Rozdział 34 Pomoc przychodzi niespodziewanie


PERSPEKTYWA LARISSY

Wróciłam właśnie z targu do domu. Nie powiem, aby była to miła przechadzka. Nie przychylne spojrzenia mieszkańców spotykam na każdym kroku. 

Moje wycieczka po mieście wyglądała mniej więcej tak:

Jak co jakiś czas wybrałam się na targ w celu zrobienia drobnych zakupów. Mimo wszystko muszę się czymś odżywiać. Ja swojego pragnienia nie zaspokoję krwią jak mój ukochany. Choć wydaję mi się, że to dość męczące dla niego. Prawie co noc znika zaspokoić swoje pragnienie, a kiedy wraca mam wrażenie, jakby był inny. Wiele razy proponowałam mu moją krew, ale za każdym razem odmówił. Uznał, że docenia mój gest i wiele to dla niego znaczy, ale nie chce mnie krzywdzić i osłabiać. Kocha mnie i nigdy nie zgodzi się bym zadać mi niepotrzebny ból oraz nie chce widzieć mojego ciała okaleczonego.

Wracając do meritum.

Byłam już na targu, oglądałam warzywa, kiedy minęła mnie jakaś starsza para.

-Grzesznica - rzuciła ozięble w moim kierunku kobieta.

Przyzwyczaiłam się do wyzwisk, lecz nadal bardzo ranią takie słowa.

Nie dokończyłam swoich zakupów, ponieważ postanowiłam jak najszybciej zniknąć z pola widzenia mieszkańców. Chciałam już być w domu, aby mój ukochany wziął mnie w objęcia i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Może, gdyby mój brzuch był troszkę mniejszy nie przyciągał by tak uwagi. Lecz dziecko rozwija się bardzo szybko. Minął zaledwie miesiąc, a ja odnoszę wrażenie, jakby był to już przynajmniej czwarty czy piąty miesiąc.

Ruszyłam w drogę powrotną. Chciałam tylko niezauważoną, przemknąć się szybko przez tłum ludzi i być już w domu. Niestety słowo niezauważoną, nie jestem dla mnie odpowiednim. Drogę zagrodziła mi trójka ludzi. 

Kobieta z mężczyzną w średnim wieku oraz ich nastoletnia córka.

-Zobacz skarbie tak kończą kobiety, które przeciwstawiają się swoim rodzicom - kobieta zwróciła się do nastolatki wskazując przy tym na mnie palcem.

-Warto było oddać się potworowi? - zwróciła się do mnie z pogardą w głosie.

Milczałam. Nie chciałam dać się sprowokować kobiecie i wdać się w niepotrzebną rozmowę.

-Rozpustnica! - zawołała w moją stronę młoda kobieta.

Tym sposobem zostałam otoczona przez tłum ludzi.

-Bezwstydnica - krzyknął ktoś z oddali.

-Córa Koryntu!

-Spała z potworem!

-Grzesznica!

-Nosi w sobie dziecko demona!

-Dziewka!

-Grzesznica! Oddała ciało diabłu!

-Zabić! - krzyknął damski głos.

-Zabić ją i tą kreaturę, którą w sobie nosi! - teraz usłyszałam męski głos dochodzący z tłumu.

Chciałam być silna, ale czułam jak powoli w moich oczach wzbierają się łzy. Nie mogłam dłużej tam zostać. Z trudem przedarłam się przez tłum. Słyszałam jeszcze wyzwiska, jakie mieszkańcy krzyczeli za moimi plecami, lecz ja biegłam ile sił w nogach. Pragnęła tylko w tej chwili ukryć się gdzieś daleko, gdzie nie znajdzie mnie nikt. 

Biegłam przez las, byłam prawie blisko domu. Gdy ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął w innym kierunku. Kiedy spojrzałam na osobę, która mnie zatrzymała, ujrzałam ciemnoskórą kobietę w średnim wieku. Nie wiedziałam jak zareagować, więc stałam i przyglądałam jej się uważnie, a ona dalej trzymała mnie za nadgarstek.

Po kilku minutach zastanowienia. Kobieta położyła swoją drugą dłoń na mojej dłoni i delikatnie ją pogładziła. Zaskoczyła mnie swoimi gestem. Nie była do mnie wrogo nastawiono, a wręcz przeciwnie. Cieszyło mnie to, ale zarazem przerażało. Jej spojrzenie było niepokojące i przeszywające, ale mimo wszystko nie miała złych intencji.

-Od teraz ja będę ci dostarczać zakupy z targu, dobrze? - uśmiechnęła się ciepło, wręczając mi torbę zakupów.

-Kim jesteś? I dlaczego chcesz mi pomóc? - spytałam zaskoczona.

-Kimś kto dobrze ci życzy - ponownie posłała mi szczery uśmiech.

-Nie musisz się mnie bać. Znam Luis'a, choć on mnie nie. Nie jest najlepszym kandydatem na powierzenie mu swojego serca, ale na pewno nie jest potworem. Mimo wszystko, że jego wybryki świadczą przeciwnie.

Kobieta odprowadziła mnie pod sam dom, a mi rozmowa z nią dużo pomogła. 

-Jak masz na imię? - zawołałam za kobietą, kiedy oddaliła się.

-Niech to pozostanie tajemnicą, Larisso - puściła mi oczko, po czym zniknęła między drzewami.

Zastanawiam się skąd znała moje imię. Przecież nie przedstawiałam jej się. 

Weszłam do domu.

-Luis? - zawołałam ukochanego.

-Słucham moja droga - zjawił się nagle za mną.

Podskoczyłam do góry ze strachu.

-Możesz tak nie robić. Chyba nie chcesz, żebym urodziła przed czasem - rzuciłam z nadąsaną miną.

-Przepraszam - objął mnie od tyłu, oparła głowę na moim ramieniu i pocałował w policzek.

-Spotkałam pewną kobietę. Powiedziała mi, że cię zna, ale ty jej nie.

-Jaką kobietę? -spytał zaskoczony.

-Ciemnoskóra w średnim wieku, czarne długie włosy. Przenikliwe spojrzenie, bije od niej uspokajające ciepło i szczerość.

Luis nagle znalazła się przede mną.

-Mówiłam, żebyś mnie tak nie straszył - ponownie uderzyłam go w ramię.

-Larissa ja nie znam nikogo takiego, po za tym nie jest to możliwe, aby ta kobieta mogła mnie, kiedykolwiek widzieć - z jego twarzy zniknął zadziorny uśmiech, a pojawiła się powaga.

-Ale przed chwilą z nią rozmawiałam. Nawet mnie odprowadziła.

-Kochanie, jedyna ciemnoskóra kobieta, jaką znałem nazywała się Bastet i nie żyję od 490 lat.

Chciałam coś jeszcze powiedzieć mojemu ukochanemu, ale nie dałam już rady. Nagłe upadłam, dostałam silne bóle. Ból był tak mocny, że prawie mogłam oddychać. Luis szybko znalazł się obok mnie, lecz niestety nie mógł nic zrobić. Pozostało mu się tylko biernie przyglądać i czekać, aż to wszystko minie.

Wcześniej nie zwróciłam uwagi na słowa kobiety, ale teraz nabierały dla mnie większego sensu.

Przewidziała wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top