Rozdział 2: Gierki
Nefilim w Korynthii jak śnieg w ich stepowo-pustynnej Sapharze. Nie pasowali tutaj. Wśród tylu elfów, tam w lochach, byli jak piekielne czarty pilnujące aniołów.
Wszystkim wojownikom bez wyjątku spiłowano rogi. Podobno rogi nefilim rosły całe życie dlatego, gdy już kończyli służbę, mogli wyhodować dowód męskości, aby zdobyć partnerkę. Czytałam trochę o zwyczajach miłosnych wśród nefilim. Czytałam o zwyczajach miłosnych każdej z ras. Nie wyróżniali się specjalnie na tle innych, a już na pewno nie przewyższali kurtuazją i oryginalnością centaurów. Centaurze zaloty bywały krwawe. Centaurzy mężczyźni mieli własne haremy; walczyli o ich utrzymanie. O ile poprzedniego dnia nefilim zakuci byli w pełne pancerze, tak już dzisiaj zostali wyłącznie w szerokich spodniach o wysokim, kutym pasie. Broń palną zastąpiły miecze — tym razem zagięte o szerokim zbroczu. Nie nosili hełmów. Wymieniali się na warcie regularnie co dwie godziny. Zawsze u wejścia do lochu stało ich dwóch.
Z samego rana przyniesiono nam sute śniadanie: gotowane jajka, półmisek wędlin, świeżo upieczony chleb pokrojony w grube kromki, do tego pachnące masło. Wszystko to znajdowało się w spiżarni i zamkowej kuchni. Nasi współlokatorzy, gnieżdżący się w otaczających naszą celach, mogli liczyć wyłącznie na chleb. To nie było sprawiedliwe, gdyż wśród jeńców znajdowali się dworzanie. Tak też musiał pomyśleć mój ojciec, gdyż zapragnął się podzielić tym, co pozostało na naszych tacach. Chciał przepchnąć jedzenie do celi obok, jednak praktycznie natychmiast na półmisku wędlin, miażdżąc pozostałe jajka, znalazł się sandał strażnika. Próba zjednoczenia się z ludem została dosłownie zdeptana.
Chcieli osiągnąć kontrast między nami a naszymi poddanymi.
Razem z Rigi siedziałyśmy w kącie na materacu. Grałyśmy w łapki. To zajęcie przynajmniej częściowo odwróciło uwagę młodej od naszej ciężkiej sytuacji.
Po obiedzie, który nam się należał, a dworzanom nie, zdrzemnęłyśmy się z Rigi. Miałam dość rodziców, którzy warczeli na siebie, obwiniając się o zaniedbania. Matka, jak to miała w zwyczaju, wyciągała na światło dzienne sprawy sprzed lat, w których ojciec zawiódł. W związku moich rodziców to Emma nosiła spodnie. Była głową rodziny. Jeśli chodzi o ich królewskie obowiązki, wywiązywali się z nich po równo. W Korynthii nigdy nie było strony dominującej na tronie, a król i królowa władali z pełnią swoich praw. Następcą tronu mógł być zarówno syn, jak i córka. Zawsze sądziłam, że to Rigi zostanie prawowitą władczynią — ze względu na swój młody wiek — a ja dostanę małą prowincję do pielęgnowania. Może, gdyby rodzice dorobili się jeszcze jednego następcy, to jemu przypadłaby ciężka od odpowiedzialności spuścizna? Moi rodzice mieli zaledwie sześćdziesiąt lat, a z tronu zazwyczaj schodziły pary bliższe swoich setnych urodzin — zbyt stare na decyzje ważące losy państwa, a wystarczająco młode, żeby odpocząć na półwiecznej emeryturze.
Jak zapowiedziała, tak zrobiła — Daphra pojawiła się wieczorem, a wraz z nią kolacja. Kurczak na złotej tacy wylegiwał się w towarzystwie gotowanych warzyw, do tego młode, wiosenne ziemniaczki.
— Jak się miewają nasi goście? — zapytała, gdy jeden z jej ludzi nakładał strawę na cztery talerze.
Emma fuknęła, mierząc nefilim od stóp do głów oburzonym spojrzeniem. Odkąd pamiętam, matka była wyjątkowo porywcza.
— Ten zamek wciąż należy do naszej rodziny! — skomentowała.
Służący oddalił się, zostawiając resztki kurczaka. Jeszcze sporo mięsa zostało na jego udach. Duży kurczak dla całej rodziny.
— Formalnie — mruknęła Daphra, uśmiechając się z lekka wulgarnie. — Wasz zamek jednak już leży na naszych ziemiach. Ogień szybko się rozprzestrzenia, pustosząc kolejne wsie i miasta. — Jej palce przelazły między kratami, zaciskając się na zimnym metalu. Zaglądnęła do nas, oceniając pełne wiadro odchodów i moczu, a także skopany barłóg. — Przychodzę z ofertą. — Jej ostre zęby błysnęły bielą w półmroku. Paliły się wyłącznie cztery lampy naftowe na całe długie na piętnaście metrów pomieszczenie.
— Dlaczego Agrett nie pofatyguje się tu osobiście, tylko posyła swoje popychadła?
Matka chciała jej dopiec. Daphra się nie dała, wręcz obelga spłynęła po niej jak po kaczce. Myślę, że niewiele słów i czynów mogłoby w jakimkolwiek stopniu wzruszyć Ministrę.
— Taką agresją nic nie osiągniesz, moja droga. — Odsunęła się od krat, marszcząc drobny nos z obrzydzeniem. — Nie jestem popychadłem króla Tempesta, a jego prawą dłonią. Ceni moje zdanie i sugestie. — Zrobiła krótką pauzę, patrząc gdzieś w dal, żeby następnie spojrzeć mojej matce prosto w oczy. — Król ma ciekawsze rzeczy do roboty. Nie musi odwiedzać podbitych krain osobiście. Nie musi brać udziału w bitwach. On pracuje umysłem, a nie mięśniami.
— Co to za propozycja, Ministro Yor? — Tym razem odezwał się ojciec, wstając z ziemi. Podszedł najbliżej, jak tylko pozwalało mu zamknięcie.
Rigi drżała. Wycofałam się z nią w cień. Źle reagowała na nefilim. Byli jej całkiem obcy; być może to poprzedniego dnia po raz pierwszy ujrzała przedstawicieli ich rasy. Nie dziwiłam się jej reakcji. Przypominali demony, a jak wiadomo, demonów należało unikać.
Daphra zauważyła poruszenie za plecami naszych rodziców, ale skończyło się na krótkim, obojętnym łypnięciu.
— Da się kulturalnie? — zapytała nefilim szyderczo. — Da się — odpowiedziała samej sobie, grając Emmie na nerwach. Widziałam nawet w tak słabym świetle, jak mięśnie karku matki się napinają. — Podczas działań pacyfikacyjnych zginęły już tysiące zawodowych żołnierzy, a także śmiałków chcących obronić swe ziemie. Przyznam, wielu macie tutaj patriotów. Nasza propozycja jest następująca: jako para królewska, panowie tych ziem, wystosujecie do swego ludu oświadczenie, w którym każecie złożyć broń i poddać się władzy Agretta Tempesta. Podpisane przez was listy zostaną dostarczone do każdej wioski i każdego miasta. Klękniecie przed Tempestem, składając mu korony, jako waszemu nowemu Nadrządcy.
— Nie! W życiu! — Natychmiast sprzeciwiła się Emma.
— Emmo... — Orion próbował ją udobruchać, być może przemówić do nadętego ego.
— Ludzie walczą. Nie chcą fałszywego króla zza morza.
Fałszywego króla. Nadrządcy. W czasach wojennych jeden kraj może podporządkować się drugiemu, symbolicznie składając korony. Od tego czasu poddane państwo wypełnia politykę króla nadrządcy, chociaż wciąż rodzina królewska zatrzymuje prawa do tronu. Rodzice byliby ubezwłasnowolnieni, a ich władza w kraju byłaby tylko złudzeniem. Tak, jakby stali się pośrednikami między ludem a nowym panem. Zaworem bezpieczeństwa. Marionetkami od ogłaszania nowych praw i dekretów.
Po części rozumiałam ich postawę. Prawo, kultura i swobody Sapharyjczyków odbiegały od tego, do czego przywykł nasz lud. Z drugiej strony... mogliby zakończyć ten rozlew krwi, zachowując życie. Uczyłam się tych wszystkich związanych z polityką rzeczy, ale tak naprawdę nigdy nie chciałam i nigdy nie miałam zostać królową. Dlatego bardziej ceniłam spokój niż dumę królewskiej rodziny.
— I giną niepotrzebnie. — Daphra podsumowała słowa matki. — Nie mają najmniejszych szans utrzymać tego kraju. Nasze wojska przekroczyły już południowe granice. Nasze statki wysadzają dziesiątki tysięcy żołnierzy na waszych piaskach. Smok niszczy koszary pełne żołnierzy. Miejsca strategiczne. Wiecie, jak to jest gotować się w pancerzu? Takiej śmierci życzycie swoim poddanym?
— Lepsze są czyny od bierności! — protestowała dalej matka.
— Więc coś zróbcie, bo, tak czy inaczej, zdobędziemy to, po co przybyliśmy. Z waszą pomocą czy bez niej. Mordując setki tysięcy lub przyjmując wasze korony.
Emma złapała za poły oficjalnego uniformu ojca, który teraz był niedbale zapięty na dwa środkowe guziki. Uwiesiła się na mężu całym ciężarem swego ciała.
— Nie mogę, Orionie... — wyjęczała, a jej wzrok przeskakiwał między szarymi oczami mojego ojca. — Tyle czasu... Tyle pokoleń... I co? I przez nasze niedopatrzenie... głupie zaufanie...
Nie byliśmy sami w lochach, a ciekawskie, długie uszy zwracały się ku naszej celi. Cała rozmowa była na tyle głośna, żeby sąsiadujące cele doskonale zorientowały się w sprawie, a szepty sugerowały, że wieści przenosiły się niczym powietrze, nie napotykając na drodze przeszkód. Za murami żyli krewni dworzan i służby. Może żyli. Może już umarli, broniąc swego dobytku.
Walka była przegrana i tylko upór moich rodziców stał na drodze do zakończenia tego koszmaru. Tak myślałam ja i tak myśleli poddani.
Matki przytulały dzieci. Ojcowie pocieszali z daleka swoje żony i potomstwo. Szepty sprawiały, że czułam się jak w ulu, chociaż nigdy w nim nie byłam. Z pewnością tak było w ulu.
— Nazgul! — wydarła się Daphra. — Przyprowadź jeńca.
Po krótkiej chwili w zasięgu mojego wzroku znalazł się żołnierz nefilim i trzymany przezeń za ramię jeden z naszych zbrojnych. Mężczyzna trzymał z przodu skute ręce, a ubrany został w pełną, płytową zbroję. W hełmie pozostały wyłącznie niewielkie prostokąciki na oczy. Był człowiekiem, gdyż żaden z elfów nie byłby w stanie założyć tak zabudowanego hełmu, nie uszkadzając długich uszu.
— Zaprezentuj państwu, jak umierają ich bracia i siostry — poleciła Daphra bez zbędnych wstępów.
Wtedy zauważyłam, że nefilim trzymał w wolnej ręce wiadro. Daphra się odsunęła, zanim nafta chlusnęła na zbrojnego.
— Proszę! — Z wnętrza pancerza wydobył się przerażony głos.
Nie wiadomo skąd, w ręce żołnierza nefilim znalazła się naftowa lampa. Jej zawartość uderzyła w jeńca, rozsypując ogniste języki, które natychmiast zaczęły lizać metalowe płyty. Krzycząc, wrzeszcząc, mężczyzna upadł na kolana, wznosząc wyżej skute ręce, jakby właśnie się modlił. Wstrzymałam oddech, zagarniając Rigi głębiej, zakryłam ją własnym ciałem, nie pozwalając, aby widziała. Zasłoniłam uszka pod rudymi kołtunami. Sama słuchałam. Chciałam zignorować potępieńcze wycie, ale ono wwiercało się w bębenki, aby następnie kaleczyć mózg. O Matko Naturo, nigdy nie zapomnę tego krzyku.
Trwało to minuty, ale czas przepełniony cierpieniem dłużył się niemiłosiernie.
— Zostawiam wam to... pod rozwagę — odezwała się Ministra na tyle głośno, aby dobrze było ją słychać przez lamenty uwięzionych i jęki umierającego.
Słyszałam stukot jej obcasów. Stuk, stuk, stuk.
I jego wrzask.
I stuk.
I wrzask.
Aż w końcu ciszę... Taką sekundową, przerwę na oddech wytchnienia. Jeniec umarł, ale ogień pożerał go dalej.
Zaszyłam się z Rigi w kącie, układając się wygodniej. Opierałam się plecami i jednym bokiem o ściany. Tkwiłam w rogu, aby czuć się bezpieczniej. Ona siedziała między moimi udami, chowając głowę w dłoniach. Długo nie otwierałam oczu.
Zgasili go. Wyraźnie słyszałam szum wody i syk powstały przy kontakcie chłodu z gorącem. Ale on wciąż śmierdział.
Kolacja jeszcze nie ostygła, ale żadne z nas nie zamierzało jej spożyć.
***
Leżał tam całą noc. Leżał i cuchnął spalenizną, dając nam — a zwłaszcza rodzicom — do zrozumienia, iż taki los spotyka naszych poddanych — bolesna śmierć w puszce.
Chyba żadne z nas nie spało. Ja bynajmniej oczu nie zmrużyłam. Owszem, były zamknięte, ale boleśnie odczuwałam każdą godzinę bezsensownego czuwania. A chciałam zasnąć. Pragnęłam tego najbardziej na świecie. Chyba czułam, że najlepiej dla mnie będzie, jeśli po prostu prześpię ten koszmar. Gdy człowiek śpi, znika, a czas traci jakiekolwiek znaczenie. Dobrze byłoby tak po prostu zniknąć.
Matka się załamała. Chodziła nerwowo po celi, żeby następnie opaść w kącie naprzeciwko i kołysać się z oczami utkwionymi w jednym punkcie. Przebywała we własnej głowie, bijąc się z myślami, analizując sytuację. Myślę, że przyzwyczajała się do myśli, że będzie musiała oddać Tempestowi wszystko, co tak skrzętnie piastowała przez niemal trzydzieści lat. Emma nienawidziła przegrywać. Po długich minutach siedzenia, wstawała, opierała się o ścianę, a jej głowa zwisała. Szeptała coś pod nosem. Kręciła od czasu do czasu głową. Następnie zaczynał się spacer, a po nim kolejno kołysanie w kącie i rozmowa przy ścianie. W kółko to samo. Po ósmym obwodzie skończyłam liczyć. Przestałam na nią zwracać uwagę.
Ojciec podchodził do obecnej sytuacji spokojniej. Zawsze był bardziej opanowany i skory do ustępstw. Zazwyczaj okazywało się, że niemożliwym jest, aby przegadał swoją drugą połowę w dyskusji. Szybko się męczył kłótniami i debatami. Nie ma co ukrywać, że pomimo iż to Orion był synem poprzednich władców, to wżeniona w rodzinę królewską Emma przejęła panowanie. Tata przez długie godziny oczekiwania po prostu siedział bezczynnie, najczęściej podążając wzrokiem za miotającą się w klatce lwicą.
Prócz lamentu przerażonych jeńców, w eter rzucano co chwila epitety i nacechowane agresją porady skierowane w stronę naszej rodziny. Całej rodziny, chociaż najbardziej obrywało się, rzecz jasna, rodzicom. W jednym na pewno mieli rację — można było zakończyć rzeź wieczorem. Niewinni ludzie, czasem nawet nie spodziewając się zagrożenia, ginęli na marne, gdyż sprawa była przegrana. Rozumiałam argumenty obu stron, ale gdybym to ja miała decydować, już dawno podpisałabym umowę z królem Tempestem.
Trupa uprzątnięto o poranku, na co wskazywała jasność wpadająca przez niewielkie okienko osadzone pod sufitem w głębi lochu. Leżało praktycznie na wysokości, gdzie grunt stykał się z powietrzem. Po rycerzu została osmalona plama.
Przybyła Daphra; to dlatego posprzątano. Kobieta ubrała tego dnia białą, długą, zwiewną suknię odsłaniającą ramiona; na prawym miała bransoletę, podobnie jak na nadgarstku lewej ręki. Złotem przyozdobiła również zakręcone przy uszach czarne, gładkie, prawdopodobnie wypolerowane rogi. Usta podkreśliła czerwienią.
— Jak się spało? — zapytała rześko, przystając. Dłonie odłożyła na biodra, prezentując klatkę piersiową. Mięśnie barków również się napięły, a obojczyki wybiły ponad skórę. Jej ciało było szczupłe, ale również umięśnione. Podobno nefilim szybko budowali masę mięśniową i byłam skłonna w to uwierzyć.
Jeśli matka znajdowała się wcześniej w swego rodzaju katatonii, to raptownie wyszła z tego stanu, agresywnie wyrywając się do drzwi celi.
— Jesteście chorzy — warknęła przez zaciśnięte zęby. Poczerwieniała na różowawej twarzy, a jej uszy opadły w dół, sięgając spiczastymi końcami niemal do ramion. — Mordercy!
Daphra uśmiechnęła się nieznacznie rozbawiona.
— Chciałabym przypomnieć, że można było zatrzymać upływ krwi dwanaście godzin temu. W ciągu dwunastu godzin ponoć zginęło szesnaście tysięcy istot. Tak donoszą nasi prognozanci — przemówiła bez zbędnych emocji.
Matka przy Ministrze wyglądała jak niedoświadczony młokos, nieradzący sobie ze stresującymi tematami, kiedy Daphra pozowała na wyrachowanego polityka.
Szczęki Emmy zaciskały się, a zęby zgrzytały szczęka o żuchwę, kiedy ta z morderczą zaciętością w spojrzeniu lustrowała nefilim. Kibicowałam jej, bo chciałam, żeby wreszcie jedyna słuszna decyzja znalazła ujście w słowach. Tak trzeba było i nawet Rigi to wiedziała. Należało się poddać.
Obietnica kapitulacji zawisła gdzieś między umysłem a językiem królowej.
Naprzód wystąpił dotąd bierny ojciec. Stanął obok swojej żony, a ta tylko z rezygnacją spuściła głowę.
— Zgadzamy się — zadeklarował głośno i wyraźnie Orion, żeby wszyscy zgromadzeni w lochach słyszeli. — Poddajemy się władzy Tempesta, tylko zatrzymajcie to szaleństwo. Podpiszemy wszystko, co tylko pozwoli nam uratować naszych poddanych, ukrócić ten chaos i wrócić do normalności.
Daphra kiwnęła, uśmiechając się jeszcze szerzej.
— Zawsze byłeś tym rozsądniejszym władcą, Orionie — pochwaliła go. — Dobrze. Ty i twoja żona pójdziecie ze mną. Muszą to usłyszeć ludzie zgromadzeni na rynku. Wygłosicie oświadczenie. Podpiszecie publicznie dokumenty. Żeby nie marnować czasu i ludzkich żyć, król Tempest wspaniałomyślnie podpisał je jeszcze tydzień temu, więc nie musimy się do niego udawać.
Nefilimski wartownik otworzył drzwi celi, wypuszczając króla i królową.
Gdy podążali za Daphrą środkiem korytarza, dało się usłyszeć nieśmiałe oklaski. Ręce ostrożnie dołączały się do owacji, aż w końcu lochy grzmiały od mocnych klaśnięć. Celebrowali upadek Korynthii.
Opuściłam głowę. Rigi spała.
***
Minął tydzień, całe siedem dni, zanim Daphra pojawiła się ponownie w lochach.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak źle. Może dlatego, że nigdy nie spędziłam tygodnia w zamknięciu, w celi dwa na trzy metry, ciągle czując smród fekaliów i moczu. Do tego nie przywykłam. Nie mając ruchu, moje stawy i mięśnie się zastały, boleśnie się przykurczając. W uszach ciągle mi szumiło, bo nasi towarzysze ciągle gadali, niemowlaki — dwa — na zmianę zdzierały gardła.
Razem z Rigi grałyśmy w kamień, papier, nożyce, w łapki, zgadywanki... Przerobiłyśmy chyba każdą grę, w której nie potrzeba było rekwizytów. Gdy nie grałyśmy, rozmawiałyśmy z rodzicami. Postanowili opowiedzieć nam więcej o Sapharze, jej ustroju i kulturze, aby przygotować nas na nową rzeczywistość, w której przyjdzie nam żyć. Miałam wrażenie, że chcieli pokazać nam głównie to złe oblicze Saphary. Skupiali się na kontrowersjach, a matka, jak to matka, o wszystkim rozprawiała z największą pogardą. O ile Rigi mogła nie mieć bladego pojęcia o Sapharze, tak ja trochę wcześniej czytałam na temat jej i jej mieszkańców i uważałam — w głębi oczywiście, nie wypowiadając swych myśli na głos — że ich kultura i prawo miało nam wiele do zaoferowania. Miałam przed sobą fanatyków, a nie rozważnych władców, niechętnie więc brałam udział w kolejnych godzinach propagandy.
Był taki dzień, kiedy już nie wytrzymałam. Piąty dzień. Miałam już dość gier, propagandy, bolących mięśni, zimnej ziemi, szumu rozmów i wrzasku tych cholernych bachorów. Cierpiałam z powodu lekkiego głodu, swojego smrodu, wstydu załatwiania swych potrzeb publicznie i wiecznej ciemności. Tęskniłam za ciepłem łóżka, wiatrem smagającym twarz podczas przejażdżki konnej, gorącą kąpielą, wonią kadzideł i olejków, pełnym wiosennym słońcem. I tak cholernie mi się nudziło. Nie wytrzymałam. Przepłakałam pół dnia, a znieczulica kazała mojej rodzinie nie zwracać uwagi na moje zachowanie; w końcu Rigi płakała praktycznie codziennie.
Stopniowo wypuszczano najpierw służbę, gdyż zamek nie mógł wiecznie obrastać w kurz i pogrążać się w chaosie, a następnie rodzina po rodzinie z cel zwalniano dworzan. Wątpiłam, że ci drudzy otrzymywali wolność za darmo. Tak już się toczy życie, że jeśli chcesz coś osiągnąć, a w tym wypadku odzyskać wolność, to musisz coś od siebie dać. Zamożni dawali złoto, ci mniej majętni złoto i informacje, a ci, których nie było stać... Nie wiedziałam. Słyszeliśmy tylko plotki. Ponoć robiono czystki, zostawiając jedynie obiecujących sojuszników. Plotki roznosiły służące, które szybko na stałe zastąpiły nefilimskich wartowników, codziennie przynosząc jeńcom świeże posiłki, ciepłe koce, wymieniając wiadra z nieczystościami i nocniki.
Daphra przyniosła nam ukojenie od zamknięcia.
— Witajcie — przywitała się, jak to miała w zwyczaju, uprzejmie i rześko. — Zapraszam was, moi drodzy goście, na powitalną ucztę naszego nowego króla. Służące pomogą wam... doprowadzić się do godnego stanu.
Matka nie miała siły, żeby naskakiwać na Ministrę. Zaplotła ręce na piersi i mierząc Daphrę nieprzychylnym wzrokiem, powiedziała:
— Mogę iść tak, jak stoję. Nie będę się pudrować dla Tempesta.
— Nie musisz się pudrować, moja pani. Wystarczy, że się umyjesz — rzuciła w odpowiedzi nefilim. Klucz wszedł do zamka, mechanizm ustąpił, a drzwi celi z jękiem się otworzyły. Kobieta zrobiła krok w tył, w stronę wejścia do lochów. — Proszę ze mną.
Najpierw wyszli rodzice. Tym razem nie dziwiłam się, że nie protestowali; byli zmęczeni ostatnimi wydarzeniami, a także odosobnieniem oraz oskarżeniami rzucanymi przez niezadowolonych poddanych. Nasłuchali się ostatnio. My, ja i Rigi, nie mając wyboru, poczłapałyśmy za pozostałą trójką. Trzymałam siostrę za rękę.
Wyszliśmy po schodach, wchodząc na korytarz prowadzący do kuchni oraz do wspólnych łaźni mieszkańców. Czekały na nas cztery służące. Każda podeszła do jednego z członków mojej rodziny i pociągnęły nas do łazienek. Daphra wcale nie pozostawiła nas samych, weszła do pomieszczenia i usiadła na krześle w rogu.
W łazienkach paliło się sporo lamp naftowych, dlatego było jasno. W całej okazałości miałam okazję zobaczyć, jak bardzo utytłani w brudzie byliśmy. Sukienka, którą dostałam pierwszego wieczoru, wcześniej kremowa, przybrała po tygodniu odcień brązu i szarości. Nasze ubrania zostały rozcięte i wyrzucone.
Korzystaliśmy z pryszniców — służące myły dokładnie każde z nas. Widziałam, jak brud wiruje u moich stóp. Ciepła woda nieznacznie rozluźniła spięte mięśnie, ale na tyle, żebym poczuła ulgę.
Jak zwierzątka w Zoo na pokaz zostaliśmy wystawieni przed Daphrą. Ona przyglądała się każdemu z nas, a szczególnie upodobała sobie mnie. Kiedy zauważyłam jej wzrok, wcale się nie skrępowała, a wręcz uśmiechnęła miło.
Suszenie moich włosów zajęło trochę czasu, chociaż dwie ze służących, mając wiedźmie korzenie, potrafiły wywołać ciepły wir powietrza. Ubrano mnie w butelkową zieleń — suknię o długich rękawach i łódkowatym dekolcie odsłaniającym ramiona. Nadgarstki, kark oraz obojczyki skropiono perfumami. Nawet moja siostra została odpowiednio wypachniona.
Wreszcie byliśmy gotowi.
Bez słowa Daphra poprowadziła nas do sali tronowej, gdzie stał suto zastawiony stół. Do nozdrzy poszybował nieziemski zapach ciepłej strawy, a mi aż zakręciło się w głowie. Taki wybór... tyle jedzenia... Przez ostatni tydzień ograniczono nam racje pokarmowe. Ślina wręcz wypełniła moje usta, gdy usiadłam na jednym z miejsc.
Najwyższe krzesło u szczytu stołu pozostawało puste. Po prawej jego stronie zasiadła Daphra, a z jej twarzy nie schodził zadowolony wyraz. Wyraźnie jej humor pozostawał znakomity.
Jeszcze jakiś czas czekaliśmy na króla Tempesta, bo chociaż potrawy kusiły zapachem oraz barwami do skosztowania, nie należało ubiegać gospodarza w rozpoczęciu uczty. Żadna rozmowa nie została podjęta. I dobrze, bo miałam dość propagandy i kłótni. Rozkoszowałam się chwilą spokoju.
Tuż przed godziną dziewiętnastą, jak głosiły wskazówki zegara zawieszonego nad wejściem do jadalni, przybył nefilim. Nefilim ten bynajmniej nie był Agrettem Tempestem, aczkolwiek był do niego w pewnym stopniu podobny. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, były jego tęczówki: lewa miała barwę jesiennych, żółtych liści, prawa zaś bursztynu. Jak większość nefilim, tak i on górował nad nami, a na pewno przewyższał mojego ojca o pół głowy. Ubrał się w tradycyjny, Sapharyjski, dworski strój w postaci bawełnianych alladynek na skórzanym ozdobnym pasie oraz sandałów. Jego klatka piersiowa byłaby naga, gdyby nie gładkie, czarne pasma włosów opadające do wysokości sutków. Jak i rogi Daphry, tak i jego nie zostały spiłowane, rosnąc swobodnie w tył i jedynie lekko zakrzywiając się ku dołowi. Syn Agretta musiał być o połowę odeń młodszy; wydawało się mi, że mógł mieć trzydzieści lat. Mniej więcej pięć lat starszy ode mnie. Nefilim i elfy, mając w sobie tę samą krew przodków, żyli praktycznie równie długo i rozwijali się fizycznie przez podobny okres.
Daphra natychmiast wstała, prostując się i wypinając dumnie — tym razem odzianą w czerń — pierś.
— Pani Emmo, panno Bellatrix, panno Rigel i panie Orionie — spojrzała na każde z nas po kolei — oto pierworodny syn Agretta Tempesta, Kayn — przedstawiła nas, a także przybysza, gdy ten stanął za oparciem najwyższego krzesła. — Wkrótce nowy król Korynthii — dodała z dumą.
Kayn ukłonił się subtelnie, na ustach utrzymując uprzejmy uśmiech. Bił od niego spokój. Było też w nim coś... nie potrafiłam tego określić. Widziałam go pierwszy raz, gdzieś tam może o nim czytałam, ale nie znając go praktycznie wcale, miałam wrażenie, iż musi być dobrym i charyzmatycznym przywódcą.
— To zaszczyt poznać rodzinę Letha — odezwał się równie doskonałym Wspólnym, co Daphra. — Przykro mi, że nasze pierwsze spotkanie odbywa się w takich okolicznościach.
A jego głos. Ten głos... Męski, głęboki, kuszący. Głos, którego poddani chcieliby słuchać, choćby wypowiadał największe plugastwa.
Daphra przedstawiła Kayna jako nowego króla Korynthii. To niemożliwe. Przecież królem miał być Tempest. Moi rodzice mieli pozostać twarzami naszego kraju. Poprawiłam się na krześle, nie rozumiejąc, co się dzieje.
O ile ja zauważyłam tę nieścisłość, to matka oburzyła się czymś zupełnie innym.
— Książę? — wypluła z niesmakiem Emma. — Mamy rozmawiać z jakimś tam książęciem?!
— Nie, pani Emmo, macie rozmawiać ze mną — poprawiła ją Daphra. — To ja jestem Ministrą, a tym samym na razie moja pozycja jest wyższa w hierarchii nawet od pozycji synów króla Tempesta. Książę Kayn chciał państwa poznać przed oficjalnym przejęciem tronu.
Coś zaświtało i rodzice wymienili spojrzenia.
— Jak niby chce przejąć ten tron? — zdziwiła się matka, na krótką chwilę zapominając o opryskliwym tonie.
— Nie czytało się dokumentów? — szydziła Ministra.
Przy stole zaczęło się gotować. Rodzice na zmianę czerwienieli i bledli. Rigi, przeczuwając kolejną awanturę, już zapadła się w krześle, opuszczając wzrok na podołek. Pod stołem zaczęła wymachiwać nerwowo nogami. Ja nadstawiłam uszu. Ostatni uczestnik kolacji, Kayn, wydawał się niewzruszony; wcześniej wiedział o przebiegu rozmów i o tym, czego może się spodziewać, to pewne. Ministra go uprzedziła.
— Co? — wykrztusił ojciec.
Wszystkie oczy spoczęły na Daphrze. Ta nie spieszyła się z wyjaśnieniami, najpierw poprawiając swoją suknię, której ramiączko opadło zbyt nisko. Gdy odzienie wyglądało wystarczająco schludnie, przerzuciła jeszcze białe włosy na plecy.
— W dokumentach, które zostały przez was podpisane, prócz zgody na objęcie Korynthii opieką przez panującego nam króla Agretta Tempesta, przekazaliście władzę córce — przemówiła wreszcie. Spojrzała prosto na mnie. — Bellatrix. — I to wyjaśniało jej zainteresowanie moją osobą. — Oczywiście — kontynuowała — wasze oficjalne oświadczenie nic o tym nie mówiło... Nie przeczytaliście dokumentów, których kopie przesłaliśmy już do najważniejszych głów waszego państwa. Nie wiem, jak można być tak tępym i łatwowiernym — zakpiła. — Więc najpierw oddaliście państwo pod jurysdykcję Saphary, a następnie zrezygnowaliście z wszelakich praw, oddając moc decyzyjną Bellatrix. Bellatrix zaś nie może cofnąć waszej zgody na poddanie się królowi Tempestowi. Wszystko jest w dokumentach. W razie wątpliwości poślę po oryginał.
I się zaczęło.
— Czytałeś?! — wyrwała się Emma.
— A ty czytałaś?! — odparował Orion.
— Komedia — podsumowała Daphra.
— To znowu twoje niedopatrzenie! Najpierw Serce Namibii, a teraz to!
— Moje? Przecież mogłaś przeczytać!
— Byłam... zbyt roztrzęsiona.
— Chyba Korynthia wyjdzie lepiej na zmianie dotychczasowej władzy — dorzuciła Daphra, patrząc najpierw na Kayna, a następnie na mnie.
Król z królową darli łacha, doprowadzając Rigi do płaczu, a mnie do zdumienia.
Jak mogli nie przeczytać dokumentów?!
Jak mogli tak dać się oszukać?!
Nie wierzyłam w to, co się działo.
Tempest robił, co chciał, najpierw kupując naszych ludzi, w jakiś cudowny sposób kradnąc Serce Namibii, wysyłając garstkę ludzi, żeby sparaliżowali i przejęli zamek, zmusił rodziców do podpisania dokumentów, najwidoczniej wiedząc, że zestresowani nie zrobią jednej jedynej rzeczy, która mogłaby uchronić nas wszystkich od chaosu.
Jeszcze raz: jak mogli nie przeczytać dokumentów?!
Sytuacja tak absurdalna, że śmiech niedowierzania wyrwał mi się z gardła. Zapłonęłam zaraz rumieńcem.
Gdzieś tam w tle słyszałam rodziców i kolejne oskarżenia, a przez mur otępienia przedarło się uprzejme chrząknięcie. Zerknęłam na Daphrę, która wskazała mi miejsce na drugim szczycie stołu; miejsce zajmowane aktualnie przez moją matkę.
— Księżniczko Bellatrix, proszę, żeby zajęła panienka honorowe miejsce — zaproponowała mi. — Pani matka niesłusznie je zajęła.
Emma usłyszała życzenie.
— Co za bezczelność! — natychmiast odszczeknęła.
— Czy księżniczka sobie życzy, aby ściągnąć pani matkę z krzesła siłą? Moi ludzie są do pani dyspozycji, byle wyegzekwować należyty porządek.
Zamrugałam tępo, spoglądając to na czerwoną na twarzy matkę, to na spokojną, wyprostowaną i wyjątkowo uprzejmą Ministrę.
Cokolwiek właśnie się działo, do mnie docierało to z opóźnieniem. Wciąż byłam na etapie analizowania informacji, że właśnie została przyznana mi władza nad całą Korynthią.
Czułam zażenowanie brakiem rozumu, jakim wykazali się moi rodzice. Zwłaszcza matka zaskarbiła sobie moje niezadowolenie i niezrozumienie. Na wszystko odpowiadała zbyt pochopnie, kierując się wyłącznie emocjami. Sterta złych decyzji się piętrzyła, zbliżając się do punktu krytycznego, w którym w końcu wszystko miało runąć. Szkoda, że to ja miałam zostać zasypana konsekwencjami. Czułam strach i odpowiedzialność wobec każdego następnego słowa wypowiedzianego przez królewską parę. Powinni już zamilknąć i nie komplikować spraw.
Jednak... ja to ja... Złorzeczyłam w myślach, nie mając odwagi wypowiedzieć się na głos. Z moich ust wyszło tylko ciche, uległe, zlęknione:
— Nie... proszę. Mamo...
To były pierwsze słowa nowej władczyni. Wywaliłam się już na starcie.
Daphra od początku mnie przejrzała i tylko wiła dalej sieć, prowokując moich rodziców, a przynajmniej ich żeńską część. Okazała się bardzo pomocna; pod pretekstem pomocy mojej osobie, pomagała sobie, ciągnąc dalej tę intrygę.
— Poddani winni okazywać należyty szacunek swoim panom — skarciła Emmę. — Proszę opuścić to krzesło.
Matka zacisnęła zarówno szczęki, jak i pięści. Z nienawiścią lustrowała twarz Daphry, naiwnie myśląc, że ta zmieni zdanie lub grając na czas. Jeszcze nikt nie kazał jej zejść z tronu i zmienić krzesła podczas posiłku jednego dnia, w ciągu niecałych dziesięciu minut.
Wreszcie wstała, dając za wygraną. Ja zrobiłam ulegle to samo. Zamieniłyśmy się miejscami. Teraz naprzeciw siebie miałam Kayna.
— Świetnie. — Daphra kiwnęła głową bardziej do siebie niż do nas. Rozsiadła się wygodniej po swojej stronie stołu. Stół był długi i dzieliły nas cztery wolne krzesła. — Wszystko jest teraz tak, jak należy. Zjedzmy więc, proszę, kolację, a tuż po niej zabierzemy się do omawiania interesów naszych dwóch krain.
Żeby dolać oliwy do ognia, Daphra, wypowiadając ostatnie zdanie, patrzyła wyłącznie na mnie i Kayna. Od tej chwili to ja decydowałam.
Kolacja stała się nieprzyjemną formalnością. Zagłębiona we własnych obawach i myślach, automatycznie przeżuwałam każdy kęs, nie zastanawiając się, czym był, ani jaki smak wyczuwałam. Jadłam, póki nie uznałam, że zjadłam dostatecznie dużo, aby nie urazić gospodarza. W sumie to był mój zamek, więc czy to nie ja byłam gospodarzem? Wszystko się mi myliło i motało. Totalny chaos. Byłam gotowa, żeby zarządzać jakąś niewielką wioską na uboczu, której największe problemy nigdy nie dorastały do pięt kłopotom całego kraju. W perspektywie miałam spokojne, pozbawione stresu życie. Stało się inaczej.
Wyprostowałam się, od razu natrafiając spojrzeniem na dwoje różnokolorowych oczu. Kayn ani drgnął, nie mając zamiaru spuszczać ze mnie wzroku. W dłoni trzymał czarkę wina i obracał jej nóżkę między palcami. Cokolwiek myślał, wyraz jego twarzy nie pozwalał na żadne zgadywanki.
— Częstujcie się winem. — Daphra klasnęła, wzywając służące do rozlania trunku. — Jest wyborne. Z winem dyplomacje idą gładko — zaśmiała się.
Kayn podniósł czarkę, pozwalając ją napełnić. Na parę sekund odsunął ode mnie swoją uwagę. Mój puchar również został wypełniony czerwonym winem. Nawet Rigi dostała swoją porcję, a matka nie zaprotestowała. Siostra była opuchnięta na twarzy od płaczu.
Daphra pozwoliła nam napić się po łyku alkoholu i dopiero wtedy zaczęła swoją kolejną przemowę, nie szczędząc satysfakcji w głosie.
— Moi drodzy, król Tempest ma propozycję nie do odrzucenia. — Mówiąc nie do odrzucenia, faktycznie właśnie to miała na myśli. Nie mogłam jej odmówić. — Wiemy doskonale, jak długowieczny jest ród Letha. Tron chyba nie zna pośladków innej rodziny. Już kiedyś, przed laty, król Tempest składał podobną propozycję, lecz teraz należy brać ją śmiertelnie poważnie. Księżniczko Bellatrix, naszą propozycją jest, abyś zachowała tron i jako królowa wspólnie z Kaynem Tempestem rządziła. Staniecie się pełnoprawnymi władcami tej ziemi.
Czy spodziewałam się czegoś innego?
— Jesteście bezczelni — oznajmiła matka.
— Rozmawiam z księżniczką, a nie z poddanymi, pani Emmo.
— To żart!
— Bynajmniej. — Ministra patrzyła wyłącznie na mnie, ignorując nadąsaną Emmę. — Może przedstawię od razu alternatywę? Jak wspomniałam, nasza propozycja jest śmiertelnie poważna. Albo ród Letha pozostanie na tronie, albo już nigdy nie wypełznie spod ziemi.
— Dlaczego to takie ważne? — wtrącił Orion.
— Ponieważ bez ślubu Belli z tym... — zaczęła wyjaśniać matka, obrzucając zgorszonym spojrzeniem syna Tempesta — Zjednoczone Królestwa nie uznadzą władzy syna Tempesta. Każde z czterech pozostałych państw zwróci się przeciwko Sapharze. W ten sposób gwarantują sobie święty spokój.
— Chociaż raz gadasz mądrze, pani Emmo — pochwaliła Daphra. — Więc jak będzie?
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Nie zdążyłam nawet otworzyć ust.
— Po naszym trupie — warknęła porywcza matka.
— Więc zgoda. — Daphra uśmiechnęła się szeroko, uśmiechem, który klasyfikowałam jako chytry i pełen zadowolenia. — Słyszeliście?
Łapała za słówka, ośmielała się, podsuwać dokumenty, których tylko część treści przedstawiała, a także wysoce wyspecjalizowała się w czytaniu ludzkich osobowości. Daphra była idealną doradczynią i Ministrą Tempesta. Potrafiła załatwić każdą sprawę, a przynajmniej takie wrażenie robiła. Nie powiem, gdyby nie to, że gnębiła moich rodziców, mogłabym nawet wyrazić uznanie wobec jej talentów.
Do matki dotarło, co się właśnie zdarzyło. Ja miałam złe przeczucia, ale nie do końca wiedziałam, o co chodzi.
— Nie... — Emma zachłysnęła się powietrzem. — Tylko nie to... Tylko nie Prawo Zgody Rodziców!
— Co? Czym jest... — częściowo zapytał zdziwiony ojciec.
Pomyślałam: ojcze, naprawdę?
Rzadko się o tym słyszało, ale ja już kiedyś natknęłam się na tę nazwę.
— Prawo Zgody Rodziców jest prawem zapomnianym, ale wciąż aktualnym — postanowiła wyjaśnić Daphra, nie kierując słów do nikogo konkretnie. — Przydaje się głównie, gdy krnąbrne dzieci nie chcą wyrazić zgody na ślub. Wtedy wystarczy, że rodzice wyrażą zgodę, oddając też coś od siebie... zazwyczaj spory, dodatkowy posag. Wasz posag... jest więc życiem, bo powiedziałaś: po naszym trupie.
Kuriozum całej tej sytuacji osiągnęło apogeum.
— Przecież ja bym się zgodziła — wystrzeliłam.
— Sprowokowaliście mnie — zagłuszyła mnie matka. — Nie baczyłam na słowa.
— Ja się zgadzam! — wtrąciłam głośniej. — Nie muszą wypełniać Prawa Zgody Rodziców! Nie muszą! — Tym razem bardziej dramatycznie.
Daphra uśmiechnęła się do mnie przepraszająco i wzruszyła ramionami.
W-z-r-u-s-z-y-ł-a r-a-m-i-o-n-a-m-i.
— Nie zmieni to faktu, że pani Emma pierwsza przypieczętowała naszą umowę. Wino się już rozlało. Pora je wypić. — Wzniosła puchar w górę, wygłaszając toast: — Zdrowie, zdrowie naszych narzeczonych!
— Nie! Nie! — skomlała matka, a ojciec starał się ją uspokoić, obejmując. Każdy jego dotyk odtrącała.
Rigi wnet zrozumiała, co się stało. Dodała w tym swoim dziecięcym umyśle, że rodzice niechybnie umrą. Z jej ust wydobył się wrzask, a ona sama nie bacząc na konwenanse, rzuciła się do matki. Nie spotkała się jednak z ciepłym przyjęciem, gdyż Emma odtrąciła ją i rzuciła się w stronę Ministry z pięściami. Gdyby nie silne ręce ojca, zapewne by jej się udało. Daphra wyszczerzyła się triumfalnie, nie drgnąwszy nawet o centymetr. Wiedziała, że Orion nie pozwoli matce na kolejny głupi wyskok.
Ja tylko siedziałam, gapiąc się na kotłowisko złożone z Rigi łaknącej miłości, matki pragnącej rozerwać nefilim na strzępy i ojca, który jeszcze jakoś starał się ograniczyć straty.
— Zabierzcie stąd tę histeryczkę — poleciła Daphra straży. — I jej męża też. Niech nie psują nastroju.
Do kotłowiska dołączyli wartownicy. Z trudem odciągnęli Rigi od matki, a także rodziców od stołu. Wrzaski matki odbijały się od ścian i sufitów, przyprawiając mnie o migrenę. Chyba ten cały dzień wywołał mój ból głowy. Siostra wreszcie posłusznie została na miejscu, pochlipując cicho, a rodzice zniknęli na korytarzu, chociaż krzyki było słychać jeszcze dłuższą chwilę.
— Księżniczko Bellatrix, zechce księżniczka powiedzieć coś od siebie? — zapytała Daphra, jakby przed chwilą moi rodzice wcale nie zostali skazani na śmierć, a nasza urocza kolacja trwała bez przeszkód.
Spojrzałam na nią rozwartymi ze strachu i niedowierzania oczami. Mój umysł ogarniała mgła, pchając się w każdą jeszcze trzeźwo myślącą komórkę. Towarzyszyło mi wrażenie, jakbym nagle znalazła się gdzieś poza swoim ciałem. Jakby włączył się jakiś mechanizm obronny, odgradzający mnie od rzeczywistości grubym murem.
— Ja... — wyszeptałam słabo — źle się czuję.
— Rozumiem. — I jakby faktycznie rozumiała, pokiwała głową. — Za dużo jak na tak młodą osobę. Objęcie tronu, przyjęcie oświadczyn i zapowiedź niechybnej egzekucji. Egzekucji... — powtórzyła to słowo, jakby je smakując. — Ale czyż nie jest to eutanazja w imię wyższych celów? Hm? — zamruczała, unosząc czarkę z winem do ust. — Myśl o tym w ten sposób, księżniczko Bellatrix.
Zostawiła mnie w spokoju, skupiając się na zawodzącej Rigi.
— Och, skarbie, ktoś powinien się tobą zająć. — Jej ton wyrażał przesadną troskę; wręcz nienaturalną. — Twoi rodzice cię zostawili... A ja zawsze chciałam mieć dziecko. Adoptuję cię, chcesz?
Rigi najwyraźniej nie chciała, gdyż wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem. Wyciągnęłam do niej rękę, chcąc w jakiś sposób ją pocieszyć. Nie przyjęła mojej oferty pomocy. Zamknęła się w sobie, krzyżując ramiona na piersi i opuszczając nisko głowę. Strumienie łez spływały z opuchniętych, czerwonych oczu, następnie zaś łączyły się ze strużką sączącą się z nosa, częściowo zalewając usta, a częściowo mocząc dekolt wrzosowej sukienki.
Musiałam się napić, gdyż po alkoholu każdy problem tracił na wadze. Opróżniłam cały pucharek.
Daphra pokręciła głową.
— Jeszcze nie doceniasz tej propozycji — mówiła dalej do Rigi — ale uwierz mi, wkrótce zmienisz zdanie. — Przeskoczyła spojrzeniem do mnie. Nie kryła zadowolenia z efektów tego wieczoru. — Księżniczko, nie będziemy cię więc męczyć niepotrzebnie, jeśli nie czujesz się najlepiej. Komnaty już czekają. Służba! — Klasnęła dwukrotnie. — Zaprowadźcie księżniczkę do pokoju.
Podniosłam się z miejsca, pragnąc jak najszybciej znaleźć się z daleka od Daphry. Służące, które kiedyś wykonywały polecenia mojej rodziny, teraz podporządkowały się Ministrze zza morza. Dwie kobiety — jedna rasy elfiej, a druga będąca ludzką kobietą — stanęły po moich bokach, wyciągając pomocne dłonie.
Zanim zrobiłam bodaj krok, Kayn wstał. Przez myśl przeszło mi, iż chce mi oddać w ten sposób cześć, jaką oddałby każdej innej osobie odchodzącej od stołu, zapomniałam jednak, że oni nie postępują w ten sposób, a już na pewno nie z kobietami. U nich płeć żeńska musiała sobie dopiero zasłużyć na równe traktowanie.
— Jeśli mogę... — powiedział, a jego głos na chwilę zamarł, jakby zastanawiał się, czy to, co miał do powiedzenia, jest na pewno na miejscu. — Chciałbym zjeść z księżniczką jutrzejsze śniadanie. Mogę o to prosić?
To jak najbardziej nie było na miejscu. A może było? Czy cokolwiek w tamtym dniu miało sens?
— Ja... — wydukałam tylko. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Miałam ochotę spędzić resztę życia w zamknięciu i odosobnieniu.
— Zbyt się ośmieliłem — podsumował, opuszczając z szacunkiem głowę.
To był dziwny nefilim. Normalnie nefilim nie pytałby o zdanie, tylko zapowiedział, że tak, jak on zapragnie, tak ma być. Może chciał się dostosować do naszych obyczajów, gdzie zaloty i towarzyskie niuanse przebiegały w bardziej subtelny sposób? Wtedy nie miałam siły się nad tym zastanawiać.
Do naszej rozmowy, ubogiej z mojej strony, postanowiła się wtrącić Daphra.
— Jutro rano na pewno się zobaczycie. O świcie wyegzekwujemy umowę zawartą dzięki Prawu Zgody Rodziców.
Kayn wymienił z Ministrą spojrzenie i mogłabym przysiądz, iż jego oczy zabłysnęły gniewem.
— Nie sądzę, żeby były to warunki, o które zabiegam — wyraził się wyjątkowo oschle.
— Ciesz się tym, co masz, książę — odparła Daphra.
Rozmowa została zakończona. Daphra wstała, jej krzesło z jazgotem się odsunęło, a ona sama bez słowa nas opuściła. To był sygnał dla służących, iż mają mnie zabrać. Z korytarza przybyły kolejne dwie, zmierzając do Rigi. Kayn klapnął z powrotem na siedzisku i tym razem nie zawracając sobie głowy żadną z nas; pogrążony we własnych myślach, wypił spory haust wina.
Wkrótce znalazłam się w swoich komnatach. Postanowili nie zmieniać mojego lokum. Liczyłam na to, że za ścianą znajdę Rigi, a także że wciąż dzielimy jeden balkon.
Po raz kolejny tego dnia zostałam wykąpana i przebrana tym razem w długą koszulę nocną. Pod pościel, u nóg, służące włożyły wypełniony gorącymi kamieniami podgrzewacz.
Zostałam sama.
Nie poszłam spać. Najpierw postanowiłam sprawdzić, co z moją siostrą. Jakież było moje zdziwienie, gdy ani drzwi balkonowe, ani wyjściowe nie ustąpiły.
Zamknęli mnie, a klucz wzięli ze sobą.
*
Jak mija wam czas w zamknięciu? Czy skorzystaliście już z łaski rządu w postaci pozwolenia na wstęp do lasów i parków? xD Ja w ciągu dnia staram się popisać, opalić się trochę (jeśli jest ku temu sposobność), poćwiczyć przynajmniej czterdzieści minut i pospacerować ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top