Rozdział 42 Masahiro


Francja, rok 1884 

Uwielbiałem spacerować nocą po mieście, właśnie wracałem do domu, gdy na mojej drodze stanął pewien chłopak. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że los mnie z nim powiąże.

-Stój, nie ruszaj się i oddaj mi swój portfel - chłopak błysnął mi nożem.

-Pewien jesteś, że chcesz mnie okradać? - spytałem znudzonym głosem.

-Oddaj swój portfel - ziewnąłem znudzony, po czym rzuciłem chłopakowi portfel.

Właściwie nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Przecież z łatwością mogłem go pokonać, ale czułem, że to nic mi nie da. Zresztą zapewne te pieniądze mu pomogą, a ja tonę w pieniądzach. Mam ich tak dużo, że aż nie mam co z nimi robić, a jakby tego było mało z każdym dniem przybywa mi ich coraz więcej.

Chłopak uciekł, a ja dalej ruszyłem przed siebie, zapominając o wcześniejszej sytuacji. 

Wróciłem do domu i opadłem zmęczony na kanapę. Zamknąłem oczy i zacząłem marzyć, niestety ktoś mi przerwał moje rozmyślania. Wyczułem czyjąś obecność, kiedy otworzyłem oczy ujrzałem mojego znajomego stojącego za moimi plecami i przyglądającego mi się z góry.

-Eric? - powiedziałem zaskoczony.

-We własnej osobie - uśmiechnął się zadziornie, po czym położył swoją rękę na mojej głowie i z impetem pchnął do przodu. Zostałem zmuszony do podniesienia się do pozycji siedzącej i spojrzenia na niego.

-Jak się tutaj dostałeś?

-Robisz się nie ostrożny. Chyba nadchodząca powoli współczesność bardzo cię zmienia - rozsiadł się na fotelu naprzeciwko mnie.

-Dostosowuję się do obecnych czasów - odrzekłem obojętnie.

-Mam dla ciebie zlecenie 

-Nie wiem czy mam czas - rzuciłem ironicznie.

-Dobrze płacę - dodał bez namysłu mężczyzna.

-Ostatnio też tak mówiłeś, a zapłaciłeś mi nędzne 100 000 tysięcy - rozsiadłem się wygodnie spoglądając pogardliwie na znajomego.

-Tym razem będzie inaczej - odezwał się lekko poddenerwowany.

-Doprawdy? A to niby czemu?

-Masz dać nauczkę skurczybykowi, który odważył się mnie okraść i odzyskać moje pół miliona. Jeśli ci się uda, pieniądze są twoje

-Tyle zachodu o pół miliona? Tyle to ja zarabiam w 10 minut, a z twoją sprawą będę się męczył co najmniej 20 - odpowiedziałem z nutką sarkazmu w głosie.

-Luis! Draniu nie denerwuj mnie bo się rozmyślę.

-Dobra, niech będzie i tak nie mam nic lepszego do roboty - ziewnąłem zakrywając usta ręką.

-Jak to możliwe, że jesteś najstarszym wampirem do tego najpotężniejszym, a z taką łatwością przyswajasz do siebie nawyki ludzi? - wzruszyłem tylko ramionami.

-Luis nie zawiedź mnie - skierował się do wyjścia.

-Mam go tylko obić czy preferujesz raczej opcję B? 

-Za to cię uwielbiam - puścił mi oczko.

-Zafunduj mu obie opcję - mężczyzna zniknął za drzwiami.

Planowałem sobie odpocząć, a tu muszę zająć się robotą. Zabrałem ze sobą wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do dokonania zlecania. Dwa pistolety, nóż, kastet, który założyłem oczywiście pod rękawiczki oraz maska na twarz. Zarzuciłem na siebie czarną bluzę pasującą, jakże do czarnych spodni i czarnych butów. Wcale nie wyglądałem podejrzanie. Tylko jeszcze czarna czapka z daszkiem na mojej głowie oraz ciemne okulary, by ukryć czerwone tęczówki. Ani trochę nie zwrócę na siebie uwagi, a ludzie na pewno nie wezmą mnie za typa z pod ciemnej gwiazdy.

Cóż to jedyny strój, w którym jestem w stanie ukryć swoją tożsamość. W końcu nie wszyscy muszą wiedzieć, że Luis Kei to płatny zabójca, ponieważ ludzie inaczej zarabiają na życie.

Trzy godziny później

Wracałem ze zlecenia. Oczywiście udało mi się doprowadzić je do końca. Jeszcze nigdy nie zawiodłem.

W drodze powrotnej natknąłem się na pewną sytuację. W ciemnym zaułku trwała właśnie walka. Choć walką bym tego nie nazwał, gdyż w walce biorą czynny udział dwie osoby, a nie, że jedna z nich jest bierna, gdyż pozostali uniemożliwiają jej ruchy, by przeciwnik mógł zadawać coraz to silniejsze ciosy. Młody chłopak upadł na ziemię półprzytomny, a wtedy wszyscy obecni dołączyli się do znęcania nad chłopakiem. Młodzieniec dostał kilka ciosów nożem. Powolutku umierał we własnej kałuży krwi. Rozpoznałem w nieznajomym tego samego mężczyznę, który napadł mnie dziś kilka godzin temu. 

Postanowiłem mu pomóc.

Z łatwością pokonałem cały 10 osobowy gang, niestety z chłopakiem było bardzo źle. Przez liczne rany kłute co chwila tracił przytomność. Wiedziałem, że jeśli nie przemienię go nie będzie dla niego nadziei. Moja krew nie zagoi jego ran bo są zbyt poważne oraz minęło zbyt dużo czasu. Mógłbym go zostawić i pozwolić umrzeć, ale ktoś taki jak on przyda mi się w przyszłości. Wpuściłem moją krew do organizmu chłopaka, po czym zabiłem go. Przeniosłem go w bardziej ustronne miejsce i poczekałem, aż się obudzi.

-Co się stało?! I kim ty jesteś do cholery?! - zakryłem mu usta, aby przestał krzyczeć.

-Kimś kto uratował ci życie - pokazałem mu, że ma być cicho i zabrałem rękę z jego ust.

-Jak się nazywasz? - spytałem po chwili.

-Masahiro - odpowiedział niepewnie przerażony chłopak.

-Jestem Luis. 

-Dlaczego chcieli cię zabić?

-Zdenerwowałem lekko takiego gościa i chciał mnie zabić - podrapał się nerwowo po głowie.

-Musiałeś mu poważnie zajść za skórę, a nie tylko lekko - spojrzałem na niego z politowaniem.

-Dam ci teraz wybór - chłopak pokiwał głową przytakująco.

-Od teraz jesteś taki jak ja. Zamierzasz odejść i na własną rękę radzić sobie ze skutkami wampiryzmu, czy chcesz udać się ze mną? - wyprostowałem się dumnie.

-Wolałbym udać się z tobą - rzekł niepewnie prawie szeptem, po czym odwrócił wzrok w drugą stronę, jakby bał spojrzeć mi w oczy.

-Zatem chodźmy - poklepałem go po ramieniu, zachęcając tym samym, aby udał się za mną.

Chłopak wolnym krokiem ruszył za mną.

Tak zyskałem mojego pierwszego sprzymierzeńca, a w przyszłości przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top