Rozdział 29 Spotkanie...
Podczas drogi powrotnej młoda dziewczyna cały czas trzymała się na odległość. Podążała w ciszy za mną. Nie miała pewności, gdzie ją prowadzę. Mogłem przecież użyć podstępu i wyprowadzić ją, gdzieś jeszcze dalej. Jednakże ona, nie martwiła się tym.
Powoli zbliżaliśmy się do skraju lasu, aż w końcu z niego wyszliśmy. Nie odprowadziłem jej, aż pod dom. Stałem na uboczu, przyglądając się jak odchodzi. Gdy miałem już się odwrócić i zniknąć w ciemnościach, wróciła się.
Podeszła do mnie pewnym krokiem, po czym zatrzymała się, bacznie mi się przyglądając.
-Spotkamy się jutro wieczorem? - spytała niepewnie.
Byłem zaskoczony jej propozycją, ale postanowiłem się zgodzić.
-Wiesz, gdzie jest stary, opuszczony dom?
-Ten, który nazywają nawiedzonym? - przytaknąłem.
-Ale czy tam nie ma innych wampirów? - spytała po chwili.
-To tylko plotki - puściłem jej oczko.
-Zgoda, a więc jutro 24. Nie spóźnij się - uśmiechnęła się zadziornie i pobiegła w stronę domu.
Po tej sytuacji wróciłem do domu. Siostry spały, a więc przemknąłem po cichu do swojego pokoju.
Szczerze powiedziawszy sam nie wiem, dlaczego zgodziłem się na spotkanie z tą dziewczyną. Może, dlatego że była inna niż dotychczasowe kobiety, które poznałem. A może, dlatego że nie okazywała strachu przed moją osobą, a wręcz przeciwnie. Widziałem fascynację i ciekawość w jej oczach, kiedy mi się przyglądała. W każdym bądź razie, czymś udało jej się nakłonić mnie do spotkania. W innym przypadku zapewne by się nie zgodził, lecz ona ma w sobie coś wyjątkowego.
Następnej nocy
Zgodnie z umową przybyłem na wyznaczone miejsce. Dochodziła północna, gdy zegarek wybił godzinę duchów. Dziewczyna punktualnie zjawiła się na spotkaniu.
-Przyszedłeś. W dodatku nie spóźniłeś się! Jestem pełna podziwu - zaśmiała się, po czym klepnęła mnie w ramie.
Podoba mi się jej zuchwalstwo.
-Musiałem, jeszcze potem byś roniła hektolitry łez za swoim wybawcom - uśmiechnąłem się zadziornie.
-Dobre panie wampirze, ale na tą przyjemność trzeba sobie zasłużyć. Zresztą już ja bym cię odnalazła - zaśmiała się.
-Wejdźmy do środka! - zawołała po chwili, po czym podbiegła do drzwi opuszczonego domu oraz weszła do wewnątrz.
Dom w środku nie był tak niszczony jak na zewnątrz. Zachowało się całe wyposażenie wnętrz. Wygląda to jakby właściciel uciekał w pośpiechu, dlatego zostawił cały swój dobytek. Prócz kilku pajęczyn i dużej ilości kurzu. Budynek był w dobrym stanie, choć nie można już było tego powiedzieć o jego wizualnej stronie. Teraz już wiadomo, dlaczego zwą go nawiedzonym. Stary, zdezelowany z zewnątrz dom. W dodatku opuszczony, stoi samotnie od lat przez nikogo nie zamieszkany w samym środku lasu. Sceneria niczym z dobrego horroru.
Weszliśmy do środka. Dziewczyna podeszła do dużego, kamiennego kominka w końcu pomieszczenia. Zdmuchnęła z niego kurz, po czym wzięła do ręki zdjęcie na nim stojące. Dłonią przetarła kurz z fotografii, by już po chwili analizować postaci na zdjęciu.
Podszedłem do niej i stanąłem naprzeciwko niej.
-To chyba poprzedni właściciele. Tylko, dlaczego ten mężczyzna ma takie dziwne oczy? - intensywnie oglądała zdjęcie.
-Zapewne jest wampirem - odpowiedziałem niewzruszony.
-Jak to? A więc nie jesteś jedynym wampirem? - spytała lekko zaskoczona.
-Ofiarowałem swoją krew kilku osobą, a ona najwidoczniej musiały stworzyć inne wampiry.
-Jesteś inny, niż tamta dwójka, która mnie goniła. Twoje oczy, zachowanie, a nawet wygląd różnią się - podeszła bliżej.
-Jestem pierwszym, który się przemienił. A reszta do tylko nędzna podklasa - nasze spojrzenia skrzyżowały się.
-Zatem skoro tamci są brudnej krwi. Ty jesteś czystej krwi wampirem - uśmiechnęła się podstępnie, a ja tylko przytaknąłem.
-Nie jestem taki straszny jak cię opisują - poklepała mnie po ramieniu.
-Nie boisz się? - zapytałem zaskoczony jej reakcją oraz słowami.
-Może troszkę. Ale to ze względu twoich wyjątkowych oczu. Ponieważ wierzę, że w głębi duszy jesteś dobry. Tylko odrobinkę się pogubiłeś - spojrzałem na nią podejrzliwie.
-Nie martw się, nie zaoferuję ci pomocy. Bo wiem, że i tak odrzucisz pomocną dłoń - puściła mi oczko.
-Tak masz na imię? - spytała po chwili.
-Luis.
-Jestem Larissa - uśmiechnęła się.
Noc mijała bardzo szybko na rozmowie. Powoli do życia zaczęło budzić się słońce. Rozstania nadszedł czas. Mimo, że żadnego z nas tego nie chciało. Czas nas naglił i zmuszał do zakończenia spotkania.
Dziewczyna musiała wrócić do domu, zanim jej rodzice wstaną by powitać nowy dzień. Nikt nie może dowiedzieć się o naszym spotkaniu. Ja również musiałem wracać do domu, jeśli nie chcę zostać zdemaskowanym przez mieszkańców wioski.
Skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
Już mieliśmy się rozstać i prawdopodobnie nigdy więcej nie spotkać, gdyby nie pytanie dziewczyny.
-Spotkajmy się jutro w tym samym miejscu, zgoda? - zapytała z uśmiechem na twarzy.
-Zgoda - odpowiedziałem.
Każde z nas udało się w przeciwną stronę. Lecz jutro udamy się w tą samą stronę, by móc ponownie spędzić kilka godzin w swoim towarzystwie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top