11. Wpadłam na ciebie w pociągu!
Chrupiący kawałek pizzy z pieczarkami leżał nietknięty na moim talerzu. Prawie duszkiem wypiłam za to kawę, która nawet nie zdążyła wystygnąć i z niepokojem zerkałam w stronę prawie pełnej sali. Oprócz outsidera o blond włosach, który obserwował nasz stolik z odległości kilku metrów, nikt z jedzących nie był zainteresowany naszą obecnością na kanapie dla VIPów. Odetchnęłam z ulgą. Podparłam się na łokciach i wlepiłam wzrok w świeżo zrobione, agresywnie pomarańczowe, paznokcie Dagmary. Pałaszowała kolację, czując się w tym uprzywilejowanym kącie jak ryba w wodzie.
Niestety beztroska sielanka na dzikiej plaży skończyła się już godzinę po tym, jak zgodziłam się zostać dziewczyną Jacka. Musiał odebrać telefon i w trybie pilnym wrócić na teren campu. Jeden z chłopaków dość mocno się rozchorował. Na szczęście okazało się, że Jacek zdołał załatwić błyskawiczną wizytę u znajomego lekarza w Morskiej. I właśnie z tego powodu zniknął z „Primavery" jeszcze przed kolacją.
- Nad czym tak dumasz? - Dagmara spojrzała na mnie znad talerza.
Ocknęłam się z zamyślenia, jakby ktoś wylał na mnie wiadro wody. Przeczesałam dłonią dzikie fale na mojej głowie - pozostałość po morskich igraszkach w słonej wodzie - i westchnęłam głośno.
- Zgodziłam się zostać jego dziewczyną - burknęłam pod nosem.
Widelec Dagi wyślizgnął jej się z ręki i głośno uderzył o brzeg talerza. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i szarpnęła moją dłoń.
- No wreszcie! I jak się z tym czujesz?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. Nie miałam nawet czasu, żeby się nad tym poważnie zastanowić.
- Nie rób tego, bardzo cię proszę - powiedziała poważnym głosem, sięgając po serwetkę. - Nie myśl o tym zbyt dużo. Skoro się zgodziłaś, to znaczy, że tego chciałaś. Nic innego nie powinno się w tej chwili liczyć.
- Tak, wiem. Ale jak tylko do mnie dotarło, jak wiele rzeczy teraz się w moim życiu zmieni...
Dagmara westchnęła z dezaprobatą.
- Przepraszam za szczerość, ale twoje dotychczasowe życie przypominało egzystencję niedźwiedzia brunatnego w arktycznej tundrze. Gdybym nie wyciągnęła cię na ten obóz, siedziałabyś teraz w swoim pokoju, oglądała „M jak miłość" i pochłaniała kolejne pudełko Raffaello.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Chcesz za to jakiś puchar czy co? - mruknęłam szyderczo. - Trzy tygodnie temu chciałam cię zamordować za to, że zmusiłaś mnie do tego wyjazdu.
- A teraz? - spojrzała na mnie z głupawym uśmieszkiem. - Wiem, nie dziękuj. Jestem skromną dziewczyną. Za dowód twojej wdzięczności wystarczą mi te twoje zaróżowione policzki, kiedy Jacuś ci się przygląda.
Trzepnęłam ją w rękę i razem roześmiałyśmy się na głos.
- Nie myśl, że się wymigasz! Mów, jak było! - rzuciła z szelmowskim uśmieszkiem. - Nie było was ze dwie godziny. Nie wierzę, że chodziliście za rączkę po plaży i rozmawialiście o polityce.
Ukryłam twarz w dłoniach i poczułam, że na samą myśl o dzisiejszym popołudniu robi mi się gorąco.
- Nie zrobiliśmy tego - odparłam, próbując zachować powagę. - Ale nie mogę powiedzieć, że byliśmy grzeczni.
Dagmara chciała właśnie włożyć sobie do ust kolejny kawałek pizzy, ale w ostatniej chwili zrezygnowała i zaczęła bacznie mi się przyglądać.
- Serio? Potrafiłaś się oprzeć? Jesteś z kamienia, czy co?!
- Z ledwością!
Wymieniłyśmy między sobą dwuznaczne uśmieszki, ale rozmowa o baraszkowaniu na plaży musiała poczekać, bo właśnie w tej chwili pojawiła się obok nas Ewelina i Kaśka.
- Jakie macie plany na dzisiejszy wieczór, księżniczki? - zapytała Matusz.
Spojrzałyśmy po sobie i wzruszyłyśmy ramionami.
- Świetnie! - odparła uradowana. - No to mamy babski wieczór! Maseczki, turbany, winko i sprośne gadki. Co wy na to?
Dagmara spojrzała na nią badawczo.
- Jakie wino? - zapytała. - Nie mamy już ani kropli alkoholu na górze.
- Nie miałyśmy! Czas przeszły - odparła wesoło Ewelina. - A co ty myślałaś, że w Morskiej to ja tylko grzbiet opalałam przez całe popołudnie? Oczywiście że byłyśmy z Kaśką na zakupach. Zresztą nie tylko my. Tylko mordki na kłódkę! Nic nie mów Denisowi, bo nam popsuje zabawę!
Spojrzała na mnie, mrużąc oczy i wycelowała we mnie swoim długim, czerwonym paznokciem.
- Ty tym bardziej! Makos nie może się dowiedzieć, bo będzie przejebka.
Westchnęłam ostentacyjnie i spojrzałam na Dagmarę. Nie musiała nic mówić. Wiedziałam, że cieszy się z pomysłu spędzenia wspólnego wieczoru ze swoimi przyjaciółkami. Ja też tego chciałam. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że właśnie tego w tej chwili potrzebuję - chwili oddechu. Czasu bez nadzoru, prawienia kazań i opieki mojego przełożonego.
- Zróbmy to - powiedziałam, uśmiechając się szeroko.
*
Pani Ula to najukochańsza istota na naszym campie. Kiedy tylko dowiedziała się od Matusz, że planujemy babski wieczór, wetknęła nam w ręce ogromne pudełko pizzy, która została z kolacji i miseczkę z sałatką cesarską. Tym sposobem mogłyśmy sobie pozwolić na całkiem wykwintną ucztę, której towarzyszyły dwie butelki różowego półsłodkiego wina, kupionego przez dziewczyny w miasteczku. Po kąpieli i wysmarowaniu twarzy kremowymi maseczkami, przebrałyśmy się w piżamy i z doskonałymi humorami zaczęłyśmy pałaszować późną kolację przy dźwiękach jakiejś polskiej playlisty, wygrzebanej z czeluści YouTube.
Dla Ciebie
Mógłbym zrobić wszystko
Co zechcesz, powiedz tylko
Naprawdę na dużo mnie stać...
Jedna lampka (a raczej pół szklanki) wina wystarczyła w zupełności, żebym zaczęła chichotać z byle powodu i całkowicie zapomniała o życiowych rozkminkach. Lubiłam tę piosenkę. Kojarzyła mi się bardzo pozytywnie. Dlatego już po chwili zaczęłyśmy śpiewać razem, nie przejmując się faktem, że pewnie było nas słychać na całym naszym piętrze.
Ewelina wstawiła się pierwsza. Okazało się bowiem, że oprócz wina, przywiozła ze sobą z miasteczka także butelkę owocowej wódki. Po dwóch kolejkach całkowicie przestała panować nad swoim zachowaniem.
- Dobra, laski! - wrzasnęła Matusz. - Czas na zabawę! Pyta ta, która trzyma flaszkę. Znacie zasady. Zaczynamy!
- Eeeeej! - oburzyła się Dagmara. - Czemu ty zawsze musisz zaczynać?!
- Cicho bądź i mów prawdę, bo inaczej walisz cytrynkę! - odparła Ewelina, uśmiechając się złowieszczo. - Ostatni numerek na jeźdźca!
Dagmara parsknęła śmiechem i wpadła twarzą w poduchy, leżące na dywanie.
- Dwie godziny temu - usłyszałyśmy chichot, wydobywający się z puszystych pieleszy.
Spojrzałam w jej stronę i otworzyłam buzię ze zdumienia.
- Teraz?! Przed kolacją?! - parsknęłam śmiechem. - To ile razy dziennie wy to robicie?!
Daga wynurzyła się na powierzchnię i próbując zamaskować zakłopotanie, odparła wesoło:
- Ostatnio często. Dzisiaj na przykład robiliśmy to trzy razy.
Chwyciłam poduszkę i rzuciłam nią w blondynkę.
- Daga, on ma trzydzieści sześć lat! - parsknęła Kaśka. - Zajedziesz go, dziewczyno!
- Zdziwiłabyś się, Butek - wtrąciła Matusz. - Faceci uprawiający sport są bardziej i dłużej sprawni w łóżku. Nie zdziwiłabym się, gdyby przeleciał ją jeszcze ze dwa razy.
Dziewczyny zaczęły chichotać, a ja od razu przypomniałam sobie o muskularnym facecie, który od kilku godzin był moim chłopakiem. „Mój chłopak" - uśmiechnęłam się pod nosem. - „Minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaję".
- Teraz ty, Monia! - Matusz spojrzała na mnie z pijackim uśmieszkiem.
- Oddaj butelkę Kaśce! - warknęłam. - Teraz jej kolej!
Ale Kaśka uśmiechnęła się niewinnie i oddała przywilej zadawania pytań swojej towarzyszce.
- Uważaj! Pytanie z gatunku „Anatomia" za 50 punktów.
Parsknęłyśmy śmiechem. O mały włos nie wywróciłam butelki z winem, stojącej na środku naszego kółeczka.
- Najbardziej intymne miejsce, które dotykałaś w ciągu ostatniej doby! - rzuciła Ewelina.
- Moje czy kogoś innego? - zapytałam głupio, a przyjaciółki zaczęły skręcać się ze śmiechu.
- Oczywiście, kurwa, że kogoś innego! - wrzasnęła Matusz. - Nie myśl! Rzucaj! 3... 2... 1...
- Dotykałam - zająknęłam się, próbując opanować zakłopotanie - jego penisa.
Usłyszałam dziki wrzask i dostałam poduszką Eweliny w głowę.
- To bardzo interesujące! - powiedziała, prawie płacząc, Kaśka. - Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej na temat fiuta naszego szefa.
- Serio?! - Matusz uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Dotykałaś kutasa naszego szefa?! Mam nadzieję, że zrobiłaś to dobrowolnie?!
Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Tak - jęknęłam przez łzy. - Nikt mnie do niczego nie zmuszał.
- I jak?! - zapytała moja czerwonowłosa przyjaciółka. - Miałam rację?
Zakryłam usta kawałkiem kołdry i kiwnęłam głową.
- Wiedziałam! - wrzasnęła. - Teraz módl się do Boga, Skrawek, żeby twój Książę Ciemności nie przepadał za analem!
- Zboczeńcu ty! - rzuciłam w Ewelinę plastikowym kubeczkiem, ale zrobiła unik i znowu śmiałyśmy się jak obłąkane.
- Następne pytanie! - rzuciła zniecierpliwona Dagmara. - Do ciebie, Matusz!
- Dawaj! - wyszczerzyła zęby Ewelina.
- Pamiętasz ten wieczór, kiedy wróciłaś późno do pokoju? - Blondynka uśmiechnęła się dwuznacznie.
- Nie szastaj pytaniami, kochana. - Ewelina spojrzała na Dagmarę odważnie. - Co z tym wieczorem?
- Gdzie to zrobiliście? Wiem, że byłaś w „dwójce" z Tomkiem. Nie wiem tylko, jak zdołaliście pozbyć się całej jego paczki.
Matusz wydęła usta i odparła całkiem poważnie:
- W kiblu. Wszędzie było pełno ludzi.
Znowu zaczęłyśmy rechotać.
- No co?! - oburzyła się. - A gdzie mieliśmy to zrobić?! Miałam taką chcicę, że mogłabym to zrobić przy wszystkich. Ale Tomasz jest dobrze wychowany. Jak prawdziwy gentleman zaproponował szybki numerek na desce klozetowej.
Od ciągłego parskania śmiechem zaczynał boleć mnie brzuch. Chwyciłam szklankę, która ponownie zapełniła się różowym płynem i zamarłam. Mój smartfon zaczął dzwonić. Tak jakoś złowieszczo. Bardziej nachalnie niż zwykle. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 23:20.
- Tak? - zapytałam, próbując w międzyczasie uciszyć chichrające się przyjaciółki.
- Hej, skarbie - odezwał się niskim mruknięciem. - Nie obudziłem cię przypadkiem?
Spojrzałam na Ewelinę, Dagmarę i Kaśkę. Zasłaniały sobie usta, trzęsąc się ze śmiechu nad niedokończoną libacją.
- Nie - odparłam, czując, że sama ledwie się powstrzymuję. - Jeszcze nie śpię.
Ewelina nie wytrzymała. Fiknęła do tyłu na poduszkę, pociągając za sobą Dagę i Kaśkę. Poddałam się i parsknęłam śmiechem.
- Dobra, wiem że imprezujecie. - Usłyszałam, jak się uśmiecha. - Słychać was na całym piętrze. Dziewczyny z grupy was zakablowały.
Poczułam, jak ścisnęło mnie w żołądku.
- Przekaż swoim współlokatorkom, żeby się trochę ogarnęły. O wpół do siódmej widzę was na zbiórce - powiedział już poważnym tonem.
- A co z Kacprem? - zapytałam ciszej. - To coś poważnego?
- Nie, skarbie. Zwykła angina. Dostał antybiotyk.
- Rozumiem.
Usłyszałam po drugiej stronie przeciągłe westchnięcie.
- Tak naprawdę to miałem nadzieję, że się jeszcze zobaczymy - powiedział czule. - Nie wiedziałem, że miałyście w planach imprezkę.
- Ja też o niczym nie wiedziałam - westchnęłam. - Wyszło spontanicznie. Nie bądź zły. Jesteśmy grzeczne jak aniołki. - Uśmiechnęłam się.
- Mam nadzieję - mruknął niskim głosem. - Inaczej będę cię musiał ukarać.
Poczułam mrowienie między udami.
- Niby jak? - zapytałam nieco szyderczym tonem.
- Gdybym ci powiedział, nie miałbym z tego takiej satysfakcji - odpowiedział szelmowsko.
- A może to ty w końcu powinieneś zostać ukarany? - Spojrzałam na dziewczyny. Matusz zaczęła pokazywać mi jakieś sprośne gesty.
- Nie wiem za co, ale zgadzam się. - Uśmiechnął się. - Najlepiej teraz, tutaj, w moim łóżku.
- Przed chwilą mówiłeś, że rano wstajemy na zbiórkę. Zdecyduj się, szefie.
Dziewczyny przestały się wygłupiać i z zaciekawieniem przysłuchiwały się mojej rozmowie.
- Denis zrobi za mnie zajęcia. Albo je odwołam - mruknął uwodzicielsko. - Tylko tu do mnie zejdź.
- Nie mogę - odparłam zalotnie. - To byłoby niestosowne.
- Mam ochotę zrobić ci wiele bardzo niestosownych rzeczy.
Poczułam, że moje policzki palą mnie od środka. Naraz zapragnęłam posłuchać swojego szefa i wymknąć się z babskiej imprezy do mieszkania na parterze. Ale nie mogłam ulec mu kolejny raz. Poza tym to byłoby nie fair w stosunku do dziewczyn.
- Nie mogę teraz - skrzywiłam się. - Będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość.
- W porządku - burknął niezadowolony. - W takim razie widzimy się jutro na zbiórce.
- Dobrze. Pa!
- Pa, skarbie! - rzucił i rozłączył się.
Odłożyłam smartfona na łóżko i spojrzałam na swoje przyjaciółki.
- Skrawek, wkurwiłaś napalonego lwa! - rzuciła Matusz. - Jutro będziemy miały przejebane na zajęciach!
- Nie przesadzaj - burknęłam, częstując się przedostatnim kawałkiem pizzy z ananasem. - Nie mogę mu we wszystkim ulegać i być na każde jego zawołanie.
- Chociaż bardzo tego chcę! - dokończyła za mnie Dagmara i posłała mi dwuznaczny uśmieszek.
Spojrzałam na nią i westchnęłam. Moja przyjaciółka miała rację. W tym momencie chciałam być z Jackiem. Potrzebowałam go obok siebie coraz częściej. Kiedy go brakowało, czułam się dziwnie niespokojna. Nie dane nam było jeszcze nacieszyć się tym, że jesteśmy razem. Nawet na dzikiej plaży spędziliśmy ze sobą stosunkowo niewiele czasu. Coraz częściej myślałam o tym, że chciałabym budzić się i zasypiać w jego ramionach. Tego wieczoru jednak znowu zasypiałam sama.
*
Kiedy zadzwonił budzik, miałam ochotę wyrzucić smartfona przez okno. Dotarło do mnie, że spałam zaledwie dwie godziny. Po pierwsze natłok myśli w głowie nie pozwalał mi zasnąć. Po drugie Ewelina chrapała jak cały batalion wojska. I po trzecie mój żołądek zaczynał strajkować po tym, jak poprzedniego dnia wpakowałam w niego cztery kawałki pizzy, garść sałatki z parmezanowym sosem, kokosową „Princessę" w rozmiarze XXL oraz jakieś dwie szklaneczki wina i pięćdziesiątkę owocowej wódki. Tak, jeden raz przegrałam w teleturnieju prowadzonym przez Ewelinę Matusz. Bo kiedy ta zapytała mnie o to, jaka była moja najbardziej niegrzeczna myśl na temat Jacka, skapitulowałam. Przed samą sobą nie chciałam przyznać, że moje myśli na temat tego faceta są coraz bardziej kosmate. A co dopiero, gdybym miała podzielić się tym z przyjaciółkami.
Ewelina standardowo była w najgorszym stanie. Nie wiem, czy jeszcze nie wytrzeźwiała, czy po prostu tak ją rozbawiła jej słaba kondycja, ale kiedy tylko zwlekła się z łóżka, zaczęła chichotać i turlać się po posłaniu Kaśki. Ogarnął mnie lekki niepokój. Matusz absolutnie nie nadawała się na jogging. Sama nie wyobrażałam sobie tego, że miałabym za moment walić dziesięć kilometrów po chłodnym lesie. Byłam pewna, że Jacek się wścieknie. Ale było już za późno, by coś na to poradzić.
Wygrzebałam z otchłani szafy jakąś osamotnioną aspirynę musującą i podałam ją Ewelinie. Wypiła lekarstwo duszkiem, ogarnęła się i, mimo swojego stanu, z uśmiechem na twarzy pomaszerowała z Kaśką na zbiórkę. Nie musiałyśmy jednak długo czekać, bo Matusz wróciła na górę jeszcze przed tym, jak opuściłyśmy pokój.
- Witam ponownie! - parsknęła w progu, ściągając adidasy. - Idę lulu. Zgarnęłam opierdol od Makosa, a teraz mogę wreszcie odespać. Z Bogiem, dziewczynki!
Wzięłam głęboki oddech i z miną skazańca udałam się na zbiórkę.
Schodzenie ze schodów normalnie nie powinno powodować bólu głowy. Niestety w moim przypadku każdy stopień był jak uderzenie młotem. Nie, to nie kac był moim największym problemem. To brak snu sprawiał, że czułam się paskudnie. Denerwowały mnie nawet dźwięki otwieranych drzwi. Miałam wrażenie, że słyszę wszystko jak kot polujący na myszy.
Mina Jacka, czekającego na parterze, zdradzała, że nie jest zachwycony tym, jak się bawiłyśmy ubiegłej nocy. Ale cóż, stało się. Nie powinnam była żałować tego, że spędziłam z przyjaciółkami typowo babski wieczór. Jednak w tej chwili naprawdę czułam się jak dziecko, które ma zaraz dostać ochrzan od wyprowadzonego z równowagi rodzica.
- I jak? - zapytał surowym tonem. - Warto było?
- Tak, szefie - burknęłam na odczepne, zmierzając w stronę wyjścia i rozmasowując swoje skronie.
Złapał mnie za rękę i przytulił do piersi. Znowu ten zapach. Tęskniłam za nim. Tęskniłam tak bardzo. Położyłam dłonie na jego klatce. Idealnie wyprasowana biała koszulka. Miałam ochotę zerwać ją z niego i poczuć jego gorące ciało.
- Chyba nie zamierzasz w tym stanie biegać, co? - zmarszczył brwi i podniósł moją brodę.
- Nic mi nie jest. Tylko trochę się nie wyspałam.
Pogładził moje włosy i wtulił się we mnie, a jego oddech na mojej szyi pobudził mnie do życia w sekundę.
- Chodź - powiedział po chwili, ciągnąc mnie za rękę w stronę swojego mieszkania.
- Aaaale... - zająknęłam się lekko zszokowana i wskazałam ręką na dziedziniec.
- Bez żadnego ale - burknął surowo i zmusił mnie do pójścia za nim.
A kiedy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, oparł mnie o drzwi i zaczął mnie delikatnie całować. To nie były zachłanne pocałunki z dzikiej plaży. Te były subtelne, czułe i pełne troski.
- Tęskniłem za tobą - powiedział cicho, całując mnie w czoło.
- Ja też za tobą tęskniłam - odparłam nieśmiało.
- Chyba jednak niewystarczająco mocno, skoro mnie wczoraj spławiłaś - uśmiechnął się pobłażliwie i pociągnął mnie za sobą przez duży pokój.
Nie miałam wiele czasu, by dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Ale to, co zdążyłam zauważyć, to to, że styl mojego szefa doskonale odpowiadał jego powierzchowności. Jasnoszara kanapa w kształcie litery L, białe surowe ściany z nielicznymi, ale za to eleganckimi meblami z bardzo jasnego drewna, mały stolik kawowy w kolorze mebli i sporej wielkości telewizor, wiszący na ścianie. Żadnych obrazów, kwiatów i bibelotów. Kilka fotografii w ramkach i gruby dywan w kolorze kawy z mlekiem. „Ładnie" - pomyślałam, prawie biegnąc i trzymając go za rękę. - „Zimno, surowo, trochę po skandynawsku, ale podoba mi się".
- Dziewczyny na ciebie czekają - rzuciłam, wchodząc za nim do pokoju, który zdecydowanie był sypialnią.
- Już pobiegły z Denisem - odparł niskim głosem i wskazał na wielkie, pedantycznie zaścielone łóżko z ciemnoniebieską pościelą. - Wskakuj.
Spojrzałam na niego niepewnie.
- Mam spać tutaj!? - skrzywiłam się. - W twoim łóżku?!
Podszedł do komody z jasnego drewna i wyjął z niej idealnie poskładany T-Shirt, który następnie rzucił na łóżko obok mnie.
- Powiedziałem, że cię ukarzę - odparł, uśmiechając się pod nosem. - Myślałaś, że żartuję?
Spojrzałam na niego i zmarszczyłam brwi. Oczywiście, że mnie pociągał i pragnęłam go najbardziej na świecie. Ale seks nie był czymś, czego w tej chwili najbardziej potrzebowałam.
- Naprawdę?! Teraz?! - jęknęłam żałośnie, chowając twarz w dłoniach.
Podszedł do mnie, wplótł palce w moje włosy i szepnął mi do ucha:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym tego chciał - przesunął wargami po skórze mojej szyi, a mi zrobiło się gorąco. - Ale bardziej zależy mi na tym, żebyś się teraz wyspała. Wskakuj do łóżka i nie marudź! - uśmiechnął się szelmowsko.
Podszedł do wezgłowia, chwycił za kołdrę i odsunął ją na bok. A potem wskazał na leżący na pościeli T-Shirt i powiedział stanowczym głosem, już bez cienia czułości:
- Załóż moją koszulkę. Zostawiłem ci w toalecie ręcznik i wszystko, co może ci się przydać. - Wskazał pomieszczenie po prawej stronie od wejścia i ruszył w kierunku drzwi na loggię, które znajdowały się po lewej stronie.
Zamknął okno, które do tej pory było otwarte i zaciągnął długie białe żaluzje. W sypialni zrobiło się nagle przyjemnie ciemno.
- Muszę załatwić kilka rzeczy w biurze - powiedział, wyciągając z kieszeni klucz, zawieszony na pojedynczym kółeczku. - Gdybyś potrzebowała stąd wyjść, zamknij drzwi na klucz, dobrze?
Kiwnęłam głową, trochę oszołomiona tym, co się dzieje. Ale byłam tak bardzo zmęczona i śpiąca, że poddałam się bez walki.
- Dam sobie radę - odparłam, próbując zamaskować ziewnięcie dłonią.
Uśmiechnął się, podszedł do mnie i cmoknął w policzek.
- Śpij tak długo, jak chcesz - powiedział troskliwie. - W lodówce są napoje i owoce. Później przyniosę ci śniadanie.
- Nie trzeba - uśmiechnęłam się, bo znowu zaczynał być nadopiekuńczy. - Teraz i tak nie jestem w stanie nic przełknąć.
- W takim razie zjemy razem obiad. - Spojrzał na smartfona i jeszcze raz mnie pocałował. - Uciekam, a ty kładź się spać.
Kilka sekund później byłam już sama. Sama w mieszkaniu mojego szefa.
Sypialnia była kolejnym pomieszczeniem, w którym panował nienaganny porządek. Pościel pachniała świeżością. Właściwie wyglądała na taką, której nikt jeszcze przede mną nie używał. Nie czułam zapachu mężczyzny, który przecież spał tu każdego dnia. Jedynie świeżą, jakby delikatnie kwiatową woń. „Kiedy on to wszystko przygotował?!" - pomyślałam, wskakując w rozkosznie miękkie pielesze. Chciałam jeszcze raz rozejrzeć się dokładnie po całej sypialni, tak jakby każdy jej detal miałby zdradzić mi więcej szczegółów na temat faceta, który tu mieszkał. Ale moje ciało się poddało. Odpłynęłam prawie od razu, kiedy moja głowa wpadła w miękką poduszkę.
*
Kobieta na kolorowej fotografii była piękna. Miała ciemne włosy do ramion i piękne niebieskie, hipnotyzujące oczy. Obok niej mężczyzna, również uśmiechnięty, obejmował ją w talii i machał do osoby, która stała za aparatem. Pomiędzy nimi ciemnowłosy chłopiec w wieku prawdopodobnie około dziesięciu lat. On również się uśmiechał. Poczułam ukłucie w sercu. „To musiała być dla ciebie straszna tragedia" - pomyślałam i łza zakręciła mi się w oku. - „Nie mogę sobie nawet wyobrazić tego, jak bardzo cię to zraniło".
Druga fotografia od razu wywołała szeroki uśmiech na mojej twarzy. Przedstawiała dwóch chłopców, ubranych w indiańskie stroje. Młodszy z nich niezbyt profesjonalnie naprężał swój malutki łuk, uśmiechając się szeroko. Na jego dłuższych blond włoskach zatknięty był kolorowy pióropusz, a na koszulce widniał obrazek przedstawiający słonia Dumbo. Starszy z nich pobłażliwie zerkał na młodszego i podpierał się pod boki, trzymając jednocześnie w ręku kilka krótkich strzałek. „Jak bracia" - westchnęłam z rozrzewnieniem, odkładając na regał zdjęcie Jacka i Denisa.
Ostatnia fotografia zdecydowanie była najbardziej aktualna. Grupa mężczyzn, ubranych w paramilitarne outfity, dzierżąca w dłoniach paintballowe markery, pozowała na tle budynku z napisem Berlin Assassin Paintball. Na fotografii od razu rozpoznałam Jacka, choć jego policzki były wysmarowane jakąś ciemnozieloną farbą. I Denisa oczywiście. Jego śmiejących się oczu nie dało się pomylić z żadnymi innymi. Reszty ekipy nie znałam, ale miałam pewność, że muszą to być przyjaciele mojego szefa, o których mi ostatnio opowiadał. Facet, stojący obok Jacka, mimo że był od niego niższy o głowę, miał mięśnie, które ledwie mieściły się w paintballowy kostium. Przypominał mi trochę Michała Materlę, tego fightera MMA, którego ciało pokryte jest tatuażami. Drugi z mężczyzn, również imponująco umięśniony, górował nad resztą. Musiał mieć ze dwa metry wzrostu. Cała ekipa była w bardzo dobrych nastrojach. Niektórzy pozowali do obiektywu szeroko uśmiechnięci. Niektórzy, jak mój szef, cwaniacko spoglądali na osobę stojącą za aparatem. „Nietykalni" - parsknęłam śmiechem i odłożyłam fotografię na miejsce, bo właśnie usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Dzięki Bogu jesteś! - uśmiechnęłam się do Dagmary, która wręczyła mi kosmetyczkę i stosik czystych ubrań. - Dziękuję ci bardzo!
- Nie ma za co, szefowo! - parsknęła blondynka i machnęła mi na pożegnanie. - Widzimy się na obiedzie!
Zamknęłam drzwi i podreptałam do łazienki.
Nie wiem, czy kryła się za tym jakaś głębsza teoria, ale odkąd zbliżyliśmy się do siebie z Jackiem, zauważyłam, że wyglądam jakoś inaczej. Nie potrzebowałam wiele, by się sobie podobać, chociaż do tej pory raczej krytycznie spoglądałam na siebie w lustrze. A teraz? Moja skóra na twarzy była gładka jak nigdy. Policzki naturalnie zaróżowione. Oczy błyszczące. Skóra aksamitna. Czy to on tak na mnie działał? Czy to stan zakochania sprawiał, że rozkwitałam? Fakt był taki, że czułam się atrakcyjna. Jak nigdy dotąd.
Nałożyłam na powieki beżowy, lekko błyszczący cień, który świetnie kontrastował z moją opalenizną. Musnęłam twarz lekkim pudrem, pomalowałam rzęsy i nałożyłam na usta swoją ulubioną pomadkę. Byłam gotowa. Ale jeszcze w T-Shircie Jacka. I nie zdążyłam się ubrać, bo właśnie wrócił do mieszkania.
- Nie wiem, jak to się stało, ale przespałam pięć godzin - powiedziałam, zabierając się za ścielenie łóżka. - Dlaczego mnie nie obudziłeś?
Położył klucze i smartfona na komodzie. Podszedł do mnie i objął mnie swoimi wielkimi ramionami.
- To był taki słodki widok, że nie miałem serca. - Pogłaskał mnie po policzku. - To łóżko nigdy nie wyglądało tak pięknie jak teraz.
- Byłeś tutaj?! - spojrzałam na niego zaskoczona. - Kiedy?!
- Zapomniałem ładowarki do telefonu - dotknął wargami mojego ucha i wziął głęboki oddech. - Chciałbym, żebyś tu została.
- Za godzinę jest obiad. Chyba jednak muszę coś zjeść.
- Nie o to mi chodzi - dodał, muskając moją skórę. - Chcę, żebyś przeniosła tu swoje rzeczy.
Poczułam łaskotanie w żołądku. Chciałam tego. Oczywiście, że tego chciałam. Ale czy nie było na to trochę za wcześnie?
- Jacek... - zawahałam się.
- Będzie ci tu wygodniej niż na górze - powiedział, patrząc mi w oczy. - Blondi i tak chce się przenieść niedługo do Denisa. Tutaj niczego nie będzie ci brakować.
- Wiem, ale - skrzywiłam się - czy możemy z tym wszystkim jeszcze trochę poczekać? Przynajmniej kilka dni?
Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie surowo tymi swoimi przenikliwymi ślepiami.
- Z czym dokładnie chcesz czekać?
Westchnęłam ciężko i uwolniłam się z jego objęć.
- To, że jesteśmy razem - zaczęłam niepewnie - to dla mnie bardzo duży krok. Duże zmiany. Chciałabym się do tego przyzwyczaić. Oswoić z tym wszystkim na swój własny sposób.
- Jak to ma zatem wyglądać twoim zdaniem? - zapytał niecierpliwie.
- Czy moglibyśmy poczekać jeszcze kilka dni, zanim wszyscy się dowiedzą? - spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
Westchnął ciężko i włożył ręce do kieszeni spodni. Podszedł do komody i oparł się o nią plecami. Milczał przez dobrą chwilę, mierząc mnie lodowatym wzrokiem. A potem odezwał się poważnie:
- Powiedziałem ci, że dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz. I dotrzymam słowa. Nie mogę cię do niczego zmuszać. Zrobisz, jak będziesz chciała. Jeśli uznasz, że naprawdę ci na mnie zależy i chcesz ze mną być, daj mi znać. Do tego czasu nie będę robił nic.
„Nic?! Jak to nic?!" - zmarszczyłam brwi.
- Nie o to mi chodziło - burknęłam. - Dobrze wiesz, że mi na tobie zależy. Czemu to dla ciebie takie ważne, by inni się dowiedzieli?
- Bo to pieprzona dziecinada! - warknął nagle. - Jesteśmy dorośli. Jak wszyscy tutaj. To prywatny ośrodek i nie potrzebujesz zgody papieża na to, żeby mieszkać ze swoim szefem. Twoje koleżanki pieprzą się po kątach, a tym masz problem z tym, żeby oficjalnie prowadzać się ze mną za rękę. Nie uważasz, że trochę przesadzasz?
Poczułam, że robi mi się gorąco. Tym razem jednak ze złości, nie z podniecenia.
- Nie interesuje mnie, co robią moje koleżanki - odparłam spokojnie. - To nie ma nic do rzeczy.
- Jasne, że nie ma - powiedział spokojniej. - Próbuję ci tylko uświadomić, jak bzdurne jest twoje myślenie o całej tej sytuacji. Wszyscy już wiedzą, że jesteśmy blisko. Niczego nie zmieni to, że będziemy się publicznie przytulać albo razem mieszkać. Czemu tak bardzo zależy ci na opinii innych, co?
- Bo nie jestem łatwą panienką! - wypaliłam w gniewie i w mig pożałowałam swoich słów.
Uniósł brwi. Jego szare oczy patrzyły na mnie z wyrzutem. Nie powinnam była mówić tego, co właśnie powiedziałam.
- A więc tu jest pies pogrzebany - mruknął pod nosem. - Tobie się nadal wydaje, że to taka zabawa z mojej strony, prawda? Że chcę cię przelecieć i za moment wziąć sobie inną?
Potrząsnęłam głową, ale nic w tym momencie nie mogło cofnąć wypowiedzianych przeze mnie słów. Może on jednak miał rację. Może tu tkwił mój problem. Nie ufałam mu na tyle, by uwierzyć w jego uczucia i zamiary. To dlatego ciągle bałam się reakcji innych osób. Chciałam zostawić sobie jakąś furtkę na wypadek, gdyby ten związek skończył się razem z wakacjami. Nie chciałam ponieść kolejnej porażki. Tylko czy istniało dla mnie jakieś inne wyjście z tej sytuacji niż ryzyko, skoro nie chciałam go stracić?
- Powiedz coś - odezwał się po chwili. - Cokolwiek. To nie może wyglądać tak, że tylko mi na nas zależy.
Spojrzałam na niego i poczułam, że zbiera mi się na płacz.
- Zależy mi na tobie - odparłam cicho. - Bardzo. I nie chcę cię stracić. Ale potrzebuję kilku dni, żeby się nad tym wszystkim zastanowić.
Wziął głęboki oddech i spuścił głowę. Dlaczego, do cholery, robiłam to, co robiłam?! Czemu do niego nie podeszłam? Czemu nie zdecydowałam się na to, żeby ujawnić się z naszym związkiem? Czemu to było dla mnie takie trudne? Przestawałam wątpić w to, że kiedykolwiek będę szczęśliwa. Zwyczajnie nie nadawałam się do tego, by być w związku. Zwłaszcza z poważnym, dorosłym facetem, który oczekiwał ode mnie takiej samej wzajemności.
- Będzie tak, jak chcesz - odparł smutnym głosem. - Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz. Nie będę ci przeszkadzał w podjęciu decyzji. Pojadę do firmy. Mam tam roboty na pewno na kilka dni.
- Wyjeżdżasz? - otworzyłam szeroko oczy.
- Tak - odparł, unikając mojego wzroku. - Tak będzie lepiej. Dla ciebie i dla mnie. Jeśli zostanę, nie będę w stanie trzymać się od ciebie z daleka.
- Kiedy wrócisz? - Miałam wrażenie, że za chwilę rozpłaczę się jak dziecko.
- Nie wiem - spojrzał na mnie wreszcie i coś zakłuło mnie w sercu. - Prawdopodobnie w sobotę.
Cholera. Jak do tego doszło?! Nie chciałam, żeby wyjeżdżał. Chciałam być przy nim. Przytulić go i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. A tymczasem dostałam coś na kształt ultimatum. Albo będzie tak, jak on chce, albo nie będzie niczego.
Chwyciłam stosik ubrań, które przyniosła mi Daga i ruszyłam do łazienki. Zamknęłam drzwi i, prawie płacząc, zaczęłam się ubierać. „Albo ja znowu coś skopałam, albo on jest pieprzonym terrorystą!" - zaklęłam w myślach, wciągając na tyłek ciemne jeansy. Miałam dość tego, że znowu się między nami nie układa. I chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że się do obecnej sytuacji mocno przyczyniłam, byłam wściekła jak osa.
Wyszłam z łazienki i od razu pomaszerowałam w kierunku drzwi wejściowych. Nie zatrzymał mnie. Nie pożegnał się ze mną. Zwyczajnie spakował manatki i jeszcze przed obiadem wyjechał do Gdańska.
*
Istniało tylko jedno miejsce w „Primaverze", gdzie można było popłakać sobie w samotności. Siedziałam skulona na korytarzu drugiego piętra i ryczałam jak bóbr. Nad swoją głupotą, uporem, popieprzonym charakterem i tym, że nie potrafię żyć jak inni. Zdałam sobie sprawę z tego, że cokolwiek mnie w życiu przyjemnego i dobrego spotka, z całą pewnością prędzej czy później to spieprzę. A tę sprawę spieprzyłam po całości.
Kochałam tego człowieka. Chciałam z nim być. Budzić się przy nim i zasypiać. A tymczasem nie tylko dostarczyłam mu dowodu na to, że mu nie ufam, ale także załatwiłam nam obojgu rozłąkę, która nie mogła oznaczać niczego dobrego. W tej chwili miałam nadzieję na to, że Denis i Dagmara nie dowiedzą się, co się między nami wydarzyło. Bo najpewniej uznaliby mnie za wariatkę.
Byłam na siebie wściekła. Za to, że zachowałam się w ten sposób. Ale byłam również zła na Jacka. Za to, że próbował sterować moim życiem. „Dość tego!" - pomyślałam nagle i wytarłam łzy w rękaw bluzy. - „Znowu płaczę przez faceta! To się musi wreszcie skończyć!".
Tego wieczoru długo myślałam nad tym, co mi się przydarzyło. I powoli dochodziłam do wniosku, że za wszelkimi porażkami mojego życia stałam ja sama. Mieszkałam z rodzicami, bo bałam się mieszkać sama. Pracowałam w księgarni ciotki, bo bałam się aplikować na stanowisko doradcy kredytowego w banku. Ciągnęłam beznadziejny związek z narcyzem zakochanym w pieniądzach, który niemal kosztował mnie życie, bo bałam się, że nic lepszego mnie w życiu nie spotka. W tym momencie los również podsunął mi szansę na szczęśliwe życie u boku mężczyzny, który mnie kochał, a ja bałam się zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. Tylko czy na pewno miałam rację, obwiniając tylko siebie za to, co się stało? Minął prawie miesiąc mojego pobytu w tym miejscu, a ja byłam w związku. Poważnym związku. Mój szef przestał być tylko moim szefem. Stawał się moim kochankiem. Moje życie naprawdę zaczęło wywracać się do góry nogami. Czy to aż takie dziwne, że potrzebowałam więcej czasu?
Mój telefon milczał i we wtorek wieczorem i przez całą środę. Czułam się fatalnie. Tak jakby mój szef, wyjeżdżając do Gdańska, zabrał ze sobą jaką część mnie. Nie osłodziły mojego cierpienia nawet pierwsze zajęcia na pływalni, które w środowe popołudnie poprowadził kolega Jacka i Denisa - Tomek. Pan Trzan, bo tak się nazywał, zjawił się w „Primaverze" niezapowiedziany i od razu rozkochał w sobie dziewczyny z „tanecznej". Był w wieku Jacka. Miał krótkie blond włosy i całkiem fajnie umięśnioną klatkę piersiową. Był dowcipny, przyjazny, ale zdecydowanie brakowało mu charyzmy, by zapanować nad dyscypliną u podopiecznych. Dziewczyny zaczepiały go prawie cały czas, nie słuchały jego poleceń i w ogóle nie przejmowały się zasadami panującymi na pływalni. Tomasz Trzan znosił to wszystko ze stoickim spokojem. Ale mogę się założyć, że w głębi duszy prosił Boga, żeby Makos wrócił już z Gdańska do „Primavery". Nasz szef jednak uparcie trwał przy swoim i nie wracał.
- Monia, jedziesz z nami do Morskiej? - Słowa Denisa sprawiły, że ocknęłam się nad nietkniętą sałatką, którą podano w czwartkowy poranek.
- Do Morskiej? - zapytałam. - Po co?
- Mamy sporą listę rzeczy do kupienia na sobotę - odparł, uśmiechając się szeroko. - Ula obiecała, że przygotuje nam wszystko na ognisko, ale musimy zrobić jej zakupy. I to jeszcze dzisiaj.
- To my mamy ognisko w sobotę? - zapytałam zdezorientowana.
- Tak, moja droga - wtrąciła Dagmara. - I będziemy się świetnie bawić!
- Potrzebujemy jedzenia, trochę alkoholu, jakieś lampki, rozpałkę... - wyliczał blondyn, zerkając na swojego smartfona.
- Przepraszam was bardzo, ale chyba nie dam rady - odparłam anemicznie. - Obiecuję, że pomogę wam we wszystkim, jak wrócicie. Ale wolałabym zostać na obozie. Weźcie ze sobą dziewczyny. Na pewno chętnie się wybiorą.
- Na pewno? - zapytał zmartwiony Denis. - Tomek jedzie z nami swoim autem. Zostaniesz tu tylko z Ulką, bo Adam ma dzisiaj wolne.
- Nic mi nie będzie przecież - westchnęłam. - Nie jestem dzieckiem.
Denis podrapał się po głowie, zamyślił na chwilę i powiedział:
- Dobra. Zrobimy tak. Nie będę już Uli zawracał głowy, bo ma dzisiaj sporo roboty. Pokażę ci, gdzie jest skrzynka z kluczami.
- Skrzynka z kluczami?
- No wiesz. Taka, w której są klucze do wszystkich pomieszczeń - powiedział, uśmiechając się wesoło. - Normalnie to wygląda tak, że klucz zapasowy do skrzynki zostawiam Uli albo Adamowi, jak wyjeżdżamy. Ale skoro ty też zostajesz na miejscu, możesz przez chwilę pobawić się w szefa, prawda?
- Wolałabym... - zawahałam się.
- Nic się nie martw. To tylko na wypadek, gdyby ktoś potrzebował czegoś, co znajduje się w zamkniętym pomieszczeniu. W razie czego dzwoń do mnie. Ale myślę, że nie powinno być problemu. Dzisiaj będzie piękny, słoneczny i upalny dzień. Na pewno nikt nie będzie niczego od ciebie chciał. A my późnym popołudniem wrócimy do domu. Dasz radę?
Kiwnęłam głową.
- Super, dzięki! - uśmiechnął się.
Telefon Denisa rozdzwonił się po kilku sekundach. Ale zamiast odebrać rozmowę przy stoliku, jak to zwykle robił, blondyn z zakłopotaną miną przeprosił nas i wyszedł na korytarz.
Daga spoglądała na mnie spod byka. Jakbyśmy znowu darły ze sobą koty. Ale przecież tym razem było między nami w porządku. No tak. Ona wiedziała. Wiedziała, że nasz szef jest na wygnaniu przeze mnie.
- Nie patrz tak na mnie, proszę cię - zmarszczyłam brwi. - Nikogo nie zamordowałam.
Westchnęła ostentacyjnie i upiła łyk kawy z kubka. Spojrzała na mnie raz jeszcze i bezsilnie pokręciła głową.
- Nawzajem się wykończycie - powiedziała sucho. - Nie rozumiem tego. Próbuję, ale nie rozumiem.
- Nie martw się. Ja też tego nie rozumiem - mruknęłam.
Wiem, że nie chciała poruszać tego tematu, ale to była Dagmara. Ona musiała to z siebie zrzucić. Nie potrafiła, jak jej najlepsza przyjaciółka, dusić wszystkiego w sobie.
- Czemu, do licha, się nie zgodziłaś?! - potrząsnęła pretensjonalnie rękoma. - To nic złego, jeśli zamieszkalibyście razem na te półtorej miesiąca. Przeciwnie. Myślę, że to byłaby doskonała próba przed tym, by na stałe przeprowadzić się w te strony.
Miała rację. Zostało nam niewiele czasu, by ostatecznie podjąć decyzję o przeprowadzce do wspólnego mieszkania w Gdańsku. To mógł być dobry sprawdzian dla nas obojga. Znacznie lepiej byłoby dowiedzieć się wcześniej, że kompletnie do siebie nie pasujemy niż być zmuszoną do kolejnej zmiany miejsca zamieszkania za pół roku.
- Poznalibyście się lepiej - kontynuowała blondynka - a przed końcem wakacji bylibyście bardziej pewni swoich decyzji. Nie uważasz?
- Masz rację - mruknęłam. - Naprawdę, uwierz mi, nie wiem, czemu tak wszystko pieprzę w swoim życiu.
Daga złapała mnie za dłonie i spojrzała mi w oczy.
- Monia, nie chcieliśmy cię martwić z Denisem, ale Jacek naprawdę jest tym wszystkim przybity.
Spojrzałam na nią niepewnie.
- To znaczy?
- To znaczy, że wydzwania do nas po kilka razy dziennie i każe meldować, co się z tobą dzieje. To znaczy, że już w środę rano chciał wracać z powrotem do „Primavery". I to też oznacza, że właśnie w tej chwili pastwi się nad swoimi pracownikami w „Sigmie". Pewnie nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie zostawi ich w spokoju i wróci do nas.
- Boże, tylko nie to - jęknęłam. - Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej?
- A co? Zadzwoniłabyś do niego? - Westchnęła. - Zastanawialiśmy się z Denisem, czy ci powiedzieć. Podejrzewam, że wróciłby natychmiast, jeśli byś do niego napisała. Ale wczoraj po południu zadzwonił do nas i powiedział, że jednak nie da rady wrócić szybciej niż w sobotę, bo jeden z trenerów poszedł na L4 i do końca tygodnia musi go zastąpić.
Wydęłam usta i wypuściłam z siebie powietrze. Dagmara postanowiła już nic nie mówić i wróciła do swojego śniadania. W międzyczasie Denis skończył rozmowę i dołączył do nas do stolika. Spojrzał na mnie niepewnie, potem na Dagmarę.
- Powiedziałam jej - rzuciła bez emocji, siorbiąc z kubka.
Denis przetarł twarz dłońmi i zaśmiał się pod nosem.
- Dzięki Bogu! - westchnął i spojrzał na swoją dziewczynę. - Kaja o mały włos nie wyleciała dzisiaj z roboty.
- Boże, Denis, zabierz go stamtąd, bo będzie tragedia! - odparła wystraszona.
- Jacek chciał ją zwolnić? - zapytałam, czując, że serce zaczyna dudnić mi w piersiach.
- Spokojnie, dziewczyny - uśmiechnął się, próbując rozładować sytuację. - To nie jest tak, że nie miał powodu. Zbierało się dziewczynie od dawna. A dzisiaj podobno dała mu złą umowę do podpisania. Wydrukowała nie ten papier, co trzeba, nie przeczytała dokładnie, o co chodzi i się narobiło. Na szczęście Makos zawsze wszystko dokładnie sprawdza przed podpisaniem. Jeśli by dzisiaj tego nie zrobił, byłoby trochę odkręcania.
- Ale jej nie zwolnił? - dopytywałam ze strachem w oczach.
- Jeszcze nie - westchnął blondyn. - Opieprzył ją solidnie, powiedział, że nie będzie pracował z niekompetentnymi ludźmi i pieprznął drzwiami. Ale później ochłonął. Robert, nasz przyjaciel, który zajmuje się „Sigmą" w sezonie, dzwonił do mnie przed chwilą i powiedział, że już szuka nowej dziewczyny, bo Kaja na pewno wyleci jeszcze przed wrześniem, jak tak dalej pójdzie.
Podparłam się na łokciach i nieobecnym wzrokiem gapiłam się w pusty kubek po kawie. Próbowałam wyobrazić sobie, jak musiała czuć się dziewczyna pracująca u Jacka po tym, jak na nią naskoczył. Nie była bez winy. Ale mimo to było mi jej trochę szkoda. Może nawet czułam się winna tego, że jej szef był w takim nastroju tego dnia. Gdyby między mną a Jackiem układało się lepiej, nie byłoby go tam. Tylko czy prędzej czy później Kaja i tak nie skopałaby czegoś, co należało do jej obowiązków? To było absurdalne! Nie byłam niczemu winna. To dziewczyna pracująca w „Sigmie" popełniła błąd. A że trafiła do firmy rządzonej przez gburowatego choleryka, mogła zaliczyć w poczet swoich największych życiowych porażek.
Około południa, silna, zwarta i gotowa, pojawiłam się na parterze, by odebrać od Denisa zapasowy klucz do komórki, znajdującej się w prawym skrzydle budynku, tuż obok dużej sali sportowej, tzw. „jedynki". Właściwie do moich obowiązków należało tylko posiadanie owego klucza i meldowanie Uli co ważniejszych problemów, jeśli takowe pojawiłyby się pod nieobecność Denisa. Nie musiałam robić absolutnie nic. Ale czułam dziwną przyjemność w tym, że przyjaciel naszego szefa zaufał właśnie mnie i to ja dzierżyłam w ręku klucz, dzięki któremu mogłam otworzyć każde drzwi w tej wiekowej posiadłości.
Dzień był upalny i bardzo słoneczny. Rezydenci korzystali z pięknej pogody, zabierali ze sobą lunch, urządzając pikniki na trawie i roześmiani cieszyli się swoim towarzystwem. A ja zastygłam na deskach logii z ulubioną gotycką powieścią w ręku. I choć znałam ją niemal na pamięć, jeden z niej cytat szczególnie mocno wrył mi się w pamięć tego dnia:
„W chwili kiedy jej względy by się skończyły,
wydarłbym mu serce z piersi i wypił jego krew!
Lecz wcześniej - nie znasz mnie, jeśli mi nie wierzysz
wcześniej sam bym prędzej umarł po kawałku,
niż pozwolił, by jemu włos spadł z głowy!"
Spojrzałam w niebo, po którym szybowały zabłąkane znad Bałtyku mewy. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, upajając się cudownym zapachem zieleni, której woń roznosił po całej okolicy przyjemny, letni wiatr. Pamiętam, że, podnosząc się na nogi, miałam dziwne wrażenie, że coś się jednak tego popołudnia wydarzy. Dźwięk pukania do drzwi całkowicie rozwiał moje wątpliwości.
Niepewnie nacisnęłam klamkę i stanęłam oniemiała przed wysokim blondynem, ściskającym w ręku jakieś zawiniątko. Był bardzo szczupły. Jego złocista, lekko falowana fryzura z dłuższą grzywką pasowała idealnie do wystających kości policzkowych i wąskiej brody. Ale to oczy sprawiały, że wyglądał nad wyraz interesująco. „Teraz pamiętam!" - dotarło do mnie, kiedy duże oczy w kolorze lazuru patrzyły na mnie uważnie. - „Wpadłam na ciebie w pociągu!".
Zapomniałam języka w buzi, przyglądając się mężczyźnie, który codziennie z zainteresowaniem przypatrywał mi się na naszej stołówce. Teraz stał przede mną. I nawyraźniej zapomniał, po co tu przyszedł.
Zerknęłam raz jeszcze na jego dłonie. Prawa ręka owinięta była skrawkiem materiału, który w zastraszającym tempie zaczynał zabarwiać się na czerwono. Serce podskoczyło mi do gardła.
Tak poznałam Norberta Barskiego.
🔹🔹🔹
Witam Cię, drogi czytelniku!
W tym rozdziale dochodzi do pierwszego spotkania głównej bohaterki z Norbertem - mężczyzną, na którego Monika natknęła się w pociągu, zmierzającym do Morskiej. Czy tajemniczy blondyn okaże się jej bratnią duszą? Czy może raczej stanie na drodze do jej szczęścia? Tego dowiecie się oczywiście w kolejnych rozdziałach mojej nadmorskiej historii.
Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas. Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.
Przyjemnej lektury!
Pozdrawiam
Sarah Witkac
🔹🔹🔹
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top