Rozdział 12


"Podaj mi usta... Dokoła noc głucha,
My tylko dwoje na łożu rozkoszy
Nie śpimy jeszcze... Płomień, co wybucha
W naszych ekstazach — sen stąd cichy płoszy...
Podaj mi usta!... Chcę się twojem ciałem
Upić... Tak długo, długo cię szukałem..."
("Podaj mi usta..."; Zdzisław Dębicki)


Minęło kilka dni od tego, co wydarzyło się między Snape'em a Harry'm w jednej z pustych i nieużywanych klas. Jednak to co się stało, nie zmieniło niczego w ich wzajemnych stosunkach. Gryfon nawet zastanawiał się czy przypadkiem, to wszystko nie było zwykłym snem, nie działo się w jego wyobraźni. Jednak ilekroć pojawiał się na korytarzu sam i jego zielone źrenice krzyżowały się z czarnymi oczami przypadkowo spotkanego mężczyzny, tylekroć czuł, że one wyraźnie go obserwują. To utwierdzało go w przekonaniu, że jednak to nie był sen.

— Harry...

Chłopak spojrzał na rudzielca, który siedział na dywanie przy kominku, tuż koło niego.

— Przepraszam — odparł brunet i oparł się o fotel. — Mówiłeś coś?

— Co się z tobą dzieje? Mam wrażenie, jakbyś był myślami zupełnie gdzie indziej.

No cóż, rudzielec miał całkowitą rację. Jego myśli krążyły wokół osoby Snape'a. Czy tego chciał, czy nie, ten mężczyzna zadomowił się w jego umyśle i Harry bynajmniej nie zamierzał go z niego wypraszać.

— Zamyśliłem się.

Ron westchnął i złożył "Proroka Codziennego", a następnie odłożył go na blat ławy.

— Nie zamartwiaj się. Ten artykuł to stek kłamstw — zaczął lekko poirytowanym głosem i Harry spojrzał na niego, marszcząc brwi. — Przecież oni nie mogą myśleć, że przyłączysz się do Sam Wiesz Kogo. To jakiś obłęd. On przecież zabił twoich rodziców... przepraszam.

— Nic się nie stało. — Harry wzruszył ramionami. — Poza tym jest mi już obojętne, co inni o mnie piszą.

— Masz rację, ale zaraz nazywać cię "Księciem Ciemności" czy "Synem Nocy", to lekka przesada, nie uważasz?

Brunet zachichotał lekko rozbawiony.

— Czy naprawdę to cię nie martwi?

— Nie. — Harry uśmiechnął się demonicznie.

— Wiesz, czasami mnie przerażasz. — Ron spojrzał na niego bardzo poważnie. — Na pewno ten wąż nic nie znaczy?

— Ron! — Rudzielec, aż podskoczył. Za nim stała Hermiona, na której twarzy malowało się oburzenie. — Co też ci przyszło do głowy? Przecież znasz Harry'ego. Nie mógłby stanąć po stronie tego mordercy.

— Nie musisz być zaraz zła — odburknął chłopak. — Tylko pytałem.

Brunet nic nie odpowiedział, jedynie posmutniał i spojrzał w kierunku kominka.

— Wystarczy tego — zakomunikowała, widząc, że Harry kompletnie nie zwraca na nich uwagi. — Ron, powinieneś już być spakowany, jutro po śniadaniu wyjeżdżamy.

— Jestem już spakowany — odparł rudzielec buntowniczo i nagle odwrócił się w kierunku bruneta. — Może jednak zmienisz zdanie i pojedziesz do Nory?

— Nie tym razem — odrzekł przepraszająco. — Wiesz, że chętnie bym spędził z wami ferie, ale muszę nadrobić zaległości.

— W porządku, ale jakbyś zmienił zdanie, to powiedz dyrektorowi. Na pewno wymyśli, jak przetransportować cię do Nory. Wiesz, że u nas jesteś zawsze mile widziany. — Wyszczerzył się w szczerym uśmiechu.

— Dobrze, będę pamiętał.

— Widziałeś może moją siostrę?

— Tak, wróciła kilka minut temu. Powiedziała, że źle się czuje i musi się położyć.

— Kobiety. — Rudzielec wywrócił oczami i Hermiona posłała mu oburzone spojrzenie.

Harry nie chcąc wdawać się w nadchodzącą dyskusję, wstał szybko z dywanu.

— Idę do dormitorium. — odparł, zbierając książki z ławy.

— To nie idziemy dziś do biblioteki? — zapytała zaskoczona dziewczyna. — Myślałam, że przeszukamy kilka albumów zanim wyjedziemy.

— Zrobimy to po feriach. Jestem dziś wykończony.

— Jak chcesz — odparła.

Harry skinął głową i odprowadzony przez parę zatroskanych oczu, skierował się do dormitorium. Kolacja miała zacząć się za cztery godziny. Za drzwiami sypialni oparł się o drzwi i zamknął oczy. 

Czuł żal do siebie, że okłamał przyjaciół. Odkąd Ron dowiedział się, że nie pojedzie z nim do Nory, ten wyglądał na dotkniętego tą wiadomością. Harry wiedział, że sprawił przykrość przyjacielowi, ale jeżeli chciał spotkać się ze Snape'em, to nie miał innego wyjścia, musiał okłamać go.

Snape. 

Ta myśl wywołała w nim podniecenie, a zarazem lekkie zdenerwowanie. Jutrzejszy wieczór spędzi z mężczyzną, jego nauczycielem eliksirów. Odetchnął głęboko i otworzył oczy. Oczywiście, jeżeli wcześniej nie stchórzy. Pokręcił głową z rozbawieniem i podszedł do łóżka. Położył się na brzuch i wpatrzył w okiennice. Na zewnątrz panowała już noc.

W pewnym momencie coś gwizdnęło koło jego ucha, sprawiając, że nagle poderwał się z łóżka. W powietrzu unosiła się czerwona karteczka. Westchnął z ulgą. To była wiadomość z biblioteki. Jednak kolor czerwony oznaczał upomnienie. Nie przypominał sobie, aby przetrzymał jakąś książkę. Zaciekawiony wyciągnął rękę po kawałek pergaminu i otworzył go. Zmarszczył brwi i po chwili wyciągnął różdżkę.

Accio książka Wojny stuleci — mruknął i ku jego zaskoczeniu spod łóżka wyfrunęła gruba książka wprost do jego ręki. — No pięknie. — Spojrzał na okładkę, która wydawała mu się dziwnie znajoma. — Sądziłem, że już dawno ją oddałem — odparł do siebie.

Czerwona karteczka spłonęła, a Harry usiadł na łóżku i otworzył tom na spisie treści. Jak się okazało, tematyka dotyczyła najważniejszych wojen, które toczyli czarodzieje. Nigdy nie przepadał za Historią Magii i już miał odłożyć książkę, gdy dostrzegł interesujący tytuł rozdziału: Salazar Slytherin - prawda czy mit?

Harry zmarszczył brwi i przewertował kartki księgi, zatrzymując się na wybranym rozdziale. Po chwili z zainteresowaniem pogrążył się w lekturze.

***

Hogwart, który w czasie nauki szkolnej tętnił życiem i gwarem rozmów oraz śmiechów uczniów, teraz w okresie ferii zimowych, był nienaturalnie cichym i spokojnym miejscem. Zamek wydawał się pusty i chłodny, chwilami nawet nieprzyjemny. Większość uczniów zdecydowała się wyjechać do swoich rodzin, nawet pomimo świadomości sporadycznych ataków zwolenników Voldemorta, o których pisały wszystkie gazety. Ostatnie doniesienia zaniepokoiły nawet Snape'a, który miał coraz to gorsze przeczucia. 

Coś miało się wydarzyć, i to niedługo. A świadomość, że jego najgorsze przypuszczenia zazwyczaj się sprawdzają, nie poprawiała mu nastroju. Jednak dziś wieczorem jego umysł nie zaprzątał Voldemort czy Śmierciożercy. Niespokojne myśli były skierowane raczej na zielonookiego chłopaka, który od postawienia nogi za murami Hogwartu, stał jego największym koszmarem, utrapieniem i seksownym obiektem pożądania. Niestety tego ostatniego się nie spodziewał i nie był na to przygotowany.

Severus siedział w fotelu i wpatrywał się w płonący ogień. Po chwili spojrzał na zegar wiszący nad kominkiem. Kwadrans po dwudziestej pierwszej. Zmarszczył brwi. To jest kiepski pomysł, przemknęło mu przez myśl. Zdecydowanie najgorsza decyzja, jaką podjąłem w życiu, westchnął w duchu. Wdawać się w romans z uczniem i to z jakim? Złotym Chłopcem Gryffindoru. 

Zwilżył odruchowo wargi, smakując resztki wina, które na nich pozostały. Przymknął oczy, przywołując wspomnienie ostatniego spotkania i pocałunku, który nie powinien mieć miejsca. Te usta były tak miękkie, wręcz idealne. Pasja i namiętność, którą dostrzegł w tych zielonych oczach pozbawiła go kontroli nad własnym ciałem. Jedwabiście gładka i napięta skóra smakowała młodością i niewinnością. Oblizał wargi, a jego oczy wypełniły się ogniem na wspomnienie tego, co wydarzyło się później. Chłopak był tak twardy, że musiał go skosztować, poczuć jego smak w ustach.

Przyjemne gorąco rozlało się w jego żyłach. Tak, to był idealny i najszybszy; jeżeli tego chciał; sposób na rozładowanie napięcia erotycznego. Cóż, wiedział o tym, sam był nastolatkiem, krótki czas, ale jednak. Tego typu pieszczota mogła stać się istną torturą, która potrafiła przedłużyć okres oczekiwania na nadejście orgazmu, jak i niezwykle szybkim oraz skutecznym środkiem na jego wywołanie. I nie ważne, jak bardzo chciał przeciągnąć tamtą chwilę, to było zdecydowanie nie odpowiednie miejsce na tego typu rzeczy. Uśmiechnął się do siebie.

Chłopak wydawał się być zszokowany, choć nie odczuł z jego strony żadnych oporów. Tak, Severusie, tłumacz sobie to jako przyzwolenie, ale dzieciak ma tylko szesnaście lat i zdecydowanie to nie powinno się wydarzyć, nie w ten sposób. Cichy i irytujący głosik zabrzmiał mu w głowie. Wziął kolejny łyk wina, aby go zagłuszyć. Podziałało. Seks, to seks. Uczucie nie ma z tym nic wspólnego. Zresztą nigdy nie angażował się emocjonalnie w żaden związek i nie zamierzał tego robić tym razem. Nie wolno mu, nie w tej sytuacji, w której się znajdował. Dla niego seks to był zawsze czysty i nieskomplikowany układ wzajemnych... korzyści i nie zamierzał tego zmieniać.

Te przerażająco zielone oczy, lśniące pożądaniem i głodem... Potrząsnął głową z irytacji, zdając sobie sprawę, że fala podniecenia rozlewa się w jego żyłach. W co ja się wpakowałem? I jak ja teraz spojrzę w oczy Albusowi? Słodki Merlinie, a w dodatku jeszcze Czarny Pan, po prostu pięknie. Odstawił lampkę z resztą czerwonego wina na blat ławy. Czarny Pan nie stanowił problemu, zawsze mógł powiedzieć, że uwiódł chłopca, w celu przeciągnięcia go na ciemną stronę. Ale Albus...

Nagle coś trzasnęło i w kominku pojawił się dyrektor.

— Coś się stało? — zapytał czarodziej, otrzepując swoją szatę z popiołu.

— Nie — odparł zaskoczony mężczyzna, przybierając swoją maskę chłodu i obojętności.

Dumbledore spojrzał na niego z zainteresowaniem i usiadł w fotelu, który przysunął się do niego.

— Jesteś pewny? Wyglądasz na trochę rozkojarzonego.

Snape wywrócił oczami i wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku.

— Miałem fatalny dzień, najpierw cała ta szopka z wyjazdem uczniów na święta, a ostatnio jeszcze nasz wampirzy przyjaciel.

— Skoro już o nim wspomniałeś, to mam niezbyt przyjemne wieści.

— Świetnie, jakbyśmy nie mieli wystarczająco dużo złych — mruknął i wyczarował filiżankę gorącej kawy dla dyrektora. — Więc co się stało? Chyba nikogo nie zaatakował?

— Jeżeli nawet, to mi o tym nic nie wiadomo. — Zmarszczył śnieżnobiałe brwi i na twarzy starego czarodzieja pojawiło się zatroskanie. — Jestem pewny, że dopóki nikt nie wie kim jest, to nie ma potrzeby martwić się o bezpieczeństwo uczniów. Gdyby kogoś zaatakował, to ujawniłby się, a tego przecież nie chce.

— Obyś miał rację — odparł, ale bez większego przekonania w głosie. — Więc, w czym tkwi problem?

Dumbledore odchrząknął i wyciągnął z płaszcza małą fiolkę, w której błyszczały srebrne nici wspomnienia.

Severus spojrzał na niewielką buteleczką z wyraźnym zaciekawieniem. Dyrektor machnął różdżką i pojawiła się przed nim myślodsiewna. Umieścił ją ostrożnie na ławie, a następnie bez słowa zdjął zatyczkę z buteleczki i wspomnienie wpłynęło do płaskiej misy. Srebrne nici zawirowały i po chwili uspokoiły się. Dumbledore skierował na nie różdżkę, mamrocząc inkantację.

Następnie Snape, jak i dyrektor nachylili się nad metalową misą.

Z bezkształtnej mgły wyłoniło się pomieszczenie, które wyglądem przypominało recepcję w przydrożnym i obskurnym motelu. Ciemny i zadymiony dymem z cygar hol, raczej nie sprawiał dobrego wrażenia. Można nawet powiedzieć, że to miejsce było mroczne i na swój sposób trochę przerażające.

Przy wąskiej ladzie stał wysoki mężczyzna o bladej, pociągłej twarzy i krótko ściętych włosach. Rozmawiał z ze starszym, lekko otyłym jegomościem, niechluje ubranym i z przylizanymi, brązowymi włosami, spiętymi w koński ogon. Recepcjonista lub właściciel tego motelu podał szczupłemu gościowi klucz i wskazał na schody prowadzące prawdopodobnie na pierwsze piętro. Szatyn ukłonił się i odwrócił w wskazanym kierunku. Dopiero teraz Snape mógł wyraźnie dostrzec jego twarz i oczy. Jasno niebieskie źrenice, zupełnie pozbawione emocji. Poczuł zimny chłód wypełniający jego wnętrze. W tym mężczyźnie było zdecydowanie coś niepokojącego. 

Tylko nie bardzo wiedział, co to może być.

Wspomnienie ogarnęła ciemność i rozpłynęło się w postaci srebrnych nici spokojnie falujących w myślodsiewni.

— Kim on jest? — zapytał, podnosząc wzrok na dyrektora.

— To jest Ivanov Karkowich. Nasz niedoszły nauczyciel Obrony.

Snape zesztywniał i coś ciężkiego zacisnęło się wokół jego gardła.

— Chcesz powiedzieć... — zaczął bardzo ostrożnie i cicho.

— Tak — przerwał mu Dumbledore. — Nauczyciel Obrony przed Ciemnymi Mocami, którego zatrudniłem, nigdy tu nie dotarł.

— Świetnie. Mamy powtórkę z rozrywki — warknął poirytowanym tonem, przypominając sobie fałszywego Moody'ego. — Jeszcze tego brakowało. Ta robota jest naprawdę przeklęta.

Wstał z fotela i zaczął chodzić po komnacie, a następnie podszedł do kominka. Opierając się o niego, skrzyżował ręce na piersi.

Dyrektor tym czasem pozbył się myślodsiewni.

— W takim razie, kim on jest?

— Nie wiem, Severusie.

— Mam się dowiedzieć?

— Nie — powiedział stanowczo Albus i spojrzał na niego z powagą. — Tylko ty i ja wiemy, że nie jest on tym, za kogo się podaje. Niech dalej tak myśli, niech czuje się bezpiecznie i swobodnie. Jeżeli się dowie, że coś wiemy, to wszyto może się skomplikować. Pogorszymy jedynie całą sytuację, a nie chcę, aby Voldemort nagle zmienił strategie działania.

— Wiesz, że został tu wysłany, aby pozbyć się chłopaka.

— Tak, wiem — przyznał, poprawiając okulary zsuwające mu się z nosa. — Jednak nie wykonał jeszcze żadnego ruchu.

— Ale...

— Dobrze wiesz, że mam rację.

— Nie można go po prostu zwolnić? — Mistrz Eliksirów zapytał zrezygnowanym tonem.

— Severusie, już o tym mówiliśmy. — Spojrzał na niego przepraszająco. — Nie mamy podstaw.

— To, że zaatakował ucznia i pił jego krew nie jest wystarczającym powodem?

— Wiem, że go nie tolerujesz.

Snape prychnął i usiadł ponownie w fotelu, masując skronie. Czuł się zmęczony i rozdrażniony.

— Harry'emu nic się nie stało — dodał dyrektor. — Gdybym teraz zwolnił Ivanova, to Voldemort miałby dowód, że zdradziłeś. Jak widzisz, ty jako świadek... to po prostu nie do przyjęcia.

Snape nic nie odpowiedział. Zmarszczył brwi i spojrzał w ogień.

— Trzymaj wrogów jak najbliżej — powiedział sam do siebie, a następnie jego czarne źrenice spotkały się z jasnoniebieskimi. — Co z prawdziwym Ivanovem? On jest wampirem i nie sądzę, aby pozwolili mu żyć.

— Niestety nie wiem, ale podejrzewam, że masz rację. Ciała nie ma sensu szukać, bo jak wiesz, rozpada się po siedemdziesięciu godzinach po zgonie.

— Cholerni krwiopijcy — mruknął Mistrz Eliksirów.

— Severusie, pamiętaj, że nie wszyscy są tacy.

— Tak, tak. — Machnął ręką. — Podejrzewam, że oczekujesz ode mnie, abym miał go na oku?

Dumbledore wstał z fotela i uśmiechnął się lekko.

— Jego i Harry'ego.

Snape nabrał powietrza i odetchnął głęboko.

— Tak, możesz być pewny, że będę miał go na oku, ich obu. — odparł stanowczym tonem.

Dyrektor uniósł brwi i jasne iskierki pojawiły się w jego oczach.

— Cieszy mnie to, mój chłopcze. — dodał i skierował się do kominka, aby wrócić do swojego gabinetu.

Severus został sam. Zły i sfrustrowany miał ochotę walnąć w coś lub kogoś zaklęciem niewybaczalnym. A ku jego wyraźniej irytacji, tym kimś był Albus Dumbledore. Decyzjom, które podejmował ten stary piernik brakowało sensu i logiki, co doprowadzało Severusa do szału. Działania Czarnego Pana dały się chociaż racjonalnie wytłumaczyć i przewidzieć, przynajmniej większość z nich. No oprócz pomysłu przeciągnięcia Pottera na własną stronę. Już sama ta idea była niedorzeczna i...

Jego myśli przerwało ciche pukanie dochodzące od strony drzwi. Spojrzał natychmiast w tamto miejsce, a czarne źrenice zapłonęły ogniem. 

Potter...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top