Rozdział 6 Powrót


Miałem dużo czasu do namysłu. Wiem jak powinienem postąpić. Moja nic nieświadoma czarownica pomoże mi dokonać zemsty, ale zanim uda jej się stworzyć odpowiednie zaklęcie ja wrócę do pałacu. Przecież ktoś musi objąć władzę, a skoro nie mają nikogo innego, prócz mnie komu mogliby przekazać władzę, nie pozostaje nic innego jak wręczyć ją mi.

Zapewne nie będą zadowoleni z mojej ucieczki i późniejszego powrotu, dlatego wiem czego się spodziewać, gdy tylko przekroczę próg drzwi. Ale to nie jest teraz istotne w tym momencie. Ojciec obecnie uważa mnie na pewno za niewdzięcznika i najchętniej nie przekazałby mi już władzy, lecz skoro jestem jego jedynym spadkobiercą będzie zmuszony to zrobić.

Jak zaplanowałem tak też się stało. Po dwóch godzinach stałem już przed bramą główną pałacu. Strażnicy szybko mnie dostrzegli i pobiegli zawiadomić ojca. Osobiście przyszedł powitać swego syna. Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się złowrogo, nie odzywał się do mnie, ani jednym słowem. Za to wykonał jeden oczywisty gest, który tłumaczył wszystko. Nim się obejrzałem otrzymałem siarczysty cios w prawy polik. Zaśmiałem się drwiąco, a jemu chyba się nie spodobało, że jego syn już nie jest taki usłuchany. Nagle zostałem popchnięty na ścianę i przygwożdżony do niej, zacisnął swoją dłoń na mojej szyi, a drugą ręką chciał wymierzyć mi kolejny cios. Lecz nie udało mu się tego uczyni, ponieważ ktoś mu przerwał.

-Zostaw mojego syna - rozpoznałem głos matki.

Przyznam, że pierwszy raz byłem w szoku. Moja matka w końcu stanęła w mojej obronie. Szkoda tylko, że musiało to tak długo trwać nim się odważyła. Jako dzieciak bardziej potrzebowałem jej wsparcia i ochrony niż teraz. Ale i tak jestem pełen podziwu, ponieważ wiem jak trudne to dla niej musiało być.

Mój ojciec nie toleruje sprzeciwów przez co traktuje ludzi jak śmieci. Niestety takie mamy czasy, że nic nie można z tym poradzić. Przykre, lecz  prawdziwe.

-Machiko, nie wtrącaj się! - krzyknął na matkę.

-Puść go, dość już go skrzywdziłeś - puścił mnie niechętnie.

Wściekły podszedł szybko do swojej żony i chciał ją ukarać za jej zuchwalstwo, ale ja nie zamierzałem stać biernie przyglądając się obecnej sytuacji. Podbiegłem szybko do matki i stanąłem przed nią, kazałem jej stać za moimi plecami i nie wychylać się. 

-Tylko spróbuj ojcze ją skrzywdzić, a wtedy będę zmuszony zainterweniować, a wiesz jak ostatnim razem skończył jeden z twoich strażników - przestraszony upuścił rękę i wycofał się w tył.

-Jesteś tak samo niewdzięczny jak matka, ale tobą zajmę się później, synku - ostatnie słowo wyraźnie podkreślił dając mi tym do zrozumienia co mnie czeka, gdy nikt nie będzie patrzył, a sam oddalił w innym kierunku.

-Po co się wtrącałeś? Teraz będziesz miał więcej kłopotów - spojrzała na mnie przestraszona.

-Nie martw się o mnie. Tyle lat dawałem sobie radę, więc teraz też sobie poradzę. Za to nie wiem czy ty byś sobie z tym poradziła - położyłem dłonie na jej policzkach i uśmiechnąłem się.

-Przepraszam, wiem do czego zmierzasz - jej oczy zaszkliły się.

-Nie płacz, żonie władcy nie przystoi ukazywać słabości - otarłem jej łzy.

-Nie potrzebuję przeprosin, nie jesteś mi nic winna - szepnąłem matce na ucho i odszedłem.

Za późno na współczucia i przebaczenie.

Wszedłem do domu i od razu zostałem poinformowany, że na 20 minut mam stawić się na małej sali, aby można było wygłosić mi niedorzeczną lekcję o tym jak stać się ,,dobrym" władcą. Zawsze bawiły mnie te lekcje, choć jestem ciekaw jak mój wspaniały nauczyciel zareaguje teraz na mój widok. Już wtedy przeraźliwie się mnie bał, więc teraz pewnie przeżyje  jakiś niekontrolowany szok jak tylko ujrzy swojego ulubionego ucznia.

-Panie, co ty tutaj robisz? - Kanako złapała mnie za rękę i wciągnęła do pomieszczenia przynależącego do kuchni.

-Wróciłem, nie widać? - posłałem jej zadziorny uśmieszek.

-Widać, widać i właśnie w tym problem bo miało cię tu nie widać?! W takim razie panie po co wróciłeś?! - zakryłem jej usta.

-Ciszej bo nas usłyszą. Mam pewną sprawę do załatwienia tutaj - kiwnęła na znak zrozumienia, a ja zabrałem rękę z jej ust.

-Mam nadzieję, że będziesz na siebie uważał - skarciła mnie spojrzeniem.

-Ledwo przyszedłeś, a już dałeś się pobić - pokręciła głową, westchnęła i zaczęła opatrywać moją ranę.

-Taki mój urok - zaśmiałem się.

-Panie w twoim towarzystwie nie można narzekać na brak wrażeń - przewróciła oczami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top