Rozdział 19 Czas porządków
-Luis? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Araty.
Spojrzałem pytająco na chłopaka, a on jedynie niepewnie do mnie podszedł.
-Co planujesz? - stanął obok mnie.
-Nie wiem, pierwszy raz w życiu nie wiem chyba co robić - odwróciłem głowę w stronę okna.
-Jeśli sprowadzisz Starka'a wyda się co zrobiłeś w przeszłości. Nie możemy do tego dopuścić. Morgan nie może dowiedzieć się, że ty za tym stałeś bo stracimy dobrego sprzymierzeńca.
-Przecież wiem o tym - westchnąłem. - Ciężko być szefem - pokręciłem głową.
-Nie, ty po prostu jesteś dupkiem - Arata skinął na mnie ręką, abym podszedł bliżej.
Zbliżyłem się do wampira.
-Sam sobie narobiłeś problemów i sam je rozwiążesz. Ale na pewno nie naszym kosztem, a jeśli przyjacielu przez twoje czyny nasz plan legnie w gruzach to sam osobiście się ciebie pozbędę - czerwonowłosy mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem.
-Ty mi grozisz? - spytałem zaskoczony.
-Ostrzegam - w tym momencie otrzymałem dość mocny prawy sierpowy. Nie spodziewałem się, że Arata zbierze się na taką odwagę, aż przez chwilę mnie zamroczyło z tego wszystkiego.
-Arata?! - zawołali Masahiro, Shinji oraz Larissa, kiedy weszli do mojego gabinetu.
-Należało mu się za bycie idiotą - oburzony Arata opuścił pomieszczenie.
-Ma charakterek - zaśmiałem się pod nosem, po czym otarłem krew z ust.
-Co między wami zaszło? - zapytała Larissa, a pozostali z zaciekawieniem przysłuchiwali się.
-Należało mi się, zapomnijcie - odburknąłem niezadowolony z faktu, że pozostali naszli na naszą drobną sprzeczkę.
Później dowiedziałem się, że celem ich wizyty miało być poinformowanie mnie o gotowości do przystąpienia Morgan do planu unicestwienia raz na zawsze Isztar. Jednakże w tej chwili nie miałem do tego głowy. Cały czas gdzieś tam myślałem o słowach Araty. Niestety przyjaciel miał rację, sam się w to wszystko wpakowałem. W ciągu tych pięciu lat moje życie zostało sporo pokomplikowane. Zapewne ma też rację, że to z powodu tego jaki jestem. Zdaję sobie sprawę, że moje czyny nie zawsze są przemyślane i rozsądne, lecz tego nie zmienię. A raczej siebie nie zmienię, gdyż dla mnie jest już za późno. Jednakże mogę zrobić tak, aby pozostali choć odrobinę mniej cierpieli z mojego powodu.
Poinformowałem wszystkich i przekazałem Larissie dowodzenie, a sam postanowiłem zniknąć na dwa dni i pozamykać pewne rozdziały.
Kiedy moja żona z pozostałymi miała opracować plan idealny ja ponownie namieszam w świecie wampirów.
Czas ruszyć na małe polowanie.
Ubrałem czarny strój, twarz skryłem pod czarną maską zapinaną z tyłu głowy. Soczewek nie zakładałem niech widzą moje szkarłatne tęczówki, gdy postanowię ujawnić im swe oblicze. Założyłem kabury, w które chowałem broń, noże włożyłem za specjalny pasek. Pod czarne skórzane rękawiczki na prawą dłoń założyłem złoty kastet.
Tak uzbrojony i przygotowany udałem się do garażu po samochód.
-Luis? - w salonie zatrzymała mnie zdezorientowana Larissa.
-Kocham cię mała - przyłożyłem dłoń do policzka dziewczyny, po czym spojrzałem jej w oczy.
Chwilę później zniknąłem zostawiać pozostałych daleko w tyle.
W pierwszej kolejności złożę wizytę pewnej czarownicy. Może pozwolę jej nawet zażyć trochę promieni słonecznych, jeśli ładnie się spiszę.
4 godziny później
Przyjechałem do ukrytego na skraju lasu domu, o którym nikt nie ma pojęcia. Budynek jest chroniony barierą, która zwykłemu śmiertelnikowi nie pozwoli go dojrzeć, a wampiry nie mają do niego wstępu.
Zaparkowałem i zadowolony wysiadłem z samochodu dzierżąc w ręku nóż. Wszedłem do środka, od razu odrzucił mnie zapach stęchlizny, ale kierowałem się dalej. Dotarłem do schodów prowadzących na dół. Dzięki nim znalazłem się na korytarzu, który prowadził do ukrytego pomieszczenia pod domem.
Otworzyłem metalowe drzwi, po czym zrobiłem krok i znalazłem się w małym odciętym od słońca betonowym pomieszczeniu.
Zamknąłem za sobą drzwi.
Usiadłem na krześle pod ścianą i bacznie przyglądałem się siedzącej na ziemi w kącie pomieszczenia postaci ze spuszczoną głową w dół.
-Wyglądasz żałośnie - zaśmiałem się bawiąc nożem.
-Twój pan przyjechał, a ty nawet na niego nie spojrzysz - rozbawiony obecną sytuacją z wyczekiwaniem przyglądałem się swojej ofierze.
-Chyba muszę ci pomóc - wstałem z krzesła, ukucnąłem nad więźniem, po czym nożem odgarnąłem włosy z twarzy ofiary.
-Nie, proszę! - postać wzdrygnęła się.
-Jednak potrafisz jeszcze mówić - zaśmiałem się, a po chwili z powrotem rozsiadłem się na krześle.
-Czy powinienem pozwolić ci wyjść na zewnątrz? - spytałem ze spokojem w głosie.
-Naprawdę? - spojrzała na mnie z nadzieją.
-Oczywiście, ale musisz coś dla mnie zrobić - nachyliłem się.
-Wszystko - odpowiedziała z radością w głosie.
Skinąłem na dziewczynę palcem, aby zbliżyła się do mnie. Ostrożnie krok po kroku przybliżała się do mnie. Nijako, że nie miała siły wstać, powolutku podeszła do mnie na kolanach. Ukucnęła przede mną i wpatrywała się w moją osobę błagalnym wzrokiem.
-Chcesz krwi, prawda? - bawiłem się nożem, a ona nieśmiało tylko przytaknęłam.
Rozciąłem nadgarstek, a następnie zbliżyłem dłoń do jej ust. Dziewczyna łapczywie zaczęła się pożywiać.
-Pij, pij bo będziesz potrzebować dużo siły - gładziłem dziewczynę po włosach.
Gdy skończyła wstałem i rzuciłem jej torbę z ubraniami, którą wcześniej zostawiłem za drzwiami.
Poczekałem, aż dziewczyna przebierze się, a następnie podszedłem do niej, po czym przy pomocy trytytki mocno skułem ręce dziewczyny.
-Spróbuj wykręcić jakiś numer, a już nigdy nie ujrzysz świata zewnętrznego - złapałem ją za ramię i pociągnąłem w stronę wyjścia.
Po wyjściu z budynku dziewczyna z uśmiechem na twarzy rozglądała się dookoła siebie. Widać, że wyjście na dwór sprawiło jej wielką radość.
Otworzyłem przednie drzwi samochodu i wepchnąłem ją do środka. Zająłem miejsce kierowcy i zamknąłem prowizorycznie drzwi, by nie przyszło jej do głowy przypadkiem uciekać.
-Wypuścisz mnie? - spytała z przerażeniem w głosie.
-Nigdy - nachyliłem się nad nią, a ona ze strachu zamknęła oczy oraz odwróciła głowę.
-Jesteś zbyt cenna - złapałem ją za podbródek i siłą zmusiłem, aby na mnie spojrzała. - Dlatego szkoda byłoby cię stracić, ale jeśli będziesz czegoś próbować będę musiał cię ukarać. Chcesz bym znów się zdenerwował? - zgromiłem ją spojrzeniem. - Bastet - dodałem po chwili.
-Przepraszam, panie - odpowiedziała z rozpaczą w głosie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top