21. Chrzest

Zaraz po śniadaniu uciekłam na górę do dziewczyn. Miałam w głowie taki mętlik, że przez dwie godziny, podczas których Matusz bawiła się w moją manicurzystkę, nie mogłam skoncentrować się na najprostszych rzeczach. „Skoro głupia impreza na pięćdziesiąt osób tak mnie dojeżdża, jak poradzę sobie na naszym ślubie?!" – panikowałam w myślach i próbowałam powtarzać głupie, zupełnie niedziałające na mnie sentencje, zasłyszane gdzieś na youtubowych medytacjach dla nerwusów. – „My mind is peaceful, I am ok, I am enough... Kurczę, no! Jak mam być teraz peaceful?!" – skrzywiłam się i z odrobiną nadziei spojrzałam na przepiękny francuski manicure, w kolorze bladego różu, który wyłaniał się spod małej lampy LED-owej.

– Sprzątaczki chyba już skończyły – odezwała się Kaśka, wychylając na balkon. – Ciekawe, ile zarabiają za ogarnięcie tych kilku pokojów?

– A co, chcesz się zatrudnić u Makosa? – prychnęła prześmiewczo Matusz, wyciągając moją prawą dłoń spod lampy i oczyszczając ją cleanerem. – Wolałabym zapierdalać na szparagach w Niemczech niż pracować dla tej wrednej małpy.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

– Denis oddał mi pieniądze za zakupy, wyobrażacie sobie? – Dagmara w skupieniu malowała swoje paznokcie zwykłym lakierem. – Czuję się, jak jakaś utrzymanka.

– Witaj w klubie! – burknęłam, obserwując ostatnie fazy upiększania mojego frenchu. – Wycisnął ze mnie, ile wydałam i przelał mi na konto prawie trzy razu tyle. Nie mam do niego siły.

Tego poranka, kiedy włączałam moją bankową aplikację, żeby sprawdzić, czy z mojego konta zniknęła już stówka za abonament kosmetycznego boxa, ze zgrozą odkryłam, że mój szef nie tylko spełnił swoją groźbę doładowania mi konta, ale przelał mi tyle, ile miałby mi przelać, gdybym nie zdradziła mu kwoty swoich sobotnich wydatków. Byłam bogatsza o dwa tysiące. Ale zamiast się z tego cieszyć, czułam się jak dzieciak, który dostał od mamy kieszonkowe.

– Możesz mi z łaski swojej wyjaśnić, co się stało z Barskim i dlaczego wczoraj obleciał kosiarą prawie wszystkie trawy na campie? – Matusz spojrzała na mnie badawczo z trochę pretensjonalnym wyrazem twarzy.

Zmarszczyłam czoło i otworzyłam usta, zaskoczona.

– Że co?! – Dagmara parsknęła śmiechem i oderwała się od malowania.

– Myślałam, że coś wiecie na ten temat – burknęła Ewelina i wróciła do manicure. – Tomek chciał mu pomóc, ale Barski go spławił, mówiąc, że sam sobie poradzi. Upał był przecież jak sam skurwysyn. Makos przyniósł mu wodę. Chyba nawet chciał go kimś zastąpić, ale Norbercik postawił sobie za punkt honoru, żeby tego dnia bawić się w bohatera.

Westchnęłam głośno i pokręciłam głową.

– Chciał nam pomóc przy imprezie – wyjaśniłam. – Ale to? To już lekka przesada.

Matusz zaczęła obserwować mnie z lekkim uśmieszkiem, aż zwróciła na siebie moją uwagę.

– No co? – zapytałam zbita z tropu.

– Nic, nic! – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Albo on jest szalony albo...

Spojrzałam na nią karcąco.

– Chyba nie masz zamiaru go teraz bronić, co?

Cmoknęła pod nosem i zaczęła nakładać top na paznokcie lewej dłoni.

– Nie, nie o to mi chodziło. Nie wiem, on ma w sobie coś takiego... Czasami jest mi go trochę szkoda. Nie bronię go. Uważam, że powinien o tobie zapomnieć i zająć się swoim życiem. Ale postaw się na chwilę w jego sytuacji.

– Matusz, Barski to manipulator i dobrze o tym wiesz – oburzyła się Dagmara. – Od samego początku próbuje siać zamęt między nimi. On nie cierpi Jacka. Byłby pierwszą osobą, która ucieszyłaby się z tego, gdyby się poważnie pokłócili.

– Oczywiście – kontynuowała Ewelina. – Ale każdy beznadziejnie zakochany wariat zachowywałby się tak na jego miejscu. Skoro on nadal uważa, że istnieje cień szansy...

– Nie, Ewelina – zaprotestowałam. – On dobrze wie, że nie ma najmniejszych szans na to, że zmienię zdanie. Dlatego wszystko, co robi, by wkręcić się pomiędzy mnie i Jacka, to czyste chamstwo. Nawet nie wiem, jak to inaczej można nazwać.

Westchnęła ostentacyjnie, wsuwając moją dłoń pod lampę i biorąc się za sprzątanie przyborów do manicure.

– Z drugiej strony z tym zgrywaniem macho może wcale nie chodziło o ciebie, Skrawek – powiedziała, wzruszając ramionami. – Podobno nasz szalony blondynek idzie na imprezę z Anią Walczak z grupy „G".

Spojrzałam na nią trochę zaskoczona. „Masz tempo, kolego Barski!" – pomyślałam ze zgrozą.

– Anka już się nam pochwaliła, że obiecał jej niezapomniany wieczór, jeśli wiecie, co mam na myśli.

Przewróciłam oczami i spojrzałam na Dagmarę. Byłam pewna, że pomyślała o tym samym, co ja. Norbert Barski po raz kolejny działał w chaotyczny, nieprzewidywalny dla nikogo sposób. Tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę.

🔹

Umówiłam się z Dagmarą, że wpadnie do mnie późnym popołudniem. A że Jacek i Denis zniknęli po obiedzie gdzieś w czeluściach piwnic „dwójki", zostałam sama. Myślałam, że będę mogła trochę odetchnąć i przygotować się psychicznie na to, co mnie tego wieczoru czeka. Ale już przed szesnastą okazało się, że to mnie spotka zaszczyt przywitania naszych pierwszych gości.

Srebrny SUV Crossland trochę ostudził moje nerwy. „To tylko Marta" – pomyślałam z ulgą i ruszyłam na spotkanie Dawiszyńskich.

Z samochodu od strony kierowcy wyskoczył wysoki szatyn i od razu się do mnie uśmiechnął. Był mniej więcej podobnego wzrostu, co Jacek, ale jego sylwetka była o wiele szczuplejsza. Twarz natomiast widocznie zdradzała, że przekroczył już czterdziestkę.

Zbiegłam po schodach i ruszyłam w stronę samochodu.

– Komitet powitalny skromny, ale za to jaki fajny! – Marta ucałowała mnie w policzek i przywołała do siebie swojego męża. – Poznaj Tomka. Tomek, to jest Monika, dziewczyna Jacka.

Mężczyzna z przesympatycznym uśmiechem delikatnie, ale stanowczo uścisnął moją dłoń.

– Bardzo mi miło – powiedział łagodnym, ciepłym głosem. – Cieszę się, że w końcu możemy się poznać.

Poczułam nerwowe, ale dość przyjemne łaskotanie w żołądku.

– Mi również jest miło – odparłam z uśmiechem. – Widzę, że jednak daliście radę przyjechać trochę wcześniej?

– Taaaak! – Blondynka uniosła ręce w triumfalnym geście. – Moja mama przyjechała wcześniej i zajęła się Julcią. Tak więc udało się, jeeej!

– Jacek i Denis są w piwnicy w „dwójce". Zaraz po nich pójdę. Macie jakieś bagaże? – zapytałam, zerkając na samochód.

– Jedną dużą torbę. Nic takiego – powiedział Tomek i machnął ręką.

– Chodźcie do środka, a ja już dzwonię po Jacka – odparłam, prowadząc naszych gości do budynku.

Marta przeczesała modną blond fryzurkę palcami i doskoczyła do swojego męża, niosącego ich walizkę.

– Nic się nie stresuj, Monia! Z nami jak z dziećmi. Dużo nam nie potrzeba – zachichotała i klepnęła Tomka w tyłek. Ten odwzajemnił figlarny gest swojej żony, obejmując ją mocno w talii i przyciągając do swojego boku.

Sięgnęłam po smartfona i wybrałam numer do Jacka. Odebrał dopiero po trzecim sygnale.

– Co jest, skarbie? Wszystko w porządku? – zapytał, lekko zziajany.

– Tak, tak. Tylko właśnie przyjmuję naszych pierwszych gości i nie wiem, gdzie mają zostawić swoje bagaże.

– O, cholera! – zaśmiał się pod nosem. – A kto przyjechał?

– Marta i Tomek – odparłam, otwierając drzwi do mieszkania i wpuszczając gości do środka.

– Dobra. Zrobimy tak – zastanowił się przez chwilę. – Wiesz, gdzie jest skrzynka z kluczami, prawda? Daj im klucze do pokoju nr 5. Takie z drewnianą zawieszką jak wasze. Jak chcesz, to ich zaprowadź. Piątka jest po przeciwnej stronie od was, drugie drzwi od zakrętu...

– Tak, kojarzę.

– Zaraz będę u was, dobrze? – dodał, wzdychając niecierpliwie.

– Poradzę sobie, nie martw się – powiedziałam z uśmiechem.

– Dzięki, kotku! Na razie!

– Pa!

Bez problemu znalazłam odpowiednie klucze. Marta i Tomek rozgościli się w pachnącym czystością lokum. Z nieukrywaną satysfakcją obserwowałam, jak cieszą się sobą i tym, że przez jeden wieczór będą mogli beztrosko spędzić czas poza domem. Byli szczęśliwi i zapatrzeni w siebie. Po czternastu latach małżeństwa wyraźnie kochali się tak samo mocno, a może nawet bardziej niż wtedy, kiedy zaczęła się ich wspólna podróż. Oni mieli wszystko - siebie, tę miłość i córeczkę, która była ich oczkiem w głowie.

Imponował mi ten obrazek. Chciałam żyć takim życiem. Stworzyć z Jackiem rodzinę i po kilkunastu latach kochać go tak bardzo, jak teraz. Chciałam widzieć w naszym wspólnym dziecku jego cząstkę. Może miałoby jego przenikliwe, szare oczy. Może byłoby tak dzielne i tak pracowite jak on. Może byłoby rycerskim urwisem, który pomagałby w życiu innym ludziom jak jego ojciec. A może beznadziejnie zakochaną w książkach romantyczką, która - jak jej matka - szukała w życiu głębszego sensu i zbyt łatwo dawała się wykorzystywać innym.

W ciągu zaledwie miesiąca ktoś przełączył pstryczek w mojej głowie, pozwalający mi marzyć. Wcześniej nie pozwalałam sobie na to, by wybiegać myślami daleko w przyszłość. Dzisiaj ta przyszłość miała ramy. Ramy, w których powoli, dzień po dniu, powstawał coraz bardziej wyraźny obraz tego, jak mogłoby wyglądać moje życie. Chciałam, żeby spełniły się wszystkie nasze wspólne marzenia. Moje o stabilnym gnieździe, Jacka o kochającej się rodzinie. Z zadumy nagle wyrwał mnie głos Marty:

– ... Makos nas tu rozpieszcza, jak w Hiltonie! – zachichotała, zaglądając do małej lodówki, z której wyciągnęła małą buteleczkę lemoniady.

– Słuchajcie, kolacja jest dopiero o dziewiętnastej, ale zaraz zapytam Jacka i na pewno będziemy mogli zjeść coś wcześniej – powiedziałam, odkładając klucz na nocny stolik.

– Ja tam nie jestem głodny – odezwał się psotnie Tomek, łapiąc Martę w pasie i zbliżając usta do jej szyi. – A ty, kitek?

– Nieeee, jeszcze nie. – Roześmiała się i z ochotą poddała się nieśmiałej pieszczocie swojego męża.

– Ok. To ja wam już nie przeszkadzam! – Wybuchnęliśmy śmiechem. – Gdybyście czegoś potrzebowali, dzwońcie albo zejdźcie do nas, dobrze?

– Jasne, Moniczko! – Mrugnęła do mnie okiem i uwiesiła się na szyi Tomka.

Zostawiłam ich samych i z nieco lepszym humorem zbiegłam na parter.

🔹

Mój pracuś wrócił do mieszkania po szesnastej. Umorusana czymś biała koszulka i jego figlarna mina z jakiegoś powodu bardzo mnie rozbawiły. Nachylił się nad kanapą i cmoknął mnie w czoło, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Biłeś się tam ze szczurami? – zapytałam, parskając śmiechem.

Ściągnął z siebie T-Shirt i ruszył do łazienki.

– Tu nie ma szczurów – usłyszałam. – Są myszy, krety i wilki, ale szczurów nie widziałem.

Otworzyłam szeroko buzię, a po plecach przebiegł mi zimny prąd.

– Wilki?! Jakie wilki?! – zapytałam, zrywając się z kanapy i biegnąc do łazienki.

– No normalne. Szare – odparł ze stoickim spokojem, ściągając z siebie ubrania.

– W lesie?! W tym lesie, w którym codziennie biegamy?! – Stanęłam w progu i skrzyżowałam ramiona na piersiach.

Spojrzał na mnie, ledwie powstrzymując się od śmiechu.

– Tak, Skrawek. Wilki lubią lasy. – Jego szelmowska mina zdradzała, że albo się ze mnie nabija albo nie mówi mi wszystkiego.

– To niemożliwe. Nie dam się nabrać! – powiedziałam, mrużąc oczy. – Chcesz mnie tylko wystraszyć.

Uśmiechnął się filuternie i stanął przed lustrem w samych bokserkach, sięgając po maszynkę do golenia.

– Nie wygłupiaj się! – jęknęłam, podchodząc bliżej. – Nie ma tam żadnych wilków. Prawda?

Sięgnął do mnie i przyciągnął mnie za talię do swojego boku. Pocałował mnie w skroń i uśmiechnął się, zadowolony, że udało mu się mnie wystraszyć.

– Były. Kilka lat temu. Teraz już się w nasze rejony nie zapuszczają. Jest tu dla nich za głośno i za tłoczno. One nie lubią ludzi wbrew pozorom...

– Widziałeś je? – zapytałam z niepokojem.

– Pojedyncze sztuki. To było dawno, skarbie – powiedział i uśmiechnął się łagodnie, sięgając po piankę do golenia. – Samotne psiaki. Byliśmy w lesie z Denisem. Jak tylko nas widziały, od razu uciekały. Nadleśnictwo się tym zajmuje. Nie widzieli żadnego od 2010 roku. Nie mają tu co jeść. W okolicy nie ma nawet żadnych zwierząt domowych, na które mogłyby polować...

– To znaczy, że już tu nie wrócą? Nigdy?

– Nawet jeśli wrócą, raczej nie zabawią tu długo. Po jakimś czasie przenoszą się w słabo zaludnione tereny – odparł spokojnie. – Do parków narodowych albo puszcz. W Słowińskim pewnie byś je spotkała. Albo w Borach Tucholskich. Ale nie tutaj. Nie obok największych turystycznych miejscowości. I ja i Denis jesteśmy na takie sytuacje przygotowani, nie martw się.

No dobrze. To mnie trochę uspokoiło. Wilka lubiłam oglądać we wrocławskim zoo, a nie w lesie, po którym biegam co rano z dziewczynami. Tak często zapominałam o tym, że „Primavera" leżała kilka kilometrów od większych skupisk ludzkich i z natury była narażona na to, by czasami zapuszczały się w te rejony dzikie zwierzęta. To nie ich wina, że wędrowały po tych lasach. To my, ludzie wydarliśmy im kawałek ich domu.

– Jak nastrój przed imprezą? – Pytanie Jacka wytrąciło mnie z rozmyślań. – Jeśli chcesz, naprawdę zrobię ci jakiegoś drinka na rozluźnienie...

– Nie, nie. Nie trzeba. Myślę, że dam sobie radę.

– Dziękuję, że zajęłaś się Dawiszyńskimi – powiedział i pogładził moje plecy. – Przepraszam, że cię z tym zostawiłem.

– Nie ma sprawy. – Uśmiechnęłam się. – Tomek wydaje się bardzo sympatyczną osobą. Zapewniali mnie, że dadzą sobie radę. I chyba nie chcą, żeby ktoś im teraz przeszkadzał.

Zaśmiał się pod nosem, pokiwał wymownie głową i zaczął się golić.

Wróciłam do sypialni i zaczęłam obmyślać plan działania na najbliższe godziny. Myślałam, że w tym całym szaleństwie mój szef i ja będziemy mieli jeszcze chwilę czasu, żeby pobyć ze sobą sam na sam. Zresztą on też chyba miał taką nadzieję, kiedy, wykąpany i ubrany w krótkie shorty i T-Shirt zaczął przytulać mnie na kanapie w pokoju gościnnym. Ale kiedy około siedemnastej usłyszeliśmy pukanie do drzwi mieszkania, przestaliśmy się łudzić, że zdążymy jeszcze zaspokoić palącą potrzebę spędzenia kilku chwil tylko we dwoje.

– Tomasz! – rzucił wesoło Jacek, wpuszczając do mieszkania męża Marty i wyciągając do niego rękę. – No nareszcie! Ile można czekać!

– Cześć, Jacuś! – Tomek Dawiszyński uściskał Jacka serdecznie i poklepał go po plecach. – Nooo, ostatnim razem, jak tu byłem, to jeszcze chyba śnieg leżał.

– No raczej! – odparł przyjaźnie Jacek, zachęcając swojego gościa do tego, żeby usiadł na kanapie.

– Nie, nie! Ja tylko na chwilę. Nie będę wam przeszkadzał. Sorry, ale ta flacha niestety nie mieści się do naszej lodówki. – Uśmiechnął się szeroko, wręczając Jackowi jakiś alkohol, zapakowany w pudełko w kształcie walca. – Mogę ją u was przechować do wieczora?

– Myślałem, że przyszedłeś się z nami napić. – Jacek wziął butelkę do ręki. – Co to za wynalazek?

– Craigellachie. Wylicytowaliśmy z chłopakami na aukcji i uznałem, że się podzielę – odparł z uśmiechem Dawiszyński.

– Trzydziestoletnia? To za ile to poszło? – zapytał Jacek i udał się do kuchni.

– Dwa i pół koła. Podobno w tym roku wygrała nagrodę na najlepszą whisky na świecie. W każdym razie trudna do zdobycia, więc tym bardziej chciałem, żebyś spróbował.

– A ty wiesz, że ja dzisiaj nie piję? – Mój szef spojrzał na Tomka z uśmieszkiem, wychodząc z kuchni.

– No co ty? Poważnie?

– Teoretycznie będę w pracy, więc sam rozumiesz...

– No jasne! Cholera, całkiem o tym zapomniałem. – Podrapał się po głowie i westchnął. – Dobra, trudno. Ale może chociaż spróbujesz?

Jacek uśmiechnął się, ewidentnie rozbawiony propozycją.

– Później zobaczymy. Jak pokój? Wszystko gra? Potrzebujecie czegoś jeszcze?

– Super. Wszystko mamy, dzięki! A nasz komitet powitalny nie mógł być lepszy.

Obaj spojrzeli na mnie, tajemniczo się uśmiechając.

– No to bardzo się cieszę. Chodź, przejdziemy się i pokażę ci, co udało nam się zrobić od zimy. – Podszedł do mnie i cmoknął mnie w czoło. – Zobaczymy się później, dobrze? – Kiwnęłam głową.

Zostałam sama. Za moment miała wpaść do mnie Daga, żebyśmy mogły wspólnie poplotkować przy kawie i oddać się cudownej przedimprezowej, babskiej rutynie – upiększaniu tego, co piękne i poprawianiu sobie humoru kosmetykami, na które zawsze wydawałyśmy zdecydowanie za dużo pieniędzy.

🔹

Moja przyjaciółka dotrzymywała mi towarzystwa praktycznie do godziny dziewiętnastej, kiedy to na naszym dziedzińcu zaczęły pojawiać się samochody kolejnych gości. Oprócz forda Jacka, opla Dawiszyńskich i dostawczego mercedesa DJ-a Kacpra, przed frontem „Primavery" pojawiło się czarne, sportowe BMW. Wychyliła z niego dość charakterystyczna parka, z czego kierowca od razu wydał mi się znajomy. „Gość z paintballowego teamu Jacka" – skojarzyłam niemal od razu. Łysy, mocno napakowany facet, do samego karku pokryty tatuażami - mimo swojego groźnego wyglądu - sprawiał wrażenie sympatycznego.

– To chyba Benny – parsknęła śmiechem Dagmara, nawijając blond-pukle na płytkę prostownicy. – Wow, ta jego Kasia jest wyższa od niego o głowę!

– Wyglądają na całkiem przyjemnych – mruknęłam, obserwując mięśniaka w obcisłej białej koszuli, która prawie eksplodowała na jego ramionach.

Towarzysząca mu Kasia była długowłosym, uroczym rudzielcem. Miała na sobie jasną, letnią sukienkę do kostek, płaskie sandałki i czerwoną hipisowską opaskę na włosach. Na prawym ramieniu widoczny był tatuaż, który ciągnął się od łokcia aż po sam bark. Obydwoje byli uśmiechnięci i widać było doskonale, że dobrze się czują w swoim towarzystwie. Kasia pomachała do kogoś, uśmiechając się szeroko i po chwili zniknęli obydwoje w budynku „Primavery".

Pół godziny później budynek wypełniły pierwsze dźwięki ogłuszającej muzyki. Skończyłam swój makijaż i parsknęłam śmiechem, kiedy weszłam do pokoju i zobaczyłam swoją przyjaciółkę, jak w szlafroku, na kanapie przed oknem kręci tyłkiem w rytm „More Than You Know" Axwell & Ingrosso, dopijając resztki kawy. Jej lśniące, jasne włosy spływały po ramionach wielkimi, ustylizowanymi falami, a makijaż zdecydowanie dodawał jej anielskiej twarzy pazura. Moja Daga wyglądała jak piękniejsza wersja Marilyn Monroe. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ją w tej jej pudrowej kiecce, którą kupiła - podobnie jak ja - na tę okazję. Zauważyła mnie i prześmiewczo zaczęła śpiewać tekst piosenki, robiąc przy tym komiczne miny. Ale kiedy tylko zauważyłam przez okno, jak na dziedziniec zajeżdża czerwony, wściekle ryczący Ford Mustang, sama wskoczyłam do niej na kanapę i, z walącym sercem, zaczęłam obserwować pasażerów, wysypujących się z pretensjonalnego pojazdu.

Robert Kawek - prawa ręka mojego szefa - był wysokim, szczupłym, lekko szpakowatym brunetem. Jego outfit pasował jak ulał do surowej, ściągniętej twarzy, pozbawionej uśmiechu i idealnie przyciętego zarostu - krótkiej ciemnej brody i minimalnych baczków. Granatowa sportowa marynarka skrywała błękitną koszulę, a markowe walizki, które wyciągnął z bagażnika czerwonego potwora, były ostatecznym dowodem na to, że jego żona Natalia na pewno nie przyjedzie tutaj odziana w kieckę z butiku w Morskiej.

– Czy oni nie mieli czasem przyjechać tutaj tylko we dwójkę? – zapytała Dagmara, z miejsca tracąc dobry nastrój i wlepiając wzrok w dwie kobiety, które powoli, z wdziękiem godnym rasowych mieszczuchów, wysiadły z Mustanga.

Natalia Kawek nie musiała się przedstawiać. Ona po prostu była TĄ Natalią, której wszyscy tak tu nie znosili. Jasnobrązowe włosy, sięgające przedziałka w tyłku (który niemalże wychylał już z głębokiego rozcięcia na plecach), mieniły się w ostatnich promieniach słońca, jak w reklamie Pantene. Nie potrzebowałam lornetki, by zauważyć jej przedłużone rzęsy, nienaturalnie zadarty mini-nosek i wydatne usta, które nie miały nic wspólnego z naturalnością. Żółta sukienka-tuba, w którą wciśnięte było jej opalone, szczupłe ciało, nieco utrudniała jej swobodne poruszanie się. Podobnie jak cieliste szpile z czerwoną podeszwą. A mimo to wydawała się być zadowolona z przybycia i pewnym krokiem, z majtającą się u boku beżową torebunią Diora (Made In Turkey?) ruszyła w stronę naszego budynku.

Druga kobieta, której pojawienie się wywołało w nas niemałą konsternację, była chodzącą doskonałością. Wysoka, szczupła, lekko opalona blondynka o długich włosach, miała na sobie przepiękną szarą, błyszczącą sukienkę z frędzlami i buty podobne do swojej koleżanki. Uśmiechała się jak anioł i z ciekawością rozglądała po okolicy. Z gracją godną Gisele Bündchen popłynęła przez dziedziniec i zniknęła - jak reszta - w czeluściach „Primavery".

– Serio, nie wiesz, kim ona jest? – spojrzałam na Dagę, ale jej mina zdradzała, że zaczyna domyślać się tożsamości blond-lalki, która przyjechała z Kawkami.

Wprawdzie pokręciła przecząco głową, ale mnie nie mogła oszukać.

„The Show Must Go On" śpiewał kiedyś Freddie Mercury. Cokolwiek miało wydarzyć się tego wieczoru, musiałyśmy ruszyć tyłki i udowodnić przyjezdnym paniusiom, że ich wypchane portfele i naładowane kwasami usta nie mają w tym miejscu żadnych szans.

Zaczęłyśmy się ubierać na imprezę. Wtedy do mieszkania wpadli Jacek i Denis. Przeczucie nas nie myliło. Nie wszystko szło zgodnie z planem.

🔹

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała Denisa tak wzburzonego. Wparował do mieszkania w eleganckich, choć dość casualowych spodniach i marynarce w łososiowym kolorze, która wyjątkowo dobrze pasowała do modnego białego T-Shirtu, wystającego spod luźnych klap marynarki.

– Kurwa, Makos! – rzucił, pocierając twarz dłońmi i zatrzymując się na środku pokoju gościnnego. – Miałeś jej to wybić z głowy!

Jacek westchnął ciężko i bez słowa zniknął w kuchni.

– Zaraz tam pójdę i ją opieprzę, słowo daję! – dodał zdenerwowany, poprawiając palcami włosy i odwracając się w naszą stronę z ponurą miną.

Dagmara wstała z kanapy i podeszła do niego, krzyżując ręce na piersiach.

– Co się stało, Denisku? – zapytała zmartwiona, a jej chłopak objął ją w pół i przyciągnął do siebie, próbując opanować, targające nim nerwy.

– Mamy mały problem – powiedział Jacek, wynurzając się z kuchni i popijając z butelki bezalkoholowe piwo.

– MAŁY problem?! – Denis zacisnął dłoń na oparciu fotela i bezsilnie pokręcił głową.

– Powiecie nam w końcu, o co chodzi? – zapytałam coraz bardziej zirytowana tym, że nikt nam o niczym nie mówi.

– Kawkowa mnie nie posłuchała i przywiozła sobie koleżankę – powiedział Jacek, stawiając butelkę na blacie komody. – Idę się przebrać.

Rzucił klucze na kawowy stolik i z westchnieniem bezsilności pomaszerował do sypialni, zamykając za sobą drzwi.

Daga spojrzała na Denisa pytająco.

– To Agnieszka, prawda? – zapytała, ściągając brwi.

Blondyn kiwnął głową, a moja przyjaciółka spojrzała na mnie z taką rozpaczą w oczach, że byłam prawie pewna, że zaraz rozpłacze się jak dziecko.

– Agnieszka? – nachyliłam się nad stolikiem. – Jaka Agnieszka?

Blondyn wypuścił powietrze z płuc i usiadł na fotelu, podpierając się na łokciach.

– Agnieszka Piasek – mruknął niemal z odrazą. – Moja była dziewczyna.

Daga prychnęła ostentacyjnie, siadając na drugim fotelu.

– Prawie uwierzyłam, że nie jest za specjalna! – zadrwiła i odsunęła dłoń, kiedy Denis próbował złapać ją za rękę.

– Bo nie jest! – odparł. – O wszystkim ci opowiadałem. W tej historii nic się nie zmieniło.

– Poza tym, że zamiast „przeciętnej myszki" przyjechała tutaj długonoga modelka, której sięgam pewnie ledwie do cycków! – warknęła moja przyjaciółka. – Macie dla nas dzisiaj jeszcze jakieś niespodzianki?

– Czy to ważne, jak wygląda? – Denis nie wytrzymał i wstał z fotela, nerwowo przechadzając się po pokoju. – To fałszywa, wredna materialistka! Taka Kawkowa w wersji blond! To cię w ogóle nie powinno stresować!

– To dlaczego tak bardzo stresuje ciebie? – Moja przyjaciółka była bliska płaczu.

Denis oparł się o framugę drzwi do kuchni i ukrył twarz w dłoniach.

– Chciałem, żebyś się dobrze bawiła – powiedział bezradnym tonem. – Nie chciałem, żeby cokolwiek cię dzisiaj denerwowało. Poza tym – spojrzał na swoją dziewczynę z troską – to ona wpadnie w kompleksy, kiedy cię zobaczy.

Obydwoje zamilkli i zaczęli instynktownie szukać sobie czegoś do roboty. Denis uciekł do kuchni i poczęstował się piwem Jacka. Daga natomiast usiadła z powrotem przy kawowym stoliku i z uwagą przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze, próbując jeszcze na ostatnią chwilę poprawić co nieco w i tak perfekcyjnym makijażu.

Jacek wyszedł z sypialni, chowając swojego smartfona do kieszeni jasnoszarych spodni. Zawiesiłam wzrok na najprzystojniejszym mężczyźnie, jakiego znałam i całkowicie zapomniałam o tym, że moja przyjaciółka i jej partner nie są w najlepszych humorach.

Mój szef zawsze prezentował się świetnie. Ubiór był jego wizytówką i doskonale podkreślał jego męską urodę. Ale tego dnia wydawał mi się jeszcze przystojniejszy niż zwykle. Tak pociągający, że nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Obserwowałam jego atrakcyjne, atletyczne ciało w białej, rozpiętej pod szyją koszuli i jasnoszarej marynarce, której rękawy, marszczone przy łokciach, lekko podwijały się ku górze, odsłaniając silne, pokryte zarostem przedramiona. W przesadnym skupieniu, ze standardową dla siebie groźną miną, zapinał na lewym nadgarstku zegarek ze srebrną bransoletą. Jego gęste, ciemne włosy były idealnie uczesane, a zapach ciężkich perfum powoli docierał do moich nozdrzy. Spojrzałam na skórzany pasek od spodni, ściśle przylegający do muskularnego brzucha. A potem niżej w wypukłe miejsce, w którym zapewne zaczynał się zamek od spodni. „Jestem nienormalna!" – Podniosłam brwi i usiłowałam odwrócić wzrok od kuszącego ciała mojego mężczyzny. – „Co się ze mną dzieje, do cholery?!".

Podniosłam się z kanapy i ruszyłam do sypialni, rzucając po drodze:

– Wiecie co? Denerwowałam się tą imprezą już wystarczająco długo. I dłużej nie mam zamiaru. Nikt i nic mi dzisiaj nie zepsuje nastroju. Ani jakaś blond-dziunia z waszej przeszłości ani Natalia z podrabianą torebką Diora ani naćpany Fitek ani tym bardziej nie do końca stabilny Barski. Mam dość tego cholernego napięcia. Idźmy już na tą imprezę i miejmy to z głowy.

Obłędnie pachnący brunet w marynarce zagrodził mi drogę i przyciągnął mnie od tyłu za materiał szlafroka.

– Wy dwie macie jednak ze sobą dużo wspólnego – powiedział, nie pozwalając mi uciec z jego objęć. – Martwicie się jakimiś babami, które miały między nogami pół Gdańska, jakby to była jakaś wasza konkurencja. Większych zmartwień nie macie? – Nachylił się bliżej mojej szyi, czym spowodował gigantyczny skurcz w dole mojego brzucha. – A ty spróbuj tylko łyknąć cokolwiek, co usłyszysz od tej żółtej lafiryndy...

– To co się stanie? – zapytałam prowokacyjnie, próbując zrobić unik przed jego ustami, które zaczynały mnie łaskotać.

– Nie fikaj – odpowiedział z szelmowskim uśmieszkiem, głaszcząc mój brzuch przez frotowy materiał. – Bo ci nawet te pazurki nie pomogą.

Denis i Dagmara spojrzeli w naszą stronę i nareszcie na ich twarzach pojawiło się coś, co przypominało uśmiech.

– Teraz to ja potrzebowałabym drinka! – wyrzuciła z siebie blondynka, wstając z fotela i ruszając do wyjścia.

– Dla ciebie, kochanie, to dzisiaj tylko soczki! – Denis westchnął ciężko i machnął do nas na pożegnanie, ruszając za swoją dziewczyną.

Spojrzałam na zamykające się drzwi, potem na Jacka i jakby nigdy nic, ruszyłam do sypialni. Musiałam się opanować. Nie mieliśmy czasu na igraszki. Byliśmy lekko spóźnieni.

Przyglądał mi się przez cały czas. I wtedy, kiedy wkładałam na siebie kremową bieliznę, która praktycznie niewiele zakrywała. I wtedy, kiedy zapinałam na kostkach beżowe sandałki na zdecydowanie zbyt wysokich obcasach. Stał pod ścianą, z rękami w kieszeniach i głową opartą o framugę i patrzył na mnie tak poważnym i skupionym wzrokiem, że kiedy próbowałam zapiąć suwak sukienki na plecach, nie wytrzymałam i rzuciłam w jego stronę:

– Stresujesz mnie! Nie masz czasem czegoś do roboty? Twoi goście pewnie na Ciebie czekają.

Podszedł bliżej, wyciągnął ręce z kieszeni i zaczął zapinać zamek na moich plecach. Powoli. Wolniej niż to było wymagane, przesuwając drugą dłonią po krągłościach, ukrytych pod błyszczącym materiałem. Wzięłam głęboki oddech.

– Wyglądasz jak milion dolarów, mała – szepnął, muskając wargami skórę na moich ramieniu.

Moje ciało w mig pokryło się gęsią skórką.

– Ty też wyglądasz bardzo dobrze – odparłam, zamykając oczy, kiedy jego biodra przylgnęły do mojej pupy.

Wtulił się w moje włosy i mruknął podniecony, ocierając się o mnie swoim wybrzuszonym rozporkiem.

– Nie chcę popsuć ci nastroju, rozrywając ten słodki kawałek materiału i burząc te piękne włosy – powiedział uwodzicielsko tuż nad moim uchem – ale miej na uwadze, że przez całą tą imprezę będę myślał o tym, co z tobą zrobię, kiedy tu wrócimy.

Wychodząc z mieszkania, ostatni raz spojrzałam na niego wystraszonym wzrokiem i zatrzymałam się przed drzwiami, jakbym miała stchórzyć i wziąć nogi za pas. Przyciągnął mnie do piersi, ujął palcami moją brodę i pocieszająco cmoknął mnie w nos. Czułam się wyjątkowo w pięknej nowej sukience, seksownych szpilkach, z burzą grubych fal, sięgających pasa i diamentowych kolczykach, które niedawno od niego dostałam. Ale mimo to miałam dziwne przeczucie, że ten wieczór nie skończy się tak, jakbym sobie tego życzyła. I miałam rację.

🔹

Kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi mieszkania, poczułam się trochę, jakbym wpadła do króliczej nory. Parter tonął w ciemnościach. Między tłumem ludzi prześlizgiwały się kolorowe wiązki światła, docierające tu z sali w prawym skrzydle budynku. Widziałam poruszające się usta, próbujące przekrzyczeć transową łupankę, grupki wystrojonych w błyszczące sukienki dziewczyn i twarze, których nigdy tu wcześniej nie widziałam. Po prawej stronie schodów dostrzegłam Ewelinę, wciśniętą w czerwoną kieckę bez ramion. Machnęła do mnie entuzjastycznie. Była z Tomkiem, który tego dnia po raz pierwszy związał swoje jasne dredy w masywnego kuca. Gdyby nie te jego ciężkie kołtuny, można by powiedzieć nawet, że był całkiem przystojnym facetem. Nie zdążyłam przyjrzeć się trzeciej osobie, która im towarzyszyła. W blasku laserowych snopów mignęła mi jedynie wysoka postać w ciemnej marynarce i koszuli we wzorek. Jacek trzymał mnie za rękę, odkąd przekroczyliśmy próg mieszkania i ciągnął w głąb pulsującej błyskami ciemności w „jedynce".

Wchodząc do ogromnej, ciemnej sali na parterze, czułam się jak ptak, zżerany żywcem przez gigantyczne, głośne monstrum. Kolorowe światła drgały w rytm house'owego kawałka i bezwstydnie przesuwały się po moim ciele, powodując zawroty głowy. Miałam nieodparte wrażenie, że dziesiątki oczu, wyzierających z ciemności, patrzą w moją stronę, skanując mnie szyderczo. W oddali, na podwyższeniu falowała sylwetka roztańczonego Dj-a Kacpra, którego znałam tylko z opowieści. Młody, na oko dwudziestoparoletni facet, miał na głowie fryzurę tak dziwną, jakby na jego głowie przeprowadzano warsztaty dla początkujących fryzjerów. Jak zahipnotyzowana obserwowałam przez chwilę jego kołyszące się w powietrzu dłonie. Ale zaraz potem zostałam wciągnięta jeszcze głębiej, wijącej się w elektronicznych rytmach, masy.

Nie wiadomo skąd, nagle wyrósł przed nami łysy, wysoki na dwa metry i szeroki jak szafa mężczyzna, z wytatuowaną szyją i słuchawką w uchu. Zagadnął Jacka, szepnął mu coś na ucho, po czym obydwoje spojrzeli na mnie ze śmiertelnie poważnymi minami. Mój szef skinął mu głową i pociągnął mnie dalej na koniec sali, gdzie zasięg kolorowych LED-owych belek, reflektorów i stroboskopów zdawał się tracić na intensywności i przepuszczać nieco światła z żarzących się na stolikach elektrycznych lampek.

Z głośników popłynął melodyjny głos DJ-a, który zapowiadał właśnie zmianę elektronicznej łupanki na lżejszy dla ucha dancehall. Sean Paul zaczynał śpiewać swoim oryginalnym, nie zawsze zrozumiałym dla wszystkich angielskim, a na parkiet wypłynęła jeszcze większa ławica imprezowiczów.

Przedarliśmy się przez tłum i ruszyliśmy w stronę największego ze wszystkich stolika, przy którym siedziała już spora grupka ludzi. Ze zgrozą omiotłam znajome mi już twarze, kiedy zbliżaliśmy się do miejsca dla VIP-ów. Wszystkie oczy nagle zwróciły się w naszym kierunku. Agnieszka Piasek szepnęła coś na uszko Natalii Kawek. Ale ta ani drgnęła.

Zrobiło mi się słabo. Gdyby nie silna ręka Jacka, który niemal przyciągnął mnie siłą do stolika, łapiąc w talii, najprawdopodobniej uciekłabym stamtąd jeszcze zanim zdołałabym kogokolwiek poznać. Ale było za późno. 

Szeroki w barach Benny natychmiast porwał się do pionu i doskoczył do nas, sięgając po moją dłoń i całując ją na powitanie.

– Jest nasza bellissima! – krzyknął niskim, ale niezwykle łagodnym głosem i zachichotał, kiedy Jacek odciągnął mnie od niego i poklepał swojego przyjaciela po imponującej łysinie.

Benny może i sprawiał wrażenie przerośniętego koksa, który samą dłonią mógłby posłać kogoś na szpitalne łóżko, ale miał tak łagodne, niebieskie oczy i uśmiechał się tak rozbrajająco, że od razu wzbudził we mnie sympatię.

– To jest Radek – powiedział Jacek, wskazując na mięśniaka. – Dla przyjaciół Benny.

– Radek Schal – dodał mężczyzna i ukłonił się teatralnie, biorąc za rękę ślicznego rudzielca w hipisowskiej opasce. – To jest Kasia, moja dziewczyna.

Towarzyszka Radka natychmiast podała mi dłoń i uśmiechnęła się serdecznie, sprawiając, że na chwilę poczułam się pewniej. „Skoro ona musiała przez to przejść, ja też dam radę!" – pomyślałam walecznie.

– Robert, Agnieszka, Natalia – wyliczył mój szef, trochę od niechcenia, jakby chciał już mieć z głowy nudne formalności. – Resztę już znasz.

– Bardzo mi miło – wycedziłam, ściskając dłońmi oparcie krzesła. – Monika Skrawek.

Jacek pokrzepiająco pogłaskał mnie po plecach i uśmiechnął się pod nosem. Natalia i Agnieszka lustrowały mnie uważnie z góry do dołu. Mogłam mieć na sobie kolczyki za kilka tysięcy, sukienkę z dobrego butiku i „wyglądać jak milion dolarów". Dla nich jednak byłam tylko młodą siksą, która wyrwała się z małego miasta i próbowała strugać damę w towarzystwie, do którego zupełnie nie pasowała.

Benny dżentelmeńsko wyręczył Jacka i odsunął moje krzesło, żebym mogła usiąść obok niego. Jacek na moment nachylił się do Roberta, który w tej właśnie chwili próbował wykrzyczeć coś do swojego smartfona, a ja umościłam się na siedzeniu i niepewnie spojrzałam na całe towarzystwo, siedzące na przeciwko.

– Nie mogłam się doczekać, Denisku, żeby poznać twoją obecną dziewczynę! – Agnieszka wychyliła się zza pleców Natalii w stronę naszych blondasów i zatrzepotała zalotnie rzęsami. Miała słodki i dźwięczny głos, ale w tym, w jaki sposób mówiła, kryło się coś niepokojącego. Jakaś wyższość. Duma. I przekonanie o własnej zajebistości. – Jak widzę, nadal gustujesz w blondynkach, mój drogi.

– Zaraz się, kurwa, zacznie – Benny puścił do mnie oko i cmoknął z dezaprobatą w stronę Agi, która jednak nic sobie nie robiła z tej uwagi.

Dagmara wyglądała jak kłębek nerwów. Siedziała, wciśnięta pomiędzy Denisa i Martę i nawet nie ukrywała tego, że nie ma najmniejszej ochoty na rozmowę z Agnieszką Piasek.

– Teraz już tylko w jednej gustuję – burknął Denis i spojrzał na Benny'ego, ponaglając go do wyjścia.

Panowie przeprosili nas na chwilę, znikając w barze, który de facto był częścią naszej stołówkowej kuchni. A my - na kilka, może kilkanaście minut, zostałyśmy same. Same, wystawione na pożarcie bestii w szpilkach od Christiana Louboutina.

– Jacuś mówił nam, że znacie się bardzo krótko. Czy to prawda? – zagadnęła mnie nagle Natalia, wysuwając do przodu swój obfity, zdecydowanie podrasowany biust, wciśnięty w żółty materiał sukni. – Dwa miesiące? Trzy?

– Miesiąc z kawałkiem – odparłam, próbując zachować spokój i unikając jej wzroku.

Spojrzałam przelotnie na Martę, ale chwilowo zajęta była chyba pocieszaniem wściekłej jak osa Dagmary.

– Wow! Tylko miesiąc?! – parsknęła śmiechem „Natka" i posłała swojej koleżance wymowne spojrzenie. – Nie boisz się po tak krótkim czasie przeprowadzić na Wybrzeże? To duża zmiana. Plus no wiesz, my znamy Makosa już tyle lat, ale ty prawie w ogóle...

– Jacek też zna mnie bardzo krótko – fuknęłam, zwracając uwagę Dagi, Marty i Kasi po mojej lewej. – A mimo to nie wygląda, jakby się czegoś obawiał.

Marta uśmiechnęła się do mnie, pokazując „okejkę". Natalia chciała odbić piłeczkę, ale panowie właśnie wrócili do stolika i chwilowo nie miała okazji, żeby znowu mnie zaatakować.

– Kaśka, ty też whisky, czy przynieść ci coś innego? – zapytał Jacek, wyłaniając się zza moich pleców i stawiając na stole dwie flaszki dziwnie wyglądającego alkoholu.

– Jasne, że whisky! – wypalił Benny, siadając z powrotem po mojej lewej. – Tylko kontrolnie, żeby mi tu nie odleciała przedwcześnie ptaszyna!

Panowie zaczęli się śmiać, a ja odetchnęłam z ulgą, że znowu mam przy sobie swojego szefa.

– A ty wiesz, Makos, że Góra o ciebie pytał? – powiedział Benny, stawiając na stole kolejne butelki z winem i szampanem.

– Co ty, Benny? – wtrącił Robert, a Jacek ściągnął brwi i spojrzał na swojego przyjaciela pytająco. – Przecież on za granicą siedzi.

– No to już nie! – zachichotał mięśniak po lewej. – Widziałem go miesiąc temu w Sopocie na deptaku z jakąś młodą laską. W ciąży była.

Mój szef prychnął szyderczo i otworzył butelkę z alkoholem „dla panów".

– Czego chciał? – zapytał od niechcenia i zajął się nalewaniem trunku do kieliszków.

– Góra? – wtrącił się Tomek – Ten Góra?

– Ten sam! – roześmiał się Benny i podrapał po łysinie.

– Wy chyba nie mówicie o tym typie, Konradzie Zagórskim, co? – Agnieszka skrzywiła się i sięgnęła po kieliszek, który właśnie został dla niej napełniony.

– A o kim innym mielibyśmy mówić? – Benny nachylił się do mnie i dodał z uśmieszkiem: – Zagórski to taki nasz dawny el Padre na Pomorzu. Trzy lata w pierdlu za pobicie policjanta, wyrok w zawiasach za dilerkę, a potem już z górki: przemyty kokainy w bananach, porwania, wymuszenia...

– Opowiadałem ci o haraczach – wtrącił Jacek, widząc przerażenie, malujące się na mojej twarzy. – Czego chciał? – Spojrzał na swojego przyjaciela, wzdychając z rozdrażnieniem.

– Niczego! – roześmiał się Benny. – Przyszedł się przywitać, czaisz? Z początku myślałem, że może mu odjebało – spojrzał na mnie przepraszająco. – Jeśli będę za bardzo rzucał mięsem, to zdziel mnie po łbie, ok? – Mimowolnie odpowiedziałam uśmiechem, choć wcale nie było mi wesoło. – Pytał, jak ci idzie i czy czasem nie rozmyśliłeś się co do sprzedaży tej budy.

Panowie zareagowali śmiechem. Spojrzałam na dziewczyny. Marta przewróciła oczami i wróciła do rozmowy z Dagmarą i Denisem.

– Mówiłem ci – odezwał się Robert, drapiąc się po czole. – On od lat na to poluje...

– Nieeee – machnął wielką łapą Benny. – Mówił, że już tu nie wraca. Na Monciaku miał dwóch goryli. Siwy mi mówił, że Góra normalnie to nosa nie wystawia z tej swojej Hiszpanii. Wygląda na to, że ktoś na niego poluje.

– I dlatego chodzi po Monciaku w biały dzień? Benny... – Jacek parsknął śmiechem i zawisł nad nami, nalewając alkohol swojemu przyjacielowi i jego dziewczynie.

– Mówię ci, stary. Góra nam się zestarzał – odparł łysy. – Powiedział mi tylko, że „znalazł inne zabawki", ma dziewczynę, będzie miał dziecko i lubi czasem powspominać stare czasy, jak przyjeżdża tu do nas.

– A on nie poszedł czasem kiedyś na ugodę z psami? – zapytał Robert, sięgając po pełny kieliszek.

– Nie pokazywałby się w Sopocie – odparł Jacek. – Słyszałem kiedyś, że zadarł z jakimiś czeczeńskimi bandziorami...

– Pasowałoby! – pokiwał głową Benny. – Sprzedał dom pod Olsztynem i spierdzielił. Dobra, nieważne! Chciałem ci tylko powiedzieć, że stary Kondzio nadal z rozrzewnieniem wspomina czasy, kiedy nie wpuściłeś go na turnusik do tej twojej hacjendy.

Mężczyźni ryknęli śmiechem, a ja poczułam gęsią skórkę na całym moim ciele. „Mamooo! W co ja się pakuję!".

– Prędzej czy później ktoś go zdejmie – powiedział Jacek. – Narobił sobie tutaj tylu wrogów, że nawet goryle mu nie pomogą.

– No raczej, kurwa! – zaśmiał się Benny. – Tu jest spalony. W Gdańsku też posprzedawał wszystko, co miał. – Spojrzał podejrzliwie na Jacka i dodał: – A ty nie pijesz z nami?

Jacek uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową.

– Jaja sobie robisz? Przy takiej okazji? ZE MNĄ się nie napijesz?

– Ty się kiedyś wykończysz, Benny – prychnął Jacek, podchodząc z butelką do Tomka i Denisa. – Suple dalej bierzesz?

– A tam, powiem ci, sporadycznie – zachichotał mięśniak.

– Sporadycznie na śniadanko! – odezwał się Robert. – Jak ostatnio u nas był, to przywiózł ze sobą dwie puchy i mieszał jak jakiś, kurwa, Heisenberg.

– Ty, Kawek! – zareagował Benny. – Bo zaraz im powiem, co ty mieszasz.

– Dajesz, Benny! – sprowokował go Jacek. – Muszę wiedzieć, co tam się dzieje na Powstańców, jak mnie nie ma.

– A żebyś wiedział, że się dzieje – śmiał się Radek, przytulając swoją Kasię do piersi. – Nie no, żartuję. Buda stoi. I ta wasza nowa recepcjonistka też w porządku. Tylko jeszcze nie do końca ogarnia. Tyle razy mnie widziała i dalej pyta o nazwisko. Żadnej karty VIP-owskiej, rabatu, nic! Ja już tam powinienem mieć czerwony dywan!

– Na rabat to sobie trzeba zasłużyć – odezwał się złośliwie Robert. – Zrobimy konkurs ze zdrapkami, to może wtedy coś wygrasz.

– Ta, kurwa. Toster – parsknął Benny. – I wy śmiecie się nazywać moimi przyjaciółmi?!

– To ty nas zapraszałeś do grona znajomych na facebooku niedawno! – rzucił Denis i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

– Schal, ty na facebooku?! Świat się kończy! – wtrąciła Marta.

– Jaja sobie robiłem, a wy już! – bronił się Radek.

– Kaśka, jak ty z tą łysą pałą wytrzymujesz?! – parsknęła Natalia.

Dziewczyna Benny'ego spojrzała na niego maślanymi oczami i pogłaskała go po łysej głowie, a Benny cmoknął ją w policzek.

– Na trzeźwo da się lubić – odpowiedziała łagodnie.

Tych dwoje ewidentnie było w sobie zakochanych do szaleństwa. Obserwowanie ich czułych gestów było dla mnie przyjemnością.

– Makos, to wszystko twoje dzieci na tej sali? – zapytał nagle Tomek, wskazując palcem na roztańczony tłum – Aż tyle ich tu masz przez lato?

Jacek rozejrzał się po pulsującej światłami sali i skinął głową.

– Mniej więcej. Poprzyprowadzali sobie co niektórzy kogoś do pary. Normalnie mam w tej chwili 36 osób. A co?

– Czyli twoja dziewczyna i dziewczyna Denisa przyjechały z nimi, tak? – zapytał Benny.

– Tak. Są tu od 25 czerwca – powiedział Jacek i spojrzał na mnie z poważną miną. – Zostają z nami do końca września. 3 października powinniśmy być już w Gdańsku, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem.

– Czyli w październiku robimy imprezę powitalną dla nowych gdańszczanek? – krzyknął Benny. – Co wy na to, chłopaki?

– No, obowiązkowo! – odezwał się Robert. – Bez imprezy się nie obejdzie.

– Jasne! – powtórzyła Natalia i spojrzała na mnie, uśmiechając się sztucznie. – Trzeba wam zrobić chrzest, dziewczyny!

– Chrzest? – Dagmara spiorunowała ją wzrokiem i spojrzała na Denisa. – Serio?

– No pewnie – odezwał się wesoło Tomek i puścił oko do Jacka. – A co myślałaś, że jak już jesteś ładna i mądra, to cię od razu do naszej paczki przyjmiemy?!

Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, widząc zniesmaczoną minę mojej przyjaciółki.

– Zobaczymy po dzisiejszej imprezie, czy chcemy w ogóle tu należeć! – parsknęła Kaśka i przybiła sobie piątkę z Dagmarą.

Zdecydowanie zaczynałam lubić tę dziewczynę.

– Ty też, Monia?! – Denis uśmiechnął się prowokacyjnie, a Jacek spojrzał na mnie z ciekawością.

– No jasne! – wypaliłam.

– Czekaj, czekaj – odezwał się mój szef, uśmiechając się łobuzersko. – Jak nie będziesz chciała, to sam ci zrobię chrzest.

– Zostaw ją, zboczeńcu! – Benny machnął w stronę Jacka i nachylił się w moją stronę. – Czym on ci tak zaimponował, kwiatuszku? Powiedz mi szczerze. Bo nie wierzę, że zakochałaś się od pierwszego wejrzenia w tym niesympatycznym gadzie?

Parsknęłam śmiechem i spojrzałam zadziornie w stronę bruneta, który tego wieczoru był moją jedyną ostoją normalności.

– Monia nie miała wyboru! – krzyknęła Dagmara. – Był wyjątkowo upierdliwy!

– Olszyńska! – warknął Jacek. – Ty przeciwko mnie? Gdzie twoja empatia? Ile się musiałem nakombinować, żeby porozmawiać z nią chociaż przez dziesięć minut?

Zakryłam twarz dłońmi i poczułam, że robi mi się gorąco.

– To fakt! – Daga spojrzała na Jacka ze złośliwym uśmieszkiem. – Najpierw poodganiał od niej wszystkich facetów na campie, a potem był atak frontalny!

Jacek uśmiechnął się pod nosem. Pogroził jej palcem, zakręcając butelkę i zerkając przez chwilę na salę, na której dwóch facetów rozmawiało ze sobą podniesionym głosem.

– A więc tak to było, cwaniaku! – zaśmiał się Robert, prezentując światu swoje wyjątkowo zadbane uzębienie. – Swoją drogą to będzie interesujące, obserwować, jak jesteś przez kogoś wreszcie pacyfikowany.

– Jak będziesz miała dość typa – Benny znowu nachylił się do mnie – to przyjedź do nas do salonu, zrobimy ci fajną dziarkę na plecach!

Makos westchnął ciężko i oparł się o krzesło, nadal spoglądając na chłopaków, kłócących się na sali.

– Po moim trupie – rzucił w naszą stronę, a jego przyjaciel roześmiał się szyderczo i sięgnął po butelkę z białym martini.

Skinęłam głową, kiedy tylko przybliżył ją do mojego kieliszka. O tak. Potrzebowałam alkoholu. Dużo alkoholu.

Chłopcy, kłócący się o coś na parkiecie, zauważyli Jacka i po chwili zniknęli z naszego pola widzenia. Mój szef wrócił do stolika i nareszcie usiadł obok mnie, po mojej prawej stronie. Objął mnie w talii, przyciągnął do siebie i zanurzył twarz w moich włosach. Poczułam intensywny zapach, którego źródło znajdowało się pod wyprasowanym materiałem koszuli. Nigdy do tej pory tak bardzo nie chciałam mieć go tylko dla siebie.

– Jeśli wytrzymasz do końca imprezy – dotknął wargami mojego ucha – będziemy mogli w spokoju wypić razem dobrego francuskiego szampana. Wcześniej niestety nie dam rady. Denis dzisiaj już chlapnął, a ktoś musi być trzeźwy, gdyby trzeba było usiąść za kółkiem.

– Rozumiem – odparłam, celowo sięgając do białego kołnierzyka i muskając odkryty kawałek skóry tuż pod jabłkiem Adama.

Wiedziałam, że jestem obserwowana. Dwie pary damskich oczu z naprzeciwka badawczo śledziły każdy mój ruch. Jacek zacisnął dłoń na moim biodrze pod wpływem nieśmiałej pieszczoty, jaką mu zafundowałam. Jeszcze raz odnalazł ustami płatek mojego ucha w gąszczu włosów i delikatnie wślizgnął się językiem do środka. Zacisnęłam rękę na siedzisku krzesła, a on mruknął do mnie kusząco:

– Nie mogę się doczekać, kiedy to z ciebie zerwę.

Uśmiechnęłam się, zadowolona i przelotnie spojrzałam na dwie lafiryndy, z których jednej na pewno znacznie pogorszył się nastrój.

Ogłuszające dźwięki dance'owych kawałków płynnie ustąpiły miejsca wolnym utworom. Z głośników popłynął głos Zayna, który zaczynał śpiewać o łóżkowych igraszkach w „PillowTalk". Powietrze przeszyły elektryzujące błyskawice stroboskopów. Zostałam niemal siłą wciągnięta na parkiet. Przywarłam ciałem do mojego barczystego mięśniaka, a on zarzucił moje ręce na swoją szyję, i - zupełnie nie przejmując się tym, że wokół nas buja się kilkanaście innych par - zaczął mnie całować. Słodki smak martini zmieszał się z jego miętową świeżością. Delikatnie pieścił wargami moje usta. Dotknęłam go językiem, a on zacisnął dłoń na moich plecach i przerwał pocałunek, oddychając ciężko. Był bardzo podniecony. A ja igrałam z ogniem i bardzo mi się to podobało.

Wszystko wokół nas tętniło w rytmie hipnotyzującego kawałka. Przez krótką chwilę czułam się, jakbyśmy byli w tym miejscu sami. Czułam to nieznośne pragnienie w jego dotyku. Chciał mnie tak bardzo, jak ja chciałam jego. Dotknęłam palcami ogolonego policzka i wróciłam do rzeczywistości, kiedy jakaś parka niemal otarła się o nas, rzucając w eter głośne „Sorry, szefie!".

Spojrzał na mnie szarymi, pełnymi uwielbienia oczyma i przyciągnął moją głowę do klatki piersiowej. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się do siebie. W tym momencie nie straszne były mi opowieści o trójmiejskich gangsterach. Przestałam też przejmować się tym, że szatynka z żółtej kiecce, wychyla kolejny kieliszek wódki i z pogardą spogląda w naszą stronę.

Gładziłam palcami miejsce, w którym jego gęste włosy kończyły się tuż nad szyją, a on oddychał spokojnie, błądząc palcami po moich łopatkach.

Dwie godziny później wszystko trafił szlag.

🔹

Koło północy, zmęczona i na delikatnym rauszu, wyślizgnęłam się z „jedynki" tylnym wyjściem na loggię. Musiałam odetchnąć - od tłumu, hałasu i nadmiaru wrażeń. Dagmarze nieco poprawił się nastrój po tym, jak Denis całkowicie zignorował Agnieszkę i porwał ją na parkiet. Przetańczyli razem dobre półtorej godziny. Po minie Agnieszki Piasek było doskonale widać, że nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Sama byłam świadkiem tego, jak wystrojona blondynka władowała w siebie dwie lufy Wściekłego Psa i - obrażona na cały świat - poszła w tany z przypadkowo wyrwanym z tłumu facetem.

Ewelina z Tomkiem prawie nie schodzili z parkietu. Podobnie zresztą jak Kaśka i coraz bardziej w nią zapatrzony Olek Nawłocki. Gdzieś w drgającym mroku dostrzegłam też Norberta. Z nieco kwaśną miną próbował ignorować roztrajkotaną Ankę Walczak, która uwiesiła mu się na szyi.

Nasi panowie natomiast od godziny zajęci byli własnymi sprawami. Rozmawiali między sobą o interesach, ludziach, o których istnieniu nie miałam pojęcia, i rozrywkach typowych dla mężczyzn po trzydziestce: samochodach, motocyklach (Robert podobno woził tyłek czarną Hayabusą), poalkoholowych wybrykach i wyjazdach zagranicznych. To ostatecznie popchnęło mnie do tego, by dać im się w spokoju wygadać i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza z dala od raniącego moje uszy dudnienia.

Oparłam się o poręcz, wzięłam głęboki oddech i wzdrygnęłam się, totalnie zaskoczona, kiedy obok mnie - jak duch - pojawiła się solidnie już zawiana Natalia Kawek. Zemdliło mnie od ciężkich piżmowych perfum, które przywędrowały razem z nią na taras. Odwróciłam głowę, całkowicie ignorując jej obecność. Ale byłam pewna, że moja obojętność zupełnie jej nie zrazi. Przyszła tu, bo miała jedyną i niepowtarzalną okazję do tego, by mi dowalić.

Oparła się chudziutkimi jak patyki rączkami o poręcz tuż obok mnie i westchnęła ostentacyjnie, zanosząc się pijackim śmiechem.

– Monikaaa – czknęła, próbując zwrócić na siebie moją uwagę. – Jak to jest, być dziewczyną ratownika?

– Świetnie, Natalio – odparłam, rozglądając się po okolicy i zaciskając zęby.

Prócz kilku par, ukrywających się między drzewami obok kortu, byłyśmy same.

– Wieeesz, kochana, był taki czas, że chciałam być na twoim miejscu! – parsknęła szyderczo, a ja skrzywiłam się boleśnie. – Makos to kawał ciacha. Sama pewnie wiesz, że baby dostają pierdolca na jego punkcie.

– Zauważyłam – mruknęłam oschle.

– Tylko widzisz, dziecinko – odwróciła się w moją stronę, dalej męcząc się z pijacką czkawką, która paradoksalnie wprawiała ją w jeszcze lepszy nastrój. – Na tym idealnym szkiełku jest zajebista rysa, której nie da się oszlifować. Nie jesteś pierwsza i raczej nie ostatnia, która próbuje go usidlić.

Westchnęłam poirytowana. Dokładnie tego się po niej spodziewałam.

– Przez jego łóżko przewinęło się tyle lasek, że straciłam już rachubę. – Zachichotała jak czarny charakter z kreskówki. – Sama byłam świadkiem tego, jak posuwał nowo poznaną babkę w „Olympusie". To taki niegrzeczny lokal w Gdańsku. Na drugi dzień wszystkiego się wyparł i udawał, że jej nie zna.

Wiedziałam, że próbuje mnie sprowokować. Ale z jakiegoś powodu moje serce zaczęło coraz bardziej miotać się w klatce piersiowej. Spojrzałam na nią wściekła i ściągnęłam brwi.

– No nie patrz tak na mnie, kotku! – prychnęła, a do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach mocnego alkoholu. – Słyszałam, że chce ci się oświadczyć, więc powinnaś wiedzieć...

– Skąd...? – Poczułam zimny dreszcz, przechodzący przez całe ciało.

– No jak to skąd? – żachnęła się. – Jesteśmy jak jedna wielka rodzina! Wiemy o sobie wszystko!

Zacisnęłam dłonie na balustradzie. I zęby. Miałam ochotę przegryźć jej krtań i wzbić się w powietrze jak demon z horrorów klasy „B".

– Makos próbował zbajerować moją przyjaciółkę, Asię. Nagadał jej głupot o tym, że nareszcie znalazł kogoś, kogo kocha nad życie. Że się z nią ożeni i będą mieli gromadkę dzieci...

Przełknęłam ślinę. W moim żołądku zaczął formować się twardy kloc, ulepiony z żalu i przerażenia. Powoli przeciskał się przez przełyk i sprawiał, że czułam się, jakbym zaraz miała eksplodować.

– On potrafi być baaardzo przekonujący – powiedziała wesoło, jakby opowiadała o wakacjach w Chorwacji. – Zostawił Asię po dwóch miesiącach. Znalazł sobie inną „narzeczoną", a Aśka o mały włos nie wylądowała w piachu po tym, jak próbowała podciąć sobie żyły...

– Nie chcę... tego słuchać! – wydusiłam, ledwie powstrzymując mdłości i odsunęłam się od balustrady.

Chciałam ją wyminąć i wrócić na salę. Chwyciła mnie jednak za przedramię i boleśnie zacisnęła na nim swoje chude szpony.

– Jacuś zbliża się do magicznej czterdziestki, moja droga – kontynuowała, bez skrępowania patrząc mi w oczy. – To ostatni dzwonek, żeby przygruchać sobie żonę. Chyba nie uwierzyłaś w to, że tyle lat był grzeczniutki i chował kutasa w spodniach, czekając na ciebie, co? No powiedz, że nie jesteś taka głupia, jak myślę, że jesteś? Nawet Robertowi powiedział, że znalazł fajną dupę do ruchania...

Wyrwałam się z jej uścisku i zakryłam usta dłonią. Przez kilkanaście sekund byłam pewna, że zwymiotuję na deski loggii. Ale kiedy tylko weszłam z powrotem do „jedynki" i wmieszałam się w roztańczony tłum, chęć opróżnienia treści żołądka zastąpiło uczucie sto razy gorsze i silniejsze niż mdłości.

Prawie nic nie widziałam przez zamglone łzami oczy, mijając pary, obściskujące się na parkiecie. Jak w transie przeciskałam się przez falującą masę. Byle do wyjścia. Byle opuścić to miejsce i znaleźć się jak najdalej stąd. Kilkakrotnie popchnęłam kogoś, starając się wydostać z tłumu. W drzwiach nadziałam się na Pilczyńską, która obcięła mnie zaskoczonym spojrzeniem i próbowała mnie z jakiegoś powodu zatrzymać. Wybiegłam z budynku, popychając Paulę i Hanię, które plotkowały na schodach. Pieprzone sandałki na obcasach raniły moje stopy. Ale ten ból był niczym w porównaniu z tym, co działo się w moim sercu.

Ruszyłam przed siebie po grząskim gruncie dziedzińca. W stronę lasu, skręcając tuż za budynkiem w trawiasty teren, prowadzący do „dwójki". Usłyszałam za swoimi plecami czyjś głos i kroki, ale w tej chwili było mi wszystko jedno. Wybuchnęłam płaczem i oparłam się o pień drzewa, przy którym kiedyś mój szef próbował nauczyć rozumu pijanego Patryka Hupkę. „Czy mogłam być aż tak głupia?!" – Całe moje ciało zaczęło trząść się jak osika. – „Czy to możliwe, żeby aż tak mnie zbajerował?!".

– Hej! Co się stało?! – Norbert Barski wyprzedził mnie i nachylił się nad moją twarzą, kiedy, zgięta w pół, walczyłam z mdłościami.

Pokręciłam przecząco głową i próbowałam zwiększyć dystans pomiędzy nami, blokując go dłonią, ale on nic sobie z tego nie robił.

– Czemu płaczesz?! – zapytał, dotykając mojej dłoni na pniu drzewa. – Co ci jest, słońce?!

– Odsuń się, proszę – załkałam, próbując się wyprostować, ale treść żołądka niebezpiecznie zaczęła znowu podjeżdżać w górę przełyku. – Jeśli cię zobaczy, tym razem na pewno cię wypieprzy.

– Mam to w dupie! – prychnął szyderczo i schylił się tak, że nie miałam innej opcji, jak spojrzeć w jego intensywnie niebieskie oczy. – Wszystko mi jedno, rozumiesz? Gorzej już być nie może.

– Może. I ty dobrze o tym wiesz – wyprostowałam się i ukryłam twarz w dłoniach.

– Co się stało? Co ci jest? – zapytał, na moment przywracając dystans pomiędzy nami. – Ktoś cię skrzywdził?

– Tak – odparłam i bezmyślnie spojrzałam w kierunku sadu, niknącego w ciemnościach. – Ja sama.

– O czym ty mówisz, słońce? Gdzie Makos? Co się dzieje?

Wszystko wokół nagle straciło kolor. Spojrzałam w stronę budynku i zakłuło mnie serce. Powoli docierało do mnie, że odkąd się tu pojawiłam, nie przyjmowałam poważnie do wiadomości tego, że może istnieć inna prawda niż ta, którą wciskał mi codziennie mój szef. Nie znałam go. Ale wierzyłam w to, o czym mi opowiadał. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może mnie okłamywać. Oddałam mu wszystko. Moje ciało, serce i całe te pieprzone wakacje. Nie zostało ze mnie nic, co nie byłoby zatrute przez słodką bajkę, którą dla nas wymyślił. Ogarnęła mnie tak wielka rozpacz, że nie mogłam przestać płakać.

– Nie powinnam była wsiadać do tego pociągu – chlipałam. – To wszystko od początku wydawało się tak bardzo nierzeczywiste.

Zbliżył się do mnie, chwycił moje dłonie i, korzystając z mojego chwilowego zamroczenia, położył je sobie na klatce piersiowej.

– Słońce – zbliżył twarz, aż poczułam na swoich ustach jego miętowy oddech – nie martw się niczym. Nie płacz. Niedługo to wszystko się skończy. Wrócisz do Wrocławia...

Wzdrygnęłam się na te słowa i odskoczyłam od niego jak oparzona. Trzeźwość umysłu wróciła błyskawicznie.

– Nie mogę – otrząsnęłam się. – Nie mogę wracać do Wrocławia. Moje życie tam nie ma sensu. – Złapałam się za głowę. – Moje życie nie ma sensu tutaj. Boże, muszę wracać! Muszę to zostawić. Zostawić to wszystko...

– Monika...

Próbował objąć mnie w pół, ale odsunęłam go od siebie gwałtownie.

– Zostaw mnie! – Znowu wybuchnęłam płaczem.

– Chcę ci pomóc! – krzyknął bezsilnie, a jego głos zadrżał. – Ten sukinsyn na ciebie nie zasługuje! Zniszczy ci życie! Jeszcze nie jest za późno...

– Przestań! – Oddychałam coraz szybciej, wprawiając samą siebie w jakąś przedziwną histerię. – Nie możesz się w to mieszać! To moja sprawa! Zostaw mnie w spokoju!

Jego lazurowe oczy wypełniły się po brzegi. Zacisnął dłonie w pięści i spojrzał na mnie tak, jakbym przed chwilą oznajmiła mu, że już nigdy mnie nie zobaczy. Patrzył na mnie zraniony. Po jego policzkach spłynęły pojedyncze łzy. Nawet nie próbował maskować swojego smutku. Jego broda drżała. Podobnie jak dłonie. Nie tylko prawa, z którą zwykle miał problem. W tej chwili cały się trząsł.

Poczułam się jeszcze gorzej, widząc, jak zareagował na moje słowa. Momentalnie zrobiło mi się go żal.

– Kocham cię – powiedział cicho, zaciskając zęby.

A chwilę potem, jak trafiony kulą, zgiął się w pół, łapiąc za skronie. Usłyszałam ciche jęknięcie i wyraźnie przyśpieszony oddech. Cofnął się w tył i oparł dłońmi o kolana, zaciskając powieki.

– Norbert? – zapytałam niepewnie, podchodząc bliżej i pochylając się w jego stronę. – Wszystko w porządku?

Nie odpowiadał. Oddychał tylko szybko, jak po dużym wysiłku i ze zbolałą miną masował miejsce między brwiami. Wyglądało to tak, jakby bardzo rozbolała go głowa.

Delikatnie dotknęłam jego ramienia. Odskoczył, zszokowany, wykrzywiając twarz w bolesnym grymasie. Zupełnie jakby poraził go prąd. Machnął w moją stronę i warknął wściekle:

– Odsuń się ode mnie! Nie dotykaj mnie!

Spojrzałam zaskoczona w jego bladą, przeoraną strachem i bólem twarz. Znowu chwycił się za głowę i oparł dłonią o pień drzewa.

– Pójdę po pomoc! – powiedziałam przerażona. – Zaraz kogoś zawołam, poczekaj tutaj!

Wydał z siebie dźwięk, przypominający pijacki bełkot. A potem spojrzał na mnie z taką złością w oczach, której jeszcze u niego nie widziałam. Syknął przez zaciśnięte zęby:

– Zostaw mnie w spokoju! Wypierdalaj! Już!!!

Poczułam paraliżujący mnie strach. Sama już nie wiedziałam, czy z powodu tego, jak się zachowywał, czy tego, w jakim był stanie. W tym samym momencie usłyszałam za sobą ciężkie kroki. Odwróciłam się, oddychając coraz bardziej nerwowo. Dwa metry za mną stał szeroki w barach mężczyzna z wytatuowaną szyją i słuchawką w uchu. Skrzyżował łapy na wielkich piersiach i przyglądał mi się badawczo.

Zjeżyłam się jak wściekła wiewiórka. Podeszłam do koksa, spojrzałam w jego małe, świńskie oczka i syknęłam przez zęby:

– Co pan tu robi? Dlaczego pan za mną łazi? Nie powinien pan przypadkiem pilnować porządku na sali?

Moje słowa nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia. Ze stoickim spokojem odezwał się łagodnym, niskim głosem:

– Proszę wrócić na salę, pani Moniko. Szef pani szuka.

Zacisnęłam dłonie w pięści i odwróciłam się za siebie. Barski zniknął.

– Wrócę, jak będę miała na to ochotę! – prychnęłam, ignorując górę mięśni i ruszając w przeciwnym kierunku niż budynek główny „Primavery".

– Niech pani nie będzie uparta – powiedział pobłażliwie. – Inaczej będę musiał użyć siły i wziąć panią na ręce. A tego pewnie by pani nie chciała.

Stanęłam jak wryta. „Nie! Nie zrobiłby tego!" – Skrzywiłam się, próbując odegnać od siebie wizję tego, jak dwumetrowy kark „dostarcza mnie" z powrotem pod nos mojemu szefowi. – „A co, jeśli on mówi poważnie?!".

– Kim pan jest, do cholery?! – krzyknęłam w jego stronę. – Dlaczego pan tu jest?! Czemu pan mnie śledzi?!

– Proszę porozmawiać o tym z Jackiem – odparł, wzdychając ciężko. – A teraz wracamy z powrotem do budynku.

Wskazał mi drogę powrotną, a ja poczułam się jak przegraniec. Skapitulowałam. Za żadne skarby nie mogłam pozwolić na to, żeby spełnił swoją groźbę i - przy wszystkich - zaniósł mnie jak dzieciaka. To było gorsze niż zraniona duma. Musiałam go posłuchać. Byłam obserwowana. Mój szef załatwił mi goryla. I nawet nie poinformował mnie o tym, że zamierza to zrobić.

Człowiek-szafa oddalił się na bezpieczną odległość zaraz po tym, jak przekroczyłam próg budynku. Na parterze od razu dostrzegłam siedzące na schodach dziewczyny z grupy. Pilczyńska zakrywała twarz dłońmi, a Matusz wymachiwała wściekle rękami wokół jej twarzy. Zobaczyły mnie i machnęły w moim kierunku. Podeszłam zrezygnowana. Nie musiałam pytać, czy mój tusz rozmazał się przez niedawną histerię. Widziałam po ich twarzach, że nie mogło być dobrze. Ale Gośka Pilczyńska też płakała. Spojrzałam na nią zdezorientowana. Machnęła bezsilnie dłońmi i bez słowa pognała na piętro razem z Hanią i Pauliną.

– Co się stało? – zapytałam Eweliny, której mina ewidentnie wskazywała na to, że nie było to nic dobrego.

– Jest problem – powiedziała i odciągnęła mnie na bok, w stronę gabinetu naszego szefa.

– Mów! – warknęłam w jej stronę zniecierpliwiona. – Zaraz muszę wracać na salę! Ten dupek załatwił mi ochroniarza!

Wcisnęła mnie w ścianę i skrzywiła się przepraszająco.

– Makos dorwał telefon do Łaska.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Momentalnie rozbolał mnie brzuch.

– Boże, powiedz mi, że on nie...

– Zaprosił go tu – burknęła. – Wysłał mu namiary. Twój niedoszły narzeczony przyjedzie tu pod koniec wakacji.

Zagryzłam wargę tak mocno, że skrzywiłam się z bólu.

– Gośka próbowała ratować sytuację. Łasek napisał jej podobno, że był u twoich starych. Anka ci wspominała cokolwiek? – Pokręciłam przecząco głową i załamałam ręce. – No więc Gośka się wkurwiła i rozmawiała z nim przez telefon. Próbowała, no wiesz... przekonać go, że to jest chore i żeby dał ci wreszcie spokój. Nie wiem, jak to się stało, ale Makos się o wszystkim dowiedział. O tym, że Łasek szuka z tobą kontaktu. O tym, że o tym wiesz. O wszystkim. Któraś franca puściła parę z ust. Gośka czuje się masakrycznie. Teraz cała wina spadnie na nią...

Odsunęłam się od Eweliny i bez słowa ruszyłam w stronę ogłuszających dźwięków, płynących z sali na parterze. W ciemnym, drgającym światłami korytarzu minęłam rosłego gościa, który tego wieczoru śledził każdy mój krok i wbiłam się w sam środek pulsującej rytmem sali.

Nasz VIP-owski stolik był prawie pusty. Zauważyłam tylko Martę i Tomka, którzy przytulali się jak para nastolatków. Zrobiło mi się cholernie przykro. „A więc nie przeżyję tego, co oni!" – Świeże łzy wypłynęły na moje policzki. – „Ta bajka nie była moją bajką!".

Dostrzegłam Jacka, Roberta i Benny'ego przy barze. Rozmawiali o czymś żywo, śmiali się, jakby nigdy nic. Byłam kilka metrów od nich, a czułam się, jakby ktoś wystrzelił mnie rakietą w kosmos kilka milionów lat świetlnych stąd.

Ktoś nieoczekiwanie pociągnął mnie za ramię i z premedytacją wylał na mnie kieliszek czerwonego jak krew wina.

– To za Barskiego, ty szmato! – krzyknęła mi w twarz Anka Walczak. – Trzymaj się od niego z daleka, bo pożałujesz!

Ze zgrozą spojrzałam na swoją piękną, drogą sukienkę, która tego wieczoru miała dodać mi pewności siebie i pomóc zrobić dobre wrażenie na paczce mojego szefa. Czerwony trunek powoli zastygał na kremowej satynie, tworząc plamę tak intensywną i wielką, że zrobiło mi się słabo. Tańczący wokół mnie patrzyli na mnie jak na sierotę. Nie widziałam w ich oczach cienia współczucia. Jedynie pogardę i akceptację tego, na co pozwoliła sobie Walczak.

Jeszcze raz zerknęłam z oddali na najprzystojniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek poznałam. Wyglądał na zadowolonego. Bawił się świetnie, nie mając bladego pojęcia o tym, co przeżywam. Między nami rosła ściana, której nie miałam siły ani ochoty burzyć.

Łzy ciekły mi strumieniami. Podjęłam decyzję. Może pochopną, może lekkomyślną i głupią. Ale w tym momencie wydawała się być jedynym słusznym rozwiązaniem sytuacji, w jakiej się znalazłam.

🔹

Wrzucałam kłębki ubrań do sportowej torby tak szybko, że zupełnie nie przejmowałam się tym, w jakim będą stanie, kiedy je wyciągnę. W pół godziny zdążyłam spakować wszystko, co miałam w mieszkaniu. Zostały tylko kosmetyki w łazience. Ale kiedy zapaliłam światło i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, wybuchnęłam płaczem po raz kolejny. „Ty głupia pindo!" – zwyzywałam się w myślach. – „Sama sobie to zafundowałaś! Jak mogłaś uwierzyć w to, że ktoś taki jak on naprawdę będzie chciał się z tobą ożenić?!".

Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i zamarłam. Serce podeszło mi do gardła. Kolejny raz spojrzałam w lustro i wytarłam mokre cienie pod oczami. Usłyszałam ciężkie kroki. Najpierw w pokoju gościnnym, a potem...

– Co ty robisz? Po co ci ta torba? – zapytał ponuro, stając w drzwiach łazienki.

Spojrzałam przelotnie w duże, szare i totalnie zaskoczone oczy. Zerknął na moją sukienkę i ściągnął brwi, ruszając w moją stronę.

– Co się stało?! Gdzie byłaś?! – warknął, czym automatycznie wzbudził we mnie jeszcze większy gniew.

Odsunęłam się instynktownie. Chwyciłam w dłonie żele z kabiny prysznicowej. Próbowałam go wyminąć, ale wyrwał mi z ręki butelki i cisnął nimi do umywalki. Złapał mnie mocno za przedramiona i nachylił do mojej twarzy.

– Co się dzieje? – zapytał, nagle jakby tracąc pewność siebie. – Skąd masz tę plamę i czemu płaczesz?

– Myślałam, że o wszystkim już wiesz, skoro załatwiłeś mi goryla! – rzuciłam impulsywnie i wyrwałam się z jego objęć, ruszając do pokoju.

– O to chodzi? – westchnął głośno. – Że kazałem cię pilnować? – Przetarł twarz dłońmi i podszedł do mnie, kiedy próbowałam zapiąć zamek torby. – Czy to coś złego, że się o ciebie martwię? Tu jest pełno obcych. Banda nawalonych gówniarzy z Morskiej, których przed chwilą wypierdoliłem...

– Jak mogłeś go tu zaprosić?! – wybuchnęłam żałośnie, spoglądając mu w oczy, jednak łzy prawie całkowicie przysłaniały mi widok. – Jak mogłeś to zrobić?! Po tym wszystkim, przez co musiałam przejść?! Dlaczego to zrobiłeś, do cholery?! Kto ci dał prawo do tego, żeby rządzić moim życiem?!

Usłyszałam przeciągłe westchnienie. Podszedł do mnie, ale odsunęłam się błyskawicznie, zasłaniając niezapiętą nadal torbą.

– Chciałem to załatwić raz na zawsze...

– Nic mi o tym nie mówiąc?! – krzyknęłam zrozpaczona, a wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał. – Miałeś w ogóle zamiar powiedzieć mi o tym, kiedy tu przyjedzie? Czy chciałeś zrobić mi niespodziankę?

– Miałem zamiar ci powiedzieć, naprawdę – odparł, próbując zachować spokój.

– Kiedy?! – wykrzyczałam.

– Nie chciałem dopuścić do tego, żeby pojawił się na naszym ślubie, nie rozumiesz?! – wyciągnął do mnie rękę ze srebrnym zegarkiem, ale nie miałam zamiaru dać się ugłaskać. Nie tym razem. – Chciałem, żeby ten rozdział twojego życia został zamknięty na zawsze. Nie będziesz musiała nawet z nim rozmawiać. Ani go widzieć, jeśli tego nie chcesz. Sam to załatwię. Dla twojego i mojego spokoju. Nie możemy mieć trupów w szafie, jeśli chcemy być szczęśliwi...

– A ile ty masz trupów w szafie? – zapytałam spokojniej i głos mi się załamał.

Moja klatka piersiowa podskakiwała w rytm żałosnego szlochu i nic nie mogłam na to poradzić.

– Ja? – zapytał ciszej. – Nie rozumiem.

– Wiesz – zaczęłam na powrót siłować się z zamkiem – nawet jestem ci trochę wdzięczna, że zaprosiłeś tę żółtą wywłokę. Miałam okazję dowiedzieć się wielu ciekawych...

– Co ci powiedziała?! – podszedł bliżej i wyrwał mi z rąk torbę, chwytając mnie za ramiona.

Potrząsnęłam nerwowo głową. Usilnie walczyłam z kolejnym wybuchem płaczu.

– Wiedziałem, kurwa! – warknął, odsuwając się w głąb pokoju. – Wiedziałem, że wszystko łykniesz!

Zacisnął dłonie w pięści i z nieukrywaną wściekłością zrzucił z siebie szarą marynarkę, ciskając ją w kąt kanapy. Włożył ręce do kieszeni i zacisnął szczękę. Wielkie mięśnie pod materiałem białej koszuli naprężyły się nerwowo.

– Co ci nagadała? – spojrzał na mnie ponuro i ściągnął brwi. – I dlaczego, do jasnej cholery, w to uwierzyłaś?

Wytarłam policzki i utkwiłam wzrok w podłodze.

– W skrócie tyle, że traktujesz mnie jak kolejną ze swoich dziwek, że bzykasz wszystko, co się rusza i jesteś zdesperowany, żeby przed czterdziestką znaleźć sobie żonę.

Parsknął nerwowym śmiechem i przetarł twarz dłońmi.

– To się nie dzieje naprawdę! – syknął przez palce.

– I że jakaś Asia próbowała podciąć sobie żyły, kiedy ją rzuciłeś – dodałam, budząc się z odrętwienia i znowu sięgając po torbę.

Spojrzał na mnie zszokowany.

– Asia?! Jaka, kurwa, Asia?! – krzyknął rozdrażniony i ruszył w moim kierunku. – To jakiś żart? Pojebany prank? Robicie mnie w chuja dzisiaj, czy o co chodzi?

Skrzywiłam się boleśnie pod wpływem jego groźnych krzyków. Zapięłam torbę, przerzuciłam ją przez ramię i ruszyłam do drzwi. Dogonił mnie jednak bez problemu i zablokował drzwi dłonią.

– Co ty robisz? – zapytał, choć jego mina wskazywała wyraźnie na to, że domyślał się tego, co zamierzam.

Chyba po raz pierwszy widziałam go w takim stanie. Bał się. Tracił nade mną kontrolę. Z szarych oczu zniknął blask, który rozświetlał to groźne, srogie spojrzenie. Teraz widziałam w nich strach. Rozchylił wargi. Poczułam na skórze, jak jego oddech przyśpiesza.

– Tak bardzo się bałam, że to się nie uda – powiedziałam, ale mój głos płynnie przeszedł w szloch.

– To wszystko nieprawda! – Zacisnął mięśnie szczęki, biorąc głęboki oddech. – Nie było, nie ma i nie będzie nigdy żadnej innej...

– Puść mnie – szepnęłam i zacisnęłam dłoń na klamce tak mocno, że poczułam ból. – Chcę stąd wyjść.

– Zostawiasz mnie? – zapytał cicho, a ja poczułam ukłucie w sercu.

Ciepła dłoń dotknęła mojego ramienia. Zacisnęłam zęby. Mimo tego, co się dowiedziałam, nie byłam w stanie wyobrazić go sobie w roli perfidnego łgarza i dziwkarza. Ale przecież to było możliwe! Czy to, co było między nami, było jedynie kłamstwem? Te wszystkie podchody, czekoladowe serduszka, odręcznie napisany bilecik przy kwiatku, te wszystkie upojne noce, podczas których zapewniał mnie o swojej wielkiej miłości, rozmowy z moją mamą, wizyta na cmentarzu... Czy to w ogóle możliwe, że wszystko to z zimną krwią zaplanował? I właściwie po co? Tylko po to, żeby mnie zdobyć, a potem... no właśnie. Co potem? Gdzie w tym wszystkim sens?

– Nie mogę tu zostać – powiedziałam, spuszczając wzrok, kiedy zobaczyłam, że jego oczy błyszczą.

Miałam wrażenie, jakby ktoś zanurzył nóż w moich żebrach i kroił moje serce na małe kawałki.

– Gdyby powiedziała ci, że zrobiłem komuś dziecko, też byś uwierzyła? – zapytał drżącym głosem. – Albo że mam w Gdańsku żonę i dom z ogródkiem?

Pokręciłam głową i nacisnęłam klamkę, ale drzwi ani drgnęły.

– Nic dla ciebie nie znaczą ostatnie tygodnie? To, co już razem przeżyliśmy? – zapytał szeptem, jakby bał się, że wyjdzie na mięczaka z powodu swojego wzruszenia. – Rzucasz mnie, bo pijana kretynka nagadała ci kłamstw? Tak łatwo wszystko skreślasz?

– Łatwo? – wybuchnęłam płaczem. – Myślisz, że jest mi łatwo?

Zmniejszył między nami dystans i przysunął twarz do mojej twarzy. Zamknęłam oczy, nie mogąc znieść ciepła i zapachu, który tak kochałam, a o którym niedługo będę musiała zapomnieć.

– Nie rób tego. Proszę. Porozmawiajmy spokojnie – szepnął, zbliżając usta do moich włosów. – Nie wychodź. Nie zostawiaj mnie.

Palce na mojej skórze zacisnęły się lekko. Jakby to miało wpłynąć na moją decyzję. Musiałam to przerwać. Nie mogłam znieść tego, że zaczynam wątpić w słuszność swojej decyzji.

– To dla mnie... za dużo – wydusiłam urywanym głosem. – To mnie przerasta. Nie mam siły.

Szarpnęłam za klamkę, a on powoli odsunął się od drzwi.

Wyglądał tak bezradnie. Patrzył na mnie szarymi, wypełnionymi łzami oczyma, z całych sił starając się nie wyglądać na zdezorientowanego i zranionego. Ale ja widziałam, że walczą w nim dwie natury. Ta wrażliwa, w której istnienie przed chwilą zwątpiłam. I ta zimna, która znowu zaczynała nad nim dominować. Jakby w odpowiedzi na to, że wbijam mu nóż w serce, zamykał się znowu w swojej skorupie. Wsunął dłonie do kieszeni i zacisnął zęby. Ściana między nami powiększyła się o kolejny metr w górę.

– Czułem, że to wszystko jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe – powiedział, łamiącym się głosem.

Odwróciłam się i zniknęłam mu z oczu w ciemnym tłumie.

🔹

O czwartej nad ranem pod drzwiami naszego pokoju rozpętało się piekło. Obudziłam się półprzytomna. Usłyszałam krzyki, dochodzące z korytarza i usiadłam na łóżku, tępo wpatrując się w Ewelinę. Zaklęła siarczyście pod nosem i zwlekła się z łóżka. Drzwi pokoju otworzyły się z hukiem, ale odgłosy pyskówki nie straciły na sile. Marta, Natalia, Agnieszka, Robert i Tomek kłócili się zajadle na korytarzu. Marta nazwała kogoś „pojebaną mitomanką". Któryś z panów, prawdopodobnie Robert, wygrażał się, że „to ostatni wyskok" i „ostatnia wspólna impreza". Cieniutki głosik pijanej kobiety oznajmił z niekrytą radością, że „to był tylko chrzest" i że „jeśli w to uwierzyła, to nie nadaje się do życia w takiej paczce".

Nie usłyszałam głosu Jacka.


🔹🔹🔹

Witam Cię, drogi czytelniku!

Spełniły się najgorsze obawy Moniki Skrawek. Impreza z przyjaciółmi Jacka nie tylko zakończyła się katastrofą, ale sprawiła, że tych dwoje oddaliło się od siebie jak nigdy dotąd. Czy jest jakakolwiek szansa na to, by bohaterowie doszli ze sobą do porozumienia? I czy uda im się to, zanim na ich drodze pojawi się największy ze wszystkich dotychczasowych problemów? W kolejnym rozdziale zbliżymy się do punktu kulminacyjnego historii, po którym w uroczej "Primaverze" nic już nie będzie takie, jak dawniej.

Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.

Przyjemnej lektury!

Pozdrawiam

Sarah Witkac

🔹🔹🔹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top