Rozdział 45 Taylor


 Wiedeń, rok 2000

Razem z moimi przyjaciółmi zgodnie z umową pojechaliśmy do Nowego Yorku. Obecnie tam mieszkamy i sprawujemy władzę. Zostawiłeś ich tam, aby dopilnowali mojej władzy, a sam wróciłem do Europy w celu załatwienia kilku spraw.

W Wiedniu miałem spotkać się z  Ethan'em tutejszym wampirem, aby przypomnieć mu kto jest jego panem i by nie zapomniał, że cała władza należy do mnie, a więc ma się nie mieszać w moje interesy. Lecz grzecznie wykonywać moje polecenia.

Wracając ze spotkania do hotelu mijałem pewną ulicę. Być może przeszedł bym obojętny koło tego zaułku, ale wyczułem świeżą krew, a to mnie dość zaintrygowało.

Aktualnie dochodziło północ, a więc na ulicach nie kręciło się zbyt dużo ludzi. Skręciłem w uliczkę, z której dochodziła woń krwi. Idąc cały czas prosto dotarłem do ślepej uliczka. Już miałem zawrócić, kiedy nie dostrzegłem niczego podejrzanego, ale nagle usłyszałem cichy jęk dochodzący zza uchylonych drzwi. Postanowiłem to sprawdzić i wtedy moim oczom ukazał się przykry widok.

W kałuży krwi leżał młody chłopak, miał z góra 18 bądź 20 lat. Zbliżyłem się do niego i wtedy dostrzegłem u niego liczne rany kłute. Podobnie jak kiedyś u Masahiro. Chciałem podać mu moją krew, liczyłem, że wtedy rany zagoją się. Jednakże po dokładnym obejrzeniu ran okazało się, że chłopak już trochę tutaj leży. Ktoś zostawił go na pewną śmierć. Zrobiło mi się szkoda młodzieńca, nie miał za wiele lat, a już musiał pożegnać się ze swoim życiem. Uznałem, że go uratuję.

Dla nastolatka jedyną szansą było przemienienie go. Nawet jeśli podałbym mu krew nie było pewności, że ona go uratuję.

Wpuściłem do organizmu chłopaka moją krew, następnie dałem mu umrzeć i poczekałem, aż znów się zbudzi. Trwało to dużo dłużej niż w przypadku Masahiro czy Shinjego. Najwidoczniej organizm musiał stoczyć długą walkę zanim poddał się i przyjął moją krew.

-Gdzie jestem?! Co się stało?! - obudził się przerażony.

-Spokojnie, już nic ci nie grozi. Uratowałem ci życie - podszedłem powoli do niego.

-Kim jesteś?! -zawołał drżącym głosem.

-Luis. Nie zrobię ci krzywdy -ukucnąłem obok chłopaka, który nagle cofnął się do tyłu i wpadł na przeszkodę w postaci ściany. Siedział zdezorientowany na ziemi, a w jego oczach malował się strach.

-Jak ci na imię? - spytałem spokojnym głosem podchodząc jeszcze bliżej młodzieńca.

-Taylor - odrzekł półszeptem.

-Powiesz mi, dlaczego ktoś cię zrani i pozostawił tutaj na pewną śmierć?

-Napadli mnie, chcieli jakiś informacji, ale ja nic nie wiedziałem. Od pewnego czasu ścigają mnie jacyś ludzie i wypytują o różne rzeczy, a ja zupełnie nie wiem z jakiego powodu.

-Mogłeś dać mi umrzeć. Teraz jak mnie ocaliłeś na pewno mnie znajdą i dokończą swojego dzieła - dodał po chwili załamanym głosem chowając przy tym twarz w dłonie.

-Masz się, gdzie podziać? - odsunąłem dłonie chłopaka z twarzy.

-Nie - odrzekł smutnym głosem.

-W takim razie zostaniesz ze mną, a ja nie pozwolę cię tknąć. Jednakże musisz być ze mną szczery, ponieważ w przeciwnym razie ci nie pomogę - spojrzał na mnie zaskoczony.

-Dlaczego chcesz mi pomóc?

-Kiedyś byłem w podobnie sytuacji. Wiem jak to jest radzić sobie samemu i wiem również jak ciężko musi ci być. Jesteś dość młody, dlatego nie masz pojęcia o wszystkich sprawach, które dzieją się w okół ciebie.

-A jak wyglądali ci ludzie? - spytałem po chwili.

-Nie wiem mieli maski, ale widziałem ich oczy - ostatnie zdanie wyszeptał.

-Jakiego były koloru?

-Złote - odpowiedział ze strachem w głosie.

-Wampiry - powiedziałem sam do siebie pod nosem.

-Chodź ze mną - wstałem i wyprostowałem się dumnie.

-Obiecuję ci, że przy mnie nie stanie ci się żadna krzywda. Ci co cię napadli nie odważą się do ciebie zbliżyć pod warunkiem, że będziesz blisko mnie - wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.

-Kim jesteś? - spytał podejrzliwie chłopak, ale podał mi dłoń. Pomogłem mu wstać i teraz nasze spojrzenia skrzyżowały się.

-Kimś kto nie pozwoli cię skrzywdzić - młodzieniec delikatnie skinął głową na znak, że rozumie.

-Pamiętaj, gdyby mnie kiedyś przy tobie nie było, a ktoś odważy się ciebie zaatakować. Powiedz, że znasz Luis'a Stwórcę Nocy. Dodaj również, że jeśli cię tkną mój gniew zostanie wymierzony w nich, a wtedy ich żywoty dobiegną końca - ruszyłem przed siebie, a chłopak goniła mnie i dorównał mi kroku.

-Naprawdę jesteś zagadką. Zdradzisz mi kiedyś prawdę o sobie?

-Kiedy będziesz na to gotowy - Taylor skinął głową.

-Od dzisiaj zamieszkasz ze mną w Nowym Yorku. Nie musisz się o nic martwić, zajmę się tobą i ofiaruję ci co tylko będziesz chciał. Nauczę cię również jak zapanować nad wampiryzmem.

-Dziękuję ci - spojrzał na mnie, po czym zrobił krótką pauzę.

-Dziękuję ci, że mnie uratowałeś i chcesz mi pomóc - sprostował po chwili swoją wypowiedź.

-Już nie musisz się o nic martwić. Zabieram cię do twojego nowego domu - młodzieniec uśmiechnął się.

Zupełnie przypadkowe spotkanie spowodowało, że zyskałem nowego przyjaciela, który w przyszłości będzie dla mnie jak młodszy brat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top