16. To dla twojego dobra, Skrawek!

Znajdowaliśmy się w jednym z pomieszczeń na drugim piętrze budynku głównego. Tu, gdzie żaden z pokojów nie został udostępniony rezydentom. Był to niewielki gabinet z gołymi ścianami, obłożony wysokimi, metalowymi regałami, które prawie po brzegi wypełnione były kartonami. W pudłach piętrzyły się stosy dokumentów. Przeważnie były to archiwalne rachunki, faktury, umowy, jakieś foldery i stare książki oraz czasopisma z różnych lat działalności „Primavery".

Jacek podszedł do regału, znajdującego się najbliżej okna. Chwycił wielkie pudło koloru zgniłej zieleni i postawił je na stoliku. Otworzył karton, wyciągnął z niego coś, co wyglądało na stary, podniszczony album ze zdjęciami i kiwnął głową, żebym podeszła bliżej.

– Pamiętasz jeszcze tę historię, którą opowiadał wam kiedyś Denis? – zapytał z tajemniczym uśmieszkiem.

– O rodzinie Klimke i ich córce? – Pokiwałam głową i podeszłam do stolika.

Przekartkował album i otworzył go na stronie, na której znajdowała się kserokopia jakiejś fotografii. Obrócił album tak, żebym mogła mu się dokładniej przyjrzeć.

– Oryginalnego zdjęcia niestety już nie posiadam. Ale to w tej chwili nie ma żadnego znaczenia – powiedział i zrobił mi miejsce przy stoliku. – Przyjrzyj się tej fotografii i powiedz mi, co ci tu nie pasuje, jeśli chodzi o tę historię z Lottą i jej starymi.

Spoglądałam na kserówkę starego, najprawdopodobniej pochodzącego z czasów II wojny światowej, zdjęcia. Przedstawiała znaną mi już rodzinę na tle budynku głównego. A właściwie budynku, który „Primaverę" przypominał, ale był od niej naturalnie młodszy - bardziej drewniany niż murowany. Posiadał on poddasze, o którym rozmawialiśmy już wcześniej z Denisem. Pamiętałam, że strych został rozebrany po wojnie, ponieważ po pożarach groził zawaleniem. Horst i Annegret Klimke siedzieli na ławeczce, uśmiechali się do obiektywu i pozowali do zdjęcia z naręczem dzikich, polnych kwiatów. Obok nich na trawie bawiła się mała dziewczynka. W tle widoczna była jeszcze jedna postać - kobieta w fartuchu i białym czepku, stojąca w drzwiach budynku.

Zmrużyłam oczy i przez dłuższy czas przyglądałam się temu idyllicznemu obrazkowi.

– Podpowiem ci. Kobieta w czepku – powiedział Jacek i oparł się o stolik, uśmiechając się enigmatycznie.

Jeszcze raz spojrzałam na dziwną postać, wyglądającą jak guwernantka państwa Klimke. Dopiero teraz zobaczyłam, że w dole, tuż przy jej nogach chowa się jeszcze jedno dziecko.

– Lotta miała siostrę?! – Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Jacka. – Denis mówił, że była jedynaczką.

– Denis opowiedział wam to, co wiadomo o tej sprawie oficjalnie – odparł. – A więc, że nie miała rodzeństwa i że Klimke wyjechali stąd głównie z powodu kapitulacji Niemiec.

– To znaczy, że jednak miała rodzeństwo i nie tylko zakończenie wojny było powodem ich ucieczki, tak?

Uśmiechnął się i zachęcił mnie do przejrzenia kolejnych kilku kopii starych fotografii. Przedstawiały one zwyczajną, młodą rodzinę z dwójką małych brzdąców. Dziewczynki były do siebie łudząco podobne. Zawsze jedna z nich uśmiechała się promiennie. Druga natomiast zdawała się błądzić gdzieś myślami i patrzeć tępo a to w obiektyw, a to na swoją mamę lub tatę.

– Klimke przybyli tu w 1940 roku. – Jacek rozsiadł się wygodnie na krześle i obserwował, jak z przejęciem kartkuję stary album, pełen czarno-białych kserokopii. – W lutym '42 Annegret urodziła bliźnięta, z których jedno okazało się być poważnie upośledzone umysłowo. Zdjęcie, które widziałaś przed chwilą, zrobiono w lipcu '44, kiedy Lotta i Klara miały dwa lata.

– Czyli Klara była zdrowa, a Lotta chora – wtrąciłam, przeglądając album.

– Tak.

– Co się w takim razie stało z Klarą?

– W marcu '45 zginęła, wypadając z okna na poddaszu.

Otworzyłam usta i poczułam, że włosy na przedramionach stają mi dęba.

– Boże, co za koszmar – odparłam cicho. – Trzyletnie dziecko.

– W maju '45 Klimke uciekli do Niemiec, zostawiając tutaj sporo swoich rzeczy osobistych.

– To dzięki tym rzeczom poznaliście ich historię? – zapytałam, nie mogąc oderwać oczu od albumu.

– W dużej mierze tak, ale to nie jedyne źródło – powiedział Jacek. – Fotograf pochodził z Gdańska. Nie żyje od pięciu lat. Niania Klimke była Polką i ślad po niej zaginął. W sąsiedniej wiosce mieszkał jeszcze parę lat temu lekarz, który odbierał poród Annegret, ale rodzina zabrała go do siebie do Warszawy i też nie ma już z nim kontaktu. Moi rodzice znaleźli kilka oryginalnych fotografii Klimke, kiedy zaczęli remont drugiego piętra. Część była ukryta pod podłogą, część leżała dosłownie w pudłach, upchanych w składzikach. Nikt się tym nie interesował. Bo oficjalnie nie było za bardzo czym się jarać. Ale...

Zanurzył dłoń w zielonym kartonie i wyciągnął z niego przybrudzoną, starą kartkę, która wyglądała trochę jak archaiczny wypis medyczny.

– Lekarz, który odbierał poród Annegret siłą rzeczy wiedział, że urodziła ona dwójkę dzieci. Po pewnym czasie, kiedy babka przestała przyjmować go w swoim domu, zaczął coś podejrzewać. Świadkowie donieśli mu, że na terenie posiadłości widują tylko jedną dziewczynkę. I wszystko by pewnie ucichło po wyprowadzce Klimke do Niemiec, ale niania jeszcze przed swoim zniknięciem zdążyła złożyć wizytę lekarzowi i powiedzieć mu, co tak naprawdę wydarzyło się w tym miejscu przed siedemdziesięciu laty.

Spojrzałam na niego, domagając się wyjaśnień. A on uśmiechnął się pod nosem i kontynuował swoją opowieść.

– To Lotta wypchnęła swoją siostrę przez okno.

Podniosłam brwi i poczułam, jak zimny dreszcz przechodzi mi po plecach.

– Nie wiadomo, dlaczego to zrobiła i czy w ogóle była świadoma tego, co się stało. Niania podobno widziała to zdarzenie z korytarza na poddaszu. Zostawiła dziewczynki na chwilę same i poszła do pokoju obok, żeby coś im przynieść. Widziała Klarę stojącą w otwartym oknie i Lottę, która z wielką siłą wypchnęła swoją siostrę przez metalową obręcz, przymocowaną do okiennej ramy. Dziecko wypadło przez okno, zsunęło się z połaci dachu i uderzyło o belkę poręczy na drugim piętrze. Zginęło na miejscu. Klimke uznali, że nie mogą nikomu powiedzieć prawdy o tym, co się stało...

– Mogli powiedzieć, że to był wypadek – odparłam, przyglądając mu się z wielką uwagą.

– Mogli. Ale to były czasy wojny, skarbie. Po pierwsze nie byli tu specjalnie lubiani. Po drugie podobno pan Klimke miał sporo za uszami i unikał wszelkiego rozgłosu. Dlatego postanowili zataić prawdę i ukryć ciało dziewczynki.

– Gdzie?! – Otworzyłam usta, czując się coraz bardziej nieswojo.

– Pod naszym łóżkiem! – Parsknął śmiechem, a ja spojrzałam na niego z pobłażaniem. – Niestety na to pytanie nie znam odpowiedzi.

– Denis mówił nam, że Lotta trafiła do zamkniętego zakładu.

– Tak. W '55, kiedy skończyła dziesięć lat. To właściwie nie był typowy zakład, tylko placówka opiekuńcza dla dzieci dotkniętych chorobami psychicznymi. Ale wracając jeszcze do niani i lekarza. Facet wiedział doskonale, że Lotta nie potrafiła sprawnie komunikować się ze światem zewnętrznym. Ale niania powiedziała mu, że dziewczynka czasami dawała jej znaki. No wiesz, kiedy była głodna albo chciała się pobawić. Podobno w obecności swojej siostry Klary zawsze zachowywała się wrogo. Gryzła, drapała, krzyczała i rzucała w Klarę zabawkami. Nikt nie kumał, skąd się bierze w tak małym dziecku taka agresja. Lekarz zrzucił to na karb upośledzenia. Po śmierci Klary Lotta zaczęła się dziwnie zachowywać. W sensie jeszcze dziwniej niż wcześniej. Budziła się w środku nocy z płaczem i próbowała na migi przekazać coś swojej niani. Niestety kobieta nie potrafiła jej zrozumieć. Wszyscy myśleli, że dziecko przechodzi jakąś fazę żałoby po zmarłej siostrze. W każdym razie pewnej nocy, kiedy niania po raz kolejny usłyszała płacz Lotty, pobiegła do dziecka i znowu próbowała dowiedzieć się, czemu mała płacze. Lotta zdołała przekazać jej, że nie może spać, bo w pokoju jest hałas. Niania zapytała więc dziewczynkę, kto tak hałasuje. Wtedy Lotta wskazała na róg pokoju, w którym kiedyś stało łóżeczko Klary i w swoim niezdarnym języku wydukała, że to jej siostra Klara płacze. To się powtarzało tygodniami. I to wtedy wybuchły te pożary na poddaszu. – Wypuścił powietrze z płuc i kontynuował. – Kiedy Lotta trafiła do niemieckiego ośrodka opiekuńczego, zaczęto z nią pracować. Zaczęła rysować całe swoje życie. Rodziców. Nianię. I swoją siostrę. Narysowała, jak doszło do śmierci Klary. Oraz to, jak stoi na płonącym poddaszu z zapałkami w rękach. Przekazała swoim opiekunom, że Klara nigdy od niej nie odeszła. Że przez wiele nocy widziała ją w domu i słyszała, jak płacze.

– Stąd ten krzyż? – zapytałam. – Żeby uczcić pamięć Klary?

– Raczej żeby uciszyć zmarłą siostrę. – Uśmiechnął się pod nosem. – Klimke wiedzieli o tym, co dręczy Lottę. Niania mówiła im o tym, co Lotta wyprawia po nocach. Annegret wpadła w depresję. Twierdziła, że sama zaczyna słyszeć płacz Klary. Wtedy postawili krzyż, który widziałaś. Kiedyś nie było tam siatki. To był otwarty teren. Postanowili postawić krzyż zaraz przy wejściu do lasu, żeby rzekomo przepędzić ducha zmarłej dziewczynki poza ten teren. Kiedy moi starzy zdołali odkopać tę budę ze wszelkich pamiątek i niespodzianek, jakie Klimke pozostawili w tym miejscu po swojej wyprowadzce, znaleźli na terenie „Primavery" trzydzieści sześć krzyży różnego rodzaju. Były poukrywane w różnych miejscach domu - w ścianach, pod podłogą, w meblach, w ogrodzie.

– Fantastycznie! – Spojrzałam na niego przerażona.

– Po wojnie „Primaverę" przejęła gmina. Próbowali przywrócić to miejsce do dawnej świetności, ale szło im to mizernie. Przez ponad czterdzieści lat zdołali wyremontować parter i pierwsze piętro budynku, a także ogrodzić cały teren i zagracić całe drugie piętro pamiątkami po poprzednich właścicielach. Nie mieli kompletnie pomysłu na to, jak na tym zarobić. Warunki sanitarne i stan po pożarach nie pozwalał na to, by - bez dużych inwestycji - otworzyć w tym miejscu hotel albo zajazd. Na początku lat 80-tych zupełnie zabrakło gminie funduszy. W końcu w 1988 roku wystawiono posiadłość na sprzedaż.

– Wtedy kupili ją twoi rodzice?

– Tak. Mój tata dostał cynk od jednego znajomego, że po dość okazyjnej cenie można kupić duży, stary dom przy drodze dojazdowej do Morskiej. Pojechali tam i niedługo potem zaczęli remontować swój wymarzony pałac na zadupiu.

– To musiało być niesamowite doświadczenie, odkrywać rzeczy, pozostawione tutaj przez poprzednich właścicieli. – Spojrzałam z nostalgią na pudełko pełne staroci.

Wśród kupy niezidentyfikowanego żelastwa znajdowała się mała srebrna łyżeczka. Sięgnęłam po błyszczący przedmiot i natychmiast odrzuciłam go z powrotem do pudełka, kiedy na trzonku łyżki zobaczyłam wygrawerowany napis „Klara".

Jacek parsknął śmiechem i przyciągnął mnie do siebie.

– Moi rodzice bardzo chcieli poznać historię tego miejsca – powiedział, wpatrując się we mnie z łagodnym uśmieszkiem. – Oni rozpoczęli ten research, a ja to tylko kontynuowałem.

– Czyli nie wiemy do dziś, co tak naprawdę stało się z ciałem Klary? – Nerwowo przygryzłam wargę.

– Nie, kotku. – Cmoknął mnie w policzek. – Ona nigdy nie zazna spokoju. Będzie nas dręczyć do końca naszych dni w tej samotni.

– To nie jest śmieszne! – powiedziałam i złapałam go za brodę.

– Słyszałaś tu kiedykolwiek płacz jakiegoś dziecka? – Spojrzał na mnie pobłażliwie.

– Oczywiście, że nie. – Skrzywiłam się.

– No. To jeśli coś takiego kiedyś usłyszysz, to będzie to na pewno Klara. – Uśmiechnął się szeroko, nic sobie nie robiąc z mojego niepokoju. – Albo Barski, kiedy w końcu zrozumie, że nie ma u ciebie żadnych szans.

Klepnęłam go w ramię, a on parsknął śmiechem.

*

Poznanie historii bliźniaczek Klimke spowodowało, że trochę innym okiem spojrzałam na posiadłość, w której przyszło mi spędzać tegoroczne wakacje. Do tej pory „Primavera" wydawała mi się jedynie cudownie beztroską samotnią, położoną z dala od turystycznych królikarni takich jak Hel czy Władysławowo. Teraz ten pełen tajemnic i zawiłej historii XIX-wieczny pałac fascynował mnie jeszcze bardziej. I mimo swej mrocznej przeszłości, przyciągał mnie do siebie ze zdwojoną siłą.

Codziennie budziłam się w miejscu, w którym przed siedemdziesięciu laty dwójka małych pociech państwa Klimke spędzała czas na zabawie i wesołych pląsach. Dotykałam belek i balustrad, których one też wtedy dotykały. Nieświadoma patrzyłam na miejsca, w których rozgrywała się tragedia tej rodziny. Chodziłam po ziemi, która prawdopodobnie skrywała szczątki małej Klary Klimke. Podziwiałam ogród, nad którym prawie trzydzieści lat temu pracowała mama Jacka - Katarzyna. Przechadzałam się ścieżkami, którymi chodziła ze swoim mężem. Którymi dawno dawno temu biegał ciemnowłosy chłopczyk, który teraz troszczył się o to miejsce tak samo, a może nawet jeszcze bardziej, niż jego rodzice.

Tego wieczoru nie rozmyślałam jednak ani nad tym, w którym miejscu pochowano szczątki małego dziecka, ani tym, czy pani Klimke faktycznie oszalała, czy rzeczywiście zaczęła słyszeć płacz zmarłego dziecka. Po mojej głowie, niczym elektron wokół jądra atomu, krążyła tylko jedna, wywołująca we mnie skrajne uczucia, myśl: Jacek będzie chciał mi się oświadczyć!

Przy kolacji przez przypadek wsypałam sobie do herbaty soli zamiast cukru. Jacek spojrzał na mnie, próbując opanować śmiech. Ale kiedy zobaczył moją zdezorientowaną miną, zaczął mi się baczniej przyglądać i zastanawiać pewnie, czy wszystko ze mną w porządku. Miałam wrażenie, że domyślił się, co jest powodem mojego roztrzepania. Nie protestował, kiedy po kolacji wybrałyśmy się z dziewczynami na długi spacer po ośrodku. Była mi potrzebna chwila wytchnienia. Zdecydowanie miałam o czym myśleć tego dnia i chciałam zrobić to na neutralnym gruncie.

Usiadłyśmy na jednej z ławeczek obok kortu tenisowego. Nie chciałam wtajemniczać dziewczyn w swoje rozkminki. Było na to zdecydowanie za wcześnie. Z uśmiechem wysłuchiwałam przeszczęśliwej Dagi, która z wypiekami na twarzy opowiadała nam o tym, jak rodzice Denisa bardzo ucieszyli się na wieść, że w październiku poznają jego dziewczynę. W międzyczasie padło słowo na temat ewentualnych zaręczyn tych dwojga, co całkowicie mnie otrzeźwiło. Ale Dagmara zaprzeczyła, tłumacząc, że nie rozmawiali z Denisem jeszcze na ten temat i że jej zdaniem jest na to jeszcze trochę za wcześnie. „No jasne, że jest na to za wcześnie!" – Z trudem przełknęłam ślinę. – „Tylko tacy szaleńcy jak Makos myślą inaczej".

Pomysł mojego szefa na pierwszy rzut oka faktycznie wydawał się szalony. Nie znaliśmy się na tyle, by podejmować tak poważne decyzje. Z drugiej strony nasz związek zdecydowanie nie należał do typowych. Był bardziej intensywny i od początku narażony na wiele pokus i przeszkód. Kiedy większość par przeskakiwała kolejne fazy, przechodząc od przyjaźni, zauroczenia i zakochania do dojrzałej miłości, my najpierw się w sobie zakochaliśmy, a dopiero teraz zaczęliśmy budować coś na kształt prawdziwej przyjaźni, opartej na wzajemnym zaufaniu i szacunku.

Nie znałam wielu par, które tak szybko zdecydowałyby się na zaręczyny. Moja prababcia, która raczej podporządkowała się ogólnym „trendom" lat trzydziestych. Babcia, która spotkała miłość swojego życia w wieku lat osiemnastu. I moja kumpela ze studiów, Natalia, która zaszła w ciążę ze swoim chłopakiem. Otaczały mnie za to kobiety, które okres przednarzeczeński rozciągały maksymalnie długo. A to nie były zainteresowane formalizowaniem swojego związku. A to ich partner nie miał takiego zamiaru. Albo zwyczajnie sceptycznie podchodziły do instytucji małżeństwa, uznając ją za jedną z najbardziej podłych form patriarchalnego ucisku kobiet we współczesnym świecie. Ja nie popierałam ani współczesnego First-World-feminizmu, który, zamiast kontynuować walkę o równouprawienie, walczył z mężczyznami. Ani nie widziałam się w roli kury domowej, całkowicie podporządkowanej partnerowi. Marzyłam o tym, by mój przyszły mąż był dla mnie wsparciem. I bynajmniej nie chodziło mi o to, żeby to wsparcie miało charakter finansowy.

Fakt był taki, że było zdecydowanie za wcześnie na to, żeby Jacek mi się oświadczał. Tylko co z tego, skoro ani on ani ja nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie? Skoro i tak zamierzaliśmy za dwa miesiące zamieszkać razem w jednym mieszkaniu? Skoro moja mama rozniosła wieść o tym, że mam chłopaka, po całej rodzinie, niczym sówka z „Harrego Pottera" i nie mogła doczekać się chwili, kiedy pozna Jacka? O naszym związku, po zaledwie miesiącu naszej znajomości, wiedzieli już praktycznie wszyscy - moi rodzice, brat, ciocie i wujkowie, dziadkowie, a także - co dość mocno mnie zaskoczyło - przyjaciele Jacka i rodzice Denisa. Bo rodzice Denisa traktowali Jacka jak swojego syna. Byli przyjaciółmi państwa Maki i po ich wypadku w '93 przygarnęli ich pociechę pod swój dach, czyniąc go w ten sposób członkiem swojej rodziny. Nie znałam Małgorzaty i Bogdana Bruska. Ale z opowiadań Denisa trochę jednak wyłaniał się portret jego rodziców. Byli przemiłymi, bardzo rodzinnymi ludźmi, którym Jacek zapełnił pustkę w sercu po tragicznej śmierci Kamila, 7-letniego brata Denisa. Denis i Jacek wychowywali się razem. Najpierw z własnymi rodzicami, którzy byli przyjaciółmi, a później już pod wspólnym dachem państwa Bruska. Nie mógł mnie zatem dziwić fakt, że o naszym związku rodzice Denisa dowiedzieli się bardzo szybko. Mało tego. Wiadomość o tym, że Jacek jest szczęśliwie zakochany, niezmiernie ich ucieszyła i nie mogli się doczekać, kiedy będą mogli poznać mnie i Dagmarę.

Zaczynałam czuć dziwną ekscytację tym, że sprawy wokół mnie zaczynają nabierać ważnego i formalnego charakteru. To było do mnie niepodobne. Jacek miał całkowitą rację. Czułam się bezpiecznie. Czułam, że ktoś nareszcie zaczyna traktować mnie poważnie. Że mu na mnie zależy. Że nie chce, jak mój poprzedni partner, bawić się moim kosztem, obiecywać gruszki na wierzbie, a potem wywinąć mi numer i tym samym zmarnować kilka lat mojego młodego życia. Oczywiście nie mogłam w dalszym ciągu mieć pewności, że nasz związek z Jackiem przetrwa wszystko i że będziemy żyli razem długo i szczęśliwie. Ale miałam wrażenie, że to jest moja szansa na prawdziwe szczęście. U swojego boku nie mogłam wyobrazić sobie nikogo innego jak właśnie Jacka.

– Heeeeej, dziewczyny! Co porabiacie? – zapytał nagle Tomek Fitek, który podszedł do nas razem z całą swoją paczką.

– Tomasz, pokaż te fotki z imprezy! – krzyknęła Ewelina i uśmiechnęła się zalotnie do swojego chłopaka.

Fan „The Cure", stojący teraz obok uśmiechniętej od ucha do ucha Pauliny Wilk, zmierzył mnie szyderczo swoimi anielskimi oczami i, co prawie mnie zszokowało, objął w pół stojącą obok niego dziewczynę. Uśmiechnęłam się pobłażliwie i spuściłam wzrok na swoje buty. „Mission completed, panie Barski!" – pomyślałam triumfalnie. – „Nawet nie wiesz, jak się cieszę z tego, że dałeś się złapać w sidła Pauliny!".

Ewelina chwyciła telefon Tomka i zaczęła pokazywać mi zdjęcia, które zostały zrobione prawdopodobnie podczas pierwszej imprezy w „dwójce", kiedy chłopcy trochę sobie pofolgowali i zwinęli klucze na pływalnię.

Pierwsza fotka przedstawiała grupkę niezbyt trzeźwych osobników, dzierżących w dłoniach kilka damskich staników i palących coś, co raczej nie przypominało zwykłych papierosów. Był wśród nich oczywiście Norbert, który tego dnia obchodził swoje 25 urodziny. Pokazywał do obiektywu popisany markerem T-Shirt z napisem „Birthday Bitch" i zaciągał się podejrzaną fajką.

– Wow. – Parsknęłam śmiechem. – Macie fantazję.

– Czekaj, są lepsze! – odparł dumnie Tomek i kucnął przede mną, streszczając mi wydarzenia tamtej feralnej nocy.

Kolejne zdjęcia były naprawdę zabawne. Śmiałam się i żartowałam z całą grupką, całkowicie zapominając o tym, że jeszcze kilka dni temu zdawałam się funkcjonować jakby poza całą tą społecznością. Odzyskałam wolność. Wolność, do której przecież od początku miałam pełne prawo.

Obejrzeliśmy wspólnie prawie wszystkie fotki ze wszystkich imprez, organizowanych przez chłopaków. Usłyszałam też ogrom najświeższych plotek. Barski postanowił wreszcie wyjąć kijek z tyłka i z powrotem zaczął traktować mnie jak dawniej. Uśmiechał się, komentował zdjęcia, które oglądałam, aż w końcu wypalił, patrząc mi w oczy i niepewnie rozczesując swoją blond czuprynę palcami:

– Gdybyś wpadła na nasz grupczat na WhatsAppie, byłabyś na bieżąco!

Uśmiechnęłam się płochliwie i już miałam nadzieję, że zmienią temat, kiedy Ewelina włączyła swój telefon i pokazała mi grupową konwersację sprzed kilku godzin.

– Właśnie, Monia. Tylko ciebie brakuje – powiedziała, wyciągając rękę po mój telefon. – Nie bądź sztywniarą, wszyscy już tu są. Nawet Dagmara.

Zerknęłam na Dagę, a ona tylko wzruszyła ramionami.

– No nie wiem – odparłam, nie do końca przekonana o tym, czy to dobry pomysł. – Dopiero co zmieniłam numer telefonu. Miałam go nikomu nie dawać...

– Dawaj to! – krzyknęła Matusz i zabrała mi smartfona z ręki. – Jeśli Makos będzie się pluł, zwal na mnie.

Przewróciłam oczami i westchnęłam ostentacyjnie.

– To dla twojego dobra, Skrawek! – parsknął Tomek. – Po pierwsze omija cię dużo fajnych rzeczy na tym campie. A po drugie jesteś dobrym źródłem informacji o tym, co się dzieje „na górze".

Towarzystwo zaczęło się śmiać.

– Prawda! – rzucił wesoło Olek. – Wolałbym pytać o wszystko ciebie niż Makosa!

– Gotowe! – powiedziała z uśmiechem Matusz i oddała mi telefon. – Tylko pamiętaj, żeby wyciszać telefon na noc. Jak popiją i popalą, to załącza się im słowotok i potrafią przez godzinę...

– Nie przesadzaj, Ewela! – oburzył się Olek.

– Nie, serio – dodał Barski. – Wyciszaj na noc, bo czasami jest hardcore.

Spojrzałam na chłopaków z politowaniem i schowałam telefon do kieszeni swetra. Nie musieli mnie przekonywać. Po tym towarzystwie spodziewałam się właśnie tego typu zachowania. Ale mimo wszystko byłam zadowolona z tego, że znowu (a może raczej wreszcie) należę do reszty. I że odtąd nikt nie będzie mnie traktował jak porcelanowego słonika za sklepową witryną.

Słońce powoli wędrowało za horyzont, zostawiając po sobie wielokolorową łunę w różnych odcieniach pomarańczy. Komary zaczęły być coraz bardziej agresywne i atakowały każdą, najmniejszą nawet część odsłoniętego ciała.

Z kortu tenisowego przenieśliśmy się na schody budynku głównego. Tomek, Olek, Kaśka, Ewelina i Dagmara pochłonięci byli rozmową na temat jakiejś witryny internetowego sklepu z militariami. Natomiast ja, Barski i Paulina przycupnęliśmy z boku i próbowaliśmy rozmawiać na jak najbardziej neutralne tematy. To znaczy właściwie to Paulina i ja próbowałyśmy rozruszać trochę Norberta, który z powrotem zanurzył się w swoim świecie i patrzył na nas z nieodgadnionym wyrazem twarzy. No może niezupełnie na nas. Sytuacja robiła się coraz bardziej niekomfortowa, kiedy Paulina ćwierkała do niego słodko i trzepotała niewinnie rzęsami, a on zbywał ją zdawkowymi odpowiedziami i przyglądał mi się, jakbym przed chwilą wysiadła z latającego spodka. „Nie spieprz tego, Barski! Bardzo cię proszę!" – Skrzywiłam się, trochę zażenowana jego postawą. Na szczęście z budynku wynurzył się nasz szef.

Jacek podszedł do Tomka, wręczył mu jakiś drobiazg i uśmiechnął się pod nosem.

– Fitek, muszę cię zmartwić – powiedział, próbując zachować powagę. – Nie będziesz milionerem.

Tomek chwycił dłonią lekko zardzewiały przedmiot, który okazał się monetą, i westchnął głośno.

– Cholera, niedobrze! – Skrzywił się i schował monetę do kieszeni. – To ile to jest warte?

Mój szef zbiegł ze schodów i podszedł do mnie, wsuwając dłoń w moją talię.

– Możesz tym otwierać puszki – odparł sarkastycznie. – Szacuję, że jakieś pięć złotych.

Olek i dziewczyny wybuchnęli śmiechem.

– On sobie już domy na Majorce oglądał! – zarechotał kumpel Tomka.

– To znaczy, że nie kupisz mi Hummera? – Ewelina spojrzała na swojego chłopaka troskliwie i pogłaskała go po jego sztywnych blond dredach. – Biedny Tomuś! Musisz kopać dalej! Masz jeszcze miesiąc. Na pewno coś znajdziesz.

Do ich grupki dołączył nagle Denis i rozmowa na temat znaleziska Tomka zaczęła toczyć się poza naszym zasięgiem.

– I jak? Lepiej się czujesz? – zapytał Paulinę Jacek.

– Tak. Dużo lepiej – blondynka uśmiechnęła się nieśmiało i spojrzała na Norberta. Ten jednak nie odwzajemnił jej spojrzenia i z zacięciem wpatrywał się w swoje buty. Miałam wrażenie, że obecność Jacka od jakiegoś czasu działała na niego wyjątkowo niekorzystnie.

– To dobrze. Jak będziesz miała znowu niskie, to Barski na pewno ci podniesie, co nie Barski? – Norbert podniósł brwi i spojrzał na Jacka z lekkim uśmieszkiem.

– W tym to akurat ty jesteś mistrzem – odparł Norbert i spojrzał na mnie przez chwilę.

„Cudownie!" – pomyślałam i westchnęłam bezradnie. – „Tego mi jeszcze dzisiaj było trzeba!".

– O bzykaniu myślałem, Barski. Tylko o bzykaniu. – Jacek parsknął pod nosem, czule głaszcząc moje plecy. – To miałeś na myśli? Jeśli tak, to dziękuję za komplement.

Paulina wybuchnęła śmiechem, ale obiekt jej westchnień wcale nie był w nastroju do żartów.

– Nie o bzykaniu, tylko o wkurwianiu – odezwał się niechętnie Barski i znowu spuścił wzrok.

– Ostatnio to ty podniosłeś mi ciśnienie, nie ja tobie – ciągnął mój szef.

– Nie martw się. Nie zamierzam więcej – odparł sucho Norbert i ostentacyjnie złapał Paulinę za rękę.

Przez krótką chwilę spojrzał na nią, a potem odwrócił głowę i wbił we mnie swój męczący wzrok.

– Mam taką nadzieję. – rzucił Jacek, a ja wydęłam usta i spojrzałam na blondynkę, która - w przeciwieństwie do mnie - była rozbawiona całą tą sytuacją.

– Przepraszam cię, Paula. Oni są czasem jak dzieci!

Jacek i Norbert nieoczekiwanie parsknęli śmiechem. Paulina obrzuciła Norberta czułym spojrzeniem, a ja spojrzałam na całą trójkę i westchnęłam znużona.

– Dom wariatów – wypaliłam pod nosem.

– No co? – zapytał mnie Barski, trochę się rozluźniając. – Mamy się uściskać jak przyjaciele?!

– Nie denerwuj się, skarbie – powiedział Jacek, cały czas się śmiejąc. – Kulturalnie sobie rozmawiamy przecież.

– Spoko – odparła wesoło Paulina – Wiem o wszystkim. Nie musicie przede mną udawać. Norbert zapytał mnie dzisiaj, czy chcę zostać jego dziewczyną. Nie zrobiłby tego, gdyby tego nie chciał, prawda?

Zerknęła trochę niepewnie na Barskiego.

– No jasne, że nie. – Norbert łypnął na mnie i uśmiechnął się w sposób, który trochę mnie zaniepokoił. – Byłbym świnią, gdybym nie traktował tego poważnie.

Zrobiło mi się gorąco. Z jakiegoś powodu nie uwierzyłam w jego słowa. W jego oczach widziałam cwaniactwo i wyrachowanie. To nie miało nic wspólnego z sympatią, jaką powinien był okazywać tej dziewczynie. Obleciał mnie strach. „A co, jeśli popchnęłam Paulinę prosto w ramiona zimnego, sprytnego manipulatora?" – Pociągnęłam Jacka za rękę.

Wróciliśmy do mieszkania. I on i ja jakoś dziwnie podminowani. Mój szef wydawał się być zamyślony i trochę rozkojarzony. To musiała być ta rozmowa z Barskim. Wcześniej miał naprawdę dobry humor. Teraz, wykąpany, w samych tylko spodenkach, siedział na łóżku, obracał w palcach swojego smartfona i intensywnie o czymś myślał. Im dłużej byliśmy razem, tym łatwiej przychodziło mi odczytywanie z jego twarzy tego, co zajmowało jego myśli w danej chwili.

– Chodzi o Paulinę, prawda? – zapytałam nagle, wytrącając go z zadumy.

Nawet na mnie nie spojrzał. Wypuścił ciężko powietrze i odezwał się ponurym, niskim głosem:

– Nie może być aż tak wyrachowany. Ale jeśli będzie traktował tę dziewczynę jak zabawkę...

– Nie sądzę – skłamałam, wycierając włosy ręcznikiem. – Poza tym, jeśli nikomu nie dzieje się krzywda, nie mamy prawa się wtrącać. Wbrew temu, co myślisz, on wydaje się być w porządku facetem. Nie sądzę, żeby chciał wykorzystać tą dziewczynę do swoich celów.

– Mam nadzieję, że się mylę – powiedział Jacek i założył rękę za głowę, opierając się wygodnie na łóżku. – Ale to mi wygląda trochę podejrzanie. Wszystko, co do tej pory robił, robił po to, żeby się koło ciebie zakręcić. Wczoraj nawijał ci makaron na uszy, a dzisiaj znalazł sobie dziewczynę. Czy to nie jest trochę popieprzone?

– Może trochę jest. Ale z drugiej strony może to jakaś forma radzenia sobie z odrzuceniem?

Spojrzał na mnie pobłażliwie. Zauważył, co mam na sobie i uśmiechnął się pod nosem.

– Naiwne stworzenie – mruknął łagodnie.

Odłożył telefon na szafkę i ruszył po łóżku w moją stronę. Odsunęłam się, zanosząc się śmiechem, kiedy próbował mnie złapać i wciągnąć na łóżko.

– Nie tym razem, szefie. – Spojrzałam na niego, próbując zachować powagę i wskazałam mu fotel, stojący pod oknem. – Za swoją chorobliwą zazdrość poniesiesz srogą karę.

Uniósł swoje gęste brwi. Kąciki jego ust wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.

– Mam tam usiąść? – Podniósł się z łóżka. Chciał ruszyć w moim kierunku, ale go powstrzymałam.

– Na fotel. Bez gadania – rzuciłam, starając się brzmieć władczo i z satysfakcją usiadłam na łóżku, obserwując jego zaskoczenie.

Oczywiście, że bardzo go pragnęłam. Ale mój umysł zachował każdy najmniejszy szczegół naszej niedawnej kłótni. „Ktoś w końcu musi utrzeć ci nosa, ważniaku" – pomyślałam z rozbawieniem. – „I tej nocy to będę ja!". Nie zastanawiałam się nad tym, co zrobię i jak to zrobię. Postawiłam na improwizację. I chociaż w każdy inny dzień na pewno zabrakłoby mi odwagi na to, by w taki sposób zagrać mu na nerwach, w tej chwili nie czułam żadnych oporów ani strachu.

Rozsiadł się wygodnie w fotelu, układając dłonie na podłokietnikach. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem i uśmiechnął się trochę niepewnie. Jego prawie nagie, opalone ciało wyglądało kusząco w świetle lampki, stojącej przy łóżku. Masywne uda, pokryte zarostem aż prosiły się o to, by sunąć po nich palcami. Aż do czarnych spodenek, które już teraz zrobiły się mocno opięte. Podrapał się po ogolonej brodzie, posyłając mi rozbrajające spojrzenie stalowych, przenikliwych oczu. Podniosłam się z łóżka i sięgnęłam krawędzi ręcznika tuż przy moich piersiach. Rozplotłam materiał. Zsunął się ze mnie i opadł na podłogę, odsłaniając nagie ciało. Jego dłonie zacisnęły się w pięści. Oparł głowę o zagłówek. Uśmiech zniknął z jego twarzy błyskawicznie. Zmarszczył brwi i pożerał mnie niecierpliwym wzrokiem.

Usiadłam na łóżku. Włosy, prawie sięgające talii, dość dobrze zakryły mój biust. Dotknęłam wilgotnych ust. Moje palce przez moment przesuwały się po dolnej wardze. Prawie niedostrzegalnie zwilżyłam je językiem i zaczęłam schodzić nimi w dół, ku piersiom. Krążyłam opuszkami po nagiej skórze wokół brodawek, po brzuchu, udach...

– Ty chyba sobie żartujesz! – zamruczał nerwowo i dotknął swojego umięśnionego brzucha.

Posłałam mu szelmowski uśmieszek i pokręciłam przecząco głową. Nie przerywałam zabawy. Moje dłonie w dalszym ciągu przesuwały się po mojej skórze w górę i w dół. Wydawało mi się, że ekscytuje mnie ta gra. Ale kiedy zobaczyłam, jak jego prawa dłoń powoli wsuwa się do bokserek, poczułam, co to prawdziwe podniecenie. Krew uderzyła mi do głowy. Wsunęłam dłoń pomiędzy uda. Patrzyłam na niego jak urzeczona. A on powoli, bardzo ostrożnie zaczął przesuwać dłonią po nabrzmiałym penisie. Rozchylił usta i prychnął niecierpliwie, kiedy położyłam się na łóżku. Rozchyliłam nogi, tak by dobrze mnie widział i obserwowałam to, co robi. Zrzucił z siebie spodenki. Sięgnęłam dłonią do wydepilowanego miejsca, które stawało się coraz bardziej wilgotne i zaczęłam się dotykać. Oddychałam coraz szybciej, patrząc, jak mój podniecony mężczyzna robi sobie dobrze.

– Pieprzę to! Wymyślisz inną karę! – warknął i dopadł mnie na łóżku, od razu odwracając na brzuch.

– Co robisz? – Parsknęłam nerwowo, czując na pupie jego twardy wzwód.

– To, na co miałem ochotę od dłuższego czasu – mruknął, podnosząc mój tyłek do pozycji „na pieska". – Chcę cię przelecieć!

Zaczęłam oddychać niespokojnie, kiedy poczułam dużą, ciepłą dłoń na pośladkach. Jego kciuk powędrował między nie. Zatrzymał się na mokrym wejściu i przez chwilę badał, jak bardzo jestem na niego gotowa. Delikatnie wsunął we mnie palec. Wydałam z siebie cichy pomruk.

– Chcesz tego, prawda? – zapytał, ciężko oddychając i przygryzając delikatnie skórę na moim pośladku. – No dalej. Powiedz, że tego chcesz!

– Chcę – szepnęłam i zacisnęłam dłonie na pościeli.

Wyprostował się i chwycił mnie za pupę. Byłam mokra jak diabli, ale on wchodził we mnie z trudem, powoli, jakby bojąc się, że zrobi mi krzywdę. To było tak cholernie przyjemne, kiedy mnie całą wypełniał. Spojrzałam na niego. Ten widok rozpalił mnie do czerwoności. Ja wypięta przed nim i poddająca mu się bez słowa sprzeciwu. I on, napalony samiec, biorący to, na co ma ochotę. Zatrzymał się na moment, patrząc na mnie z dziką satysfakcją i przesuwając palcami po skórze moich pleców. Jego masywne biodra zaczęły poruszać się powoli. Twardy penis brutalnie rozpychał się w moim wrażliwym wnętrzu. Mój oddech przyśpieszał. Wypięłam się jeszcze bardziej, żeby ułatwić mu penetrację. To, co mi robił, było tak intensywne i przyjemne, że nawet przez moment nie pomyślałam o tym, by czuć się w jakiś sposób zakłopotana tą sytuacją.

Ścisnął moje pośladki i przyspieszył. Jęknęłam, kiedy jego biodra zaczęły wbijać się we mnie gwałtownie. Usłyszałam jego głośny oddech. To podnieciło mnie jeszcze bardziej. Zaczął mnie ostro pieprzyć, mrucząc pożądliwie za każdym pchnięciem. Poczułam jak wsuwa dłoń w moje włosy i oplata je sobie wokół palców. A potem jak przyciąga mnie za nie do siebie, przygryzając skórę na mojej szyi. Nigdy w całym swoim życiu nie czułam się tak zniewolona. Tak uległa. Podobało mi się to uczucie. Poddałam mu się całkowicie. I miałam wrażenie, że jemu podoba się to jeszcze bardziej. Czułam, że moja cipka nie wytrzyma dłużej tych słodkich tortur. Byłam maksymalnie podrażniona i czułam, że zaraz szarpną mną gigantyczne spazmy. Ale to on nie wytrzymał pierwszy. Wbił się we mnie gwałtownie, pociągnął mnie za włosy i doszedł, dysząc głośno i pulsując w mojej dziurce.

Opadłam na pościel, ciężko oddychając. Zamknęłam oczy i z trudem wypuściłam powietrze z płuc. Dopiero teraz poczułam, jak jestem obolała. Ale on nie miał zamiaru zostawić mnie w spokoju. Kilka sekund później poczułam między nogami jego palce i zacisnęłam dłonie. Patrzył na mnie z satysfakcją, kiedy nie mogłam powstrzymać jęków zadowolenia. Przez kilkanaście sekund torturował mnie, mocno pocierając moje wnętrze i bawiąc się łechtaczką. A kiedy w końcu moje ciało wygięło się pod wpływem ekstatycznych skurczy, zaczął całować mnie po twarzy i zawisnął nade mną, uśmiechając się łobuzersko.

– Mam nadzieję, że jeszcze nie masz dość – mruknął, rozsuwając mi nogi i wchodząc pomiędzy nie.

Spojrzałam na niego, jak na wariata.

– Przecież dopiero co...

– To przez ciebie, kotku – szepnął mi na ucho i wszedł we mnie, znowu gotowy do akcji.

Zamknęłam oczy i objęłam go za szyję, a on przylgnął do mnie gorącym ciałem. Poruszał się intensywnie, ale powoli. I nagle stało się coś dziwnego. Poczułam coś, czego nie czułam nigdy do tej pory. Przed chwilą przeżyłam orgazm, a moje wnętrze znowu zaczęło pulsować niezależnie od jego ruchów. Mrowienie, które zaczęło pojawiać się gdzieś w środku, rozchodziło się na mięśnie brzucha i ud, aż po palce stóp. Uczepiłam się jego ramion i wstrzymałam oddech, w oczekiwaniu na to, co miało nadejść. Spojrzał na mnie rozpalonym wzrokiem. Uśmiechnął się, przyspieszając lekko i zwiększając tarcie. Skrzywiłam się, nie mogąc wytrzymać męczącego moje ciało napięcia. Czułam, że jeśli za chwilę coś się nie wydarzy, wybuchnę jak wulkan. I stało się.

Poczułam bardzo silne skurcze. Nie miałam żadnej kontroli nad tym, co wyprawia moje ciało. Mięśnie brzucha samoistnie zacisnęły się w supeł, a potężna armia mikroskopijnych robaczków rozpierzchła się po całym moim ciele. Przywarł do mnie całym ciałem. Mój głośny oddech zamienił się w jęk, kiedy gwałtowne skurcze nie skończyły się po kilku sekundach jak zawsze. To był jakiś mutant, nie orgazm. Trzymał moje ciało w uścisku prawie minutę. Tak, to było bardzo przyjemne. Ale tak samo mocno męczące i całkowicie wyssało ze mnie ostatki sił.

Opadłam na poduszkę i próbowałam uspokoić szarpiący się oddech. Poczułam nagły, mocny ból głowy. Zakryłam twarz dłońmi. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. I nie miałam już nawet siły na to, żeby się nad tym zastanawiać.

Pamiętam tylko ciepło jego ciała, które oplotło mnie w czułym uścisku. I to, jak szepnął mi na ucho, że kocha mnie nad życie.

Zasnęłam.

*

Obudziło mnie pragnienie. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła trzecia. Mój niestrudzony wiking spał obok, na plecach. Wyglądał na tak zrelaksowanego i zadowolonego, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Najciszej jak umiałam, zsunęłam się z łóżka. Skrzywiłam się, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że boli mnie dosłownie wszystko - od karku po łydki. Podreptałam do kuchni.

Zaspokoiłam pragnienie i już miałam wrócić do łóżka, kiedy przypomniałam sobie o tym, że ubiegłego wieczoru nie podłączyłam telefonu do ładowarki. Zawsze ładowałam telefon przez całą noc. Tym razem z wiadomego powodu o tym zapomniałam. Całe szczęście zdołałam jeszcze przed pójściem do łóżka wyciszyć dzwonek urządzenia.

Sięgnęłam po smartfona. Ekran rozświetlił się jaskrawym światłem. W górze świeciła ikonka WhatsAppa. Odpaliłam komunikator. Seria dwudziestu wiadomości z grupczatu raczej mnie nie zdziwiła. Ale na liście pojawiła się jeszcze jedna wiadomość. Wiadomość prywatna od kogoś, o kim nie chciałam w tej chwili myśleć.

N.B. 00:24: „Hej, słońce. Wiem, że jest późno i wiem, że nie powinienem. Ale czy moglibyśmy jutro porozmawiać? Obojętnie gdzie, obojętnie kiedy. Proszę. To dla mnie bardzo ważne. Będę czekał".

Skasowałam czat z Norbertem Barskim, wyłączyłam telefon i wróciłam do łóżka.


🔹🔹🔹

Witam Cię, drogi czytelniku!

Stare domy skrywają wiele tajemnic. Dziś poznałeś ponurą historię „Primavery" i jej poprzednich właścicieli. W kolejnym rozdziale wydarzy się coś, co jeszcze bardziej zaostrzy konflikt pomiędzy Jackiem i Norbertem. Czy jest jeszcze jakakolwiek szansa na to, by szef i Barski doszli między sobą do porozumienia?

Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas. Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.

Przyjemnej lektury!

Pozdrawiam

Sarah Witkac

🔹🔹🔹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top