12. Życie nie jest po to, żeby ciągle na coś czekać

Rana na dłoni nie była głęboka, ale za to sporej wielkości. Ciągnęła się od nadgarstka do początku palca wskazującego prawej ręki. Krwawienie było intensywne, ale po zdezynfekowaniu obrażenia i przy pomocy pasków zamykających rany udało mi się zabezpieczyć skaleczenie na tyle, żeby niebezpieczeństwo większej utraty krwi całkowicie minęło.

- Dziękuję, siostro Skrawek - uśmiechnął się i wbił we mnie te swoje błękitne, anielskie oczyska. - Słyszałem, że Makosa nie ma. Szukałem Denisa, ale nigdzie go nie znalazłem. Pomyślałem, że zapytam ciebie. Należysz przecież teraz do naszej VIP-rodzinki.

Skrzywiłam się i odkręciłam kran z zimną wodą, żeby umyć ręce.

- Dobrze, że do mnie przyszedłeś - odparłam obojętnie. - Ta rana dość mocno krwawiła.

- Gapa ze mnie - roześmiał się. - Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło. Ale przynajmniej w końcu poznałem Monikę Skrawek.

- Miło mi - odparłam, siląc się na uśmiech. - Ale uważaj na siebie, dobrze? Nie jestem lekarzem ani ratownikiem medycznym. W razie poważniejszego skaleczenia potrzebowałbyś szwów.

Chłopak zamilknął i zaczął przyglądać mi się z zaciekawieniem. Prawie tak samo, jak każdego dnia na stołówce.

- I jak ci się tu podoba? - zapytał nagle, podając mi rękę, bo właśnie przyszedł czas na ostateczny opatrunek bandażem.

- Bardzo mi się podoba. Tak bardzo, że nie chcę wracać z powrotem do Wrocka.

- Jesteś z Wrocławia? - zapytał, ciągle mnie obserwując.

- I tak i nie - uśmiechnęłam się. - Jestem takim wrocławskim słoikiem. Tak naprawdę pochodzę z Grodkowa. A ty?

Starałam się go jakoś zagadać. Bo cisza pomiędzy nami i to jego wpatrywanie się we mnie troszeczkę zaczynały mnie niepokoić.

- Zakrzów, droga pani.

Przez sekundę spojrzałam w niebieskie oczy.

- Grabiszyn - odparłam wesoło.

- No to nic dziwnego, że nigdy się nie spotkaliśmy! - powiedział i stanął bliżej mnie, kiedy zakładałam mu opatrunek. - Na południe Wrocławia to ja się prawie w ogóle nie zapuszczam.

- Właściwie to nie masz czego żałować - parsknęłam śmiechem.

- Nie lubisz Wrocławia? - spoważniał na moment.

- Nie. Jest tłoczno, głośno i nie ma ani porządnych gór ani morza. Tęsknię za naturą. Ciszą i spokojem.

- Dlatego tak podobają ci się te strony. Rozumiem.

- Gotowe, panie Barski - odparłam, zawiązując bandaż i unikając jego wzroku. - Ale na wszelki wypadek pokaż to Jackowi, jak wróci, dobrze?

Uśmiech natychmiast zniknął z jego ust.

- Kiedy wraca? - zapytał, przeczesując włosy zdrową dłonią.

- Prawdopodobnie pojutrze. Ma wrócić na ognisko.

Uśmiechnęłam się uprzejmie i zaczęłam porządkować blat kuchni, czekając, aż niebieskooki pożegna się, odwróci i pomaszeruje z powrotem do siebie. Ale on stał jak słup soli i przypatrywał się temu, co robię.

- Dzięki za pomoc, Moniko - odezwał się dziwnie przygnębionym głosem. - Cieszę się, że to nie Makos się mną zajmował, tylko ty. Mimo głupiej sytuacji to była naprawdę miła pogawędka.

„Makos to by się tobą zajął znacznie bardziej brutalnie, gdyby cię tu ze mną zobaczył!" - pomyślałam i uśmiech od razu pojawił się na moich ustach.

- Nie ma za co - odparłam grzecznie. - Cieszę się, że mogłam ci pomóc.

Norbert uśmiechnął się pod nosem, machnął ręką i wyszedł z kuchni dla personelu. A ja odetchnęłam pełną piersią. Z jakiegoś powodu czułam się w jego towarzystwie poddenerwowana. I jeszcze bardziej zaczęłam tęsknić za Jackiem.

*

Daga z Denisem i dziewczynami wrócili później niż planowali. Okazało się, że jeździli od sklepu do sklepu w poszukiwaniu dobrych lampek outdorowych. Ilość zakupów przeraziłaby nawet zaprawionego w boju zakupoholika. Kilkanaście paczek grillowych smakołyków, mnóstwo puszek z napojami gazowanymi, zatrważająca ilość piwa, a nawet kilka butelek wina w różnych kolorach i smakach... W szóstkę uwinęliśmy się w pół godziny. Większość zakupów trafiła do chłodnych składzików w piwnicy. Oczywiście pod klucz. Jak wszystko na naszym campie.

Na pytanie Denisa, czy coś ciekawego działo się pod jego nieobecność, skłamałam, mówiąc, że popołudnie było spokojne i nikt mnie nie niepokoił. Nie chciałam, żeby Jacek dowiedział się o tym, że bawiłam się w pielęgniarkę i opatrywałam rękę obcego dla mnie faceta. Nie było w tym oczywiście nic złego, ale mimo wszystko miałam przeczucie, że taka wiadomość może go tylko niepotrzebnie zdenerwować.

W czwartkowy wieczór złapał mnie dołek. Wszyscy wokół mnie wydawali się tak bardzo podekscytowani nadchodzącą imprezą. A ja siedziałam samotnie na balkonowej ławeczce i znowu wpadałam w przygnębienie.

Był piękny, ciepły, letni wieczór. Niebo powoli ciemniało nad moją głową. Na gasnącym błękicie błyszczały już gwiazdy. Ktoś nadal grał na korcie w tenisa. Ktoś inny włączył muzykę i opowiadał jakąś zabawną historię. Minął prawie miesiąc, odkąd się tu pojawiłam. A ja nadal czułam się jakby odizolowana od reszty społeczności.

Mój smartfon zabrzęczał cicho na deskach ławeczki. To była wiadomość od Denisa.

D.B. 22:05: „Moniczko, wszystko u ciebie w porządku? Sorry, że ci przeszkadzam. Oglądamy „Wikingów" na dole. Jeśli masz ochotę, dołącz do nas :-) Jacek dzwonił do mnie przed chwilą. Mam oddzwonić, bo pytał o ciebie. On mnie wykończy!"

Uśmiechnęłam się pod nosem. Świadomość, że mój szef usycha z tęsknoty jakoś od razu poprawiła mi nastrój. Odpisałam prawie od razu.

M.S. 22:08: „Nie dzwoń. Sama do niego napiszę"

Jednak, jak to zwykle u mnie bywa, napisanie wiadomości do Jacka zajęło mi więcej czasu niż myślałam. Było prawie niemożliwe, by w krótkiej wiadomości tekstowej zawrzeć wszystko to, co chciałam mu powiedzieć. Postanowiłam zdać się na to, co podpowiadało mi serce.

M.S. 22:15: „Tęsknię za tobą. Nie chcę więcej takich rozstań"

Telefon zadzwonił po kilku minutach.

- Wiesz, że tego nie chciałem. - Niski ukochany przeze mnie głos odezwał się po drugiej stronie, nie czekając na to, aż się odezwę.

Serce zaczęło walić mi w piersi. Do moich oczu napłynęły łzy. Wszystko, co czułam, odkąd się rozstaliśmy, nagle zaczęło ze mnie wychodzić.

- Skarbie, jesteś tam? - zapytał cicho, kiedy próbowałam zamaskować odgłosy chlipania.

- Tak - odparłam. - Po prostu nie czuję się z tym wszystkim najlepiej.

Usłyszałam westchnięcie.

- Wynagrodzę ci to. Obiecuję - powiedział czule. - Sam czuję się paskudnie. Chciałem wrócić wcześniej, ale mój pracownik poszedł na chorobowe. Jutro muszę być w firmie. Zobaczymy się w sobotę, dobrze?

- Tak. Nie napisałam tego, żeby przeszkadzać ci w planach - odparłam zakłopotana, bo poczułam się trochę lepiej. - Pomyślałam tylko, że chciałbyś wiedzieć.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to zrobiłaś - mruknął. - Odkąd się rozstaliśmy, cały czas się zastanawiam, co robisz, gdzie jesteś...

- Wszystko jest w porządku. Nic ciekawego się nie dzieje.

- Wiem. Nie o to mi chodziło. Chciałbym wiedzieć, co się dzieje w twojej pięknej główce. Czy nie zmieniłaś zdania, jeśli o nas chodzi.

- Zmieniłam - odpowiedziałam pewnie.

- Zmieniłaś?! - wziął głęboki oddech. - Ale jak?!

- Zgadzam się na przeprowadzkę - westchnęłam. - I na to, żebyśmy w końcu przestali udawać przed wszystkimi.

Po drugiej stronie zapadła kilkusekundowa cisza.

- Jesteś tego pewna? - wyczułam w jego głosie nerwowość.

- Tak. Miałeś rację. To dziecinada. Myślałam nad tym i wiem, że masz rację.

- Nie chcę, żebyś traktowała ten wyjazd jako szantaż z mojej strony - odparł poważnym tonem. - Zrobiłem to, żeby dać ci czas, o który prosiłaś. Nie dlatego, że chciałem się z tobą rozstać. Nie ma chwili, żebym o tobie nie myślał. Gdyby nie to cholerne zwolnienie lekarskie, byłbym już dawno z tobą. Wierzysz mi, prawda?

- Tak - uśmiechnęłam się.

- Zadzwonię zaraz do Denisa i da ci klucze do mieszkania - powiedział z ulgą w głosie. - Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to dzwoń do mnie. O każdej porze, dobrze?

- Poradzę sobie - odparłam, śmiejąc się. - Nie martw się przynajmniej o to, szefie.

Słyszałam, jak on też się uśmiecha.

- Zawsze będę się o ciebie martwił, mała.

Moje serce zadrżało na dźwięk jego głosu. Tak bardzo chciałam, żeby był teraz przy mnie. Ale świadomość tego, że dzisiejszej nocy będę spać w jego łóżku nieco rekompensowała mi naszą rozłąkę.

- Dobrze - odezwałam się weselej. - W takim razie idę się spakować. Ewelina z Kaśką pewnie nie będą zadowolone. Ale to ty będziesz miał je na głowie.

- W sypialni są dwie komody - powiedział. - Ta obok wejścia jest twoja. Jeśli braknie ci miejsca, załatwimy to, jak wrócę, ok?

- Tak. Dziękuję. - Uśmiechnęłam się. - Dam sobie radę.

- Pa, skarbie!

- Pa!

*

Spakowanie wszystkich moich rzeczy w żadnym stopniu nie było dla mnie kłopotliwe. Natomiast rozpakowanie się w mieszkaniu mojego szefa już tak. Układając ubrania do dużych, drewnianych szuflad czułam się wyśmienicie. Ale kiedy kubek ze szczoteczką i pastą stanął na umywalce obok przyborów Jacka, zdałam sobie sprawę z tego, jak poważną rzeczą będzie dla mnie ta przeprowadzka. Od tego momentu bowiem nie tylko będziemy ze sobą sypiać, ale także wspólnie jadać, sprzątać, myć zęby, wyjeżdżać, imprezować, kłócić się i godzić - słowem poznawać się z każdej możliwej strony. Będziemy poznawać swoje zalety i najgorsze wady. I coś, czego bałam się najbardziej. Będziemy musieli wypracowywać jakieś kompromisy, żeby się wzajemnie nie pozabijać.

Pierwsza faza związku jest jednak tak ekscytująca, że nie myśli się zbyt wiele o tym, jak człowiek poradzi sobie w czasie poważnego kryzysu. Układając się do snu w miękkiej granatowej pościeli wierzyłam w to, że „jakoś to będzie" i wspólnie z Jackiem znajdziemy sposób na to, by jakoś okiełznać nasze trudne charaktery. Skoro obydwoje nie mogliśmy bez siebie żyć, co mogło pójść nie tak, żeby ta bajka nie skończyła się happy endem?

Od samego rana w piątek w „Primaverze" działo się tak wiele, że dzień zleciał mi błyskawicznie. Najpierw odhaczyłyśmy poranny jogging z Denisem. Po zajęciach okazało się, że potrzebujemy jeszcze paru ważnych rzeczy z miasteczka. A ponieważ Tomek miał z nami tego dnia zajęcia na pływalni, zobowiązał się przyjechać wcześniej i pozałatwiać z Denisem wszystkie sprawunki jeszcze przed siedemnastą. Adam niestety nadal był chory. A że trawnik na dziedzińcu i obok kortu wymagał strzyżenia przed naszym ogniskiem, postanowiłyśmy pomóc Denisowi i pojeździć kosiarką po całej okolicy. W pracy bardzo szybko wyręczyli nas panowie z grupy „S". Nieoczekiwana gotowość do pomocy wynikała zapewne tylko ze wstydu przed posądzeniem ich o lenistwo, ale i tak byłyśmy wdzięczne, że zdecydowali się ruszyć tyłki i trochę ułatwić nam życie. I tak oto dzięki pracy zespołowej już wczesnym wieczorem wszędzie pachniało świeżo skoszoną trawą, a okolica wyglądała na idealnie zadbaną. Żeby zająć się czymś przez resztę wieczoru pomogłam Denisowi przy podlewaniu roślin, które po całym dniu spiekoty domagały się zimnego prysznica z ogrodowego węża. Dziewczyny z gimnastycznej pomogły za to Uli i przygotowały porcje mięsa na grilla. Wszystkie kawałki kurczaka, steki i kiełbaski zostały natarte marynatą, posypane przyprawami i odniesione do zapasowych lodówek, mieszczących się w piwnicy.

W mieszkaniu mojego szefa niestety nie było dla mnie żadnej roboty. Minikuchnia, która znajdowała się w pomieszczeniu po prawej stronie obok pokoju dziennego, była sterylnie czysta. Wyglądała tak, jakby nikt w niej nigdy nie gotował. „Ciekawe, czy w ogóle umiesz gotować, cwaniaku!" - uśmiechnęłam się, zaglądając do wnętrza lodówki. Było w niej z dziesięć puszek włoskiej lemoniady Sanpellegrino, kilka malutkich buteleczek z Coca-Colą, dwie duże butelki wody Evian i bardzo ozdobna butelka koniaku Hennessy. „No tak. Czego ja się spodziewałam po kimś, kto wydaje siedemset złotych na bawełnianą koszulę!" - skrzywiłam się i urwałam małą kiść granatowych winogron, leżących obok smakowicie wyglądających zielonych jabłek i krwiście czerwonych truskawek.

To było lokum typowego kawalera. Brakowało w nim ciepła i charakteru. Prócz fotografii oprawionych w ramki, wody perfumowanej i płynu po goleniu Bossa, stojących w łazience oraz żelu pod prysznic w kabinie prysznicowej, nie było tu żadnych osobistych przedmiotów, które wskazywałyby na to, że ktoś faktycznie w tym miejscu mieszka. Domyśliłam się, że zapewne jest to spowodowane tym, że „Primavera" służyła naszym trenerom tylko jako letnia siedziba, ale mimo wszystko nie byłam przyzwyczajona do mieszkania w takiej „chłodni". Wyobraziłam sobie, jak urządzam to miejsce według swojego gustu - stawiając na regałach doniczki z kwiatami i kaktusami, kładąc na jasną kanapę kilka poduszek w stylu boho i jasny, puchaty koc, pod którym możnaby wieczorami oglądać seriale. Podejrzewałam, że właściciel mieszkania byłby przerażony moimi zmianami i mógłby mieć obiekcje co do moich pomysłów. Ale sama świadomość tego, że mogłabym to zrobić, wprawiła mnie w dobry nastrój.

- I jak się mieszka na portierni? - zagadnął mnie Denis podczas kolacji.

- Portiernia. No tak! - Parsknęłam śmiechem. - Faktycznie coś w tym jest. Widzę każdego, kto wchodzi lub wychodzi z budynku, mam oko na cały dziedziniec, a przez judasza mogę obserwować wejście na stołówkę. Przydałby się jeszcze pokój kontrolny, w którym mam podgląd z kamer na wszystkich piętrach...

- ... i luneta, ustawiona na loggii, żeby można było obserwować „dwójkę" - dodała Daga i wszyscy w trójkę zaczęliśmy się śmiać.

- To nie jest taki głupi pomysł, dziewczyny! - Denis wystukał coś na swoim smartfonie i przyłożył telefon do ucha. - Cholera, miałem zadzwonić do Makosa. Wyleciało mi z głowy!

- Przeprowadzam się dzisiaj - szepnęła do mnie blondynka, osłaniając twarz, by nie przeszkadzać w rozmowie swojemu chłopakowi.

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

- Uff! Dzięki Bogu! Będzie mi raźniej.

- No siema! - odezwał się Denis do swojego rozmówcy. - Wszystko załatwiliśmy. Tomek był z nami swoją bryką... Tak, zostawiłem ci na biurku... Co? ... - spojrzał na nas i uśmiechnął się. - No jemy kolację, a co? ... Czekaj, dam cię na głośnik, bo nic nie rozumiem. Gdzie ty jesteś, że taki hałas?!

Denis przełączył smartfona w tryb głośnomówiący. Rzeczywiście po drugiej stronie słychać było jakieś głośne stukanie.

- W Disneylandzie, kurwa! - Jacek parsknął śmiechem, ale było to raczej szyderstwo niż dobry nastrój. - W warsztacie! Wyobraź sobie, że w Raptorze padło łożysko na przednim kole.

- To źle, co nie? - zmartwił się blondyn.

- No nie za fajnie - odparł poważnie Jacek. - Zaraz się dowiem, czy uda im się to ogarnąć, czy będę musiał go tu zostawić.

- W razie czego bierz audi i przyjeżdżaj - zaproponował Denis. - Kluczyki i papiery są u mamy.

- Dzięki, ale chyba wolałbym już jechać autobusem niż tym twoim katafalkiem - prychnął Jacek.

- Nie obrażaj mojej niuni! - parsknął Denis.

- To ty masz jeszcze jedną niunię?! - zapytała szyderczo Dagmara i zmarszczyła teatralnie brwi.

- Tak - odezwał się szelmowsko Jacek. - Ale nie czuj się zagrożona. Jest cała czerwona, dużo żre i Denis rzadko na niej jeździ.

Parsknęliśmy śmiechem. Denis potrząsnął bezsilnie głową.

- Nie zaczynaj, Makos! - odezwał się w końcu. - Jest piękna i bosko się prowadzi.

- To czemu jej tu nie ma? - zapytała blondynka.

- Bo to R8, dziecinko - odparł dumnie blondyn, uśmiechając się od ucha do ucha. - Nie chcę, żeby ktoś mi ją porysował. A tak sobie w garażu elegancko stoi i czeka na swojego pana. Jak wrócimy do domu, to będę cię woził, ty moja rusałko! - Objął Dagmarę ramieniem i pocałował w skroń.

- Tylko nie zabieraj ze sobą torebki - dodał mój szef - bo się nie zmieści.

- Ty, Makos, nie za wesoło ci tam przypadkiem?! - rzucił drwiąco blondyn. - Oleju się nawdychałeś, czy co?

- Zaraz cię tu ściągnę, Bruska i sam będziesz to koło naprawiał! - parsknął szyderczo nasz szef. - Założę się, że to przez te twoje wycieczki po lesie!

- Ok, ok. Wyluzuj, stary! - Denis spoważniał trochę. - Chciałem ci tylko zameldować, że wszystko jest gotowe i że jutro z samego rana będziemy działać.

- W porządku - odparł poważnym tonem Jacek. - Nie wiem jeszcze, o której będę i czym będę, ale postaram się wrócić do piętnastej.

- Spoko. Jakby co, to dzwoń do mnie albo do Gośki, to da ci klucze.

- Ok - odpowiedział Jacek. - Smacznego, skarbie. Do jutra!

- Pa! - odpowiedziałam z uśmiechem.

I tym słodkim akcentem zakończył się piątkowy wieczór.

*

Spanie w łóżku mojego szefa miało jedną ogromną zaletę. Było mi prze-wy-god-nie! Nawet moje stare łóżko we Wrocławiu nie mogło się z nim równać. Materac był co prawda bardzo twardy, ale miękka poducha i gigantyczna kołdra sprawiały, że odpływałam po kilku minutach. Pod nieobecność Jacka zawsze starałam się zamykać drzwi balkonowe i okna w sypialni. Tak na wszelki wypadek. Nie czułam się bezpiecznie, kiedy nie było go przy mnie.

W sobotę dwudziestego drugiego lipca nad całą okolicę nadciągnęła deszczowa chmura. Pogoda najwyraźniej zamierzała pokrzyżować nam plany. Przy śniadaniu zaczęliśmy się zastanawiać nad możliwością zadaszenia niewielkiego obszaru boiska na wypadek, gdyby po południu padał deszcz. Tomek Fitek, ten od Eweliny Matusz, wpadł na pomysł, by wykorzystać do tego loggię i postawić grilla pod dachem, jednak Denis szybko ostudził jego zapał. W budynku głównym „Primavery", a loggia naturalnie do niego należała, nie można było palić żadnych ognisk ani grillów. Zabronione były nawet świeczki, co było całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę wiek budowli i to, że w dużej części składała się z grubych drewnianych pali. Jakże wielka była nasza radość, kiedy po południu nie tylko nie spadła w okolicy ani jedna kropla deszczu, ale słońce wyjrzało zza chmur i na dobre zaczęło ogrzewać naszą małą osadę.

Zaczęliśmy przygotowywać wszystko na wieczór. Panowie z grupy „S" pod wodzą Denisa świetnie wykonali swoją robotę i zadbali o to, żeby nikomu niczego nie brakowało. Na naszym boisku pojawiły się drewniane stoły i ławki, których nigdy wcześniej nie widziałam oraz kilka puf ogrodowych. Na samym środku ustawiono okrągłego grilla, na którym już od osiemnastej smażyły się obłędnie pachnące kiełbaski, mięsa i warzywa. Z boku ustawiono kilka stolików, na których urządzono szwedzki stół z pieczywem, sosami i naczyniami, a także miejsce, w którym chłodziły się napoje - ogromny pojemnik do pełna wypełniony lodem. Całkiem po prawej znajdował się mały stolik, osłonięty od dymu, wiatru i ewentualnego deszczu, na którym znajdowało się źródło grającej już w tej chwili muzyki - mały laptop z karaoke, razem ze swoimi czterema głośnikami.

Mój entuzjazm osłabł nieco, kiedy około godziny dwudziestej nadal nie było z nami naszego szefa. Denis oczywiście skontaktował się z Jackiem i dowiedział się, że samochód udało się naprawić i że Jacek na pewno się jeszcze dzisiaj pojawi. Ale świadomość tego, że wszyscy zaczynają się świetnie bawić oprócz mnie, trochę zaczęła mnie dołować.

Nie trzeba było długo czekać, aż spożyty przez mieszkańców „Primavery" alkohol zrobi swoje. Impreza, tak jak muzyka z laptopa, zrobiła się głośniejsza, dziewczyny chętniej dały się obłapiać naszym podrywaczom, a Tomek podejrzanie szeroko się uśmiechał, rozkręcając potańcówkę i wyciągając na zielony „parkiet" swoją dziewczynę. Denis z Dagmarą, którzy do tej pory dotrzymywali mi towarzystwa, zmyli się do budynku (w wiadomym celu), a ja siedziałam samotnie na jednej z ławeczek i obserwowałam całe bawiące się towarzystwo.

- Masz, to ci na pewno poprawi humor! - blondyn o niebiańskich oczach wręczył mi zieloną butelkę Heinekena i usiadł po przeciwnej stronie.

- Dziękuję, ale chyba poczekam, aż się ściemni - uśmiechnęłam się zakłopotana. Jego intensywny wzrok działał na mnie jak iskra na poliestrowym swetrze.

- Życie nie jest po to, żeby ciągle na coś czekać. - Cmoknął z dezaprobatą i uniósł swoje piwo do toastu.

Chwyciłam butelkę i stuknęliśmy się szyjkami.

- Za te wakacje! - uśmiechnął się szeroko. - I za to, żeby Monika Skrawek częściej się uśmiechała!

- Niech będzie. - Parsknęłam i upiłam malutki łyczek z butelki. - Chociaż nie wiem, czy jest to możliwe. Nie należę do osób, które często się uśmiechają.

- Wiem. Zauważyłem. Dlatego tu jestem.

Spojrzałam na niego przez ułamek sekundy i odwróciłam wzrok w stronę bawiących się par.

- Czy możesz coś dla mnie zrobić, Norbert? - zapytałam, rozglądając się po okolicy.

- Jasne! Co tylko chcesz. - Uśmiechnął się i odstawił butelkę na stolik.

- Czy mógłbyś nie mówić nikomu o tej akcji z ręką w kuchni? - skrzywiłam się i spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. - Wiesz, chodzi mi o to, żeby...

- ... żeby Makos się nie dowiedział? - uśmiech szybko zniknął z jego ust.

Kiwnęłam głową.

- Nie ma problemu - odparł spokojnym głosem. - I rozumiem to. Skoro pilnuje cię jak pitbull, to raczej nie chciałby wiedzieć, że byłaś ze mną...

- Nie chcę po prostu mu tego wszystkiego tłumaczyć - przerwałam mu i westchnęłam. - Pitbull?

- Tak go ochrzciliśmy, jak dopieprzył się do Patryka - parsknął blondyn i znowu spojrzał mi w oczy. - Ale wcale mu się nie dziwię. Na jego miejscu postępowałbym dokładnie tak samo.

Poczułam dreszcz, przechodzący przez całe moje ciało i okryłam się ramionami.

- Nic mi do tego, ale powinnaś trochę bardziej wyluzować. - Splótł palce obu dłoni. - Wypić ze trzy flaszki piwa, zatańczyć z dziesięć razy „Despacito", przyłączyć się do naszego grupowego czatu na WhatsAppie, gdzie dowiesz się pierwsza, kto kogo i gdzie bzyknął i dlaczego Hupka od dwóch dni nosi karną koszulkę...

Parsknęłam śmiechem. Tak. Byłam poza tym, jak naprawdę bawiła się „Primavera".

- ... albo zjarać się ziołem i biegać boso po rosie. - Jego uśmiech był czarujący. Ale z jakiegoś powodu broniłam się przed tym, żeby pomyśleć o Norbercie jak o przystojnym mężczyźnie.

- Ja myślę, że każdy z nas inaczej rozumie dobrą zabawę - odparłam. - Nie jestem typem imprezowiczki jak moja przyjaciółka Matusz.

- Domyślam się. - Przesunął głowę, zmuszając mnie do kontaktu wzrokowego. - Ale czy na pewno nie będziesz żałować, jeśli tego wszystkiego nie spróbujesz?

Spojrzałam w intensywnie niebieskie oczy. Patrzyły na mnie z uwagą. Skóra na jego twarzy była prawie nieskazitelna, nie licząc rzadkiego zarostu w takim samym kolorze, co blond włosy. Ciemne podkówki pod oczami i blade lico zdradzały, że należał raczej do delikatnych i chorowitych mężczyzn. Ale jego twarz była piękna. Jak twarz androgynicznych modeli o jasnej karnacji z wybiegów Diora. Takich, co to wyglądają jak anioły, ale kiedy spotkasz ich w sobotni wieczór na ulicy, paradują po chodniku w glanach, kurtce skórzanej i fajką w ustach. Tak. Norbert Barski był dobrze wyglądającym facetem. Ale w moim sercu nie było już dla niego miejsca.

Odłożył butelkę z Heinekenem i znowu splótł palce obu dłoni. Spojrzałam na jego ręce i zauważyłam, że prawa, którą opatrywałam mu w czwartek, dosyć wyraźnie drży. Wyglądało to tak, jakby nagle dostał jakiegoś ataku paniki lub hipoglikemii. Zauważył, że mu się przypatruję i gwałtownie podniósł się z ławeczki.

- Przepraszam cię, Moniko, ale muszę cię na chwilę zostawić - odparł posępnie. - Naprawdę bardzo fajnie mi się z tobą rozmawiało.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo blondyn ruszył szybkim krokiem w kierunku „dwójki" i zniknął mi z oczu. „Dziwne" - pomyślałam, wstając na nogi i zbierając się z imprezy. - „Może ten upływ krwi wcale nie był taki mały? Może powinien go obejrzeć lekarz?". Zaczynałam mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, że zażądałam od Barskiego milczenia w sprawie wypadku. Postanowiłam, że zaraz, jak tylko uspokoi się całe to imprezowe szaleństwo, opowiem o wszystkim Jackowi i powiem mu, żeby sprawdził, czy Norbertowi na pewno nic nie jest.

Dochodziła 22:30. Miałam serdecznie dosyć i tej imprezy i czekania na Jacka. Chciałam położyć się spać i nie myśleć o niczym. Słońce zaszło już za horyzont. Robiło się ciemno, a kolorowe światełka, skrzące się w centrum boiska, zaczynały być jedynymi źródłami światła w tej części campu.

Po wypiciu jednej małej butelki piwa, zatańczeniu jednej piosenki z dziewczynami i zjedzeniu kawałka kurczaka z grilla, postanowiłam wrócić do pokoju. 

Przechodząc obok ciemnego przejścia pomiędzy budynkiem głównym a sadem, zauważyłam siedzącego pod drzewem Patryka. Wyglądał na zamyślonego. Ale kiedy tylko mnie zauważył, podniósł się z miejsca i ruszył w moim kierunku. Był kompletnie pijany. I najwyraźniej spragniony towarzystwa.

- Eeeeej, Skrawek! - rzucił entuzjastycznie. - Poczekaj! Muszę ci coś powiedzieć!

Westchnęłam ciężko i zatrzymałam się. Nie chciałam, żeby szedł za mną dalej.

- O co chodzi? - spytałam.

Podszedł do mnie. Zbyt blisko, jak na towarzyskie pogaduszki. Odsunęłam się na bezpieczną odległość, ale on znowu się do mnie zbliżył.

- Nie bój się! - parsknął śmiechem. - Przecież nie gryzę! Makosa nie ma. Możesz chyba ze mną chwilę pogadać, co nie?

- Powiedz, co chcesz powiedzieć i idę - burknęłam niecierpliwie.

- Zawsze gdzieś uciekasz! - złapał mnie za nadgarstek. - O co chodzi? Jestem za biedny, żebyś raczyła na mnie spojrzeć? Czemu się tak od nas wszystkich izolujesz, co?

- Puść mnie, proszę - skrzywiłam się, kiedy ścisnął mocniej moją rękę. - Jesteś pijany i chyba to nie jest odpowiedni moment na rozmowę.

Ale Patryk nie tylko nie zwolnił uścisku, ale siłą przyciągnął mnie do siebie i objął w pół. Próbowałam się jakoś wyślizgnąć, ale był ode mnie silniejszy. Nawet kiedy znajdował się w takim stanie, w jakim właśnie się znajdował.

- Wiesz co? - zaczął się szyderczo śmiać. - Ty jesteś jak taka Królowa Śniegu, Skrawek! Piękna, mądra, ale tylko do podziwiania! I tak nie miałem żadnych szans na wakacyjny numerek, prawda? Prędzej bzyknąłbym księżną Kate niż ciebie! Taka jesteś niedostępna!

- Daj mi spokój! - warknęłam. - Nigdy nie byłam tobą zainteresowana i nigdy nie robiłam ci żadnych nadziei!

- No jasne, że nie! - uśmiechnął się i złapał mnie za brodę. - Po co ci prosty chłopak spod Częstochowy, skoro możesz mieć gościa przy kasie z Trójmiasta, co nie?

Jego usta niebezpiecznie zbliżały się do moich ust. Ale nie zdążył mnie pocałować. Ktoś nagle pojawił się za jego plecami, chwycił Patryka za kaptur bluzy i gwałtownie odciągnął go ode mnie. Hupka zachwiał się na nogach i odwrócił się do wysokiego blondyna, stojącego tuż za nim. Dwie sekundy później zwalił się na ziemię pod wpływem ciosu, jaki zadał mu Norbert. Dotknął ręką nosa, z którego zaczynała kapać krew i spojrzał totalnie zaskoczony na Barskiego.

- Pojebało cię, Barski?!

- Nie, to ciebie pojebało - powiedział ze stoickim spokojem Norbert. - Trzymaj się od niej z daleka, dobrze ci radzę.

Hupka podniósł się na nogi i, uśmiechając się szyderczo, ruszył w stronę Norberta.

- A kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać, co?! - wrzasnął Patryk i próbował uderzyć Norberta w twarz.

Stan upojenia Hupki musiał jednak być znaczny, bo, zamiast w twarz, trafił Barskiego w rękę. Dokładnie w miejsce, które niedawno opatrywałam. Norbert skrzywił się z bólu, złapał Patryka za bluzę i pchnął go z całej siły na trawę.

Obserwowałam całe zdarzenie z bliska. Dopiero po chwili zaczęłam się cofać. Nagle obok mnie pojawił się Tomek. Podbiegł do Barskiego i próbował odciągnąć go od pijanego Patryka, bo Norbert znowu ruszył w jego kierunku. Zobaczyłam też Dagmarę. Spojrzała na mnie pytająco. Ale ja nie miałam czasu na to, by wyjaśnić jej, co się stało.

Nos Hupki wyglądał coraz gorzej. Podejrzewałam, że mógł być złamany. Patryk cofnął się pod drzewo, usiadł pod nim i próbował zatamować krwawienie. Norbert natomiast stał niewzruszony trzy metry dalej, a z jego dłoni kapała krew ze świeżo otwartej rany.

- Pojebie, złamałeś mi nos! - krzyknął Hupka.

- Szkoda, że nie rękę! - syknął Barski. - Należało ci się za to, co zrobiłeś!

- Eeeeeej! Tylko spokojnie! - wrzasnął Tomek, również całkiem nieźle chwiejący się na nogach. - Wystarczy!

- Nie tym razem, Fitek! - Hupka próbował wstać, ale wychodziło mu to z mizernym skutkiem.

Norbert znowu ruszył w kierunku krwawiącego Patryka, ale w ostatniej chwili Tomek zdołał złapać go za fraki i odciągnąć na bok.

- Barski, zostaw go! - krzyknął Fitek i spojrzał nagle w naszym kierunku. - A wy dziewczyny idźcie stąd lepiej, bo...

Nie zdążył dokończyć, bo Jacek wyłonił się nagle, jak duch, zza naszych pleców i razem z Denisem ruszył w kierunku chłopaków.

- Czy wam się wydaje, że to jest kurwa jakieś pierdolone przedszkole?! - krzyknął w ich stronę, aż podskoczyłam z wrażenia. - Trzeba was na każdym kroku pilnować, jak dzieciaków?!

- Szefie, już po zawodach - rzucił nerwowo Tomek Fitek. - Dali sobie po gębie i już jest gitara.

- Co jest? - warknął Jacek. - O co poszło tym razem?

„Tym razem?!" - poczułam, jak coś ściska mnie w dołku. - „To były inne razy?!".

- Młody? O co chodzi? - powtórzył pytanie mój szef i podszedł bliżej chłopaków.

- Ten pojeb złamał mi nos! - burknął Patryk.

Jacek spojrzał na Norberta.

- Jak to było, Barski?! Dowiem się, czy obydwaj wypieprzacie?! Ostrzegam, kończy mi się cierpliwość!

Norbert przeczesał włosy zdrową dłonią i westchnął głośno. Spojrzał na mnie przez ułamek sekundy, a ja próbowałam dać mu znać, by nie zdradzał, o co poszło w tej awanturze. Niestety mnie nie posłuchał.

- Szefie, to ci się nie spodoba - powiedział blondyn.

- To sprawa pomiędzy mną a Barskim! - rzucił błyskawicznie Patryk.

- Nie, skoro dotyczy Moniki Skrawek - powiedział Norbert, a ja ruszyłam w ich kierunku, przeczuwając, że może być gorąco.

Jacek podszedł do Patryka i nachylił się nad nim. Hupka skulił się nagle i spuścił wzrok.

- Co ty możesz mieć za sprawy dotyczące Skrawek, co? - warknął Jacek. - No, dalej! Zawsze jesteś taki kozak, jak mnie nie ma. Teraz ci jaj zabrakło?

- Złapał ją i próbował ją pocałować - wypalił nagle Norbert, a ja zamarłam.

Zrobiło mi się słabo. Zobaczyłam, jak przez mgłę, jak Jacek łapie Patryka za szmaty i bez problemu stawia go do pionu, rozszarpując jednocześnie materiał jego bluzy o wystającą, ostrą korę drzewa.

- Makos, zostaw go - Denis złapał Jacka za ramię. - Widzisz, że jest zalany. Jutro z nim pogadasz.

- Tu nie ma o czym gadać! - syknął mój szef. - Nie rozumiesz słowa „nie", skurwysynu?! - warknął do niego tak, że zrobiło mi się gorąco.

Podeszłam do nich i złapałam Jacka za koszulę.

- Proszę, zostaw go. - Spojrzałam błagalnie na swojego szefa. - Jest pijany. Nic mi nie zrobił.

Jacek spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem i odwrócił się z powrotem do Patryka.

- I jak, Młody? - zapytał, nadal trzymając chłopaka w garści jak kot kanarka. - Dobrze się czujesz, kiedy ktoś silniejszy się do ciebie dobiera?

Złapał go za brodę i zaczął oglądać zakrwawiony nos.

- Nie jest złamany. - Klepnął go po policzku i zwolnił uścisk. - Miałeś szczęście, że trafiłeś na Barskiego, nie na mnie.

Odsunął się od Młodego, włożył ręce do kieszeni, a my odetchnęliśmy z ulgą.

- Barski, idź z Denisem do kuchni opatrzyć tę rękę - powiedział stanowczym głosem i zwrócił się do Denisa. - Zrób Młodemu opatrunek. Ma stąd wypierdalać w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Nie chcę go więcej widzieć.

A potem odwrócił się od całego zbiorowiska, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do budynku „Primavery".

Milczałam. Bałam się odezwać. Nigdy dotąd nie widziałam Jacka w takim stanie. Wiedziałam, że jest wściekły. Nie dał Hupce żadnych szans. Po prostu wyrzucił go z campu. Nie chciałam nawet myśleć o tym, jak na taką wiadomość zareaguje społeczność „Primavery". Teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie - mojego szefa, który wcale nie krył się z tym, że jest rozjuszony jak byk na korridzie.

Kiedy tylko weszliśmy do mieszkania, odrzucił na bok torbę podróżną, którą zabrał ze sobą z parkingu, i nieoczekiwanie chwycił mnie w swoje wielkie ramiona. Boże, jak bardzo za nim tęskniłam! Zapach, który już dobrze znałam, otoczył mnie i sprawił, że zapomniałam o całym świecie. Chciałam tylko być przy nim, tak jak teraz. Zaczął gładzić moje plecy i oddychać głęboko zapachem mojego ciała. Przeszedł mnie prąd. Ujął delikatnie moją głowę i przylgnął do mnie spragnionymi wargami. Poczułam falę gorąca, przelewającą się od czubka głowy po palce stóp. „Nigdy nie będę miała tego dość!" - pomyślałam i odpowiedziałam na jego pocałunek, obejmując go w pasie.

Po chwili uniósł głowę i spojrzał na mnie szarymi, czujnymi oczyma.

- Wszystko w porządku, skarbie?

- Tak. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - Jeśli chodzi ci o imprezę, to chyba nam się udała. - Skrzywiłam się. - No może poza...

- Przepraszam cię, ale nie byłem w stanie wrócić wcześniej. - Odsunął się ode mnie i sięgnął po swojego smartfona. - Samochód udało się naprawić, w firmie też wszystko załatwiłem, ale przyjaciel z Gdańska potrzebował dzisiaj mojej pomocy. Niestety trwało to wszystko dłużej niż myślałem. - Westchnął głośno i podszedł do mnie, chwytając mnie za rękę. - Muszę sprawdzić, co z chłopakami. Zaraz wracam, dobrze?

- Dobrze - odparłam. - Idę się kąpać. Nie mam już siły ani ochoty, żeby wracać na imprezę.

- Na pewno? - Podniósł brwi. - Wolisz spędzić ten wieczór ze mną niż na imprezie? Nie chcę ci odbierać takich chwil, bo wiem, że pewnie później będzie ci ich brakować. Strasznie za tobą tęskniłem i na pewno wolałbym, żebyś wybrała mnie. Ale zrozumiem, jeśli wrócisz do przyjaciółek.

- Nie wracam - powiedziałam, ściągając buty. - Mam dość wrażeń, jak na jeden wieczór.

Złapał mnie za rękę i przyciągnął do swojej piersi.

- Nawet, jeśli dostarczyłbym ci jeszcze trochę innego typu wrażeń? - uśmiechnął się szelmowsko i zsunął ręce na moją pupę.

- Przemyślę to - zatrzepotałam rzęsami.

- Myśl szybko. - szepnął mi do ucha. - Jestem dzisiaj bardzo niecierpliwy.

Uśmiechnęłam się i uwolniłam z jego objęć. A mój szef, tak jak zapowiedział, udał się do kuchni dla personelu, żeby sprawdzić, czy Denis skończył już opatrywać chłopaków.

*

Miało się wrażenie, że dopiero teraz, po północy, impreza na boisku naprawdę zaczyna się rozkręcać. Nie było już Młodego ani Barskiego. Tomek wytrzeźwiał na tyle, żeby na dobre zająć się Eweliną, a Denis z Dagmarą poczuli się w obowiązku pilnować wszystkiego pod naszą nieobecność.

Zerkałam ukradkiem zza zasłoniętych żaluzji na to, co dzieje się na boisku. Wykąpałam się, wysmarowałam od stóp do głów pachnącym balsamem i przebrałam w najbardziej elegancką koszulkę nocną, jaką posiadałam w swojej szafie - satynowe, czarne cudeńko od Victorii Secret. Dostałam ją od Dagmary na urodziny i do tej pory jakoś nie widziałam powodu, dla którego mogłabym coś takiego na siebie założyć. Oj nie, nie była ani trochę wygodna. Ale wyglądała bardzo seksownie. Miała cienkie, delikatne ramiączka i dekolt wykończony piękną czarną koronką, była lekko opinająca na piersiach i rozszerzana na dole. Pod spodem nie miałam oczywiście nic i sam ten fakt już trochę mnie podniecał. Rozpuściłam włosy i spryskałam się perfumami. Czułam się cudownie. I tak samo cudownie wyglądałam. Po raz pierwszy w życiu byłam w pełni zadowolona z tego, jak prezentuje się moje ciało.

Wyszedł z łazienki w samych bokserkach. Jego ciemne włosy, choć mokre, były starannie zaczesane za skronie. Mój wzrok przesunął się po jego imponującym ciele. Po szerokich barkach, łączących się z mięśniami na klatce piersiowej, po owłosionej linii brzucha, aż do ciemnych spodenek, wybrzuszonych w intymnym miejscu. Każdy skrawek jego ciała wydawał mi się atrakcyjny. Czytałam kiedyś o yang - męskim pierwiastku natury. Mężczyzna stojący przede mną absolutnie był jego personifikacją. Silny, dominujący, działający instynktownie. Idealne przeciwieństwo żeńskiego pierwiastka yin. Miałam świadomość tego, że trochę go idealizuję. Ale dla mnie był mężczyzną idealnym. Żaden facet do tej pory nie rozpalał we mnie takiego ognia jak on.

Podszedł do mnie, chwycił moje dłonie i położył je na swoich barkach. Od razu wpił się w moje usta i odnalazł językiem mój język. Dopiero teraz mogłam w pełni odczuć, jak bardzo za mną tęsknił. Jego bokserki natychmiast zrobiły się za ciasne. Sunął dłońmi po moim ciele. Odnalazł dolną krawędź koszulki i wsunął ręce pod jej materiał. Zamruczał zadowolony z faktu, że nie mam na sobie majtek. Jego prawa dłoń natychmiast powędrowała do mojego wzgórka. Powoli przesuwał kciukiem po wydepilowanym paseczku na skórze. Zaczęłam szybciej oddychać. Jak to możliwe, że już czułam skurcze w podbrzuszu?

Chwycił moją koszulkę, ściągnął mi ją przez głowę i rzucił na fotel, stojący obok okna. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pożądania. Jego szare oczy płonęły ogniem. Złapał mnie za pupę, usiadł na łóżku i przyciągnął moje ciało do swoich spragnionych warg. Chwyciłam go za włosy, kiedy wsunął we mnie język. Nawet gdybym tego chciała, nie byłam w stanie zaprotestować. Odnalazł moją łechtaczkę i zaczął przesuwać po niej swoim językiem. Powoli, ale intensywnie. Jęknęłam i pociągnęłam go za włosy, kiedy poczułam, że zaczynam tracić kontrolę i niebezpiecznie szybko zbliżam się do orgazmu. Nie pozwolił mi jednak na spełnienie. Odsunął się ode mnie, wstał i jednym ruchem ściągnął z siebie bokserki. Jego wielki wzwód jeszcze bardziej rozpalił moje wnętrze.

- Połóż się - rzucił piekielnie podniecony.

Zatopiłam się w miękkiej, ciemnoniebieskiej pościeli. Dołączył do mnie od razu, pochylając się nad moim ciałem i delikatnie rozsuwając moje nogi. Poczułam twardego penisa, wrzynającego się w moje podbrzusze.

- Zaraz ci pokażę, jak bardzo za tobą tęskniłem - mruknął uwodzicielsko, zsuwając prawą dłoń do mojej cipki.

Poczułam, jak jego palec wsuwa się we mnie powoli, ale zdecydowanie. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach. Byłam tak mokra, że bez trudu zaczął się we mnie poruszać.

- Tak dobrze? - szepnął gorączkowo, oddychając coraz szybciej.

- Mhm - mruknęłam, odchylając głowę do tyłu.

Zawsze panowałam nad sytuacją. Nawet kiedy dotykałam się sama, potrzebowałam kilku minut, by osiągnąć spełnienie. Nie było mi łatwo osiągnąć orgazm. Ale w tej chwili moje ciało należało do niego i zachowywało się dokładnie tak, jak on tego chciał.

- Nie pozwolę ci tak dojść - uśmiechnął się szelmowsko i wysunął się ze mnie, kiedy poczułam napływające skurcze.

Zmarszczyłam brwi, trochę zniecierpliwiona tą zabawą. Uśmiechnął się pod nosem i wziął w rękę swojego nabrzmiałego członka. Dotknął nim mojego wrażliwego wejścia. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na niego wyczekująco. A wtedy on pochylił się nade mną i zaczął napierać delikatnie na moją cipkę.

- Rozchyl szerzej nóżki i rozluźnij się - szepnął, całując mnie po twarzy. - Nie bój się. Będę delikatny, obiecuję.

Czułam się jak we śnie. Poziom mojego podniecenia nie tylko wybił mi z głowy dylematy moralne, ale sprawił, że nie miałam żadnych oporów przed tym, by się przed nim otworzyć. Poczułam lekki ból, kiedy naciskał grubą, twardą końcówką penisa na moją dziurkę. Ale kiedy rozchyliłam szerzej uda, a on napotkał na moją obfitą wilgoć, zaczął powoli wsuwać się we mnie milimetr po milimetrze. Jęknęłam głośno, kiedy zaczął mnie wypełniać. Miałam wrażenie, jakby moja cipka nie była w stanie przyjąć go całego. Zasłoniłam usta dłonią, ale zabrał mi rękę i zablokował obydwie tuż nad moją głową.

- Nie powstrzymuj się, kotku - syknął, kiedy napotkał opór w moim wnętrzu. - Możesz krzyczeć, jęczeć, drapać...

Podparł się na ramionach i delikatnie zaczął się we mnie poruszać. Od razu poczułam, jak zaczyna brutalnie pocierać mój wrażliwy punkcik na przedniej ściance. Jeszcze chwila, minutka, dwie, a moim ciałem szarpnie potężny skurcz. Moje palce przesuwały się po jego naprężonych bicepsach i co jakiś czas mocno zaciskały się na jego skórze. Zwiększył tempo i znowu zablokował moje ręce tuż nad głową. 

- Nic cię nie boli, aniołku? - wydyszał, sam będąc już zapewne na skraju.

- Trochę - jęknęłam, kiedy kolejny raz wsunął się we mnie do samego końca. - Ale to tak cholernie przyjemne...

- Tak? - uśmiechnął się szelmowsko i przywarł do moich ust.

Poczułam, jak jego biodra jeszcze mocniej przygniatają mnie do łóżka. A chwilę później zaczął pieprzyć mnie tak mocno i intensywnie, że po kilku sekundach krzyknęłam głośno, zatapiając paznokcie w skórze jego pleców. 

Przez moje ciało przetaczały się tak intensywne skurcze, że sam musiał je poczuć. Zaczął pulsować w mojej cipce. Dyszał ciężko, wtulając się w moje włosy. Czułam się wypełniona po brzegi. Natychmiast zablokowałam wypływ jego nasienia, kiedy się ze mnie wysunął i ciężko opadł na poduszkę obok.

Miałam problem, by zwlec się z łóżka. Czułam się, jakby przejechał po mnie czołg. Załatwiłam sprawy w łazience i jeszcze naga, wsunęłam się pod kołdrę obok Jacka. Natychmiast przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego pierś. Hormonalny huragan w moim ciele zaczął trochę się uspokajać. Podobnie jak jego serce, które zaczynało coraz bardziej miarowo bić w klatce piersiowej. Oddychał spokojnie, gładząc moje włosy i co jakiś czas całując mnie w głowę.

Właśnie przespałam się ze swoim szefem. Wróć! Przed momentem kochałam się ze swoim facetem. Tak. Ta wersja brzmiała zdecydowanie lepiej. I trafniej opisywała rzeczywistość. Byłam szczęśliwa. Wydawało mi się, że bardziej być nie mogę. Wtedy on spojrzał na mnie swoimi przenikliwymi szarymi oczami. Dostrzegłam w nich czułość. I coś, co sparaliżowało mnie na kilka sekund. Jego oczy błyszczały. Zacisnął mięśnie szczęki i próbował się uśmiechnąć. Czułam, jak moje gardło zaciska się z nerwów.

- Kocham cię, mała - szepnął, przewiercając mnie wzrokiem pełnym uwielbienia.

- Ja też cię kocham, Jacku - odparłam i poczułam, że cała drżę.

Przytulił mnie mocno do siebie. Tak, jakby nigdy już miał mnie nie wypuścić ze swoich objęć. Po moim policzku spłynęła łza. Ale nie tylko ja byłam poruszona tym, co się między nami tego wieczoru wydarzyło.


🔹🔹🔹

Witam Cię, drogi czytelniku!

Podobno psy rasy pitbull charakteryzują się wrodzonym brakiem delikatności, siłą, walecznością i odpornością na ból. Czy główna bohaterka zdoła okiełznać temperament Jacka i uczynić go łagodnym i mniej porywczym? A może nie w charakterze głównego męskiego bohatera tkwi problem, z którym niedługo zmierzy się Monika?

Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas. Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.

Przyjemnej lektury!

Pozdrawiam

Sarah Witkac

🔹🔹🔹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top