29. Zostawić za sobą
Nie zmienił się ani trochę. Nie widziałam go rok z kawałkiem, a on nadal uparcie wyklejał tę swoją jasnobrązową czuprynę błyszczącym żelem. Pamiętam, jak kiedyś próbował czesać się jak Zac Efron. Imponowało mu powodzenie u kobiet przystojnego aktora. Ale Łasek nie był ani aktorem, ani nie był aż tak przystojny, jak odtwórca roli Troya w „High School Musical". Co prawda odegrał oscarowo przede mną kilka scen, w których tłumaczył się z zaczepiania moich przyjaciółek na imprezach. Ale gdyby sytuację tę obserwowała mniej naiwna (niż ja) osoba, Mareczek na pewno dostałby co najwyżej Złotą Malinę.
Szokujące było to, że jego widok nie wzbudził we mnie żadnych głębszych uczuć. Bałam się tego spotkania. Obawiałam się tego, że nie dam rady stawić mu czoła. Tymczasem widok czekoladowych oczu, w których kiedyś usilnie szukałam czułości i troski, teraz nie wzbudzał we mnie ani odrobiny ekscytacji. Gładką, niemal zawsze opaloną cerę, na której próżno było szukać większego zarostu, traktował jak swój największy skarb. Pamiętam, że nie pozwalał mi się dotykać, tłumacząc, że od zarazków, przenoszonych na skórze rąk, dostaje wyprysków. Jakaż ja byłam głupia, że nie zauważyłam wcześniej tego, co widziałam teraz! Związałam się z rozpuszczonym, rozkapryszonym dzieckiem w skórze 28-latka! Traktował mnie jak zabawkę, a ja powoli oswajałam się z myślą, że tak właśnie wygląda normalne życie. Przy Marku przestałam wierzyć w te wszystkie piękne bajki, na których wzrastałam. Mój „książę na koniu" nie był w stanie przed niczym mnie uchronić. A ja nie byłam w jego oczach żadną pieprzoną księżniczką.
Z politowaniem spojrzałam w piwne, duże oczy, którymi kiedyś ogłupiał studentki mojego roku. I paradoksalnie poczułam, że moje połatane terapią i upływem czasu serce zaczyna się wreszcie całkowicie zabliźniać. Zniknęła nienawiść, ból i krzywda. Ich miejsce zajęła obojętność i spokój. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie interesuje mnie zupełnie to, czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczę. Wymierzenie mu tej prymitywnej kary cielesnej nie było może najlepszym pomysłem na to, by zapłacił za swoje czyny. Ale przyniosło na pewno inny, znacznie ważniejszy skutek - poczułam się w pełni wyleczona. Z wątpliwości, czy byłam dla niego kimś ważnym. Z niewiary we własną atrakcyjność. I wreszcie z przeświadczenia, że to ja zrobiłam coś złego i los w okrutny sposób się na mnie zemścił.
Z trudem podniósł się z kolan. Chyba po raz pierwszy nie zwracał uwagi na to, jak wygląda. Puchnący policzek wyraźnie odwrócił jego uwagę od poplamionego T-Shirtu Balmain. Skąd miał wiedzieć, biedaczek, że ta wyprawa będzie go tak słono kosztować?
Odwrócił się na moment, dyskretnie wypluwając z ust krwawą flegmę, razem z pojedynczym zębem. Zacisnęłam wargi. Przez ułamek sekundy trochę jednak współczułam mu łomotu. Byłam pewna, że cała akcja mogła się skończyć dużo gorzej. Gdyby Marek wpadł na szalony pomysł, by przywieźć tu swoją ekipę, być może Jacek odpowiedziałby tym samym. A wtedy Łasek sam obsadziłby się w dramacie, w którym nie byłoby żadnych cięć ani pauzowania. Na samą myśl o ekipie z czarnego Mercedesa wzdrygnęłam się, jakby ktoś polał moje plecy lodowatą wodą.
Z chusteczką przytkniętą do obolałego nosa i wzrokiem psa, skarconego za rozszarpanie kanapy, upewnił się, że Jacek zniknął za drzwiami budynku i rzucił lekko zachrypniętym głosem:
— Narzeczonego? To jakiś żart? — Wskazał dłonią w kierunku, w którym zniknął gospodarz obiektu. — TO jest twój narzeczony?!
Podniosłam brwi i przytaknęłam z satysfakcją. Czułam dumę. Coś, co dotąd było mi zupełnie obce.
— Słyszałem, że kogoś masz. Ale czegoś takiego się nie spodziewałem.
Uśmiechnęłam się lekko. Nie było obok mnie Jacka. Ale ja nadal czułam się bezpieczna i silna. Tak, jakby mój pitbull obudził we mnie wszystko to, czego mi zawsze brakowało. Pewność siebie kipiała mi uszami. Asertywność, której dotąd nie używałam, nagle podpowiadała mi kwestie, które nigdy do tej pory nie opuściły moich ust. Bez skrępowania spojrzałam w oczy faceta, który już w żaden sposób nie mógł mnie skrzywdzić.
— A czego się spodziewałeś? — zapytałam, krzyżując ręce na piersiach. — Bo chyba nie tego, że po tym, jak się rozstaliśmy osiem miesięcy temu, nadal będę na ciebie czekać?
Krwawienie straciło nieco na intensywności. Od czasu do czasu miział się jeszcze chusteczką po opuchniętych miejscach. Ale powodem było raczej nadmierne cackanie się ze sobą niż faktyczna potrzeba zatamowania czegokolwiek.
Nie pamiętam momentu, w którym tak uważnie by mi się przyglądał. Jego wąskie, podniesione brwi wyrażały nieprawdopodobne zdziwienie tym, czego przed chwilą doświadczył i w jakiej sytuacji się znalazł. Denerwował się. Wolną ręką drapał się po czole, jakby jednak nie do końca wiedział, co powinien powiedzieć. Miał świadomość tego, że zostało mu niewiele czasu. A do myślenia pod presją nie był ani zdolny ani przyzwyczajony.
— To ten właściciel, prawda? Koleś, do którego należy cała ta buda? — zapytał, łypiąc niepewnie to na mnie, to na okolicę. — To ten, który wysłał mi adres?
Kiwnęłam głową i wydęłam usta w uśmiechu.
— Skraweczku... — Chciał podejść bliżej, ale najwyraźniej przypomniał sobie groźby Jacka. Zrezygnował w porę i zastygł przede mną w bezruchu. — W co ty się pakujesz? Co to za facet? Ile czasu go znasz?
— To już nie jest twoja sprawa — odparłam ze stoickim spokojem. — Znam go wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że jest dobrym i porządnym człowiekiem...
— Przed chwilą o mały włos nie roztrzaskał mi twarzy! — Skrzywił się z bólu, bo chyba właśnie naruszył świeżo skrzepniętą ranę na wardze.
— Nie zaprzeczysz, że jednak trochę ci się należało. Co to w ogóle za pomysł, żeby wypisywać do moich przyjaciółek? Dlaczego tu przyjechałeś? Czemu nie dasz mi spokoju?
Moja zacięta twarz niestety nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
— Jesteś zaręczona? — zapytał, próbując przemycić w swoim pytaniu trochę szyderstwa. — Przyjęłaś oświadczyny kolesia, którego zupełnie nie znasz? Jak długo tu jesteś? Dwa miesiące, zdaje się? To jakieś szaleństwo! Nie poznaję cię zupełnie! Dziewczyna, którą znałem, nigdy nie postąpiłaby tak nierozsądnie. Nie ty...
— Dziewczyna, którą znałeś, nie żyje — wypaliłam, a on spojrzał na mnie tak, jakby faktycznie rozmawiał z podmienioną wersją dawnej Moniki Skrawek. — Tamta dziewczyna otruła się tabletkami w swoim dawnym pokoju i na szczęście nikt nie zdołał jej uratować.
Marek zbliżył się na odległość jednej stopy, niespokojnie rozglądając się za moimi plecami.
— Kocham cię, Skraweczku. Nigdy nie przestałem — powiedział ciszej, lekko trzęsącym się głosem. — Nie wiem, dlaczego zrobiłaś to, co zrobiłaś, ale wszystko da się naprawić. — Przerwał na moment, widząc że jego słowa trafiają w próżnię. Po chwili jednak wziął się w garść i kontynuował: — Dostałem pracę we Wrocławiu. Już nie będę musiał nigdzie wyjeżdżać. Przyjęli mnie do banku na Solnym.
Przewróciłam oczami i westchnęłam obojętnie. „Niech się wygada. To nasza ostatnia rozmowa. Dam radę!" — Zacisnęłam zęby i pozwoliłam Markowi na dokończenie tego, z czym tu przyjechał.
— ... Mój ojciec ma dla nas świetny projekt i działkę na Fabrycznej. — W jego ciemnych oczach przez moment zabłysła nadzieja. — Czterysta trzydzieści metrów. Kryty basen. Ogród. Będziesz mogła urządzić go po swojemu. Posadzić białe kwiaty, tak jak marzyłaś. Na pewno uda mi się wkręcić cię też do tego banku. Pracowałabyś w swoim zawodzie. O nic nie musiałabyś się martwić. A twoi rodzice...
— Dość! — Nie wytrzymałam. Wciągnięcie moich staruszków w jego dalekosiężne plany podziałało na mnie, jak płachta na byka. — Nie wracam do Wrocławia. Ani do ciebie. — Wyprostował się jak strzała. — Zostaję na Pomorzu z Jackiem. I niedługo zostanę jego żoną.
— Zwariowałaś?! — Zmarszczył brwi i rozłożył ręce.
— Nie, wręcz przeciwnie. Teraz dopiero myślę trzeźwo i jestem pewna tego, czego chcę.
— Co to za gość?! — zabrzmiał desperacko, jakby właśnie zaczął tracić grunt pod nogami. — Co ci takiego dał, że brniesz w to na ślepo, jak nastolatka?!
— Miłość — odpowiedziałam bez zastanowienia. A to, co wyszło z moich ust, natychmiast znalazło potwierdzenie w fizycznym cieple, które otuliło moje serce. Uśmiechnęłam się mimowolnie. — Uczucie tak dojrzałe i bezgraniczne, że nie wiedziałam nawet, że istnieje.
Skrzywił się, zapewne czując niesmak na dźwięk moich słów.
— Kochasz go?! — zapytał, otwierając szeroko oczy.
— Tak — odparłam cierpliwie. — Bardzo go kocham. I jestem z nim bardzo szczęśliwa. TUTAJ jestem szczęśliwa. Znalazłam swoje miejsce na ziemi.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę. Początkowy szok, wywołany moim wyznaniem, powoli ustępował miejsca gorzkiemu rozczarowaniu. To był lodowaty prysznic dla jego imperialistycznych zapędów podboju mojej osoby. Spuścił wzrok na superdrogie buty. Wsunął ręce do kieszeni i nad czymś się zadumał.
— Jest gorzej, niż myślałem — powiedział, zerkając na mnie zrezygnowanym wzrokiem.
Wzruszyłam ramionami. Jego usta zacisnęły się w wąską kreskę.
— Ta afera z Emily to jedno wielkie nieporozumienie — wydusił od niechcenia, sięgając po najbardziej bolesny temat. — Byłem tak pijany, że nie pamiętam połowy imprezy.
— Na szczęście zostały ci zdjęcia na pamiątkę.
— Nigdy w życiu nie odwaliłaś żadnego numeru? — zakpił z powagi swojej sytuacji. — Ja nawet nie wiedziałem, że ona się do mnie przystawia! Wykorzystała okazję, zrobiła te fotki i cała sprawa wyglądała tak, jakbym cię zdradził. Ale to nieprawda! Nie chciałem tego.
— Tego dnia miałeś być we Wrocławiu — przerwałam jego słabe tłumaczenia.
— Nie udało mi się załatwić biletu.
— A więc zostałeś w Londynie, nie uprzedziłeś mnie o tym, że nie wracasz i - jakby nigdy nic - poszedłeś sobie na imprezę.
Parsknęłam śmiechem. Nagle wspomnienie tych raniących mnie chwil wydało się nad wyraz komiczne.
— Miałem do ciebie napisać. — Powoli skończyły mu się wyjaśnienia nieprzekonywujące i musiał sięgać po te totalnie absurdalne. — Ta impreza to był spontan. Wpadli do mnie do mieszkania i zaciągnęli mnie tam prawie siłą. Wiesz, jak to jest, kiedy poznajesz nowych ludzi, nie masz głowy do tego, żeby pisać, dzwonić...
— Co zamierzasz zrobić w sprawie ciąży Emily? — zapytałam, a on skamieniał jak gad z dziecięcego parku dinozaurów.
No tak. Nie wpadł na to, że poczta pantoflowa to najsprawniej działający kanał informacyjny na świecie. Byłam wdzięczna podchmielonym koleżankom z campu, które - dla mojego dobra oczywiście - podzieliły się ze mną tą dość zaskakującą informacją.
— Nie mam z tym nic wspólnego! — burknął pobudzony i zmarszczył brwi.
— Ona twierdzi inaczej.
— Będę żądał testu na ojcostwo. Nie dam się tak łatwo wrobić w jakieś gówno.
Pokiwałam głową z dezaprobatą.
— To nie gówno, Marek. To dziecko. Naprawdę poważna sprawa.
— No raczej! — prychnął, totalnie niezadowolony z faktu, że o tym wiem. — Powinna o tym pomyśleć ZANIM rozłożyła nogi przed połową swojego roku.
Spojrzałam na niego, tym razem z odrobiną zrozumienia. Nawet w takiej chwili potrafiłam wykrzesać z siebie odrobinę zdrowej empatii.
— Jakkolwiek to się zakończy — westchnęłam bezsilnie — nie zostawiaj jej bez pomocy.
Wywrócił oczami. Odwrócił wzrok w kierunku masywnych zabudowań wschodniego skrzydła budynku, jakby chciał na moment odegnać od siebie nieprzyjemne myśli o niechcianym tacierzyństwie.
— Dla każdej kobiety to bardzo trudny okres w życiu — dodałam. — Tym bardziej, jeśli jest sama. Jeśli jesteś w stanie w jakikolwiek sposób...
— Nie musisz się tym martwić! — Chciał jak najszybciej uciąć drażliwy temat. — Jeśli się okaże, że to moje dziecko, pomogę jej finansowo. Ale nie wrócę do Londynu. Zostaję we Wrocku.
Spuściłam wzrok, nie wiedząc zupełnie, jak dalej ma potoczyć się nasza ostatnia rozmowa. Wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nadszedł czas, w którym powinien był się pożegnać i odejść. Ale on z jakiegoś powodu chciał maksymalnie przedłużyć tę chwilę.
— Od kiedy to tak chętnie myślisz o ślubie? — zapytał i uśmiechnął się lekko, jakby powoli godząc się z tym, co zastał w tym miejscu.
Z ulgą wypuściłam z płuc powietrze. Może faktycznie zrozumiał, że nic tutaj nie wskóra.
— Myślę, że to kwestia znalezienia odpowiedniego partnera. — Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego, jak Jacek zabrał mnie na sam szczyt morskiej latarni. Zerknęłam na Marka łagodnym, pozbawionym niechęci wzrokiem. — Widzisz, kiedy powiedziałeś mi, że zamierzasz mi się oświadczyć, ucieszyłam się. Z powodu pierścionka, który dostanę. Z powodu tego, że pochwalę się koleżankom. I dlatego, że wreszcie coś się w moim życiu zmieni. Nie myślałam o długotrwałych konsekwencjach swojej decyzji. Podeszłam do tego, jak dzieciak do nowej zabawki. — Westchnęłam ciężko. — A potem, kiedy się rozstaliśmy, długo o tym myślałam. I byłam coraz bardziej przerażona. Bo tak naprawdę nie chciałam, żebyś był moim mężem. Nie chciałam z tobą dzieci. — Skrzywiłam się w przepraszającym uśmiechu. — Ty i ja po prostu nie jesteśmy dla siebie stworzeni.
— Chcesz mieć z nim dzieci? — zapytał poważnie, wbijając we mnie dociekliwy wzrok.
— Tak. Kiedyś na pewno.
Ze świstem wypuścił powietrze. Pokręcił głową, przyjmując pokonaną pozycję i wsuwając dłonie w kieszenie spodni.
— Przykro mi, że przejechałeś tyle kilometrów tylko po to, żeby usłyszeć te słowa — odezwałam się ze szczerym współczuciem.
— Nie tylko po to — odpowiedział, przyglądając mi się z niezdrowym zaciekawieniem. — Jedziemy na kilka dni na Hel.
Teraz to ja odetchnęłam z ulgą. Wizyta Marka nie była desperacką próbą wyrwania mnie z tego miejsca. Chciał porozmawiać. I nawet jeśli na to nie zasłużył, należało załatwić tę sprawę do samego końca.
— Świetnie — odparłam, uśmiechając się prawie życzliwie. — Pogoda jest całkiem fajna, jak na końcówkę sierpnia. Na pewno załapiecie się na plażowanie. — Ostentacyjnie spojrzałam w górę, na pędzące po niebie ciemne chmury i parsknęłam cicho. — No może nie licząc dnia dzisiejszego. Dzisiaj jest wyjątkowo paskudnie.
— Zobaczę cię jeszcze? — zapytał, ignorując moje uwagi na temat pogody. — Zamierzasz czasem odwiedzać Wrocław?
Spojrzałam nieco zdezorientowana w brązowe oczy. Po raz pierwszy w swoim życiu zobaczyłam w nich coś, co całkowicie kłóciło się z moją opinią o tym mężczyźnie. „To niemożliwe, żeby kiedykolwiek mnie kochał" — pomyślałam, czując niezrozumiały smutek. — „Ktoś taki jak on kocha tylko siebie i swoje pieniądze".
Wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok.
— Daj znać, jak będziesz w mieście — powiedział głosem, który z jakiegoś powodu bardzo mnie wzruszył. Był zrozpaczony. Nigdy czegoś takiego u niego nie widziałam. — Wpadnij do mnie do pracy. Wypijemy jakąś kawę przynajmniej, pogadamy.
Zobaczył, że z niechęcią reaguję na jego zaproszenie i dodał:
— Weź go ze sobą. — Spojrzał asekuracyjnie w kierunku budynku i zwiększył odległość między nami. — Kawa w trójkę chyba nie byłaby przekroczeniem jakiejś granicy, co?
Jacek zbiegł po schodach i wolnym krokiem ruszył w naszym kierunku. Obejrzałam się za siebie. Profilaktycznie machnęłam do niego, by nie interweniował.
— Mówię poważnie — dodał Marek, zwracając się do faceta, który stanął obok mnie i objął mnie w talii. — Jeśli kiedyś będziecie we Wrocławiu, zapraszam was na kawę. Albo obiad. Nie przyjechałem tutaj po to, by narobić sobie wrogów. Nie jestem idiotą.
— No, brawo! — burknął Jacek i westchnął niecierpliwie.
Gdyby nie ja, pewnie pomógłby Markowi w trybie pilnym dotrzeć do jego bajeranckiego autka i Łasek mógłby stracić coś więcej niż tylko ząb i swoją godność. Na szczęście nadal nie straciłam przydatnej mocy, łagodzenia temperamentu barczystego bruneta i nikt już nie musiał tego dnia krwawić na naszym podjeździe.
— Sorry za zamieszanie — powiedział skruszony właściciel beemy.
— To nie wiejska dyskoteka — zbeształ go Jacek. — Poza tym takie sprawy załatwia się osobiście, a nie z obstawą.
— To tylko moi kumple. Jedziemy nad morze — wytłumaczył się Marek, zerkając to na mnie, to na mojego narzeczonego.
Jacek spojrzał na mnie z góry i dyskretnie pogładził moją talię.
— Rozumiem, że to koniec i wszystko sobie wyjaśniliście? — Nachylił się do mojego ucha. — Potrzebujesz więcej czasu? — Usłyszałam wahanie w jego głosie. Czyżby mimo wszystko nie był do końca pewien mojej decyzji?
— Nie — odpowiedziałam z ulgą. Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam przytulenie ciężkiego ramienia mojego zazdrosnego narzeczonego. — Wszystko jest jasne jak słońce.
Wysoki szatyn spuścił wzrok i poprawił swoją utwardzoną żelem fryzurę, z której przed chwilą wysunęło się kilka pojedynczych kosmyków, tuż nad czołem. Rozłożył ręce w bezsilnym geście. Dobrze wiedział, że nie może już nadużywać naszej gościnności.
— Gratuluję wam w takim razie — powiedział z udawaną życzliwością. — Chciałbym powiedzieć, że cieszę się waszym szczęściem, ale naprawdę chujowo się z tym czuję, więc wybaczcie... — Ostatni raz spojrzał w naszą stronę, próbując zamaskować głęboki zawód. Czekoladowe oczy zatrzymały się na mojej twarzy. Znowu błysnęło w nich coś, czego widzieć nie chciałam. Coś, za co kiedyś oddałabym wiele, a co dzisiaj wywoływało we mnie jedynie nieprzyjemne mrowienie w żołądku. — Wyglądasz pięknie, koleżanko Skrawek.
Jacek obejrzał się na grupkę dziewczyn, które właśnie wyszły z budynku.
— A ty się w ogóle nie zmieniłeś — odparłam niecierpliwie. — Masz tylko droższy i bardziej kiczowaty zegarek.
Marek zaśmiał się pod nosem, ale na jego twarzy na dobre rozgościły rozczarowanie i smutek. Musiał się poddać. Tutaj nie było czego ratować ani o co walczyć.
Chciał coś dodać. Ale kiedy Jacek chwycił mnie za rękę i dyskretnie, lekkim ściśnięciem dłoni, dał mi znak, że pora kończyć to pożegnanie, Marek zareagował prawie natychmiast, machając dłonią w naszym kierunku i niechętnie odwracając się za siebie.
Żadnego „cześć!", żadnego „żegnaj!". Może z powodu wzruszenia, które zupełnie nie było do niego podobne? Tak czy tak, nie miało to już żadnego znaczenia. Sprawa Skrawek/Łasek właśnie przeszła do historii.
Obejrzałam się za siebie, kiedy wchodziliśmy po schodach. Mój były facet zrobił dokładnie to samo, maszerując w stronę swojego samochodu. Jeszcze raz machnął do mnie. Ale nie zareagowałam.
🔹
Każdy normalny, zdrowy na umyśle człowiek, uporawszy się ze sprawą, która ciągnęła się za nim od dłuższego czasu, otwierałby w tym momencie szampana. Ale nie ja!
Po powrocie do mieszkania zrobiłam to, co umiałam najlepiej - zaczęłam myśleć. Nie zdążyłam oswoić się z wiadomością o ciąży Emily. Kiedyś obrzucałam tę zdzirę wymyślnymi epitetami. W tej chwili próbowałam postawić się w jej sytuacji. Czułam się źle z myślą, że dwoje dorosłych ludzi przez jedną głupią zakrapianą imprezę tak bardzo skomplikowało sobie życie. To nie była moja sprawa, do cholery! Ale współczułam im obojgu. Facetowi, który zdradził mnie w najbardziej chamski ze sposobów. I kobiecie, która na pewno wiedziała, że startuje do zajętego mężczyzny.
Tak wyglądał cały piątek. Snułam się po campie, próbując jakoś odchorować ostatnią rozmowę ze swoim byłym facetem. Jacek sam był w nie najlepszym humorze, więc postanowił nie drążyć tematu i zniknął w swoim biurze. Tego dnia wieczorem pękła jednak przeciągana od jakiegoś czasu struna.
— Mam coś dla ciebie — powiedział mój narzeczony, rzucając przede mną na stolik zgiętą w pół kopertę.
Uniosłam brwi, spoglądając na tajemniczą „niespodziankę".
— Co to jest? — zapytałam, nie ruszając się z miejsca.
— Otwórz — ponaglił mnie i ruszył do kuchni. — A właściwie to wyjmij i zobacz. Sam wcześniej otworzyłem.
Ściągnęłam brwi, sięgając po papierowy świstek. Koperta rzeczywiście była rozcięta u góry. I zaadresowana na moje imię i nazwisko. Nadawcy brak. Wewnątrz znajdował się poskładany kawałek rysunkowego bloku. „Och, nie!" — zawyłam w myślach, rozkładając kartkę. — „Błagam, tylko nie to!".
Jacek wszedł do pokoju, racząc się bezalkoholowym piwem. Stanął naprzeciwko, oparł się o fotel i obserwował moją reakcję, jakby właśnie przeprowadzał eksperyment.
— Musiałem otworzyć — powiedział, patrząc na mnie czujnym wzrokiem. — To mogło być coś niebezpiecznego.
Ale w kopercie nie było ani podejrzanego białego proszku, który miał mnie zabić, ani nic, co mogłoby mi w jakiś sposób zagrozić.
Patrzyłam na swoje odbicie. Na portret naszkicowany miękkim, ciemnym ołówkiem. Wykonany z taką starannością i dokładnością, jakby został przekopiowany z podobnej fotografii. Artysta nie zapomniał ani o lekkim przebarwieniu w okolicy lewej kości policzkowej, ani o kilku prawie niewidocznych piegach po obu stronach nosa. Naszkicował każdy pojedynczy włos na mojej głowie oraz niedoskonałą czasami fakturę ust, które z przyzwyczajenia zbyt często oblizywałam. Dziewczyna na portrecie nie uśmiechała się. Jej duże, smutne oczy patrzyły na oglądającego z przeraźliwym smutkiem. W dolnym prawym rogu znajdował się podpis anonimowego autora rysunku, wykonany dosyć starannym, strzelistym pismem:
„Byłaś moim Skrawkiem nieba".
Kartka papieru zatrzęsła się pod wpływem nieprzyjemnego uczucia niepokoju, które błyskawicznie rozpłynęło się we wszystkie członki mojego ciała. „Jak to możliwe, że tak dobrze mnie zapamiętał?" — pomyślałam ze zgrozą. Wiedziałam, że Barski jest zdolny i że potrafi rysować. Ale to, na co patrzyłam w tej chwili, przerażało swoją dokładnością.
Ocknęłam się, kiedy Jacek wyrwał mi z rąk kartkę. Zmiął w rękach kopertę i odstawił butelkę, ruszając do wyjścia.
— Co robisz? — zapytałam, zaskoczona jego gwałtownością.
— Miałem ci to tylko pokazać. Byłoby nie fair, gdybym tego nie zrobił. Było zaadresowane do ciebie — powiedział, niechętnie odwracając się w moją stronę. — A teraz pójdzie z dymem.
— Zniszczysz to? — Przełknęłam głośno ślinę, jakbym naprawdę oczekiwała od niego innej reakcji.
Syknął zdenerwowany i machnął kartką w moim kierunku.
— Mam to oprawić w ramkę i powiesić nad łóżkiem?
Narastała w nim wściekłość. Coś, co wyraźnie kumulowało się w nim już od jakiegoś czasu. Nie chodziło tylko o Barskiego. Chodziło o coś więcej. Ale ja miałam teraz ważniejsze sprawy na głowie niż jego fochy. Musiałam znać prawdę.
— Chcę wiedzieć, co pisał w tym dzienniku — powiedziałam stanowczo.
Mój narzeczony zatrzymał się przed drzwiami i powoli odwrócił w moim kierunku.
— Mało ci jeszcze? — odparł, coraz bardziej zdenerwowany. Szare, pochmurne oczy prawie ciskały we mnie piorunami. — Po co ci to?
— Mam prawo wiedzieć. Chcę znać całą prawdę. Chcę wiedzieć, kim on jest. Od początku mnie oszczędzaliście.
Parsknął szyderczo i chwycił się zagłówka fotela, patrząc mi w oczy.
— Co masz zamiar tam przeczytać? — zapytał drwiąco, wymachując rysunkiem. — Poetyckie wyznania miłości?! Romantyczne żale zakochanego szczeniaka?! Czy...
— Spodziewam się wszystkiego.
— Zostaw to, dobrze ci radzę — przerwał mi, zgniatając rysunek w swojej wielkiej dłoni.
— Ale...
Spojrzał na mnie spod ściągniętych groźnie brwi.
— Może ty szukasz dla niego usprawiedliwienia, co? — Poczułam ukłucie w sercu na widok jego zaciętej twarzy. — Który to już raz?
Chciałam coś powiedzieć, ale mi przerwał.
— Czemu nie możesz zostawić tej sprawy raz na zawsze? — Zbierało mi się na płacz. Ten lodowaty wzrok i stanowczy ton sprawiały mi ból. — Pozbyłem się pijanego gówniarza, który cię obmacywał. Pozbyłem się tego płaczącego zjeba, który cię podglądał. Przed chwilą zrobiłem porządek z twoim byłym. A ty znowu zaczynasz przejmować się pierdołami! — Zgarnął klucze z komody i z rezygnacją w głosie dodał, rzucając mi bezsilne spojrzenie: — Martwisz się psychopatą, który mógł cię skrzywdzić. Może dla odmiany mogłabyś pomyśleć o tym, jak JA się z tym wszystkim czuję. Wykrzesałabyś i dla mnie odrobinę empatii, gdybym ci powiedział, że czasami mam dość tych wszystkich akcji?
Wyszedł z mieszkania i trzasnął drzwiami. A ja poczułam, że policzki zaczynają palić mnie od środka.
🔹
Jestem mistrzynią w rozpieprzaniu sobie życia. Cudowny czas, który nastał pomiędzy mną a Jackiem, uśpił moją czujność. Totalnie rozleniwił. Wzięłam za pewnik to, że Jacek zawsze przy mnie będzie. Że zawsze będzie kochał mnie tak samo mocno, bez względu na wszystko. Nie myślałam o tym, przez co musiał przeze mnie przechodzić. A on nigdy się nie skarżył. Znosił wszystko z większą lub mniejszą cierpliwością. Naiwnie myślałam, że nic go nie dotyka, nie rani i że powiedziane raz słowa o tym, że jest dla mnie najważniejszy, wystarczą.
Pogubiłam się. „Może ja naprawdę nie nadaję się do tego, żeby stworzyć związek z dorosłym, dojrzałym mężczyzną?" — przebiegło mi przez myśl. — „Po co mi to było, do cholery?". Musiałam wziąć się w garść i przestać grzebać w przeszłości. Miałam w tej chwili zbyt wiele do stracenia. Więcej niż kiedykolwiek.
Olałam popołudniowe zajęcia na basenie. Nie miałam ochoty odmaczać sobie tyłka, skoro Jacek i tak wcisnął Tomka na zastępstwo. Sam zamknął się w biurze, oddając się zapewne temu, co najczęściej pomagało mu w takich chwilach - pracy. Zresztą czy to miałoby jakiekolwiek znaczenie, jeśli zaczęłabym teraz opuszczać zajęcia, skoro za tydzień kończył się turnus?
Dopiero koło osiemnastej ciemne deszczowe chmury odsunęły się od Wybrzeża i powędrowały dalej w głąb kraju. Wyszłam z budynku i wystawiłam dłoń, sprawdzając, czy będzie mi potrzebna parasolka. Musiałam przewietrzyć głowę.
— Chodź, z cukru nie jesteś! — zawołał Denis, wychodząc zza winkla od strony „dwójki".
Uśmiechnął się szeroko. Odstawił na schody puste wiaderko po białej jak śnieg farbie i rozczesał palcami bujną blond-grzywę.
— Co tam? — zapytał, obserwując mnie śmiejącymi się oczami. — Gdzie Makos?
Skrzywiłam się na samo wspomnienie ostatniej rozmowy z Jackiem i machnęłam w stronę lewego skrzydła.
— W biurze. Pracuje. — Otuliłam się ramionami i dodałam: — Chyba.
Denis bezradnie przewrócił oczami. Podszedł do mnie i troskliwie przygarnął mnie ramieniem, ciągnąc w stronę ożywionego deszczem, zielonego boiska.
— Pożarliście się, tak? O co tym razem?
Rozłożyłam ręce w bezsilnym geście. Przez chwilę nie mogłam znaleźć właściwych słów, by opisać całą tę dziwną sytuację pomiędzy mną a moim narzeczonym.
— Chodź, pogadamy — powiedział, wychodząc razem ze mną na ściężkę, wiodącą do lasu.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i maszerowałam w milczeniu. Wiatr targał moimi włosami. Orzeźwiającą wilgoć czuć było przy każdym wdechu. Mokra trawa zraszała moje buty, ale ta niekorzystna aura miała w sobie coś uspokajającego.
— Wiesz — zaczął, puszczając mnie z objęć i wsuwając ręce w kieszenie szerokich spodni — czasami po prostu odpuść. Daj mu się uspokoić.
— To ja spieprzyłam — przerwałam mu. — Miał prawo się wkurzyć. Naciskałam, żeby dał mi przeczytać te bzdury Barskiego.
Spojrzał na mnie, zdziwiony. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
— To nie jest dobry pomysł — powiedział. — Czytałem fragmenty. Nie ma tam nic, co mogłoby go wybielić.
— Nie, nie — żachnęłam się. — Nie o to chodzi. Ja po prostu jestem ciekawa. Mam wrażenie, że potrzebuję to przeczytać, żeby mieć pewność, z czym lub z kim miałam do czynienia.
Zamilkliśmy na moment. Denis myślał o czymś intensywnie, wbijając wzrok w przemoczoną kałużami ścieżkę, którą się poruszaliśmy.
— On próbuje ci tego oszczędzić. Nie możesz mu się dziwić — odezwał się po chwili. — Wiesz, czasami niektóre rzeczy, niektóre sprawy zapadają nam w pamięć na długo. I nawet, jak próbujemy się ich pozbyć, one ciągle gdzieś tam są, w zakamarkach naszego umysłu.
Przyznałam mu rację. Ale pokusa była zbyt wielka. Nie mogłam ot tak zdusić w sobie chęci zajrzenia w głąb chorego umysłu człowieka, który jeszcze niedawno popijał ze mną piwo na tym boisku.
— Wielu rzeczy chciałbym nie pamiętać. — Zerknął na mnie poważnymi oczami, które zupełnie nie pasowały do jego pogodnego, przystojnego oblicza. — Na przykład tego, jak pakują mojego braciszka do karetki...
Bolesny żal ścisnął mój żołądek.
— ... albo widoku Jacka, kiedy dotarło do niego, co się stało jego rodzicom. — Ciężko wypuścił powietrze i spojrzał przed siebie. — Czasami niewiedza jest dobra. Czasami tak trzeba. Trzeba odpuścić i iść dalej, żeby nie zwariować. — Znowu na mnie spojrzał. — Barski to chory człowiek, Moniczko. To, co pisał, momentami jest bez ładu i składu. Nie ma tam nic, co by mogło zmienić nasz osąd w jego sprawie. Nie dziw się Jackowi, że chce cię przed tym chronić.
Miał rację. Upierając się przy swoim, narażałam wszystkich wokół siebie na niepotrzebne nerwy. Wystarczyło kilka strasznych słów prawdy o tym chorym człowieku, żebym dostała rozstroju żołądka. A teraz sama domagałam się tego, żeby znowu przeżyć podobne załamanie.
— Mam poczucie, że go zawiodłam — powiedziałam prosto z serca. — On robi wszystko, żebym była szczęśliwa. A ja ciągle mu w tym przeszkadzam. Najpierw Barski, teraz mój były.
Zaśmiał się pobłażliwie i troskliwie pogłaskał mnie po plecach.
— Bzdura! — powiedział radośnie, jakbyśmy przed chwilą rozmawiali nie o Barskim, a o waniliowych lodach. — To nie twoja wina, że spotykają cię takie rzeczy. Nie powinnaś w ogóle w ten sposób o sobie myśleć. Jacek jest z tobą szczęśliwy, jak nigdy dotąd, rozumiesz?
Starałam się odwzajemnić jego promienny uśmiech, nieśmiało wykrzywiając kąciki ust.
— On jest jak taran, dziewczyno — dodał, a ja parsknęłam w odpowiedzi. — Jeśli w drodze do ciebie cokolwiek stanie mu na drodze, dotrze do celu, choćby miał za sobą pozostawić zgliszcza i sterty trupów.
— Przesadzasz! — zachichotałam i potrząsnęłam głową.
— Powinnaś już wiedzieć, że jest do tego zdolny — odparł, uśmiechając się pod nosem. — Nie znam drugiego takiego upartego typa.
Westchnęłam ostentacyjnie i wsunęłam dłonie do kieszeni spodni.
— Pójdę do niego i z nim porozmawiam — powiedziałam z powagą. — Macie rację. Powinnam zostawić to za sobą i skupić się na tym, co przed nami. Mamy tyle planów do obgadania...
Niebieskie oczy spod jasnej grzywki spojrzały na mnie pytająco.
— Czyli mam rozumieć, że jednak zakładasz zmianę stanu cywilnego jeszcze w tym roku? — zapytał, nachylając się konspiracyjnie.
Wybuchnęłam śmiechem. Zawróciliśmy tuż przed lasem i ruszyliśmy z powrotem w stronę „Primavery".
— Denis, czy to nie jest szaleństwo? — odpowiedziałam mu pytaniem, wycierając zroszone mżawką czoło. — Miałabym zostać jego żoną już teraz, jesienią?
Zamyślił się przez chwilę. Uśmiech nie schodził z jego ust. Wyglądał jak szczeniak, który walczy sam ze sobą, by nie dać po sobie poznać, że radość rozsadza go od środka.
— Co jest? — zapytałam, rozbawiona jego miną. — Czemu się śmiejesz?
— Nie puścisz pary z ust? — zapytał cicho, zerkając w moją stronę. Przytaknęłam. — Chcę poprosić Dagmarę o rękę.
Zakryłam usta i pisnęłam cicho z zaskoczenia.
— Kiedy? Ona o niczym nie wie?
— Nie. To na pewno ją zaskoczy — odpowiedział z rozmarzeniem w głosie. — W sobotę zabieram ją na kolację do miasteczka. Tam to zrobię. Mam już pierścionek.
— O Boże! — jęknęłam i zacisnęłam dłonie w piąstki, ciesząc się tak wspaniałą nowiną.
— Mam wielką nadzieję, że nie pomyśli, że robię to, bo jest w ciąży. — Jego uśmiech przybladł na moment. — Nie chciałbym, żeby tak pomyślała. Zrobiłbym to tak czy tak, prędzej czy później.
— Myślę, że będzie bardzo szczęśliwa — przerwałam mu. — Jesteście dla siebie stworzeni.
— Tak myślisz? — Uniósł jasne brwi. Jego twarz znowu zaczęła błyszczeć niczym nieskalaną radością. — Ale naprawdę tak uważasz, czy...
— Nie znam drugiej takiej pary, która by do siebie tak bardzo pasowała — odparłam, klepiąc go w ramię. — Jesteście jak groszek i marchewka. Jak dwa ciasteczka Twixa. Jak dwa sąsiednie puzzle...
Roześmiał się wesoło i objął mnie ramieniem.
— Jeśli się zgodzi — powiedział nieco ciszej, kiedy zbliżyliśmy się do budynku — co powiesz na podwójne weselicho?
Posłałam mu przerażone spojrzenie, a on uznał to za - na razie - zadowalającą odpowiedź.
„Podwójny ślub. Podwójne wesele" — pomyślałam, trochę zszokowana.
Pomysł Denisa początkowo wydawał się szalony. Ale już po chwili zaczął sprawiać wrażenie bardziej rozsądnego, niż mogłoby się wydawać.
Tak bardzo próbowałam nie dać po sobie poznać, że roznosi mnie wielkie szczęście z powodu planów Denisa. Unikałam blondasów tego wieczoru jak ognia. Bałam się, że Daga w mig odkryje, że coś przed nią ukrywam. W tym była mistrzynią. A ja chciałam, żeby niczego się wcześniej nie domyśliła. Chciałam, żeby zapamiętała ten dzień do końca swojego życia. Tak jak ja do końca swojego życia zapamiętam moment, w którym powiedziałam „tak" mojemu pitbullowi.
🔹
Kolacja zbliżała się do końca. Na stołówce nie było już nikogo, oprócz małej grupki gimnastyczek i naszej blond-parki. Zagadnęłam Denisa jedynie o to, czy Jacek coś zjadł. Pokręcił przecząco głową i wywrócił oczami. No tak. Strajk głodowy był całkiem skutecznym sposobem na zamanifestowanie swojej złości i buntu. Nagle zaczęłam żałować tego, że nie porozmawiałam z nim w ciągu dnia, tylko czekałam z tym do wieczora.
Zgarnęłam od Uli kilka najróżniejszych kanapek, jakie przygotowała na kolację. Wśród nich te, które lubiłam najbardziej - z grubym plasterkiem mozarelli, pomidorami i zielonym pesto.
Zapukałam cicho do drzwi gabinetu i - nie czekając na zaproszenie - wsunęłam się do środka. Nawet jeśli się mnie tutaj nie spodziewał, po krótkim obrzuceniu mnie zaskoczonym spojrzeniem, jakby nigdy nic wrócił do scrollowania myszką po jakimś dokumencie.
Odstawiłam na biurko tacę z kanapkami i oparłam się o blat, zerkając z góry na to, co przegląda. Bardzo się starał, by posłać mi obojętne spojrzenie. Ale widziałam w jego błyszczących w świetle monitora oczach, że to, co robi, nie jest ani pilne ani nie ma ochoty, żeby wracać do pracy. Czujny wzrok spod ściągniętych brwi przez moment nieufnie badał moje zamiary. A chwilę później - z niecierpliwym westchnieniem - przetarł zmęczone oczy i oparł się w fotelu, najwyraźniej kapitulując przed niechęcią trwania w tym dziwnym fochu przez kolejną część wieczoru.
Podeszłam do fotela i stanęłam za nim, obejmując go za szyję i zanurzając usta w jego ciemnych włosach. Pachniał swoimi ciężkimi perfumami. Nawet teraz, kiedy się na siebie gniewaliśmy, nie mogłam oprzeć się chęci, znalezienia się w tych jego wielkich ramionach i zapomnienia o całym świecie. Delikatnie zahaczyłam palcami o fragment skóry pod rozpiętym guzikiem koszuli, tuż przy szyi. Jego masywna klatka piersiowa uniosła się w głębszym oddechu.
— Przepraszam cię — powiedziałam cicho, gładząc miejsce między obojczykami. Zamknął oczy i zacisnął dłonie na podłokietnikach. — To było głupie. Masz rację. Powinnam zostawić to wszystko za sobą i skupić się na przyszłości. Naszej wspólnej przyszłości.
Nie reagował. Mimo że jego ciało nie pozostawało obojętne na moje pieszczoty.
— Ty jesteś dla mnie najważniejszy — kontynuowałam, z przyjemnością obserwując, że podoba mu się to, co robię. — Nie obchodzi mnie, co się stanie z Barskim. Ani to, jak ułoży sobie życie mój były facet. To ciebie kocham i to z tobą jestem najszczęśliwsza na świecie.
Trochę zaczynał mnie irytować ten brak reakcji z jego strony. Ale nie miałam zamiaru się poddawać. To był Makos. Powinnam już przyzwyczaić się do faktu, że obłaskawianie lwa zawsze trwa dłużej niż w przypadku innych zwierząt. On zawsze będzie potrzebował więcej, mocniej, częściej. To miałaby być cena, jaką zapłacę za beztroski żywot u jego boku.
— Tak bardzo skupiłam się na sobie, że nie pomyślałam o tym, jak ty się z tym wszystkim czujesz — dodałam, opierając policzek o jego skroń. — Prawda jest taka, że jednak przysporzyłam ci trochę kłopotów i zmartwień.
— Nigdy w ten sposób nie pomyślałem — przerwał mi ponurym głosem, nie ruszając się z miejsca. — Nie w tym rzecz. Ze wszystkim jestem w stanie sobie poradzić. Ale nie mogę ciągle zastanawiać się nad tym, czy jesteś pewna tego, co do mnie czujesz.
— Oczywiście, że jestem pewna tego, co czuję! — Zmarszczyłam brwi i odsunęłam się, zdziwiona jego słowami. — Inaczej nie powiedziałabym Markowi o tym, że tylko ciebie kocham i tylko z tobą chcę być.
Odprowadził mnie wzrokiem do drzwi.
— Tak mu powiedziałaś? — zapytał, jakby nie dotarło do niego to, co usłyszał.
— Tak! — Przewróciłam oczami. — Powiedziałam mu również, że niedługo zostanę twoją żoną. I że chcę mieć z tobą dzieci. Nie robiłabym z siebie wariatki, jeśli nie czułabym tego, co do ciebie czuję i nie byłabym pewna tego, czego chcę.
Nareszcie jakaś reakcja. Oszczędna, ale jednak! Podparł się na blacie i uważnie skanował moją twarz. „Wykrywacz kłamstw by się przydał!" — żachnęłam się w myślach. — „Albo krwawa ofiara z kozy! Inaczej mi nie uwierzy!".
— „Niedługo"? — zapytał niskim głosem, a ja uniosłam brwi, bo powoli zaczynało się we mnie gotować. — Chciałaś mu dowalić, czy poważnie myślisz o tym, żeby to „niedługo" zrobić?
Uniosłam dłonie w geście niezrozumienia. Ale nerwy nie miały tutaj żadnego sensu. „Kiedyś zrobię ci krzywdę, ty wielki, cholerny..." — Przypomniałam sobie nagle o wystukanych na pamięć sentencjach dla nerwusów i poziom irytacji obniżył się o kilka punktów procentowych. — „Pozabijamy się kiedyś! Tak będzie wyglądać nasze wspólne życie. Będziemy się nawzajem wyprowadzać z równowagi, działać sobie na nerwy, drzeć koty, pieprzyć mocno na zgodę (z tego akurat rezygnować nie chcę), a potem znowu podpalać lont!".
Próbowałam się uspokoić. Dalsze nakręcanie się zaprowadziłoby mnie donikąd. Oboje byliśmy beznadziejnymi przypadkami. Zaostrzanie konfliktu nie przyniosłoby nic dobrego ani mnie ani jemu. Zwłaszcza teraz, kiedy tworzyliśmy pierwsze śmiałe plany dotyczące naszej przyszłości, powinniśmy zachowywać zimną krew.
Westchnęłam cicho i złapałam za klamkę.
— Tak, zastanawiam się nad tym — powiedziałam na odchodne. — Denis powiedział mi o zaręczynach. Zaproponował podwójny ślub. Myślę, że to całkiem rozsądne.
Drewniane drzwi odskoczyły z hałasem. Wyszłam z gabinetu i wróciłam do mieszkania.
🔹
Długo leżałam w łóżku, zastanawiając się nad tym, jakie konsekwencje będzie miała moja decyzja o szybkim ślubie. Byłam coraz bardziej pewna, że to dobre rozwiązanie. Świadomość tego, że będę miała przy sobie swoją najlepszą przyjaciółkę, która tego ważnego dnia będzie przeżywała to samo, co ja, była cholernie krzepiąca. Cieszyłam się, że Jacek czułby się podobnie, mając obok siebie Denisa. I że - organizując wspólną imprezę - moglibyśmy zaoszczędzić trochę pieniędzy.
Wyobraziłam sobie siebie w długiej, wąskiej, białej sukni, pokrytej delikatną hiszpańską koronką, trzymającą elegancki bukiecik białych piwonii, z dumą ciągnącą za sobą długi koronkowy tren. Pomyślałam o tym, jak bardzo byłabym szczęśliwa, móc przeżywać tę niezwykłą dla mnie chwilę z moją kochaną Dagą.
Oczami duszy zobaczyłam długą kościelną alejkę, wyłożoną bordowym dywanem. I białe, mięsiste angielskie róże - takie jak te rosnące w „Primaverze" - którymi udekorowane byłyby kościelne ławeczki. Na końcu, pod schodami, prowadzącymi do strzelistego ołtarza, paliłyby się wielkie, białe świece w wysokich szklanych świecznikach.
W swojej wyobraźni płynęłam wolno w kierunku nawy głównej świątyni, pod rękę z moim, wystrojonym w odświętny garnitur, tatą. Byłam pewna, że łzy wzruszenia zalewałyby mi oczy. Ale to nie miałoby żadnego znaczenia. Bo na końcu pachnącej alei stałby mój przyszły mąż. Zapewne w nienagannie skrojonym garniturze, który kosztowałby majątek. Prawdopodobnie ze starannie ułożoną fryzurą, błyszczącymi spinkami do mankietów i butami, wypastowanymi tak, że można byłoby się w nich przejrzeć jak w lustrze. Na pewno byłby zdenerwowany. Ale z pewnością kombinowałby, żeby nie dać tego po sobie poznać.
Moje myśli zerwały się z łańcucha. Zaczęły żyć własnym życiem. Płynęłam wzdłuż udekorowanych ławek, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy mój tata odda mnie w ręce Jacka i symbolicznie pocałuje w policzek. Ale nagle czas się zatrzymał.
Bohaterowie mojej sielankowej wizji zastygli jak manekiny na sklepowej wystawie. Świece przestały się palić. Ich płomienie zawisnęły nieruchomo nad gorącymi knotami. Goście w ławkach nadal patrzyli w moją stronę. Ale ich nieruchome oczy zdawały się patrzeć w pustkę. Mój tata nie zareagował na delikatne ściśnięcie ramienia. Wysunęłam więc dłoń i z niepokojem obejrzałam się za siebie.
Przy wejściu do kościoła, na zimnej posadzce, siedział chłopak o hipnotyzująco niebieskich oczach. Ołówek w jego dłoni poruszał się sprawnie na sporej wielkości szkicowniku. Co chwilę odrywał wzrok od rysunku i spoglądał na mnie mętnymi, rozmarzonymi oczami.
W pewnym momencie uśmiechnął się z zadowoleniem, przesuwając wzrokiem po mojej ślubnej sukni. Podniósł dłoń, w której trzymał przyrząd do rysowania i pokiwał nim w powietrzu.
— Prawie skończyłem, słońce — powiedział, przywołując mnie do siebie. — Chodź, zobacz! Na pewno ci się spodoba!
Przerażona odwróciłam się w stronę Jacka. Ale pod ołtarzem nie było żywej duszy. Nie było również Dagmary, Denisa i wszystkich gości. Mój tata także rozpłynął się w powietrzu.
Spojrzałam na Norberta, a on odwrócił szkicownik i pokazał mi rysunek, który przed chwilą skończył. Na białej kartce papieru uśmiechała się, wystrojona w suknię ślubną, Monika Skrawek. Tylko że jej suknia była bordowa. Zupełnie jak kościelny dywan, po którym przed chwilą stąpałam.
— Ale — zawahałam się, pokazując mu kolor sukni — moja suknia... ona jest...
Zerknęłam w dół na zamaszystą spódnicę, która trochę utrudniała mi poruszanie się i zamarłam.
Od palców stóp po dekoracyjny dekolt spowijały mnie ciemnoczerwone koronki. Zupełnie jak te na rysunku.
— Jest idealna — powiedział Barski i objął mnie w talii. — Ty jesteś idealna.
Chwyciłam krwistą kaskadę koronek w dłonie i próbowałam wyślizgnąć się z objęć blondyna. Ale jego ręka ani drgnęła. Pachnący kwiatami kościół zaczynał rozmywać się wokół mnie jak rozmoczone akwarele. Tylko człowiek o przeraźliwie błękitnych oczach nadal był realny i wyraźny. Wszystko wokół mnie zaczęło wirować, jakbyśmy obydwoje stali na cokole, który obracał się wokół własnej osi. Chciałam zamknąć oczy, by nie patrzeć w blade lico mężczyzny, który powoli wpadał w zwyczajne sobie odrętwienie. Ale nawet przez zamknięte powieki widziałam mętny wzrok, który przyprawiał mnie o dreszcze.
— Zostaw mnie! — krzyknęłam, próbując strącić go z tej makabrycznej karuzeli, na której się znajdowaliśmy.
— To ja! — odezwał się Barski dwoma różnymi głosami.
Rozpłakałam się z niemocy.
— Nie rób mi krzywdy — zaniosłam się płaczem i zaraz potem wylądowałam w ramionach Jacka, całkowicie budząc się z koszmarnego snu.
— To tylko sen — powiedział, tuląc mnie do siebie trochę zbyt mocno. — To ja. Jesteś ze mną. Nikt cię nie skrzywdzi.
Z trudem łapałam oddech. Żeby upewnić się, że mówi prawdę, spojrzałam na dekolt swojej nocnej piżamki. Byłam bezpieczna. Nie było żadnego upiornego ślubu. I nie było Barskiego.
Już nigdy i nigdzie go nie będzie.
🔹
Nazajutrz obudziłam się, prawie nie pamiętając, co mi się śniło. Nie byłam też do końca pewna, czy Jacek naprawdę tulił mnie w swoich ramionach ubiegłej nocy, czy to też był tylko sen. Miejsce po drugiej stronie łóżka było puste i zimne.
Z niechęcią zaczęłam szykować się na śniadanie. Tak naprawdę w ogóle nie miałam apetytu. Jedyną pozytywną rzeczą tego weekendu miały być oświadczyny Denisa. Cieszyłam się, że obydwoje z Dagmarą wrócą z dzisiejszej kolacji jako narzeczeni. Byłam pewna, że Daga zgodzi się zostać żoną Denisa. Moje serce wypełniała dziwna ekscytacja na samą myśl, że moja przyjaciółka niczego się nie spodziewa.
Wystrojona w jeansową sukienkę do kolan, zapinałam właśnie na kostce beżowe sandałki, kiedy drzwi mieszkania otworzyły się z hałasem. Jacek zmierzył mnie badawczym wzrokiem. Ale w jego zachowaniu nie było niczego niezwykłego.
— Zjesz ze mną? — zapytał tak, jakby nie do końca był pewien mojej odpowiedzi.
Zerknęłam na niego spod ciemnej grzywki i uniosłam brwi.
— Już się na mnie nie gniewasz?
Westchnął ciężko i podszedł do mnie, kucając, żebym znalazła się na jego wysokości.
— Nie potrafię w ten sposób, skarbie — powiedział, ujmując w dłonie moje policzki. — Nie powinienem był tak zareagować. Nie jesteś niczemu winna. Wierzę, że to, co mówisz, jest prawdą. — Podał mi rękę i podniósł mnie z kanapy, ciągnąc za sobą w stronę wyjścia. — Chodź!
— Jeszcze dziesięć minut — zauważyłam, kiedy wyszliśmy z mieszkania.
— Wiem — odparł i pociągnął mnie w przeciwnym kierunku niż stołówka. — Muszę ci coś pokazać.
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
Dziękuję, że dotarłeś aż tutaj! Każdy rozdział tej historii powstaje dzięki ogromnej motywacji, jaką dają mi Twoje komentarze i oceny. Jestem niezmiernie wdzięczna za Twoją obecność i cieszę się, że nadal z uwagą śledzisz losy moich bohaterów.
Monika pozbyła się Marka ze swojego życia. Teraz już nic nie powinno przeszkodzić jej w planowaniu wspólnej przyszłości z Jackiem. W kolejnym rozdziale przekonamy się jednak, że nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top