15. Bardzo chciałbym to zrobić
Na terenie „Primavery" istniały miejsca, w które rzadko zapuszczali się jej mieszkańcy. Należał do nich prawie cały obszar północny, znajdujący się na tyłach budynku głównego, za kortem tenisowym. Miejsce to było znacznie oddalone od centrum ośrodka. Poza tym ten szeroki na kilkadziesiąt metrów pas zieleni, ciągnący się od brzegu lasu praktycznie do początku szosy, biegnącej do Morskiej, był królestwem Adama, przyjaciela Jacka i złotej rączki od wszystkiego.
Pan Adam pracował tu praktycznie codziennie. Równo przycięta trawa okalała geometrycznie uformowane rabatki, na których pyszniły się różnokolorowe kwiaty, malutkie krzewy i nieliczne grządki z warzywami. Maleńkie ścieżki między kwietnikami były idealnie wygrabione i wypielone, a nieliczne metalowe ławeczki aż zachęcały, by na chwilę przysiąść i kontemplować ten uroczy zakątek. Ogród ciągnął się pod samą ścianę lasu. Tutaj, za siatką i małą furtką, w tej chwili zamkniętą z jakiegoś powodu na kłódkę, kończył się teren „Primavery" i zaczynał gęsty las. I również tutaj, w cieniu wysokich na kilkadziesiąt metrów sosen, stała mała, zadaszona ogrodowa altanka.
Z całą pewnością zbudowano ją współcześnie. Drewniane belki pomalowano całkiem niedawno. Były prawie idealnie białe. Na drewnianej podłodze z rzadka walały się płatki kwiatów, przyciągniętych tu przez wiatr. Wewnątrz ogrodowego domku było ciasno, ale przytulnie. Solidny dach dawał schronienie nawet w taki dzień jak dziś, kiedy z nieba lały się strumienie wody.
Skuliłam się na drewnianej ławce. Czułam się komfortowo z myślą, że prawdopodobnie nikt nie wie, gdzie jestem. Zbliżała się piętnasta, a ja marzyłam tylko o tym, by położyć się do łóżka. Po raz pierwszy tak poważnie pokłóciłam się z Jackiem. O tym, że Norbert Barski ubzdurał sobie, że coś do mnie czuje, nie chciałam już nawet myśleć.
Przez prawie dwie godziny wypłakałam paczkę chusteczek, by potem kląć w myślach, na czym świat stoi i obwiniać się o wszystko, co się ostatnio w moim życiu wydarzyło. Po gniewie przyszła ta najgorsza ze wszystkich faz - zobojętnienie, znieczulenie i rezygnacja. Mój telefon najpierw dzwonił jak szalony. Później co jakiś czas odzywał się przerywaną serią wiadomości w komunikatorze, by wreszcie pół godziny temu zamilknąć. Domyślałam się, że prędzej czy później będę musiała wrócić do ludzi. Ale w tym momencie nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Żeby zająć czymś myśli, rozglądałam się po okolicy. Świat w deszczu wyglądał magicznie. Zieleń traw i krzewów stała się bardziej soczysta. Żółć wyniosłych słoneczników, bardziej intensywna. Ale najpiękniejszym zjawiskiem tego miejsca były róże. Czerwone, pnące. Bladoróżowe, wyrastające z bujnych zielonych kępek. I te, które zachwyciły mnie najbardziej - olśniewające, mięsiste róże angielskie w kolorze kości słoniowej.
Uśmiechnęłam się do siebie. To miejsce każdego dnia zapewniało mnie o swojej wspaniałości. Zupełnie jakby chciało mnie w sobie jeszcze bardziej rozkochać. Zatrzymać mnie tu na zawsze. Z przymrużeniem oka podchodziłam do stwierdzenia, że każdy z nas ma swoje miejsce na ziemi. Ale teraz byłam pewna, że to prawda. Znalazłam ją - swoją oazę spokoju i szczęśliwości. I chociaż musiałam przemierzyć całą Polskę, by odkryć ten niezwykły zakątek, w końcu mi się udało. „Primavera" była moim azylem. Ucieczką od świata. Panaceum na wszelkie bolączki. Byłabym najbardziej nieszczęśliwą istotą na tej Ziemi, gdybym musiała się z nią rozstać.
Las za mną wyglądał już zupełnie inaczej niż zadbany, wielokolorowy ogród, dopieszczany przez Adama. Był gęsty, ciemny i wydawał się zupełnie nieprzyjazny człowiekowi. Złowrogo wykrzywione korzenie drzew, rozpychały się w poszyciu niczym szpony wielkich, groteskowo wykrzywionych dłoni. Dopiero teraz zauważyłam, że pomiędzy dwiema sosnami, tuż przy brzegu zagajnika, znajdował się drewniany krzyż, zatknięty w ziemi. „Grób? Tutaj?" - poczułam, że ogarnął mnie lekki niepokój. Podniosłam się z ławeczki i podeszłam bliżej, cały czas jednak chroniąc się pod rozłożystym dachem altanki. Na skrzyżowanych ze sobą deskach krucyfiksu widniał jakiś napis. Ale z miejsca, w którym stałam, nie byłam w stanie go odczytać. Chciałam już zaryzykować i wybiec z suchego schronienia na szalejącą ulewę, żeby tylko zaspokoić swoją ciekawość. Ale nagle usłyszałam za sobą czyjeś kroki i odwróciłam się w kierunku zakapturzonej postaci, biegnącej w moim kierunku.
Adam Konopka dobiegał osiemdziesiątki, ale wcale nie wyglądał na swój wiek. Jego łagodna twarz poorana była zmarszczkami, ale piwne, bystre oczy patrzyły na człowieka uważnie. Zwykle nosił na sobie robocze ubrania, składające się z wysokich, ogrodniczych spodni, kraciastej koszuli i beretu, zakrywającego prawie białe włosy. Dziś jednak całą jego posturę przykrywała gigantyczna peleryna przeciwdeszczowa i wielki kaptur, który całkowicie zakrywał jego twarz.
– A co panienka tak tu sama w środku ulewy siedzi, ha? – Adam skrył się pod daszkiem altanki, ściągnął kaptur i wręczył mi czarny parasol, czym totalnie mnie zaskoczył. – Dzień dobry, panno Skrawek! To chyba nie najlepsza pogoda, żeby spacerować?
– Dzień dobry! – odparłam grzecznie i uśmiechnęłam się życzliwie.
Trochę zaskoczył mnie fakt, że znał moje nazwisko. Domyśliłam się, że to przez Jacka i całkowicie to zignorowałam.
– Chciałam pobyć trochę sama. A to miejsce nadaje się do tego idealnie.
Spojrzał na mnie z miną dobrotliwego dziadka i także się uśmiechnął.
– To od Jacka. – Wskazał dłonią parasol. – Jak pani zmoknie, to się pani przeziębi i będzie kłopot! Niby lato, niby to ciepły deszcz, ale dużo nie trzeba, żeby zachorować.
Westchnęłam cicho i odwróciłam głowę, żeby nie dać znać po sobie, że między mną a Jackiem chwilowo nie układało się najlepiej.
– Ten ogród jest przepiękny – powiedziałam, rozglądając się wokół altany. – Zwłaszcza te róże. Mogłabym tu siedzieć cały dzień!
Zaśmiał się usatysfakcjonowany.
– Kiedyś tu nie było nic, pani Moniko – odparł uradowany, że znalazł kogoś, komu może o tym opowiedzieć. – Cały ten obszar aż po budynek to było jedno wielkie chaszczowisko. Trzeba to było karczować, użyźniać...
– To znaczy, że wcześniej nie było tutaj ogrodu?
– Nie, panienko. Ci Niemcy, co to tu przybyli w czasie wojny, zajęli się tylko terenem południowym. Tym, na którym jest obecnie dziedziniec i boisko. Tam był kiedyś ogród. Tutaj wszystko było zarośnięte aż po sam las.
– To tym bardziej niesamowite, że udało się panu doprowadzić to miejsce do takiego stanu...
Znowu zaśmiał się dobrotliwie i spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem.
– Pani Kasia, świętej pamięci mama Jacka, włożyła w ten ogród mnóstwo pracy. Chciała, żeby to miejsce tonęło w kwiatach. Kochała róże. Te kremowe tam na tych krzaczkach – wskazał podziwiane przeze mnie róże angielskie – to Claire Austin, jej ulubione. Niestety część z nich straciliśmy w ostatnich kilku latach...
– Znał pan dobrze rodziców Jacka? – zapytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Pokiwał głową strapiony.
– Tak, panienko. Ściągnęli mnie tu w '88, zaraz jak kupili tą posiadłość. Ilość pracy, którą trzeba było tu włożyć, przewyższała całkowicie ich możliwości. Ale pani Kasia tak bardzo pokochała to miejsce, że pan Tomasz przysiągł, że zrobi wszystko, żeby to doprowadzić do porządku. No i pracowaliśmy wszyscy bardzo ciężko. Jacuś miał tylko dziewięć lat, a już pomagał mi malować te balustrady na parterze.
Uśmiechnął się sentymentalnie i podszedł do drugiego końca altanki.
– To dobry chłopak – odezwał się nagle, a ja spojrzałam na niego zasłuchana. – Jestem z niego dumny. Nigdy nie narzekał na to, jak okrutnie obszedł się z nim los. Miał tylko czternaście lat, jak zginęli. – Przetarł dłonią swoje spracowane czoło. – Mój Boże! Jaki to musiał być cios dla takiego małego chłopaka. To się nie mieści w głowie. – Zadumał się przez moment. – Ja dopiero niedawno straciłem swoją mamę. Ojciec odszedł już jakiś czas temu. I tak nie mogłem dojść do siebie po tym, co się stało. A Jacuś... – Ocknął się i spojrzał na mnie trochę zakłopotany. – Przepraszam, panienko. To stare dzieje. Nie powinienem panience zawracać tym głowy.
– Nie zawraca pan – odparłam łagodnie. – Jacek mówił mi o wypadku, ale nie chciałam wnikać w szczegóły. Myślę, że może kiedyś o tym wszystkim porozmawiamy, jak będzie chciał.
Adam tak bardzo przypominał mi dziadka Stasia, że czułam się przy nim zupełnie swobodnie. Właściwie nie miałabym nic przeciwko, gdyby ze szczegółami opowiedział mi o historii tego miejsca i jej mieszkańców. Ale on postanowił całkowicie zmienić temat rozmowy. Uśmiechnął się dobrodusznie, oparł dłoń o filar altanki i odezwał się łagodnym głosem:
– Niech się panienka nie gniewa, ale bardzo się cieszę, że panienka tu jest. – Uniosłam brwi, a on zaśmiał się serdecznie. – No nie da się ukryć, że Jacuś w panienkę wpatrzony jak w obrazek.
Odchrząknęłam i uśmiechnęłam się pod nosem.
– Przepraszam najmocniej, jeśli się wtrącam! – Podniósł dłonie w przepraszającym geście, ale ja machnęłam ręką na znak, że zupełnie mi to nie przeszkadza. – Chciałem tylko powiedzieć, że chłopak w końcu wrócił do żywych. Już nie pamiętam, kiedy był taki wszystkim zaaferowany. Zawsze chodził taki strapiony i zamyślony. Nic go nie cieszyło. Wszystko widział w ciemnych barwach. Obojętnie, co by się tu pozytywnego nie wydarzyło, on zawsze się wszystkim zamartwiał i mówił, że nie ma się z czego cieszyć.
Spojrzałam w jego zatroskane oczy i dostrzegłam w nich wielkie strapienie. To nie była zwykła ludzka empatia. To była miłość. Miłość starego człowieka, przyjaciela rodziny, do jej najmłodszej i jedynej latorośli.
– Może teraz wszystko się w jego życiu zmieni, panie Adamie – odparłam rozczulona. – Podobno każdy z nas zasługuje na to, by być szczęśliwym.
Jego usta wygięły się w ciepłym uśmiechu.
– Ja myślę, że to panienka jest jego szczęściem – odparł niemal po ojcowsku. – Niech się panienka nie gniewa. Jestem tylko starym przyjacielem i pracownikiem tego domu. Ale chcę dla niego tego, co najlepsze. On zasłużył na to, jak nikt inny. Kocham go jak własnego syna. A kiedy widzę was razem, to jestem pewien, że tak właśnie powinno być. On ma dobre serce, panienko. Jest uczciwy, rozsądny i – mrugnął do mnie okiem – uparty jak jasna cholera.
Parsknęłam śmiechem. To było dość niezwykłe, słyszeć o Jacku z ust kogoś, kto był z nim przez te wszystkie trudne lata i znał go tak dobrze.
– Tak, zauważyłam już, że potrafi być konsekwentny jak mało kto.
– Każdy z nas ma jakieś wady, panno Skrawek. – Westchnął, spoglądając w dal. – Może gdyby życie potraktowało go trochę bardziej ulgowo, byłby innym człowiekiem? Kto to wie? Mogę panią tylko zapewnić, że ten chłopak ma złote serce. Twardy tyłek, ale złote serce. I bardzo bym chciał, żeby dobrze mu się w życiu ułożyło. Życzę mu tego bardzo mocno. – Spojrzał na mnie z dobrodusznym uśmiechem. – Wam obojgu tego życzę!
Adam nie tylko przyniósł mi parasol, ale dotrzymał mi towarzystwa do samego budynku, prowadząc po najmniej rozmoczonych deszczem ścieżkach ogrodu. Uwielbiał opowiadać o swojej pracy. Przez całą drogę pokazywał mi swoje skarby, takie jak imponująca róża pnąca w kolorze sycylijskich pomarańczy albo urocze kępy błękitnej lobelii, tworzące na jednej z rabatek prawie bajkowy dywan. Tak bardzo chciałam zapytać go o osamotniony krzyż, wyrastający z leśnego poszycia, ale kiedy dotarliśmy do budynku, całkowicie o tym zapomniałam. Pognałam na stołówkę, by jeszcze przed popołudniowymi zajęciami zdążyć chociaż napić się kawy, skoro obiad prawdopodobnie mnie ominął.
Zignorowałam Jacka, Denisa i Dagmarę, którzy, po skończonym obiedzie, rozmawiali o czymś pod schodami na parterze. I prawie zderzyłam się z wychodzącym ze stołówki Norbertem, który na mój widok przystanął jak sparaliżowany i z jakiegoś powodu obrzucił mnie bardzo pretensjonalnym spojrzeniem.
Weszłam do środka i od razu przeprosiłam Ulę, że pojawiam się tak późno. Kobieta nie tylko nie była zdenerwowana z powodu mojego spóźnienia, ale zaprosiła mnie do stolika i obiecała, że jak tylko chwilkę poczekam, podgrzeje mi kurczaka w paprykowym sosie i zrobi świeżą kawę.
Usiadłam w kącie, na dobrze mi już znanej kanapie i oparłam się łokciami o stolik, próbując jak najszybciej ogarnąć ogrom powiadomień, którymi w ostatnim czasie zaśmiecono mi pulpit smartfona. Cztery nieodebrane połączenia od Jacka, jedno od Dagmary, jedno od Denisa, osiem wiadomości na WhatsAppie - tym razem tylko i wyłącznie od mojej blondynki. Odpaliłam komunikator.
D.O. 14:15: „Co się dzieje?! Gdzie jesteś?!"
Dalszego ciągu nie przeczytałam. Najbardziej atrakcyjna blondynka na naszym campie zawisła nagle nad stolikiem dla VIPów, posyłając mi spojrzenie wkurzonego szczeniaka.
– Nie próbuj go nawet usprawiedliwiać – powiedziałam ze stoickim spokojem, ubiegając ją i marszcząc brwi. – Nie mam siły ani ochoty o tym słuchać.
Westchnęła teatralnie, odrzucając w tył pasmo idealnie wyprasowanych blond włosów.
– Następnym razem napisz chociaż, gdzie jesteś! – burknęła zdenerwowana. – Inaczej wszczepimy ci GPS'a albo kupimy ci upierdliwą chihuahuę, żeby chodziła za tobą krok w krok!
Opadła na kanapę przede mną i spojrzała na mnie swoimi dużymi błękitnymi ślepiami.
– Przyjdziesz chociaż na zajęcia? – zapytała zaskakująco spokojnie.
– Mam taki zamiar – odparłam bez emocji. – Jak tylko zjem obiad i wypiję...
– Monika, jak to się, do cholery stało?! – jęknęła żałośnie. – Barski naprawdę powiedział ci, że się w tobie zakochał?!
Kiwnęłam głową i przewróciłam oczami.
– Ale jak?! Kiedy?! Dlaczego?! – machnęła przede mną rękami.
– Na żadne z tych pytań nie znam odpowiedzi. – Podziękowałam Uli za jedzenie i kawę, kiedy postawiła przede mną talerz z gorącym obiadem i kubek z latte. – I nie chcę ich znać. Uwierz mi, że wolałabym nie usłyszeć tego, co od niego usłyszałam.
– Albo ściemnia z jakiegoś powodu albo jest szalony! – odparła Dagmara, krzywiąc się, jakby myśli o Norbercie napawały ją odrazą. – Na co on liczy? Że ktoś taki jak Makos to zignoruje i wszyscy tutaj będziemy dalej, jakby nigdy nic, żyć sobie w przyjaznej i beztroskiej komunie? Przecież Jacek wyrzuci go na zbity pysk przy najbliższej możliwej okazji!
Z trudem wypuściłam powietrze i zatrzymałam się nad kolejną porcją aromatycznego kurczaka.
– Myślisz, że Barski zrobił to celowo? – Spojrzałam jej w oczy, trochę zaniepokojona myślą, która nagle rozpanoszyła się w mojej głowie. – Że powiedział mi o tym, bo wiedział doskonale, że to będzie mnie dręczyć i nie dam rady trzymać buzi na kłódkę?
Daga podniosła brwi i otworzyła usta.
– Najrozsądniejsze dla niego byłoby, gdyby trzymał to w tajemnicy – odparła, nad czymś się zastanawiając. – Wiedział przecież, że jesteś w poważnym związku. Wiedział, że nie ma najmniejszych szans na to, żebyś zwróciła na niego uwagę. I wiedział, że Makos jest strasznie zazdrosny...
Odłożyłam widelec i z trudem przełknęłam to, co miałam w ustach.
– Daga, on to zrobił specjalnie – powiedziałam coraz bardziej pewnie. – Już wcześniej próbował mnie przekonać, że związek z Jackiem to nie jest dobry pomysł. Ale uznałam, że to tylko takie gadanie...
– Chce was skłócić – Blondynka ze złością zaczęła bębnić palcami po stoliku. – Ten pieprzony blond-cherubinek chce, żebyś pożarła się z Jackiem, a potem on - na białym koniu - wkroczy jako twój pocieszyciel i obrońca i... pozamiatane!
– Kochana, chyba jednak przeceniasz jego możliwości! – fuknęłam zirytowana.
– Och tak? Czyżby? – Uśmiechnęła się złośliwie.
– Tej kłótni między Jackiem a mną mogłoby nie być, gdyby nasz szef trochę bardziej panował nad swoimi emocjami – odparłam i sięgnęłam po kubek z kawą. – Skoro byle pierdoła jest w stanie wyprowadzić go z równowagi, ktoś taki jak Barski łatwo z tego skorzysta.
– A ja myślę, Monika, że on bardzo dobrze panuje nad swoimi emocjami, mając na uwadze to, jak wybuchowy ma temperament! – rzuciła blondynka i obejrzała się na zamknięte drzwi. – Widziałam na własne oczy podczas obiadu, że Jacek miał ochotę podejść do niego i dać mu po pysku, ale nic takiego nie zaszło. Dobrze wiedział, że byś mu tego nie wybaczyła.
Przeczesałam włosy dłonią i podparłam się na łokciu, wzdychając bezsilnie.
– Myślisz, że to moja wina? – Spojrzałam na nią pytająco. – Że to ja w jakiś sposób sprowokowałam Barskiego do takiego zachowania?
– Co? Nie! Oczywiście, że nie! – popukała się w czoło. – To nie twoja wina, że coś sobie ubzdurał. Prawdopodobnie nawet nie jest świadomy tego, w jakie kłopoty właśnie się wpakował. Jacek nie da mu żyć.
– Właśnie tego się obawiam, Daga. – Skrzywiłam się. – Właśnie to mnie najbardziej martwi.
*
Przed siedemnastą zjawiłyśmy się całą grupką na naszej pływalni. Nie zastałam Jacka w jego mieszkaniu, kiedy pakowałam się na zajęcia. Ale za to minęłam się na dziedzińcu z Barskim, który poczęstował mnie swoim niewinnym spojrzeniem pod tytułem „Ja tu cierpię, kobieto, a ty masz mnie w dupie!".
Przebrałam się w swój niebieski sportowy strój do pływania, którego używałam tylko w tym miejscu, i spięłam włosy w wysoki koński ogon. Byłam tak nabuzowana tym, co się dzisiaj wydarzyło, że wchodząc na pływalnię, w ogóle nie spojrzałam na naszego szefa, tylko od razu wskoczyłam do wody. Ale on tam przecież był. Nie mogłam przez cały czas odwracać wzroku, nawet, gdybym tego chciała. To byłaby prawdziwa dziecinada.
Spacerował wzdłuż długości basenu - tam i z powrotem - ubrany w czarne spodenki i czerwoną koszulkę ratownika, która opinała się na masywnej klatce piersiowej. Jego surowa, poważna mina tym razem nie robiła na mnie żadnego wrażenia. Wiedziałam, że swój podły nastrój zawdzięcza głównie sobie samemu. I swojej chorobliwej zazdrości, która, jak trucizna, zaczynała zatruwać nasz związek. Może i byłam niepewną siebie i swoich racji, cichą i skromną istotą. Ale nie miałam zamiaru poddawać się terrorowi ze strony swojego szefa. Mimo że tak bardzo go kochałam i tak bardzo zależało mi na naszej relacji.
Dziewczyny zdecydowanie wolały zajęcia z Tomkiem Trzanem. Nikt nie pilnował ich wzrokiem terminatora. Nikt nie gwizdał im nad uchem, kiedy, dla zabawy, postanowiły uwiesić się na szyi płynącej obok koleżanki. Dzisiaj musiały miarkować się na każdym kroku, posłusznie wykonując polecenia szefa. Z jednej strony wydawało mi się to zabawne, bo po miesiącu naszego pobytu w „Primaverze" Jackowi udało się tak zdyscyplinować całą naszą zgraję, że żadna z nas nie miała ochoty ani odwagi na to, by wyłamywać się z ustalonego przez niego porządku. Z drugiej strony gdzieś w głębi serca czułam, że ten rygor, który wpajał nam pan Maki, dotyczy w jakimś stopniu także mojego życia „po godzinach". Bo kiedy moje koleżanki wracały do swoich pokojów, ja nadal byłam w zasięgu wzroku naszego pana i władcy. I chcąc nie chcąc, musiałam znosić jego męczący charakter. Czy zabrzmiało to, jakbym się skarżyła? W takim razie pragnę dodać, że zalety bycia razem zdecydowanie przewyższały wady.
– Wilk, co jest? – rzucił nagle głośno nasz szef i wszystkie spojrzałyśmy na Paulinę. Złapała się za głowę i przestała pływać. – Coś nie tak czy symulacje mi tu odstawiasz?
Ale kiedy Paulina chwyciła się pływającej obok Hani, Jacek podszedł do krawędzi basenu blisko dziewczyny i schylił się do niej.
– Wszystko w porządku? Co się dzieje?
– Zabolała mnie głowa i zaczęło mi się kręcić...
– Hej, nie mdlej mi tu, kobieto! – powiedziała lekko spanikowana Hania Frączek, kiedy zobaczyła, że Wilk łapie się jej kurczowo i słabnie.
– Dawaj ją tu! – Jacek wychylił się poza murek basenu, wyciągnął do Pauliny rękę i wyciągnął ją na brzeg.
Nasza najmłodsza blondynka była blada jak ściana. Ale na szczęście była też całkiem przytomna.
– Chodź tu, usiądź na chwilę. – Nasz szef pociągnął Paulinę na leżak stojący niedaleko, podał jej ręcznik i butelkę wody, a potem zaczął sprawdzać jej ciśnienie małym, podręcznym aparatem.
O czymś ze sobą chwilę rozmawiali. Paulina wyglądała na bardzo słabą i jeszcze bardziej zawstydzoną całą sytuacją. Ale Jacek ze stoickim spokojem coś jej tłumaczył. Kiwała potakująco. Na koniec nawet się uśmiechnęła. Po chwili obydwoje podnieśli się z miejsca i ruszyli w moim kierunku.
– Skarbie, mogłabyś ją zabrać do kuchni? – zapytał, nachylając się do mnie przez murek.
Jego łagodne spojrzenie prawie całkowicie roztopiło moje zacięcie.
– Młoda ma okres i trochę niskie ciśnienie. Mogłabyś zrobić jej kawę i dać jej coś przeciwbólowego? Jak tylko skończę, zaraz do was dołączę.
– Oczywiście – odparłam spokojnie i popłynęłam do najbliższej drabinki.
*
Paulina Wilk była drobną, szczupłą, dwudziestoczteroletnią blondyneczką, której wygląd spokojnie można by porównać do wyglądu dziewczęcej Elle Fanning. Była śliczna, ale skromna i trochę płochliwa. Na co dzień raczej zakrywała swoje imponująco długie nogi i małe piersi. Nigdy nie widziałam jej w bluzce z dekoltem. Przeważnie ubierała się w proste T-Shirty i jeansy. Albo niezbyt krótkie jeansowe shorty, jak dziś. Była całkowitym przeciwieństwem Dagmary. Cicha, nie do końca pewna swojej atrakcyjności, zdawała się być zainteresowana zupełnie innymi sprawami niż jej koleżanki. Poznałyśmy się jeszcze we Wrocławiu, w „Estrelli". I chociaż Paulina dołączyła do naszego klubu zaledwie pół roku temu, zdążyłyśmy się polubić, a nawet spotkać raz w większej grupce dziewczyn na mieście.
– Przepraszam cię bardzo – wyrzuciła z poczuciem winy, wchodząc za mną do kuchni dla personelu. – Nie chciałam nikomu sprawiać kłopotu.
– Nie wygłupiaj się. – Posadziłam ją przy stoliku, a sama zajęłam się parzeniem kawy i szperaniem w szufladzie w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych. – To żaden kłopot.
– Powinnam była zwolnić się z zajęć – jęknęła bezradnie. – Nie wiem, co ja sobie myślałam...
– Pewnie to samo, co ja, kiedy w czasie okresu poszłam na jogging! – Parsknęłam śmiechem, a Paula trochę się rozchmurzyła. – Umierałam z bólu, ledwo chodziłam, ale chciałam udowodnić sobie i innym, że dam radę. Tylko my, kobiety potrafimy cierpieć w imię idei. Spróbuj wyobrazić sobie na naszym miejscu jakiegoś faceta.
Paulina wybuchnęła dziewczęcym śmiechem.
– Może ta kawa wcale nie będzie potrzebna – powiedziała radośnie. – Już mi lepiej.
– Skoro masz niskie ciśnienie, powinnaś wypić chociaż filiżankę – odparłam zdecydowanie. – Poza tym Jacek zaraz skończy zajęcia i pewnie będzie chciał jeszcze do ciebie zajrzeć.
Zerknęła na mnie z zatroskaną miną.
– Strasznie mi przykro z powodu tego incydentu z Ewą – odezwała się słodko. – Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak musiałaś się czuć.
– Staram się o tym zapomnieć – odparłam, wygładzając wodoodporny opatrunek na przedramieniu. – Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
Spuściła głowę i westchnęła. W przypadku Pauliny miało się czasem wrażenie, że przeżywa wszystko bardziej i mocniej niż inni. Tak jak w tej chwili. Na szczęście po chwili otrząsnęła się z zamyślenia, spojrzała na mnie spod długich rzęs i uśmiechnęła się tajemniczo.
– I co? – zapytała ciszej. – Jaki on jest, ten nasz szef? No wiesz, chodzi mi o to, jaki jest prywatnie?
– Jacek? Chodzi ci o to, czy prywatnie też jest takim nadętym dupkiem? – Parsknęłam śmiechem i włączyłam ekspres, opierając się o blat kredensu. – Tak. Jest bezkompromisowym, aroganckim i bardzo zazdrosnym nadętym dupkiem. – Spuściłam wzrok. – Ale przede wszystkim jest dobrym i odpowiedzialnym człowiekiem. Potrafi być miły, delikatny i kochany. I nadopiekuńczy. Dziś przykładowo zabronił mi pływać, ale się uparłam...
Paulina uśmiechnęła się dwuznacznie i pokiwała głową.
– Jest w porządku – odparła nieoczekiwanie. – Jest trochę... ostry, ale nie wyobrażam sobie nikogo innego na jego miejscu. Tomek jest bardzo sympatyczny, ale za bardzo pobłaża dziewczynom. A propos Trzana, słyszałaś, że Gośka już się obok niego kręci?
Cmoknęłam z dezaprobatą. Ekspres zasyczał głośno i do małej filiżanki zaczął spływać pachnący, czarny jak smoła płyn.
– Słuchaj, Monika. Chciałabym cię o coś zapytać – powiedziała nagle trochę zakłopotana. – Słyszałam różne plotki. Nie bądź na mnie zła, bardzo cię proszę.
Podniosłam brwi i popatrzyłam na nią z zaciekawieniem.
– Słyszałam, że Norbert Barski... – Skrzywiła się teatralnie. – Czy to prawda, że on się w tobie...
– To bzdury! – wypaliłam jak z pistoletu.
– Tak też sobie pomyślałam – zaśmiała się zmieszana. – W końcu ty i Jacek jesteście razem.
– Tak. I żaden Barski tego nie zmieni. – Uśmiechnęłam się pewnie, sięgając po filiżankę i stawiając ją na stoliku obok blondynki. – Nawet specjalnie się nie znamy z Norbertem. Kilka razy ze sobą rozmawialiśmy. To wszystko. Czemu pytasz?
Spojrzałam na jej niewinną, słodką buzię. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, jak słońce pochmurny dzień. Zatrzepotała rzęsami i spuściła wzrok. A więc to tak. To stąd wzięło się to pytanie. Chciała mieć pewność, że nic nie stoi jej na drodze.
– Myślę, że doskonale pasujecie do siebie wizualnie! – Pogłaskałam ją po ramieniu, a ona parsknęła śmiechem. – Nie krępuj się. Nikomu o tym nie powiem. Masz moje błogosławieństwo.
– Ale – zawahała się – ja nawet nie wiem, jak zacząć! Nigdy w życiu nie poderwałam pierwsza żadnego faceta!
– Zwyczajnie, Paula. Zwyczajnie – odparłam wesoło, bo wizja tego, że Barski mógłby w końcu kogoś sobie znaleźć, bardzo mnie ucieszyła. – Nie musisz robić wiele. Byłby skończonym idiotą, gdyby ci nie uległ. Po prostu postaraj się być tam gdzie on. Wystarczy, że dołączysz do paczki Eweliny Matusz. Jeśli będziesz chciała, pomożemy ci.
Twarz Pauliny promieniała. Zaczęła opowiadać mi przy kawie, jak Norbert wpadł jej w oko i nie mogła przestać o nim myśleć. Słuchałam jej z wielką przyjemnością. Wydawała się być pod całkowitym urokiem Barskiego. Czułam się dosyć dziwnie, wysłuchując o jego cudownych błękitnych oczach, idealnie gładkiej twarzy i wysokiej sylwetce. To od Pauli dowiedziałam się o tym, że Barski słucha alternatywnego rocka, uwielbia brytyjski zespół The Cure i niedawno rozstał się ze swoją dziewczyną Roksaną. Paula zdołała zdobyć kilka informacji na temat obiektu swoich westchnień. Ale nie potrafiła poprowadzić sprawy do końca. Ktoś musiał jej w tym pomóc. Szkoda byłoby, gdyby Norbert nie wykorzystał takiej okazji i nadal trwał w swoim złudnym przeświadczeniu, że coś do mnie czuje.
Siedziałyśmy w kuchni trochę ponad pół godziny. Wilk poczuła się znacznie lepiej. Zdecydowanie lepiej też wyglądała. Opowiadała mi właśnie o tym, jak doszło do tego, że Matusz i Fitek zaczęli mieć się ku sobie, kiedy do kuchni wszedł nasz szef. Musiał spieszyć się z tym, by do nas dołączyć, bo chociaż miał już na sobie niebieską koszulę z zakasanymi rękawami i długie jasne spodnie, nadal dzierżył w dłoni sportową torbę, którą za każdym razem zabierał ze sobą na basen lub siłownię.
Spojrzał na mnie tęsknym wzrokiem, którego się w tym momencie zupełnie nie spodziewałam. Postawił torbę na podłodze i podszedł bliżej naszego stolika, opierając się o blat kredensu.
– I jak? – zapytał, mierząc Paulinę badawczym wzrokiem. – Lepiej?
– Tak, znacznie lepiej, szefie. Dziękuję i przepraszam za zamieszanie – odparła zakłopotana i spuściła wzrok.
– Nie ma za co – powiedział spokojnie i sięgnął ręką tuż nad moją głową do jednej z szafek. – Następnym razem powiedz mi przed zajęciami, to cię zwolnię, ok? – Kiwnęła głową. – Zmierz jeszcze raz ciśnienie. Zawsze masz takie niskie? – zapytał, wyciągając kolejny, trochę większy niż poprzedni, aparat do mierzenia ciśnienia.
– Tak. Praktycznie od kiedy pamiętam – powiedziała. – Jestem jedyną osobą w rodzinie, która ma za niskie. Wszyscy pozostali mają nadciśnienie. – Parsknęła nerwowym śmiechem.
– To nie jest śmieszne – powiedział, zakładając jej aparat na rękę. – Masz prawko? Prowadzisz samochód?
– Mam prawko, ale nie mam samochodu. Pożyczam od taty.
– Straciłaś kiedyś przytomność? Miałaś jakieś problemy z sercem albo anemię?
– Nie. Nic z tych rzeczy – odpowiedziała Paulina. – Po prostu czasem mam takie zawroty głowy. Najczęściej wtedy, jak mam okres.
– Mierz sobie w domu, dobrze? – Ustawił coś na wyświetlaczu urządzenia. – To że masz niskie nie znaczy, że masz to zignorować. Żadnych fajek i dużo sportu. A najlepiej powiedz o tym swojemu lekarzowi przy okazji, ok?
– Dobrze, szefie. Zapamiętam. – Paulina uśmiechnęła się do mnie i zaczęła się uspokajać, kiedy Jacek włączył urządzenie.
Opaska na jej ramieniu zaczęła się zaciskać, a potem aparat zaczął analizować wartości skurczowe i rozkurczowe. Urządzenie wydało nagle cichy dźwięk i opaska całkowicie się rozluźniła.
– 120 na 78 – powiedział Jacek i zaczął ściągać Pauli taśmę. – Teraz masz prawidłowe.
Paulina odetchnęła z ulgą, obiecując, że da nam znać, jeśli tylko znowu poczuje się słabiej. Pożegnałyśmy się, mrugając do siebie porozumiewawczo i dziewczyna wyszła z kuchni, zostawiając mnie samą z Jackiem.
Zajęłam się sprzątaniem. Odniosłam filiżanki do zlewu i zaczęłam przepłukiwać je pod bieżącą wodą, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co robi mój szef. Odłożył aparat ciśnieniowy na miejsce i podszedł do mnie od tyłu. Nie poczułam jednak na sobie jego silnych dłoni. Zamiast nich, ciepło jego oddechu, kiedy odezwał się niskim, ściszonym głosem tuż nad moim uchem:
– Przepraszam cię, skarbie. – Moje ciało pokryło się gęsią skórką. – Bardzo cię przepraszam. Za to, co powiedziałem i za to, jak się zachowałem. Masz rację. Jestem kurewsko zazdrosny. Nigdy czegoś takiego nie czułem i nie wiem, jak sobie z tym radzić. – Westchnął ciężko i miałam wrażenie, że chciał mnie dotknąć, ale rozmyślił się w ostatniej chwili. – Bardzo chciałbym z tobą o tym porozmawiać, jeśli tylko uznasz, że masz jeszcze ochotę ze mną rozmawiać. Nie będę na ciebie naciskał.
Podniósł z podłogi swoją sportową torbę. Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem odwrócił się i wyszedł z kuchni.
*
Niebo nad „Primaverą" rozjaśniły pierwsze i ostatnie tego dnia promienie słoneczne. Było grubo po szóstej, kiedy nasz dziedziniec znowu zapełnił się wesołą gromadką jej mieszkańców. Powietrze po deszczu i burzy pachniało tak cudownie świeżo. Boisko przesiąknięte było wodą, ale schody główne oraz ogródek naszej stołówki idealnie nadawały się do tego, by przycupnąć i trochę poplotkować.
Wróciłam do mieszkania zrezygnowana i pełna zwątpienia w to, czy kiedykolwiek uda nam się z Jackiem dojść do całkowitego porozumienia. Skoro tak zażarcie kłóciliśmy się o Barskiego, jak mieliśmy poradzić sobie z innymi poważnymi problemami? Nasze życie póki co było sielskie i bezproblemowe. Obydwoje byliśmy zdrowi, nie mieliśmy dzieci, o które musielibyśmy się troszczyć, mieliśmy dach nad głową, jedzenie i środki do życia. Mieliśmy przyjaciół, perspektywy i to cudowne, intensywne uczucie między nami. Dlaczego więc byle pierdoła tak bardzo wyprowadzała nas z równowagi?
Nie byłam przyzwyczajona do takiego ognia. Mój poprzedni związek przypominał aranżowane małżeństwo. Bezpieczne, rozsądne, bez polotu i finezji, w skutkach łatwe do przewidzenia i totalnie bezbarwne. Wiedziałam, że starzy Marka kupią nam piękny dom z ogrodem na obrzeżach miasta. Wiedziałam, że będę zobowiązana dać im przynajmniej dwoje wnucząt oraz poświęcić swoją karierę bankowca na to, by wychować potomków rodu Łasek. Że zestarzeję się w przepychu, ugłaskiwana drogimi prezentami za każdym razem, kiedy Marek przeleci kolejną ze swoich zdobyczy. I że prawdopodobnie nauczę się go kochać. Jakoś. Kiedyś. Może...
Miłość do Jacka zrobiła w mojej głowie spustoszenie. Wywróciła mój światopogląd do góry nogami. Nigdy dotąd nie odczuwałam takiej fascynacji drugim człowiekiem. Takiego pragnienia i pożądania. I prawie fizycznego bólu, kiedy za nim tęskniłam. Nie wiedziałam kompletnie, jak będzie wyglądała nasza przyszłość razem. Nie mieliśmy czasu na to, żeby o tym wszystkim szczerze porozmawiać. Brnęłam ślepo w związek, który wydawał się dość nieprzewidywalny. Ale wiedziałam, że nie ma już drogi powrotnej z tego szaleństwa. Oddałam mu serce, ciało i umysł. Był moją twierdzą. Moim schronieniem. Tylko z nim chciałam przejść przez te wszystkie fazy dojrzałego związku, przez które kiedyś próbowano mnie przepchnąć, bo „tak wypadało".
Usłyszałam, że rozmawia z kimś na balkonie. Powiesiłam na kaloryferze mokry strój kąpielowy i zerknęłam przez okno. Stał oparty o poręcz loggii i w skupieniu słuchał tego, o czym rozmawiała grupka Eweliny Matusz. Tomek, Ewelina, Kaśka, Olek, Kacper, Paulina i Norbert stali kilka metrów dalej i zdawali się być w doskonałych nastrojach. No może poza Norbertem, który ewidentnie jeszcze nie ochłonął po tym, jak przebiegła nasza ostatnia rozmowa. Z zadowoleniem za to obserwowałam Paulinę, która starała się zagadywać do Barskiego przy każdej nadarzającej się okazji. On jednak z wielką powściągliwością reagował na jej umizgi. Ze zmarszczonymi brwiami wbijał wzrok w swoje buty i przez cały czas trzymał ręce w kieszeniach. „No dalej, Barski! Nie bądź klockiem i bierz się za nią!" – Uśmiechnęłam się pod nosem, bo właśnie do głowy wpadł mi pewien pomysł.
– Czemu dopiero piątego sierpnia? – jęknęła żałośnie Matusz, zwracając się do Jacka. – Czemu nie w tą sobotę?
Nasz szef westchnął ciężko i przetarł oczy dłonią, rzucając od niechcenia.
– Nie mam czasu w sobotę. Temu!
– Co w sobotę? – zapytał nagle Denis.
Dopiero teraz zauważyłam, że nasze blondaski dołączyły do grupki stojącej przed balkonem.
– Szef zgodził się na imprezkę! – Ewelina klasnęła w dłonie i wydała z siebie triumfalny okrzyk, czym doprowadziła prawie wszystkich do śmiechu.
– A, no tak! – Denis uśmiechnął się porozumiewawczo do Jacka. – Pierwsza piątego sierpnia. Drugą zrobimy w ostatni weekend wakacji.
– Jeśli w międzyczasie nic nie zmalujecie – burknął Jacek. – Wtedy nici z imprezy.
– Boże, przecież ja nie mam się w co ubrać! – powiedziała słodko Dagmara.
Z grupki wydobyło się zabawne parsknięcie.
– Ja też! – wtrąciła Ewelina. – Szefie, możemy jechać do miasta na zakupy? Please!
– Jak dla mnie możesz włożyć tą czerwoną sukienkę, w której byłaś w „dwójce" – odezwał się Tomek i chwycił Ewelinę od tyłu za talię. – Jest taka fajna, prosta w obsłudze!
Wszyscy zaczęli rechotać, a Ewelina skrzywiła się teatralnie i znowu zwróciła się do Jacka.
– To jak, szefie? Możemy? – Złożyła ręce jak do modlitwy. – Bądź człowiekiem! Założę się, że Skrawek też chciałaby coś sobie kupić.
Jacek wypuścił ciężko powietrze i zastanowił się przez chwilę.
– Pomyślę nad tym – mruknął na odczepne.
No tak. To nie był najlepszy moment na to, żeby negocjować z naszym szefem. Chyba że...
– To bardzo dobry pomysł – powiedziałam, wychodząc przez drzwi balkonowe. – Mi też przydałaby się nowa sukienka.
Jacek odwrócił się i uniósł brwi, totalnie zaskoczony moją obecnością i nastrojem. Spojrzałam na niego z uśmiechem i, jakby nigdy nic między nami nie zaszło, podeszłam do balustrady, odsunęłam jego prawą dłoń, którą opierał się o belkę i wsunęłam się z gracją pomiędzy swojego faceta a poręcz.
– To jak będzie, szefie? – Sięgnęłam po jego dłoń na belce, a on natychmiast zakleszczył mnie w swoich ramionach i zatopił twarz w moich włosach. – Da się to jakoś załatwić? – Parsknęłam śmiechem, kiedy poczułam na szyi jego usta.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, zginęłabym od wystrzału z błękitnych oczu faceta o blond włosach, stojącego obok Pauliny Wilk.
– Zgoda – powiedział Jacek, zaciągając się moim zapachem i w ogóle nic sobie nie robiąc z tego, że mamy towarzystwo.
Cała grupka zaczęła się śmiać.
– Czekaj, Monia! – krzyknął rozbawiony Denis. – Może jeszcze przepchniesz moją podwyżkę!
Jacek uśmiechnął się szelmowsko, całując mnie w czubek głowy.
– Co jeszcze? – zapytał drwiąco – Bony świąteczne?
– Dodatek za pracę w niedziele też by się przydał! – śmieszkował blondyn. – I za nocki!
– Za nocki to Olszyńska powinna dostać – powiedział Jacek i wszyscy, prócz Norberta, wybuchnęli śmiechem.
– To żadna praca! To przyjemność! – rzuciła rozbawiona Dagmara i pogłaskała Denisa po brodzie.
– A kto nam wynagrodzi to, że musimy zrywać się codziennie z łóżek o 06:00 rano? – warknęła Ewelina. – Może jakiś bonus dla całej grupy w ramach półmetka? Za tydzień będziemy mieli pierwszy sierpnia!
– Dlatego macie imprezę – odparł spokojnie nasz szef, przyciskając mnie do siebie. – Czego jeszcze chcesz? Laurkę mam ci namalować?
– Matusz potrzebuje mocniejszych bodźców, żeby docenić to, co ma. – Denis parsknął szyderczo, spoglądając na Ewelinę. – Pamiętasz „Akademię Policyjną" i pobudki w środku nocy?
Ewelina skrzywiła się i machnęła ręką.
– Dobra, już dobra! – Ewelina spojrzała na Jacka i podeszła bliżej pod balkon. – Serio? Możemy jechać w tą sobotę?
Mój szef odkleił się na moment od mojej skroni.
– Pod warunkiem, że was tam zawiozę i przywiozę – burknął i przytulił wargi do mojego ucha, aż przez moje ciało przebiegł przyjemny dreszczyk. – Mam w sobotę trochę roboty. Zawiozę was do miasteczka, a po południu po was przyjadę, dobrze?
– Deal! – krzyknęła Matusz, a ja parsknęłam śmiechem.
– Dobrze. Niech będzie – odparłam cicho, marząc tylko o tym, by wszyscy już sobie poszli.
Spojrzałam w błękitne, patrzące na mnie z zacięciem, oczy, i nie miałam już żadnych wątpliwości. W tej chwili nie robiłam nic złego. Mój facet przytulał mnie przy wszystkich, a ja mu na to pozwalałam. Tak powinno być. Nie powinnam czuć się winna, że daję się obłapiać Jackowi publicznie. Mimo wszystko jednak irytacja i złość blondyna stojącego obok Pauliny Wilk sprawiała, że chciałam już zakończyć tę dziwną pokazówkę. I wtedy stał się cud.
Norbert szepnął coś Paulinie na ucho. Blondynka uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową. Barski spojrzał na mnie ponuro, machnął ręką do grupy i odszedł - razem z Pauliną! - w kierunku budynku nr 2.
Dagmara spojrzała na mnie z dwuznacznym uśmieszkiem. Odpowiedziałam jej tym samym i pożegnałam się ze wszystkimi, uciekając z powrotem do mieszkania. Za pół godziny miała zacząć się kolacja, a ja byłam jeszcze świeżo po basenie. I chętnie wskoczyłabym pod prysznic, żeby zmyć z siebie intensywny zapach basenowej wody, gdybym nie została siłą wciągnięta z powrotem do sypialni i obcałowana przez spragnione, wilgotne usta mojego gladiatora.
– Zrobiłaś to tylko po to, żeby wkurwić Barskiego? – zapytał, przyciągając mnie i obracając do siebie. – Czy po to, żeby jechać na zakupy?
Zerknęłam na niego piorunującym wzrokiem i zmrużyłam oczy.
– Pudło, panie Maki! Próbuj dalej!
Ujął moją twarz w dłonie. Szare oczy spojrzały na mnie dociekliwie.
– Powiedz mi, proszę – nalegał, przewiercając mnie wzrokiem. – Jestem facetem. Prostym stworzeniem. Nie lubię bawić się w gierki.
– A ja nie lubię, jak ktoś traktuje mnie jak maskotkę, na której wyżywa się, kiedy ma zły dzień i którą przytula, jak mijają mu fochy! – odparłam, spuszczając wzrok na moje dłonie, oparte o jego klatkę.
– Naprawdę bardzo jest mi przykro z powodu tego, jak się zachowałem – powiedział cicho, z trudem wypuszczając powietrze i przyciągając mnie do siebie. – Nie powinienem był mówić tego, co powiedziałem. Nie jesteś niczemu winna.
– Nikt tutaj nie jest niczemu winny – odparłam chłodno, odrywając głowę od jego piersi. – Nie stało się nic złego. I nie masz najmniejszych powodów do tego, żeby się denerwować albo martwić.
– Tak ci się tylko wydaje. – Zmarszczył brwi i przyglądał mi się z uwagą. – Sam fakt, że powiedział ci o tym, co rzekomo do ciebie czuje...
– Nie interesuje mnie to, co do mnie czuje. – Westchnęłam bezradnie. – On mnie nie interesuje i nigdy nie będzie interesował. Cokolwiek powie albo zrobi. Tylko ty się dla mnie liczysz. Chciałam, żeby Barski miał tego świadomość. Dlatego do was wyszłam. Prędzej czy później to zrozumie i da mi spokój. Poza tym Paulina jest nim poważnie zainteresowana. Myślę, że sprawa sama się rozwiąże.
– Oby – mruknął nieżyczliwie i pogładził moje plecy. – Obiecuję ci, że będę nad sobą pracował. Zrobię wszystko, żebyś była ze mną szczęśliwa. Nie chcę sprawiać ci przykrości. Kocham cię najbardziej na świecie. Dlatego boję się, że cię stracę. Że ktoś mi ciebie zabierze.
– Ja też się tego boję, jeśli chodzi o ciebie – odparłam cicho, zaciągając się zapachem, który wydzielała jego wyprasowana koszula.
– Oszalałaś! – prychnął kpiąco i spojrzał na mnie z marsową miną.
– Nie. W każdej chwili może pojawić się w twoim życiu ktoś, kto stanie się ważniejszy ode mnie – powiedziałam, unikając jego wzroku. – Takie jest życie. Nie możesz przewidzieć tego, co będzie za rok, za pięć lat...
– Gdyby wszyscy ludzie żyli w przeświadczeniu, że wszystko kiedyś może trafić szlag, nie sądzisz, że nic nie miałoby większego sensu?
– Sam do tej pory uprawiałeś czarnowidztwo. Ale to nie jest ważne w tej chwili. Mam po prostu wrażenie, że nie ufamy sobie tak, jak powinniśmy – rzuciłam stanowczo i oderwałam się od niego, poprawiając bluzkę.
– Na to potrzeba czasu, skarbie. Udowodnię ci, że możesz mi zaufać. – Włożył ręce do kieszeni i wodził za mną wzrokiem, kiedy zaczęłam nerwowo spacerować po sypialni.
– A co z twoim zaufaniem do mnie? Co mam zrobić, żebyś uwierzył w to, co do ciebie czuję? Nie możesz w każdym widzieć potencjalnego rywala. To jest nie do zniesienia na dłuższą metę.
Westchnął ciężko i przetarł dłonią twarz.
– Wiem – odpowiedział spokojnie. – Ale musisz mnie trochę zrozumieć. Trudno jest mi czuć się pewnie, kiedy mam przy sobie kogoś takiego jak ty. Jesteś młoda, piękna, inteligentna. Większość gówniarzy na campie marzy o tym, żeby być na moim miejscu.
– Jestem twoją dziewczyną. A to oznacza, że nie jestem zainteresowana nikim poza tobą. Zgodziłam się być z tobą, bo cię kocham. Nie wiem, co mam jeszcze zrobić lub powiedzieć, żebyś poczuł się pewniej.
Spuścił głowę i uśmiechnął się tajemniczo.
– Czemu się śmiejesz? – zapytałam, kompletnie wytrącona z równowagi.
Jego napięta twarz całkowicie się wygładziła. Spojrzał na mnie z nieznanym mi błyskiem w oku. Z jakiegoś powodu poczułam mrowienie w okolicy mostka. Stalowoszare oczy zdawały się przenikać przeze mnie jak rentgen. I ten jego łobuzerski uśmieszek, przez który wyglądał w tej chwili jakby znowu miał dwadzieścia kilka lat.
– Jest jednak rzecz, po której poczułbym się trochę pewniej – powiedział i z lubością przyglądał się mojemu zakłopotaniu. – Ale po pierwsze myślę, że dla ciebie jest na to jeszcze trochę za wcześnie, a po drugie padłabyś na zawał, gdybym cię o to zapytał.
Moje serce chyba właśnie zerwało wszelakie uprzęże, na których dyndało sobie beztrosko w mojej klatce piersiowej i zaczęło niespokojnie przeciskać się przez mój przełyk. Stanęłam jak wryta, zastanawiając się nad tym, czy na pewno usłyszałam to, co właśnie usłyszałam. Splotłam dłonie, niespokojnie zaciskając palce między sobą. Spojrzałam na niego z miną przerażonego dziecka.
Roześmiał się, jakby faktycznie zobaczył przed sobą bobasa z wielką pieluchą, próbującego wspiąć się na kanapę.
– Sama widzisz – rzucił, drapiąc się po czole. – Nie powiedziałem tego głośno, a ty już panikujesz!
Spuściłam wzrok i próbowałam się uśmiechnąć.
– Nie panikuję – odparłam prawie szeptem. – Po prostu wyobraziłam sobie, jak bardzo to byłoby dla mnie stresujące.
Podszedł do mnie. Chwycił moją brodę w palce, zmuszając mnie, abym na niego spojrzała. Cały czas się uśmiechał, co, przyznam szczerze, trochę zaczynało mnie drażnić.
– Dla ciebie?! – Uniósł brwi. – Chyba sobie żartujesz! To byłaby najbardziej stresująca chwila w moim życiu!
Tym razem uśmiechnęłam się szeroko. A więc jednak było na tym świecie coś, co napawało go strachem! Z dziwną satysfakcją wpatrywałam się w jego surowe oblicze, które teraz rozjaśniał łagodny uśmiech. Przyglądał mi się z ciekawością. Jakby chciał ostatecznie odszyfrować moją reakcję na to, co powiedział. Zastanawiał się nad czymś. Widziałam to w jego oczach. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
– O czym tak myślisz, szefie? – Zmarszczyłam brwi i zachciało mi się śmiać z powodu tego dziwnego stanu, w którym znajdował się mój mężczyzna.
– O tym, że bardzo chciałbym to zrobić.
Otworzyłam usta i zacisnęłam dłonie na jego koszuli. Po tej rozmowie pewnie będę musiała wziąć coś na uspokojenie.
– Spokojnie! – Parsknął śmiechem i pocałował mnie w czoło. – Nie jestem wariatem! Nie zrobiłbym tego teraz, w takim miejscu!
Wydęłam usta i złapałam się za głowę, uwalniając się z jego objęć. A kiedy dystans między nami pozwolił mi na to, żeby trochę ochłonąć, spojrzałam na niego i poczułam coś, o co w najśmielszych nawet snach bym siebie nie posądzała.
Wysoki brunet, stojący przede mną i z lekkim niepokojem obserwujący moją reakcję, był spełnieniem moich marzeń. Często, kiedy się denerwował, wkładał ręce do kieszeni. Tak jak w tej chwili. Właśnie to zrobił. I zmarszczył groźnie swoje ciemne brwi. To też zdarzało mu się często, kiedy coś nie szło po jego myśli. Zaraz zapyta mnie, czy wszystko jest w porządku. A kiedy odpowiem twierdząco, na pewno w to nie uwierzy. Bo zawsze i wszędzie się o mnie martwi. Nawet kiedy mam go dość, kiedy chcę zaszyć się w jakiejś samotni, żeby spokojnie popłakać, on posyła mi parasol albo dzwoni do upadłego. Pilnuje, czy coś jadłam. Pyta, czy dobrze się czuję. A kiedy jest mi źle, przywozi torbę pełną słodyczy lub zaciąga mnie do łóżka i każe się przespać. Broni mnie jak lew i nagina dla mnie swoje żelazne zasady...
Czy to wszystko jest tylko snem? Czy obudzę się zaraz w swoim łóżku we Wrocławiu i przepłaczę kolejny dzień, zerkając zza szyby na szczęśliwych i zagonionych ludzi przed moim blokiem? Jestem na najbardziej niezwykłych wakacjach mojego życia. Beznadziejnie zakochana w mężczyźnie, który patrzy teraz na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy i mocno powstrzymuje się przed tym, żeby nie przyciągnąć mnie do siebie kolejny już raz. Moje serce niespokojnie łomocze w piersi, kiedy tylko pomyślę o tym, że chciałby przede mną uklęknąć i włożyć mi na palec pierścionek zaręczynowy. Czy czuję strach? Nie. Czuję łzy zbierające się pod powiekami. I szczęście. „To nie może być takie proste" – myślę i mimowolnie uśmiecham się do siebie.
– Wiesz, czasami mi się wydaje, że obydwoje jesteśmy szurnięci. – Ukryłam twarz w dłoniach. – Nie wiemy o sobie wiele, nie mieszkaliśmy ze sobą dłużej niż kilka dni, nie poznałeś jeszcze moich rodziców, brata, nie wiesz, jakie lubię zwierzęta ani...
– Koty – odezwał się, wbijając we mnie poważny wzrok. Dobry nastrój chyba go jednak opuścił. – Lubisz koty, chociaż masz na nie alergię. I kwiaty. Białe. Podobno marzysz o tym, żeby mieć ogród, a w nim białe kwiaty. Twoja mama nazywa się Anna, a tata Grzegorz. Masz brata Artura, który jest po trzydziestce i mieszka w Anglii...
Spojrzałam na niego skołowana.
– Nie jesteśmy szurnięci, tylko zakochani – odpowiedział i oparł się o komodę. – Gdyby ktoś powiedział mi pół roku temu, że w lecie będę myślał o zaręczynach, powiedziałbym, że jest nienormalny...
– Czy to nie jest wariactwo?! – Zaśmiałam się oszołomiona i usiadłam na łóżku.
Powoli podszedł do ściany, znajdującej się na przeciwko. Oparł się o nią plecami i włożył ręce do kieszeni.
– Być może – powiedział spokojnie. – Ale to może być też najbardziej rozsądna i racjonalna decyzja w naszym życiu. Mówiłem ci już o tym, że chcę dać ci wszystko, co mam. „Primavera" będzie twoja. Tak jak część firmy w Gdańsku. Byłabyś też współwłaścicielem mojego mieszkania. Zakładam jednak, że raczej kupilibyśmy dom gdzieś, gdzie chciałabyś zamieszkać na stałe...
Zrobiło mi się gorąco. Zacisnęłam dłonie na kołdrze.
– Wiesz, że nie interesuje mnie to, co posiadasz...
– A powinno, skarbie. – Podszedł do mnie i usiadł obok mnie na łóżku. Sięgnął po moją dłoń i odezwał się z czułością. – Musisz twardo stąpać po ziemi. Życie to nie jest film. Żeby dorobić się czegoś we Wrocławiu, będziesz musiała ciężko zapieprzać co najmniej do trzydziestki, jeśli nie dłużej. Albo wcześniej wpakować się w gówniany kredyt, który zrujnuje ci zdrowie przez kolejne trzydzieści lat. Nie chodzi mi o to, żeby cię kupić, tylko o to, żeby trochę ułatwić ci życie. Będziesz mogła skupić się na tym, co kochasz. Robić to, co lubisz robić. Jeśli nie będziesz chciała prowadzić ze mną firmy, znajdziesz sobie inną pracę. Ale w międzyczasie nie będziesz musiała cisnąć się w mieszkaniu razem z rodzicami albo w wynajmowanej kawalerce, za którą zapłacisz jak za apartament w Gdańsku. Jesteś finansistą. Pomyśl o tym przez moment na zasadzie zimnej kalkulacji. Nie musisz ani na moment rezygnować ze swoich ambicji. Wręcz przeciwnie. Będę cię we wszystkim wspierał. Tak bardzo, jak tylko mi pozwolisz.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam mu w oczy. To, co początkowo wydawało się być totalnym wariactwem, powoli zaczynało wyglądać na racjonalne i sensowne. To był kolejny dowód na to, jakim był poukładanym i pragmatycznym człowiekiem. Kiedy ja, nierozgarnięta i bujająca w obłokach kobieta o niesprecyzowanych planach na przyszłość, bałam się nawet tego, by zmienić nie przynoszącą mi satysfakcji pracę, on podchodził do wszystkiego zadaniowo i praktycznie. Nie potrafiłam nawet znaleźć argumentów, które mogłyby konkurować z tym, co mi przedstawił.
– A co ty z tego wszystkiego będziesz miał? – Uśmiechnęłam się łagodnie, kiedy objął mnie w pasie. – Z jednej strony brzmisz racjonalnie i mam wrażenie, że myślisz o wszystkim. A z drugiej strony chcesz dzielić się tym wszystkim z osobą, którą znasz zaledwie miesiąc!
– Bo cię kocham – odparł troskliwie i przylgnął ustami do mojej skroni. – Jesteś wrażliwą, bardzo mądrą i ułożoną kobietą. Jeśli miałbym stracić to wszystko tylko dlatego, że ci zaufałem, i tak miałbym to gdzieś, uwierz mi. Tak czy tak nie mógłbym funkcjonować jak dotychczas, jeśli miałoby się nam nie udać. Nigdy dotąd nie ryzykowałem. Ale teraz wiem, że to, co jest między nami, jest tego warte. Nie zależy mi już na niczym tak bardzo, jak na tobie.
– A co z Denisem? Przecież wszystkim się dzielicie?
– Nie martw się. Włos mu z głowy nie spadnie. – Uśmiechnął się pobłażliwie. – Połowa firmy i tak do niego należy. Zastanawialiśmy się już nad tym, czy nie otworzyć filii w Sopocie. Wówczas „Sigma" przeszłaby w całości na moje ręce, a nowa firma byłaby Denisa. Natomiast jeśli chodzi o „Primaverę", to jestem pewien, że oddałby ci swoją część bez mrugnięcia okiem...
– Na każdy problem masz gotowe rozwiązanie? – Uśmiechnęłam się rozczulona. – Czy ty w ogóle sypiasz normalnie, nie myśląc o niczym? Czy nawet wtedy obmyślasz jakieś strategie?
Złapał mnie w pół i przewrócił na łóżko. Ujął w dłonie moją twarz i połaskotał nosem mój nos, czym totalnie mnie rozbawił.
–Powiedz lepiej, że wybaczasz mi tą poranną akcję – mruknął, zbliżając się do moich ust.
– Najpierw ty mi powiedz, że nie zrobisz tego, co zamierzasz, w ciągu przynajmniej najbliższego tygodnia!
Uśmiechnął się przebiegle i udał, że przez moment się zastanawia.
– Zgoda – odparł szelmowsko. – W przyszłym tygodniu jeszcze nie.
Zaczęłam chichotać, a on przylgnął do mojej szyi i zaczął łaskotać mnie swoją brodą.
– Przerażasz mnie, szefie! – Wplotłam palce w jego włosy i starałam się go od siebie odsunąć.
– Ty mnie przerażasz, Skrawek – mruknął, nie dając mi możliwości ucieczki. – Owinęłaś mnie sobie wokół palca i mam wrażenie, że zaczyna ci się to podobać.
– Nie wydajesz się tym faktem jakoś specjalnie zatroskany – odparłam, czując powoli, że jego dotyk zaczyna sprawiać mi przyjemność.
– W ogóle nie jestem tym zatroskany. Może trochę wstrząśnięty, że tak łatwo ci poszło. Ale poza tym jest mi z tym bardzo... przyjemnie.
Jego ciepłe usta zaczęły błądzić po mojej szyi, wywołując przyjemne skurcze w dole brzucha. Ale nagle przypomniałam sobie, że przecież miałam być twarda i chciałam rozstrzygnąć tę sprawę na swoją korzyść.
– Wybaczę ci pod kilkoma warunkami – odparłam zdecydowanie, a on oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie z uwagą.
– Co tylko chcesz – powiedział, podpierając się na łokciu.
– Po pierwsze koniec z ograniczaniem mi kontaktów z innymi. Mogę rozmawiać z kim chcę i kiedy chcę, a ty nie masz prawa, by się o to wściekać.
Westchnął niezadowolony moją propozycją. Ale po chwili kiwnął głową na znak, że się zgadza.
– Po drugie, dopóki Barski nie będzie wchodził nam w drogę, nie będziesz się na nim mścił. Będziesz traktował go tak, jak resztę...
– Zgoda – przerwał mi. – Ale jeśli przekroczy granicę, a ta, jak widać, jest dość cienka, nie będę stał spokojnie i patrzył na to, jak cię urabia.
Wzruszyłam ramionami.
– Chodzi mi tylko o to, żebyś dał mu spokój. Nie zrobił niczego złego i nie chcę między wami żadnych awantur.
Położył się na wznak i przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej. Patrzył w sufit, głaszcząc mnie po plecach.
– Mówiłem ci już, że ta akcja z alternatywną trasą nie miała z tobą nic wspólnego. – Wypuścił ciężko powietrze. – Ani razu nie wykorzystałem swojej władzy po to, by mu dowalić. Chociaż, moim zdaniem, powinienem. Zostawię go w spokoju. Ale jeśli się do ciebie zbliży, nasza umowa przestaje obowiązywać.
– W porządku. – Odetchnęłam z ulgą, mając nadzieję na to, że Barski jednak nie jest idiotą i faktycznie zostawi mnie w spokoju.
Rozumiałam obawy Jacka i nie mogłam żądać od niego tego, by całkowicie ignorował zachowania Norberta. Wiedziałam doskonale, jak Barski potrafi być nachalny i jak silna jest jego potrzeba namieszania mi w głowie. Dlatego ucieszyłam się na myśl o tym, że nareszcie doszliśmy z Jackiem do jako takiego porozumienia.
– Wiesz, byłam dziś na drugim końcu „Primavery", tuż pod lasem... – zaczęłam, bo właśnie sobie o czymś przypomniałam.
– Wiem, widziałem cię – powiedział i zaczął bawić się moimi włosami.
– No tak. Parasol. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – Za siatką po stronie lasu, w trawie jest chyba jakiś grób.
– To tylko krzyż – odezwał się z uśmieszkiem i spojrzał na mnie uważnie. – Gleba w tym miejscu jest zbyt piaszczysta, żeby pochować w niej zwłoki.
– Co tam jest napisane? – zapytałam, umierając z ciekawości.
– „K 05.03.1945".
– To jakaś data?
– Pierwsza litera imienia osoby, która odeszła i data jej zgonu.
Spojrzałam na niego błyszczącymi oczami.
– Masz ochotę na opowieść z dreszczykiem? – zapytał z szelmowskim uśmiechem, a ja pokiwałam głową.
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
Główna bohaterka znalazła się w dość skomplikowanej sytuacji. Jacek jest gotowy na to, by wejść na kolejny level ich związku i poprosić ją o rękę już podczas tych wakacji. Monika boi się poważnych zmian, ale czuje, że poślubienie Jacka byłoby najszczęśliwszym momentem w jej życiu. Czy Norbert Barski odpuści i faktycznie zbliży się do Pauliny, zostawiając Monikę w spokoju? A może związek z blondynką będzie jedynie jedną z wielu dróg do zrealizowania jego chytrego planu? Tego dowiecie się w kolejnych rozdziałach.
Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas. Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top