Rozdział 21 Więzień przeszłości
Następnego dnia
Wczesnym rankiem obudziłem Bastet. Miała do wykonania jeszcze jedno zadanie zanim ponownie się rozstaniemy.
-Wstawaj! - zabrałem dziewczynie kołdrę, a ona wymamrotała coś niezadowolona pod nosem. - Jak to możliwe, że dalej funkcjonujesz jako człowiek? - zadałem retoryczne pytanie.
-Uzależniłeś mnie od siebie i swojej krwi, ale nie jestem pełnym wampirem nie pamiętasz panie? - wstała z łóżka przecierając oczy.
-A pro po krwi - spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
-Po wykonanej pracy - przytaknęła niechętnie.
Rozkazałem czarownicy odszukanie najbliższej kryjówki wiedźm. Ponieważ czarownice mogą wzajemnie wyczuwać swoją obecność oraz dostrzegać otaczające je aury jest to łatwym dla nich zadaniem.
Po kilku minutach bycia w transie dziewczyna obudziła się i zdradziła mi, że pozostałe wiedźmy ukrywają się niedaleko nas w białym, małym domku zaraz obok głównej drogi.
Oczywiście nie zdradziłem Bastet, dlaczego ich szukam. Czarownica służy mi tylko do wypełniania moich rozkazów i do niczego więcej. A im mniej wie tym lepiej, bo jeszcze przyszło by jej do głowy przeciwstawić mi się, gdyby dowiedziała się, że chodzi o Isztar. Natomiast zaś główna wiedźma zapragnęłaby zapewne odzyskania mojej niewolnicy. Nie mogę do tego dopuścić. Nie po to ukrywam ją i przetrzymuję od wieków w zamknięciu.
W nagrodę za dobrze wykonane zadanie dostała mojej krwi. W sumie to całkiem zabawne, że tak się uzależniła od niej.
-Wracamy do Twojego domu - wskazałem głową na drzwi.
Bastet podeszła do mnie, wyciągnęła przed siebie ręce w moim kierunku, a ja związałem jej nadgarstki, po czym podałem jej kurtkę, aby zasłoniła nią więzy.
Bez słowa opuściliśmy budynek, by za chwilę wsiąść do samochodu i odjechać w drogę powrotną do starej willi.
-Jeśli mam spędzić resztę życia w zamknięciu, odwiedzisz mnie od czasu do czasu? Proszę - spojrzała na mnie.
-Od kiedy oprawca ma obowiązek opiekować się swoją ofiarą? - skarciłem ją spojrzeniem.
-Przepraszam panie - spuściła głowę w dół.
-Odwiedzę - pogładziłem dziewczynę po włosach, a ona ze strachem w oczach spojrzała na mnie. - Wolności ci nie zwrócę, nie mogę cię wypuścić, ale odwiedzę cię czasem, nie mogę przecież pozwolić, aby moja Bastet umarła z głodu w końcu tylko ja o tobie wiem - dokończyłem wypowiedź.
-Rozumiem, że ty panie wydajesz rozkazy, a ja tylko je posłusznie wykonuję, ale mimo wszystko dziękuję - wyszeptała drżącym głosem.
Zjechałem na chwilę z głównej drogi i zatrzymałem się na poboczu.
Przez dłuższą chwilę przyglądałem się przestraszonej czarownicy, a ona uciekła przede mną wzrokiem.
-Jesteś żałosna - spojrzała na mnie. Powinienem był ci wtedy pozwolić umrzeć, nie potrzebnie się wróciłem tamtego dnia - oczy Bastet zaszkliły się. - Popatrz na siebie do czego cię doprowadziłem. Boisz się zrobić krok bez mojej zgody, traktuję cię jak śmiecia, a ty się nie przeciwstawiasz. Jedyne co potrafisz to płakać. Dlaczego pozwalasz bym cię tak poniżał? - zbliżyłem się do dziewczyny. Milczała i cicho szlochała skrywając twarz w dłoniach.
-Stałaś się nikim, zwykłym bezwartościowym śmieciem, który musi mnie błagać o kilka kropel krwi. Trzymam cię w zamknięciu od wieków. Wczoraj po raz pierwszy od kilkunastu lat ujrzałaś słońce i przebywałaś dłużej niż 10 minut na dworze. Uderzyłem cię nie raz, nie broniłaś się. Pozwalałaś na okrucieństwa z mojej strony. Poniżałem, wyzywałem, nie reagowałaś. Tak cię zdominowałem, że strach cię paraliżuje na mój widok? - wciąż milczała.
-Myślałem, że skoro wczoraj odważyłaś się mnie pocałować przestaniesz taka być. Ale dawna Bastet już nie powróci. Skoro nie chcesz nic z tym zrobić i nie przeszkadza ci jak się do ciebie odnoszę nie zamierzam tego zmieniać. Dałem ci przed chwilą szansę na zmienienie tego, nie skorzystałaś - szturchnąłem ją lekko w ramię.
Postanowiłem kontynuować dalszą jazdę. Powrót do kryjówki czarownicy zajmie kilka godzin, a więc szkoda marnować czas.
Trzy godziny później
Dotarliśmy na miejsce.
Zatrzymałem pojazd oraz wysiadłem z niego jako pierwszy. Otworzyłem przednie drzwi pasażera i siłą wyciągnąłem z samochodu czarownicę. Następnie zaciągnąłem ją do podziemi po domem, w których ją przetrzymywałem. Otworzyłem drzwi, a następnie wepchnąłem ją do środka. Dziewczyna upadła na ziemię. Podszedłem do niej wtedy, aby przeciąć więzy.
Zrobiłem kilka kroków w tył i już miałem opuścić pomieszczenie, gdy odważyła się do mnie odezwać.
-Proszę, nie zamykaj mnie tutaj, proszę, nie chcę tutaj być - błagała przez łzy.
-Potrafisz tylko płakać, brzydzę się tobą - uderzyłem dziewczynę.
-Swoją wcześniejszą szansę na zmianę zaprzepaściłaś milczeniem. Nie zmienię podejścia do ciebie, ale mogę być trochę łagodniejszy, jeśli odpowiesz mi, dlaczego pozwalasz sobie na takie traktowanie? - milczała.
Westchnąłem zrezygnowany, złapałem za klamkę i już miałem ją nacisnąć, gdy jednak Bastet zebrała się na odwagę.
-Bo nigdy nie przestałam cię kochać i choć mnie zraniłeś wciąż cię kochałam! - wykrzyczała z desperacją w głosie.
Zaskoczyła mnie, nie potrafiłem się do niej odwrócić. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Opuściłem pomieszczenie zostawiając ją samą w tych ponurych murach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top