Rozdział 7
"...Ty
Pomiędzy tym
Między tym co pragniesz
A tym co jest
Pełni szukasz wiem
A inność w tobie
zjednoczenia chce..."
(De Su — Właśnie Stajesz Się)
Harry z westchnieniem przewrócił kartki podręcznika. Eliksir Przeciwkrwotoczny, który mieli właśnie robić, nie należał do łatwych. Był dość skomplikowany, choć Harry znał jego skład na pamięć. W końcu poświecił większość swoich wakacji na naukę eliksirów. Wprawdzie nie znalazł w sobie ukrytych talentów w tej dziedzinie i nadal warzenie czegokolwiek nie było dla niego przyjemnością, ale z obecnym poziomem wiedzy mógł liczyć na to, że nie skompromituje się całkowicie na tych zajęciach. Nie chciał, aby Snape miał powód do wyrzucenia go ze swojej klasy. Chciał zostać aurorem.
Harry wrzucił do kotła trzy łuski smoka indyjskiego i zamieszał miksturę trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Teraz tylko pięć minut podgrzewania na słabym ogniu zanim doda kolejny składnik.
Podniósł wzrok znad kociołka i zerknął w stronę biurka Snape'a. Mężczyzna pisał coś na pergaminie. Pióro w jego ręce przesuwało się płynnie i bardzo pewnie. Na moment zatrzymało się, jakby w zastanowieniu i końcówka lotki dotknęła miękko dolnej wargi mężczyzny. Zielone oczy Gryfona odruchowo zatrzymały się na tych wąskich ustach. Serce zabiło mu szybciej i jego wzrok niespodziewanie skrzyżował się z czarnymi źrenicami profesora.
Harry natychmiast spuścił głowę, aby ukryć rumieniec. Przeklinając pod nosem sięgnął ręką po skarabeusza, którego zaczął z wyraźną determinacją miażdżyć. Cholera, to był tylko pocałunek, nic nieznaczący pocałunek, pomyślał z rozdrażnieniem. To jednak nadal nie zmieniło faktu, że był on niesamowity.
Z rezygnacją zebrał otrzymany proszek ze skarabeusza i wsypał go ostrożnie do kociołka. Płyn o konsystencji bardzo rzadkiego kisielu zmienił kolor z żółtego na lekko czerwony, czyli wszystko szło dobrze, tak jak pisało w książce. Teraz jeszcze krew nietoperza i piętnaście minut gotowania.
Uniósł fiolkę nad kociołkiem i ostrożnie zaczął odliczać krople krwi. Według instrukcji powinien wkropić dokładnie osiem. Jedna, druga, trzecia... nagle poczuł coś niepokojącego i znajomego zarazem. Zawahał się. Obraz przed jego oczami zamazał się i zamiast szklanej fiolki w ręce, zobaczył oczy Syriusza, w momencie, gdy ten znikał za zasłoną w Departamencie Tajemnic.
Ogarnęła go panika.
— Harry! — krzyknęła Hermiona i chłopak zamrugał, odzyskując świadomość. Już wiedział. Spojrzał przed siebie napotykając wpatrzone w niego czarne oczy. Na twarzy profesora, który siedział za biurkiem, pojawił się złośliwy uśmieszek.
Szlag, warknął do siebie brunet i chwycił ze złością buteleczkę, którą Snape zaklęciem utrzymywał w powietrzu, dokładnie kilka centymetrów nad kociołkiem, aby w ten sposób zapobiec wybuchowi mikstury. Mężczyzna obniżył swoją różdżkę przerywając zaklęcie lewitacji.
Cholerny drań naruszył mu granice umysłu i w dodatku wygląda na zadowolonego, pomyślał z rozdrażnieniem. A niech to, nie spodziewał się tego. W dodatku na lekcji!
— Brak koncentracji i czujności może doprowadzić do tragedii, panie Potter — odparł chłodno i Harry posłał mu zirytowane spojrzenie. — Pięć punktów od Gryffindoru za zakłócenie spokoju na lekcji, panno Granger. — Spojrzał na Gryfonkę, uśmiechając się złośliwie i Ślizgoni zachichotali rozbawieni. Hermiona już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nauczyciel ją ubiegł. — Czy chce pani coś dodać? — Dziewczyna zacisnęła wargi, spuszczając głowę.
— Nie, profesorze — odparła cicho.
— Dobrze. — Wstał zza swojego biurka. — Czy ja powiedziałem, że możecie przerwać pracę? — warknął w stronę uczniów, którzy nadal chichotali i szeptali do siebie.
W sali zrobiła się idealna cisza i wszyscy wrócili do swoich eliksirów. Nikt nie chciał stracić punktów, ani dostać szlabanu.
Przez resztę zajęć Snape swoim zwyczajem przechadzał się między ławkami, aby sprawdzić efekty pracy swoich studentów. Osobiście jednak wątpił czy któryś z nich będzie w stanie wykonać idealny eliksir. Zatrzymał się koło ławki Malfoya i nie powiedział ani słowa na temat jego mikstury, która wyglądała na ocenę Zadowalający. Naciągany Zadowalający. Westchnął w duchu i z obawą podszedł do Parkinson. To co zobaczył w jej kociołku odebrało mu na moment oddech. Tego zielonego paskudztwa nie dało się w ogóle sklasyfikować. Już Longbottom poradziłby sobie lepiej, pomyślał z desperacją. Banda głąbów i nieuków. Jednak nie mógł odjąć punktów swojemu własnemu Domowi, więc zgrzytając zębami machnął różdżką, usuwając zawartość kociołka. Zaskoczona dziewczyna spojrzała na niego chcąc coś powiedzieć, ale morderczy wyraz oczu Snape'a skutecznie uciszył ją i jej twarz pokryła się rumieńcem wstydu.
W pozostałych kociołkach było już znacznie lepiej. Eliksiry przynajmniej przypominały konsystencją, jak i kolorem ten opisany w podręczniku. Więc jak na pierwsze zajęcia, nie było tak tragicznie jak się obawiał.
Została jeszcze panna Granger i Potter. Z obawą podszedł do chłopaka i spojrzał mu przez ramię, nachylając się, aby lepiej zobaczyć zawartość jego kociołka. Zmarszczył brwi. Nie wyglądało to tak źle, jak sądził. Chłopak faktycznie się przyłożył do nauki. Bez wyrzutów sumienia mógłby podciągnąć mu do Powyżej Oczekiwań, ale... dostanie jedynie Zadowalający. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się złośliwie i ponownie skierował się do swojego biurka. Kociołek panny Granger ominął, gdyż eliksir w nim już na sam rzut oka wyglądał na zrobiony idealnie. Jak zwykle zresztą, westchnął w duchu z lekkim rozdrażnieniem.
Pod koniec zajęć każdy przelał trochę zawartości swojego kociołka do fiolki, podpisał ją i zostawił na biurku Snape'a do oceny.
— Cholerny dupek! — warknął dość głośno Harry, gdy znalazł się w bezpiecznej odległości od klasy. Nawet nie zwrócił uwagi na zaniepokojone spojrzenie Hermiony, która zaczęła rozglądać się niespokojnie po korytarzu.
— Harry. — syknęła, chwytając go za rękaw i ciągnąć w kierunku pustego korytarza, gdyż inne drzwi otworzyły się i z klas zaczęli wychodzić uczniowie. — Ciszej, bo jeszcze ktoś usłyszy.
Gryfon zagryzł zęby. Więc to miał na myśli Snape, gdy wspominał o praktyce. Tym razem zamierzał go atakować poprzez zaskoczenie, bez uprzedzenia i w każdym możliwym miejscu. To drań, on jest naprawdę nieobliczalny. Uśmiechnął się do siebie z rozbawieniem i irytacją. W pewnym sensie, to było nawet zabawne. Snape postawił przed nim wyzwanie.
— Harry... wszystko w porządku? — Dziewczyna spytała zaniepokojonym głosem.
— Tak. A co?
— Uśmiechasz się.
Gryfon zarumienił się.
— Właśnie Snape dał mi lekcje.
— Lekcje? Jaką lek... — Spojrzała na niego zaskoczona, a następnie na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. — On użył Legilimencji? — spytała szeptem z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. Harry przytaknął. — Ale...
— Koncentracja i czujność.
— Rozumieniem, że może jest to dobry sposób na nauczenie się odruchowego blokowania myśli, ale żeby na lekcji? Zwłaszcza podczas wykonywania tak skomplikowanego eliksiru, gdzie jeden błąd i wszystko mogłoby wylecieć w powietrze...
— Hermiono, mówimy o Snape'ie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— To było niebezpieczne i nierozważne.
— Nadal mówimy o Snape'ie. — odparł z rozbawieniem.
— Wydaje mi się, że ten pomysł ci się podoba. — powiedziała z niedowierzaniem w głosie.
— Powiedzmy. — Spojrzał na nią i jego zielone oczy zabłyszczały dziwnie, co tyko zaniepokoiło ją jeszcze bardziej.
— Harry. Co ci chodzi po głowie?
— Zupełnie nic.
— Mam nadzieję, że nie planujesz czegoś głupiego.
— Oczywiście, że nie. — odparł z powagą, ale jego oczy nie straciły swojego blasku. — Chodźmy do biblioteki. Musimy przecież znaleźć coś na temat tego kamienia księżycowego — dodał, zanim Hermiona zdołała coś powiedzieć.
— Masz rację. — westchnęła. — Chodźmy tędy, będzie szybciej.
Harry kiwnął głową i weszli na ruchome schody.
— Powiedziałaś Snape'owi, że chcesz zostać Mistrzynią Eliksirów?
— Jeszcze nie.
— Dlaczego?
— Powiem mu.
— Kiedy?
— Harry, proszę. — odparła z rezygnacją. — Nie wiem kiedy, może jak będzie w lepszym nastroju.
Brunet spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Snape, w lepszym nastroju? W takim razie nigdy mu nie powiesz.
— Och, zamknij się. — warknęła, otwierając drzwi do biblioteki i weszła, nie oglądając się na bruneta, który starał się powstrzymać uśmiech.
— Nie sądziłam, że będzie tu tyle osób. — wymamrotała, rozglądając się po pomieszczeniu.
Pomimo, że był to początek roku, to w bibliotece było sporo uczniów. Zwłaszcza z szóstego i siódmego roku. Skierowała się w kierunku działu o eliksirach. Harry westchnął i podążył za nią.
Tylko Snape mógł zadać prace zaraz na pierwszych zajęciach. Dziwne, że nie kazał im pisać testu, tak jak zwykle to robił. Zerknął na jedną z ław, gdzie uczniowie; prawdopodobnie drugoklasiści, starali się w coś zamienić pergamin. Po kilku próbach pergamin wybuch z ostrym trzaskiem i dwójka uczniów podskoczyła na swoich siedzeniach, mrugając z zakłopotaniem powiekami. Mieli osmolone twarze. Harry zachichotał cicho i dołączył do niego jeszcze jeden rozbawiony głos. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził.
Dziewczyna, która wyjrzała zza regału starała się powstrzymać śmiech zakrywając usta ręką. Na moment ich oczy się spotkały, jej były ciemnobłękitne. Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i skierowała się w stronę regałów, gdzie znajdował się dział eliksirów, ale z książkami i czasopismami dla pierwszego roku. Snape będzie męczył kolejnych pierwszaków, pomyślał ze współczuciem. Westchnął i lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Ciekawe czy nadal wygłasza tą swoją powitalną mowę o chwale i sławie. Zachichotał cicho, zdając sobie sprawę, że pamięta ją doskonale.
Opamiętał się, kiedy Hermiona wyjrzała zza regału i szturchnęła go łokciem, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Harry spojrzał w kierunku bibliotekarki, która właśnie szła w ich kierunku. Obydwoje cofnęli się szybko do najbliższych działów tematycznych.
— Ał... — syknął ktoś cicho i Harry odwrócił się, słysząc brzdęk upadających książek.
— Przepraszam. — odparł, odwracając się i natrafiając na piwne oczy ładnej szatynki. Dziewczyna zarumieniła się lekko. Gryfon schylił się, aby pozbierać książki i rozsypane notatki. — Mam nadzieje, że to wszystko — uśmiechnął się ciepło.
— Tak. Dzięki. — odparła, wpatrując się w jego oczy i chłopak poczuł się trochę nieswojo.
— Jestem Ana Johson. — Wyciągnęła rękę i brunet uścisnął ją.
— Jesteś Krukonką? — spojrzał na herb wyszyty na jej szacie i dziewczyna kiwnęła głową. — Ginny kiedyś wspominała, że się przyjaźnicie. Jesteście na tym samym roku?
— Tak. To straszne co się stało. — odparła cicho. — Ginny i Ron...
— Tak.— przytaknął. — Mam nadzieję, że szybko wypuszczą ich ze szpitala.
— Harry. — odezwała się nagle Hermiona, która pojawiła się przed nimi. — Mam już to po co przyszliśmy. Możemy iść... O cześć, Ana. — Uśmiechnęła się do dziewczyny.
— Cześć, Hermiona.
— W porządku. — Skinął Harry i uśmiechnął się jeszcze na pożegnanie do Krukonki, która odwzajemniła uśmiech.
Ana przez chwilę śledziła wzrokiem oddalającego się Harry'ego i uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem.
***
Seamus, Dean i Neville już smacznie spali. W dormitorium było cicho, jedynie księżyc zaglądał przez okno. Harry przekręcił się na łóżku i wpatrzył w idealny, srebrny okrąg rozświetlający niebo. Nie było tak źle, pomyślał i lekko uśmiechnął się. Snape zachowywał się tak jak zawsze. Chłodny, złośliwy i ironiczny.
Gryfon zmarszczył brwi.
Słodki Merlinie, ja chyba postradałem rozum. Niech cię szlag! Jak możesz być tak spokojny, opanowany? Podniósł dłonie i zakrył twarz. To nienormalne. Poczuł, że drży na całym ciele, gdy jego pamięć wypełnił Snape nachylający się nad nim i patrzący przez jego ramię na eliksir. O mało nie spadł wtedy z krzesła. Mężczyzna był tak blisko, prawie czuł jego ciepły oddech na swojej szyi i ten słodki zapach, wanilia. Czy tylko on jest w stanie go wyczuć? Dlaczego ten facet na niego tak działa?
Jęknął spuszczając dłonie i wpatrzył się w sufit w zamyśleniu. Był podniecony, o tak. Nie mógł temu zaprzeczyć. No ale on ma dopiero szesnaście lat! To normalne, że w tym wieku jest się pobudzonym. Jedynie nienormalną rzeczą jest to, że jest się pobudzonym na eliksirach! Patrząc na Snape'a! Zachichotał cicho, zdając sobie sprawę ze śmieszności sytuacji. To go trochę odprężyło.
Co robić? Zignorować to? Zapomnieć? Nie. To nie będzie takie proste jak mu się wcześniej wydawało. Najgorsze, że teraz nie był już całkiem pewny, czy chce o tym zapomnieć. Mistrz Eliksirów zaintrygował go swoim zachowaniem i teraz chciał odpowiedzi, wyjaśnień. Snape bez powodu nie całuje swoich studentów. Tak. Snape nie wymiga się od wyjaśnień i Oklumencja w odpowiednim momencie pomoże mu w uzyskaniu odpowiedzi. Miał już plan.
Powieki opadły mu sennie i wtulił się w miękką poduszkę.
***
Harry zerknął na zegar, była osiemnasta. W bibliotece było już prawie pusto. Poprawił okulary i przewrócił kolejną kartkę. Nauczyciel od Obrony zadał im wypracowanie o zastosowaniu zaklęć defensywnych na uroki zadające rany cięte. Westchnął z rozdrażnieniem, gdyż nie znalazł nic konkretnego. Tekst w książce raczej sugerował, aby unikać tego typu uroków, gdyż powodowały krwawienia. Lekkie lub silne, a nawet krwotoki, których zatrzymanie było bardzo trudne i mogły doprowadzić nawet do śmierci.
Harry zanurzył pióro w tuszu i po chwili zastanowienia dopisał jeszcze kilka zdań do swojego wypracowania, mając nadzieję, że to wystarczy. Ich nowy nauczyciel od Obrony okazał się bardzo wymagający i naprawdę dobry. Harry musiał przyznać, że był nawet lepszy od Lupina, choć na głos by się do tego nie przyznał. Mężczyzna wydawał się mieć spore doświadczenie i naprawdę dużą wiedzę. Najważniejsze jednak było to, że nie faworyzował żadnego z Domów i oceniał ich sprawiedliwie.
Harry był z tego zadowolony, bo nie musiał ponownie prowadzać spotkań GD i dzięki temu miał czas na swoje ponadprogramowe doszkalanie, o którym nikt nie wiedział. Przez wakacje nauczył się sporo, ale nie zamierzał tego ujawniać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Co piszesz? — odezwał się dziewczęcy, ale nieznajomy głos.
Harry podniósł głowę znad pergaminu i jego oczy spotkały się z ciemnoniebieskimi źrenicami dziewczyny, która nachylała się nad stołem. Jej długie, czarne włosy opadały swobodnie na ramiona. Uśmiechała się przyjaźnie. Teraz pamiętał. To ta dziewczyna, którą spotkał w bibliotece pierwszego dnia szkoły.
— Wypracowanie na Obronę przed Ciemnymi Mocami. — odparł i uśmiechnął się. — Znowu w bibliotece? Snape naprawdę musi was gnębić.
— Kto? — Zamrugała z konsternacją.
— Snape. Nauczyciel eliksirów. Widziałem cię pierwszego dnia szkoły w Dziale Eliksirów dla pierwszego roku — wskazał ręką w kierunku regałów i zrozumienie pojawiło się na twarzy brunetki.
— Pamiętasz? — Odsunęła kosmyki włosów, które wysunęły się jej zza ucha i powoli zsunęły na policzek. — Oni byli całkiem zabawni — zachichotała cicho.
— Zdecydowanie.
Dziewczyna usiadła przy stole i z zaciekawieniem wzięła książkę do ręki przerzucając kilka kartek.
— To jest poziom szóstej klasy, możesz nie zrozumieć treści — odparł Harry, obserwując, jak jej twarz przybiera wyraz fascynacji i zainteresowania.
— Te wszystkie zaklęcia i uroki, to musi być skomplikowane.
— Tak, niektóre faktyczne nie są proste. — przytaknął.
— Uroki powodujące ból i powolną śmierć w męczarniach. To jest naprawdę niesamowite i przerażające. Nie uważasz? — spytała, podnosząc oczy znad tekstu.
— Hmm... zgadzam się, że to przerażające, ale niesamowite... nie użyłbym tego określenia. Zadawanie komuś bólu i znęcanie się nad innymi, słabszymi, którzy nie potrafią się obronić jest jedynie oznaką słabości.
— Więc uważasz go za słabego? — Spojrzała z wyraźnym zaciekawieniem i Harry zamrugał z zaskoczenia.
— Kogo?
— Voldemorta.
Gryfon zmarszczył brwi i spojrzał w jej oczy z wyraźnym zainteresowaniem. Nie dostrzegł w nich strachu, co trochę go zaskoczyło.
— Przede wszystkim, uważam go za mordercę. — odparł pewnie i w jego głosie zabrzmiał wyraźnie gniew i pogarda. — Zasługuje na śmierć.
— Nienawidzisz go tak bardzo?
Harry spojrzał na nią z konsternacją.
— Zabił moich rodziców i najbliższych. Zadaje cierpienie i zabija innych. Czy ktoś taki twoim zdaniem zasługuje na miłosierdzie?
— Przepraszam, nie chciałam cię rozgniewać.
Harry westchnął i pokręcił głową.
— W porządku. Nic się nie stało. — Zmusił się do uśmiechu. — On... zresztą, i tak nie zrozumiesz.
Dziewczyna zamknęła książkę i przesunęła ją w kierunku Harry'ego.
— Rozumiem, ale to potężny czarodziej i nie można lekceważyć jego mocy. Czasami rzeczy są inne niż nam się wydają.
— Wiesz, mówisz jak Dumbledore.
— To inteligentny czarodziej.
— Też tak uważam. — przytaknął. — Jak masz...
— Harry!
Brunet spojrzał w kierunku drzwi, gdzie stał Seamus. Bibliotekarka z oburzeniem spoglądała na niego i upomniała go za zakłócanie ciszy.
— Muszę iść. — odparła cicho dziewczyna i wstała od stołu. — Cześć, Harry.
— Jak masz na imię?
— Julie. — odparła z uśmiechem i skręciła między regały z książkami.
Harry pozbierał podręczniki ze stołu i zakręcił kałamarz z tuszem. Wszystko schował do torby i skierował się do wyjścia.
— Jak długo zamierzasz siedzieć w bibliotece? Kolacja zaczyna się za dziesięć minut.
— Pisałem wypracowanie na Obronę i kompletnie straciłem poczucie czasu. — odparł zakładając torbę na ramię.
— Czytałeś dzisiejsze ogłoszenia?
— Nie. Coś się stało? — zapytał, widząc przygnębioną minę Seamusa.
— Można tak powiedzieć. — westchnął. — Rozgrywki Quidditcha zostały odwołane.
— Żartujesz?
— Nie. Ministerstwo nie chce ryzykować. Po ostatnich atakach Śmierciożerców są teraz bardzo ostrożni. Zwłaszcza po tej całej aferze w Ministerstwie Magii.
— A Dumbledore?
— Dyrektor się z nimi zgadza. Z tego co udało mi się dowiedzieć, to rodzice uczniów przysłali mu sporo listów z żądaniem odwołania meczów i zwiększeniem ochrony zamku.
Harry zamyślił się. Podczas wakacji nie zastanawiał się, jak działalność Voldemorta może wpłynąć na funkcjonowanie szkoły. Wiedział, że nikt nie jest bezpieczny z powodu ataków Śmierciożerców, ale Hogwart, on zawsze wydawał mu się najbezpieczniejszym miejscem. W końcu jest chroniony magią samego Dumbledore'a. To potężny czarodziej i Voldemort się go boi. Jednak w ciągu ostatnich pięciu lat on zawsze znajdywał jakiś sposób, aby zbliżyć się do szkoły, a tym samym do niego. Jeżeli i tym razem mu się uda... Szkoła już raz została prawie zamknięta.
— Tak. — odparł. — Masz rację. Niektórzy uczniowie nie pojawili się w szkole w tym roku.
— Dziwisz się? — westchnął z rozdrażnieniem. — Mnie też starzy nie chcieli puścić. Myśleli o wyjeździe do Kanady. Zresztą nadal o tym myślą. — Zmarszczył brwi. — Mamy tam ciotkę, więc muszę się liczyć z tym, że w każdej chwili mogą mnie zabrać ze szkoły.
— Przynajmniej byłbyś bezpieczny. — Uśmiechnął się smutno. — Nie możesz ich winić, że się martwią.
— Tak, tak, ale oni nie rozumieją, że ja nie chcę uciekać. — odparł z wyczuwalną złością i zacisnął dłonie w pięści. — Chcę tu zostać i w miarę możliwości pomóc. Nie powiem, że się nie boję, bo to nieprawda, ale wiem, że mogę coś zrobić. Cholera, ta bezczynność i wmawianie, że jesteśmy jeszcze dziećmi i nie powinniśmy się w to mieszać... wkurza mnie. Nie wydaje mi się, że jego obchodzi, jaki wiek mają jego ofiary.
— Rozumiem cię doskonale. — westchnął. — Jednak lepiej nie pakować się w kłopoty.
— I ty to mówisz? — Zatrzymał się i spojrzał na niego z zaskoczeniem. — Myślałem, że moglibyśmy zebrać...
— Nie. — przerwał mu stanowczo Harry rozumiejąc, co Seamus zamierza powiedzieć. — Nie będziemy się w to mieszać.
Zdecydowanie nie miał zamiaru popełnić błędu, który zrobił na piątym roku. Przez jego głupią akcję ratowniczą zginął Syriusz i w dodatku naraził swoich przyjaciół na niebezpieczeństwo. Tym razem nie miał zamiaru do tego dopuścić. Voldemort chciał jego i dlatego musi znaleźć jakiś sposób, aby go zabić bez wmieszania w to innych.
— Ale...
— Pamiętasz co było z Gwardią, którą stworzyliśmy? Wpakowałam dyrektora w poważne kłopoty.
— Rozumiem cię Harry, ale musisz przyznać, że dzięki tobie nauczyliśmy się sporo i zaliczyliśmy egzaminy końcowe na naprawdę dobre oceny. Ta flądra z ministerstwa była koszmarna i nic nas nie nauczyła.
Harry uśmiechnął się lekko.
— Tak, ona była okropna i zasłużyła na to, co ją spotkało.
— Racja. — zachichotał Seamus.
— Jednak pomimo tego, nie zamierzam ponownie otwierać GD. Obecny nauczyciel wydaje się być całkiem w porządku.
— No cóż, nie jest taki zły. Tak samo wymagający jak Snape, ale w przeciwieństwie do niego ma przynajmniej ludzkie odruchy. — zachichotał i nawet Harry uśmiechnął się rozbawiony.
— Racja. — zgodził się.
Harry nagle zamrugał, znajome uczucie ogarnęło jego umysł. Snape. Natychmiast odparł atak, nie pozwalając mężczyźnie wniknąć w jego myśli. Mam cię. Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.
— Coś się stało? — zapytał Seamus spoglądając na niego z zaciekawieniem.
— Nie. — odparł i rozejrzał się po korytarzu, szukając wzrokiem Snape'a. Dostrzegł jedynie fragment jego czarnej szaty, która znikła za drzwiami prowadzącymi do Wielkiej Sali. Kolejna lekcja, tylko że tym razem to on wygrał. Profesorowi nie udało się wejść do jego umysłu. Harry poczuł się o wiele pewniej i teraz był już przekonany, że jest w stanie obronić się przed atakiem Mistrza Eliksirów, czy nawet Voldemorta. Uczucie ogromnej ulgi i dumy wypełniło jego serce. Nie był już tak bezbronny jak wcześniej. — Idziesz, Seamus?
— Jasne. — przytaknął. — Co do GD, to przemyśl to jeszcze. — dodał po chwili.
— Dobra, pomyślę o tym. — odparł niechętnie i raczej dla świętego spokoju.
Podszedł do drzwi i pchnął je lekko. Dzisiaj udowodnił, że potrafi obronić się. Teraz czas na wprowadzenie jego planu, którego celem był jego Mistrz Eliksirów.
***
— Severus, przecież to jest znakomity pomysł — odparł Karkowich. — Dzieciaki będą zachwycone.
— Z pewnością. — mruknął niechętnie i wszedł na ruchome schody. — Nic je tak nie ucieszy, jak możliwość swobodnego rzucana na siebie uroków.
— Przecież już mieliście Klub Pojedynków. Przynajmniej tak mnie poinformował dyrektor. — Spojrzał na niego, unosząc brwi.
— Zgadza się.
— Więc w czym problem?
— Za każdym razem było z powodu niego więcej kłopotów niż pożytku.
— Nie myślisz rozsądnie. — Uśmiechnął się. — Oni potrzebują nauczyć się bronić, i to bardziej niż kiedykolwiek. Poza tym, to świetny sposób na odreagowanie stresu.
Snape spojrzał na niego z powątpiewającym wyrazem twarzy.
— Stresu?
— Szkolnego, a także tego związanego z ostatnimi wydarzeniami.
— I ty jesteś zdeterminowany, aby mnie wciągnąć w ten projekt? — Spojrzał na niego z ironicznym uśmieszkiem.
— Dlaczego nie? Z tego co mi wiadomo, to jesteś świetnie zorientowany w temacie i już prowadziłeś ten Klub. — Zamyślił się i dodał po chwili. — Większość z tych dzieciaków ma już szesnaście, siedemnaście lat, a wiesz że w tym wieku przychodzą im różne głupoty do głowy. Zwłaszcza, kiedy trzyma się ich w zamknięciu i zakazuje pewnych przyjemności. Zbyt wiele ograniczeń i brak zajęcia budzi agresję, frustrację, co w końcu prowadzi do jej rozładowania w niekontrolowany sposób.
— Emocje, ach tak. — odparł chłodno i zazgrzytał zębami. — Ty się doskonale na nich znasz.
— Severus, naprawdę nie rozumiem twojej niechęci w stosunku do mnie. — odparł lekko urażonym tonem.
— Nie pochlebiaj sobie. — warknął Mistrz Eliksirów.
Czarodziej zachichotał, a Snape jedynie westchnął z rozdrażnieniem. Ten facet doprowadzał go do szału i chciał się go pozbyć. Zdecydowanie nie miał ochoty na jego towarzystwo.
— Rozumiem więc, że proponujesz, aby rozładowywali ją pod okiem jakiegoś profesora? — odparł z rezygnacją. — W sposób kontrolowany?
— Dokładnie. — przytaknął i skręcili w korytarz prowadzący do Wielkiej Sali. — I dlatego potrzebuję...
— Co znowu? — syknął Snape, przerywając mu i wpatrując się w tłum uczniów stojących w sporej odległości od nich; cisnących się i przepychających na korytarzu.
Karkowich zmarszczył brwi i przyspieszył, widząc że Snape wyciągnął różdżkę i zdecydowanym krokiem kierował się w stronę studentów. Czarna szata Mistrza Eliksirów powiewała za nim.
Uczniowie byli zbyt zaaferowani tym, co się działo w środku zbiegowiska i nikt nawet nie zauważył dwóch nauczycieli zmierzających w ich kierunku. W momencie, gdy Snape zbliżył się do grupy, usłyszał znajomy głos.
— Odczep się od niej, Malfoy. — warknął Harry.
— To nie twoja sprawa, zjeżdżaj. — syknął Ślizgon.
— To moja przyjaciółka, więc jak widzisz, to jest moja sprawa.
— Harry, daj spokój. — szepnęła dziewczyna i chwyciła go za rękę, obniżając różdżkę, którą Gryfon trzymał skierowaną w blondyna. — Nie warto.
— Posłuchaj jej. — Ślizgon uśmiechnął się ironicznie. — Przynajmniej raz, ta szlama ma rację.
— Zbliż się ponownie do mnie lub Hermiony, a obiecuję, że pożałujesz tego. — odparł z gniewem i zacisnął różdżkę w ręce.
— Grozisz mi?
— Nie, jedynie ostrzegam.
— Nie bądź taki pewny siebie, Potter. — dodał z jadem w głosie, gdy Gryfon odwrócił się, aby dołączyć do Hermiony. — Czarny Pan cię w końcu wykończy.
Harry zaśmiał się gorzko.
— Czarny Pan? — Odwrócił się do niego i szyderczy uśmiech pojawił się na jego twarzy. — Więc nazywasz go swoim Panem. Sądziłem, że wasza rodzina nikomu nie służy. A tym czasem, płaszczycie się przed nim.
— Jak śmiesz! — krzyknął i furia pojawiła się w szarych oczach, a różdżka niebezpiecznie zadrżała w jego ręce.
— Przykładem jest twój ojciec. — Lekki uśmieszek pojawił się na twarzy Gryfona. — Szkoda, że nie widziałeś go jak błagał o wybaczenie, wtedy... na cmentarzu...
— Zamknij się! Powiedziałem ci, że zapłacisz mi za mojego ojca. — zbladł zaciskając zęby. — Przez ciebie zamknęli go w Azkabanie.
— Czyli tam gdzie jest jego miejsce. — syknął Harry. — I chętnie bym go widział tam ponownie. Nie nacieszy się zbyt długo wolnością, to ci mogę obiecać...
— Wystarczy! — krzyknął wściekle Snape, który przedarł się przez tłum. — Co wy sobie...
— Culter — jasne światło wystrzeliło z różdżki Malfoya i zanim Mistrz Eliksirów zdążył zareagować uderzyło w Pottera, który zachwiał się i upadł na kolana zaciskając zęby z bólu.
Podniósł głowę i spojrzał na Malfoya z nienawiścią i pogardą w zielonych oczach. Jakaś siła pchnęła Ślizgona i uderzył on z dość dużą siłą o przeciwległą ścianę.
— Ostrzegałem, Malfoy. — wysyczał Harry.
Wszyscy stali jak sparaliżowani.
— A nie mówiłem? — odparł chłodno i rzeczowo Karkowich. — Zbyt duże nasilenie emocji.
Wszyscy spojrzeli z dezorientacją i niedowierzaniem na nauczyciela Obrony, który w przeciwieństwie do Snape'a, wyglądał na zdecydowanie opanowanego.
— Natychmiast się rozejść! — krzyknął z gniewem i furią Mistrz Eliksirów.
Zszokowani studenci zrobili mu przejście i mężczyzna po stwierdzeniu, że Potter jest przytomny i nic mu nie jest, szybko podszedł do Malfoya. Dotknął dwoma palcami jego szyi. Chłopak miał wyczuwalne tętno, żył, był jedynie nieprzytomny. Strużka krwi popłynęła z jego ust i Snape mamrocząc zaklęcie skierował różdżkę na ranę, aby zatrzymać krwawienie.
Natomiast Karkowich przyklęknął przy Gryfonie.
— Panie Potter? — odparł miękkim głosem i chłopak spojrzał na niego. — Jak się czujesz?
— Ja... trochę kręci mi się w głowie.
— Powiedziałem, że macie się rozejść. Oprócz Pottera i panny Granger — warknął ponownie Snape posyłając zabójcze spojrzenie obserwującym. — Mam wam odjąć punkty, aby to do was dotarło?
Niechętnie i szepcząc, uczniowie zaczęli się rozchodzić. Ci, którzy znali ten urok byli wstrząśnięci. Młodsi, wyglądali raczej na przerażonych tym co widzieli.
— Twoja ręka... — Nauczyciel Obrony spojrzał na stróżkę krwi wypływającej spod rękawa Gryfona.
— To nic. — odparł chłopak, starając się podnieść. Hermiona chwyciła go pod ramię i syknął z powodu piekącego bólu.
— Przepraszam. — wyszeptała ze strachem w orzechowych oczach.
— W porządku.
— Potter! — lodowaty ton głosu sprawił, że Harry zadrżał.
Miał kłopoty. Poważne kłopoty. Czarne źrenice jego nauczyciela, które teraz były utkwione w jego zielonych, przyprawiły go o dreszcze.
— Potter, czy ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? — warknął z irytacją Snape i Gryfon spojrzał na niego z oburzeniem.
— Ja wcale nie pakuję się w kłopoty. — wysyczał gniewnie. — Malfoy zacz...
— Pięć punktów od Gryffindoru za ton w stosunku do nauczyciela. — odparł lodowato. — Natychmiast do Skrzydła Szpitalnego, niech pielęgniarka to opatrzy zanim wykrwawisz się na śmierć.
— Tak jest, profesorze. — odparł przez zaciśnięte zęby i razem z Hermioną skierował się do Skrzydła Szpitalnego.
Mistrz Eliksirów spojrzał chłodno na swojego wychowanka leżącego pod ścianą. Chłopak był jedynie w szoku i nie potrzebował pomocy Pomfrey. Jednak dopilnuje, że będzie jej potrzebował, jak tylko się obudzi.
— Co za kretyn. — syknął Snape, podchodząc ponownie do dzieciaka. — Jak można być tak bezmyślnym gówniarzem?
— Nie musiałeś być tak surowy dla tego chłopaka. — odparł Karkowich i Mistrz Eliksirów spojrzał w jego szare oczy z zaskoczeniem. Przez chwilę kompletnie zapomniał o jego obecności. — Pan Potter jedynie się bronił i muszę dodać, że całkiem skutecznie.
— Jeżeli nie zauważyłeś, to dwójka uczniów rzucała na korytarzu zaklęcia, z czego jeden użył uroku z dziedziny Czarnej Magii.
— Zdaję sobie z tego sprawę. Tak samo jak z tego, że ten urok nie został rzucony poprawnie. Gdyby był, to pan Potter, leżałby teraz nieprzytomny w kałuży krwi i musiałby tydzień spędzić w łóżku, a tak to jeszcze dziś wróci do siebie.
— Może to do ciebie nie dotarło, ale to jest Hogwart, a nie Dumstrang i tu obowiązują pewne reguły, a jedna z nich mówi, żadnej magii na korytarzach, a tym bardziej Czarnej Magii. I nie podważaj moich metod wychowawczych — warknął Mistrz Eliksirów.
— Ty chyba nie lubisz uczyć, mam rację? — Podniósł z rozbawieniem jedną brew.
Snape zmiął w ustach przekleństwo i zazgrzytał zębami. Co za kretyna dyrektor zatrudnił? Może w szkole, w której uczył, to nikt by nie robił z tego problemu, ale na Merlina, to był Hogwart! Za takie coś można wylecieć ze szkoły. W dodatku Potter znowu nie zapanował nad swoją mocą, cholera, głupi dzieciak. Czemu zwyczajnie nie odsunął się, przecież musiał znać działanie tego uroku.
— Enervate — wyszeptał.
Chłopak drgnął i powoli podniósł powieki. Szare i teraz przerażone oczy spotkały się czarnymi jego opiekuna.
— Mamy do omówienia pewne rzeczy. — odparł zza zaciśniętych zębów. — Wstawaj. Idziemy do dyrektora.
Chwycił Ślizgona za kołnierz i podniósł go.
— Ja...
— Zamknij się natychmiast, jeśli nie chcesz poczuć swojego uroku na sobie. — odparł przy jego uchu jedwabistym głosem. — W dodatku wykonanego w stu procentach poprawnie.
Malfoy zbladł jak papier i spuścił wzrok. Skinął głową.
— Będziesz potrzebował świadka? — zapytał Karkowich.
— Nie, ale byłbym wdzięczny, gdybyś doprowadził korytarz do porządku i powiadomił o całym zajściu profesor McGonagall.
— W porządku. Jakby co, to wiesz gdzie mnie znaleźć.
Snape kiwnął głową. Nie miał zamiaru osobiście powiadamiać opiekunki Gryffindoru. Zwłaszcza, że tym razem wina ewidentnie leżała po stronie jego wychowanka. Wyrzuty i oskarżenia ze strony Minervy, to było ostatnie na co miał teraz ochotę. Pchnął chłopaka przed sobą.
— Rusz się. — warknął.
Ślizgon niechętnie i lekko blady na twarzy skierował się w kierunku gabinetu dyrektora. Szli przez chwilę w zupełnej ciszy. Snape był wściekły. Bardziej na siebie niż na Malfoya. Jak mógł do tego dopuścić? Jak mógł nie zdążyć zareagować, przeszkodzić w rzuceniu tego uroku? Cholera, był nauczycielem i powinien kontrolować sytuację, a tym czasem, dwójka uczniów, którzy się nienawidzą odkąd pamięta, kompletnie zlekceważyło jego obecność. To było niepojęte. Widząc, że nie było nikogo w pobliżu, nagle przyspieszył.
— Co w ciebie wstąpiło? — syknął cicho, chwytając zaskoczonego chłopaka gwałtownie za ramię i odwracając twarzą do siebie. Stali teraz w ciemnym i opustoszałym korytarzu. Snape przycisnął go do ściany, a palce boleśnie zacisnął na ramieniu ucznia. — Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię — warknął niebezpiecznie cicho.
— Potter zapłaci za to, co zrobił mojemu ojcu. — syknął z płonącym gniewem w szarych oczach.
— I myślisz, że w ten sposób to załatwisz?
Malfoy nic nie odpowiedział.
— Nienawidzę go, a pan go broni! — wyrzucił z siebie, starając się desperacko uwolnić z uścisku swojego nauczyciela.
— Nikogo nie bronię. Tym bardziej, nie Pottera. — odparł lodowato. — A to co dziś zrobiłeś, udowodniło tylko jakim głupcem jesteś.
— Nie ma pan prawa...
— Nie zapominaj się. — przerwał mu chłodno i wypuścił jego ramię. — Czy nie dociera do ciebie, że możesz zostać wyrzucony ze szkoły?
— Nie obchodzi mnie to.
Dziecinny bunt w tych oczach jedynie uświadomił Snape'owi, że chłopak kompletnie nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swojego czynu, a co gorsze, nie ma w nim najmniejszego poczucia winy. Przez moment zastanawiał się jak bardzo ta nienawiść zaślepiła jego umysł? Do czego by się posunął? Odsunął jednak tą myśl tak szybko jak się pojawiła.
— A powinno cię interesować. — odparł chłodnym tonem. — Ryzykujesz całą swoją przyszłość, w dodatku zupełnie niepotrzebnie. Twój ojciec nie będzie zadowolony. Wpakujesz go w poważne kłopoty.
— A co to pana obchodzi?
— Wierz mi lub nie, ale mnie obchodzi. Jesteś moim uczniem i jestem twoim opiekunem. Nie przerywaj mi... — dodał widząc, że Ślizgon chce coś powiedzieć i irytacja pojawia się w jego szarych oczach. — Podczas, gdy jesteś w szkole, ja jestem twoim opiekunem i nie zamierzam tolerować tego typu rywalizacji pomiędzy studentami. Możecie się nienawidzić ile wam się podoba, ale następnym razem, gdy dzisiejsza sytuacja się powtórzy, to dopilnuję, że obydwoje dowiecie się, co to jest prawdziwa Czarna Magia — dodał jedwabiście nachylając się w kierunku Ślizgona, który cofnął się o krok. Snape wykrzywił usta w delikatnym, lecz nic dobrego nie wróżącym uśmieszku. — Zrozumiano?
— Tak jest, profesorze. — odparł drżącym głosem.
— Draco... najlepiej zrobisz, jak zostawisz to tym, którzy znają się na tym lepiej — Ślizgon posłał mu lodowate i zarazem zaintrygowane spojrzenie. — Teraz pospiesz się — dodał po chwili. — Będę musiał wymyślić coś na twoją obronę. Nie waż się odezwać bez pytania i na Merlina, postaraj się wyglądać na kogoś, kto choć trochę żałuje tego co zrobił.
Chłopak zacisnął dłonie w pięści i bez słowa skinął głową.
Podeszli do chimery i Snape wyszeptał hasło. Posąg drgnął i ukazały się przed nimi schody do gabinetu Dumbledore'a. Weszli na nie, a chimera wróciła na swoje miejsce.
***
— Jeszcze tylko chwilę. — zwróciła się Madam Pomfrey do Harry'ego, kierując różdżkę na kolejne rozcięcie. Po chwili rana znikła, zostawiając po sobie czerwoną smugę. — To powinno wystarczyć. Zaczerwienienia do jutra rana powinny zniknąć. Masz szczęście, że urok nie zadziałał tak jak powinien — spojrzała na niego marszcząc brwi.
— To nie jego wina. — odparła Hermiona. — To Malfoy pierwszy rzucił urok.
— Doprawdy. — Pokręciła głową z rezygnacją i niedowierzaniem. — Wasza dwójka jest po prostu niemożliwa. Zachowujecie się jak dzieci.
— Ale...
— Nie, panie Potter. — przerwała mu, nachylając się nad nim. — Powinniście w końcu wydorośleć. Kiedyś te wasze głupie sprzeczki doprowadzą naprawdę do jakiejś tragedii. Severus... — dodała, widząc mężczyznę stojącego w drzwiach.
Snape skinął głową i podszedł do łóżka Gryfona.
— Co pani tu robi? — zwrócił się do dziewczyny.
— Chciałam sprawdzić, czy z Harrym wszystko w porządku.
— Jak widać, przeżyje. — odparł chłodno. — O ile się nie mylę, to teraz ma pani zajęcia i radziłbym udać się na nie. — Dziewczyna spojrzała niepewnie na Harry'ego i ten skinął głową uspokajająco.
— Spotkamy się na zajęciach, Herm. — odparł, uśmiechając się nieśmiało.
— Obawiam się, że najpierw będziesz musiał odwiedzić dyrektora. — odparł chłodno Snape i Harry poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa.
— Do zobaczenia, Harry. — odparła ze współczuciem i drzwi Skrzydła Szpitalnego zamknęły się za nią.
Madam Pomfrey podeszła do Gryfona, zerkając zaniepokojonym wzrokiem w kierunku Mistrza Eliksirów.
— Harry, wstań na chwilę. — chłopak podniósł się z łóżka i Snape mógł teraz dostrzec kilka zaczerwienionych szram na jego torsie i ramionach. Zgrzytnął zębami. Chłopak miał naprawdę szczęście. W przeciwnym razie, to wyglądałoby o wiele gorzej. — Nie ruszaj się przez moment, bo będziesz miał nudności.
Wyciągnęła różdżkę przesuwając ją od głowy Gryfona i zjeżdżając do stóp. Szeptała przy tym jakieś skomplikowanie długie zaklęcie. Harry poczuł dziwne mrowienie w mięśniach i zakręciło mu się w głowie, jednak po chwili wszystko wróciło do normy.
— W porządku, możesz się ubrać. — odparła z lekkim uśmiechem. — Przyniosę ci eliksir łagodzący, który wypijesz przed snem. Możesz czuć się osłabiony, więc nie przemęczaj się dzisiaj. Zrozumiano?
— Tak jest. — przytaknął i wziął koszulę leżącą na łóżku, która była skrwawiona w kilku miejscach.
Sięgnął do kieszeni po swoją różdżkę, aby oczyścić materiał, lecz zanim ją znalazł plamy z krwi znikły. Koszula znowu była śnieżnobiała.
— Dziękuję. — odparł, niepewnie spoglądając w kierunku Snape'a, który właśnie chował różdżkę do kieszeni swojej szaty.
— Ne powinieneś się przemęczać. — odparł sarkastycznie.
— Severusie. — Madam Pomfrey posłała mu oburzone spojrzenie.
Harry jedynie wywrócił oczami i zabrał się za zapinanie guzików. Snape stał oparty ścianę i przyglądał mu się w milczeniu. Jego obecność niepokoiła Harry'ego, a to milczenie wręcz drażniło. Gryfon doskonale wiedział, że nauczyciel nie jest tu bez przyczyny. Cholera.
— No dobrze. — odarł z rezygnacją, gdy dotarł do połowy guzików swojej koszuli. Spojrzał w czarne oczy mężczyzny z wyczekiwaniem. — Nie fatygowałby się pan tutaj tylko po to, aby powiedzieć, że dyrektor chce mnie widzieć.
— Nie. — przyznał neutralnym w swoim brzmieniu głosem. — Chcę cię powiadomić, że pan Malfoy ma miesiąc szlabanu i zakaz opuszczania zamku. Ponadto, jeżeli jeszcze raz dojdzie do czegoś takiego, to obaj wylecicie ze szkoły. I mam nadzieję, — Spojrzał bardzo poważnie na chłopaka. — ...że przynajmniej ty będziesz na tyle inteligentny i dojrzały, aby nie dopuścić do kolejnej tego typu konfrontacji.
— Pan żartuje? — odparł z niedowierzaniem. Czy to była prośba? Nie, on nigdy nie prosi. Zawsze żąda lub wymaga.
— Nie, panie Potter — odparł kwaśno. — To coś ważniejszego niż wasza głupia, wzajemna nienawiść. Pan Malfoy nie może zostać wyrzucony ze szkoły.
— Przecież rzucił mroczne zaklęcie.
— Jestem tego świadomy. Wiesz co się z nim stanie jak zostanie wyrzucony? — Harry nic nie odpowiedział. Doskonale wiedział. Ten kretyn dołączy do Voldemorta i swojego ojca. Stanie się kolejnym Śmierciożercą. — Jak widzisz, szkoła jest tym, co go na razie powstrzymuje od zrujnowania sobie życia.
— Więc mam go lekceważyć?
— Niezupełnie. Masz być jedynie ostrożny i nie dawać się sprowokować.
— A jeśli mnie zaatakuje?
— Wątpię, aby to zrobił.
— Skąd może pan wiedzieć?
— Po prostu wiem, to powinno ci wystarczyć.
— To naprawdę pocieszające. — prychnął.
— Mam nadzieję, że wykażesz trochę więcej rozsądku i przemyślisz to, co właśnie ci powiedziałem. Co do twojej kary, panie Potter, to masz szlaban. — dodał, uśmiechając się złośliwe.
— Ale za co? — odparł wyraźnie oburzony chłopak. — Przecież nic nie zrobiłem. To nie ja rzucałem mrocznymi zaklęciami.
— Ale ty nie potrafiłeś skontrolować swojej mocy.
Gryfon spojrzał na niego z wyraźnym rozdrażnieniem.
— Wcale nie. Kontrolowałem ją całkowicie. — warknął ze złością i od razu pożałował tego co powiedział.
— Naprawdę? — Mężczyzna spojrzał na niego unosząc prawą brew i jego czarne oczy zalśniły na moment dziwnym blaskiem. — W takim razie, za celowe użycie zaklęcia i zaatakowanie ucznia czeka cię tydzień szlabanu. — Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Teraz jest sprawiedliwie, prawda?
Nie, nie było, pomyślał Harry ze złością. Jak on go nienawidzi! Dlaczego ten facet jest taki wredny? Tydzień szlabanu, po prostu pięknie.
— To jest...
— Czy chcesz coś dodać, panie Potter? — Jedwabisty i cichy głos Snape'a zabrzmiał mu tuż przy uchu i chłopak kompletnie zapomniał, co chciał powiedzieć. Snape był nagle tak blisko, prawie czuł bijące od niego ciepło. Wypuścił oddech, który nieświadomie zatrzymał. — Tak myślałem — dodał Mistrz Eliksirów, prostując się.
Harry popatrzył na niego z lekkim gniewem w oczach, ale nie odezwał się. Czuł że serce, które nagle przyspieszyło, teraz zwalnia i jego rytm się stabilizuje. Usiadł na łóżku. Fala sprzecznych względem siebie uczuć wypełniła go i nie był w stanie powiedzieć, czy złość była większa od dreszczy przyjemności, które nim właśnie wstrząsnęły z powodu tego niesamowitego brzmienia głosu.
W pomieszczeniu teraz byli sami, gdyż pielęgniarka, która zerkała na nich od czasu do czasu, znikła za drzwiami kantorka.
— Jak się czujesz? — Mężczyzna zapytał w końcu z chłodnym zainteresowaniem i Harry natychmiast utkwił w nim wzrok z lekkim zaskoczeniem.
— W porządku. — odparł, wzruszając ramionami. — To był zdecydowanie nieudany urok.
Snape lekko się spiął.
— Zostałeś uderzony mrocznym zaklęciem i mówisz o tym tak spokojnie?
— Nieudanym zaklęciem. — poprawił chłopak. — Nic się nie stało.
— A gdyby rzucił je poprawnie, to tydzień byś leżał w łóżku. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego do jasnej cholery się nie odsunąłeś? Podejrzewam, że doskonale wiedziałeś, co to za urok.
Harry nałożył na siebie wierzchnią szatę, a następnie spojrzał na Snape'a. Profesor wyglądał na zirytowanego i chłopak miał wrażenie, że dostrzegł też błysk zaniepokojenia w jego czarnych oczach. To było interesujące. Czyżby mężczyzna naprawdę się o niego niepokoił?
— Tak, znam działanie tego uroku. — westchnął. — Nie ma tarczy, którą mógłbym użyć, a za mną stało sporo uczniów i nie chciałem, aby urok trafił w któregoś z nich.
— Więc wziąłeś go na siebie.
— No tak.
— Głupi, szlachetny dureń. — prychnął z ironicznym uśmieszkiem i pokręcił z rezygnacją głową.
— Jestem Gryfonem.
— W rzeczy samej. Poświęcenie masz we krwi.
Harry zachichotał i spojrzał na Mistrza Eliksirów z delikatnym uśmiechem.
— Czyżby się pan martwił, profesorze? — zapytał ściszonym, miękkim głosem. Snape wyraźnie spiął się i zacisnął usta w cienka linię. — To miłe.— dodał Harry z prowokacyjnym uśmiechem.
— Nie bądź śmieszny. — prychnął nerwowo. — Niech nie wydaje ci się, że...
— Merlinie drogi! — Głos McGonagall rozległ się od strony drzwi i Harry odwrócił się w stronę swojej opiekunki. Wyglądała na złą i równocześnie przestraszoną. — Panie Potter, czekam na wyjaśnienia. Severus...
— Pan Potter wszystko ci wyjaśni. — przerwał jej szybko Snape. — Ja już rozmawiałem z dyrektorem, więc jak chcesz uzyskać więcej informacji, to sugeruję udać się do niego. Ja już wystarczająco zmarnowałem tu czasu.
Pani profesor spojrzała na niego z irytacją i zacisnęła wargi.
Snape wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i skierował się do swoich lochów. Co za kretyn, pomyślał z rozdrażnieniem. Dlaczego ten dzieciak musiał wyprowadzać go z równowagi na każdym kroku? Bezczelny bachor. Cóż, nie mógł zaprzeczyć, że się o niego trochę niepokoił. Czy to było aż tak widoczne? Chłopak patrzył na niego zdecydowanie inaczej. To spojrzenie... jakby prowokacyjne. Nie było w nim strachu, a raczej coś na granicy zainteresowania i ciekawości. Chłopak nadal nie potrafił zbyt dobrze maskować swoich uczuć.
W co ty grasz, Potter? Zmarszczył brwi w zastanowieniu i wszedł do swojego gabinetu. Usiadł za biurkiem i wyciągnął z szuflady testy, które ostatnio sprawdził. Za pół godziny miał kolejne zajęcia i musiał się do nich przygotować, a wieczorem czekała go jeszcze rozmowa z młodym Malfoyem.
***
Do Wielkiej Sali wleciały sowy z poranną pocztą. Duży, szary ptak wylądował miękko na stole przed Harrym.
— Nadal prenumerujesz "Proroka Codziennego"? — zapytała Hermiona zerkając jak brunet odwiązuje od nóżki sowy zwiniętą gazetę.
— Tak, wolę wiedzieć co się dzieje. Nawet jeśli większość tego co tu piszą to same bzdury.
— Całkiem rozsądnie. — przytaknęła, podając sowie kruche ciastko. Ta zahukała z wdzięcznością i zaczęła je skubać. — Jest coś o atakach? — dodała, głaszcząc lśniące piórka ptaka.
— Nie. — odparł, przeglądając strony. — Czekaj... — zatrzymał się i w jego oczy przybrały wyraz zaskoczenia.
Sowa skończyła ciastko, zerwała się ze stołu i wyfrunęła przez okno.
— Coś nie tak? — Dziewczyna zajrzała mu przez ramię z lekkim niepokojem.
— Nasz Minister Magii został dyscyplinarnie zwolniony z pełnionego urzędu.
— Żartujesz?
— Posłuchaj...
"... Z powodów, które nie są nam bliżej znane, Minister Magii w osobie Korneliusza Knota został dyscyplinarnie zwolniony ze swojego stanowiska. Oficjalne zawieszenie Go w wykonywaniu obowiązków Ministra Magii miało miejsce na wczorajszej Wielkiej Radzie Czarodziejów, w której brało udział sześćdziesięciu siedmiu czarodziejów. Obrady odbyły się za zamkniętymi drzwiami i były całkowicie tajne.
Nie wiemy co było przyczyną tej natychmiastowej reakcji ze strony ministerstwa i podjęcia przez Wielką Radę Czarodziejów tak istotnej decyzji dla całego Świata Czarodziejskiego Wielkiej Brytanii.
Jednak, jak nie oficjalne źródła donoszą, przyczyną natychmiastowego pozbawienia władzy wykonawczej obecnego ministra, mogły być dokumenty, które trafiły w ręce członków tejże rady. Niestety również ich treść jest nam nieznana, a sam Korneliusz Knot zapytany o wspomniane dokumenty, nie potwierdza ani nie zaprzecza ich istnienia..."
— Dalej są same domysły. — mruknął Harry, przewrócił stronę i przebiegając wzrokiem dalszą cześć artykułu.
— Piszą, kto będzie nowym Ministrem Magii?
— Nie. — odparł, podając gazetę Hermionie. — Pewnie dowiemy się za jakieś dwa lub trzy dni.
— Może i lepiej, że go zmieniają. — odezwał się Seamus. — Knot nie nadawał się na to stanowisko.
— Chyba masz rację. — westchnął Harry i zamyślił się. — W tamtym roku mieliśmy z nim sporo kłopotów. Dumbledore został usunięty ze szkoły, mnie oskarżyli o składanie fałszach zeznań. Nie wspomnę o naszej ubiegłej nauczycielce od Obrony, która była szpiegiem ministerstwa.
— Racja. — przytaknął i uśmiechnął się lekko, wpatrując się w stół Slytherinu. — Spójrz, Malfoy chyba nie dostał dobrych wieści. — Uśmiechnął się z satysfakcją. — Dobrze mu tak.
Harry natychmiast spojrzał w kierunku blondyna, który rzeczywiście był wyraźnie blady i przerażony. Brunet zmarszczył brwi przypatrując się mu z zainteresowaniem. Nagle Ślizgon podniósł głowę znad czytanego pergaminu i jego szare oczy natychmiast spotkały się z zielonymi Gryfona. Harry dostrzegł ku swojej konsternacji, że bladość i przerażenie na twarzy chłopaka przechodzi w furię i czystą nienawiść.
Harry uśmiechnął się do niego. Cokolwiek było w tym liście, to wyprowadziło z równowagi tego kretyna, a ta świadomość sprawiła, że Harry poczuł się lepiej.
Malfoy nagle wstał od stołu zaciskając dłoń na pergaminie i nie zwracając uwagi na Pansy, która o coś go zapytała, skierował się do wyjścia. Harry podążył za nim wzrokiem, gdy w pewnym momencie znajome uczucie pojawiło się w jego umyśle. W pierwszym odruchu chciał wyrzucić intruza ze swoich myśli, ale zamiast tego przywołał do umysłu wspomnienie pocałunku.
Wizja jego i Snape'a na dziedzińcu szkolnym stała się wyraźna i Gryfon poczuł jak nagle Mistrz Eliksirów chce porzucić to wspomnienie i pochwycić inne. Jednak Harry nie pozwolił mu na to i jego nauczyciel poddał się wycofując. Gryfon uśmiechnął się i spojrzał w kierunku stołu nauczycielskiego. Nie mylił się. Jego profesor wpatrywał się w niego wyraźnie zaskoczony. Ich spojrzenia skrzyżowały się.
— Harry, w tą niedziele jest wyjście do Hogsmeade. Wybierasz się? — zapytał Seamus biorąc z talerza kolejną kanapkę z szynką i majonezem.
— Oczywiście, że tak. — odparł, przerywając kontakt wzrokowy ze Snape'em i sięgając po dzban z malinową herbatą. — Muszę wstąpić do księgarni, a przy okazji chciałbym wpaść do Freda i Gorge'a.
— Sam jestem ciekawy jak idzie im interes. Słyszałem, że Fred....
Harry jednak nie słuchał. Ponownie zerknął w stronę stołu nauczycielskiego. Dumbledore wydawał się być w wyśmienitym humorze i był pochłonięty rozmową z profesor Hooch. Ich nauczyciel Obrony z entuzjazmem tłumaczył coś McGonagall, która słuchała go z wyraźnym zainteresowaniem i od czasu do czasu dyskretnie zakrywała dłonią usta, aby ukryć chichot.
Natomiast Snape wydawał się być pogrążony w zamyśleniu. Zupełnie nieobecny, jakby był gdzieś we własnym świecie lub myślach. Na jego zazwyczaj poważnej twarzy brwi były lekko zmarszczone, a wzrok zatopiony w napoju, który znajdował się w szklanym kielichu obracanym w jego ręce. Blada, nieruchoma twarz, zupełnie jakby wykuta w marmurze, wyrażała spokój i niezwykłe skupienie. Harry w jednej chwili poczuł niepokojący chłód wokół serca. Coś jak samotność. Pomimo wielu godzin spędzonych na dodatkowych zajęciach z Oklumencji, ten mężczyzna był tak daleko od niego, był mu zupełnie obcy. Nie znał go i tak naprawdę, nigdy nie starał się go poznać. Nie miał pojęcia o jego prawdziwych uczuciach, myślach, pragnieniach, czy marzeniach.
Harry w jednej chwili zdał sobie sprawę, że pragnął wiedzieć o czym myśli mężczyzna. Chciał poznać go, w pewnym sensie dzielić jego myśli i uczucia, jakie by one nie były. Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Chciał być częścią czegoś, czego nie potrafił nazwać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top