27. Do dzieła, Skrawek!

Mój kochany tata miał rację. Nadszedł w moim życiu dzień, w którym płakałam ze szczęścia.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam od niego te słowa, byłam cieniem człowieka. Niegdyś ufna i pogodna szara mysz, która całkiem sprawnie brnęła przez życie, starając się nie wyrządzić sobie i innym wielu szkód, nagle któregoś dnia implodowała jak batyskaf. Podwodna puszka, poddana ciśnieniu, przekraczającemu jej techniczne możliwości.

Pamiętam pewną ponurą, deszczową niedzielę. Trochę jak ta z „Gloomy Sunday"*. Czekałam na tramwaj, który miał zawieźć mnie na kolejną bezwartościową pogadankę z terapeutką. Ale mimo że pani Scholz wyjątkowo zgodziła się porozmawiać ze mną w wolnym dla siebie dniu, nie dotarłam do sterylnego gabinetu na Dyrekcyjnej. Zamiast zwyczajnej pięćdziesięciominutowej sesji, mającej nieco uporządkować chaos w mojej głowie, wybrałam bezcelową przejażdżkę tramwajem. A potem kolejnym. I kolejnym. Jeździłam kompletnie bez celu po zatłoczonym, zimnym Wrocławiu, szukając powodu do tego, by dalej trwać. Kolejny dzień, kolejny miesiąc...

Przyszłość najmłodszej pociechy państwa Skrawek była czarną dziurą, która pochłaniała wszystko wokół siebie. Gdyby własna ciotka wylała mnie z pracy, prawdopodobnie bym jej jeszcze za to podziękowała. Miałam gdzieś to, jaka jest pogoda i czy tego roku czeka nas „rekordowo gorące lato". Chciałam nie czuć. Nie pamiętać. Wcisnąć reset i upodobnić się do syjamskiego kocura Eweliny: spać, od czasu do czasu zaspokoić głód i potrzeby fizjologiczne, a potem znowu udawać, że nie istnieję, zwijając się w kłębek pod wielką kołdrą.

Depresja to stąpanie po cienkim lodzie. Na początku nie jesteś świadomy tego, że tafla pod tobą w każdej chwili może się załamać. Mówisz sobie: „Jest ok. Inni śmigają, więc i ja dam radę! To nie może być aż tak niebezpieczne!". I faktycznie. Przez jakiś czas „śmigasz" przez to życie. Otwierasz oczy, wstajesz, ogarniasz się, pojawiasz się w pracy, uśmiechasz do przyjaciół i siorbiesz kawę w Starbucksie. Aż pewnego dnia wszystko nagle traci swój sens, zapach i smak. Nie masz siły zwlec się z łóżka. Nie widzisz powodu do tego, żeby wziąć kolejny prysznic. Bywa, że nie czujesz głodu ani zimna. Zamarzasz od środka, jak dekoracyjny Mikołaj na świątecznym jarmarku. Lód pod tobą zaczyna pękać. Widzisz ludzi, wyciągających do ciebie ręce. Ale ty jesteś bardziej zainteresowany tym, co stanie się, kiedy wpadniesz do wody, niż tym, żeby sięgnąć po pomoc.

27 grudnia 2016 roku wpadłam w przerębel. Przez kilkanaście sekund czułam błogi spokój. I wielką ulgę, że odtąd wszystko będzie prostsze. Nie będzie żadnego jutra, żadnego „powinnaś". Słońce zaświeci dla całej reszty, nie dla mnie.

Wylądowałam w szpitalu na Borowskiej. Na szczęście wystarczająco szybko, by można mi było wypłukać żołądek. Po zabiegu padłam wycieńczona i spałam kilkanaście godzin z przerwami na szpitalne procedury. Czułam się tak, jakby ktoś wlał mi do przełyku płyn do udrażniania rur. Bolała mnie klatka piersiowa. Miałam kilkuminutowe ataki arytmii. Nie mogłam pić, a widok jedzenia napawał mnie przerażeniem. Dopiero po kilku dniach wróciła mi trzeźwość umysłu i poczułam się trochę lepiej fizycznie. Psychicznie byłam zrujnowana. Zapłakanych twarzy moich rodziców i przyjaciółek do końca życia nie wymażę z pamięci.

Przetrwałam. Tylko dlatego, że ktoś kochał mnie bardziej niż ja siebie. Moje wagoniki wróciły na tory. Powoli zaczęły toczyć się przed siebie. A potem nadeszło lato. Wsiadłam do pociągu, który zawiózł mnie na drugi koniec Polski. Marzyłam tylko o tym, by zobaczyć Bałtyk. Dostałam dużo więcej. Ktoś chwycił mnie za rękę i przywrócił do życia. Dał mi wiele powodów do tego, by trwać - bezwarunkową miłość, bezpieczeństwo, motywację i wiarę w to, że czasami warto postawić wszystko na jedną kartę.

Podobno szczęśliwym człowiekiem jest ten, kto po zachodzie słońca cieszy się z tego, że wzeszły gwiazdy**. Tego sierpniowego sobotniego wieczoru cieszyło mnie wszystko: zachodzące słońce, rąbek księżyca i każda z miliarda gwiazd, które zaświeciły na niebie. Cieszyło mnie, że razem z Jackiem podjęliśmy pierwszą poważną decyzję w naszym wspólnym życiu.

Na początku października mieliśmy wyjechać razem do Gdańska, a w listopadzie odwiedzić moich rodziców we Wrocławiu. Mieliśmy też spędzić pierwsze święta razem. Kolejny rok zapowiadał się dla nas jeszcze cudowniej. Na początku kwietnia Dagmara miała wyznaczoną datę porodu. Planowałam pomóc jej aż do czerwca w Gdańsku, a później razem z nią, maleństwem i świeżo upieczonym tatusiem Denisem dołączyć do Jacka w „Primaverze".

Nie pamiętam momentu w swoim życiu, w którym tak bardzo cieszyłyby mnie dalsze plany. Przeszłam totalny reset. Zupełnie jakby ktoś usunął ze mnie złośliwe oprogramowanie, odpowiedzialne za psychicznego doła, utratę wiary w ludzi i brak motywacji do życia i zastąpił je nowym. Poczułam się tak, jakbym dostała nowe części i długoletnią gwarancję. Szansę, którą musiałam teraz wykorzystać najlepiej, jak tylko potrafię.

W niedzielny poranek po naszych zaręczynach obudziły mnie słodkie pieszczoty, pachnące świeżym, męskim żelem. Wilgotne pocałunki na skroni i czuły szept. Przez kilka sekund upajałam się przyjemnym doznaniem, które rozsiało gęsią skórkę po całym moim ciele. Wiedziałam doskonale, do kogo należą ciepłe dłonie, delikatnie odsuwające z mojej twarzy kosmyki włosów. Senne marzenia powoli zaczynały przegrywać z rzeczywistością. Ale tym razem to rzeczywistość była bardziej atrakcyjna niż wytwory mojej wybujałej wyobraźni.

Słyszałam słowa, wypowiadane cichym, łagodnym głosem. Nie rozumiałam jeszcze ich znaczenia, ale było mi tak dobrze, że nie miałam ochoty na energiczną pobudkę. Bezlitosny dźwięk wibracji na nocnej szafce ostatecznie wyrwał mnie jednak z cudownego niebytu.

Otworzyłam oczy i spojrzałam zaspana na ożywioną i uśmiechniętą twarz mojego przystojniaka. „Mój narzeczony" – Uśmiechnęłam się, rozczulona na wspomnienie wczorajszego wieczoru i zmierzwiłam delikatnie jego mokre po prysznicu włosy. – „Nie będę miała najmniejszego problemu, żeby się do tego przyzwyczaić!".

– Kotku, Denis wydzwania od godziny – powiedział nieco głośniej, chwytając telefon i całując mnie w czoło.

– Denis? – Przetarłam oczy i od razu podniosłam się na łóżku.

Jacek odrzucił przychodzącą rozmowę, jeszcze raz nachylił się do mnie i pocałował w policzek.

– Leż – powiedział, przeczesując włosy palcami. – Pewnie chce wiedzieć, o której ma po nas przyjechać.

Kiwnęłam głową i z przyjemnością wpadłam z powrotem w puszyste pielesze, naciągając na głowę białą kołdrę.

– Mogę mu powiedzieć? – zapytał nagle, właściwym sobie, poważnym tonem.

Zerknęłam na niego spod kołdry. Był zbyt daleko, żebym mogła chwycić go za pasek tych jego włoskich gatek od Armaniego i zaciągnąć z powrotem do łóżka, żeby dał mi to, czego w tej chwili znowu domagało się moje ciało. A nawet gdybym mogła go sięgnąć, najpewniej stchórzyłabym i zdusiła w sobie palącą potrzebę oddania mu się tego pięknego poranka. Miałam obok siebie faceta, na którego punkcie kobietom przewracało się w głowach. W dodatku prawie nagiego, z pewnością chętnego na kolejne igraszki i podobno zakochanego we mnie do szaleństwa. Ale moja wycofana natura nakazywała mi w tej chwili zachować klasztorną niemal wstrzemięźliwość. Musiałam pilnie usunąć efekty wczorajszych szaleństw - z powiek, rzęs, włosów i całej reszty, które to niedoskonałości najwyraźniej w ogóle mu nie przeszkadzały. Mimo to całkowicie rozmiękczyła mnie jego mina. Stał obok łóżka, patrzył na mnie zawadiacko i nie przestawał się uśmiechać. Oczywiście po swojemu - oszczędnie i bez euforii. Ale, biorąc pod uwagę to, jak rzadko mu się to zdarzało, w tym momencie chyba należałoby otworzyć kolejną butelkę szampana.

A propos trunków wyskokowych. Wczorajszego wieczoru nie tylko zjedliśmy wyjątkowo uroczystą kolację w „Ristretto", ale jej właściciel, Antonio wyciągnął z czeluści swojej piwniczki kilkuletnie toskańskie czerwone wino i podarował nam je w prezencie. Jacek nie raczył mnie wcześniej poinformować, że on i Moretti znają się od ponad piętnastu lat. Poinstruował swojego kolegę, że kolacja, wbrew mojej decyzji, musi być wyjątkowa. Tak więc dostaliśmy najlepszy stolik na piętrze, gdzie było dużo bardziej kameralnie, a do jedzenia przepyszne makarony i owoce morza. Po tak wykwintnej uczcie, kiedy poziom upojenia gości lokalu wyciągnął ich na parkiet, przetańczyliśmy pół nocy w rytm kiczowatych włoskich hitów.

Prawie do bladego świtu spacerowaliśmy brzegiem morza, trzymając się za ręce. Nie wiem, kiedy i jak dotarliśmy do hotelu. Pamiętam jedynie otwieranego z hukiem szampana, siebie nagą, leżącą pod jego ciężkim, gorącym ciałem i to, jak kochaliśmy się przy blasku świec, patrząc sobie w oczy.

– Chcesz mu powiedzieć o zaręczynach? – Podniosłam brwi, goniąc w głowie własne myśli.

Telefon zadzwonił kolejny raz. Tym razem odebrał rozmowę, z irytacją marszcząc czoło. Spojrzał na mnie wyczekująco i odezwał się do swojego natrętnego przyjaciela:

– Mówiłem Ci, że zadzwonię! Stało się coś?! – Przetarł niecierpliwie twarz i uśmiechnął się w odpowiedzi na słowa swojego rozmówcy. – Dobra, przełączam cię na głośnik, zachowuj się! – powiedział, klikając na odpowiednią ikonkę i rzucając telefon na łóżko obok mnie. Sam zaś pomaszerował do łazienki, z dezaprobatą mrucząc pod nosem.

– Dobra, dobra! – odezwał się dziwnie podekscytowany Denis. – Czekam od wczoraj! Nic! Żadnych SMS-ów, żadnej wiadomości na WhatsAppie! Może mi ktoś w końcu powiedzieć...

– Zgodziłam się, Denisku – odpowiedziałam, starając się opanować śmiech.

Po drugiej stronie nastała dziwna cisza. Mogłabym przysiąc, że w głośniku słyszałam nie tylko Denisa. W tle szeptały ze sobą co najmniej dwie osoby.

– Możesz powtórzyć? – odezwał się po chwili blondyn, ewidentnie próbując kogoś uciszyć.

– Powiedziałam „tak"! – Parsknęłam śmiechem, a dwie sekundy później po drugiej stronie rozległy się piski, wrzaski i śmiech kilku osób.

– Gratulacje!!! – krzyknęła Dagmara i ktoś, kto brzmiał jak Ewelina Matusz.

– Jeeeezuuu, jak dobrze! Jeszcze tydzień i bym go zamordował własnymi rękami! – westchnął z radosną ulgą Denis. – Czy ty wiesz, przez co ja musiałem przechodzić przez ostatnich kilka dni?

– Bruska, słyszę cię! – Z łazienki dobiegł nas groźny pomruk.

– Jestem wrakiem człowieka przez te wasze zaręczyny! A facet od pierścionka rozważa zmianę profesji! – Denis znowu uciszył kogoś za swoimi plecami i wrócił do rozmowy. – Plan jest taki, że przyjeżdżam po was o siedemnastej. Może być?

– Czemu o siedemnastej? – zapytał mój narzeczony, wchodząc do sypialni i zapinając zegarek na przegubie dłoni.

– Dacie radę przedłużyć jakoś check out? Potrzebuję czasu.

– Co ty kombinujesz? – Jacek ściągnął swoje ciemne brwi i usiadł obok mnie na łóżku.

– No cicho bądźcie, bo nic nie słyszę! – krzyknął blondyn do osób mu towarzyszących. – Nic takiego! Niespodzianka! Nie interesuj się.

– Ty ze stołówki dzwonisz? – Spojrzał na mnie z figlarnym uśmieszkiem i pogładził dłoń, na której lśnił piękny pierścionek z niebieskim kamieniem.

– Stary, muszę kończyć! – rzucił Denis, cicho odchrząkując. – O siedemnastej czekam na was pod hotelem.

– No dobra – odparł podejrzliwie Jacek i zakończył rozmowę, odkładając telefon na szafkę.

Położył się na łóżku, przygarniając mnie do siebie.

– Nie bądź zaskoczona, jeśli po powrocie wszyscy na campie będą wiedzieć o tym, co się stało, ok? – powiedział, głaszcząc mnie po plecach.

– Myślisz, że więcej osób słyszało naszą rozmowę? Denis chyba nie rozniósłby...

– Denis jest jak szczeniak. Nie panuje nad swoimi emocjami. Poza tym był na stołówce.

Jęknęłam jak dziecko, a on uśmiechnął się i ze zrozumieniem przytulił mnie mocno do swojej piersi.

– Martwi mnie tylko to, że twoi rodzice mogliby dowiedzieć się tego nie od nas, a od obcych – powiedział poważnym głosem. – Nie rozmawiałaś z nimi jeszcze o przeprowadzce, prawda?

Spojrzał na mnie uważnie, a ja skrzywiłam się, potwierdzając jego obawy.

– Przepraszam. Miałam to zrobić zaraz po tej imprezie. A potem... no wiesz. Nie miałam jakoś do tego głowy.

Zamyślił się przez chwilę, sięgając po kosmyki moich włosów. Łaskotał mnie nimi po ramieniu. Z jakiegoś powodu poczułam się tak, jakbym faktycznie nie wywiązała się z obowiązku wobec moich staruszków. Wiedziałam, że powinnam była już dawno do nich zadzwonić. Ale na obozie działo się ostatnio tak wiele, że kompletnie wyleciało mi to z głowy.

– Coś jeszcze cię martwi, jeśli chodzi o moich rodziców? – zapytałam cicho, widząc jego nieobecny wzrok.

– Oczywiście, że tak – odparł i zakrył oczy przed jasnym światłem, wdzierającym się przez wielkie okna. – Nie mam pewności, że zgodzą się na tę przeprowadzkę. Nie mówiąc już o zaręczynach czy ślubie.

– Jestem dorosła, panie trenerze. Zapomniał pan? – parsknęłam śmiechem, łapiąc go za brodę. Uśmiechnął się, nie do końca przekonany, że moja pełnoletność akurat w tym przypadku rozwiązuje problem. I spojrzał na mnie, jak na dziewczynkę, która próbuje go przekonać, że jest już dorosłą kobietą. – Nie potrzebuję ich zgody ani na przeprowadzkę ani na ślub. – Westchnęłam ostentacyjnie. – Poza tym moja matka cię uwielbia, choć nawet nie widziała cię na oczy. Myślę, że nie masz się o co martwić.

Łypnął na mnie swoimi srebrnymi, za każdym razem wzbudzającymi niezrozumiały respekt, ślepiami i dotknął mojej twarzy, uśmiechając się oszczędnie.

– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę cię w białej sukni – powiedział cicho, skanując mnie wzrokiem.

Mój żołądek z jakiegoś powodu skręcił się w supełek, a puls przyśpieszył, wywołując nieprzyjemne uczucie nerwowości.

– Życie z tobą jest jak te twoje poranne zajęcia – prychnęłam szyderczo, żeby zamaskować napięcie. – Czasami nie mogę za tobą nadążyć i łapię zadyszkę! – Odsunęłam się na swoją połowę łóżka, wpadając głową w białą poduchę. Zamknęłam oczy. – Zawsze ci się tak śpieszy?

Porwał moją dłoń i delikatnie pocałował moje knykcie.

– Nigdy mi się nie spieszyło – mruknął ze śmiertelną powagą. – Ale z tobą wszystko jest inaczej.

Zamilkliśmy na dłuższą chwilę. Do jednej rzeczy zdołałam już przywyknąć. Kiedy opuszczał go dobry nastrój i - tak jak teraz - przywdziewał tę swoją srogą i poważną minę, zwierzając mi się z rzeczy, do których nigdy nie przyznałby się oficjalnie, miałam stuprocentową pewność, że mówi prawdę. Ktoś taki jak on niechętnie otwierał się przed ludźmi. A jeśli to robił, naprawdę bardzo zależało mu na tym, żebym usłyszała te słowa w tej właśnie chwili.

Odwróciłam głowę i z czułością spojrzałam na faceta, który podczas pierwszego naszego spotkania wydał mi się nieczułym i twardym jak skała arogantem.

– Czasami czuję się jak psiak, przywleczony ze schroniska do ciepłego domu – powiedział nagle, błądząc wzrokiem po białym suficie. – Jestem głodny, zziębnięty, a obok mnie stoi ciepłe łóżko i stół zastawiony jedzeniem. Chciałbym wszystkiego naraz, bo boję się, że ktoś mi to zabierze. – Spojrzał na mnie i uśmiechnął się pod nosem. – Pewnie ciężko ci to zrozumieć, ale mniej więcej tak to wygląda z mojej perspektywy.

Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech. „Mój kochany psiak" – pomyślałam z czułością. – „Niby pitbull, ale jednak prostolinijny i dobry". Przesunęłam dłonią po ogolonych policzkach. Zamknął oczy i pocałował moją dłoń, kiedy musnęłam jego wargi. Powędrowałam po skórze do miejsca, gdzie odznaczała się jedna wyraźna zmarszczka między ciemnymi brwiami. Pragnęłam tego samego, co on. Przerażała mnie wizja organizacji samej imprezy weselnej i ślubu. Ale świadomość tego, że niedługo mogłabym zostać żoną Jacka, sprawiała, że kojące ciepło rozlewało się po całym moim ciele.

– Porozmawiajmy o tym na spokojnie, jak skończy się sezon, dobrze? – odpowiedziałam, przytulając się do niego i oddychając z ulgą, kiedy objął mnie ramieniem. – Najpierw muszę porozmawiać z rodzicami o wyprowadzce i zaręczynach. Potem ustalimy, co dalej. Nie możemy na razie niczego planować. Przed zimą na pewno nie zdążymy. Wiosną blondasy zostaną rodzicami, później zacznie się kolejny sezon. Trudno byłoby teraz dołożyć do tego wszystkiego kolejne obowiązki...

– To nie byłby żaden problem – powiedział, cmokając mnie w skroń. – Nie będę cię naciskał. Ale jeśli tylko będziesz gotowa, to wiedz, że nie musisz się martwić, jeśli chodzi o organizację całej tej szopki.

– Jacek, to są ogromne koszty...

– ... których ty ani twoi rodzice nie poniesiecie – powiedział bez wahania.

– Co to za pomysł?! – Zmarszczyłam brwi. – Chyba nie zamierzasz za wszystko płacić sam?

– Oczywiście, że zamierzam! – Uśmiechnął się szelmowsko. – Zostawię ci napiwki dla kelnerów, jeśli będziesz się upierać.

Pacnęłam go w ramię, a on parsknął śmiechem.

– Dogadamy się jakoś, ok? – Delikatnie chwycił moją brodę i spojrzał na mnie czule. – Nie chcę wpędzać cię w koszty. Ale jeśli będziesz się upierać, nie będę z tobą walczył. Wolałbym jednak wziąć na siebie większość wydatków i spraw, które byłyby dla ciebie stresujące.

Westchnęłam ciężko, wyobrażając sobie, jak wiele pracy musi pochłaniać tego typu impreza. Nie miałam absolutnie żadnego doświadczenia w organizacji takich uroczystości. Bywałam co prawda na ślubach członków swojej rodziny, ale zawsze wydawało mi się, że ogarnięcie tak dużego przedsięwzięcia będzie ponad moje siły, jeśli kiedykolwiek zdecyduję się za kogoś wyjść. Miałam wiele zrozumienia dla par, które rezygnują z tej pięknej polskiej tradycji i uciekają w ciepłe kraje, stawiając na pierwszym miejscu komfort własny. Ale sama gdzieś w głębi serca czułam, że chciałabym przeżyć ten wyjątkowy dzień w swoim życiu w sposób tradycyjny. Nawet jeśli weselne harce kojarzyły mi się z kiczem i chałturą.

– Mam liczną rodzinę – miauknęłam, próbując zliczyć jej członków bliższych i dalszych.

– Nie szkodzi.

– Artur w styczniu zostanie tatą. Musiałabym dać mu znać wcześniej.

– Weźmiemy go pod uwagę. Tak jak blondasów.

– Na samą suknię czeka się kilka tygodni, jeśli nie miesięcy.

– Możesz kupić ją nawet jutro.

– Zwariowałeś! – Zaczęłam chichotać, wtulając nos w jego klatkę piersiową. On również zaczął się śmiać.

– No dobra. Wiem, jak to brzmi. – Zdusił w sobie śmiech. – Chodziło mi tylko o to, że możemy to rozłożyć w czasie, przegadać, zaplanować, wspólnie podjąć jakieś decyzje. Nie będę cię popędzał. – Przyciągnął mnie za szyję i zamknął mi usta całusem. – Ale nie licz na to, że temat umrze po tej rozmowie.

– Jesteś w gorącej wodzie kąpany – odburknęłam, próbując zaczerpnąć powietrza.

– Raczej podekscytowany – odparł zadowolony. – Poza tym każdy na moim miejscu byłby tak niecierpliwy.

– Ciesz się lepiej ostatnimi chwilami bycia starym kawalerem. – Pokazałam mu język, a on chwycił mnie, jak pluszaka i przeturlał się ze mną po łóżku tak, że wylądowałam pod nim.

– Nie fikaj mi tu, Skrawek, bo zaraz zmienię zdanie w sprawie tego lania paskiem.

Próbowałam się jakoś spod niego wydostać, ale chichotanie, którego w żaden sposób nie mogłam powstrzymać, pozbawiło mnie sił. A nawet, gdybym odzyskała moc, moje starania i tak wyglądałyby jak walka mrówki ze słoniem.

Próbowałam odepchnąć masę mięśni, która uniemożliwiała mi poruszanie się, ale kiedy uwięził moje nadgarstki przy skroniach, zrozumiałam, że od tej chwili jestem zdana tylko i wyłącznie na siłę swojej perswazji. A może jednak wcale nie miałam ochoty wygrywać tej nierównej walki?

– Temat lania paskiem akurat umarł wczoraj, nie pamiętasz? – drwiłam, z trudem łapiąc powietrze i czując niezależne od siebie łaskotanie w dole brzucha. – Przepadł razem z moim respektem wobec groźnego i upartego pana trenera.

Chciał coś powiedzieć, ale nie wytrzymał i zaczął się śmiać, ani na moment nie uwalniając mnie spod siebie.

– Tak, mój drogi – dodałam prowokacyjnie. – Od kilkunastu godzin jestem twoją narzeczoną. A to oznacza, że nie masz już nade mną żadnej władzy.

– Jakby ci to powiedzieć... – Z trudem stłumił śmiech, marszcząc groźnie brwi i muskając moje czoło wargami. – Nie jesteś w najlepszej pozycji do negocjacji. Ale to takie słodkie, jak zaczynasz cwaniakować.

– Uczę się od najlepszych! – parsknęłam, a on bez słowa wtargnął językiem do moich ust i sprawił, że całe moje ciało napięło się gwałtownie jak struna.

Jak to możliwe, że w sekundę byłam gotowa?! Kołdra, którą próbowałam z powrotem do siebie przyciągnąć, zniknęła tak samo szybko, jak mój zamiar ucieczki z łóżka. Uwolnił moje dłonie. Błyskawicznie pozbył się bokserek, uniemożliwiając mi jakąkolwiek odpowiedź gorącymi pocałunkami. Wtargnął między moje uda. Ciężki, twardy wzwód otarł się o moją kobiecość, powodując rozkoszne dreszcze. Nie pozwalał mi zaczerpnąć powietrza. Chwyciłam go za włosy, dysząc ciężko pod wielkim rozpalonym ciałem. Tantryczne igraszki odeszły w niepamięć. Samiec pozostanie samcem. Prędzej czy później gdzieś w jego męskim umyśle wskaźnik podjarania przekroczy dopuszczalne normy i nastąpi przegrzanie.

– Mieliśmy iść na śniadanie, panie Makos! – wydusiłam z ledwością, wijąc się pod nim niecierpliwie. – Co pan wyrabia?

– Przywracam respekt. – Uśmiechnął się szelmowsko i - bez ostrzeżenia - chwycił mnie w pół i przewrócił na brzuch.

Wybuchnęłam nerwowym śmiechem i podniosłam się do klęku. Przylgnął do moich pleców razem z wielkim, sterczącym penisem, który niecierpliwie zagłębiał się między moimi pośladkami. Jego prawe przedramię unieruchomiło mi głowę. Wślizgnął się językiem do ucha. Wygięłam się do tyłu, oplatając dłońmi jego kark. Niecierpliwymi palcami lewej ręki powędrował w dół, przez brzuszek, prosto do mojej łechtaczki. Bez zbędnej gry wstępnej zaczął bawić się moim najwrażliwszym miejscem, uśmiechając się lubieżnie, kiedy moje ciało przestało protestować i całkowicie się mu poddało.

– Czemu nic nie mówisz? – szepnął mi do ucha, coraz ciężej oddychając. – Przed chwilą byłaś taka rozgadana.

– Nawet w takiej chwili potrafisz być wredną małpą – odparłam z trudem, denerwując się nieco, że potrafi doprowadzić mnie do stanu, w którym może zrobić ze mną wszystko.

Poczułam palec, odważnie zagłębiający się w moim gorącym wnętrzu. Mruknął zadowolony, kiedy napotkał obfitą ilość wilgoci.

– Tak bardzo ci przeszkadza ta władza, którą czasem nad tobą mam? – zapytał niskim, drżącym głosem i wsunął we mnie palec prawie do samego końca.

Pisnęłam z powodu intensywnych skurczy. A on wysunął się ze mnie i przyciągnął mnie do siebie delikatnie, tym razem okręcając sobie moje długie włosy wokół palców. Poczułam lekkie szarpnięcie. Moje serce niespokojnie zaczęło tłuc się w piersi.

– To nic złego, jeśli czasami chcesz być ostro zerżnięta – mruknął mi w ucho, z satysfakcją obserwując moją reakcję.

A moja reakcja była jednoznaczna. Nie poznawałam swojego ciała. W dole brzucha odczuwałam cholernie przyjemne mrowienie, a moje uda były wilgotne od soków. Serce prawie wyrywało się z klatki piersiowej. Ilość tlenu w powietrzu zdawała się maleć z każdą sekundą. Pragnęłam czegoś rozpaczliwie, ale sama nie wiedziałam, czego. To nie było zwyczajne pożądanie i apetyt na kolejny orgazm. To był pieprzony, prymitywny instynkt poddania się silniejszemu i atrakcyjnemu osobnikowi.

Pan M. momentami starał się zgrywać potulnego, skłonnego do delikatnego wytresowania „psiaka". Ale pod pewnymi względami wydawał się być niereformowalny. Był typem dominującym - w łóżku, w życiu zawodowym i życiu prywatnym. Paradoksalnie to, co czyniło go tak atrakcyjnym w seksie, komplikowało współżycie na innych płaszczyznach. W tej jednak chwili miałam w nosie to, jak wielki wysiłek będę musiała włożyć w udomowienie mojego pitbulla. Był doskonały w swojej niedoskonałości i jak nikt potrafił rozpalić we mnie ogień.

– Zrób to – szepnęłam gorączkowo, próbując odchylić do tyłu głowę. On jednak nie zwalniał uścisku i nadal trzymał mnie za włosy, pieszcząc mój kark i szyję.

– Mhm – mruknął zadowolony z efektu, jaki udało mu się osiągnąć. – Ale najpierw ty coś dla mnie zrobisz, aniołku.

Delikatnie odwrócił mnie w swoją stronę, nadal trzymając mnie w garści. A potem przyciągnął siłą do wielkiego, stojącego penisa. Nie zdążyłam nawet zwilżyć warg. Bezwstydnie wtargnął do moich ust, wydając z siebie niski pomruk podniecenia.

Zaszumiało mi w głowie. Miałam ogromną ochotę na to, żeby pieścić się sama, ale mi na to nie pozwolił.

– Bądź grzeczna – syknął z rozkoszy, przyciągając mnie do siebie jeszcze bliżej. – Zaraz się tobą zajmę.

Moje mokre usta z trudem przesuwały się po twardej, żylastej powierzchni. Czułam, jak nadal rośnie pod wpływem intensywnych pieszczot. Nie mogłam doczekać się chwili, kiedy poczuję go głęboko w sobie. Ilekroć docierałam do swojej granicy, jego potężne ciało spinało się gwałtownie, a dłonie zaciskały w pięści. W pewnym momencie odsunął mnie od siebie, z trudem łapiąc powietrze.

– Dość! – warknął, walcząc z nadchodzącym orgazmem.

Delikatnie pchnął mnie z powrotem na łożko. Przyciągnął mój tyłek i od razu wsunął we mnie palec, zmuszając moje ciało do gwałtownej reakcji. Jęknęłam z rozkoszy. Po moim ciele rozbiegły się miliony malutkich mróweczek. Ilość mojej wydzieliny ośmieliła go do intensywniejszych ruchów. Miałam nieodparte wrażenie, że z każdą sekundą narasta w nim coś, czego za moment nie będzie mógł powstrzymać ani kontrolować. Poczułam drugi palec, wślizgujący się w moją kobiecość i skrzywiłam się z bólu.

– Mam przestać? – zapytał, na moment luzując kitkę włosów, owiniętą o jego dłoń.

– Nie! – stęknęłam, wypinając się jeszcze bardziej.

Uśmiechnął się zadowolony i wbrew protestom, wysunął się ze mnie, kładąc mnie na brzuchu.

– Powiedz mi od razu, jak będzie bolało, ok? – szepnął mi do ucha, wtłaczając w nie falę gorącego powietrza i - nie czekając na odpowiedź - przygniótł mnie do łóżka, wchodząc we mnie od tyłu i wypełniając moją spragnioną dziurkę po brzegi.

Krzyknęłam bardziej z zaskoczenia niż bólu. Ale zaraz potem poczułam, jak bardzo jest podniecony i zagryzłam wargi w bolesnym grymasie. Odpłynęłam, zakleszczona w mocnym uścisku. Ciężkie biodra wbiły się w moje delikatne pośladki i nie pozostawiły żadnej możliwości manewru. Dopiero po kilku sekundach zdołałam przyzwyczaić się do maksymalnego rozmiaru pana trenera. Coraz szybsze i mocniejsze tarcie sprawiało, że zacisnęłam dłonie na skórze jego przedramion. Jęczałam z rozkoszy i skurczy, jakie raz o raz wstrząsały moim ciałem. Moja cipka przeżywała intensywne tortury. Byłam pewna, że zaraz po tym nie będę w stanie normalnie usiąść na tyłku. Ale to, co mi robił, było tak cholernie przyjemne, że miałam gdzieś to, co będzie potem.

– Nie chcę ci sprawiać bólu, skarbie – wydyszał, zwalniając na chwilę i gryząc mnie po płatku ucha.

– Ale ja tego chcę – jęknęłam, walcząc z oddechem.

Zwolnił na moment i z czułością całował moją skroń. Może ostatni raz zastanawiał się nad tym, czy powinien mi się sprzeciwić i przerwać te zbyt intensywne, jak na mnie, pieprzenie. Ale było za późno. Poziom mojej irytacji niebezpiecznie zbliżał się do granicy. Chciałam tego, do cholery i nie miałam zamiaru w takiej chwili rezygnować z fajerwerków, których nigdy w życiu nie zapewnił mi żaden inny mężczyzna.

Podniosłam pośladki, kiedy zwolnił tempo. Moje paznokcie wbiły się w jego skórę, a on warknął z podniecenia i tym razem bez wahania, przycisnął mnie do łóżka, szarpiąc za moje długie kosmyki.

Nie musiał już pytać, czy coś mnie boli i czy jest mi z tym dobrze. Nasi hotelowi sąsiedzi na pewno słyszeli, że przeżywam intensywną rozkosz. Byłam mocno rżnięta przez faceta, który był cholernie dobry w te klocki i choć przez jedną krótką chwilę nie miałam zamiaru bawić się w niewinną dziewczynkę.

Nie chciałam walczyć z nadchodzącym spełnieniem. Bez trudu doprowadził mnie do silnych skurczy mocnymi i szybkimi pchnięciami. Ostatni raz zacisnęłam mięśnie, czując w sobie wielkiego, drgającego pod wpływem nadchodzących skurczy, penisa. Próbował opóźnić i swój i mój orgazm, ale moje ciało zadecydowało samo. Wydałam z siebie głośne stęknięcie wskutek silnego spazmu, który wstrząsnął moim ciałem. Opadł ciężko w moje włosy i warknął z rozkoszy, uwalniając w moim wnętrzu długo wstrzymywane zwierzęce pożądanie.

Ognisko w mojej głowie zostało ugaszone. Poczułam się jak młoda kotka, która nie potrafi kontrolować swojego popędu przed napalonym kocurem. Chociaż, gdyby się tak nad tym dłużej zastanowić, bardziej adekwatnie opisałby nas w tej chwili kadr z przyrodniczego filmu, czytanego przez Krystynę Czubównę. Mój wielki, ciężki lew zaspokoił swoją palącą potrzebę, przyciskając do ziemi swoją lwicę. Różnica była jednak taka, że samica sama się o to prosiła, a samiec zadbał o to, żeby zapamiętała na długo ich wspólne igraszki.

🔹

Śniadanie w hotelowej restauracji z oczywistych względów przepadło. Na szczęście naleśnikarnia w centrum miasteczka była już otwarta. Opuściliśmy więc nasze miłosne gniazdko i pomaszerowaliśmy przez skąpany w słońcu deptak Morskiej, prosto do pachnącej słodkością tawerny.

Znowu czułam się, jak we śnie. Szumiało mi w głowie od nadmiaru bodźców. Wnętrze baru tonęło w kremowo-różowych barwach i przypominało trochę amerykańską śniadaniownię: jasne, skórzane kanapy, ustawione w boksy, pastelowe stoliki, minimalistycznie ozdobione mikro-serwetusią i pojedyńczym kwiatem oraz wielkie fotografie na ścianach, pokazujące to, z czego amerykański naród jest tak bardzo dumny. Z zaciekawieniem oglądałam zdjęcia, na których błyszczały stare Lincolny i Chevrolety, żółciutkie jak kanarki, busy Forda, którymi do szkoły wozi się amerykańska dzieciarnia oraz wystrojone w rozkloszowane sukienki pin-up girls, reklamujące Coca-colę i płatki kukurydziane Kellogg's.

Oprócz puszystych jak chmurka naleśników, dostaliśmy doskonałą kawę z dolewką. Zapach czarnego aromatycznego napoju mieszał się z karmelem, wanilią i męskimi perfumami, kiedy siedziałam Jackowi na kolanach, a on zcałowywał z moich ust nadmiar cukru pudru. Nigdy dotąd nie widziałam go tak szczęśliwego, jak podczas tego weekendu. Byłam prawie pewna, że chociaż na kilkanaście godzin zapomniał o pracy, obowiązkach i zmartwieniach. Nie rozmawialiśmy ani o tym, co ostatnio zdarzyło się na campie, ani o problemach w jego firmie. Staraliśmy się również nie poruszać drażliwego dla mnie tematu, w jaki sposób pogodzimy wszystkie nasze plany z obowiązkami i przeszkodami, które staną nam na drodze.

🔹

Po południu spacerowaliśmy brzegiem Bałtyku. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak wygląda nasz związek z perspektywy Jacka. Powoli bowiem docierało do mnie, że może faktycznie ma on powody do zmartwienia i czuje się mimo wszystko trochę niepewnie. Gdyby jego rodzice nadal żyli, na pewno już dawno by im mnie przedstawił. Być może byliby nawet wtajemniczeni w jego plan oświadczyn. Zrobiło mi się przykro, że ja nie zdecydowałam się dać mu tego samego. Miałam nieodparte wrażenie, że bardzo tego potrzebował. Kochałam go nad życie i chciałam, żeby czuł się traktowany poważnie. Tak jak poważnie on traktował mnie. Mogłam co prawda zrobić niewiele, by coś w tej kwestii zmienić. Ale może takie właśnie drobnostki sprawiłyby, żeby poczuł się lepiej i nie martwił się chociaż tym, że mogłabym zmienić zdanie co do naszej przyszłości.

Sięgnęłam po telefon i łagodnym wzrokiem spojrzałam na mężczyznę, który trzymał mnie za rękę i szedł obok mnie zamyślony.

– Muszę do nich zadzwonić – powiedziałam, czując rosnące napięcie. – Powinnam była zrobić to wcześniej. Dla ciebie, dla siebie i dla nich. Martwią się, że niewiele im mówię. Powinni znać prawdę. Jakakolwiek będzie ich reakcja.

Uśmiechnął się pod nosem i kiwnął na smartfona.

– Do dzieła, Skrawek! – zażartował, mentorskim tonem. – Dasz radę. Wierzę w ciebie.

Przewróciłam oczami. Odnalazłam w telefonie numer do mamy i zainicjowałam połączenie video.

Tak jak przypuszczałam, Anka Skrawek potrzebowała kilkunastu sekund, by dotarło do niej, że natarczywy dźwięk dzwonka to jej smartfon i że dzwoni jej rodzona córka. Po chwili w okienku rozmowy ukazała się jej wystraszona na śmierć buzia z nieco przesadnie wypaćkanymi różem policzkami. Świeżo wystylizowane ciemne loczki sprawiały, że wyglądała jak Elizabeth Taylor w latach swojej świetności. Tylko cera, usiana siecią zmarszczek i zmęczone, zmartwione oczy świadczyły o tym, że każdy jej dzień zaczynał się i kończył modłami o bezpieczeństwo i zdrowie bliskich jej sercu.

– Jezus Maria, Monika! – Złapała się za brodę, spoglądając w kamerkę. – Ale mnie wystraszyłaś! Byłam w łazience, nie mogłam...

– Cześć, mamuś! – Uśmiechnęłam się do kamery i zachichotałam z powodu jej zmieszania.

– Ttty mnie teraz widzisz, córciu? – Przysunęła twarz do kamery tak blisko, że przez moment widziałam tylko pory w jej błyszczącej twarzy. – Coś się stało? Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?

– Tak, mamo, wszystko w porządku. Widzę cię. Ale byłoby lepiej, gdybyś nie ruszała tak tym telefonem! – Parsknęłam pod nosem i dodałam: – Nic się nie stało. Nie panikuj. Po prostu chciałam was zobaczyć. Jest tata?

Anka Skrawek westchnęła z ulgą, układając dłoń na swoich wielkich piersiach. Odwróciła się za siebie.

– Tak, jest tutaj. Pomaga mi przy obiedzie – powiedziała już spokojniej i szturchnęła męża w ramię. – Spalisz te kotlety! Mówiłam, zmniejsz na dwójkę!

– Cześć, kluseczko! – Mój tata, ubrany standardowo w swój niedzielny outfit, składający się z kraciastej piżamy, wyzierającej spod ciemnego szlafroka, wyjrzał zza pleców mamy i posłał mi buziaka do kamerki.

Jacek próbował opanować nagłe rozbawienie, które rozświetliło jego ponurą twarz. Ale widziałam, że ledwie walczy.

– Cześć, tato! – odpowiedziałam wesoło swojemu staruszkowi, który w ostatnim czasie stracił większość szpakowatego owłosienia na głowie.

– Gdzie ty teraz jesteś? Czemu tam tak wieje? – zapytała mama, zaglądając (razem z nami) do schabowych, skwierczących na patelni.

– Jesteśmy nad morzem... – Nie dokończyłam, bo mój ojciec wszedł mi w słowo.

– Jacuś jest z tobą? – zapytał, szczerząc się do kamery.

Zmarszczyłam brwi.

– „Jacuś"?! – żachnęłam się, łypiąc to na moich rodziców, to na Jacka.

Mój świeżo upieczony narzeczony nie wytrzymał i parsknął śmiechem, obejmując mnie w talii. Stanął za moimi plecami i nachylił tak, żeby moi rodzice mogli go zobaczyć.

– Cześć Grzesiek, cześć Aniu! – przywitał ich wesoło.

Spojrzałam na wielką kłodę drewna, leżącą przed nami na piasku i wyobraziłam sobie niecenzuralną scenę, w której mój przyszły mąż dostaje nią prosto w zdradziecki łeb.

– O co tu chodzi, do cholery?! – zapytałam zmieszana. – Poznałeś mojego tatę?! Kiedy?!

– Co „kiedy"? Co „kiedy? – Zachichotał mój ojciec, opuszczając miejsce kucharzenia. – A wtedy, jak byłaś chora na przykład! Zresztą co to ma teraz do rzeczy? Porozmawialiśmy sobie jak mężczyzna z mężczyzną. Nic ci do tego!

Skrzywiłam się i spojrzałam zdezorientowana na Jacka.

– Nic mi do tego? – prychnęłam szyderczo. – A może jednak trochę. Jestem waszą córką!

– Mówiłem wam, że będę miał przekopane, jak się dowie! – odparł wesoło Jacek i cmoknął mnie w policzek.

– Gdyby nie Jacuś, to NIC bym nie wiedziała! – Poskarżyła się Anka i zrobiła jedną z tych swoich min, która z reguły zamyka ludziom buzie. – Całe szczęście, że dzwonił, bo już miałam się tam z ojcem do was wybierać!

– Mówiłam wam, że wszystko u mnie w porządku – odparłam bezsilnie i chciałam coś dodać, ale mój tata znowu mi przerwał.

– Przyjedziecie do nas w październiku? Mówiłeś, że potem masz wolne?

– W listopadzie raczej – odpowiedział Jacek, poprawiając zmierzwione wiatrem włosy. – W październiku niestety muszę być w Gdańsku.

– Super! – ucieszyła się mama. – Musimy tylko jeszcze ściągnąć jakoś Artura i Victorię. Oni bardzo chcą się z wami zobaczyć.

– Wiem, mamo. Ja też bardzo chciałabym ich zobaczyć. – W tej samej chwili dotarło do mnie to, co powinno było dotrzeć już dużo wcześniej. – Wiecie o mojej przeprowadzce?!

Anka z Grześkiem spojrzeli po sobie wymownie. To mi wystarczyło.

– Czyli wiecie! – syknęłam. – A ja tu się martwię, jak mam wam o tym wszystkim...

– To nie tak, kluseczko! – Tata stanął w ich obronie. – Domyśliliśmy się, że nie będziesz chciała wracać. Braliśmy pod uwagę, że będziesz chciała zostać nad morzem.

– Niczego nie ustalaliśmy za twoimi plecami – dodał Jacek, głaszcząc mnie po plecach. – To ma być twoja decyzja.

– A czego ty się bałaś, dziecko? – dodał mój ojciec. – Że będę na ciebie krzyczeć, czy jak? Czy kiedykolwiek tak było?

– Pamiętasz, jak zrobiłam ci wzorki patykiem na ławce, którą dopiero co pomalowałeś? – powiedziałam, a moi rodzice i Jacek zaczęli się śmiać.

– Kiedy to było! – Grzesiek Skrawek spojrzał nagle badawczo w kamerkę. – Zaraz, chwilę. Coś tu jest jednak chyba na rzeczy, że dzwonisz. Coś chyba jednak ukrywasz przed staruszkami, co? Chyba nie jesteś...

– Nie jestem w ciąży! – Westchnęłam ciężko, czując, że zaczynam się denerwować.

– Twoja córka to bardzo porządna dziewczyna – wtrącił Jacek. – Powiedziała mi, że wszystko ma być po kolei albo wcale.

Grzesiek i Anka spojrzeli po sobie, dziwnie zadowoleni. Byli jedną z tych par, która czasami rozumie się bez słów. Teraz byliśmy świadkami tego fenomenu.

– Moniczko? – Mama zatrzepotała rzęsami, subtelnie domagając się wyjaśnień. Ale ja czułam się, jakbym właśnie połknęła kij od miotły.

– Wczoraj wieczorem oświadczyłem się waszej córce i powiedziała „tak" – wypalił „Jacuś", a moje nogi zrobiły się jak z waty.

Zakryłam usta i przerażona spojrzałam na rodziców. Moja mama zrobiła dokładnie to samo. Mój ojciec natomiast uśmiechnął się od ucha do ucha i objął Ankę swoim silnym ramieniem.

– To prawda? – Moja rodzicielka potrzebowała chwili, żeby odzyskać zdolność mówienia. – Jesteś pewna? Na pewno tego chcesz? To znaczy, no wiesz. Jesteś dorosła, samodzielna. Nie możemy ci mówić, co masz robić, a czego masz nie robić. Nie mieliśmy czasu, żeby zobaczyć was razem. Ale poznaliśmy trochę Jacka, rozmawialiśmy z nim, wiemy, że to poważny facet, a nie jakiś... – Skrzywiłam się, modląc w duchu, żeby nie rozwijała swojej myśli. – Chodzi mi tylko o to, że to bardzo poważna decyzja. Rozumiesz, prawda? Bardzo poważna...

– Tak, mamo. Rozumiem – odparłam, oddychając z ulgą. Poczułam, jakby ktoś usunął ciężki głaz, pod którym leżałam od kilku tygodni. – Jestem dorosła i jestem pewna, że tego chcę. Inaczej bym się nie zgodziła.

Jacek objął mnie mocniej.

– Wiem, że to trochę szybko – dodał, teraz zupełnie poważnie – ale nie mogłem czekać z tym dłużej. Kocham waszą córkę nad życie i możecie być pewni, że dam jej wszystko, czego tylko zapragnie. – Moja matka nagle zaczęła walczyć ze łzami. Natomiast mojemu ojcu uśmiech nie schodził z ust. Z jakiegoś powodu było to równocześnie irytujące i wzruszające. – Nie jestem gówniarzem i mogę was zapewnić, że niczego nie będzie jej ze mną brakować.

Spojrzałam na niego wzruszona. Moje serce zatrzepotało gdzieś pod żebrami. Objęłam go w talii, przytulając się do wielkiego ramienia.

– Cieszymy się. – Anka przetarła dłonią oczy. – Naprawdę bardzo się cieszymy.

Grzesiek cmoknął ją w różowy policzek i wybawił żonę z opresji.

– Cieszymy się bardzo!

– To kiedy ten ślub? – przerwała mu od razu.

Wybuchnęliśmy śmiechem.

– Ale daj im się nacieszyć! – burknął mój tata. – Wczoraj zaręczyny, a ta już o ślubie!

– Nie rozmawialiśmy jeszcze poważnie na ten temat – powiedziałam, rumieniąc się zapewne jak nastolatka.

– Jeśli chcecie, mogę popytać u nas na parafii...

– Mamo! – zachichotałam nerwowo. – My nawet nie wiemy, gdzie chcielibyśmy wziąć ten ślub. Musimy to przemyśleć.

– No ale chyba jeszcze w tym roku, co? – Anna Skrawek nie dawała za wygraną.

– Jestem za! – wtrącił Jacek i znowu zaczęliśmy się śmiać.

– Widzisz, córciu? – podchwyciła mama. – Jacek chce w tym roku, ja też, tata pewnie też.

– Właściwie czemu nie? – wtrącił mój ojciec. – Póki jeszcze jesteśmy, że tak powiem, na chodzie...

– Jesteście niemożliwi! – Cmoknęłam z dezaprobatą, ginąc w objęciach swojego bruneta. – Zróbmy tak. Porozmawiamy na ten temat z Jackiem. Potem spotkamy się we Wrocławiu i podejmiemy jakieś decyzje, dobrze? Nie wcześniej!

– No dobrze, dobrze! – zgodziła się niechętnie mama. – To przyjeżdżajcie do nas szybko i uważajcie na siebie.

– I dzwońcie częściej! – wtrącił uśmiechnięty tata.

Odpowiedziałam zakłopotanym uśmiechem i przytaknęłam.

– Pozdrówcie ode mnie Artura – powiedziałam – bo pewnie rozmowa z nim będzie pierwszą rzeczą, którą zaraz zrobicie.

Mama wymownie uniosła swoje cienkie, poprawione ciemną kredką, brwi.

– Informujcie nas o wszystkim, kochani! Chcemy wiedzieć o wszystkich waszych planach. – Uśmiechnęła się kokieteryjnie. – A ciebie, Jacku, było nam bardzo miło w końcu zobaczyć.

Jacek uśmiechnął się czarująco.

– Cała przyjemność po mojej stronie, pani Aniu! – rzucił, choć miałam wrażenie, że w przypadku mojej mamy w ogóle nie musiał się starać.

Anka była sprzedana. A mój ojciec powoli oswajał się z myślą, że znalazł się na tym świecie wreszcie ktoś, kogo mógłby zaakceptować jako przyszłego zięcia.

Moi rodzice, wbrew pozorom, nie byli ludźmi, którzy łatwo obdarzali obcych zaufaniem. Nigdy tak naprawdę nie zaakceptowali Marka, mojego byłego chłopaka i niedoszłego narzeczonego. Tolerowali go, przymykali oko na nonszalacki sposób bycia, ale czułam wyraźnie, że mu nie ufają. Drażniło ich, że syneczka Łaskich wychowują pieniądze i układy. Byli świadomi tego, że, wychodząc za dziedzica developerskiej fortuny, prawdopodobnie nigdy nie musiałabym się martwić o swoją przyszłość. 

Ojciec Marka coraz śmielej inwestował na rynku nieruchomości na terenie południowej Polski. Ostatnimi czasy kupował atrakcyjne działki również na Mazowszu, w okolicach Zakopanego i Świnoujścia, które umiłowali sobie niemieccy sąsiedzi. Nie mając większego pojęcia o biznesie, można było zakładać, że - wobec rosnących cen gruntów i niestabilnych wycen innych inwestycji - nieruchomości w tych częściach naszego kraju przyniosą właścicielowi firmy ogromne pieniądze. Ale „sprzedaż" jedynej córki rodzinie, która w wyraźny sposób traktowała innych z góry, od początku wydawała się państwu Skrawek niezbyt dobrym pomysłem. Moja mama wielokrotnie była świadkiem tego, że nie jestem przez Marka traktowana jako równa jemu osoba. W jego zachowaniu zawsze czuła pewną protekcjonalność. I miała rację.

Marek był zapatrzonym w siebie, nowobogackim bucem. Wszystko, co miał, zawdzięczał swojemu ojcu. Nawet mantry o zwycięstwie silniejszych nad słabszymi, które z lubością wygłaszał, nie pochodziły od niego, ale z wąsatych ust Staszka Łaska. Paradoksalnie jednak to właśnie jego syn wyrastał na słabeusza, który nie musiał w swoim życiu kiwnąć palcem, by mieć wszystko to, o co inni musieli walczyć.

Potrząsnęłam głową w geście zniesmaczenia moim pierwszym w życiu „sercowym" wyborem. Świadomość tego, że jeszcze niedawno pchałam się w sam środek świata, którym w głębi duszy gardziłam, nadal uwierało mnie, jak niewygodne szpilki. Uniknęłam życia w niewoli. Postawiłam się ludziom, dla których byłam jedynie małym pionkiem w ich rozgrywce. W jakiś sposób na pewno ich upokorzyłam. Dlatego wizja niechcianego spotkania z Markiem, które czekało mnie w najbliższym czasie, nie pomagała temu, żebym mogła beztrosko oddać się planowaniu następnych kilku miesięcy mojego życia. Musiałam załatwić tę sprawę do końca, żeby odciąć się od przeszłości. Pocieszające było to, że tym razem nie byłam sama ze swoimi problemami. Był ze mną ktoś, kto na pewno nie pozwoli na to, żeby duchy przeszłości stanęły na mojej drodze do szczęścia.

Obecność Jacka sprawiała, że wszystko wydawało się dużo prostsze. Nieprzyzwoitą przyjemność sprawiało mi porównywanie obu mężczyzn. Może dlatego, że mój były facet nie miał najmniejszych szans w starciu z obecnym.

Jacek był dziesięć lat starszy od Marka i mimo to bardziej od niego atrakcyjny. Łaskowi właściwie nigdy niczego nie brakowało. Wysoki, szczupły szatyn o czarującym spojrzeniu piwnych oczu cieszył się powodzeniem u płci przeciwnej, odkąd pamiętałam. Ultradrogie bluzy i buty, kupowane na wypadach za zachodnią granicę, zdecydowanie dodawały mu pewności siebie. Ale nawet to nie sprawiało, że w porównaniu do Jacka mógł czymkolwiek w jakikolwiek sposób zabłysnąć. Przy Makosie niestety wyglądał jak uroczy chłopczyk, który co prawda mógłby mieć co noc inną laskę w łóżku, ale i tak nie wiedziałby za bardzo, co z nią robić.

Marek trwonił pieniądze ojca w zatrważającym tempie, zachowując się tak, jakby jutra miało nie być. Często co prawda dostawał za to od niego burę. Ale kary dla Złotego Chłopca ograniczały się raczej do konfiskaty jednej z trzech kart kredytowych syna i to niestety tylko na czas określony. Po czasie wszystko wracało do normy.

Jacek był zupełnym przeciwieństwem bananowego chłopca. Wszystkiego dorobił się sam. „Primavera", mimo że oficjalnie była spadkiem, wydawała się raczej kulą u nogi, w którą Jacek zainwestował wszystkie zarobione przez siebie pieniądze. Oczywiście lubił markowe rzeczy, uwielbiał drogie zegarki, a jego Ford palił momentami tyle, co Aventador. Ale jego właściciel pomnażał każdy zarobiony przez siebie grosz. Większość zarobionych przez siebie pieniędzy inwestował w nieruchomości i udziały, nie szczędząc przy tym pieniędzy swoim pracownikom.

Marek traktował innych w sposób przedmiotowy. Ci, którzy nie byli mu do niczego potrzebni, stanowili zbędną masę. Miał swoje stałe grono przydupasów - podobnych sobie nowobogackich synalków i córeczki. W większości byli to znajomi lub krewni jego rodziny. W tym zepsutym konsumpcjonizmem świecie nikogo nie dziwił fakt, że mężczyźni żenią się z „grzecznymi i wykształconymi świętoszkami", a bzykają inne. Idealnym przykładem tego, jak wygląda życie panienek, wżenionych w tę rodzinę, był sam Stanisław Łasek. Po mieście chodziły plotki, że sam miał grono luksusowych kochanek, których milczenie kupował fatałaszkami z włoskich domów mody. Jego syn nie mógł obrać innej drogi życiowej niż jego ojciec. Wyrastał w przekonaniu, że bogatym można więcej i nie warto wstępować na prawą ścieżkę, bo się to absolutnie nie opłaca. Staszek wychowywał syna na spadkobiercę. Nieczułego, twardego biznesmena, który w odpowiednim czasie miał przygruchać sobie „porządną" i uległą dziewczynę i szybko postarać się o własnego potomka. Jako uczelniana prymuska, stroniąca od imprez i skandali, nadawałam się cudownie na jego niewolnicę.

Miałam wrażenie, że moi rodzice odetchnęli z ulgą, kiedy poznali mojego szefa. Po moim grudniowym „wyskoku" każdego dnia drżeli o moje zdrowie, tak fizyczne, jak i psychiczne. Bali się, że niewystarczająco bardzo żałowałam tego, co zrobiłam. Powoli musiałam oswajać się z myślą, że nigdy już do końca mi nie zaufają. I wtedy w moim życiu pojawił się Jacek. W ich oczach był moim wybawcą, opiekunem i Aniołem Stróżem. Miał zupełnie inne priorytety niż jego poprzednik. W zupełnie inny sposób traktował ludzi. I przede wszystkim traktował mnie, jakbym była ósmym cudem świata. Ominęły mnie co prawda wszystkie te rozmowy, podczas których poznawali jego intencje i zamiary. Nie wiedziałam, w jaki sposób tak szybko zdołali mu zaufać. Ale wtedy musiało stać się coś poza moim pojmowaniem, bo Anka i Grzesiek Skrawek nieformalnie namaścili go na swojego przyszłego zięcia.

Uśmiechnęłam się pod nosem, maszerując boso mokrym, co chwilę podmywanym przez fale, piaskiem. Poczułam wibracje w kieszeni spodenek. To była wiadomość od mamy:

14:12 A.S. „Miałaś rację, córciu. Bardzo przystojny ten twój Jacek!".

Spojrzałam ukradkiem na mężczyznę, który od kilkunastu minut wyglądał na jeszcze bardziej zadowolonego niż wcześniej. Tak, był cholernie przystojny. Od pierwszej chwili, kiedy go poznałam. Wtedy pod koniec czerwca zachmurzona, kamienna twarz i mrożące krew w żyłach spojrzenie szarych oczu zdawało się wyrażać największą niechęć, może nawet nienawiść do całego ludzkiego gatunku. Teraz wiedziałam doskonale, co kryje się pod maską utkaną z traumatycznych doświadczeń i niechęci do ludzi. Jacek M. był typem survivalowca. Traktował każdy dzień jak wyzwanie. Nie potrzebował - jak Marek - regularnego utwierdzania się w słuszności swoich życiowych wyborów. On był pewny siebie i tego, czego chce. Doskonale wiedział, że tylko on sam ma siłę i władzę nad tym, by coś w jego życiu się zmieniło. Utrata zaufania w ludzi sprawiła, że stał się samowystarczalny. Miał przyjaciół, miał „zastępczą" rodzinę i Denisa. Ale tak naprawdę przez całe życie polegał wyłącznie na sobie. Najpierw został do tego zmuszony przez nieszczęśliwy wypadek rodziców, później świadomie wybrał sprawczość ponad wiarę w szczęśliwe zakończenie.

Czy ja byłam dla niego nagrodą za wszystkie przetarte dotąd szlaki? Jeśli tak było, chciałam wynagrodzić mu wszystkie te złe chwile, których nigdy nie powinien był w swoim życiu doświadczyć. Chciałam stworzyć mu prawdziwy dom. Miejsce, w którym wreszcie mógłby opuścić gardę. Bo żaden człowiek nie jest w stanie iść przez całe swoje życie z zaciśniętymi pięściami.

🔹

 *„Gloomy Sunday" (węg. „Szomorú vasárnap") - „Smutna niedziela", utwór skomponowany w 1933 r. przez węgierskiego pianistę i kompozytora Rezső Seressa. Nazywana jest „węgierską piosenką samobójców" ze względu na rzekomą falę ponad stu samobójstw na Węgrzech, do których miała doprowadzić. Seress napisał kawałek po tym, jak jego narzeczona zerwała zaręczyny. Sam popełnił samobójstwo w 1968 roku w Budapeszcie.

**„Szczęśliwym jest ten, kto przy zachodzie słońca cieszy się wschodzącymi gwiazdami" (Adalbert Ludwig Bolling)


🔹🔹🔹

Witam Cię, drogi czytelniku!

Dziękuję, że dotarłeś aż tutaj! Każdy rozdział tej historii powstaje dzięki ogromnej motywacji, jaką dają mi Twoje komentarze i oceny. Jestem niezmiernie wdzięczna za Twoją obecność i cieszę się, że nadal z uwagą śledzisz losy moich bohaterów.

Nasi bohaterowie zrobili kolejny ważny krok na drodze do ich wspólnego szczęścia. Jaka niespodzianka czeka ich po powrocie do „Primavery"?

Zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.

Przyjemnej lektury!

Pozdrawiam

Sarah Witkac

🔹🔹🔹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top