25. Różowy szalik

▪️

Ten rozdział jest dla Ciebie, N.

Jeśli ja byłam Twoim Słońcem,

Ty byłeś moim Mrokiem.

▪️

Spodziewając się najgorszego, wyjrzałam na parter. Było grubo po szóstej, ale Jacek nadal nie wrócił do mieszkania. Rozejrzałam się po korytarzu. Nigdzie nie było żywej duszy. „Co jest, do cholery? Gdzie się wszyscy podziali?" – pomyślałam zdenerwowana i wybrałam numer do Dagmary. Odrzuciła połączenie. Zerknęłam w stronę stołówki. Zwykle o tej porze kręciło się tu już co najmniej kilka osób. Teraz zauważyłam jedynie Ulę, krzątającą się z talerzami i chłopaka, który pomagał jej ściągać krzesła ze stołów.

Wbiegłam po schodach na półpiętro i prawie zderzyłam się z Kaśką, zbiegającą na parter. Przywołała mnie do siebie.

– Byłaś w „dwójce"? – zapytała, ciągnąc mnie za rękaw w kierunku naszego pokoju na piętrze.

– W „dwójce"? Nie. Czemu?

– Myślałam, że może coś wiesz. – Westchnęła. – Jakaś akcja jest. Nie wiemy, o co chodzi.

Weszłyśmy do pokoju. Ewelina stała na balkonie i paliła papierosa, nie odrywając wzroku - jak się domyśliłam - od budynku chłopaków. Dołączyłyśmy do niej i od razu dotarło do mnie, gdzie podziewa się nasz szef. Matusz strzepnęła popiół z fajki i odezwała się ponurym głosem:

– No i sobie, kurwa, nagrabił, aniołeczek.

– Jacek jest u chłopaków, prawda? – zapytałam, ale nawet na mnie nie spojrzała.

Przed „dwójką" stało kilka osób. Olek, Tomek i Paulina patrzyli to na parter w budynku, to na nasz balkon.

– Makos wyciągnął nas z basenu i chyba poszedł naprostować Barskiemu blond-loki. – Westchnęła ostentacyjnie. – Siedzą tam już chyba ponad godzinę. Nie wiem, o co chodzi, ale to nie wygląda dobrze.

– Widziałaś Dagmarę? Nie mogę się do niej dodzwonić.

– Jest w „dwójce" – odparła, zaciągając się papierosem. – Wszyscy tam są. Denis też. Dlatego właśnie trochę mnie to zastanawia.

Skrzywiłam się boleśnie, przypominając sobie ostatnią rozmowę z Norbertem.

– Powinien był go wyrzucić już wcześniej – powiedziałam bardziej do siebie niż do przyjaciółek. – Jeśli komuś coś się stanie, to będzie tylko i wyłącznie moja wina.

Matusz spojrzała na mnie strofująco i wsunęła dłoń pod moje ramię.

– Też się nad nim litowałam – powiedziała cicho. – On sam jest winien całego tego bajzlu. Nie waż się obwiniać o cokolwiek w tej sprawie. Chciałaś dobrze. Próbowałaś mnie ostrzec. A ja zachowałam się jak wyposzczona idiotka.

– Ewelina – ścisnęłam jej dłoń – ty tym bardziej się za to nie obwiniaj.

Wypuściła powoli powietrze, uwalniając część papierosowego dymu i spojrzała na grupkę stojącą przed budynkiem. Zaciągnęła się ostatni raz, wcisnęła fajkę w prymitywną popielniczkę, którą była puszka po orzeszkach ziemnych i chwyciła swojego smartfona.

– Dobra, dzwonię! Muszę się dowiedzieć, o co chodzi, bo skonam.

Na łączce przed „dwójką" Tomek Fitek odebrał przychodzącą rozmowę.

– No hej! – rzuciła do telefonu Matusz. – Mógłby nas ktoś oświecić, jak wygląda skalpowanie blondynka i czemu to tak długo trwa?

Tomek odpowiedział, machnął ręką i ruszył w naszym kierunku. Pięć minut później był już na naszym balkonie.

– Makos wywalił Barskiego – powiedział dziwnie poruszony, obracając w dłoniach smartfona i lustrując Ewelinę uważnym wzrokiem.

– Powiedz nam coś, czego nie wiemy – burknęła w odpowiedzi, zachowując zimną krew wobec faceta, który w dalszym ciągu nie był jej obojętny.

Tomek oparł się o poręcz i spojrzał w kierunku zbiegowiska.

– Standard – powiedział, jednak jego zachowanie wskazywało na coś zupełnie innego. – Wpadł do nas wkurwiony jak osa. Dorwał go na korytarzu. Wziął go za szmaty i wygarnął mu wszystko. No wiecie, trochę się tego nazbierało...

– To już pewne, że go wyrzucił? – zapytałam Tomka, czując, że ostateczne potwierdzenie mogłoby przynieść mi upragnioną ulgę.

Tomek podrapał się po głowie i odsapnął, trochę skołowany.

– Barski wyskoczył na niego z łapami.

Ewelina parsknęła szyderczo, spoglądając na swojego byłego chłopaka, jakby właśnie opowiedział jej kiepski dowcip.

– Jaja sobie robisz teraz? – zapytała z uśmieszkiem, ale kiedy Tomek milczał, zrozumiała, że nie żartował.

– No nie wyglądało to jak profesjonalny lewy sierpowy, tylko waga kogucia versus ciężka i nawet go nie sięgnął, ale... kurwa, no! Co on sobie w tym momencie myślał, to jest dla mnie niepojęte.

– Jacek go uderzył? – Przełknęłam ślinę tak głośno, że chyba wszyscy mnie słyszeli.

– Nieeee – prychnął Tomek. – Posadził go pod ścianą, jak dzieciaka i parę razy pacnął po łbie. Jakby mu wpierdolił, toby sobie tylko kłopotów narobił. Wyszliśmy stamtąd, bo nie chcieliśmy tego oglądać. On... Barski się nigdy tak nie odpalał. Miał różne dziwne pojebane pomysły po chlaniu, ale nigdy nie widziałem, żeby tak mu odwalało. To nie ma żadnego sensu. Nie kumam, co się z nim dzieje.

– Nie miał już nic do stracenia, bo wiedział, że stąd wyleci – powiedziała Ewelina. – Może chciał pokazać Makosowi, że ma go w dupie.

Ale Tomek milczał. I miałam wrażenie, że o wszystkim nam nie powiedział.

🔹

Wróciłam na dół i zabrałam ze stołówki dwie porcje jedzenia dla siebie i Jacka. Byłam pewna, że po takich atrakcjach nie będziemy mieli ochoty na to, żeby jeść razem ze wszystkimi. Ja zdecydowanie miałam dość wrażeń jak na jeden dzień.

Odstawiłam pudełka na stolik kawowy i usłyszałam dźwięk wody, puszczanej z prysznicowej słuchawki. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc - choć czarne myśli w głowie nie dawały mi spokoju - włączyłam telewizor i próbowałam oszukiwać samą siebie, że interesuje mnie kolejny odcinek „Dra House'a".

„A więc to koniec" – pomyślałam z ulgą. – „Nie będzie już krępujących spojrzeń na stołówce, zaczepiania mnie pod nieobecność Jacka czy podrywania moich koleżanek z campu. Wracasz do domu, kolego. I mam nadzieję, że szybko o mnie zapomnisz".

Zamyśliłam się. Przez chwilę próbowałam sobie wyobrazić, jak musi się czuć ktoś taki jak Norbert Barski. Facet beznadziejnie zakochany w kobiecie, którą spotkał przypadkiem w pociągu i która pokochała innego mężczyznę. Odtrącony przez znajomych i społeczność, która uważa go za dziwaka. Zmuszony do tego, żeby spakować swoje rzeczy i wracać z wakacji w połowie ich trwania. Jak musi się czuć, mając świadomość, że już nigdy mnie nie zobaczy. Czy na jego miejscu umiałabym się pogodzić z porażką i odpuścić? Czy może zachowywałabym się irracjonalnie, mając nadzieję, że osoba, którą kocham, rzeczywiście zmieni zdanie i prędzej czy później mnie wybierze? Norbert wydawał się cierpieć na jakąś poważną fizyczną dolegliwość. Zaczynałam bać się tego, że może nikt tak naprawdę nie wie, że coś mu dolega. Co, jeśli ukrywa swój stan przed rodziną? Jeżeli to, na co cierpi, okaże się śmiertelne, a jedynym świadkiem jego dziwnych napadów będę ja? Może jestem jedyną na świecie osobą, która jest w stanie mu pomóc? Czy nie to właśnie chciał mi powiedzieć ustami swojego idola w piosence „Trust"?

Przypomniałam sobie tych kilka ulotnych chwil, kiedy czułam się w towarzystwie Norberta wolna i beztroska. Czy nie mogło być tak przez cały czas? Czy nie mogliśmy przegadać ze sobą całych tych wakacji i pożegnać się jak dorośli ludzie? Jak przyjaciele, którzy nie chowają do siebie żadnej urazy? Wyobraziłam sobie idylliczny obrazek, na którym on, ja i Jacek żyjemy w przyjaznej komitywie, śmiejemy się z tych samych głupich żartów i spędzamy razem czas na campie. „Boże, jaka ja byłam głupia!" – westchnęłam, zawstydzona. Ta dziwna znajomość nie miała prawa stać się prawdziwą przyjaźnią, skoro od początku coś do mnie czuł! Bo o ile jeszcze można pokochać kogoś, kogo uważa się za swojego przyjaciela, o tyle nie można pozostać tylko przyjacielem dla kogoś, kogo się kocha. Konflikt oczekiwań jest tu z reguły nie do pogodzenia.

Wyobraziłam sobie nagle to, jak Barski musiał się czuć każdego dnia, kiedy widział nas razem z Jackiem i zwyczajnie zrobiło mi się przykro. Nasz outsider nigdy nie odwracał głowy. Nie chował się po kątach. Katował się niechcianym przez siebie widokiem dzień za dniem. Czy powinnam dziwić się temu, że na koniec puściły mu nerwy i postawił wszystko na jedną kartę?

Nie nienawidziłam Barskiego. Powiedziałam mu, że tak jest, bo było to jedyne wyjście z sytuacji, w jakiej się znalazłam. Musiałam zrobić wszystko, by zostawił mnie w spokoju i o mnie zapomniał. Gdzieś w głębi duszy nadal mu współczułam. Tego, w jakim położeniu się znalazł. A raczej w jak beznadziejną sytuację sam się wpakował. Ta, nadal tląca się w moim sercu, empatia dla tego człowieka sprawiała, że czułam do siebie niemal obrzydzenie. – „Cholera, co z tobą, Skrawek?! Zachowywał się agresywnie, a ty nadal usprawiedliwiasz jego wyskoki?!".

Jacek wyszedł z sypialni i spojrzał na mnie badawczo. Spodziewałam się, że sytuacja z Barskim wyprowadziła go z równowagi i będzie wściekły. A ja będę musiała znosić jego podły nastrój przez resztę wieczoru. On jednak zdawał się być przybity w jakiś sposób tym, co się stało. Oparł się o fotel, przetarł dłonią twarz i pokręcił głową, wzdychając ciężko.

– Obiecałem ci, że nie będę po nim jeździł. Próbowałem go tolerować – odezwał się niskim głosem. – Ale tym razem to koniec. Jutro wraca do Wrocławia. Osobiście zapakuję go w pociąg.

– Rozumiem – odparłam smutnym głosem. – Tomek powiedział nam, co się stało i...

– Nie powinnaś była w ogóle z nim rozmawiać. – Jego ostry ton błyskawicznie przywrócił mi trzeźwość myślenia. – Naprawdę musiałaś zgrywać kozaka? Co to za pomysł, żeby załatwiać takie sprawy w pojedynkę?

Przewróciłam oczami i wcisnęłam się w oparcie kanapy.

– Pomyślałaś o tym, że mógł ci coś zrobić? – zapytał zdenerwowany, a ja automatycznie wyczułam przesadę w tym, co powiedział.

– Chciałam, żeby się odczepił. Raz na zawsze – odparłam, trochę najeżona. – Chciałam, żeby usłyszał ode mnie kilka przykrych słów, które powinien był usłyszeć już wcześniej.

Prychnął, uśmiechając się pod nosem.

– To akurat ci się udało. Cokolwiek mu powiedziałaś, ewidentnie go trafiło. Na tyle mocno, żeby wreszcie pokazać swoje prawdziwe oblicze.

– Naprawdę próbował cię uderzyć? – Zmarszczyłam brwi i podniosłam się z kanapy.

– Taaa – odparł pobłażliwie i podrapał się po czole. – To akurat jest najmniejszy problem. Mogłem to przewidzieć. Zachowywał się dość agresywnie. Nie wiedziałem tylko, że to bagno jest aż tak głębokie.

Podeszłam bliżej i skrzyżowałam ręce na piersiach.

– O czym ty mówisz?

Wyprostował się i machnął w moją stronę.

– Daj mi na chwilę twojego smartfona – rzucił surowym głosem, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.

– Po co?

Smartfon leżał spokojnie na komodzie obok drzwi wejściowych. Jacek ruszył w jego kierunku, podniósł urządzenie i zaczął przesuwać palcem po jego pulpicie.

– Włączę ci lokalizator – powiedział. Poczułam zimny dreszcz, przechodzący wzdłuż moich pleców. – Tak na wszelki wypadek.

Spojrzał na mnie przez chwilę i, widząc, że śmiertelnie mnie wystraszył, dodał troskliwie:

– Chciałem to zrobić już wcześniej. To się przydaje. Jeśli będę musiał pilnie wyjechać, będzie zawsze wiedziała, gdzie jestem.

– Jak dokładny jest ten lokalizator? – zapytałam, kiedy wcisnął mi telefon w rękę i podszedł bliżej, obejmując mnie w talii.

– W miarę dokładny – Oparł brodę o czubek mojej głowy. – Pokazuje położenie z dokładnością do około kilkudziesięciu metrów. Pod warunkiem oczywiście, że nie jesteś pod ziemią albo w budynku. – Spojrzał mi w oczy i pogłaskał mnie po policzku. – Nie martw się. Pewnie nie będziemy musieli z tego w ogóle korzystać.

– Ale? – Zmarszczyłam brwi.

Nie chciałam, żeby coś przede mną ukrywał. Pogładził moje plecy i odsunął się, kładąc swój telefon na stolik.

– Zostawmy to – odparł sucho, wskazując na przyniesione przeze mnie jedzenie. – Zjedzmy coś i idźmy spać.

Usiadłam w drugim fotelu i spojrzałam pytająco na faceta, który wyraźnie nie zachowywał się tak, jak zwykle.

– Czy mógłbyś łaskawie nie traktować mnie jak gówniarę? – zapytałam, zupełnie nie reagując na to, że podsunął mi pod nos sałatkę i kanapkę. – Chcę wiedzieć o wszystkim. Przecież widzę, że coś nie daje ci spokoju.

– W tym wypadku im mniej wiesz, tym lepiej – mruknął, w ogóle na mnie nie patrząc.

– Powiedz mi, proszę – nalegałam. – Muszę wiedzieć o wszystkim. Jestem twoją partnerką, nie córką.

Ostentacyjnie odsunął od siebie jedzenie i oparł się w fotelu, przecierając zmęczone oczy.

– Rozmawialiśmy o tym, pamiętasz? – dodałam. – Chcę, żebyś mówił mi o wszystkich ważnych...

– Monika – odezwał się, pochylając do przodu i opierając na kolanach – on prawdopodobnie nie jest do końca normalny.

W mojej klatce piersiowej właśnie zamieszkał zając. I w tej chwili próbował wydostać się na zewnątrz, kopiąc długimi skokami po żebrach. W najdalszym zakamarku mojego umysłu istniało podejrzenie tego, że Nobert Barski może być „inny". Ale w tym momencie, kiedy słowa te zostały wypowiedziane całkiem serio i to przez kogoś, kto nigdy nie bawił się w upiększanie rzeczywistości, poczułam się naprawdę spięta.

Złapał mnie za rękę, spojrzał na mnie szarymi, zmartwionymi oczami i odezwał się najbardziej czułym głosem, jaki był w stanie w tym momencie z siebie wydobyć:

– Pojadę jutro z Denisem odwieźć go na stację. O 18:50 ma pociąg do Wrocławia. Chcę mieć pewność, że do niego wsiądzie. Przedtem zadzwonię do jego starych i opowiem im o wszystkim, żeby byli przygotowani...

– Co to znaczy „nie do końca normalny"? – zapytałam, coraz bardziej przerażona.

Westchnął ciężko i odsunął się ode mnie, sięgając po jedzenie.

– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Przepraszam cię, ale w tym wypadku muszę postawić na swoim.

Skrzywiłam się, niezadowolona i spojrzałam na nieruszoną kolację, stojącą przede mną na stoliku.

– Boisz się, że mnie wystraszysz? – zapytałam, nie dając za wygraną. – Czy tego, że znowu będę go bronić? Mogę cię zapewnić, że ani jedno ani drugie nie wchodzi...

– Chcę, żebyś cały jutrzejszy dzień spędziła ze mną – powiedział w ogóle mnie nie słuchając. – Żadnych samotnych wędrówek po campie. I pod żadnym pozorem nie możesz z nim rozmawiać. Ani mu się pokazywać. Nawet na stołówce.

– Czy ty aby nie przesadzasz? – burknęłam i wcisnęłam się w oparcie fotela.

Spojrzał na mnie surowym wzrokiem i oparł dłoń o mój podłokietnik.

– Choć raz mnie posłuchaj. – Jego chmurne oblicze przypomniało mi sposób, w jaki traktował mnie na samym początku. – Porozmawiamy o wszystkim pojutrze, dobrze? Na razie proszę cię o to, żebyś mi zaufała i zrobiła tak, jak ci mówię.

– Dobrze już, dobrze! – Wydęłam usta i odwróciłam wzrok.

Milczeliśmy przez kilkanaście sekund. Jacek zaczął znęcać się nad ćwiartkami pomidora w jego sałatce, ale miałam nieodparte wrażenie, że obydwoje nie mamy w tej chwili apetytu.

– Trzymaj się od niego z daleka – mruknął po chwili, wyrywając mnie z zadumy. – Jeśli jakimś cudem się rozdzielimy i go zobaczysz, natychmiast do mnie dzwoń. – Posłał mi tak chłodne spojrzenie, że mimowolnie na moim przedramieniu pojawiła się gęsia skórka. – Rozumiesz, co powiedziałem? Od razu!

🔹

W nocy nie mogłam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok, próbując uciszyć czarne myśli, kłębiące się w głowie. Ciepła męska dłoń przywędrowała na moją połowę łóżka i zaczęła delikatnie gładzić moje włosy. On także nie mógł zasnąć. Leżał obok z wyciągniętym nad głową ramieniem i otwartymi oczami. Patrzył w sufit i ciągle o czymś rozmyślał. Zauważył, że nadal nie śpię i przyciągnął mnie do swojego ciepłego ciała, wtulając twarz w moje włosy. Na krótką chwilę zasnęłam w jego ramionach. O 02:40 sygnał nadchodzącego połączenia z jego telefonu całkowicie nas rozbudził.

– Co jest? – odezwał się do rozmówcy, siadając na łóżku. – Gdzie?... Kurwa mać – zaklął cicho pod nosem i podniósł się z łóżka, ruszając po ubrania. – Nie będzie z nim rozmawiać, nie ma mowy!... Zajmijcie go czymś. Zaraz tam będę, skoczę tylko po klucz zapasowy... Pił coś? Palił?... Dobra, zajmij go rozmową, zaraz będę u was! – Wyłączył telefon i spojrzał na mnie piorunującym wzrokiem, kiedy zsunęłam się z łóżka.

– Nawet o tym nie myśl! – rzucił w gniewie, wciągając na siebie ciemne jeansy. – Nie ruszaj się stąd, słyszysz?!

– Co się dzieje? – zapytałam, rozkładając ręce.

– Zostań w mieszkaniu i nie wychodź na balkon! – warknął wściekły, a ja tylko westchnęłam bezsilnie i z powrotem opadłam na łóżko.

W pośpiechu wrzucił na siebie pierwszy lepszy T-Shirt, zapiął pasek do spodni, spojrzał na mnie raz jeszcze swoim srogim wzrokiem i wyszedł z mieszkania.

Zostałam sama.

🔹

Usiadłam na łóżku i przykryłam się kołdrą. Odszukałam wzrokiem smartfona, ale nawet nie wiedziałam, do kogo mogłabym o tak nieludzkiej porze zadzwonić. Nie wiedziałam też o tym, czy dziewczyny na górze śpią. Ani o tym, czy w nocną „akcję" zaangażowany jest Denis i gdzie jest teraz Dagmara. Nie wiedziałam nic. Ale byłam pewna jednego: Barski postanowił kolejny raz uprzykrzyć nam wszystkim życie.

Z rozmowy przez telefon wywnioskowałam tyle, że Norbert nalegał na rozmowę ze mną i że dawał popalić mieszkańcom „dwójki". Przyszło mi do głowy, że może paradoksalnie jedyną racjonalną opcją byłoby dopuszczenie mnie do niego i pozwolenie mu na to, żebyśmy porozmawiali ze sobą ten ostatni raz. Może dzięki temu wyjechałby stąd spokojniejszy, a mnie nie dręczyłyby wyrzuty sumienia z powodu tego, jak go potraktowałam?

Przez dobre dwadzieścia minut roztrząsałam w głowie wszystko, co kiedykolwiek od niego usłyszałam. Próbowałam doszukiwać się oznak niepoczytalności, ale - prócz śmiałych komplementów, wyznań i aroganckich odzywek - nie mogłam przypomnieć sobie niczego, co mogłoby wydać mi się podejrzane. Nic prócz fizycznych oznak tego, że jego organizm nie funkcjonuje tak, jak powinien.

Oparłam się o wezgłowie i szczelniej otuliłam puchatą kołdrą. Spojrzałam na zamknięte okno balkonowe i drzwi. „No nie!" – pomyślałam, marszcząc brwi. – „Mam się tu udusić, czy jak?". Podniosłam się z łóżka i ruszyłam w stronę zasłoniętych żaluzji. Chwyciłam za klamkę i uchyliłam okno u góry, wpuszczając do środka trochę świeżego powietrza. „Nawet w klatkach myszy mają czym oddychać!" – zadrwiłam, oddychając z ulgą deszczowym powietrzem.

Na zewnątrz powoli rozkręcała się ulewa. Rozchyliłam na moment pasy żaluzji i spojrzałam w ciemną, mokrą otchłań, która jeszcze kilka godzin temu była naszym balkonem. Na zewnątrz panowała cisza. Delikatne stukanie kropel o drewniane elementy konstrukcji było jedynym dźwiękiem, jaki dochodził do moich uszu. Zasłoniłam okno i wróciłam do łóżka. Jednak już dwie minuty po tym, jak wsunęłam się do ciepłego posłania, do kojącego odgłosu deszczu, obmywającego naszą loggię, dołączył inny, zupełnie nienaturalny pogłos. Ktoś szedł po naszym balkonie.

Dźwięk uginających się desek był początkowo bardzo cichy. Kroki następowały po sobie po dłuższych pauzach. Zacisnęłam palce na puszystym przykryciu i ukryłam w nim twarz, jakby to miało sprawić, że za chwilę obudzę się w tym samym łóżku nad ranem i koszmarne doświadczenie okaże się być jedynie snem. Nic takiego się jednak nie stało. Deski loggii skrzypiały coraz bliżej mnie. Mogłabym przysiąc, że czułam całą sobą, jak uginają się pod ciężarem czyichś kroków.

Spojrzałam na zasłonięte drzwi. Skrzypienie ustało. Na białych pasach żaluzji pojawił się słaby, podłużny cień. Zamarłam. Moją klatką piersiową wstrząsały mocne uderzenia serca. Usłyszałam swój przyśpieszający oddech i zakryłam usta. Jakbym bała się, że ktoś, stojący po drugiej stronie, może mnie usłyszeć.

Czyjaś dłoń przesunęła się po mokrej szybie, wydając dźwięk tak nieprzyjemny, że jęknęłam przerażona w materiał pościeli. Do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy. Instynktownie pomyślałam o Jacku. Chwyciłam smartfona w ręce, ale właśnie wtedy, kiedy miałam wybrać numer, który od jakiegoś czasu znałam już na pamięć, ktoś zapukał delikatnie w szybę.

Zerwałam się na nogi, odruchowo odrzucając telefon na materac. W panice rozejrzałam się po pokoju. Dorwałam szlafrok i błyskawicznie wsunęłam go na siebie.

– Wiem, że tam jesteś, słońce – donośny głos rozległ się wśród spadających kropel. Mechanicznie cofnęłam się w stronę drzwi do pokoju dziennego. – Przyszedłem się z tobą pożegnać, wiesz? On nie da mi jutro tej szansy. Na pewno mi jej nie da. Po tym, co zrobiłem... – Opanowany, pewny siebie ton nagle zmienił się w desperacki żal. – Nie chcę wracać. Nie mam po co wracać do Wrocławia. Moi starzy, oni mnie nigdy nie rozumieli. Oskarżali mnie o rzeczy, na które nie miałem wpływu. Ta dziewczyna, Roksana... ona była chora, słońce. I tak prędzej czy później by to zrobiła. A wmówili mi, że to wszystko moja wina. – Usłyszałam przeciągłe westchnenie, a potem szloch. Tak żałosny, że ruszyłam w kierunku drzwi balkonowych. – Te wakacje były dla mnie jak bajka. Cudowna bajka, która miała skończyć się happy endem. – Pociągnął nosem. – Rozumiem, czemu go wybrałaś. To była najrozsądniejsza decyzja. Tylko on może zapewnić ci życie, o jakim marzysz. Ja nie jestem w stanie dać ci nawet połowy tego, co da ci on. Jestem nikim. I to dobrze, że postąpiłaś tak, a nie inaczej. Mówiłem różne pojebane rzeczy. Ale miałaś rację. Powinnaś za niego wyjść i o mnie zapomnieć. To najlepsza decyzja...

Podeszłam do drzwi i złapałam za sznurek żaluzji. Przekręciłam go w palcach i zamarłam na widok Barskiego, stojącego w strugach deszczu i opierającego się o szybę balkonowych drzwi. Miał na sobie krótkie spodenki i T-Shirt, które z powodu przemoczenia zlały się w jeden, szarobury kolor. Jasne włosy były całkowicie mokre i spadały niesfornymi kosmykami na błękitne oczy. Zobaczył mnie i zabrał dłonie z szyby, stając wyprostowany na mokrych deskach balkonu.

Zakryłam usta. Potok łez wylał się na moje policzki. Nie wiem, czy bardziej z powodu przerażenia, które ogarnęło całe moje ciało, czy z powodu opłakanego widoku człowieka, który po drugiej stronie szyby moknął w deszczu, czekając na nieuchronny łomot, który zapewne spuści mu Jacek, kiedy do nas dotrze.

– On myśli, że jestem świrem. A ja tylko nie chciałem cię stracić. Nie chciałem stracić widoku twojej buzi każdego ranka. – Przetarł twarz dłońmi i oparł się jedną ręką o szybę, czym śmiertelnie mnie wystraszył. – Powiedziałaś mi dzisiaj, że mnie nienawidzisz. Dlatego podjąłem tę decyzję. Byłaś ostatnią rzeczą na tym świecie, która trzymała mnie w kupie.

Dostrzegłam, że drugą ręką sięga do kieszeni spodenek. Krew uderzyła mi do głowy, kiedy z mokrego materiału błysnęło długie ostrze rozkładanego noża. Zaczęłam dyszeć i w panice cofać się po smartfona, bojąc się choć na chwilę spuścić chłopaka z oczu.

– Zostań tam. Masz rację, że się mnie boisz – powiedział, opierając się tym razem dwiema dłońmi o przeszklone drzwi. Nóż z długim, cienkim ostrzem wydał z siebie przeraźliwy zgrzyt, zahaczając o szybę. – On zaraz tu będzie. Muszę się śpieszyć.

– Odłóż to! – krzyknęłam przez łzy.

Spojrzał na mnie pobłażliwie.

– Nie boję się śmierci – powiedział już całkiem spokojnie. – Próbowałem już wcześniej. Kilka lat temu. Nie udało się, bo Roksana znalazła mnie w łazience. Tym razem będzie inaczej. Chcę zrobić to tutaj. Chcę, żebyś była ostatnią rzeczą, którą zobaczę...

– Proszę cię, Norbert! – Zaczęłam miotać się pomiędzy wybraniem numeru do Jacka a tym, żeby odciągnąć Barskiego od jego szalonego zamiaru odebrania sobie życia. Dotknęłam dłonią szyby. – Nie rób tego! Nie uwierzę w to, że naprawdę chcesz...

– Chcę – przerwał mi i położył dłoń na mojej w tym samym miejscu, po drugiej stronie szklanej bariery. – Zawsze tego chciałem. Życie mnie przerasta, rozumiesz? Nie potrafię żyć jak inni ludzie. Nie potrafię stworzyć normalnego związku. Nie mam żadnych planów. Nie wiem, jak przeżyć kolejny dzień, a co dopiero planować daleką przyszłość. Moi rodzice... nie wiem nawet, czy ich kocham. Bywają lepsze dni, kiedy czuję, że jestem na powierzchni. Ale więcej jest tych złych. Jestem wściekły. Zazdroszczę innym szczęścia, a sam nie mam ochoty żyć, jak oni. – Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami i zrozumiałam ostatecznie, że on naprawdę nie cofnie się przed tym, co planuje. – Zazdroszczę mu ciebie. Tak kurewsko mu ciebie zazdroszczę. Tego, że przed tobą uklęknie i da ci pierścionek. Mimo że dobrze wiem, że sam bym tego nie zrobił. Nie oświadczyłbym się. Nie zorganizowałbym dla ciebie imprezy i nie kupił ci kwiatów. Mimo że kocham cię bardziej niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić. – Skrzywił się boleśnie. – Nie potrafię żyć. Nie umiem. Nie byłabyś ze mną szczęśliwa. To prawda, co powiedziałaś. Zatruwałem ci życie, odkąd się ujawniłem. Wiedziałem, że powinienem zostawić cię w spokoju i pozwolić ci być szczęśliwą, ale moje uczucie do ciebie było silniejsze.

Odsunął się od szyby, cofnął krok w tył i przyłożył nóż do nadgarstka.

– Nie! Nie rób tego! – krzyknęłam, mimowolnie odrzucając telefon i łapiąc za klamkę.

– Teraz wszystko będzie już dobrze, słońce. Dzisiaj wszystko się skończy.

– Proszę cię, Norbert! – Patrzyłam to na zamkniętą nadal klamkę, to na jego dłoń, przy której tkwiło błyszczące ostrze.

Spojrzał na mnie i całkowicie się rozluźnił. Uśmiechnął się lekko i powiedział:

– Bądź z nim szczęśliwa. Kocham cię.

Jak w zwolnionym tempie ujrzałam, jak Barski mocno chwyta za rękojeść noża, zaciska zęby i wbija ostrze prosto w środek swojej prawej dłoni. Z jego ust wyrwał się zbolały jęk. Ręka błyskawicznie zaczęła zabarwiać się na czerwono. Krew - spłukiwana kroplami, zacinającymi w stronę drzwi balkonowych - kapała na deski, zostawiając na nich ciemniejsze plamy.

Szarpnęłam za klamkę i wypadłam na zewnątrz, boso w samym szlafroku. Norbert chwycił za rękojeść i krzyknął z bólu, wyciągając nóż z rany i odrzucając go w głąb balkonu. Zachwiał się na nogach i osunął na podłogę dokładnie w chwili, kiedy znalazłam się blisko niego. Spojrzałam na puchaty materiał, którym przykryte było moje ciało i na widok kilku plam krwi zrobiło mi się niedobrze. W panice rozwiązałam pasek szlafroka i niezdarnie zaczęłam zawiązywać krwawiącą dłoń frotowym kawałkiem materiału.

Na łóżku w sypialni rozdzwonił się mój telefon. Nie byłam w stanie go dosięgnąć. Nie mogłam zostawić Barskiego w takim stanie. Oparł głowę o ostatnią belkę balustrady, ale już po chwili zsunął się po niej. Zdołałam go przytrzymać i wsunąć kolana pod jego głowę. Opadł na mnie bez siły i na chwilę zamknął oczy. Wybuchnęłam płaczem.

– Dlaczego to zrobiłeś?! Czemu w ogóle wpadłeś na tak głupi pomysł?! – krzyknęłam zrozpaczona.

– Zostaw mnie. Chcę umrzeć – powiedział i złapał mnie drugą dłonią. – Nie mam już siły.

– Nie ma mowy! – warknęłam, zaciskając pasek na ranie. – Nie pozwolę ci na to! Nie jesteś tchórzem!

Otworzył oczy i spojrzał na mnie w taki sposób, że moje serce rozpadło się na milion kawałków.

– Przepraszam cię. Za wszystko – powiedział drżącym głosem. – Mam problemy. Jestem trochę... niestabilny. Ale nie tak, jak myśli twój kochany Jacuś. Nie jestem dla ciebie żadnym zagrożeniem. Nie jestem świrem. On zrobi ze mnie psychopatę. Będzie ci mówił rzeczy, które nie są prawdą. Nigdy, przenigdy nie chciałem cię skrzywdzić!

– Nic nie mów – odparłam, próbując zachować zdrowy rozsądek w tej popieprzonej sytuacji. – To teraz nie jest ważne. Musisz jechać do szpitala.

– Nie chcę jechać do żadnego szpitala. Chcę zostać tutaj, z tobą. Chcę to dokończyć i mieć wreszcie święty spokój.

– I co potem? – zapytałam zrozpaczona. – Nie jesteś ciekawy, co cię jeszcze czeka w życiu? Jakich poznasz ludzi, co zobaczysz, co przeżyjesz i czego nowego doświadczysz? Masz tylko 25 lat!

– Jedyna rzecz, która trzymała mnie przy życiu, to ty – powiedział, zaciskając dłoń na mojej dłoni. – Nie chcę żyć w świecie, w którym zostanie mi to odebrane.

– Z każdego dołka jest jakieś wyjście, Norbert. – Oddychałam, jakbym sama walczyła o życie i modliłam się w duchu, żeby frotowy pasek przestał nasiąkać krwią. – Z tej sytuacji też znajdziesz wyjście. Życie jest piękne. Nie warto marnować go przez chwilowe załamanie.

– Moje życie to jedno wielkie, permanentne załamanie – jęknął, kiedy ucisnęłam ranę.

Odwróciłam się w stronę pokoju. Telefon znowu dzwonił. Z boku budynku usłyszałam jakieś głosy. „Dzięki Bogu! Zaraz tu będą!" – pomyślałam i w tej samej chwili Barski podniósł moją dłoń, pocałował ją i położył sobie na głowie.

– Obiecaj mi coś – powiedziałam, czując, że za moment nie będę miała okazji do tego, żeby powiedzieć mu o tym, co mnie gnębi. – Obiecaj mi, że pozwolisz sobie pomóc. – Łzy powolnym strumieniem znowu zalały moje policzki. – To wszystko, co teraz czujesz, co ściąga cię w dół, to dzieje się tylko w twojej głowie, rozumiesz? Wiem z własnego doświadczenia. Musisz nauczyć się z tym walczyć. Z tego naprawdę da się wyjść, tylko trzeba spróbować.

– Mam położyć się na kozetce i dać się zdiagnozować? – prychnął szyderczo. – Czy pozwolić się zamknąć w wariatkowie?

– Nie – pociągnęłam nosem i odruchowo pogłaskałam go po włosach, kiedy na jego policzki wylało się kilka łez. – Są ludzie, którzy mogą ci pomóc. Potrzebujesz tylko odrobinę chęci, trochę woli walki, żeby ruszyć z miejsca.

– To nie gimbazjalna deprecha – powiedział szeptem. – Tego nie da się załatwić słodkim pierdoleniem.

– Tym bardziej nie da się tego załatwić w taki sposób! – syknęłam zdenerwowana, kiedy z naszej prawej strony pojawiło się kilka osób, biegnących wzdłuż loggii.

Jacek wbiegł po schodach i krzyknął w moim kierunku:

– Jesteś cała?! Nic ci nie jest?!

Zaraz za nim na balkon ruszyli Denis i Tomek.

– Jest i on. Wzór wszystkich cnót – prychnął słabo Norbert i skrzywił się z bólu.

Nasz szef podbiegł do nas, podniósł mnie z desek, w ogóle nie zważając na to, że głowa Barskiego bezwiednie uderzyła o deski podłogi i spojrzał roztrzęsiony na mój szlafrok, umazany krwią.

– Czyja to krew?! Jesteś ranna?! – Dotknął mojego brzucha, jakby szukając dowodu na to, że faktycznie coś mi się stało. Potem odwrócił się do Barskiego i jego twarz momentalnie przybrała wściekły, nienawistny wyraz. Denis i Tomek dotarli na miejsce i od razu doskoczyli do Norberta. Po raz pierwszy widziałam ich tak przerażonych.

– To moja krew, szefie. Tylko moja – odezwał się cicho Barski. – Sorry, że upieprzyłem ci balkonik.

– Wejdź do środka! – krzyknął do mnie Jacek i prawie siłą wcisnął mnie z powrotem do pokoju.

– Musimy jechać do szpitala! – próbowałam go zatrzymać, ale nie miałam żadnych szans. – Ktoś musi założyć mu opatrunek. Rana cały czas krwawi...

– Zajmę się tym! – powiedział głośno, a ja z przerażeniem patrzyłam, jak łapie Barskiego za skaleczoną dłoń, nie zwracając uwagi na jego cierpienie.

– Co robisz? – jęknęłam zdenerwowana. – On może się wykrwawić! Chciał podciąć sobie żyły!

– To chyba jest narzędzie tego niedoskonałego samobójstwa. – Tomek podniósł z podłogi nóż i wręczył go Jackowi.

Ten obejrzał go pobieżnie, potem zerknął na rękę Barskiego i nachylił się nad nim.

– Chciałeś się pochlastać motylkiem?! – warknął mu w twarz. – I dziabnąłeś się w środek dłoni! Dość ciekawy sposób na to, żeby się wykrwawić. Powinienem zadzwonić na policję, a nie na pogotowie!

– Chciał się zabić, a ty chcesz dzwonić na policję?! – zapytałam totalnie zdezorientowana. – Zabierzcie go do szpitala na ostry dyżur, niech mu to zszyją!

Denis spojrzał na mnie i pokręcił przecząco głową.

– Nigdzie nie jadę! – prychnął Barski. – Nie martw się, słońce. Mówiłem ci, że tego...

– Zamknij gębę i zabieraj tyłek z mojego balkonu! – warknął Jacek, chwytając Norberta pod ramię i stawiając go do pionu. – Idziemy to opatrzeć, a potem wracamy z tobą do „dwójki". Będziesz miał dzisiejszej nocy taki nadzór, że nawet do kibla będziesz chodził z obstawą!

– Serio?! – Skrzywiłam się, patrząc, jak chłopcy popychają Barskiego w kierunku budynku. – Chciał się zabić! Nie zrobił mi nic złego!

– Wracaj do łóżka i nie waż się ruszać na krok z mieszkania! – warknął mój nadal-przełożony, a ja stanęłam jak wryta.

Nie był wściekły tylko i wyłącznie na Barskiego. Był wściekły na mnie. Na to, że go nie posłuchałam. Rozpłakałam się, widząc, jak odchodzą w czwórkę.

Na ciemnych deskach balkonu czerwone plamy powoli rozmywał padający deszcz.

🔹

Resztę nocy spędziłam sama w mieszkaniu. Daga poinformowała mnie z samego rana, że zajęcia zostały odwołane i że Jacek z Denisem będą w „dwójce" co najmniej do południa, bo wtedy „ktoś przyjedzie odebrać Barskiego i odwiezie go do domu". Na każde moje pytanie odpowiadała wymijająco i szybko zakończyła rozmowę, co bardzo mnie zdziwiło. Zwłaszcza że też spędziła tę noc sama w mieszkaniu Denisa. Potrzebowałam przy sobie kogoś, komu mogłabym się wyżalić. Ale wszyscy zdawali się być zajęci swoimi sprawami.

Na stołówce spotkałam Denisa, który - zabierając jedzenie dla trzech osób - spławił mnie krótkim „Pogadamy później, Moniczko, ok?" i zniknął mi z pola widzenia, zanim zdążyłam wygramolić się z VIP-kanapy.

Wróciłam do mieszkania podminowana. Posprzątałam bałagan na balkonie i wyczyściłam w miarę dokładnie blade ślady krwi na podłodze i na balustradzie. Kiedy skończyłam i spojrzałam jeszcze raz w miejsce, w którym tej nocy siedzieliśmy i rozmawialiśmy z Norbertem, najprawdopodobniej ostatni raz w życiu, znowu się rozpłakałam.

„Nikt ci nie chce pomóc" – pomyślałam zrozpaczona. – „Wszyscy traktują cię jak wariata i nikt nie chce wysłuchać tego, co masz do powiedzenia". Pomyślałam o tym, jak będę się czuć, jeśli kiedyś dowiem się, że Barski dopiął swego i wreszcie udało mu się popełnić samobójstwo. Poczułam w sobie bezsilność, jakiej nie czułam jeszcze nigdy w życiu. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. I coraz bardziej byłam wściekła na Jacka za to, że nie ma w sobie za grosz empatii do kogoś, kto nie potrafi - jak on - wziąć się w garść i przejąć kontrolę nad własnym życiem.

Chwyciłam za telefon i wysłałam wiadomość na znany mi numer:

M.S. 10:40: „Możesz mi wreszcie powiedzieć, co się dzieje? Po co ten cały nadzór?".

Moja wiadomość została odczytana niemal od razu. Jacek zniknął jednak z WhatsAppa, nie wysyłając żadnej odpowiedzi. Moja frustracja zaczynała mnie roznosić. Dagmara odrzuciła moje połączenie, Kaśka i Ewelina zbyły mnie wiadomością, że są zajęte i „pogadamy później", a ja czułam się tak, jakbym lada moment miała eksplodować z bezsilności.

Koło godziny 12:15 na dziedziniec zajechał długi, czarny Mercedes z przyciemnianymi szybami, z którego wysiadło dwóch wydziaranych mięśniaków w dość eleganckich marynarkach. Widziałam przez szybę, jak Jacek wita się z jednym i drugim, krótko o czymś ze sobą rozmawiają, a potem wciska na tylnie siedzenie czarnego wozu zmarnowanego Norberta i wrzuca do bagażnika jego podróżną torbę.

Rzuciłam wszystko i wybiegłam z mieszkania. Musiałam wyglądać na kogoś, kto jest u granic wytrzymałości, bo Jacek, widząc moją minę, natychmiast zmienił swoje nastawienie i standardowo zaczął mnie ugłaskiwać.

– Niedługo wrócę, obiecuję – powiedział, próbując złapać mnie za rękę. – Muszę jeszcze coś załatwić.

– On się zabije! – warknęłam. – Zrobi to znowu. Tym razem naprawdę.

– Nic mu nie będzie – odparł spokojnie i machnął do odjeżdżającego Mercedesa.

Czarny samochód, z wnętrza którego nie można było zobaczyć twarzy pasażerów, odjechał w kierunku dojazdówki.

Odwrócił się w moją stronę, ale jego zniecierpliwiona mina wskazywała wyraźnie na to, że nie ma ochoty w tej chwili niczego mi wyjaśniać.

– Co to za ludzie? – Znowu zebrało mi się na płacz. – Co się z nim stanie?

– Wraca do Wrocławia – odpowiedział, przecierając zmęczoną twarz dłońmi.

– Ktoś musi mu pomóc, nie rozumiesz? – Odsunęłam się, kiedy próbował mnie objąć.

– Tak. Ale tym kimś nie będę ja ani tym bardziej ty – powiedział coraz bardziej rozdrażniony. – Jadę do miasteczka. Wrócę wieczorem i wtedy porozmawiamy o wszystkim, dobrze?

Rozłożyłam ręce w bezsilnym geście.

– Do Morskiej? Po co? – zapytałam, próbując jakoś przedłużyć tę konwersację.

– Muszę załatwić kilka spraw, odebrać kilka rzeczy. – Potarł twarz dłońmi, jakby próbował się rozbudzić. – Nieważne. Wrócę za kilka godzin.

– Nie spaliśmy praktycznie od dwóch dni. Jesteś zmęczony.

– Zabieram ze sobą Tomka – odparł, zerkając przelotnie na dziewczyny, które właśnie wychodziły z budynku. – Potrzebuje czegoś z apteki. Nie będę sam.

Wypuściłam powietrze i poddałam się. „Skrawek do kąta! Nikt nie chce z tobą rozmawiać! Zejdź wszystkim z oczu i daj ludziom pracować!" – pomyślałam i zacisnęłam zęby. Poczułam wściekłość. Od początku mojego pobytu w tym miejscu byłam traktowana protekcjonalnie i do tej pory nic się w tej kwestii nie zmieniło. Byłam albo chroniona albo ignorowana. Ale tego dnia granica mojej tolerancji nagle zaczęła się przecierać.

Odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do budynku.

„Dowiem się wszystkiego, choćby miał mnie trafić szlag!" – Wytarłam policzki i wpadłam do mieszkania Jacka z zamiarem zabrania kilku rzeczy. – „Jeśli ty nie chcesz mi powiedzieć, znajdę inny sposób!".

Po obiedzie dopadłam na stołówce blondasów. Dowiedziałam się tylko tyle, że nasz szef zabronił im rozmawiać ze mną na temat Barskiego. Ale tym razem postanowiłam, że nie będę grzecznie siedzieć i czekać, aż Jacek raczy mnie wtajemniczyć w to, o czym wiedziało już kilka osób.

Koło siedemnastej, kiedy czarnego Forda nadal nie było na podjeździe, wparowałam do swojego starego pokoju na piętrze i postawiłam Ewelinę Matusz pod ścianą. Ona, jako jedyna, była w stanie sprzeciwić się Makosowi.

🔹

Paliła papierosa i nerwowo skubała swoje karminowe paznokcie. Była zła, że to na nią padło, ale powoli docierało do niej, że nie dam jej spokoju, jeśli mi czegoś nie powie. Moment był idealny. Kaśka była z Olkiem na korcie, a do kolacji zostały dwie godziny. Nie miała pretekstu do tego, żeby mnie zbyć. A nawet jeśli taki by się znalazł, byłam w tak bojowym nastroju, że nie wypuściłabym jej bez słowa wyjaśnienia.

– Makos mnie sprzeda swoim nadmuchanym kolesiom, jak się dowie – burknęła, trzymając fajkę w ustach.

Trzęsły jej się ręce. Wyglądała tak, jakby za moment miała chwycić za telefon i zadzwonić do naszego szefa, żeby pozbyć się mnie i tego problemu.

– Nic ci nie zrobi – odparłam nieustępliwie. – Zwalisz na mnie. Co to w ogóle za poroniony pomysł, żeby takie rzeczy przede mną ukrywać? Od wczoraj nikt nie chce ze mną rozmawiać na temat Barsk...

– Kurwa! – Wzdrygnęła się i odsunęła od balustrady, ciskając papierosa do „popielniczki". – Nie wypowiadaj przy mnie tego nazwiska!

Spojrzałam na nią skołowana. A ona złapała mnie za ramię i pociągnęła za sobą do pokoju.

– Nie wytrzymam tego! – huknęła, zamykając drzwi balkonowe. – Mam dość. Mam, kurwa, dość.

Wsunęła palce w lekko falowane, ognistoczerwone włosy. Przeczesała dłońmi grube pukle i oparła się o stolik, próbując zapewne ubrać w słowa to, co miała zamiar mi powiedzieć.

– Gadaj, co wiesz – naciskałam, w ogóle nie zrażając się tym, że wyprowadzam ją z równowagi. – Obojętnie, jaka jest prawda. Mam prawo wiedzieć.

Skrzywiła się teatralnie i przewróciła oczami.

– Masz prawo. Oczywiście, że, kurwa, masz święte prawo to wiedzieć! – prychnęła. – Ale dobrze wiedzieliśmy, jak zareagujesz. Mieliśmy ci powiedzieć. Zaraz po tym, jak będziemy mieli pewność, że ten... siwy wykolejeniec dotarł do domu.

– Mam to gdzieś, Ewelina! – syknęłam przez zęby. – Gadaj, co wiesz! Gdybym była na twoim miejscu, na pewno bym ci powiedziała. Jesteś moją przyjaciółką.

Spojrzała na mnie spod byka i bezsilnie pokręciła głową.

– Dlatego właśnie nie chciałam tego robić – westchnęła ciężko i odwróciła się w kierunku piętrowego łóżka, na którym spała razem z Kaśką. Podeszła do małej nocnej szafki, stojącej przy ścianie i zaczęła w niej grzebać.

– Powiem Makosowi, że mi groziłaś, zobaczysz! – burknęła. – Zwalę na ciebie!

– Jak chcesz – odparła już spokojniej. – Powiedz, że nie miałaś wyjścia.

Nie minęła minuta i odwróciła się do mnie, trzymając w ręku przezroczysty worek, w którym znajdowała się różowa chusta. Spojrzała na mnie z uwagą. Cały czas trzęsły jej się ręce. Chwyciłam w dłonie materiał, zawinięty w foliową torebkę i zaczęłam obracać go w palcach.

– Poznajesz? – zapytała, opierając się o konstrukcję łóżka.

– Szalik – odparłam, nadal nic nie rozumiejąc.

Mój wzrok wyostrzył się, próbując wyłuskać szczegóły wzorów, którymi pokryta była tkanina. Bez trudu dało się zauważyć jasne logo „ck", nadrukowane na różowym, gładkim tle.

– Wygląda jak Calvin Klein. Miałam taki sam, kiedy...

– To twój szalik – powiedziała i usiadła na krześle, podpierając się łokciami o blat.

Poczułam się nieswojo. Moje ręce również zaczęły dygotać.

– Pamiętasz cokolwiek? – kontynuowała. – Pamiętasz, kiedy miałaś go na sobie ostatni raz?

Wróciłam pamięcią do naszej podróży pociągiem pod koniec czerwca.

– Myślałam, że zostawiłam go we Wrocławiu. Chociaż wydawało mi się, że miałam go na szyi w pociągu. Tutaj nie mogłam go znaleźć. Pytałam nawet Dagi... – Spojrzałam przerażona na Ewelinę i zobaczyłam, że spuściła wzrok.

– Paulina znalazła go u Barskiego – powiedziała. – To było jeszcze wtedy, kiedy byli razem. Trochę ją zdziwiło, że jej facet ma damski szalik. Zapytała go wtedy, po co w ogóle go trzyma. Powiedział, że znalazł go w pociągu i nie wie, do kogo należy. Paula uznała, że Barski mówi prawdę i zapomniała o całej sprawie. Do czasu, aż Makos wpadł wczoraj do „dwójki"...

– Miał go cały czas przy sobie? – Głośno przełknęłam ślinę. – Może mówił prawdę. Może... może faktycznie go upuściłam, a on go znalazł i nie wiedział...

Spojrzałam na różowy szal, który kosztował mnie całkiem sporo pieniędzy. Rozchyliłam woreczek i sięgnęłam do środka.

– Nie!!! – Matusz machnęła w moją stronę ręką, chcąc postrzymać mnie przed wyciągnięciem materiału z folii. – NIE DOTYKAJ TEGO! Po prostu nie dotykaj!

– Co ty... ?

– Zwinął ci go jeszcze w pociągu! – dodała szybko, spoglądając na moją zgubę i krzywiąc się przy tym, jakby sam widok dziwnego znaleziska przyprawiał ją o mdłości. – Upuściłaś go, jak wychodziłyśmy w Morskiej na peron. – Dotknęła dłonią czoła i zobaczyłam w jej oczach łzy, co totalnie mnie zszokowało. – Powiedział, że... do końca pachniał tobą.

Otworzyłam usta, nie mogąc przyswoić sobie informacji, którymi właśnie mnie poczęstowała. Przestałam oddychać i - spanikowana - jeszcze raz spojrzałam na woreczek. Dopiero teraz dotarło do mnie, w jakim stanie znajdował się mój szalik.

Cisnęłam torebką w kąt pokoju, instynktownie wycierając dłonie w materiał jeansów.

– Nieee, nie, nie, nie – szeptałam pod nosem, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi i dołączy do skażonego męską spermą zawiniątka, leżącego teraz pod toaletką.

Ewelina nerwowo potrząsnęła rękoma nad stolikiem, jakby chciała mi coś powiedzieć. Zrezygnowała jednak i ukryła twarz w dłoniach.

– Matusz. – Poczułam pod powiekami słone, palące łzy.

– Nigdy o tym, kurwa nie zapomnę. – Jej głos się załamał, a ja podeszłam do niej i usiadłam na przeciwko, łapiąc ją za rękę. Jej czarna maskara odbiła się na dolnych powiekach cienką, nieregularną plamą. – Nie wymażę tego z łba, nigdy!

– Ewelina, poradzę sobie. To nie może być aż tak...

– On miał twoje włosy! – Spojrzała na mnie, roztrzęsiona.

Moje palce na jej dłoni zwolniły uścisk. Byłam pewna, że z twarzy odpłynęła mi cała krew. Bez znajomości anatomii wiedziałabym w tym momencie, gdzie znajduje się mój żołądek.

– Miał twoje zdjęcia. Oficjalne, pewnie z jakichś socjali i takie, które zrobił ci tutaj, na miejscu. Jego telefon jest wypchany informacjami na twój temat. Zapisywał wszystko - co najbardziej lubisz jeść, nawet to, na którym boku śpisz. Miał plastikowy kubek, z którego piłaś i serwetkę ze stołówki. – Splotła ręce na blacie i pociągnęła nosem. Czułam się, jakby w moim ciele ustało krążenie, a moje serce zwyczajnie przestało bić. – Prowadził coś w rodzaju dziennika na twój temat. To, co tam pisał...

Potrząsnęła głową i odruchowo sięgnęła po fajkę, nie odpalając jej jednak. Ja natomiast wpadłam w jakieś dziwne odrętwienie. Nie mogłam się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś przyspawał mnie do krzesła. Patrzyłam na nią, a mój mózg próbował siekać wypowiadane przez nią słowa na kawałki. Docierało do mnie osiemdziesiąt procent informacji. I oczywiście były to te najgorsze fragmenty.

– Pisał, że codziennie wyobraża sobie, jak cię pieprzy. O tym, że już co najmniej dwa razy miał okazję do tego, żeby cię zgwałcić, ale za każdym razem coś poszło nie po jego myśli. Wykorzystywał każdą chwilę, kiedy Jacek i Denis znikali z ośrodka. Onanizował się w pokoju, widząc ciebie z Dagmarą, jak siedziałyście na łące. Robił to codziennie przy twoich zdjęciach, szaliku... – Wsadziła fajkę w usta, ale zaraz potem znowu ją wyciągnęła. – Kurwa, Monika! Całowałam się z tym pojebem! Obmacywał mnie! Tańczyłam z nim!

– Uspokój się – powiedziałam mechanicznie, czując, że powoli wraca mi trzeźwość umysłu i robi mi się niedobrze.

– Pisał, że przeleci Paulinę i Ankę. I że będzie sobie wyobrażał ciebie. Że zostawi dziewczyny i powie im, o czym myślał. Pisał, że nawet jeśli stąd wyleci, jego plan się powiedzie. Że przejrzysz na oczy i zostawisz Jacka. – Westchnęła ciężko i pokręciła głową. – O Makosie pisał straszne rzeczy. Że go nienawidzi i najchętniej wsadziłby mu kosę w brzuch przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Zakryłam usta dłonią i rozpłakałam się, jak dziecko.

– Napisał, że zakopie go w lesie tak, że nikt go nie znajdzie – mówiła drżącym głosem. Miałam wrażenie, że jestem pierwszą osobą, której o tym opowiada. – Cieszył się, że wielokrotnie udało mu się wywieźć go w pole.

Złapała mnie za rękę, a ja z jakiegoś powodu cofnęłam się do tyłu.

– Nie wiem, jak i nie wiem kiedy, ale widział was, jak spaliście – powiedziała, a ja spojrzałam na nią spłoszona i poczułam, że zaczyna mi brakować tlenu. – Widział was, jak... no wiesz, w intymnej sytuacji. Wpadał w szał. Mówił, że zabije was oboje. To wszystko jest tak bardzo pojebane, że nie potrafię nawet...

Wytarła twarz dłońmi i zamilkła. Ja tymczasem próbowałam stłamsić w sobie ogarniające mnie uczucie obrzydzenia i strachu.

– Jak to możliwe, że tego nie widziałam?! – jęknęłam przez łzy. – Jakim cudem zdołał to przed nami ukryć?!

– Monia...

– Przy mnie prawie zawsze był taki... łagodny, miły, uległy. Nawet, jak się wściekał, to nie sprawiał wrażenia...

– Monia, on jest chory. Bardzo chory – powiedziała, prostując się na krześle i wracając do dawnej siebie.

– W nocy leżał na moich kolanach i płakał! – Skrzywiłam się z niesmakiem. – Głaskałam go po głowie! Myślałam, że umrze! Myślałam, że naprawdę chce się zabić! Byłam pewna, że nie zrobi mi nic złego! Jak mogłam być tak ślepa i głupia?

Westchnęła ciężko i oparła się na siedzeniu.

– Wszyscy byliśmy. Albo raczej to on był na tyle sprytny, że zdołał tak z nami pogrywać.

Ukryłam twarz w dłoniach.

– Jak to się stało? Jak to wszystko się wydało?

Wydęła usta i zamyśliła się na moment.

– W nocy wpadł w szał i zamknął się w pokoju na parterze. Zagroził wszystkim, że podetnie sobie żyły, jeśli cię do niego nie przyprowadzą. Tomek zadzwonił po Jacka, potem po Denisa. Jacek miał jakiś zapasowy klucz. Nie wiem, co to było za pomieszczenie. Chyba gospodarcze. Jak już się dostali do środka, to Barskiego nie było. Zwiał przez okno. I pobiegł prosto do ciebie. Później, kiedy go pilnowali, znaleźli większość tych rzeczy...

– Mówił, że jego życie nie ma sensu – dodałam – Że chce się zabić.

– Przykro mi, że muszę ci to mówić, ale on nie miał zamiaru podcinać sobie tych żył. Po pierwsze ten jego nóż to była jakaś podpierdółka. Po drugie wielokrotnie pisał, że to będzie jego ostateczny sposób na to, żebyś w końcu zwróciła na niego uwagę. Podobno wcześniej jakaś dziewczyna się przez niego zabiła.

– Roksana? – Podniosłam głowę i spojrzałam na Ewelinę. – Jego była dziewczyna?

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – odparła. – Wiem tyle, że była z nim, a potem pocięła się w łazience i wykrwawiła.

Przypomniałam sobie słowa Barskiego z poprzedniej nocy i moja broda zaczęła się trząść. „Ona była chora, słońce. I tak prędzej czy później by to zrobiła. A wmówili mi, że to wszystko moja wina".

– Boże, to nie może być prawda – szepnęłam i poczułam, że treść żołądka podchodzi mi do gardła.

Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do łazienki. Zwymiotowałam chyba wszystko, co mogłam. Ewelina ruszyła za mną. Zawisła nad deską i chwyciła moje włosy, żebym ich nie ubrudziła.

– Dotykał mnie – wydyszałam, pochylając się nad toaletą. – Tymi rękami, którymi...

– Nie myśl o tym – rzuciła mi przez ramię Matusz i znowu się rozpłakała. – Poradzimy sobie, słyszysz? Z każdego gówna da się wyjść!

– Mógł nas zabić – szepnęłam do siebie. – Spaliśmy w łóżku, nie wiedząc o tym, że nas obserwuje.

– Hej – Klęknęła obok i masowała moje plecy. – Już po wszystkim. Nie ma go tutaj. Nigdy więcej go nie zobaczysz.

Wykończona torsjami, usiadłam na kafelkach pod umywalką i schowałam twarz w dłoniach. Nie wiem, ile czasu spędziłam w takiej pozycji, ale Ewelinę po jakimś czasie zastąpiła Dagmara. Po niej pojawił się Denis. Próbował przekonać mnie do tego, żebym wstała z podłogi i położyła się na łóżku. Ale ja nie chciałam się stamtąd ruszać. Chciałam, żeby „to" odeszło. Chciałam zapomnieć. Wyrzucić z głowy makabryczne myśli o niespełnionych groźbach szaleńca. Chłopaka, który każdego ranka jadł z nami na stołówce. Kogoś, kto całował mnie pod nieobecność Jacka w pustej kuchni dla personelu.

Nienawidziłam swojego ciała i miejsc, które dotykał Barski. Czułam do siebie potworne obrzydzenie z powodu tego, że go broniłam. Byłam pewna, że Jacek wyrzuciłby go z obozu o wiele szybciej, gdyby nie moja empatia i litość. Może wtedy Barski nie miałby czasu, by „rozkręcić się" tak bardzo ze swoimi chorymi fantazjami i obsesją. Chciałam wyrzucić go z głowy, ale zamiast tego mój umysł podsuwał mi obrazy tego, w jaki sposób ten chory sukinsyn mógł dopiąć swego. Widziałam siebie w kuchni, pod ścianą - podduszaną i gwałconą przy zamkniętych drzwiach i podczas nieobecności Denisa i Jacka. Widziałam Barskiego, pochylającego się nad naszym łóżkiem w środku nocy i wbijającego nóż w klatkę piersiową mężczyzny, który miał zostać moim mężem. Zobaczyłam alternatywną wersję jego fejkowego samobójstwa, podczas którego podcina mi gardło i sam zabija się na oczach ludzi, którzy spieszyli mi na pomoc.

Umyłam zęby, wykąpałam się i zasnęłam na starym łóżku Dagmary niemal od razu, jak przyłożyłam głowę do poduszki. Ale nie tam obudziłam się w piątkowy poranek. Ktoś zabrał mnie z wąskiego, niewygodnego, twardego łóżka w pokoju dziewczyn i przeniósł w miejsce, w którym lubiłam zasypiać najbardziej. Nie pamiętałam, jak i kiedy to się stało. I szczerze mówiąc, wobec tego, co przeżyłam w ciągu kilku ostatnich dni, było mi to całkowicie obojętne. Najważniejsze było to, że znowu byłam tutaj - w swoim miejscu na Ziemi. Nie była nim „Primavera", jak myślałam dotychczas. Moim domem były jego ramiona. Tylko przy nim nie bałam się niczego i nikogo. Traumatyczne przeżycia z dnia poprzedniego wydawały się tego poranka jakby mniej dokuczliwe, mniej ważne. Byłam bezpieczna. Wiedziałam, że nikt nie zrobi mi krzywdy, kiedy on jest obok mnie.

Uniosłam głowę i spojrzałam w poważne, szare oczy, przepełnione smutkiem. Ogarnął mnie wstyd za to, że znowu mu nie zaufałam i próbowałam działać na własną rękę. O ile wcześniej kończyło się to „jedynie" poważną kłótnią, o tyle tym razem mogło skończyć się tragicznie.

Położyłam rękę na masywnej piersi, pokrytej włoskami i wtuliłam się w jego szyję. Poczułam, jak przyciska mnie do siebie jeszcze mocniej. Tym razem nie chciałam, żeby mnie puszczał. Potrzebowałam tej siły, żeby znowu móc stanąć na nogi.

– Co teraz będzie? – zapytałam szeptem. – Co się z nim stanie?

Przyciągnął do siebie moją głowę i zatopił usta w moich włosach.

– Zbada go specjalista – odpowiedział poważnym tonem. – Od tego będzie zależało, czy wróci do domu i będzie kontynuował terapię, czy trafi pod klucz.

– Jego rodzice wiedzieli o wszystkim?

– Wygląda na to, że nie. – Westchnął ciężko i przewrócił się na plecy, pociągając mnie za sobą. – Rozmawiałem wczoraj z jego matką. Płakała przez telefon i błagała mnie, żebym nie zgłaszał sprawy na policję. Podobno przez przyjazdem tutaj Barski zaczął terapię u psychologa. Po jednej wizycie przestał się pojawiać. Jego matka twierdzi, że on cierpi na depresję.

Wypuściłam powietrze z ust i skrzywiłam się boleśnie.

– Mieli z nim problemy, ale nigdy to nie było nic poważnego. Zwyczajne chlanie i ćpanie. Ale po tej akcji z byłą dziewczyną, która się pocięła, zaczął się zachowywać bardziej agresywnie.

– Mówił, że rodzice tej Roksany oskarżyli go o to, że to przez niego się zabiła – odparłam, zaciskając dłonie na jego brzuchu. – Próbował mnie przekonywać, że to nie była prawda.

– Jego matka też w to nie wierzy. Chociaż z tego, co mi opowiadała, wynika, że starzy tej dziewczyny chcieli wytoczyć im proces. Oskarżali go o psychiczne i fizyczne znęcanie się nad ich córką. Oczywiście Barski wszystkiemu zaprzeczył, a matka mu uwierzyła. Wiesz sama, jak to wygląda. Rodzice zawsze starają się najpierw chronić własne dziecko. Sprawa jakimś cudem rozeszła się po kościach. Nikt nikogo o nic nie oskarżył.

– Powiedział mi, że Roksana była chora – dodałam. – I że wszyscy próbują zrobić z niego wariata. Że ty też będziesz próbował.

Prychnął szyderczo.

– Nie wierz w żadne jego słowo. Wystarczy, że jego matka próbuje chronić go przed światem. Albo ona faktycznie nie zdaje sobie sprawy, jak poważnie zaburzony jest jej synalek albo jest przez niego zmanipulowana. Stary Barskiego pracuje w Holandii. Ma wrócić do domu na dniach. Z tego, co się dowiedziałem, to on ma tam najwięcej do powiedzenia. Ta terapia, z której Barski zrezygnował, to był jego pomysł.

– Kim byli ci ludzie, którzy odstawili go do Wrocławia? – zapytałam, zerkając na niego uważnie.

– Kumple – odpowiedział od niechcenia. – Chciałem mieć pewność, że trafi prosto do domu.

– Może tu wrócić – szepnęłam, wystraszona wizją, jaka zrodziła się w mojej głowie. – Dopóki nie jest pod kluczem...

Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał na mnie z przejęciem.

– Będzie pod kluczem, skarbie – powiedział, skanując mnie swoim przenikliwym wzrokiem. – Dzisiaj zostanie zaciągnięty za szmaty do najlepszego psychiatry we Wrocławiu. W ciągu kilkunastu godzin powinno się wszystko wyjaśnić. W najgorszym wypadku...

– Maczałeś w tym palce, prawda? On nie pochodzi z bogatej rodziny. Nie miałby pieniędzy...

– Jakie to ma znaczenie teraz? – Zmarszczył brwi. – Najważniejsze jest to, żeby ktoś go zdiagnozował, podpisał odpowiedni papier i skierował go tam, gdzie nie będzie mógł nikogo skrzywdzić. Reszta nas nie interesuje. Polskie prawo jest takie, że nie możesz posłać nikogo do psychiatryka wbrew jego woli. Muszą istnieć przesłanki, że stanowi zagrożenie dla bliskich lub otoczenia. I w taki właśnie sposób go załatwimy. Mamy dowody, mamy świadków.

Zamknęłam oczy i położyłam głowę na jego ramieniu, ciężko oddychając. Znowu chciało mi się płakać.

– Każdy z nas coś podejrzewał, że może być z nim coś nie tak, ale nikt z nas niczego nie zrobił – powiedziałam cicho. – Jest mi tak bardzo źle z tym, że go broniłam.

– Niepotrzebnie – pogładził moje palce na swojej piersi. – To ja powinienem był na to wpaść. Sama dobrze wiesz, że tacy ludzie niestety są wszędzie wokół nas. Wysyłają sygnały. Chodzą po ulicach, nieświadomi tego, jak bardzo są chorzy. Snują maniakalne wizje, widzą zakrzywiony świat.

– To nie jest tylko depresja, jestem tego pewna – dodałam, pociągając nosem. – Nie znam się na tym na pewno tak dobrze, jak specjalista, ale boję się, że to może być coś gorszego niż dwubiegunowość czy borderline.

– A to nie to samo? – Spojrzał na mnie wnikliwie.

– Nie, niezupełnie – odparłam, głaszcząc go po piersi. – Dwubiegunowość jest chorobą, borderline to zaburzenie. Chory na dwubiegunowość ma ogromne zmiany nastroju. To tak, jakbyś miał „gorszy dzień", który jednak trwa dłużej niż dzień i zaczyna przeszkadzać ci w normalnym funkcjonowaniu. Borderline dotyczy osobowości, nie nastroju. Przy border mamy zaburzone to, co powinno być w nas stałe. Cechy zachowania, które normalnie u nas raczej się nie zmieniają.

– A czy tam czasem też nie występuje depresja?

– Tak. Dlatego potrzebny jest dokładny wywiad, żeby przesiać te wszystkie objawy i ulepić z nich coś, na czym można się oprzeć w leczeniu. To bardzo ciekawe, ale i bardzo skomplikowane. 

– Nie myśl o tym, dobrze? – Przycisnął mnie mocniej do piersi i pocałował w czubek głowy. – Koleś, do którego trafi Barski, ma świetną opinię. Podejrzewam, że po diagnozie własna matka będzie musiała umawiać się z nim na wizyty.

Ogarnęło mnie uczucie spokoju. Tak bardzo chciałam, żeby ta sprawa jak najszybciej się wyjaśniła. Chciałam być pewna, że Barski już nigdy nikogo nie skrzywdzi.

– Te wszystkie rzeczy, o których pisał...

– Skarbie, zostaw to – burknął.

– Czytałeś to?

– Tak, czytałem – powiedział z niechęcią. – Jako jedyny przeczytałem wszystko od początku do końca. Wszystko jest skopiowane i wysłane do kolesia, który się tym zajmie. Będzie miał nad czym pracować. Nie powinnaś się tym absolutnie interesować. To zwierzenia maniaka.

– On nas obserwował, prawda? – Skrzywiłam się na samą myśl tego, że o tym nie wiedziałam.

– Tak. Za każdym razem, kiedy nie zasuwaliśmy żaluzji. Proszę cię bardzo, zostaw to już – powiedział głosem, nie znoszącym sprzeciwu.

– Dobrze, zostawię. Chcę tylko jeszcze wiedzieć – zawahałam się – co dokładnie się stało wtedy w „dwójce". – Wydał z siebie zniecierpliwione westchnienie i wzbił wzrok w sufit. – To po tej pierwszej akcji wiedziałeś, że coś z nim jest nie tak, prawda?

Kiwnął głową i wyciągnął ramię, kładąc dłoń pod głowę.

– Trochę go poszarpałem. A on zaczął się śmiać. – Poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku. – Gadał popieprzone rzeczy, których na pewno nie chciałabyś usłyszeć. Zamierzał nagrać video z Matusz i wysłać je Tomkowi. Powiedział, że wpadłaś na niego w pociągu i że go sparaliżowało. Że to było przeznaczenie...

– Wpadłam na niego przypadkiem! – oburzyłam się.

– Wiem, spokojnie – odparł, głaszcząc mnie po dłoni. – To mnie właśnie najbardziej zmartwiło w tym wszystkim, wiesz? On widzi świat przez krzywe zwierciadło. Rzeczy, które dla nas są oczywiste, dla niego takie nie są. Wtedy tam w „dwójce" śmiał się i płakał na przemian, zarzucając mi, że mu ciebie zabrałem, a za moment, że jesteś ze mną, bo mam pieniądze.

Zamilkliśmy na dobrych kilkanaście sekund. Byłam pewna, że to, co usłyszałam, to tylko wierzchołek góry lodowej. Jednocześnie wiedziałam, że prędzej czy później muszę się dowiedzieć tego, o czym pisał Barski w swoim „dzienniku".

– Uderzyłem go – powiedział po chwili, ciągle patrząc w sufit. – To, co u niego znaleźliśmy plus to, co tam przeczytałem... Miałem ochotę skręcić mu kark, rozumiesz? Ten zjeb doprowadził mnie do takiego stanu, że musieli zamknąć się z nim w pokoju, żebym go zostawił.

Przesunęłam dłonią po ciepłej skórze i zamknęłam oczy.

– Jestem pewna, że nie tylko ty chciałeś to zrobić – odparłam cicho. – Wiesz, wtedy na balkonie, kiedy wbił sobie ten nóż...

– Nie musisz mi o tym opowiadać. – Ścisnął moją dłoń i spojrzał na mnie troskliwym wzrokiem.

– ... leżał na moich kolanach i mówił mi, że byłam jedyną osobą, która mu została. Nie miałam poczucia, że mógłby zrobić mi coś złego.

– Bo on za tobą szalał, skarbie – syknął przez zęby. – Na swój chory, pojebany sposób cię uwielbiał. Niepokojące są jednak te jego sadystyczne wizje. Za każdym razem, jak go odrzucałaś, karał cię w swoim dzienniku. Bardzo, bardzo brutalnie. To, że cię do tej pory nie skrzywdził, nie oznacza, że nie jest do tego zdolny.

Przypomniałam sobie anielską twarz blondyna o błękitnych oczach. Czy mógłby zrobić mi krzywdę? Czy mógłby zrealizować swoje chore fantazje? Wtuliłam się mocniej w Jacka i odetchnęłam z ulgą, że w tym momencie Barski jest kilkaset kilometrów ode mnie i prawdopodobnie już nigdy w życiu go nie zobaczę.

– Wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale – podniósł się na łokciu i spojrzał na mnie zafrasowanym wzrokiem – do godziny szesnastej powinniśmy się zameldować w hotelu w Morskiej.

Podniosłam brwi i przypomniałam sobie o naszym wyjeździe. No jasne. Był piątek. Po południu mieliśmy wyjechać nad morze. Jednak zamieszanie, spowodowane wyskokami Barskiego, sprawiło, że zapomniałam na amen o naszych planach na weekend.

– Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała jechać. Zadzwonię do hotelu i dam im znać, że nie przyjedziemy. Albo wyślę tam blondasów. – Odgarnął moje włosy ze skroni i pocałował mnie czule. – Jednak bardzo bym chciał, żebyś się jeszcze nad tym zastanowiła. Myślę, że taki wyjazd, zwłaszcza teraz, bardzo by nam się przydał.

– Chcę jechać – odpowiedziałam szczerze.

– Naprawdę? – Kąciki jego ust wreszcie uniosły się w lekkim uśmiechu.

– Tak – odparłam, rumieniąc się na skutek hipnotyzującego spojrzenia stalowych oczu.

Kilka godzin później siedzieliśmy w taksówce, zmierzającej do miasteczka.


🔹🔹🔹

Witam Cię, drogi czytelniku!

Czasami w życiu bywa tak, że znajdziemy się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Jak w teorii o „efekcie motyla" - małe, z pozoru nieważne zdarzenie - jest w stanie mocno wpłynąć na całe nasze życie. Niewinny uśmiech, zakłopotane spojrzenie, przypadkowy dotyk i niezamierzona bliskość we wszystkich prawie romantycznych historiach są początkiem wielkiego, pełnego namiętności uczucia. Monika Skrawek przekonała się właśnie, że niewinny „ruch skrzydeł motyla" może mieć także bardzo negatywne skutki.

W kolejnym rozdziale odpoczniemy od nieprzyjemnych wydarzeń, jakie rozegrały się na campie i wybierzemy się razem z głównymi bohaterami nad Bałtyk. Czy wspólny weekend Moniki i Jacka będzie zbawienny dla ich burzliwego związku?

Dziękuję, że dotarłeś aż tutaj! Każdy rozdział tej historii powstaje dzięki ogromnej motywacji, jaką dają mi Twoje komentarze i oceny. Jestem niezmiernie wdzięczna za Twoją obecność i cieszę się, że nadal z uwagą śledzisz losy moich bohaterów.

Zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.

Przyjemnej lektury!

Pozdrawiam

Sarah Witkac

🔹🔹🔹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top