Rozdział 38 Coraz bliżej


-Luis? - usłyszałem cichy głos dochodzący zza moich pleców.

Odwróciłem się i ujrzałem Larisse.

-Dlaczego wstałaś? Dobrze się już czujesz? 

-Tak, dziecko jest jakby spokojniejsze, a ja się stęskniłam za moim mężczyzną - podeszła do mnie.

Objąłem dziewczynę i pocałowałem w czubek głowy. Gdy nagle zaczęła tracić przytomność. Przestraszyłem się, nie wiedziałem co się z nią dzieje. Po chwili usiadła na podłodze trzymając się za brzuch i starała powstrzymać łzy.

Larissa krzyczała z bólu, a ja nic nie mogłem na to poradzić.

-Idź stąd - wyganiała mnie z pokoju.

-Wyjdź nie chcę byś na to patrzył! - powtórzyła zdanie, lecz tym razem głośniej.

-Nie zostawię cię w takim stanie.

Znów krzyknęła, a z jej oczu płynęły łzy.

Na szczęście nagle zjawiła się ta sama kobieta, która pomaga Larissie od samego początku. Szybko podbiegła do dziewczyna.

-Musimy ją przenieść do sypialni

Podszedłem do ukochanej i jak najdelikatniej się da, wziąłem ją na ręce. Zaniosłem do pokoju na piętrze, po czym położyłem do łóżka.

-Kochanie co się dzieje? Co cię boli? - kobieta odgarnęła pojedyncze pasemko włosów z twarzy dziewczyny.

Larissa chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Ból był zbyt silny, gdy tylko otwierała usta, by wydać z siebie jakieś słowo, momentalnie zastępowały je krzyki i ciche jęki dziewczyny.

-Cz...czuję, jakby dziecko zabijało mnie od środka!  Ono mnie niszczy, wysysa ze mnie życie. Jestem coraz słabsza i coraz gorzej się czuję, jakbym zaraz miała umrzeć! - wykrzyczała przez zęby w przerwach od krzyku.

-Krew! - zawołała nagle kobieta w średnim wieku.

Szybko chwyciła kielich, który stał na stoliku przy łóżku. Rozcięła sobie nadgarstek, po czym napełniła naczynie do połowy. Podała je mojej ukochanej z rozkazem, by to wypiła. Larissie było już wszystko jedno, marzyła tylko o tym, aby ból ustał, dlatego zgodziła się na propozycję nieznajomej. Jednakże nie zadziało to tak byśmy tego chcieli. Młoda kobieta zwróciła całą wypitą przez nią wcześniej szkarłatną ciecz.

-Daj jej swojej krwi - spojrzała w moim kierunku.

-Skąd pewność, że to zadziała, jeśli twoja jej nie pomogła?

-Dziecko potrzebuje krwi w przeciwnym razie wyssie całą z matki. Natomiast dziecko, które nosi pod sercem twoja kobieta jest wyjątkowe i krew osoby pospolitej nie jest dla niego odpowiednia. Potrzebuje szlachetnej krwi - zrobiła krótką pauzę.

-Krwi pierwszego o szlachetnym pochodzeniu - dodała po chwili.

Bez namysłu zgodziłem się. Kobieta podała mi naczynie, które wcześniej napełniła swoją krwią, lecz tym razem zawartością naczynia miała być moja krew. Rozciąłem nadgarstek i napełniłem naczynie, podałem kielich Larissie. Niechętnie wzięła go do ręki, widziałem jej niepokojący wyraz twarzy. Nie chciała ponownie pić krwi, ale wiedziała, że nie ma wyjścia i może to być dla niej jedyny ratunek w obecnej sytuacji.

Zaryzykowała. Wypiła całą zawartość.

Powoli bóle mijały, a moja ukochana odzyskiwała świadomość. Oczywiście nie zniknęły one całkowicie, ale nie były już takie dokuczliwe jak wcześniej.

-Miałam rację - wymamrotała sama do siebie ciemnoskóra kobieta.

-Z czym miałaś rację? - spytała zaciekawiona Larissa.

-Dziecko, które w sobie nosisz... - położyła dłoń na brzuchu, po czym głośno przełknęła ślinę.

-Nie jest człowiek - odpowiedziała sceptycznie.

-Jest wampirem? - spytała cicho młoda kobieta, na co nieznajoma tylko delikatnie skinęła głową.

-Zostanę dziś przy tobie. Poród może zacząć się w każdej chwili - ujęła dłoń dziewczyny.

-Nie jest za wcześnie? - zapytała przerażona Larissa.

-Dla dziecka śmiertelnika owszem, ale dla dziecka wampira nie.

-Przeżyję to? - dopytywała drżącym głosem.

-Maluch jest bardzo silny, ale ty również. Nie ma oczywiście stuprocentowej pewności, ale jedno jest pewne. Jesteś wyjątkową kobietą, nosisz pod sercem dziecko wampira, a doskonale wiesz, że taka ciąża nie ma prawa istnieć. Mimo wszystko doszło do tej sytuacji, a to udowadnia tylko, że odegrasz ważną rolę w swoim późniejszym życiu - uśmiechnęła się życzliwie w kierunku dziewczyny.

Oczy Larissy zaszkliły się. Usiadłem obok niej i przytuliłem.

-Luis obiecujesz, że wszystko będzie dobrze?

-Obiecuję, nie pozwolę, abyś mnie opuściła. Będziemy o ciebie walczyć do samego końca, a w razie czego zawsze mogę cię uczynić taką jak ja - puściłem jej oczko.

-I miałabym mieć takie czerwone oczy? Nie, dziękuję - zaśmiała się, a jej twarz momentalnie rozpromieniała.

-Mam rozumieć, że nie podobają ci się moje oczy? Wiesz co ty, jak możesz mnie tak ranić, a ja myślałem, że mam wyrozumiałą kobietę, a tu taka zołza - zrobiłem obrażoną minę.

-Głupek! - uderzyła mnie w ramię.

-Niby taka drobniutka, niewinna istotka, a rękę to ma ciętą. Przemoc w rodzinie jest zła pamiętaj, moja droga - posłał mi zadziorny uśmiech.

-Kocham cię - zaśmiała się, po czym mnie pocałowała.

-Najważniejsze, że na twojej twarzy znów zawitał uśmiech - odwzajemniłem pocałunek.

-Może jednak się myliłam co do ciebie, Luis'ie - ciemnoskóra kobieta posłała mi porozumiewawcze spojrzenie.

-Larisso, trzymaj go blisko siebie i nie pozwól by coś was rozdzieliło - uśmiechnęła się porozumiewawczo do dziewczyny.

-Nigdy, należy tylko do mnie - Larissa odwzajemniła uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top