nie mam do niego żadnych namiarów. Musiałbym wysłać kogoś do Wrocławia...
— Nie rób tego — wtrąciłam stanowczo. — Nie popadajmy w paranoję.
— To nie jest paranoja. — Spojrzał na mnie karcąco. — To prewencja. Musimy być pewni, że ten świr nigdy nikogo nie skrzywdzi — zatrzymał się na moment, ciągle na mnie patrząc — i że nie wprowadzi w życie swoich chorych planów.
Potarłam ramiona, bo nagle przez moje ciało przeszedł zimny prąd.
— Myślisz, że może tu wrócić?
Jacek powolnym krokiem przeszedł szerokość gabinetu, obrzucając ponurym wzrokiem ściany pomieszczenia. Zatrzymał się przed biurkiem i spojrzał na mnie łagodnie.
— Mało prawdopodobne. Dobrze wie, co go tu czeka. We wrześniu będzie nas tu szóstka. Nie ma szans, żeby ktokolwiek pojawił się tutaj niezauważony. Potem się pakujemy i jedziemy do Gdańska. A tam lepiej, żeby nigdy się nie zapuszczał.
— Teraz, kiedy chodzi na terapię — starałam się brzmieć optymistycznie — może mu tam rzeczywiście pomogą. Dobry psychiatra na pewno postawi trafną diagnozę. Po samych tylko skanach powinien wiedzieć, czego się spodziewać. Ten lekarz z pewnością już wie, co dolega Barskiemu. Skoro to nadal tylko otwarta terapia, bez środków przymusu, widocznie uznał, że Norbert nie jest groźny.
— Albo nadal nie jest pewien i trwa to całe zasrane rozpoznanie — mruknął niecierpliwie. — Ile było już takich spraw, że facet leczył się psychiatrycznie i w trakcie terapii popełnił przestępstwo? Wkurwia mnie to, że po fakcie każdy umywa ręce, a przecież większości takich spraw można by zapobiegać.
— Tak — przyznałam mu rację, spuszczając głowę. — To prawda.
Nastała przejmująca cisza. Wiedziałam, o czym myśli mój narzeczony. Zanim się odezwał, odgadłam jego myśli w sekundę.
— Nie chcę, żebyś się w tym babrał, słyszysz? — powiedziałam, wstając z krzesła. — Nie chcę żadnych samozwańczych detektywów w Mercedesach z przyciemnianymi szybami ani ochroniarzy, którzy chodzą za mną do toalety. Chcę żyć jak dawniej. Nie pozwolę na to, żeby ten wariat był obecny w naszym życiu.
Podszedł do mnie i chwycił mnie za ramiona.
— Rozumiem. Ale przemyśl to jeszcze — powiedział poważnym tonem. — Mam we Wrocławiu kogoś, kto od czasu do czasu go sprawdza...
— Domyśliłam się — mruknęłam, przewracając oczami.
— ... ale ta osoba nie jest w stanie cały czas go obserwować — dokończył. — Wyślę tam kumpli. Dowiedzą się wszystkiego. Jeśli będzie trzeba, trochę go postraszą...
— Nie! — żachnęłam się i cofnęłam z powrotem do biurka. — Tak się nie robi! Nie chcę żadnych takich akcji!
— Wiedziałem, że będziesz się buntować — syknął z niezadowoleniem. — Od tygodnia powinnaś chodzić z obstawą! Ale tego nie zrobiłem, bo wiedziałem, jak zareagujesz!
Skrzyżowałam ręce na piersiach i spuściłam głowę. Usłyszałam przeciągłe westchnienie. Wyciągnął do mnie rękę.
— W porządku — powiedział zrezygnowany. — Ale musisz zgodzić się przynajmniej na minimum. Nie wyłączaj lokalizacji w telefonie. Miej go cały czas przy sobie.
Spojrzałam na niego z grymasem niechęci.
— Po śniadaniu dam ci gaz do torebki. Nigdzie nie chodź sama. Po sezonie, jeśli będziesz chciała biegać, biegasz ze mną i Denisem. — Jego szare oczy przybrały ciemniejszy odcień. — W przyszłym tygodniu zamontuję w mieszkaniu rolety antywłamaniowe. Miałem to zrobić już kiedyś. Teraz trzeba będzie się tym zająć na poważnie.
— Czy to aby nie jest — zawahałam się, podając mu rękę i ulegając, kiedy mnie do siebie przyciągnął — przesada?
— Pewnie tak — odpowiedział, czule przesuwając wargami po moim czole. — Ale jeśli to cię uspokoi i sprawi, że przestaniesz się martwić, to myślę, że warto to zrobić. Chcę, żebyś cieszyła się wakacjami. Żebyś zapomniała o tym, co czytałaś i o tym, co tu widziałaś w ostatnich tygodniach. Od dzisiaj koniec tematu tego zjeba.
— Dobrze wiesz, że to nie jest takie proste.
— Wiem, kotku. — Pocałował mnie w czubek głowy i zamknął w swoich potężnych objęciach. — I dlatego zrobię wszystko, żeby ci to ułatwić. Tutaj jesteś bezpieczna. Nic ci nie grozi. On może nie jest normalny, ale nigdy dotąd nie próbował niczego, kiedy byłem przy tobie. A to oznacza, że jednak nie postępuje całkowicie bezmyślnie. Wie, że byłoby po nim, gdyby tu przyjechał i czegoś spróbował.
Położyłam głowę na jego piersi i westchnęłam ciężko.
— Jeśli jednak by do tego doszło — moje serce zabiło mocniej — czy uważasz, że byłabym się w stanie obronić? Nigdy nie używałam gazu.
— Pokażę ci, jak to się robi — powiedział, głaszcząc mnie po plecach.
— To by go powstrzymało?
— Nie myśl już o tym. To są skany jeszcze sprzed dnia, w którym go stąd zabrali. Myślę, że po mojej ostatniej rozmowie z nim na dobre wybił sobie z chorego łba plany odwiedzin na naszym campie.
Zerknęłam na niego spod ciemnej grzywki i uniosłam brwi.
— Dlaczego? Co mu powiedziałeś? — zapytałam podejrzliwie.
— Nic takiego. — Jego mina zdradzała jednak, że znowu nie mówi mi całej prawdy.
— Groziłeś mu? Ci kumple, którzy go odwozili, mu grozili? — spojrzałam na niego badawczo, domagając się odpowiedzi. — Zrobiliście mu coś?!
— Nic mu nie zrobiliśmy! — parsknął szyderczo. — Maxa trochę poniosło i pokazał mu klamkę, ale poza tym...
— Co!? — Odepchnęłam go, wystraszona. — Klamkę?! Znaczy się broń?!
— Jezus Maria, Skrawek! — syknął bezsilnie, rozczesując palcami ciemne włosy. — Po co ja w ogóle z tobą na ten temat rozmawiam, co? Najpierw te cholerne skany, teraz to. Robisz mi z mózgu kisiel! Nie powinienem był ci o niczym mówić!
Roześmiałam się z niemocy. Rozłożyłam ręce i zaczęłam w panice przechadzać się po jego gabinecie.
— O czym jeszcze mi nie powiedziałeś? Chcesz mi powiedzieć, że twoi kumple mają broń?
Oparł się dłonią o drzwi i z szelmowską miną podrapał po czole. Mogłabym przysiąc, że widziałam w jego oczach jakiś rodzaj rozbawienia.
— Zaraz, zaraz. — Zmrużyłam oczy. — Skoro oni...
— Nie panikuj, bardzo cię proszę — powiedział pobłażliwie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
— Gdzie TO chowasz?! — zapytałam, krzyżując ręce na piersiach. — Tylko mi nie mów, że w nocy moja głowa leży kilka centymetrów od jakiejś...
— Komoda przy oknie. Górna szuflada ma podwójne dno — powiedział z wyraźną niechęcią i postukał niecierpliwie palcami w drewnianą framugę. — Jest nienaładowany.
Jego telefon rozdzwonił się w kieszeni spodni. Odrzucił połączenie i dodał:
— Od kilku lat mam pozwolenie na broń. Nie, nikogo tym nie zabiłem. I tak, to rozsądne, jeśli chodzi o mieszkanie w takim miejscu jak to. Choćby ze względu na potencjalnych intruzów, których w ostateczności można tym lekko postraszyć.
Usiadłam na brzegu biurka i złapałam się za skronie.
— Gdyby Łasek przyjechał tu z jakąś ekipą... — wymamrotałam, właściwie sama nie wiem po co. Znałam odpowiedź. Albo przynajmniej mogłam się jej domyślić.
— ... narobiłby sobie kłopotów — dokończył za mnie, dziwnie spokojnym głosem.
Spojrzałam w bezczelną (aczkolwiek bardzo przystojną) twarz mojego nadal-szefa i parsknęłam nerwowym śmiechem.
— Jak szybko oni są w stanie tu dotrzeć?
— Dziesięć do piętnastu minut z Morskiej — odparł z pokerową miną. — Pół godziny z Gdańska.
— I co się dzieje w takiej sytuacji? Nikt niczego nie zauważa? Nikt niczego nie zgłasza? Ilu ich jest?
— Tylu, ilu potrzebuję. — Uśmiechnął się pod nosem, jakby bawiła go moja reakcja. — Gdzie niby mają coś takiego zgłaszać, skoro Max i Siwy robią w Wydziale Kryminalnym w Gdańsku?
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zachciało mi się płakać. Poczułam się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody.
— Myślałem, że już o tym rozmawialiśmy? — Ściągnął brwi i podszedł do mnie z dłońmi skrzyżowanymi na piersiach. — Nie kłamałem wtedy i nie okłamuję cię teraz. To nie ma nic wspólnego z żadną gangsterką. Wręcz przeciwnie. To są ludzie, którzy kiedyś spotkali na swojej drodze innych, bardzo złych, ludzi i potrzebowali wsparcia. Wielokrotnie wyświadczaliśmy sobie przysługi, jak to w gronie przyjaciół. Nie ma w tym nic dziwnego. Niektórych kumpli znam jeszcze ze szkoły. Większość ma rodziny i biznesy. Nikt niczego nie robi nielegalnie. — Zatrzymał się na moment, a potem dodał, odwracając na chwilę wzrok: — Czasem zdarza się coś, co wymaga... „większej" interwencji.
— Interwencji? — Mój głos zabrzmiał płaczliwie.
— Czasem trzeba komuś pomóc — wyjaśnił głosem tak spokojnym, jakby opowiadał mi o naleśnikach, które zaraz zjemy na śniadanie. — Zdarzają się problemy. Na przykład z przyjezdnymi. — Demonstracyjnie wypuścił powietrze z płuc i kontynuował: — Dwa lata temu na jednej z dyskotek zgwałcono młodą dziewczynę z Krakowa. Wszyscy wiedzieli, kto to zrobił. Ale nikt nie sypał. Policja zamierzała zamknąć sprawę z braku dowodów. Okazało się, że Max zna tego gościa. Od jakiegoś czasu miał z nim na pieńku. — Podrapał się po skroni. — No to złożyli mu razem z Siwym niezapowiedzianą wizytę i następnego dnia facet złożył zeznania, dostał adwokata...
— Tak po prostu się przyznał? — zapytałam kpiąco, spoglądając w srebrne, przenikliwe oczy. — Nie traktuj mnie, jakbym była dzieckiem — fuknęłam, przybierając minę wściekłego królika. — Mam zostać twoją żoną. Mam prawo wiedzieć, z jakimi ludźmi się zadajesz. Przed chwilą miałam do czynienia z psychicznie chorym człowiekiem. Myślę, że zniosę i twoich uzbrojonych przyjaciół.
Uśmiechnął się na moje słowa. Ale nie ruszył się z miejsca. Miałam nieodparte wrażenie, że nadal jestem traktowana jak gówniara, która niewiele jeszcze wie o świecie. W porządku, o TYM świecie faktycznie wiedziałam niewiele. Ale miałam serdecznie dość życia pod kloszem.
— W męskim świecie, koleżanko Skrawek, panują trochę inne zasady — powiedział, ignorując kolejny dźwięk dzwonka swojego smartfona. — Realia są brutalne. Żeby coś mieć, musisz nie tylko ciężko na to zasuwać. Musisz też bronić tego, co już masz. A im więcej posiadasz, tym dłuższa jest kolejka osób, które chciałyby ci to odebrać. I nie dotyczy to tylko majątku. Przede wszystkim chodzi tutaj o bliskich, rodzinę, dzieci. Również ludzi, którzy kiedyś pomogli tobie. — Przewrócił oczami, widząc moją przerażoną minę. — Gdyby nie Max i reszta chłopaków, w tym miejscu dawno byłby burdel Zagórskiego. Może nawet odchodziłby handel nieletnimi laskami. Miejsce idealne na takie rozrywki...
— Tego gangstera? Tego, o którym rozmawialiście na imprezie? — Zacisnęłam usta w wąską kreskę.
— Tego samego — odparł ponuro. — Popatrz na to rozsądnie. Nie we wszystkich przypadkach człowiek jest w stanie poradzić sobie w pojedynkę.
— To akurat rozumiem — mruknęłam. — Przerażające jednak jest to, że w ogóle dochodzi do tego typu sytuacji!
— Bardzo rzadko dochodzi do takich sytuacji. Właśnie to próbuję ci powiedzieć. — Jego surowy wzrok przez cały czas badał moją reakcję. — Ci ludzie kiedyś mi pomogli. I ja pomogłem im. Jednemu z chłopaków pożyczyłem kasę na rozruch knajpy w Sopocie. Rok temu zrzuciliśmy się na operację dla dziecka jednego z kumpli. — Westchnął niecierpliwie, kolejny raz wyłączając dzwonek smartfona. — Zazwyczaj chodzi o pierdołę.
— Ale nie zawsze, prawda? — Uniosłam brwi.
Pokiwał głową i zaczął obracać telefon w dłoniach.
— To już nie jest tak pojebana rzeczywistość, jak w latach dziewięćdziesiątych, ale nadal trzeba uważać — odparł niechętnie. — Wybrzeże robi się bardziej europejskie. Dużych grup przestępczych już prawie nie ma, ale nadal jest garstka gangusów, których trzeba mieć na oku. Zresztą podobnie jest we Wrocławiu czy w Krakowie. — Schował telefon do kieszeni i oparł się plecami o framugę. — Mój kumpel ma nastoletnią córkę. Dziewczyna pracowała jeszcze jakiś czas temu jako kelnerka w jednym z sopockich klubów, który należał do jakiegoś Niemca. Stary, obleśny sukinsyn przez dłuższy czas się do niej przystawiał. Aż któregoś dnia zamknął ją w jednym z pokojów. Dziewczyna na szczęście miała przy sobie telefon i zadzwoniła po ojca. W klubie było pełno ludzi. Dwójka ochroniarzy. No więc pojechaliśmy tam z chłopakami. Wywiązała się mała zadyma. Stary puścił dziewczynę, jak zobaczył blachę Maxa. Później facet przez dłuższy czas nie pojawiał się w Polsce. Bał się, że zostanie wniesiona przeciw niemu sprawa. A miał powody, żeby się tego bać. Nieletnie tancerki, trochę kokainy...
— Jest ktoś, z kim zadarłeś? — zapytałam wprost. — Chcę wiedzieć, jeśli coś będzie nam grozić.
— Nic ci nie grozi — powiedział stanowczym głosem i ściągnął brwi. — Rozmawialiśmy o tym. Ze mną jesteś bezpieczniejsza niż kiedykolwiek byłaś, rozumiesz? Każdy, kto ośmieli się stanąć ci na drodze, staje się automatycznie moim wrogiem.
Spuściłam wzrok na swoje dłonie. To akurat była prawda. Nikt nigdy wcześniej nie chronił mnie tak bardzo jak Jacek.
— Tak, pamiętam — mruknęłam pod nosem. — Nietykalna. Tak mnie nazwałeś.
— Ludzi, z którymi kiedyś mieliśmy do czynienia, już praktycznie nie ma. Powybijali się nawzajem. Jeden poszedł na układ i wyjechał za granicę. Reszta albo siedzi albo spokorniała. A Zagórski już nie jest dla nikogo zagrożeniem. Boi się o swoją własną dupę. Kwestia czasu, kiedy go sprzątną.
Utonęłam w niespokojnych myślach. Gdyby ktoś jeszcze pół roku temu powiedział mi, że będę musiała tak bardzo martwić się o własne bezpieczeństwo i nosić puszkę gazu pieprzowego w torebce, popukałabym się w głowę. Tego typu opowieści znałam tylko z miernych filmów Vegi. Czy tak właśnie wyglądała dorosłość? Czy powinnam zdjąć te swoje różowe, romantyczne okulary i zaakceptować fakt, że - jak w Australii - wszystko chce mnie pożreć?
— Przeraża mnie ta twoja mina, skarbie. — Podszedł do mnie i usiadł na biurku, przyciągając mnie do siebie. Szare, pochmurne oczy przenikały mnie jak rentgen. — Powiedz coś. Bo już nigdy o niczym ci nie opowiem.
Objęłam go za szyję i krytycznie przypatrywałam się pięknemu, groźnemu obliczu ciemnowłosego mężczyzny. Nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że jestem w dobrych rękach. Najlepszych. I że to nie ja powinnam się czegokolwiek obawiać, tylko ludzie, którzy wejdą nam w drogę. Wiedziałam, że gdyby coś mi się stało, gdyby ktoś byłby na tyle szalony, by zrobić mi krzywdę, facet, który patrzył teraz na mnie, zrobiłby z życia tej osoby piekło. A mimo to zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy jestem na tyle silna psychicznie, by stanąc u boku kogoś takiego jak Jacek M.
— To przytłaczające — odezwałam się po chwili zrezygnowanym głosem. — Chcę spokojnego, normalnego życia. Nie ciągłej kontroli i obawy o to, czy ktoś nie będzie chciał nas zniszczyć.
Jego palce delikatnie przesunęły się po moich plecach.
— Twój były chciał cię zniszczyć — odpowiedział bez zastanowienia. — Każdy, kto czegokolwiek ci zazdrości, będzie tego chciał. Zawsze tak będzie, kochanie. Czy ze mną zostaniesz czy nie. Różnica polega na tym, że ja nikomu na to nie pozwolę. Robię to wszystko właśnie po to, żebyś nie musiała niczym się martwić. Żebyś mogła skupić się na swoich planach i marzeniach.
Pocałował mnie w nos. Oparłam czoło o jego brodę i zamknęłam oczy. Problem z Barskim nagle wydał mi się żałosny. Bo czymże był jeden szalony blondynek i jego porąbane zapiski wobec ludzi, którzy mogli pojawić się tutaj w ciągu kilkunastu minut i „posprzątać" każdy bałagan? Zwłaszcza, że Norbert miał wątpliwą przyjemność spędzić z kumplami Jacka kilka ładnych godzin w drodze powrotnej do domu. Byłam prawie pewna, że w tym czasie nasłuchał się rzeczy, których normalnie nie słyszy się w takiej sytuacji. Nie łudziłam się, że się z nim cackali, skoro doszło nawet do tego, że kumpel-glina pochwalił się swoim gnatem. Na pewno próbowali go przestraszyć. A może jednak nie wiedzieli o nim wszystkiego? Może Jacek przemilczał część prawdy, by tylko po cichu pozbyć się intruza ze swojego podwórka?
Łudziłam się, że Barski zapamięta tę podróż i nigdy nie będzie chciał wrócić. Jedna rzecz jednak wciąż nie dawała mi spokoju. Znałam chłopaka, który pisał starannym, strzelistym pismem i wyznawał mi miłość w każdy możliwy sposób. To był nieszczęśliwy, chorujący na ciężką depresję mężczyzna, który uchwycił się uczucia do mnie, jak ostatniej deski ratunku. Nie wiedziałam nic o alter ego, bazgrzącym wulgaryzmy. O tej stronie osobowości Norberta, która fantazjowała o tym, by obciąć mi głowę.
🔹
Mimo ciężkiego początku, ta sobota była naprawdę magiczna. Melancholijny nastrój tęsknoty za minionymi wakacjami powoli zaczął udzielać się nam wszystkim. Do wyjazdu rezydentów zostało tylko pięć dni. W nadal ciepłym powietrzu sierpniowego wieczoru unosiła się jakaś niezrozumiała nostalgia. Jakbyśmy nagle zrozumieli, że być może jednak nie wykorzystaliśmy tego czasu w stu procentach, tak jak powinniśmy.
Dopiero teraz zaczęły zacierać się granice między poszczególnymi grupami. O zmierzchu całą zgrają siadaliśmy na schodach głównych lub pod parasolami stołówki i wspólnie wcinaliśmy kolację. Przy kojącym akompaniamencie świerszczy i cichutkiej muzyce, sączącej się ze smartfona Tomka, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i przede wszystkim wspominaliśmy ostatnie tygodnie. Ominęło mnie wiele lokalnych afer, plotek i romansów, więc tym bardziej z zaciekawieniem przysłuchiwałam się opowieściom chłopaków.
Tomek zostawił na moment Ewelinę, która właśnie pokazywała dziewczynom jakiegoś mema w Internecie. Przycupnął obok mnie i odezwał się przyjaźnie:
— Co tam, Skrawku? Jak się czujesz z myślą, że niedługo zostaniesz panią M.?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
— Dobrze, Tomuś. Całkiem dobrze, jak na tak wielkie zmiany.
Kiwnął wyrozumiale i rozejrzał się po okolicy, strzelając kostkami swoich dłoni. Od razu domyśliłam się, że nie o Jacka mu chodzi. Do tej pory nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą inaczej niż w większej grupie. Zerknęłam ostrożnie w jego jasną, zawsze pogodną twarz. Przez moment wahał się, czy odsłonić się z prawdziwego powodu tej zaczepki. Ale kiedy w dali, na dojazdówce pojawił się czarny Raptor, ocknął się i rzucił bez ogródek:
— Cholera, nie chcę ci psuć tych zajebistych ostatnich chwil wakacji, ale czuję, że muszę to z siebie wyrzucić, bo mnie rozniesie.
— Chodzi o Norberta? — wtrąciłam, a on odetchnął z ulgą i pokiwał twierdząco.
Denis parkował właśnie na naszym podjeździe.
— Nie wiem, czy to ważne — zawahał się, pocierając o siebie dłonie — ale byłem świadkiem czegoś dziwnego. Nie chciałem gadać o tym z Makosem, bo... no wiesz. Nie chciałem zawracać mu głowy pierdołami. Poza tym pewnie i tak już wie od Denisa.
— Spoko — odparłam. — Możesz mi powiedzieć.
Kiwnął głową i zaplótł przed sobą długie palce.
— Pamiętasz tę imprezkę, na której Matusz tańczyła z Barskim? Tę, na której tyle rzeczy się zjebało? — Przytaknęłam i skrzywiłam się na samo wspomnienie nieszczęsnej nocy, kiedy pokłóciliśmy się z Jackiem. — Byłem trochę nawalony. Ale dokładnie pamiętam, co widziałem. Nikt mi nie może zarzucić...
— Co się stało? — zapytałam niecierpliwie, spoglądając na jego poważną teraz twarz.
Podrapał się po czole i zawahał przez chwilę, kiedy z budynku wyszedł Jacek. Kiedy jednak nasz szef ruszył w kierunku Forda, ponagliłam swojego rozmówcę.
— Tomek...
— Okay, okay. Już ci mówię. — Westchnął ciężko i odrzucił na plecy pęk ciężkich, jasnych dredów. — Nie wiem, która była wtedy godzina. Podejrzewam, że grubo po północy. Wpadłem do „dwójki", bo zabrakło nam palenia. Zobaczyłem tego... zobaczyłem Barskiego w pokoju. Zachowywał się dziwnie...
— Po północy? — wtrąciłam, próbując przypomnieć sobie szczegóły tamtego wieczoru. — Rozmawiał ze mną wcześniej. Pamiętam, że było krótko po dwunastej, kiedy widziałam go tam pod drzewami.
— W takim razie musiał zawinąć się po waszej rozmowie do „dwójki". — Odchrząknął, obserwując przez chwilę, jak Jacek wita się z blondasami i grzebie coś w bagażniku Forda. — Nieważne. Zachowywał się dziwnie. Ale tak naprawdę dziwnie. Na początku myślałem, że jest nawalony. Stał na środku pokoju i trzymał się za łeb. Chwiał się na boki. Gadał do siebie. To znaczy to przypominało raczej bardziej mruczenie niż słowa. Podszedłem do niego. Ale on w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Złapałem go za ramię. I wtedy to się stało.
Serce podeszło mi do gardła, bo Tomek wyglądał na naprawdę skołowanego.
— Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że od razu mnie cofnęło. Kurwa, miałem wrażenie, że nagle przestał mrugać, rozumiesz? Stał i gapił się na mnie, jakby miał pieprzony udar. Coś do niego gadałem, nie pamiętam już co, ale on w ogóle nie reagował. I nagle odwrócił się w stronę naszego biurka i zaczął wszystko rozpierdalać. Butelki, telefony, szklanki, wszystko wylądowało na podłodze. Wywalił z szafy prawie wszystkie swoje rzeczy. Rozmontował łóżko aż do materaca. Chciał otworzyć okno, ale złapałem go za szmaty i pchnąłem na łóżko.
Z trudem przełknęłam ślinę i spojrzałam na Jacka, który teraz rozmawiał o czymś z Denisem. Sądząc po minie jego przyjaciela, Dagmara przyjęła oświadczyny swojego faceta.
— Mówił mi o tym — powiedziałam nagle, przypominając sobie rozmowę z Barskim po feralnej imprezie. — Powiedział mi, że koło drugiej w nocy obudził go Denis i że zaczął „wciskać mu kit", że zdemolował pokój. Zarzekał się, że to nie on.
— No to teraz znasz prawdę — dodał Tomek, głaszcząc swoją kozią bródkę. — Po tym, jak zwaliłem go na łóżko, trochę się uspokoił. Ale nadal słowa do mnie nie powiedział. Położył się i leżał tak przez jakiś czas. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Czy w ogóle powinienem cokolwiek robić. Postanowiłem, że poszukam Denisa. No wiesz, Makos zajęty był swoimi gośćmi. Poza tym gdyby Jacek to zobaczył, na pewno byłaby awantura jak chuj. Trochę to trwało, zanim Bruska pojawił się w „dwójce". Obudził Barskiego i trochę mu nawtykał. Zagroził mu, że jeśli tego nie posprząta, zawoła Jacka. No więc Barski wziął się za robotę.
— Czyli Jacek o niczym nie wie? — Uniosłam brwi.
— Nie wiem, ile wie — odparł. — Denis na pewno przekazał mu, że Barski narobił bajzlu. Ale nie wiem, czy powiedział mu wszystko. — Spojrzał na mnie z przepraszającą miną. — Sorry, nie powinienem ci truć.
— Dobrze, że mi o tym powiedziałeś — wtrąciłam spokojnie. — Jacek filtruje mi informacje. Mówi mi tylko to, co uda mi się od niego wyciągnąć.
— Powiedziałem ci o tym, bo — spuścił głowę, ważąc każde słowo — jeśli to pomoże ci w tym, żeby sobie to wszystko jakoś uporządkować...
— Wiem, że jest chory — ubiegłam go. — On ma naprawdę poważne problemy, Tomek. To jakiś cud, że nikt niczego do tej pory nie zauważył. Że nic poważnego się nie stało.
— Wiesz, tak sobie myślałem nad tym wszystkim — dodał, sięgając dłońmi twardych kołtunów. — Może to, co tu się działo, jakoś to wszystko w nim przyspieszyło. Wiesz, o co mi chodzi? Codzienne chlanie, codzienne palenie. To, że się w tobie... no wiesz.
— Całkiem możliwe. Jeśli naprawdę cierpi na poważne zaburzenia, zmiana otoczenia, stres i używki mogły być jakimś wyzwalaczem. Nie mówiąc już o tym, że może sama choroba ujawniła się u niego dopiero teraz. — Wzdrygnęłam się. — Nie chcę już o tym wszystkim myśleć. Ale dzięki, że mi powiedziałeś.
Uśmiechnął się ze współczuciem.
— Nie ma za co — odpowiedział. — To już przeszłość. Już nigdy więcej go nie zobaczysz. Ciesz się wakacjami i zapomnij, że kiedykolwiek znałaś tego zjeba.
Skrzywiłam się z bolesnym uśmiechu. Świeżo upieczeni narzeczeni podeszli do nas i rozjaśnili gromadkę swoimi promiennymi uśmiechami. Spojrzałam na gładziutką dłoń mojej przyjaciółki. Na serdecznym palcu lśnił piękny pierścionek z różowym oczkiem. I nie wiedziałam już, co mocniej odbijało światło zapalających się lampek - to cacko, czy jej buzia, rozjaśniona ogromnym szczęściem. Otworzyłam szeroko oczy, uśmiechając się do niej konspiracyjnie. Ale ona przyłożyła palec do ust, dając mi tym samym znak, żebym przypadkiem nie wyskoczyła z gratulacjami. No tak. Nie chcieli szopki podobnej do naszej. Chcieli zachować radosną nowinę tylko dla siebie. Zwłaszcza, że o ich ciąży też jeszcze tak naprawdę nikt nie wiedział.
— To niesprawiedliwe! — burknęła Matusz. — Opychacie się italiańską pastą jak burżuje, a my wcinamy klopsiki na jadalni i pijemy najtańsze wino na stołówce!
— Ej! Wcale nie jest najtańsze! — oburzył się Denis. — Sam kupowałem, wypraszam sobie!
— Ewela, nie przesadzaj! Wcale nie było takie złe — wtrącił Tomek, wracając do swojej dziewczyny. — Ważne, że podziałało!
Matusz wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, a Tomek cmoknął ją głośno w policzek.
— Jak przyjadę do domu, jebnę tak tłustego steka i piwko, że przez tydzień będę chodził syty — powiedział Grzesiek i wszyscy parsknęli śmiechem.
— Cicho, bo Makos usłyszy i w poniedziałek weźmie nas na „hople" — zadrwiła Ewelina, a Denis odwrócił się do swojego przyjaciela, który zamykał klapę bagażnika samochodu.
— Makos, słyszałeś? — krzyknął w jego stronę. — Na „hople" chcą. W sumie niegłupie, tak na koniec ich jeszcze porządnie przeczołgać, co nie?
Jacek uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową. Zamknął samochód i ruszył w naszą stronę.
— Nie mogę uwierzyć, że za tydzień wreszcie się wyśpię! — powiedziała Ewelina i rozciągnęła się ostentacyjnie. — Co to będzie za luksus, pospać do dziewiątej, wciągnąć Drwala i pognić przez weekend przed telewizorem...
— A za rok znowu będziesz wypluwać płuca i zginać się jak emeryt na rozgrzewce — powiedział Jacek, wycierając ręce w jakąś samochodową szmatkę do zadań specjalnych.
Ewelina skrzywiła się, nieco zaskoczona.
— No chyba mi nie powiesz, że za rok będę musiała znowu biegać te twoje mordercze przebieżki?! — Spojrzała na Jacka błagalnym wzrokiem. — Myślałam, że po całych dwóch miesiącach, które udało mi się tu przeżyć, w przyszłe wakacje będziesz mnie traktował jak VIP-a, a nie jak świeżaka!
— Będziesz VIP. — Uśmiechnął się łobuzersko. — Zwiększymy nawet dystans z tej okazji, żebyś poczuła się wyjątkowo.
Tomek i Denis zachichotali, patrząc, jak Ewelinie przechodzi ochota na kolejne wakacje w „Primaverze".
— Rower sobie przywiozę, cholero jedna! — wypaliła kpiąco. — Albo rolki.
— Możesz nawet konno jeździć — odpowiedział jej Jacek. — Bylebyś najpierw z godnością przebiegła trasę.
— Skrawek, ty się zastanów, co ty robisz! — prychnęła Ewelina. — Jeszcze możesz uniknąć tego piekła. Mrugnij dwa razy, jeśli mam cię porwać z powrotem do Wrocka!
— Jeszcze będziesz za nami płakać, ruda lisico! — parsknął Denis. — Ile zgubiłaś przez te dwa miesiące? Przyznaj się!
— Swoją godność na pewno! — odparła. — Psychiczne uszczerbki objawią się pewnie na emeryturze.
— To może popracujemy nad tym, żebyś nie musiała za rok biegać, co? — rzucił Tomek i pogłaskał Ewelinę po brzuszku.
Moja czerwonowłosa przyjaciółka krzyknęła przerażona i pacnęła Tomka w ramię.
— Nope! Nie ze mną te numery! Dziewięć miesięcy bez grama alkoholu? Na mózg wam padło?
— Będziesz wspaniałą matką — zakpił Jacek i z trudem powstrzymał się od śmiechu.
— I kto to mówi? — odgryzła mu się Ewelina. — Już teraz współczuję mikro-makosiątkom, które będą musiały kolorystycznie układać swoje skarpetki.
— Tomasz, masz rok, żeby poskromić tę bestię — zażartował nasz szef. — Liczę na ciebie. Słowo daję, postawię ci porządną whisky, jeśli ją utemperujesz.
— A ugryź się w tego swojego nadmuchanego cycka! — odgryzła się Ewelina, a my wybuchnęliśmy śmiechem, kiedy Jacek ruszył w jej stronę.
Matusz pisnęła głośno i schowała się za plecami Tomka.
— Na drzewo z nią! — krzyknęła rozbawiona Daga, podbiegając do Eweliny. — Za wszystkie moje nieprzespane noce, kiedy musiałam słuchać jej cholernego chrapania!
— I za zatykanie odpływu włosami! — dodała Kaśka.
— I za zjedzenie ostatniego Bounty! — dodałam, chichocząc.
— Jeeeezu, Skrawek! — Skrzywił się Grzesiek. — Ja się całe życie zastanawiam, kto to wcina!
— Ona!!! — Kaśka i Daga wskazały na mnie palcem.
Jacek żartobliwie chwycił Ewelinę za kark, a ta skuliła się jak robak i zaczęła go błagać, żeby przestał ją łaskotać.
— Skrawek to kokosowy freak, największy ze wszystkich — zachichotała Dagmara. — Największy konsument Rafaello na tym kontynencie.
Jacek darował Ewelinie i usiadł obok mnie, przyciągając mnie mocno do siebie.
— Może wybierzemy się w tygodniu ostatni raz nad morze, co? — zapytał Tomek, a dziewczyny przyłączyły się w proszącym jęku.
— Taką bandą? — zapytał mój narzeczony, całując mnie w skroń.
— No wszyscy, wszyscy — potwierdziła Daga, spoglądając na Denisa. — Ten ostatni raz. Taki miły akcent na pożegnanie tych wakacji.
Denis spojrzał na Jacka pytająco. Brunet przetarł twarz i wzruszył ramionami.
— W zasadzie dałoby się zorganizować — odparł bez przekonania, a cała grupka jeszcze bardziej się ożywiła. — Dam wam znać, ok? W każdym razie czwartek jest dniem wolnym. Nie biegamy, nie pływamy. A w piątek równo o siódmej wszyscy czekacie tutaj grzecznie z bagażami na autobus. Radzę się spakować już w czwartek, żeby w piątek wszyscy byli punktualni.
— Nie psuj zabawy — jęknęła Ewelina.
— Wyślę wam jeszcze wiadomość na WhatsAppie. Pociąg do Wrocławia będzie na was czekał do 08:30. Na resztę połączeń poczekacie kilka do kilkunastu minut. I wspaniale by było, gdybyście się zameldowali, jak wrócicie do domów.
Spojrzałam smutnym wzrokiem po rozbawionych twarzach. To naprawdę się działo. Za chwilę mieliśmy się pożegnać. Z niektórymi z nich już nigdy miałam się nie zobaczyć.
Trzy dni później, w środę 30 sierpnia rezydenci turnusu 2017 po raz ostatni imprezowali razem na złocistych piaskach naszego pięknego Bałtyku.
🔹
To był jeden z piękniejszych zachodów słońca tego lata. Plaża w Morskiej oddychała z ulgą po lipcowej inwazji turystów. Chętnych na plażowanie nadal było sporo. Ale tym razem nie mieliśmy żadnego problemu z tym, by znaleźć atrakcyjne i w miarę ciche miejsce, kilka metrów od przybijających do brzegu fal.
Woda w Bałtyku miała już niestety tylko osiemnaście stopni Celsjusza. Ale co odważniejsi z nas nadal brodzili po kostki przy falochronach i opryskiwali się wodą na wszystkie strony. Siedzieliśmy na kocykach, popijając ekstremalnie zmrożone koktajle, zakupione w barze przy deptaku. Daga nie słuchała Jacka i karmiła natrętne mewy jedną z bagietek, które przynieśliśmy z „Ristretto". Ewelina i Tomek całkowicie pochłonięci byli sobą. Spacerowali za rękę przy brzegu, chlapali się wodą, gonili się jak para nastolatków i o czymś zawzięcie dyskutowali.
Czułam, że zaczynam już mocno tęsknić za dziewczynami. Tęskniłam też za Wrocławiem i rodzicami. Ale wizja tego, że pojutrze miałabym się spakować i zostawić tu Jacka, Denisa i Dagmarę, była jeszcze gorsza niż tęsknota za domem. Teraz to był mój dom. Złote piaski Morskiej, nasza ukochana mała latarnia morska i romantyczne zabudowania „Primavery". Oddałam serce tym przepięknym stronom. I mężczyźnie, który teraz leżał obok mnie ze wzrokiem wbitym w prawie bezchmurny nieboskłon.
— Blondi, ty wiesz, że ta buła, którą im dajesz, to dla nich zabójstwo? — mruknął kolejny raz Jacek. — O tej porze roku nie należy ich dokarmiać. W najlepszym razie je utuczysz. W najgorszym pozdychają.
— Oj tam, oj tam — parsknęła Dagmara, oddając się swojej wielkiej miłości do małych stworzonek. — Mała bułeczka im nie zaszkodzi. Muszą być bardzo głodne, skoro tu do nas przychodzą.
— W ten sposób tracą umiejętności i instynkty łowieckie. Nie będzie im się chciało dupy ruszyć, żeby coś upolować. — Westchnął bezsilnie, kiedy uznał, że nie chce mu się prawić dalszych kazań przeszczęśliwej blondynce z błyszczącym pierścionkiem na placu.
Zasłonił twarz przed słońcem i z nudów zaczął bawić się kosmykami moich włosów.
— Makos, wyluzuj — zaśmiał się Denis. — Ona, jakby tylko mogła, przytuliłaby tu każdą mewę, każdego psa i kota, który lata po Morskiej. W sobotę, jak tu byliśmy, prawie się popłakała na widok wysuszonych ryb na straganie.
Jacek uśmiechnął się pobłażliwie i - mrużąc oczy - spojrzał na Dagmarę.
— Ogórki kiszone czy grejpfruty? — zapytał.
— Ogórki! — odpowiedziała jednocześnie nasza blond-parka.
— Słodycze? — wtrąciłam się do wywiadu, ciekawsko spoglądając w ich stronę.
— Pączki! — jęknęła moja przyjaciółka, a my zaczęliśmy się śmiać. — Jak to wszystko się skończy, nie zmieszczę się nawet do Forda!
— Będziesz najpiękniejszą kuleczką na świecie! — Denis uśmiechnął się czule i odciągnął Dagmarę od dokarmiania ptactwa, mocno do siebie przytulając.
— Nie zmieszczę się w moje sukienki, jak tak dalej pójdzie! — powiedziała płaczliwym głosem. — Jeszcze nikt niczego nie zauważył, ale moje jeansy robią się coraz bardziej opięte.
— Od piątku już nie będziesz musiała się niczym przejmować — odparł z uśmiechem Jacek. — A po ciąży będziesz miała masę czasu, żeby wrócić do formy. Jak tu przyjedziecie w czerwcu, zajmiemy się maluchem, a ty będziesz mogła odpoczywać, biegać, pływać, co tam będziesz chciała.
— Swoje se zrób, a nie będziesz się moim zajmował! — zażartował Denis.
Jacek spojrzał na mnie pytająco i uniósł brwi.
— O nie! — Parsknęłam śmiechem. — Nie teraz! Nie przed ślubem! Nie pójdę do ołtarza z brzuszkiem!
— Eeeeej! — oburzyła się moja przyjaciółka i rzuciła we mnie kawałkiem bułki.
— Sorry, Daga! — zachichotałam. — Chodziło mi o to, że już i tak mamy szaleńcze tempo i nie zamierzam go jeszcze bardziej podkręcać.
— No, biorąc pod uwagę to, że zgodziła się na ten podwójny ślub, to i tak jest nieźle — odparł Jacek, a blondasy spojrzały zaskoczone w naszą stronę.
Kompletnie wyleciało mi z głowy, że wstępnie zgodziłam się na to, by wyjść za mojego narzeczonego jeszcze w tym roku.
— Serio? Czy jaja sobie robicie? — zapytał Denis, zerkając na mnie ze wstrzymywaną radością.
Pokiwałam głową i wzruszyłam ramionami.
— Myślę, że to nie byłby głupi pomysł — odparłam spokojnie. — Po pierwsze byłoby mi trochę raźniej. Po drugie może udałoby się zaoszczędzić w ten sposób trochę pieniędzy.
Jacek złapał mnie za rękę i pocałował moje palce.
— Ale, Monia, wiesz, że ja — Daga zawahała się przez chwilę, zerkając to na mnie, to na Jacka — muszę, że tak powiem, trochę się pospieszyć. No wiesz, może jeszcze nie teraz we wrześniu. Ale październik albo listopad...
— Wiem — odpowiedziałam i nagle cała trójka spojrzała na mnie, niemal zszokowana. — Wątpię, że zdążymy załatwić wszystko do października. Więc może skupmy się na listopadzie bądź grudniu, co?
— Serio? — Jacek usiadł obok mnie i przyciągnął mnie bliżej siebie. — Zgadzasz się, żeby zrobić to jeszcze w tym roku?
— Tak. — Uśmiechnęłam się pod nosem, a on prawie zgniótł mnie w swoim niedźwiedzim uścisku.
— Boże! Jak się cieszę! — Daga klasnęła w dłonie i przyraczkowała do mnie po kocu, rzucając mi się na szyję.
— Ale jazda, stary! — ucieszył się Denis i razem z Jackiem klepnęli się po plecach. — To będzie coś! Starzy, jak się dowiedzą, padną na zawał!
— Na razie o niczym im nie mów — odpowiedział mu Jacek. — Poczekaj do soboty. Usiądziemy na spokojnie i wszystko obgadamy.
— Dobra. Ale inne rzeczy już przecież możemy zacząć planować — rzucił entuzjastycznie blondyn. — Kogo bierzemy na świadków?
Spojrzeliśmy po sobie wymownie. Ukryłam twarz w dłoniach, a Jacek porwał mnie na kolana.
— To się nie dzieje naprawdę! — jęknęłam przerażona i cała trójka zaczęła się śmiać.
Nie miałam zbyt wiele czasu, by nacieszyć się narzeczeńską sielanką. Za chwilę miałam decydować o tym, ilu moich bliskich będzie mi towarzyszyć w najważniejszym dniu mojego życia i jak będzie wyglądała moja suknia. Świadomość tego, że za miesiąc lub dwa będę przysięgać swojemu mężczyźnie miłość, wierność i uczciwość małżeńską, ściskała moje serce w histerycznym strachu. Ale kiedy patrzyłam na swojego przyszłego męża, na jego radość i miłość, która rozświetlała jego groźne szare oczy, wiedziałam, że wybieram właściwą ścieżkę. I że nie opuszczę go aż do śmierci.
🔹
W piątek punktualnie o siódmej rano stałam zapłakana na dziedzińcu „Primavery" i żegnałam się z każdym, kogo poznałam w tym miejscu od początku wakacji. Za trzydzieści minut autobus, wypożyczony z miasteczka, miał zabrać ode mnie część moich najfajniejszych tegorocznych wspomnień. Coś się w moim życiu kończyło. Ale byłam szczęśliwa, że to nie ja muszę żegnać się z moją bajkową „Primaverą".
Ewelina, z trudem opanowując szlochanie, rzuciła mi się na szyję, prawie mnie przewracając.
— Napisz do mnie koniecznie, jak będziecie z Makosem w listopadzie we Wrocławiu — pociągnęła nosem, ściskając mnie mocno. — Do piętnastego powinnam jeszcze być. Potem jadę do Tomka, do Łodzi.
Tamtego dnia, kiedy się żegnałyśmy, nie wiedziałam jeszcze, jak potoczą się moje losy. Nie wiedziałam o tym, że do Wrocławia wrócę już we wrześniu. I że nie będzie ze mną mężczyzny, którego planowałam poślubić.
⸻
*DID (ang. dissociative identity disorder) - osobowość mnoga, osobowość naprzemienna, osobowość wieloraka - zaburzenie dysocjacyjne, w którym u jednej osoby diagnozuje się występowanie przynajmniej dwóch osobowości.
⸻
Źródła:
• Wszystkie źródła, z których korzysta autorka, zostaną podane na końcu książki.
• W tym rozdziale zostały wykorzystane m.in. takie materiały, jak wykład Dra Colina Rossa „Dissociative Identity Disorders and Trauma" oraz artykuły na temat DID, pochodzące ze źródeł takich jak psychiatry.org, clevelandclinic.org i thecenterforgrowth.com.
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
Dziękuję, że dotarłeś aż tutaj! Każdy rozdział tej historii powstaje dzięki ogromnej motywacji, jaką dają mi Twoje komentarze i oceny. Jestem niezmiernie wdzięczna za Twoją obecność i cieszę się, że nadal z uwagą śledzisz losy moich bohaterów.
Sezon 2017 w „Primaverze" zostaje oficjalnie zamknięty. Mam nadzieję, że będziesz tęsknić za Eweliną i spółką.
No cóż, zbliżamy się do końca naszej opowieści...
Zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top