Rozdział 50 Nie poddawaj się
Rok później
Minęło dokładnie 12 miesięcy, od kiedy Luis wrócił do Nowego Yorku. Ja zostałam z synem i Kanako w Europie. Niedługo dołączę do mojego męża. Wrócę do miasta, w którym wszystko się zaczęło. Muszę tylko wytrzymać do momentu, aż Valentin skończy 25 lat. A nastąpi to już niedługo. Za niecałe dwa tygodnie jego moce odpieczętują się i będzie mógł wyjść z ukrycia. Nasze życie wróci do normy.
-Mamo, tęsknisz za tatą? Kiedy będziemy mogli znów go zobaczyć?
-Jak tylko odzyskasz moce.
-To przeze mnie teraz cierpisz. Gdybym wtedy był choć trochę rozważniejszy.
-Miałeś tylko 16 lat, nie mogłam oczekiwać, że zrozumiesz.
-Ale powinienem. Mamo muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć. Nie chcę cię martwić, lecz chyba powinnaś wiedzieć.
-O co chodzi? - spytałam zaniepokojona.
-W nocy koło naszego domu kręciło się dwóch zamaskowanych mężczyzn. Nie wyczułem ich wcześniej. Dopiero jak podszedłem bliżej domu, zauważyłem ich
-Widzieli cię?
-Nie, ukryłem się. Ale oni czegoś szukali albo raczej kogoś.
-Obawiam się, że niestety znam cel ich wizyty.
-Zadzwoń może do taty. On pewnie będzie wiedział co robić.
-Chciałabym synu, ale straciłam kontakt z twoim ojcem trzy miesiące temu - spuściłam wzrok.
Niestety to jest kolejna komplikacja w moim życiu. Niedługo mam dołączyć do Luis'a w Nowym Yorku, lecz nie wiem czy to będzie w ogóle możliwe. Z powodu straty z nim kontaktu. Martwię się o niego. Nie wiem czy wydarzyło się coś złego, a może miał jakiś ważny powód, aby zerwać ze mną kontakt. Jednakże to nie pasuje do mojego męża. On tak nie postępuje. Doskonale wie jakbym się zamartwiała, ale najgorsze w tym wszystkim jest fakt, że nie mogę do niego jechać i sprawdzić co się z nim dzieje z powodu Valentina. Nie mogę zabrać go ze sobą póki nie skończy 25 lat oraz nie mogę go zostawić samego.
-Pani wyczuwam obcych - do salonu wbiegła roztrzęsiona Kanako.
-Zapewne to ci sami co wcześniej - wymamrotałam pod nosem.
-Kanako zlokalizuj ich, a ty Valentin nie wychylaj się - wyjęła z szafki moje sztylety, które dostałam kiedyś od Luis'a.
-Mamo co chcesz zrobić?
-Nie mogę cię znaleźć. Nie masz jeszcze mocy, dlatego siedź cicho i nie wychylaj się, a my z Kanako wszystkim się zajmiemy. W razie czego jakby jednak udało im tutaj wtargnąć, weź ten nóż. Należał do twojego ojca, jest w stanie pokonać każdego wampira - podałam synowi złoty sztylet.
Razem z dziewczyną wyszłam przed dom. Kanako starała się namierzyć intruzów, ale nie wyczuwała już ich zapachu. Co było dość podejrzane w obecnej sytuacji.
Usłyszałyśmy odgłos łamiących się gałęzi za nami. Szybko odwróciłam się i ujrzałam przed sobą dwójkę zamaskowanych postaci. Przez chwilę staliśmy w bezruchu, ale zaraz mężczyźni rzucili się do ataku. Razem z Kanako dzielnie odpierałyśmy ich ciosy i atakowałyśmy, gdy tylko nadarzyła nam się okazja. Niestety mężczyźni byli od nas dużo silniejsi przez co szybciej traciłyśmy swoją energię.
Jednakże nie poddam się, nie pozwolę, aby powtórzyła się sytuacja z przeszłości i udało im się dotrzeć do mojego syna. Żebym miała walczyć do ostatniej kropli krwi nie dopuszczę by się do niego zbliżyli.
Kanako zajęłam się jednym z mężczyzn, a ja drugim. Czarnowłosa dziewczyna doskonale radziła sobie w walce. Już po chwili mężczyzna padł w bezruchu na ziemie. Lecz ona też upadła, widziałam jak próbowała iść w moim kierunku by mi pomóc, lecz nie dała rada. Zemdlała.
Natomiast ja dałam się zaskoczyć. Zamaskowany napastnik zniknął mi na chwilę z oczu by po chwili znaleźć się za mną. Zostałam uderzona czymś ciężkim w tył głowy. Straciłam równowagę i upadłam. Wtedy mężczyzna wyjął pistolet i przystawił mi go głowy.
Myślałam, że to już mój koniec. Próbowałam się podnieść, walczyć, ale niestety nie miałam jak. Mężczyzna skrupulatnie mi to uniemożliwiał. Czyżbym tak właśnie miała skończyć? Zastrzelona w domu pośrodku lasu. Nie mam stuprocentowej pewność, że moja nieśmiertelność mnie nie zawiedzie. Najwyraźniej nie jest mi dane dotrzymać obietnicy złożonej Luis'owi. Nie dołączę do niego w Nowym Yorku, mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczy i nie będzie miał wyrzutów sumienia. Gdyż to nie jego wina, że ponownie dałam się zaskoczyć i zamiast obronić syna poniosę kolejną klęskę.
Mężczyzna odbezpieczył pistolet, a ja z przerażenia zamknęłam oczy. Jednakże nie usłyszałam strzału, lecz głośny huk. Otworzyłam powoli oczy i ujrzałam mojego napastnika leżącego w kałuży krwi na ziemi. A tuż za nim stał wysoki, zamaskowany mężczyzna z jego sercem w dłoni.
Przestraszyłam się, że to kolejny sprawcy, ale coś mnie w nim zaintrygowało.
-Wróciłem - rozpoznałam znajomy głos.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top