Rozdział 27 Czas na nas(...)nadchodzi
Powoli nasza rodzina odchodzi. Nic już nie jest takie samo jak kiedyś. Nadszedł czas usamodzielnić się, rozstać raz na dobre i ruszyć w swoje strony. Nie można żyć przeszłością, a tym bardziej pozostać w niej. Jeśli jeszcze nie pożegnałeś się ze wspomnieniami przez co nie możesz ruszyć na przód, nic straconego. Nigdy nie jest za późno na zmiany. Bądź stanowczy i raz na zawsze pożegnaj zmory przeszłości. Nawet jeśli w tym okresie uśmiechałeś się nie raz, zapomnij. Czasu nie wrócisz, a sam niszczysz siebie od środka żyjąc tym. Wszystko co dobre i złe przeminęło, pogódź się z tym i wyrusz w świat tworząc nową, wspaniałą przygodę.
My zapominamy, idziemy na przód. Weź z nas przykład i zrób to samo.
Valentin z Hope opuścił nas dzisiejszego ranka. Zadeklarowali się powrócić w przypadku niebezpieczeństwa, by ponownie stanąć do walku u naszego boku. Jednakże skrycie mam nadzieję, że nie będzie to konieczne.
Morgan również wyruszyła w swoją drogę. Uznała, że czas odnaleźć skradzione jej przez czarownice szczęście.
-Luis co robimy z wiedźmą? - Arata stanął obok mnie.
-Nic - odparłem obojętnym głosem.
-Nic? - powtórzył zaskoczony.
-Pozwólmy jej odejść, za dużo krwi zostało już przelane - szatyn skinął głową.
-Jutro wyruszam - rzekł niepewnie.
Spojrzałem na wampira.
-Uznaliśmy, że czas, aby każdy z nas poszedł w swoim kierunku - nasze spojrzenia skrzyżowały się. - Tym również Luis - dodał po chwili z uśmiechem na twarzy.
-Masz rację. Wystarczająco długo byliśmy razem - przytaknąłem.
-Zgadza się, ale z drugiej strony byliśmy rodziną - mężczyzna szturchnął mnie łokciem.
-I dalej nią będziemy - klepnąłem przyjaciela w ramię.
-Rodziną o nie byle jakim stażu i niesamowitej historii - Arata z uśmiechem na twarzy wrócił do środka domu.
Rozstania nigdy nie należą do najprzyjemniejszych, a przede wszystkim najłatwiejszych. Ale świadomość, że dzięki tym osobom Twoje życie nabrało kolorów i fakt, że nie rozstajemy się na zawsze napełnia szczęściem. Chciałbym, aby każdy z nas odnalazł swoją drogę i zaznał szczęścia, które od dawna mu się należy.
Niestety przy moim boku ciężko było być im szczęśliwy. Życie przy moim boku nie należy do najłatwiejszych. Komplikuję bliskim mi osobom ich plany, marzenia, sprowadzam na złą drogę każąc brudzić sobie ręce za mnie.
Zdaję sobie sprawę, że ranię ich moim zachowaniem. I prawdę mówiąc wolałbym, aby powiedzieli mi wprost co w danej chwili chodzi im po głowie, zamiast wypierać się prawdy o mnie. Wszyscy wolą nie dostrzegać moich czynów i znajdować na nie często niedorzeczne wymówki. Myślą, że tego nie dostrzegam, wręcz przeciwnie.
Czas stworzyć nowy początek.
Dołączyłem do Larissy w salonie. Bez słowa podszedłem do niej, po czym złapałem ukochaną za rękę i poprowadziłem w stronę garażu.
Dziewczyna w milczeniu wsiadła do pojazdu, a ja udałem się do miejsca oddalanego o kilka kilometrów od domu.
Zatrzymałem się na obok mostu poza miastem pod którym przepływała rzeka. Zabrałem ze schowka z samochodu maskę, która zawsze towarzyszyła mi na każdej akcji.
Gdy dotarliśmy na most Larissa oparła się o barierkę bacznie mi przyglądając, lecz nie zamieniła ani słowa. Cierpliwie czekała na mój ruch.
Bez zastanowienia cisnąłem maskę w morską toń, a po chwili uczyniłem to samo z pistoletem, który wyciągnąłem zza paska. Zbyt dużo osób na sumieniu ma ta broń, za dużo zła wyrządziła i czas powiedzieć stop!
Wampirzyca spoglądała na mnie zaintrygowana moim zachowaniem. Z jej spojrzenia mogłem wyczytać lekkie zaniepokojenia, ale i również delikatną radość, którą w sobie tłumiła.
-Koniec ukrywania i koniec z przeszłością - objąłem ją ramieniem, po czym delikatnie pocałowałem w czubek głowy.
-Więc jak będziemy teraz żyć? - wtuliła się.
-Teraz? Będziemy żyć chwilą, nie martwiąc się o nic i cieszyć swoją obecność, dobry plan? - puściłem jej oczko.
-Idealny - wyrwała się z moich objęć, aby skraść mi pocałunek.
Stanąłem za dziewczyną, objąłem ją w talii, po czym oparłem swój podbródek o jej ramię.
W kilka chwil po prostu staliśmy tak w ciszy oglądając jak słońce powolutku chowa się za horyzontem układając do snu.
-Świat stoi przed nami otworem. Wyjedziemy tam, gdzie nas oczy poniosą i rozpoczniemy nowy rozdział - szepnąłem żonie na ucho, a ona tylko delikatnie położyła swoją dłoń na mojej skrycie się uśmiechając.
-Zawsze marzyłam o małym przytulnym domku na plaży, w którym mogłabym zamieszkać z moim ukochanym, a wieczorami przechadzać się z nim brzegiem morza podziwiając przepiękne zachody słońca - odrzekła cicho uśmiechając się od ucha do ucha.
Przyjdzie taka chwila, gdy stwierdzisz, że wszystko się skończyło.
To właśnie będzie początek.
-Louis L'Amour
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top