10. Chcę takiego życia

Budzik Dagmary brutalnie wytrącił mnie z głębokiego snu. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze mi się spało. Czyżby była to zasługa cudownego orgazmu, który przeżyłam dnia poprzedniego? Fizycznie czułam się świetnie. Mentalnie trochę gorzej. Jakby przez moją głowę przejechał ciężki walec. To był mój zdrowy rozsądek, który włączył się automatycznie wraz z nadejściem kolejnego dnia. Przypomniałam sobie, co działo się poprzedniego wieczoru i nerwowo potarłam twarz dłońmi. „Jestem słaba. Totalnie zniewolona, kiedy z nim jestem!" - westchnęłam ciężko i poczłapałam do łazienki. - „Nie potrafię normalnie funkcjonować, kiedy on jest w pobliżu. A kiedy go nie ma, jest jeszcze gorzej!". Dnia wczorajszego nie poszłam do łóżka ze swoim szefem. Ale czułam się tak, jakbym już oddała mu cząstkę siebie.

- Daga, poczekaj sekundę. - Pociągnęłam swoją przyjaciółkę za ramię, kiedy wychodziłyśmy na zbiórkę.

- Co jest? - zapytała podejrzliwie i uśmiech zniknął z jej ust.

- Muszę cię o coś zapytać. Tylko szczerze, dobrze?

- Dawaj!

- Czy ty i Denis - zawahałam się przez moment - czy wy już, no wiesz...

Rozpromieniła się cała i parsknęła śmiechem.

- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz.

- Tak - odpowiedziała bez cienia wstydu. - W ubiegły weekend.

Otworzyłam szeroko oczy i uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

- I uprzedzę twoje pytanie. Było cuuuuudoooownie! U niego w mieszkaniu. Nie planowaliśmy tego. Nic a nic. Oglądaliśmy film i w pewnym momencie po prostu nie mogliśmy się powstrzymać.

- Aaaaaacha - odparłam zawstydzona. 

- Czemu pytasz? - jej uśmiech znowu nieco przybladł. - Czy coś się stało między tobą i Jackiem? 

- Nie! - oburzyłam się. - Nie. Po prostu byłam ciekawa, na jakim etapie jesteście. O niczym mi nie mówisz.

- Zaraz, zaraz. Gdzie byłaś wczoraj wieczorem?

- W kuchni dla personelu - uśmiechnęłam się szelmowsko.

- Z Jackiem? - otworzyła szeroko oczy, a ja kiwnęłam głową. - Czy wy...?!

- Nie! - parsknęłam śmiechem. - Ale rozmawialiśmy i... całowaliśmy się.

- O mój Boże! - moja przyjaciółka zaczęła piszczeć jak nastolatka i uwiesiła mi się na szyi. - I co?! Jak było?! Gadaj!

Wypuściłam powietrze i przez moment się zamyśliłam.

- Cudownie. Zbyt cudownie. Na granicy zapomnienia, że się tak wyrażę.

- To skąd ta mina?! Czemu się nie cieszysz?! Chyba nie zaczynasz znowu rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze, co?

- On był gotów to ze mną zrobić. Ale na mnie nie naciskał. - Westchnęłam ciężko. - Ja też tego chciałam, do cholery. Ale coś w mojej głowie mówiło mi, że tak nie można. Że nie powinnam. Wyskoczyłam mu z tym, że boję się, co będzie dalej. A on miał już gotowy cały plan dla nas. Daga, co ja mam robić?! 

- Plan? Jaki plan? - uśmiechnęła się podejrzliwie.

- Chce, żebym tu z nim została - odparłam cicho. - Albo rzuci wszystko i pojedzie ze mną do Wrocławia. On oszalał!

Moja przyjaciółka zasłoniła usta dłońmi i zobaczyłam, że jej oczy błyszczą. Po chwili złapała mnie za ręce, śmiejąc się i płacząc jednocześnie.

- Denis chce tego samego! Powiedział, że po wakacjach przedstawi mnie swoim rodzicom, bo bardzo chcą mnie poznać. - Otarła oczy. - Nie myśl sobie, że się nad tym nie zastanawiałam. Przez kilka dni i nocy kminiłam, czy to nie sen. Bo to wszystko jest zbyt piękne, by było prawdziwe. Ale wygląda na to, że to się jednak dzieje naprawdę! Wiem, o czym myślisz. Że to tylko trzy tygodnie i że żadna trzeźwo myśląca osoba nie robiłaby sobie większych nadziei na to, że ta bajka może się udać...

- Daga, ja nie wierzę w bajki - odparłam zmartwiona. - Jakie są szanse, że razem trafiłyśmy na facetów, z którymi będziemy szczęśliwe do końca życia?

- Szanse były żadne, przyznaję - spoważniała nieco. - Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach, nie w realnym życiu. 

- Dokładnie. I to mnie właśnie martwi. Czuję się, jak na pieprzonej karuzeli w Chorzowie. Nie mogę się na niczym skupić. Wpadam w euforię, żeby za moment umierać ze smutku. Jest mi źle, kiedy go przy mnie nie ma. A kiedy jestem blisko niego...

Spojrzała na mnie wymownie i objęła mnie ramieniem.

- Czujesz się przez niego przytłoczona? O to chodzi? 

- To wszystko dzieje się tak szybko...

- Być może. Ale przecież to nie stało się wczoraj, kochana. To był proces. Proces, którego ja i Denis byliśmy świadkami - odparła ciszej. - Jacuś przez trzy tygodnie chodził podminowany, szukał byle pretekstu, żeby cię zobaczyć. Pamiętasz, jak w drugim tygodniu wyjechał do Gdańska? To było wtedy, jak kupił ci tą kartę do telefonu.

- Tak, pamiętam.

- Denis mi powiedział, że Jacek wcale nie musiał tam wtedy jechać - powiedziała.

- Nie rozumiem - zmarszczyłam brwi.

- Uciekł przed tobą - odparła, szczerząc białe zęby. - Podobno powiedział, że nie może skupić się na pracy, źle się czuje i musi odpocząć. Był wściekły, sfrustrowany i powiedział Denisowi, że bardzo go przeprasza, ale musi pobyć chwilę sam. Że nie wie, co mu jest i chce odetchnąć z dala od campu.

- A potem wrócił w nocy... - zastanowiłam się przez moment.

- Niby był w Gdańsku, ale wiedział o wszystkim, co się tu dzieje - kontynuowała blondynka. - Denis meldował mu się codziennie. Wiedział, gdzie jesteś, co robisz. Wtedy domyśliliśmy się z Denisem, co było przyczyną jego wyjazdu. Chciałam ci nawet coś o tym napomknąć. Ale kiedy tylko zaczęłam, nasza rozmowa przerodziła się w kłótnię. Co było dalej, już wiesz.

- Pamiętam - odparłam szeptem. - Próbowałaś mi powiedzieć, że wrócił przeze mnie.

- A ty nie chciałaś mi wierzyć - westchnęła ciężko. - Spróbuj go trochę zrozumieć. On ma trzydzieści osiem lat. Niełatwy charakter. Od wielu lat jest sam. Absolutnie tego nie planował. To wszystko spadło na niego tak samo gwałtownie jak na ciebie. Facet czuje ogromną presję, bo każdy nowy dzień przybliża go do końca tych wakacji. Jesteś młoda, piękna, cholernie inteligentna. Co najmniej dwóm facetom z „dwójki" wpadłaś w oko. Możesz mieć każdego...

- Przestań, proszę cię.

- ... i on dobrze o tym wie. - Uśmiechnęła się. - Boi się, że cię straci.

- Ja też nie chcę go stracić - odparłam smutnym głosem. - Tylko nie mogę jakoś przezwyciężyć tego cholernego sceptycyzmu!

- Wiem. Rozumiem. Ale za to niestety musisz podziękować swojemu byłemu - skrzywiła się i nie pozwoliła mi dojść do głosu. - Chcę ci tylko powiedzieć, że obydwie znalazłyśmy się w jakimś cholernie szczęśliwym zbiegu okoliczności. Po pierwsze nie musiało wcale paść na „Primaverę". Dobrze wiesz, że Anka miała kilka ofert do przejrzenia. A jednak trafiłyśmy właśnie tutaj. Po drugie to miejsce miało iść pod młotek. Nie wiadomo, czy gdybyśmy wybrały się tutaj innego lata, spotkałybyśmy tu Jacka i Denisa.

- O czym ty mówisz? - zmarszczyłam brwi.

- O tym, że Jacek planował to sprzedać. To miał być ich ostatni lub przedostatni sezon.

- O Boże. Nie, tylko nie to! - Zmartwiłam się.

- Spokojnie. Z tego, co wiem, przeszło mu. - Uśmiechnęła się. - Monika, spróbuj spojrzeć na to z trochę innej strony. Jak na dar od losu. Nie namawiam cię do tego, żebyś upijała się co noc i wskakiwała komuś do łóżka. Ale czy nie czułabyś się lepiej, gdybyś trochę wyluzowała i zaczęła korzystać z tego, co dostajesz? Czym się teraz najbardziej przejmujesz? Tym, że będziesz mieć wyrzuty sumienia, jeśli się z nim prześpisz? Dziewczyno, mamy po dwadzieścia pięć lat. Jeśli nie teraz, to kiedy? Ten facet świata poza tobą nie widzi. Bierzesz tabletki. Jeśli jest jakiekolwiek ryzyko, że będziesz tego żałować, to niewielkie.

- Dziękuję za błogosławieństwo, siostro. - Uśmiechnęłam się zadziornie i pociągnęłam ją za sobą w kierunku schodów. - Myślę, że i tak zrobię po swojemu.

Dagmara parsknęła śmiechem i dodała:

- Nawet jeśli, to mam nadzieję, że o wszystkim mi opowiesz. Ze szczegółami!

Zaczęłyśmy się chichrać między sobą jak dzieciaki, wracające razem ze szkoły. A potem zobaczyłyśmy naszych trenerów, stojących razem na parterze. Wysoki brunet, jak to miał w zwyczaju, wyżywał się na dzienniku i z ponurą miną rozglądał się po korytarzu, a jego kolega blondyn, tryskając dobrym nastrojem, o czymś mu opowiadał i co chwilę przeczesywał swoją czuprynę palcami. Spojrzałyśmy na siebie i uśmiechnęłyśmy się od ucha do ucha. Oni byli wyjątkowi. Tak samo wyjątkowi, jak te wakacje.

- Przepraszamy za spóźnienie! - powiedziałyśmy jednocześnie.

Denis natychmiast podbiegł do Dagmary i wyściskał ją na powitanie. Mój szef natomiast spojrzał na mnie podejrzliwie i, upewniając się, że para blondasów zniknęła za drzwiami, odezwał się ze śmiertelnie poważną miną:

- Na pewno czujesz się na siłach, żeby biegać?

- Tak - odparłam spokojnie.

Czułam się bardziej nieswojo niż wczoraj, patrząc mu w oczy, ale zmuszałam się wszystkimi siłami, by nie wyglądać na zastraszone dziecko. On natomiast nie spuszczał ze mnie wzroku. Tylko w tym jego spojrzeniu było coś, co od razu mnie zaniepokoiło. Powaga, uważność, może gniew. Jego nastrój udzielił mi się błyskawicznie. Tak jakby pokrzepiająca rozmowa z moją przyjaciółką w ogóle nie miała miejsca. Nie takiego powitania się spodziewałam po tym, jak całowaliśmy się ubiegłego wieczoru.

- Chyba musimy już iść. Wszyscy na nas czekają - powiedziałam, próbując go wyminąć.

- Niech czekają - burknął i ręką zagrodził mi wyjście.

- Coś się stało? - spytałam.

Przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno, zakleszczając mnie w swoich ramionach. Staliśmy tak przez chwilę w milczeniu. 

- Musimy porozmawiać - wyszeptał mi do ucha.

Odsunęłam się niepewnie i spojrzałam na niego wystraszona. To nie brzmiało optymistycznie.

- O czym?

- O tym, czy nie przesadziłem - odparł śmiertelnie poważnie. - W ciągu ostatnich trzech dni wyznałem ci miłość, powiedziałem ci o moich planach co do ciebie, próbowałem zaciągnąć cię do łóżka i namówiłem do tego, żebyś zrobiła sobie dobrze, myśląc o mnie. 

Westchnął i przeczesał dłonią swoje ciemne włosy.

- To bardzo dużo, nawet jak na mnie - powiedział, uśmiechając się nerwowo. - Próbuję sobie wyobrazić, jak ty się teraz z tym wszystkim czujesz. Myślisz, że zwariowałem, prawda? Albo że to jakiś żart? 

- Nie...

Spojrzał mi w oczy i zapytał:

- Potrzebujesz odpoczynku ode mnie, prawda? Nie zdziwię się, jeśli tak właśnie jest. Myślałem nad tym wszystkim dzisiaj rano. Pod jaką presją cię postawiłem. O tym, że nie pytałem cię właściwie o nic, tylko samolubnie zacząłem wywracać twoje życie do góry nogami.

- Żałujesz tego teraz? - zapytałam poważnie.

Pokręcił głową i odsunął się ode mnie. Usiadł na wysokim stopniu przy ścianie i spuścił głowę. Moje serce ścisnęło się boleśnie. To wszystko nie miało tak wyglądać. To miała być bajka. Ja, on i to urocze zamczysko.

- Mam wrażenie, że mi ulegasz - odezwał się smutnym głosem i spojrzał na mnie. - Że cię zmuszam. Wiem, że nie mogę wymagać od ciebie po trzech tygodniach znajomości żadnych deklaracji. Ale na dobrą sprawę nie wiem nic na temat tego, co czujesz w tej chwili. Czy nie czujesz się przytłoczona tym wszystkim. Czy nie czujesz się przyparta do muru.

Denerwowała mnie ta rozmowa coraz bardziej. Ale rozumiałam doskonale jego obawy. To prawda, że do tej pory nie dałam mu odczuć, co tak naprawdę dla mnie znaczy. Nie chodziło mu bynajmniej o wyznania miłości, ale o to, czy przyjmuję to wszystko, co on chciałby mi dać. I czy sama jestem w stanie kiedykolwiek poczuć do niego coś więcej. Nieumiejętność okazywania uczuć drugiej osobie była moją największą wadą. Nigdy nie zastanawiałam się za bardzo nad tym, jaki to może mieć wpływ na drugiego człowieka.

Mimo wszystko wzbierał we mnie gniew. O to, że Dagmara i Denis nie mają tak idiotycznych problemów jak my. O to, że tryskają szczęściem i miłością każdego dnia. My natomiast albo się na siebie gniewaliśmy albo komplikowaliśmy sobie życie. Kwestia charakterów? Staż? A może relacja pomiędzy nami była zwyczajnie inna od tej, która łączyła naszych przyjaciół?

Miałam dość roztrząsania tego, co ewidentnie było proste jak drut. Posłuchałam swojej przyjaciółki i postanowiłam od razu przejść do sedna.

- Powiem ci, co czuję - odparłam spokojnie. - Pod warunkiem, że zaraz potem stąd wyjdziemy.

Spojrzał na mnie niepewnie. Jego twarz przybrała znany mi obronny wygląd. Nie było już w nim ani cienia łagodności. Zaczynał reagować tak, jak zawsze, kiedy coś szło nie po jego myśli. Był zły i powoli przestawał się z tym kryć.

- W porządku. Jak chcesz - rzucił sucho i podniósł się ze stopnia. - Miejmy to za sobą.

- Nie takiej reakcji się spodziewałam, schodząc tu dzisiaj rano - odparłam cicho, ale stanowczo, unikając jego groźnego wzroku. - Tak, czasem czuję się przytłoczona. Tak, czasem myślę, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Ale nie jestem dzieckiem i nikt do niczego mnie nie zmusza. Jedyne, co sprawia mi przykrość, to ta huśtawka nastrojów. Nigdy nie wiem, czego się po tobie spodziewać.

Wzięłam głęboki oddech i poprawiłam włosy pod czapeczką. Wyciągnął do mnie rękę, ale cofnęłam się. Nie chciałam, żeby cokolwiek wpłynęło na moją pewność siebie. Teraz albo nigdy, Skrawek!

- Nie wiem już, czy te trzy tygodnie to dużo czy mało. Ale fakt jest taki, że nie jestem już tą samą osobą co wcześniej. Jeśli to wszystko okaże się kiedyś żartem, to będzie to najokrutniejszy żart na świecie. Bo zaczynam się w tobie zakochiwać. Ale jeśli tak ma wyglądać każdy następny dzień, to rzeczywiście potrzebuję od ciebie odpocząć.

Nie wiem, jaka była jego reakcja na to, co powiedziałam. Nie próbował mnie zatrzymywać, a ja pomaszerowałam odważnie na zbiórkę.

*

Dziewczyny były nie tyle zniecierpliwione, co zaskoczone tym, że nadal nie ruszyliśmy do lasu. Ewelina próbowała wyciągnąć ze mnie informacje na temat tego, dlaczego nasz szef tak się dzisiaj ociąga, ale nie odezwałam się słowem. Chciałam biec. Biec przed siebie i skupić się jedynie na swoim oddechu i tym, jak cudownie z rana pachnie nasz las. Nie myśleć o niczym. Nawet o facecie, który popsuł mi nastrój tego poranka.

Spuściłam wzrok natychmiast, kiedy Jacek wyszedł z budynku i stanął przed nami. Wiem tylko, że wszystkie nas policzył i nie bawił się już nawet w sprawdzanie obecności. Nie pamiętam, żebym słyszała jakąkolwiek komendę z jego ust. Zwyczajnie machnął ręką i ruszyliśmy przed siebie. 

Biegł z naszej prawej strony, wyjątkowo tego dnia mniej więcej w połowie całej grupy. Byłam prawie pewna, że skanuje mnie wzrokiem i szuka okazji do tego, bym na niego spojrzała. Ale byłam wytrwała i przestałam przejmować się tą dziwną grą z jego strony. Dziewczyny natomiast postanowiły skorzystać z okazji, że Jacek wmieszał się w tłum i był tego poranka wyjątkowo spokojny. Zaczęły prowokować go do dyskusji.

- Myślałam już, że nam dzisiaj darujesz, ale nie! - odezwała się Matusz. - Dlaczego mam spać do 09:00, skoro mogę chłodzić sobie tyłek w leśnej mgle.

- Korzystaj, korzystaj - krzyknął Denis, biegnący na przodzie. - Bo po południu ma być 30 stopni w cieniu.

Dziewczyny po mojej prawej jęknęły z dezaprobatą.

- Szefie, co z tym basenem? - zapytała Hania Frączek. - Kiedy będziemy mogły popływać?

- W środę - odparł spokojnie.

- Dopiero w środę? - jęknęła Pilczyńska. - Czemu nie dzisiaj?

- Bo woda jest za zimna.

- No nie bądź taki - naciskała. - Upał jest nie do zniesienia. Zimna woda dobrze nam zrobi.

- Pilczyńska, ty wiesz, co to jest szok termiczny? - zapytał szorstko.

- Ale przecież chłopcy się już kąpali.

- Woda jest świeżo nalana - burknął pod nosem. 

A potem przyspieszył kroku i dobiegł do Denisa. Chwilę o czymś ze sobą rozmawiali, a potem Jacek wrócił na miejsce i odezwał się swoim niskim głosem:

- Jeśli chcecie, mogę wam dzisiaj załatwić busa na plażę.

Dziewczyny wrzasnęły jak dzieciaki, którym ktoś wręczył włoskiego loda z automatu. Spojrzałam zaskoczona na bruneta, biegnącego po mojej prawej stronie. Zauważył to i przygwoździł mnie swoim przenikliwym spojrzeniem przez dobrych kilka sekund. Przez moment miałam nawet wrażenie, że uśmiecha się pod nosem. Ale moja frustracja nie dała się tak łatwo przegonić. Odwróciłam wzrok i udawałam niewzruszoną.

- Dam wam jeszcze znać na WhatsAppie. W każdy inny dzień możecie jeździć PKS-em. Oczywiście wcześniej mi się meldując!

- Rozumiem, że nocna impreza w klubie nie wchodzi w grę? - zapytała prowokacyjnie Ewelina.

- Matusz, nie przeginaj - syknął.

- A propos, szefie! - odezwała się Pilczyńska. - Czy jest opcja, żebyśmy zrobili sobie w weekend ognisko?

- Teoretycznie jest. Praktycznie zastanowię się - odparł szelmowsko.

- Macie jeszcze jakieś pomysły? - parsknęła Ewelina. - Bo nasz szef ma dzisiaj ewidentnie lepszy humor!

Dziewczyny zaczęły się śmiać i wymieniać między sobą znaczące spojrzenia. Aż wreszcie któraś z nich rzuciła w eter:

- Czy ten lepszy humor ma coś wspólnego z tym, że ty i Skrawek spóźniliście się na zbiórkę?

Zimny pot wystąpił mi na czoło. Spojrzałam na niego groźnie, ale on wydawał się wyjątkowo rozbawiony tym pytaniem. To mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.

- A ty co? Książkę piszesz, kochaniutka?! - oburzyła się Matusz. - Zajmij się swoim życiem.

Jacek spojrzał na Ewelinę pobłażliwie.

- Matusz, ty nie zastanawiałaś się nigdy nad tym, żeby zostać adwokatem? - rzucił prowokacyjnie i wszystkie, mimo napiętej sytuacji, zaczęłyśmy się śmiać.

- Ewelina nie potrafi kłamać! - parsknęła Dagmara. - Więc się nie nadaje. 

- Ale wie, co to babska solidarność - dodała Kaśka. - Co niektóre mogłyby się uczyć.

- Ale co ja takiego powiedziałam? - oburzyła się Gośka. - Powtarzam tylko to, czego się i tak wszyscy domyślają. Wystarczyłoby potwierdzić, że plotki są prawdą. 

- Jakie konkretnie plotki? - zapytał.

„Błagam, nie rób tego?" - krzyknęłam w myślach i spojrzałam na niego zdenerwowana.

- No takie, że ciebie i Skrawek coś łączy - odpowiedziała Pilczyńska.

- Ty nie masz swojego życia i innych zmartwień?! - prychnęła z dezaprobatą Ewelina.

- W porządku - odezwał się Jacek i spojrzał w moją stronę. - Zadaj jedno konkretne pytanie, a ci na nie odpowiem.

„Nieeeee! Tylko nie to!" - zmarszczyłam brwi i pokręciłam głową, kiedy prawie wszystkie twarze odwróciły się w naszą stronę.

- Dobra - ucieszyła się Gośka. - W takim razie powiedz mi, czy to prawda, że wczoraj wieczorem na balkonie obok pokoju Skrawek byliście razem i ją przytuliłeś?

Dziewczyny zrobiły wielkie oczy i zaczęły zerkać to na mnie to na Jacka. A on uśmiechnął się pod nosem i odparł spokojnie:

- Tak, to prawda.

Moje policzki zaczęły palić mnie od środka. Starałam się ignorować towarzystwo, ale nie mogłam uciec wzrokiem od wścibskich spojrzeń. Reakcja grupy była taka, jak się spodziewałam. Większość zaczęła szeptać między sobą, a Frączek, Oklejka i Pilczyńska wreszcie dostały to, czego chciały i triumfalnym uśmieszkiem spojrzały na mnie. 

- To znaczy, że jednak coś was łączy? - dopytywała natrętnie Gośka.

- To już drugie pytanie - rzucił niespodziewanie szorstko nasz szef. - Teraz zamknąć buzie i śmigać do wiaduktu!

Dziewczyny zamilkły na moment wyraźnie usatysfakcjonowane tym, czego się dowiedziały. Oczywiście na poziomie małych grupek nadal toczyły się gorące rozmowy, ale nikt z obecnych nie odważył się już głośno skomentować tego, co usłyszał. Zresztą co tu było do komentowania. Mój szef potwierdził właśnie, że jednak coś nas łączy. Teraz to, co powiedział rozniesie się po „Primaverze" jak wirus. Po południu będą wiedzieli już wszyscy. Nie wiedziałam już, czy bardziej jestem zła na Jacka, czy bardziej martwię się tym, jakie konsekwencje przyniesie informacja o tym, że on i ja jesteśmy blisko.

Jogging zaczął się później niż zwykle. I tak też się skończył. Dopiero koło wpół do dziewiątej wróciłyśmy na teren campu. Byłam pierwszą osobą, która opuściła dziedziniec i pobiegła po schodach na piętro. 

Wpadłam do pokoju, ściągnęłam z siebie mokre ubrania i poczłapałam pod prysznic. Chłodna woda przyniosła chwilowe ukojenie, ale już kilka minut później mój poziom kortyzolu znowu poszybował w kosmos. Bo, jak mogłam się wcześniej domyślać, Ewelina i Kaśka były żądne informacji, których nie miałam ochoty im udzielać.

- Błagam was. Nie teraz. Zresztą Dagmara może wam powiedzieć o wszystkim, co wie. Będzie prościej. I dla mnie, i dla was.

Mój telefon rozdzwonił się na cały pokój. To mój szef postanowił dobić mnie jeszcze przed śniadaniem. Wyłączyłam smartfona i zaczęłam ogarniać się na stołówkę. 

- Właściwie to czemu jesteś na niego zła? - spytała blondynka, smarując się kremem. - Przecież prędzej czy później i tak by to wyszło? Moim zdaniem teraz tym bardziej powinnaś przestać przejmować się tym, co ludzie powiedzą. Wszystko jest jasne. Nie musisz udawać i chować się po kątach.

Wzruszyłam ramionami i zaczęłam rozczesywać mokre włosy.

- Sorry, że mam czelność zapytać, ale - Ewelina nagle pojawiła się obok nas - czy ty i Makos już tenteges?

- Manti, daj mi żyć! - burknęłam, ale mina Eweliny była tak zabawna, że nagle nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.

- Jeszcze nie - odezwała się Daga, a ja trzasnęłam ją w ramię.

- No ale powiedz coś no! Przecież wiesz, że nie zrobiłabym z tego użytku.

Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się pod nosem. Opowiadanie o tym, co wydarzyło się w ciągu kilku dni było bardziej stresujące niż myślałam.

- Sprawa wygląda tak, że - dukałam, rozważnie dobierając słowa - całowaliśmy się.

- Iiiiiiii? - Ewelina złapała mnie za rękę i wiedziałam, że nie da mi spokoju.

- No w zasadzie tylko tyle.

- Więcej szczegółów poproszę! - dodała Kaśka, wyskakując zza ramienia Matusz.

Westchnęłam głośno i rzuciłam szczotkę na toaletkę. Usiadłam przy stoliku i postanowiłam podzielić się z dziewczynami kilkoma informacjami na temat tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni pomiędzy mną a Jackiem. Oczywiście pominęłam niewygodne dla siebie szczegóły, takie jak nasza nocna rozmowa na WhatsAppie i to, co robiliśmy po jej zakończeniu. Powiedziałam im jednak o tym, jak się sprawy mają i jakie plany ma mój szef, jeśli chodzi o naszą wspólną przyszłość.

Ewelina oparła się o szafę i pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Ale jaja!

- Teraz widzicie, przez co przechodzę. To nie jest dla mnie łatwe. On od samego początku zachowywał się wobec mnie dziwnie. Był bardzo niemiły. Momentami miałam wrażenie, że nawet złośliwy. Szczerze mówiąc, już w pierwszym tygodniu mojego pobytu tutaj chciałam się spakować i wracać do Wrocławia. A teraz...

- Wiecie, co jest zabawne w tym wszystkim? To Denis był pierwszą osobą, która wiedziała, co się dzieje z naszym szefem. - Uśmiechnęła się blondynka. - Podejrzewał od samego początku. Kiedyś mi powiedział, że po waszej pierwszej rozmowie w gabinecie Jacek powiedział mu, że nie może przestać o tobie myśleć.

- Oooooooch, jakie to jest kuźwa romantyczne! - westchnęła Ewelina. - Nawet Jane Austen by to polubiła!

Podniosłam się z krzesła i ruszyłam do łazienki.

- Mimo wszystko znalazłam się w dość niekomfortowej sytuacji po tym, co zrobił rano - powiedziałam stanowczo. - On ma to gdzieś. A ja będę teraz musiała znosić te wszystkie wredne dwuznaczne spojrzenia.

- Źle do tego podchodzisz, Monia. - Ewelina oparła się o framugę drzwi. - Powinnaś nosić wysoko głowę i śmiać się z tego, że inne nie mają u niego najmniejszych szans. Wyobrażasz sobie, jak się teraz zagotuje ta czarna z gimnastycznej, co to chciała mu pierwsze do łóżka wskakiwać?

- Jaka czarna? - zapytałam zaskoczona.

- Nieważne. - Machnęła ręką. - To już nie ma najmniejszego znaczenia. Olej to i ciesz się wakacjami, póki jeszcze możesz. Bo przy takim tempie, jakie ma nasz szef, jeszcze przed końcem wakacji ci się oświadczy i zrobi ci kinder niespodziankę!

Wszystkie cztery wybuchnęłyśmy śmiechem. Ale moja wesołość minęła błyskawicznie, kiedy wyobraziłam sobie, jak Jacek przede mną klęka i mi się oświadcza.

*

Obrałam sobie za punkt honoru, by wkroczyć na stołówkę pewnym krokiem. I właściwie na początku wszystko szło, jak po maśle. Nasza jadłodajnia była prawie pusta, na kanapie dla VIPów siedziała tylko nasza blond-parka, a pozostała grupa spożywających śniadanie wyglądała tak, jakby nie dotarł do nich jeszcze news dnia. Dopiero kiedy na stołówkę wkroczyła Pilczyńska i jej przyjaciółki, zrobiło się nieprzyjemnie.

- I po co było się tak z tym kryć, co? - zapytała, mijając nasz stolik. - Nie wiem, jak to zrobiłaś, Skrawek, ale jestem pełna podziwu!

- Możesz stąd wypierdalać? Zabierasz mi powietrze! - odezwała się brutalnie Ewelina, a Kaśka prawie zakrztusiła się ze śmiechu.

- Ale ja w pokojowych zamiarach przecież - nachyliła się nad naszym stolikiem i dodała ze sztucznym uśmiechem. - To na jakim etapie jesteście? Tylko przytulaski, czy już cię przeleciał?

Ewelina wstała z krzesła, a Gośka odskoczyła na bezpieczną odległość. Wszyscy jedzący spojrzeli w naszym kierunku. 

- Masz, co chciałaś! A teraz wypierdalaj! - rzuciła moja czerwonowłosa przyjaciółka. - Jeszcze raz ją zaczepisz, to słowo daję, nawet szef ci nie pomoże.

- Daj spokój, Ewelina - próbowałam ją uspokoić. - Niech sobie gada.

- A może ty zwyczajnie zazdrosna jesteś? - dodała Ewelina. - Może o to w tym wszystkim chodzi, co?

Gośka spoważniała i wyprostowała się. Dobry humor całkowicie ją opuścił.

- Tu się puknij - odparła bez emocji. - Zwyczajnie jestem ciekawa, co taka cnotka niewydymka jak Skrawek może mieć do zaoferowania takiemu facetowi jak Makos.

Ewelina nie wytrzymała i złapała Gośkę za ramię. Pociągnęła ją w stronę stolika, przy którym zwykle jadały dziewczyny. Podniosłam się na krześle i ruszyłam za nią. Za nic w świecie nie chciałam, aby doszło do jakiejś szarpaniny z mojego powodu. Kątem oka zauważyłam, że na podobny pomysł wpadł też Denis.

- Hej, kobitki! Co z wami? - krzyknął z uśmiechem.

- Matusz, nie bądź taka agresywna! - nie dawała za wygraną Gośka. - Bo Tomciu się wystraszy i spierdoli.

- Od Tomka też się odpieprz, gnido jedna! - krzyknęła Ewelina i już miała kolejny raz popchnąć Gośkę, kiedy Denis odciągnął ją od niej i rozdzielił obydwie.

- Ej, co jest?! Co to za przepychanki?! - niski donośny głos dobiegł zza naszych pleców i przyprawił mnie o szybsze bicie serca.

Jacek zbliżył się do stolika Gośki, ale ta podniosła tylko ręce w geście obronnym i, jakby nigdy nic, usiadła na swoim miejscu. Spojrzał najpierw na mnie, potem na Ewelinę. Na końcu zapytał Denisa:

- Co mnie ominęło?

Denis uśmiechnął się pod nosem i chciał coś powiedzieć, ale byłam szybsza.

- Nic się nie stało. Nie ma o czym mówić!

I już chciałam odwrócić się na pięcie i uciec do stolika razem z Eweliną, kiedy poczułam, jak duża, ciepła dłoń łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę kąta dla VIPów. Przerażona spojrzałam najpierw na jedzących, potem na Jacka i skapitulowałam. Nie było sensu protestować. Wszyscy nas widzieli. Idiotyzmem byłoby udawać, że i tym razem nic się nie stało. 

Opadłam na miękką tapicerkę i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam wybuchnąć głośnym śmiechem i płakać jednocześnie. Jacek natomiast zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Usiadł obok mnie i nachylił się blisko, przyprawiając mnie o łaskotanie w podbrzuszu. Miał dziś na sobie idealnie białą, pachnącą, lnianą koszulę oraz zegarek marki Aviator, który idealnie pasował do jego opalonego, owłosionego przedramienia. Poczułam intensywny zapach jego perfum i instynktownie wzdrygnęłam się na siedzeniu, wracając do przytomności.

- Naleśniki czy sałatka? - zapytał niskim głosem, zbliżając twarz do mojego policzka.

- Naleśniki - odparłam, poddając się. - Poczekaj. Przecież sama mogę sobie...

- Siedź - mruknął z uśmieszkiem. - Przyniosę ci. Kawa z mlekiem bez cukru, tak?

- Ttttak. Skąd...?

Nie czekał na to, aż wróci mi trzeźwość umysłu, tylko wstał i ruszył w kierunku lady.

- Jak to skąd? - parsknął Denis, uwalniając się na moment z objęć Dagmary. - To, jaką kawę pijesz, wiedział już tydzień temu!

Blondynka trzasnęła go w ramię. Przypuszczałam, że mają przede mną jeszcze wiele tajemnic, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Z niepokojem rozejrzałam się po sali. Paczka Gośki Pilczyńskiej zabrała ze sobą jedzenie i zniknęła gdzieś na tarasie. Chłopcy, jedzący dwa stoliki dalej, również byli zajęci sobą i towarzystwem dwóch dziewczyn, które siedziały razem z nimi. Tylko „znajomy nieznajomy" blondyn, jak to miał w zwyczaju, rozsiadł się samotnie pod oknem i co jakiś czas zerkał w naszą stronę. Kolejny raz miałam wrażenie, że się do mnie uśmiechnął. „Kurczę, mam nieodparte wrażenie, że gdzieś już go spotkałam" - odwróciłam wzrok, kiedy zbyt długo mi się przyglądał. - „Tylko mi się wydaje. Pewnie dlatego, że przypomina mi kogoś znajomego". 

Przesiadka ze zwykłego stolika na kanapę dla personelu na razie była dla mnie czymś nienaturalnym. Czułam się jak kot, któremu naklejono kawałek taśmy klejącej na puszysty grzbiet. Ale stało się. To było odtąd również moje miejsce. Miałam już nigdy nie jadać z resztą rezydentów. Zamiast dumy czułam jednak smutek. Może dlatego, że miałam poczucie zupełnego niepanowania nad tym, co się wokół mnie dzieje.

- Nie cieszysz się, że w końcu zobaczysz Bałtyk? - Dagmara ściągnęła moją uwagę.

- Tylko się tak tym Bałtykiem nie podniecajcie, kobitki moje - wtrącił Denis - bo raz że woda zimna, a dwa - to nie Seszele! Muszę was ostrzec. Turystów w Morskiej jest jak mrówek. Plaża jest raczej zatłoczona, a świeżą rybkę możecie zjeść tylko w dwóch konkretnych miejscach przy porcie.

- Mimo wszystko bardzo się cieszę - odparłam szczerze. - Marzyłam o tym od dawna.

- To będzie piękny dzień! - Dagmara klasnęła w dłonie i cmoknęła Denisa w policzek. 

Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam bębnić palcami po stoliku. Na stołówce przybyło głodnych. Pojawił się Tomek, z którym od dawna kręciła Ewelina, jego koledzy Olek, Grzesiek i Kacper, a także Patryk Hupka, który ewidentnie nie był w najlepszym nastroju. Towarzystwo machnęło w naszą stronę i właściwie od razu zajęło się swoimi sprawami.

- Ty mały zdrajco! - Ewelina podeszła do naszego stolika i spojrzała na mnie z wyrzutem. - To co, teraz już gardzisz naszym towarzystwem i nie będziesz jadać z pospólstwem?

- Przykro mi, ona jest nasza! - uśmiechnął się Denis.

- Możesz usiąść stolik obok i się przyglądać! - Dagmara zaczęła chichotać.

- No świetnie! - odparła z szyderczym uśmiechem Ewelina. - Przyjaciółki od serca, kuźwa mać! Jeszcze niedawno siedziałyśmy razem jak zgrana paczka. A teraz? Żądam zwrotu moich przyjaciółek w trybie natychmiastowym!

Parsknęłyśmy śmiechem, a Dagmara popukała się w czoło.

- Co z tym wyjazdem nad morze? - przypomniała Ewelina. - O której jedziemy?

- Za pięć trzecia macie być na dziedzińcu - odparł wesoło Denis.

- Super! - Matusz spojrzała na nas. - To jak? Siadamy z tyłu w czwórkę, czy i tym razem mnie zostawicie dla swoich mężów?

Denis uśmiechnął się zakłopotany.

- Sorry, ale dziewczyny jadą z nami Fordem - odpowiedział. - Spotkamy się na miejscu w miasteczku.

- No nieeeee! - jęknęła Ewelina.

- Ale za to Denis i ja wrócimy z wami busem, więc się nie denerwuj - wypaliła Dagmara i spojrzała na mnie zalotnie.

- Nie rozumiem - zmarszczyłam brwi.

- Pojedziemy do Morskiej Jacka autem - wyjaśnił blondyn - ale tam się rozdzielamy. Ja z dziewczynami zostaję na głównej plaży w miasteczku, a wy z Jackiem jedziecie gdzieś indziej. 

Wszyscy w trójkę spojrzeli na mnie z dwuznacznymi uśmieszkami. Wcale mi się to nie podobało. Już nawet nie dlatego, że ewidentnie mój szef zamierzał porwać mnie w miejsce, którego nie znałam, ale dlatego, że znowu nie zapytał mnie o zdanie.

- A ty co, Matusz? Miejsca nie możesz sobie znaleźć? - odezwał się nagle Jacek, wracając z naszym śniadaniem do stolika.

- Zabrałeś mi przyjaciółkę, więc teraz będę cię prześladować! - parsknęła szyderczo. - A tak serio to chciałam cię zapytać, czy da się coś zrobić z tą jędzą, Pilczyńską.

- Ewelina, daj spokój - wtrąciłam się.

- Porozmawiam z nią - odparł poważnym tonem mój szef i upił łyk kawy ze swojego kubka.

- Nie, proszę - skrzywiłam się. - To tylko pogorszy całą sytuację.

- Załatwię to - mruknął niskim głosem, rzucając mi groźne spojrzenie i jakby nigdy nic wrócił do swojego śniadania.

Ewelina uśmiechnęła się złowieszczo i podziękowała Jackowi, odchodząc do swojego stolika. A ja zdałam sobie sprawę, że tracę ochotę na te cudownie pulchne naleśniki, które spoglądały na mnie z wielkiego talerza. Czułam się jak dziecko, które ktoś posadził w kącie i nakazał bawić się tylko wybranymi zabawkami. Kiedy, do licha, zgodziłam się na to, by mój szef decydował o całym harmonogramie mojego dnia? Tak, to prawda, że bardzo chciałam zobaczyć Bałtyk. Ale czułam się jak część skrupulatnie zaplanowanego projektu. Bez mojej zgody zdecydował się powiedzieć publicznie o tym, że coś nas łączy, zaplanował nam wycieczkę, o której dowiedziałam się kilka godzin przed i to od Denisa, a na koniec uznał, że porozmawia na mój temat z osobą, która od początku robiła mi w tym miejscu problemy i roznosiła plotki jak radiostacja. „I ja mam się niczym nie przejmować, blondynko?!" - zaklęłam w myślach, przypominając sobie niedawną rozmowę ze swoją przyjaciółką. - „To nie jest normalne. To nie powinno tak wyglądać!".

Zajęłam się jedzeniem, nie zwracając uwagi na rozmowę toczącą się obok. Ale mój szef potrafił rozgryźć mnie błyskawicznie.

- Przepraszam cię za to, co zrobiłem na zajęciach. - Jego dłoń delikatnie dotknęła moich pleców. - Ale rozumiesz chyba, że dalsze ściemnianie nie ma sensu?

- Rozumiem - odparłam bez emocji. - Ale to nie zmienia faktu, że mam teraz przechlapane.

Nachylił się do mojego ucha, a ja poczułam, że trzęsą mi się ręce. 

- Powiedziałem, że to załatwię i tak będzie - powiedział cicho. - Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek sprawiał ci przykrość. Z mojego lub innego powodu. Możesz być pewna, że to jej ostatni wybryk.

- Nie rób tego, proszę - szepnęłam, ale on dotknął wargami mojego ucha i w jednej chwili zapomniałam o tym, jak bardzo jestem na niego zła.

- Zabiorę cię dzisiaj w fajne miejsce - szepnął, a mi zrobiło się przyjemnie gorąco. - Już nie mogę się doczekać, aż je zobaczysz. Mam nadzieję, że ci się spodoba.

Uległam urokowi mężczyzny, który obejmował mnie swoim silnym ramieniem. Byłam zbyt podekscytowana, by się na niego gniewać. Po pierwsze miałam wreszcie zobaczyć morze. Po drugie miałam spędzić ten dzień z daleka od wścibskich oczu mieszkańców „Primavery". I po trzecie mieliśmy spędzić ten dzień tylko we dwoje. 

Dziewczyny, tak jak ja, były niezmiernie podekscytowane wypadem nad Bałtyk. I chociaż miałyśmy jeszcze cztery godziny do wyjazdu, już po śniadaniu zaczęłyśmy się pakować. Wyciągnęłam z torby podróżnej nieużywane dotąd granatowe bikini i dotarło do mnie coś, nad czym się wcześniej nie zastanawiałam. Podróż z moim szefem nie martwiła mnie tak, jak to, że po raz pierwszy będę się musiała przy nim rozebrać! Nie miałam co prawda specjalnie wielkich kompleksów, jeśli chodzi o moje ciało, ale sama świadomość tego, że mój szef zobaczy mnie półnagą, zaczęła mnie stresować. Nawet jeśli moje ciało było już całkiem fajnie opalone, po okresie wyglądałam znowu szczupło, a nowe bikini całkiem nieźle podkreślało moją sylwetkę.

Postanowiłam, że trochę pomogę matce naturze. Wydepilowałam się od szyi w dół, nasmarowałam błyszczącym olejkiem Nuxe, który Dagmara dostała kiedyś w prezencie i wskoczyłam w letnią jasnoniebieską sukienkę przed kolano. Jej falbankowe ramiączka były wiązane, a marszczony materiał sprawiał, że zdawała się być lekka i bardzo kobieca. Rozpuściłam włosy, wetknęłam w nie okulary przeciwsłoneczne i założyłam na ramię małą sportową torbę Adidasa. 

Po czternastej postanowiłyśmy skoczyć na stołówkę na szybki obiad. Dagmara nie czekała na Denisa i usiadła z nami przy jednym stoliku. Miałyśmy w tej chwili tak dobre humory, że prawie zapomniałam o dręczących mnie zmartwieniach. Nawet obiad tego dnia wydawał się być wyjątkowy - rozkosznie chrupiące placki ziemniaczane, polane gęstym pikantnym sosem gulaszowym.

- Jak to wsunę, to będę wyglądać jak w trzecim miesiącu ciąży! - zaśmiała się Dagmara.

- Mam to gdzieś - odparłam, pałaszując jedzenie. - To jest tak dobre, że mogłabym to jeść codziennie.

Po szybkim, ale obfitym posiłku zabrałyśmy nasze plażowe bagaże i spotkałyśmy się na parterze z Denisem. Ten nakazał nam czekać na Jacka. Ale nie nudziłyśmy się ani przez moment, bo pod „Primaverę" zajechał niespodziewanie wielki srebrny SUV. Denis uśmiechnął się i zostawił nas na moment na parterze, a sam pognał na dziedziniec. Po kilku minutach zobaczyłyśmy, jak ściska niewysoką, obciętą na boba blodynkę i prowadzi za rękę małą dziewczynkę z burzą złocistych loków. Cała trójka weszła do budynku i od razu skierowała się w naszą stronę.

Kobieta była uśmiechnięta. Miała na sobie jasną sukienkę do kostek i sandałki na koturnach. Ale to mała dziewczynka, idąca z Denisem, skradła show. Podbiegła do nas, uśmiechnęła się szeroko i powiedziała swoim słodkim głosikiem:

- Ceść! Jestem Jula!

Dagmara schyliła się do brzdąca i podała mu dłoń.

- Cześć Jula. Ja jestem Dagmara, a to jest Monika.

Dziewczynka o anielskiej urodzie podała mi rączkę, zawstydziła się jednak szybko i podreptała z powrotem do swojej mamy.

- To jest Dagmara, moja dziewczyna. - Denis uśmiechnął się i przedstawił nas nieznajomej. - A to jest Monika.

- Miło mi was poznać, dziewczyny. Jestem Marta. - Kobieta przywitała się z nami serdecznie i spojrzała na mnie z zawadiackim uśmieszkiem. - Monika od Jacka, zgadza się?

Uśmiechnęłam się zawstydzona i na szczęście nie musiałam już niczego tłumaczyć, bo ze swojego mieszkania wyszedł nasz szef i zrobiło się małe zamieszanie.

Dziewczynka rzuciła się biegiem w jego stronę.

- Wujek Jacek! - krzyknęła, wyciągając małe rączki.

- Cześć robalu! - Jacek uśmiechnął się do dziecka i porwał je na ręce.

To był najsłodszy i najbardziej nieoczekiwany widok na świecie. Wielki, postawny mężczyzna, którego od początku uważałam za nieczułego gbura, teraz niósł na piersi małego szkraba i łaskotał go tak, że dziewczynka zanosiła się śmiechem. Uśmiechnęłam się mimowolnie, obserwując tę rozczulającą scenę. Mój szef podszedł do nas i spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem.

- Już się poznałyście? - zapytał i uścisnął Martę na powitanie.

- Tak, Makos - odparła mama Julki. - Poznałam twoją dziewczynę i wcale się nie dziwię, że tak ci odwaliło!

Wybuchnęliśmy śmiechem. Dziewczynka z blond lokami również zaczęła się śmiać.

- Nie jestem jego dziewczyną - powiedziałam z uśmieszkiem pod nosem.

- Jak to?! - Marta skrzywiła się i spojrzała na Jacka. 

Ten zaś nie odezwał się słowem, tylko badawczo mi się przyglądał.

- Nigdy mnie o to nie zapytał - wyjaśniłam. - Więc formalnie parą nie jesteśmy.

Mój szef pokręcił bezsilnie głową i cmoknął z dezaprobatą.

- Niedobrze - powiedział poważnym głosem. - Tak nie może być.

- Moze, wujek, moze! - odezwała się dziewczynka, a Jacek znowu ją połaskotał.

- Ile ty już ważysz, co? - zapytał szkraba. - Coraz cięższa jesteś. Niedługo nie będę miał siły, żeby cię podnieść.

- Musem duzo jeść, bo wtedy bedem zdrowa i silna jak ty i wujek Denis!

Znowu zaczęliśmy się śmiać. Julka była dzieckiem, przy którym zapominało się o wszystkich kłopotach.

- Tak, tak - odezwała się Marta. - I dlatego nie zjadłam dzisiaj śniadania, tylko paczkę gum zakitraną z szuflady!

- Hahaha! Ma coś po mamie! - parsknął Denis. - Ksywka ze studiów nie wzięła się znikąd!

Marta przyłożyła palec do ust i odezwała się tym razem poważniej:

- Makos, ja muszę zaraz wracać. Tomek ma dzisiaj wolne i chcemy skoczyć jeszcze na jakieś zakupy. Masz ten papier dla mnie?

- Tak. Chodź do biura - odpowiedział mój szef i postawił Julkę z powrotem na podłodze. - Poczekasz tu na mamę? Czy idziesz z nami?

Dziewczynka niepewnie rozejrzała się po parterze i złapała Denisa za rękę.

- Idźcie - powiedział Denis. - My ją tu chwilę zabawimy.

Julka zaczęła coś namiętnie opowiadać wujkowi Denisowi, a my z Dagmarą spojrzałyśmy na siebie i uśmiechnęłyśmy się szeroko. Mogłam się założyć, że w tej chwili pomyślałyśmy dokładnie o tym samym. Widok Jacka i Denisa z małym dzieckiem uświadomił nam, że ci dwaj mężczyźni byli obecnie w wieku, w którym ich instynkty tacierzyńskie były nad wyraz rozwinięte. Nigdy nie miałam potrzeby, by wyobrażać sobie Jacka w roli ojca. Ba, nie zdążyłam wyobrazić go sobie w roli mojego chłopaka, o mężu nie wspominając. Ale to, co zobaczyłam tego popołudnia, dało mi wiele do myślenia. Po pierwsze coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jest on człowiekiem niezwykle odpowiedzialnym. Po drugie byłam pewna, że posiada jakąś wewnętrzną łagodniejszą warstwę, niedostępną dla obcych. I po trzecie mój instynkt macierzyński był dotąd uśpiony. Jednak kiedy pomyślałam sobie o tym, że mogłabym kiedyś zostać mamą pociesznego brzdąca, w roli ojca nie mogłam wyobrazić sobie nikogo innego niż dorosłego, odpowiedzialnego i świadomego mężczyzny. A tylko jeden mężczyzna na świecie odpowiadał obecnie takim wymaganiom.

Marta Dawiszyńska spieszyła się do czekającego na nią męża. Dlatego też, zaraz po tym, jak załatwiła wszystkie formalności z Jackiem, wsadziła Julkę do fotelika w swoim samochodzie i, machając nam wesoło na pożegnanie, odjechała z dziedzińca „Primavery".

*

Bus stojący przed budynkiem głównym powoli zapełniał się dziewczynami wyszykowanymi na plażowanie. Nasza czwórka natomiast obserwowała wsiadających. Nasz szef musiał jeszcze oczywiście sprawdzić i zanotować, kto konkretnie wybiera się do Morskiej, ustalić z kierowcą, kiedy ma wrócić po dziewczyny i załadować do Forda wszystkie nasze bagaże. Około 15:30 zostaliśmy sami, a bus wyjechał z terenu campu w kierunku miasteczka.

Denis i Dagmara zachwowywali się tak, jakby wszystkie szczegóły naszej podróży zostały już wcześniej ustalone. Od razu wpakowali się na tylne siedzenie samochodu i zajęli się sobą. Nie miałam więc innego wyjścia, jak usiąść obok Jacka z przodu i zapomnieć na chwilę o tym, że jeszcze niedawno nie chciałam nawet rozmawiać z nim przez telefon.

Zapięłam pas i oparłam się wygodnie na siedzeniu, podziwiając widoki przez boczną szybę. Jacek zapalił silnik i ruszyliśmy w stronę dojazdówki. Powinien był co prawda skupiać się tylko i wyłącznie na drodze, ale ruch był niewielki. Dlatego bardzo często czułam na sobie jego spojrzenie. Ja z kolei korzystałam z nielicznych momentów, kiedy zajęty był jakimś bardziej wymagającym manewrem i obserwowałam go dyskretnie. Miałam wrażenie, że patrzę na niego w trochę inny sposób niż zwykle. Pociągał mnie fizycznie i coraz bardziej fascynowało mnie jego wnętrze. Chciałam poznać go bliżej. Dotrzeć tam, gdzie nie dotarła przede mną żadna kobieta.

- Jak wam się podoba wasza nowa trenerka? - zapytał nagle Denis. - Fajna, nie?

- Bardzo fajna - odparła Dagmara. - Ale jej córka jest jeszcze fajniejsza.

Uśmiechnęłam się do siebie.

- Znacie się ze studiów? - zapytałam z ciekawością.

- Tak - odparł mój szef poważnym głosem. - Poznaliśmy się na gdańskim AWFie. Marta była ze mną na roku. Potem poznała Denisa.

- Taaaa! - Denis przerwał Jackowi i zaczął opowiadać. - Marta to jest taki kumpel, któremu dwa razy nie trzeba niczego powtarzać. Mega sympatyczna babka, zawsze ciężko pracowała, żeby coś mieć. I jeśli któryś z nas potrzebował pomocy, nigdy nie odmawiała. Swojego męża Tomka poznała zdaje się na jakiejś naszej wspólnej imprezie.

- W klubie - dodał z uśmieszkiem Jacek. - Miesiąc później byli już zaręczeni.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia i pokręciłam z niedowierzania głową.

- Miesiąc?! Serio?! - zapytała Dagmara, robiąc podobną minę.

- No. - Denis błysnął śnieżnobiałymi zębami. - To była miłość od pierwszego wejrzenia. Od samego początku wiedzieli, że chcą być razem. W tym roku to już chyba z 14 lat, jak są małżeństwem. 

- Jak widać niektóre bajki kończą się happy endem - westchnęła blondynka i oboje z Denisem zatopili się w jakichś dyskretniejszych rozmowach. Przez krótki moment spojrzeliśmy z Jackiem na siebie, ale na horyzoncie pojawiły się już pierwsze zabudowania Morskiej i aż do końca podróży milczeliśmy, obserwując zbliżające się turystyczne miasteczko nad morzem.

Ciemnogranatowa wstęga Bałtyku objawiła się zaraz po tym, jak wjechaliśmy na solidne wzniesienie, oddzielające leśny nadmorski pas od wybrzeża. Nagle moim oczom ukazał się tak idylliczny obrazek, że na sam jego widok otworzyłam usta i podniosłam się z fotela pasażera. Plątanina urokliwych małych uliczek z mnóstwem kafejek, cukierni i restauracji ciągnęła się w dół do samego deptaka. Miasteczko wydawało się jednak tylko malutkim niewinnym skupiskiem ludzkim na tle błękitnego morskiego potwora. Z dala widać było niewielkie białe stateczki, bujające się na falach. I dziesiątki białych mew, krążących nad plażą.

Jacek zaparkował samochód w centrum Morskiej i w czwórkę ruszyliśmy w stronę plaży jedną z wąskich uliczek. Dagmara i Denis wyprzedzili nas od razu. Złapali się za ręce i beztrosko pomaszerowali przed siebie. Ja natomiast nie nadążałam zachwycać się uroczymi restauracyjkami, wciśniętymi w piękne kamienice, którymi upstrzona była cała ulica.

- Morska ma dwie bardzo dobre włoskie restauracje - odezwał się nagle mój szef. - Obie prowadzone przez Włochów. Chciałbym cię tam kiedyś zabrać. Jedzenie jest naprawdę dobre. Lubisz włoską kuchnię?

- Uwielbiam. - Uśmiechnęłam się.

- Co konkretnie?

- Makarony. Z wszelkimi dodatkami. A ty?

- To samo - powiedział, uśmiechając się pod nosem. - W „Ristretto" można zjeść bardzo dobre tagliatelle z białymi truflami. Jeśli jeszcze nie jadłaś, musisz tego spróbować. Poza tym mają dobre wino i szampana. Musimy się tam wybrać razem.

- Brzmi trochę drogo - parsknęłam śmiechem.

- Nie powiedziałem, że to tania restauracja - spojrzał na mnie i musnął moją rękę. - Ale właśnie dlatego chciałbym cię tam zabrać.

Miasteczko było małym, ale nowoczesnym nadmorskim kurortem. Mimo tego, że zamieszkiwało je jedynie około piętnastu tysięcy stałych mieszkańców, rozwijało się dynamicznie, głównie dzięki wpływom z turystyki. 

- Jak oni tu żyją poza sezonem? - spytałam zdziwiona, przechodząc obok centrum handlowego, gdzie mieścił się m.in. elegancki butik Kazara.

- Może ciężko ci będzie w to wierzyć, ale turyści są tu praktycznie cały rok - powiedział Jacek. - To miejsce jest piękne zarówno latem, jak i zimą. Nie słyszałem, żeby ktoś narzekał na brak klientów. Jest ich co prawda mniej w sezonie zimowym, ale wpływy z sezonu letniego pozwalają przetrwać zimę. A od wczesnej wiosny do późnej jesieni znowu jest tu tłoczno. - Delikatnie chwycił mnie za ramię i dodał - Widzisz tego faceta tam po drugiej stronie? - Wskazał na mężczyznę, sprzedającego kolorowe pączki, który siedział teraz za prowizoryczną ladą, obłożony z każdej strony słodkimi wypiekami. - Koleś ma swoją piekarnię dwie ulice stąd. W sezonie letnim jego córka prowadzi interes, a on przychodzi tutaj lub rozkłada te swoje pączki na promenadzie. Tak jest w większości przypadków.

- Ale te wszystkie butiki...

- Chodzi ci o to, kto w środku zimy kupuje buty za tysiąc złotych? - Uśmiechnął się.

- W środku zimy, w środku lata. To nie Warszawa.

- To trochę jest taka mała Warszawa. - Objął mnie ramieniem, korzystając z tego, że mieliśmy jeszcze kawałek do głównej plaży. - Znudzeni stolicą burżuje spędzają tu często weekendy i urlopy. Bardzo dużo jest tu obcokrajowców. Głównie takich, którzy mają tu swoje nieruchomości i biznesy. Ci z kolei, tak jak włoscy restauratorzy, ściągają tu swoje rodziny i przyjaciół. To dziura, ale bardzo atrakcyjna dla inwestorów. A gdzie są inwestycje, pojawiają się ludzie przy kasie. I tak się ten biznes kręci już ładnych trzydzieści lat. Zresztą komu ja to tłumaczę. Podobno jesteś specem od finansów. Na pewno wiesz, jak to wszystko działa.

Spojrzał na mnie czule, a ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do podziwiania wspaniałości, które pojawiały się przed nami.

Ciasne uliczki ustąpiły miejsca szerokiemu deptakowi, ciągnącemu się od zachodu po wschód miasteczka. Był to spory, wybrukowany obszar, na którym ustawiono rzędy przeróżnych straganów. Prażone pączki, orzechy, naleśniki w kilkunastu wariacjach, waty cukrowe, żelki, cukierki, biżuteria, ubrania, zabawki, a przede wszystkim spora ilość stanowisk z rzemiosłem - amatorskie malarstwo, wyrób personalizowanych desek śniadaniowych z drewna, rysunki karykatur, grawerowanie srebra i złota oraz całkiem spore stanowisko do malowania twarzy maluchom. Na prawym końcu deptaku znajdowała się mała latarnia morska. Natomiast jego lewy koniec znaczyła kawiarnia z ogródkiem wychodzącym na plażę. Dalej zaczynały się hotele i przeróżne kwaterunki dla przyjezdnych.

Mój szef pociągnął mnie w prawo, w kierunku latarni morskiej. A kiedy doszliśmy do końca deptaka, moje stopy nagle zanurzyły się w gorącym piasku. Teraz już nic nie zasłaniało mi widoku na Bałtyk. 

Ogrom błękitu aż po horyzont. Jakby nie kończył się i nie zaczynał. Przeogromna tafla, wzburzana gdzieniegdzie pojedynczymi falami. Poczułam zapach tego miejsca. Tłusta, ciężka woń smażonych potraw ustąpiła miejsca woni mokrego piasku i świeżych ryb. Moje włosy targał wiatr, ale na skórze czułam ostre promienie popołudniowego słońca. Uśmiechnęłam się do siebie i westchnęłam.

- I jak? - zapytał, dotykając ukradkiem mojej dłoni. - Ja wiem, że to nie Kanary...

- Jest cudownie. - Objęłam się ramionami i zastygłam na moment.

- Zaraz wracam - powiedział w pośpiechu i na chwilę dołączył do Denisa, Dagmary i reszty dziewczyn, które już zaczęły rozkładać się na gorącym piasku.

A ja napawałam się spokojem, jaki poczułam od razu, kiedy zobaczyłam ten cudowny hipnotyzujący widok. Wiatr tarmosił moją sukienkę, wygłodniałe mewy tuptały niebezpiecznie blisko moich stóp, ale nic w tej chwili nie było w stanie zepsuć mi humoru. To miejsce, mimo że było tak zatłoczone i intensywne, miało w sobie jakąś przedziwną magię. Zdolność ładowania mojego wewnętrznego akumulatora. Wszystkie troski, wszystkie moje zmartwienia były niczym wobec wielkości zjawiska, dumnie pyszącego się przede mną.

Jacek wrócił do mnie po chwili i, nic sobie nie robiąc z obecności całej naszej grupy, złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem w kierunku, skąd przybyliśmy.

- Dokąd idziemy? - zapytałam zmieszana.

- Zobaczysz - uśmiechnął się szelmowsko i pomaszerowaliśmy w kierunku parkingu, na którym zostawiliśmy samochód.

Usiadłam na siedzeniu pasażera i zakłopotana poprawiłam sukienkę, która na moment odsłoniła górną część moich ud. Zerknął w moją stronę i zaczął wyjeżdżać z wąskiego parkingu.

- Przez całą drogę nie mogłem się skoncentrować - powiedział uwodzicielskim ściszonym głosem i wskazał na moje ściśnięte kolana.

- Przykro mi, szefie - odparłam z przekąsem. - W jeansach dostałabym udaru cieplnego.

- Rozumiem - dodał poważnie. - Tylko nie chodź w ten sposób, kiedy mnie nie ma w pobliżu, dobrze?

Parsknęłam śmiechem.

- Nie pamiętam, żebym w czerwcu podpisywała coś na temat obowiązującego w „Primaverze" dress code'u.

- To nie rozkaz, a moja prywatna prośba - spojrzał na mnie świdrującym wzrokiem. - Chciałbym też, żebyś nie jeździła sama PKS-em do miasteczka. Jeśli będziesz chciała, sam cię zawiozę. Ale nie rób nic na własną rękę, dobrze?

Przewróciłam oczami. 

- Ta twoja nadopiekuńczość zaczyna mnie trochę denerwować. - Odwróciłam głowę do szyby, za którą migały zabudowania miasteczka.

- Nie bądź uparta. Nie chcę, żeby coś ci się stało. 

- To nie Los Angeles - westchnęłam ciężko, czując, że znowu wracamy do problemów, które zostawiliśmy na campie. - Mam 25 lat. Jestem dorosła. Zwiedziłam Rzym na własną rękę wzdłuż i wszerz. Nie wydaje ci się, że troszeczkę przesadzasz?

Zacisnął dłonie na kierownicy i spojrzał na mnie ze śmiertelnie poważną miną.

- Nie znasz tych stron. Polskie wybrzeże ma trochę zjebaną opinię, jeśli chodzi o bezpieczeństwo młodych kobiet.

Podniosłam brwi i zaczęłam przyglądać mu się z zaciekawieniem.

- Chodzi ci o mafię? - burknęłam szyderczo. - Myślałam, że czasy „Nikosia" już dawno minęły?

- W Polsce nie ma i nigdy nie było żadnej mafii - odparł z irytacją w głosie. - Są za to gangusy, walczące ze sobą o wpływy. Jest wymuszanie haraczy, handel żywym towarem, przemyty narkotyków. I porwania młodych kobiet. To nie jest wymysł Patryka Vegi, tylko rzeczywistość, młoda damo. 

Przyjrzałam się wnikliwiej jego napiętym mięśniom.

- Miałeś kiedyś do czynienia z takimi ludźmi? - zapytałam bez namysłu.

Skręciliśmy w jakąś asfaltówkę, ciągnącą się wzdłuż wybrzeża.

- Na samym początku - odparł poważnie - Poszła fama, że zmienił się właściciel campu i odwiedziła nas „delegacja" z Sopotu.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie tym, że nigdy mi o tym nie opowiadał, bo nadal wiedziałam o jego życiu niewiele. Ale tym, że północna Polska wydawała mi się zupełnie inna jeszcze kilka minut temu.

- „Delegacja"?

Jacek spojrzał w lusterko i wyprzedził ciągnącego się przed nami Opla.

- Bandziory z Trójmiasta. Wymuszają haracze na nadmorskich przedsiębiorcach.

- To znaczy, że coś im płacisz? - Poczułam ciarki na plecach.

- Nie - odparł poważnie mój szef.

- Nie? - podniosłam brwi. - Nie grozili ci?

- Grozili. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Ale ja miałem, że się tak wyrażę, mocniejsze argumenty.

- To znaczy?

Spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- To znaczy, że na każdą grupkę bandytów znajdzie się inna grupka, która ma większą siłę perswazji.

Zabrakło mi odwagi, by dalej drążyć temat. Zerknęłam na jego kamienną twarz, jakbym dopiero przed chwilą go poznała. Wszystkie informacje, jakie miałam, na temat mojego szefa, były jak wybrakowane puzzle. Nie był milionerem, ale miał naprawdę sporo pieniędzy. Oczywiście obydwie firmy mogły generować zyski, zwłaszcza klub w Gdańsku. Ale czy to było jedyne źródło jego dochodu? Nie wiedziałam nic na temat tego, jak mieszka i czy posiada inne samochody. Słyszałam tylko o dużym mieszkaniu blisko gdańskiego centrum i o tym, że jego przyjaciele też raczej prowadzą własne biznesy. „Primavera" była łatwym celem. W razie konfliktu z tutejszymi bandziorami najpewniej zostałaby podpalona, a jej właściciel mocno poturbowany, jeśli w ogóle wyszedłby z tego cało. Tymczasem w tajemniczy sposób Jacek nie tylko pozbył się wyłudzaczy, ale nikt nigdy później nie niepokoił mieszkańców ośrodka w ten sposób. Kim byli jego przyjaciele? Kim była ta grupka, która „przekonała" bandziorów do opuszczenia terenu „Primavery"? Dlaczego nigdy nie słyszałam nic na temat rodziny Jacka? Znaliśmy się już miesiąc, a on nigdy nawet słowem nie wspomniał chociażby o swoich rodzicach? 

Myśl o tym, że mój szef mógłby mieć cokolwiek wspólnego ze zorganizowaną przestępczością na początku moich rozmyślań wydawała się nieprawdopodobna. Ale im dłużej nad tym myślałam, tym mniej absurdalna była to myśl. Blizna na jego ramieniu, dziesiątki telefonów w dzień i w nocy, porywczy charakter i fakt, że w wieku trzydziestu ośmiu lat nadal nie był rodzinnie ustatkowany. Z drugiej jednak strony jego dbałość o bliskich, odpowiedzialność i dobre serce, które powoli odkrywałam... To wszystko nie trzymało się kupy. 

Spojrzał na mnie badawczo.

- Co jest, skarbie? 

Otrząsnęłam się z zamyślenia. Uświadomiłam sobie, że jechałam w nieznanym kierunku z facetem, którego, jak się okazało, nie znałam prawie wcale. Ale powoli wszystko stawało się dla mnie obojętne. Skoro ktoś, kogo pokochałam tak beznadziejnie, miałby okazać się człowiekiem prowadzącym podwójne życie, i tak nie było dla mnie żadnego ratunku.

- Chcesz mnie o coś zapytać? - odezwał się nagle. - No, śmiało. Nie krępuj się. Podejrzewam, że to przez to, co powiedziałem o tym miejscu, bo pamiętam, że wsiadając do samochodu miałaś jeszcze całkiem dobry humor.

Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi.

- Nie wiem, czy chcę wiedzieć - odparłam bez emocji. - Chyba czuję się lepiej, nic nie wiedząc o twoim życiu prywatnym.

Spojrzał na mnie smutnymi oczami. Chciał złapać mnie za rękę, ale cofnęłam dłoń.

- W moim życiu prywatnym nie ma niczego, czego byś się musiała obawiać - powiedział poważnym głosem. - Opowiedziałbym ci o wszystkim, ale nie wiem, co konkretnie chciałabyś wiedzieć.

- Jak to załatwiłeś? - przerwałam mu, nie mogąc dłużej zadręczać się pesymistycznymi myślami. - Tę sprawę z wyłudzaczami haraczy?

Westchnął głośno i uśmiechnął się pod nosem.

- Mam przyjaciół w Gdańsku. To wszystko. Pomagamy sobie nawzajem. 

- Przyjaciół? - burknęłam nieusatysfakcjonowana. - To musieliby być albo politycy albo tacy sami bandyci, żeby załatwić taką sprawę.

Zaczął się śmiać, ale mi wcale nie było do śmiechu. 

- A więc to tak! - spojrzał na mnie pobłażliwie. - Teraz kumam, co się w tej twojej ślicznej główce urodziło.

- To nie jest śmieszne. Na dobrą sprawę nic o tobie nie wiem. Nie wiem nawet, czy...

- Nie jestem gangsterem, Skrawek! - powiedział już poważnym i stanowczym głosem. - Nigdy nie byłem i nie będę. I moja paczka z Gdańska również się w takie rzeczy nie bawi. To są normalni ludzie, z rodzinami, dziećmi i własnymi firmami.

Poczułam się jak wariatka. Nie miałam dowodu na to, że mówi prawdę, ale mimo wszystko to, że trochę bezpodstawnie zrobiłam z niego bandytę, naraz wydała mi się żenująca.

- Wyglądają może trochę jak karki - zaśmiał się pod nosem. - ale ty też byś tak wyglądała, gdybyś prawie codziennie siedziała u nas w „Sigmie" i podnosiła sztangi. To są naprawdę fajni i sympatycznie ludzie. Na pewno niedługo sama ich poznasz i się przekonasz.

Spojrzał na mnie, jakby nie do końca pewny, czy mu wierzę.

- Ty zdaje się znasz się na księgowości. Możesz przejrzeć każdą fakturę, każdy paragon i wszystkie sprawozdania od początku istnienia obu firm. Nie mam nic do ukrycia. Nie kręcę wałków, nie mam pralni pieniędzy. Nigdy nikomu niczego nie ukradłem.

- Czy ci twoi przyjaciele - zawahałam się - zrobili coś tym ludziom od haraczy?

- Chodzi ci o to, czy była zadyma? Na szczęście nie. Zwykła pokazówka siły. Ale też nie będę ci ściemniał, że zawsze tak się kończy.

- To znaczy? - spojrzałam na niego niepewnie.

- Zdarza się, że do kogoś nie trafiają słowne argumenty.

- Bierzesz w tym udział?

- Nie biorę udziału w zadymach, Skrawek! - spojrzał na mnie groźnie. - Ja naprawdę nie mam na to czasu ani ochoty! Ale jeśli ktoś się dopierdala do któregoś z moich przyjaciół, to oczywiście, że nie będę stał z założonymi rękami. 

Westchnęłam i odwróciłam głowę, wlepiając wzrok w szybę. To wszystko brzmiało logicznie i nie było w tym nic podejrzanego. Ale mimo wszystko sam fakt, że w tym miejscu dzieją się takie rzeczy, zaczął trochę mnie martwić.

- Nie chciałem cię wystraszyć. Myślałem, że wiesz, jak to wygląda. Sama mieszkasz we Wrocławiu, więc powinnaś wiedzieć, z czym się wiąże życie w większym mieście. Tu na wybrzeżu dochodzi do tego jeszcze ten cały przemiał ludzi. Turyści, zagraniczni turyści spragnieni koksu i dziwek, młode laski, szukające łatwego zarobku, goście chcący szybko i dużo zarobić. To nie tylko specyfika naszego wybrzeża. Tak samo jest w Hiszpanii, we Włoszech, na Ibizie. To cię nie powinno jakoś specjalnie dziwić. Tym bardziej stresować. Trzeba nauczyć się z tym żyć. 

- Wiem, że takie rzeczy mają miejsce - odparłam zmartwiona. - Ale co innego teoria, a co innego, kiedy stykasz się z tym na codzień. 

- Nie masz żadnego powodu, by się przejmować tego typu rzeczami. - Sięgnął po moją dłoń i tym razem udało mu się przyciągnąć ją do siebie i pocałować. - Jeśli tu ze mną zostaniesz, będziesz bezpieczna. Praktycznie rzecz biorąc nietykalna.

Oparłam głowę o zagłówek. Kompletnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ufałam mu już na tyle, by wierzyć, że chce mojego bezpieczeństwa i że nie pozwoli, żeby stało mi się coś złego. Ale moja nadmorska utopia zaczynała tracić bajkowe cechy i powoli dostrzegałam to, czego dostrzec nie chciałam. Moje wakacje niedługo się skończą. I nawet, jeśli zdecyduję się tu zostać, nigdy już nie będzie tak beztrosko jak w tej chwili. Nawet jeżeli będziemy w sobie tak bardzo zakochani przez dłuższy czas, nawet jeśli to miejsce będzie nam przypominać o tym, jak się poznaliśmy, prędzej czy później dopadnie nas proza życia - nasze charaktery, życiowe doświadczenia, relacje z innymi i strach o wspólną przyszłość. Nie daliśmy sobie czasu na to, by cieszyć się tą idyllą, która nas do siebie zbliżyła. Z dnia na dzień nasza relacja stała się poważna. A może to wszystko było spowodowane tym, że obydwoje baliśmy się upływającego czasu? Jak to wszystko mogłoby wyglądać, gdyby Jacek nie odważyłby się wyznać mi tego, co czuje?

Samochód nieoczekiwanie zjechał na pobocze. Znajdowaliśmy się teraz na sporym wzniesieniu, z którego widać było prawie całe miasteczko. W dali falował ciemnoniebieski Bałtyk, a za nami po drugiej stronie szosy zaczynały się gęste lasy. 

Jacek odpiął pas i uśmiechnął się pod nosem.

- Jesteśmy. 

Rozejrzałam się wokół. Od brzegu morza dzieliło nas przynajmniej ze sto metrów gęstych zarośli. Krzewy, niskie drzewa i dziko rosnące kwiaty wydawały się stanowić barierę nie do pokonania.

- Tutaj wysiadamy? - zapytałam zaskoczona.

- Tak. 

- Ale mówiłeś, że to będzie plaża.

- Jest - odparł zadowolony. - Dziesięć minut stąd. Nie damy rady dojechać tam autem, dlatego zrobimy sobie mały spacerek.

Wysiadłam trochę zdemotywowana tym, że będę musiała przedzierać się przez nieznaną mi gęstwinę w jasnej sukience i letnich sandałkach. Ale, jak się wkrótce okazało, moje obawy były całkowicie bezpodstawne. Fakt był taki, że ścieżka na plażę biegła pod skosem w taki sposób, że nie można jej było praktycznie dostrzec z poziomu jezdni. Ale jeśli już się ją znalazło, okazywało się, że jest całkowicie przejrzysta i bez problemu można się nią poruszać. Częściowo biegła ona przez malutkie urocze łączki. Czasami zmieniała się w mikro-lasek, pełen pachnących choinek, których korzenie przysypane były nadmorskim piaskiem. Im niżej i dalej, tym robiło się gęściej i ciemniej. W pewnym momencie ściana lasku - jak spod linijki - ustąpiła miejsca piaszczystej równinie. Kiedy stanęłam na jej początku, zrozumiałam, dlaczego mój szef zabrał mnie w to miejsce.

Ukryta przed wścibskim okiem turystów plaża była wielkości zaledwie kilkunastu metrów kwadratowych. Z prawej strony otaczał ją niski las, z którego wyszliśmy. Pozostałe jej granice tworzyły małe skałki, porośnięte dziką roślinnością. Były tam i mikołajki i dzikie róże i wysokie trawy, bujające się na wietrze. Piasek pod moimi stopami był prawie biały i tak drobny, że miało się wrażenie stąpania po pudrze. Kilka metrów przede mną ten rajski skrawek lądu obmywały łagodnie przybijające do brzegu fale. Słychać było tylko szum morza, przerywany co jakiś czas przez mewy szybujące nad ciemną wstęgą. Sekretna plaża wciśnięta była w ląd w taki sposób, że ani przejeżdżający górą ani tym bardziej plażujący w miasteczku nie byliby w stanie nas zobaczyć. Byliśmy sami. A miejsce, w którym się znaleźliśmy, wyglądało jak raj.

Wzięłam głęboki oddech.

- I jak? - zapytał mnie, kładąc na piasku nasze bagaże. - Podoba ci się?

- Gdybym powiedziała, że mi się podoba, to byłoby za mało. - Objęłam się ramionami, obserwując kołyszący się na horyzoncie bezmiar. - Tu jest po prostu magicznie.

Stanął za mną i objął mnie w pasie.

- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział, całując mnie w głowę.

- Czy tu zawsze jest tak pusto?

- Prawie zawsze. Jest mnóstwo innych większych plaż w okolicach miasteczka. Turyści o tym miejscu nie wiedzą, a tubylcy wybierają raczej plażę w Morskiej lub plażę dla naturystów.

Uśmiechnęłam się.

- Naprawdę? Nad Bałtykiem są takie plaże?

- Jasne - odparł z uśmieszkiem. - Nie znasz tej piosenki Wodeckiego o Chałupach?

Zaczęliśmy powoli rozpakowywać nasze bagaże.

- To było o plaży nudystów?! - parsknęłam śmiechem. - Nie wiedziałam.

- Tak, to było o tej konkretnej plaży. - Zajął się rozpakowywaniem jakiegoś zawiniątka, które wyglądało jak namiot. - To jakieś dziesięć kilometrów stąd. Zabrałbym cię tam, ale po pierwsze nie sądzę, że miałabyś odwagę rozbierać się przy obcych, a po drugie nie chciałbym, żebyś to robiła.

Spojrzałam na niego pobłażliwie.

- Nie martw się. Nie mam zamiaru rozbierać się przy obcych.

- Tu możesz się rozebrać - uśmiechnął się szelmowsko. - Tu jest bezpiecznie i nikt, oprócz mnie, nie będzie miał nieprzyzwoitych myśli na widok twojego ciała.

Zaczęłam się śmiać. Jacek miał rację. Znajdowaliśmy w tak ustronnym miejscu, że spokojnie mogliśmy zrzucić z siebie wszystko. Ale ja nadal miałam opory, by pokazać mu się w bikini, a co dopiero opalać się przy nim nago. To był kuszący pomysł. Ale wybrałam bezpieczny strój kąpielowy. Przebrałam się błyskawicznie, korzystając z okazji, że Jacek musiał odebrać telefon i zajęty był dalszym rozpakowywaniem swojego bagażu. Chwilę później okazało się, że tajemniczym zawiniątkiem był mini namiot w kształcie muszli. Taki z tych, które dobrze chronią od wiatru i dają trochę cienia przy bezchmurnej pogodzie. 

Poprawiając na ciele strój kąpielowy z ulgą stwierdziłam, że moja opalenizna widoczna jest już nawet przy maksymalnym nasłonecznieniu. Dlaczego naraz zaczęłam mieć obsesję na punkcie swojego ciała? We Wrocławiu było mi wszystko jedno, czy ktoś skomentuje moje wiecznie blade lico. Teraz, mimo tego, że wyglądałam i czułam się wyjątkowo dobrze, zaczęłam zamartwiać się drobnostkami takimi jak mój mikrobrzuszek czy tyłek, który wcale nie przypominał pupy Jennifer Lopez. „Jesteś walnięta, Skrawek!" - skrzywiłam się, rozścielając koc na podłodze muszli. - „Jeszcze niezdiagnozowana, ale na pewno stuknięta!".

- Przepraszam, musiałem odebrać - powiedział, rozpinając koszulę.

Poczułam łaskotanie w brzuchu i, chociaż czułam się zakłopotana, nie mogłam oprzeć się widokowi rozbierającego się przede mną mężczyzny.

- Czy to coś ważnego? Na pewno ta dzisiejsza wycieczka nie przeszkadza ci w pracy? - zapytałam, biorąc głębszy oddech, kiedy rozpiął wszystkie guziki i zbliżył się do mnie.

- Nie, skarbie. - Uśmiechnął się. - To był mój kumpel z Gdańska, Benny. Nic ważnego. Może poczekać.

Obiema rękami ściągnął z siebie jasny T-Shirt, a ja już na odległość kilkunastu centymetrów poczułam ciepło jego półnagiego ciała. Jego wielka opalona klatka piersiowa pokryta była niezbyt gęstym ciemnym zarostem, który zaczynał się koło obojczyków, a kończył w dole umięśnionego brzucha. Żadnych tatuaży, żadnych fałdek, często widywanych u facetów podchodzących pod czterdziestkę. Mój szef nie był przetrenowanym koksem. Ale z powodzeniem mógłby stać na bramce jednego z nocnych klubów we Wrocławiu. Miał piękne ciało. A ja czułam się przy nim, jak mrówka przy słoniu.

- Zostaw to - powiedział cicho, wyrywając mi z rąk ręcznik, który próbowałam z jakiegoś nieznanego mi powodu dokładnie poskładać.

Uśmiechnęłam się niepewnie. Boże, jaka ja byłam w tej chwili zestresowana! 

- Daj, pomogę ci - powiedział, uśmiechając się zawadiacko i łapiąc mnie w talii.

Jakie to szczęście, że miałam już na sobie to cholerne bikini i nie musiałam się przy nim przebierać. Delikatnie zsunął ręce na moją pupę i pociągnął za materiał sukienki, podnosząc ją do góry. A potem ściągnął mi ją jednym ruchem, rzucił do środka namiotu i przyciągnął mnie chciwie do swojego półnagiego ciała. Poczułam, jak lekka morska bryza smaga skórę na moich plecach i nogach. Ale nie było mi chłodno. Jego naga klatka piersiowa była ciepła i chroniła mnie przed wiatrem. 

- Masz ciało bogini, skarbie - szepnął, wtulając się w moje włosy. - To absurdalne, że się krępujesz.

Chwycił mnie za rękę i poprowadził ją w kierunku swojego skórzanego paska od spodni. Trzęsącymi się dłońmi sięgnęłam metalowej klamry i powoli odpięłam zapięcie. Wziął głęboki oddech i zaczął delikatnie pieścić moją szyję. Zaczęłam przesuwać palcami po granicy między materiałem spodni a skórą. Jego mięśnie brzucha napięły się gwałtownie. Sięgnęłam guzika i odpięłam go delikatnie. Był podniecony jak jasna cholera. Ja również. Jeszcze nigdy nie rozbierałam nikogo w taki sposób. To było jak sensualna gra wstępna. Tylko że my w tym momencie byliśmy tak spragnieni siebie, że żadna rozgrzewka nie była nam potrzebna. 

Odnalazłam zamek przy rozporku. Zaczęłam rozpinać spodnie, ale kiedy tylko moje palce otarły się o naprężony do granic możliwości materiał bokserek, chwycił mnie za nadgarstek, odsunął moją dłoń od rozporka i przerwał pieszczoty, wtulając się we mnie.

- Muszę wskoczyć na chwilę do wody - mruknął uwodzicielsko. - Bo inaczej rzucę się na ciebie jak wygłodniałe zwierzę.

Parsknęłam śmiechem i moje zdenerwowanie prawie całkowicie zniknęło. Zdałam sobie bowiem sprawę z tego, że nie tylko ja przejmuję się tym, by niczego nie zepsuć i by wypaść pozytywnie w tej niezwykłej chwili. On również się czegoś obawiał. Na pewno nie miałby nic przeciwko, gdybym mu się sprzeciwiła i włożyła mu rękę do spodni, bawiąc się jego pożądaniem. Ale większą frajdę sprawiało mi obserwowanie jego walki z samym sobą. Był stęskniony, napalony i gotowy do tego, żeby mnie przelecieć. A ja byłam półnaga, wilgotna i miałam prawie absolutną władzę nad tym, jak to się potoczy. Przynajmniej tak mi się na początku zdawało. „Niegrzeczna dziewczynka!" - roześmiałam się w myślach. - „Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo cię teraz pragnę, już dawno byś się na mnie rzucił".

Denis miał rację. Woda w morzu była zimna. Zanurzyłam się tylko po kostki. Mój szef natomiast, pozbywszy się spodni i reszty odzieży, wszedł do wody pewnym krokiem, zanurzył się do pasa i próbował przekonać mnie, żebym do niego dołączyła.

- Chodź - rzucił z szelmowskim uśmieszkiem. - Jak już się zanurzysz, nie będzie tak źle.

Ruszyłam w jego kierunku, ale kiedy chłodne fale obmyły moje kolana, zaczęłam trzepać się z zimna.

- Pomóc ci? - zapytał, zanurzając się po szyję.

- Nie! - wzdrygnęłam się i ostrożnie zaczęłam obmywać swoje ciało, żeby trochę się zahartować.

Jacek wynurzył się z wody, podszedł do mnie i wyciągnął do mnie rękę.

- Nie bój się - powiedział czule. - Przecież cię nie wrzucę. To byłoby niebezpieczne przy tej temperaturze.

Chwyciłam jego dłoń i powoli dreptałam po piaszczystym dnie, czując, jak podnosi się poziom wody. Najpierw pod wodą znalazły się moje uda, potem talia i wreszcie, zaciskając zęby i krzywiąc się komicznie, zdołałam zanurzyć się po ramiona w chłodnych falach Bałtyku. 

Mój szef zanurzył się po szyję i jednym wprawnym ruchem przyciągnął mnie do siebie, zakładając moje nogi na swoje biodra. Chciałam coś powiedzieć, ale on zamknął mi usta namiętnym pocałunkiem i przycisnął mnie do siebie. Nie wiedziałam, jak to możliwe, ale znowu był podniecony. Poczułam go przez cienki materiał majtek i mięśnie podbrzusza skurczyły się przyjemnie. Jego dłonie na mojej pupie zaciskały się rytmicznie, a wielki twardy penis, ukryty w spodenkach, coraz mocniej napierał na moje wejście.

Zacisnęłam dłonie na jego ramionach. Chciałam tego tak bardzo. Jak nigdy przedtem. Chciałam się z nim kochać. Czułam się coraz bardziej rozdrażniona i spragniona. „Pieprzyć staroświeckie zasady" - myślałam gorączkowo, nie poznając samej siebie. - „Ten facet doprowadza mnie do szaleństwa!".

- Chodź na kocyk - mruknął podniecony. - Nie chcę, żeby było ci zimno.

Pociągnął mnie za rękę z powrotem na plażę. Wyszliśmy z wody mokrzy, ale bynajmniej nie zmarznięci. Usiadłam na kocu. Dołączył do mnie, chwycił mnie w ramiona i położył, chciwie wpijając się w moje usta. Podciągnął moją nogę na swoje biodro. Jęknęłam cicho, kiedy znowu naparł na mnie swoją twardą męskością. Błądziłam dłońmi po jego mokrych plecach. Poczułam, jak odpina mi stanik i trochę mnie sparaliżowało. Nie miałam jednak czasu na to, żeby zaprotestować. Zerwał go ze mnie, a ja zasłoniłam się rękami, jak nastolatka. 

- Mała zakłopotana dziewczynka - uśmiechnął się szelmowsko, odsunął moje ręce i przywarł ustami do moich piersi.

Zaczęłam szybciej oddychać, kiedy poczułam jego wargi na moich sutkach. Zaczął bawić się nimi, drażniąc je ustami. Ale dopiero kiedy zaczął mnie lizać, puściły mi ostatnie hamulce. 

Moje podniecenie budziło w nim dzikie instynkty. Jego pieszczoty z minuty na minutę stawały się coraz bardziej intensywne i wyuzdane. Zaczął mnie delikatnie gryźć. Nigdy wcześniej nie czułam takiego podniecenia, takich dreszczy na ciele i nigdy chyba do tej pory nie byłam tak mokra jak w tym momencie. Czułam rozkoszne mrowienie między udami, które przerodziło się w mocniejsze skurcze, kiedy zwiększył intensywność pieszczot i zaczął nieco bardziej brutalnie obchodzić się z moimi sterczącymi brodawkami. Trochę nieświadomie podrapałam go paznokciami po brzuchu, kiedy jego zęby kolejny raz przygryzły moje wrażliwe miejsce. Poczułam, jak cały się spina i wydaje z siebie głośne westchnięcie. Jego wielki penis zaczął mocno pulsować, a on, bez zatrzymywania się, sięgnął do moich majtek i jednym ruchem zerwał je ze mnie. Zdyszany wrócił do moich ust i zaczął mnie całować. Jego dłoń bez oporu powędrowała między moje nogi i zaczęła masować mokre od soków fałdki. Oddychałam głośno, wyswobadzając się z jego pocałunków. A on zwlekał i bawił się ze mną, zataczając kółeczka wokół mojej spragnionej dziurki.

- Mam przestać? - mruknął w moje ucho. - Mogę przestać, jeśli chcesz.

- Nie - jęknęłam cicho i bez skrępowania sięgnęłam do jego spodenek.

Były mokre. I to nie tylko od morskiej wody. Ale on nadal był mocno podniecony. 

Westchnął ciężko, kiedy wsunęłam palce pod materiał spodenek. Pomógł mi i zrzucił je z siebie szybkim ruchem. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by podziwiać to, co do tej pory było przede mną ukryte.

Jęknęłam, czując, jak jego palec wślizguje się w moje mokre wnętrze. Chwyciłam dłonią wielkiego nabrzmiałego penisa i zaczęłam go pieścić. Nie wytrzymałam minuty. Bo jego palec tak intensywnie mnie pieprzył, że nie byłam w stanie opóźnić chwili spełnienia. Poczułam zbliżające się skurcze i zacisnęłam dłoń na jego członku. Pomógł mi dokończyć pieszczotę, kiedy ja drżałam pod wpływem mocnego jak diabli orgazmu. Kilka sekund później usłyszałam niskie mruknięcie i ciepła lepkość zalała mi dłoń.

*

Morska bryza ledwie radziła sobie z upałem, który rozpanoszył się po całym polskim wybrzeżu. Krzyki wygłodniałych mew nieco ucichły, a fale zdawały się tracić na sile i łagodnie obmywały piaszczysty brzeg naszej plaży. Kojący szum morza i odgłos bicia serca mężczyzny, który leżał obok mnie sprawiły, że zasnęłam. 

Obudziłam się jakieś czterdzieści minut później, wtulona w jego ciepłe ramiona. Otworzyłam oczy i napotkałam szare spojrzenie, które błyskawicznie przywróciło mi jasność umysłu. „Cholera, poniosło mnie" - zaczęłam panikować w myślach. - „Poniosło nas! Ale przecież nie mogłam mu się oprzeć!". Spojrzałam w dół i błyskawicznie zakryłam się leżącą obok sukienką. 

- Zostaw to - szepnął i dalej przyglądał mi się ze śmiertelnie poważną miną.

Byłam naga, moje długie kasztanowe włosy leżały rozrzucone na jego barku, a serce zaczęło niespokojnie dudnić mi w piersiach. Uniósł dłoń, wplótł palce w moje włosy na skroni i przyciągnął do siebie moje usta. Delikatnie, zupełnie inaczej niż wcześniej, pocałował moje wargi. A potem czoło. I nos. Uśmiechnęłam się, zaskoczona tą czułością. Myślałam, że odpowie tym samym, ale nadal był poważny i milczący. Uznałam więc, że to ja muszę odezwać się pierwsza.

- Mogę cię o coś zapytać?

- Mhm - pogładził dłonią moje plecy, a przez moje ciało znowu przeszedł przyjemny prąd.

- Czy to prawda, że chciałeś sprzedać „Primaverę"?

- Tak.

Jego twarz była posągowa. Nie wiedziałam, co się kryje za tym poważnym spojrzeniem i trochę zaczynało mnie to niepokoić.

- Miesiąc przed twoim przyjazdem zacząłem porządkować wszystkie sprawy związane z nieruchomością. Zaplanowałem remonty, które miałyby być ukończone do końca tego roku, żeby od stycznia móc oficjalnie wystawić posiadłość do sprzedaży. Na początku chciałem ją oddać Denisowi. Ale stwierdził, że beze mnie nie będzie tu przyjeżdżał. Pokłóciliśmy się nawet z tego powodu...

- Ale dlaczego chciałeś się tego pozbyć? - zapytałam zmartwiona.

Westchnął głośno i przetarł czoło dłonią.

- Przestałem widzieć sens w tym, by tu przyjeżdżać. - Zastanowił się przez moment. - Byłem w dołku. Straciłem do tego serce. Pomyślałem, że dobrze mi zrobi, jeśli się tego pozbędę i wyjadę. 

- Chciałeś stąd wyjechać? - skrzywiłam się, a on wreszcie uśmiechnął się do mnie czule.

- Tak, skarbie - odparł, całując mnie w czoło. - Ale od tego czasu, jak sama zauważyłaś, sporo się zmieniło.

- To znaczy, że już nie zamierzasz sprzedawać „Primavery"? 

Zaczął muskać palcem mój policzek. Przesunął nim w kierunku moich ust i pogładził nim moje wargi.

- Nie - odezwał się spokojnie. - Z wielu powodów byłoby to nierozsądne. Widzisz, ten ośrodek to jedyna rzecz, jaka została mi po rodzicach.

- Została? - poczułam ścisk w żołądku i spojrzałam na niego zaskoczona.

- Moi rodzice nie żyją - powiedział śmiertelnie poważnym głosem. - Zginęli w wypadku samochodowym 24 lata temu.

- O Boże, bardzo mi przykro - odparłam cicho i natychmiast poczułam, że jestem bliska łez.

- Niepotrzebnie, skarbie. - Przytulił mnie mocno do siebie. - To było dawno temu. Nauczyłem się z tym żyć.

- Ale... jak?

Momentalnie wyobraziłam sobie, że sama dostaję wiadomość o tym, że moi rodzice nie żyją. Że z powodu jakiegoś niefortunnego zdarzenia losowego już nigdy ich nie zobaczę. Ogarnęłam mnie rozpacz. Nie. Z czymś takim nie można sobie poradzić. Nie wierzę w to. Czas leczy rany, ale one pozostają gdzieś głębiej. Byłam tego pewna.

- Przepraszam. - Ogarnęłam się. - Nie musisz o tym opowiadać. To twoja prywatna sprawa i nie chcę...

- Ale ja chcę - odparł niskim głosem. - Nie mam przed tobą tajemnic. Chcę, żebyś wiedziała o mnie wszystko. Gdyby moi rodzice żyli, na pewno chciałbym cię im przedstawić. Myślę, że bardzo by cię polubili. 

Pogładził moje włosy.

- Moja mama Katarzyna była niepoprawną romantyczką. Zupełnie jak ty. - Uśmiechnął się troskliwie i spojrzał na mnie. - Na pewno znalazłybyście wspólny język. Kochała zwierzęta, książki. Przyjechała tu za moim tatą. Zakochała się w tych stronach. Rzuciła dla niego wszystko. Zaryzykowała swoją karierę i to, że rodzina nie będzie chciała jej znać. Kiedy miałem mniej więcej dziewięć lat, przyjechaliśmy na teren ośrodka. Moja mama zawsze mówiła, że tak właśnie wyobrażała sobie szczęście. Marzyła o tym, by wstawać rano, wychodzić na taras, patrzeć na las i słyszeć śpiewy ptaków. Postanowili więc kupić posiadłość. Początkowo dla celów prywatnych. Potem zrobili z tego pensjonat.

Zaczęłam wyobrażać sobie młode małżeństwo z małym dzieckiem, które znajduje wreszcie swoje wymarzone miejsce na ziemi. Musieli być tak bardzo szczęśliwi w tym miejscu. Doskonale rozumiałam mamę Jacka, bo sama byłam pod urokiem „Primavery". Sama zastanawiałam się nad tym, jak cudownie byłoby tu mieszkać po sezonie. Oni musieli bardzo kochać tą posiadłość.

- Myślę, że byliby z ciebie bardzo dumni - powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się.

- Czemu tak myślisz?

- Bo miejsce, które zapewne kochali, jest zadbane, piękne, sprawia niesamowitą przyjemność innym romantycznym duszom.

- To pieniądze sprawiają, że takie jest - odparł nieco poważniej. - Tak naprawdę to studnia bez dna. Tylko sentyment powstrzymuje nas przed jego sprzedażą.

- Gdybym miała wystarczająco dużo pieniędzy, sama bym ją kupiła.

Spojrzał na mnie pobłażliwie i pocałował w czubek głowy.

- Nie musisz jej kupować, głuptasie. Jest twoja, jeśli tylko zechcesz tu ze mną zostać. 

Uśmiechnęłam się nerwowo i zamyśliłam się przez moment, bawiąc się jego ciemnymi włoskami na torsie.

- Teraz ja chcę cię o coś zapytać - spojrzał na mnie uważnie.

Szare spojrzenie wywołało we mnie lekki niepokój.

- Moniko, nie jestem specjalnie zamożny - odezwał się niskim głosem. - Mam wprawdzie dwie firmy, samochody, oszczędności, ale nie jestem żadnym pieprzonym milionerem.

- Dlaczego to mówisz? - spytałam cicho.

- Bo uważam, że zasługujesz na wszystko, co najlepsze - odparł poważnie. - Chciałbym dać ci wszystko, co mam. Chciałbym, żebyś czuła się bezpiecznie i nie musiała martwić się o przyszłość.

- Nie potrzebuję tego wszystkiego. - Westchnęłam. - Mówiłam ci już, że to nie jest dla mnie ważne.

- Właśnie dlatego chciałbym ci to dać. - Uniósł moją brodę, żebym spojrzała mu w oczy. - I dlatego chciałbym, żebyś była moja. Tylko moja.

Dziwny skurcz ścisnął mi żołądek. Uśmiechnęłam się nerwowo.

- Mam ciężki charakter. Życie ze mną nie jest łatwe - skrzywiłam się.

- Ale ja chcę takiego życia. Z twoim ciężkim charakterem, przyzwyczajeniami, obawami i cokolwiek tam jeszcze wymyślisz! 

- Jesteś pewien tego, co mówisz? - zapytałam szeptem.

- Tak! - powiedział zdecydowanie. - Chcę być z tobą. I tylko z tobą. Chcę, żebyś była moją dziewczyną. Chcę móc złapać cię za rękę zawsze, gdy będę miał na to ochotę. Chcę kupować ci kwiaty i nie kryć się z tym, kiedy chcę cię pocałować. Chcę wszystkiego, skarbie. Chcę cię zabrać na prawdziwą randkę, iść z tobą do kina i przedstawić cię swoim znajomym.

Uśmiechnęłam się. Moje serce zabiło mocniej. Oczywiście, że tego chciałam. 

- A co z twoją pracą? Co jeśli z mojego powodu będą chcieli ci wejść na głowę? 

Uśmiechnął się szelmowsko i pocałował moją dłoń.

- Bzdura. Naprawdę to cię martwi? Pod koniec sierpnia wszyscy stąd wyjadą. Jeśli zgodzisz się tu zostać, będziemy tylko we czwórkę. A w październiku prawdopodobnie wrócimy do Gdańska. 

Kolejny raz podniósł moją brodę i przyglądał mi się badawczo.

- Boisz się, prawda?

- Trochę - odparłam. - Zmiany zawsze były dla mnie trudne. Ale chcę tego samego, co ty.

Jego szare oczy zrobiły się ciemniejsze. Podniósł brwi, jakby trochę zaskoczony moimi słowami.

- Zgadzasz się? - zapytał.

- Tak. - Uśmiechnęłam się.

Jego twarz rozpromieniła się w sekundę. Przyciągnął mnie mocno do siebie i zastygliśmy w objęciach. W milczeniu. Wokół nas słychać było tylko kojący szum fal i szelest liści, targanych przez wiatr.

Czułam spokój. Szczęście. Radość. Uczucia, które do tej pory były zarezerwowane dla innych, nie dla mnie. Chciałam trwać w tej bańce do końca moich dni. Tylko z nim. Od dawna należałam tylko do niego. Dopiero w tej chwili zaczęłam zdawać sobie z tego sprawę. Przecież w przeciągu tego miesiąca nie byłam w stanie nawet pomyśleć o innym mężczyźnie. Jacek zajmował większość moich myśli. Nawet jeśli początkowo mój stosunek do niego był raczej negatywny. Ale od początku naszej znajomości czułam, że jakąś niewidzialną siłą mnie do siebie przyciąga.

Teraz był mój. Tylko mój. Na zawsze. 

Chciałam wierzyć, że tak właśnie będzie.


🔹🔹🔹

Witam Cię, drogi czytelniku!

W tym rozdziale skupiłam się trochę bardziej na postaci Jacka i odsłoniłam przed Tobą niektóre fakty z życia głównego męskiego bohatera mojej opowieści. Czy Monika i Jacek będą mogli w spokoju celebrować fakt, że zostali parą? Jak zareaguje otoczenie? Czy pojawi się ktoś, kto będzie próbował stanąć im na drodze?

Serdecznie zachęcam do podzielenia się opinią i kliknięcia na ⭐️, jeśli spodobał ci się dany rozdział.

Przyjemnej lektury!

Pozdrawiam

Sarah Witkac

🔹🔹🔹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top