Kapraola Nov

Od dobrych dwóch kwadransów siedzę pomiędzy skrzyniami na pokładzie, a od jednego kwadransa ludzie Evansa przeczesują statek. Kiedy Bryson chciał sprawdzić pomiędzy pakunkami w twarz wyleciał mu Ropida, dzięki czemu mógł pomyśleć, że ptak znalazł tu coś do jedzenia. W gruncie rzeczy nie obchodzi mnie co stwierdził, ważne, że już tu nie zajrzał. Kiedy skrzydlaty nie wraca wychylam się lekko zza skrzyni, zauważam go już kawałek dalej w powietrzu robiącego pętle. Przymykam oczy szepcząc modlitwę do Eterny, aby wszystko dziś poszło po naszej myśli i przepraszam ją za wydarzenia, które niedługo się zaczną. Nie powinnam jej prosić o zdrowie Setha, jednak robię to. On najpewniej wyśmiałby mnie teraz albo skarcił, bo według niego, gdyby bogowie istnieli nie pozwalaliby wyrządzać krzywd. W Rochcie jedynymi bóstwami są pieniądze i status, bo dzięki niemu masz władzę, a gdy ją masz, w zasadzie posiadasz wszystko. Na Talkanie, gdzie się wychowałam jedyną boginią jest Eterna, co w naszym języku oznacza wieczność. Sama raz zwątpiłam w jej istnienie, jednak zadaniem boga nie jest ochrona nas na ziemi, oni mają zapewnić nam bezpieczną drogę po śmierci, dają życie i dary, a nie ostrzeżenia. Kiedy czuję chłodny powiew powietrza na twarzy otwieram oczy, a obok mnie na skrzyni ląduje wrona.

— Wchodzi — słyszę w swojej głowie i przytakuję skrzydlatemu. Zerkam od razu na pomost, po którym kieruje się Seth.

Wpatruję się uważnie w każdy jego krok, wsłuchuję w każdą trzeszczącą pod jego stopami deskę. Zauważam parę wychodzącą z jego ust. Jestem gotowa dzisiaj na wszystko, aby ta rozmowa poszła po myśli Coltona. Zbliża się zima, która jest najbardziej niebezpieczna podczas jakiegokolwiek zlecenia, to ślady na śniegu, to zdradziecka para podczas oddychania, a przede wszystkim mróz. Naciągam na nos jeszcze szczelniej chustę i patrzę na Evansa wchodzącego na pokład z Brysonem. Najpewniej byli w kajucie i rozmawiali o tym jak potoczą się dzisiejsze interesy. Nie mogą mieć jednak pojęcia, że ich nowy szczeniak nie przyjdzie, że zamiast czaić się bezpiecznie niedaleko portu, jest pobity i całkowicie nieprzytomny, jednak ciągle żywy. Dzisiaj z Sethem umówiłam się na jednego trupa, przez co mogę być pewna, że moje kolejne życie obejdzie się bez daru. Od sześciu lat popełniłam tyle niewybaczalnych grzechów, że nie mam nawet nadziei na przebaczenie ze strony Eterny. Po chwil orientuję się, że czuję posmak krwi w ustach, jak zwykle ze stresu zaczynam podgryzać policzki od środka. Wszystko pójdzie dobrze, zrobimy to zlecenie, pójdziemy do Coltona po pieniądze i będę miała już choć trochę mniej do spłacenia. Ropida wzlatuje w powietrze i spuszcza na Brysona swoje odchody, które lądują na jego prawym ramieniu. Chłopak gniewnym spojrzeniem mierzy wronę i chustą stara się wytrzeć resztki ptasiego gówna z płaszcza. Evans mierzy go obrzydzonym spojrzeniem i zwraca się do Setha.

— Colton zaraz przyjdzie czy tylko wysłał swojego szczeniaka na przeszpiegi? —prychnął rozglądając się na boki. Twarz bruneta nie wyraża jednak więcej niż obojętność.

— Mogę ci zagwarantować, że ten szczeniak nie należy do potulnych— rzuca z powagą — Jestem tu, aby z tobą przedyskutował warunki. Pierwszym z nich jest zakaz rozpowiadania kłamstw na temat naszego kasyna- oznajmuje spokojnie, jednak jego błękitne oczy ostrzegawczo wpatrują się w twarz Evansa, alarmując go zanim odpowie coś co może mu się nie spodobać.

— W pierwszej kolejności niczego takiego nie mówiłem, w drugiej dziwi mnie jednak fakt, że przyszedłeś sam? Jesteś jego prawą ręką?— oznajmił bardziej niż zapytał — w taki razie musi mieć do ciebie duże zaufanie— zapada chwilowa cisza.

Evans ze swoim kompanem stoją do mnie plecami, więc nie widzę wyrazu ich twarzy, za to z Setha mogę przeczytać tyle co nic. Już, kiedy poznałam go kilka tygodni temu, zdałam sobie sprawę, że dobrze potrafi się kryć z emocjami. Zwykle wydaje się obojętny, zwykle, teraz wpatruje się z niechęcią, wręcz obrzydzeniem w twarz Nortona.

— Nie kłam Norton dobrze wiemy, że to ty kazałeś rozpowiadać historię o chorobach wychodzących z Perły. Dziś rano płaciłeś dwadzieścia rah chłopakowi przy Linnell— wyjawia część zgromadzonych przez Ropide informacji, po chwili jego prawy kącik ust idzie w górę. Tego pewnie blondyn się nie spodziewał.

— Widzę, że nie dasz się zaskoczyć— rzekł, zerkając w stronę Brysona, który tego samego dnia był na podanej przez bruneta ulicy— Już wiem, kim jesteś — wymawia te słowa z nutą zaskoczenia— Jesteś tym dzieciakiem, którego Colton wyciągnął z Czarnej Dziury. Wysoko cię ceni, skoro tak szybko powierza ci interesy tej szali. Nie złapali cię wtedy czasem za zabójstwo? — zaznaczył, a w jego głosie dało się usłyszeć satysfakcję— posiedziałeś tam trochę Seth— dodaje zadowolony z przypomnianej historii. Przecieram ręce, i chowam je do kieszeni. Mróz tej zimy będzie naszym kompanem przy każdym postawionym kroku.

— W takim razie wiesz, że jestem gotów zrobić wszystko. Jestem nawet pewny, że wyjdę z tego statku, bez zadrapania— uśmiecha się tajemniczo.

— Z tego co mówisz, mogę stwierdzić, że niewiele nauczyłeś się z życia w Rochcie— oznajmia wpatrując się w pomost. Zapada chwilowa cisza, kiedy jednak Seth zerka w tą samą stronę uśmiecha się lekko.

— Czekacie na Leviego? — złotowłosa głowa Evansa Nortona gwałtownie odwraca się w stronę bruneta.

— Co mu zrobiłeś!? — wtrąca podniesionym głosem Bryson.

—Jest jeszcze cały, czeka, aż dopniemy interes— drugie słowo wymawia z ostrzeżeniem, milknie, kiedy zza pasa Evans wyciąga mały kaliber. Byłam pewna, że będzie próbować go zastrzelić, spytałam o to Setha, odpowiedział mi z dziwnym spokojem „dzisiaj Evans będzie miał dwie lewe ręce do pistoletu", tak jakby był tego niepodważalnie pewny. Jednak patrząc na niego w tej chwili, gotującego się z wściekłości jestem przekonana, że trafi bez najmniejszego problemu. Z drugiej strony, gdyby chodziło o kogoś innego niż ten jego nowy chłopaczek na posyłki, zareagowałby tak samo? Levi musi być dla niego kimś więcej niż przypadkowym chłopcem spłacający dług, a ja będę musiała się dowiedzieć kim tak właściwie dla siebie są.

— Bryson stań obok niego, przytrzymaj tego kundla- syczy z wściekłości, chłopak bez większego namysłu podchodzi do Setha, ten jednak o dziwo stoi obojętnie, czekając na kolejny ruch ze strony Nortona.

— Nie strzelaj, jesteś zbyt zdenerwowany, aby dobrze wymierzyć— mówi zbyt spokojnie, jak na swoje położenie— Jeszcze przez przypadek postrzelisz chłopaka— kiwa głową w stronę Brysona— po prostu podpiszesz mi papierek, że wszystko co twoi ludzie rozpowiadali o Perle jest kłamstwem. Jak i przestaniecie pod kasynem zabierać nam klientów i sprawa zamknięta— chce kontynuować, jednak milknie po raz kolejny wpatrując się w twarz starszego.

— Zamknij się Denson, lepiej powiedz, gdzie jest Levi, a dam ci może przeżyć tę noc—rzuca kładąc obie ręce na pistolecie. Przecież on go zastrzeli, a ten idiota myśli, że spudłuje. Podnoszę się z podłogi, już kucając. Nie zapowiada się dobrze.

— Słowo może nie jest dokładnie określone. Może być to zarówno tak, dam ci przeżyć, jak i nie, zginiesz dzisiaj. Różnicą może być za to śmierć Brysona lub Leviego, a odpowiedź znasz tylko ty— wstaję gwałtownie, lecz na mojej głowie od razu ląduje wrona, każąc mi tym samym się schować. Jeżeli on zginie dzisiejszej nocy, będzie to wina tego czarnego ptaszyska.

Nad głowami rozlega się krakanie wron, a następnie pada strzał. Patrzę z szeroko otwartymi oczyma na krew spływającą po włosach bruneta i jego ciało sztywno opadające na deski pokładu z głuchym uderzeniem.

— Mówiłem nie strzelaj, jesteś chyba zbyt roztrzęsiony— stwierdza otrzepując płaszcz— radzę ci również uważać co do drugiego strzału, bo kiedy spudłujesz kolejną kulką możesz zapieczętować kolejne godziny swojego chłopaczka— uśmiecha się złowieszczo.

— Celowałem w ciebie, w ciebie! — krzyczy odwracając się w moją stronę, schylam się, żeby nie mógł mnie zauważyć jednak jego stan raczej nie mógłby na to pozwolić. Ręce mu się trzęsą, czoło lśni od potu, a cała twarz od purpury— Muganta— wymawia z odrazą chowając pistolet za pas spodni.

— Wiem, wiem— przytakuje z lekkim satysfakcjonującym uśmiechem— wystarczy, że podpiszesz tutaj— wyciąga spod płaszcza zwiniętą kartkę i wskazuje palcem na prawy, dolny róg.

Mężczyzna wyciąga długopis ze swojej kieszeni i szybkim ruchem daje autograf na papierze, z oburzeniem odwracając się na pięcie. Kiedy jest przy krawędzi statku, zatrzymuje się i patrzy prosto na Setha, a jego oczy płoną nieokiełznanym ogniem.

— Gdzie on jest? — rzuca kipiąc ze złości.

— Tam, gdzie kazaliście mu czekać— odrzekł brunet, którego uśmiech już lekko przygasł. Norton obrzuca jeszcze spojrzeniem swojego martwego wspólnika, po czym z grymasem schodzi na pomost.

Nad naszymi głowami przelatuje po raz kolejny Ropida i tym razem jego odchody lądują na nieskazitelnych złotych włosach Evansa. Z tej odległości słychać jeszcze jego przekleństwa, a gdy się wychylam mierzy już palcem w kierunku Densona.

— Jeszcze się zobaczymy kundlu i tym razem to ja będę rozdawał karty— warknął z furią wy pieczętowaną na .

— W takim razie ten kundel już nie może się doczekać— oznajmił machając kartką w powietrzu. Kiedy jestem już pewna, że nie wróci, wychodzę spomiędzy skrzyń.

— Skąd wiedziałeś, że chybi? Celował prosto w ciebie, miał ciebie na celowniku, nie Brysona— mówię pewna tego, co widziałam. Wskazuję palcem w stronę nieboszczyka— zdajesz sobie sprawę, że to mogłeś być ty? Czy aż tak masz wyjebane w śmierć? I co to do jasnej cholery oznacza Muganta? — wymachuję rękami chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.

— Zło— odpowiada krótko i wyciąga z kieszeni trupa kaliber— w języku Hu Beiu — zamyśla się na moment — już wiemy skąd jest nasz stary, dobry Evans— kiwa z zamyślenia głową. Wyciąga z magazynku jeden nabój i wyrzuca do wody. Broń kładzie w odległości dwóch stóp od głowy Brysona.

—Samobójstwo? — pytam zdziwiona i ruszam za chłopakiem, który w mgnieniu oka zszedł ze statku.

— Nikt nie będzie tego sprawdzał— wzrusza ramionami— dużo samobójców jest w Rochcie, każdy może mieć jakiś powód— stwierdza i wygładza dłońmi swój czarny płaszcz.

Kierujemy się przez Porlock, w stronę pierwszego kasyna Coltona. Mamy odebrać wypłatę i rozejść się z powrotem w swoje strony. Idę kilka kroków za brunetem, starając się wmieszać w nocny tłum zbierający się ludzi. Noc jest idealną porą na odwiedzenie kasyna, a czemu nawet nie kilku, jeżeli w jednym los nie sprzyja.

Ciągle przed oczami widzę lufę wymierzoną w twarz Setha i nie mogę pojąć jakim sposobem chybił. Był wściekły, to prawda. Jego gniew poszerzał się, gdy patrzył na spokojny, nawet obojętny wyraz twarzy Densona. Zastrzelił Brysona, swoją prawą rękę, dłoń mu nie drgnęła, a pomimo to kula nie musnęła nawet tego idioty. Skręcamy w uliczkę mniej odwiedzaną przez turystów, chcąc iść na skróty. Zauważam jak chłopak odpala papierosa, a dym wypuszcza przed siebie. Im dalej odlatuje tym zaczyna robić się rzadszy i powoli zanika. Patrzę w stronę gwiazd, skąd zerka na nas najpewniej Eterna. Ciekawe czy obserwuje kilku ludzi, czy też od razu całe państwa? Dym rozchodzi się nad moją głową, a za nim zamiast gwiazd widzę wioskę. Palącą się, pożeraną przez płomienie.  Gardło ściska mi szloch, a po policzkach spływają gorące łzy. Z płonących budynków słychać płacz dzieci i krzyki kobiet. Zauważam jak z jednego trawionego przez żywioł domu wybiega mężczyzna w brązowych łachach z siekierą w prawej dłoni. Biegnie w stronę Fremdy, obcych, którzy rozpoczęli pożar. Zanim jednak dobiega do jednego, rozlega się strzał, a jego ciało ląduje sztywno na ziemi. Ogień przeskakuje na każdy budynek, zaczyna pożerać wszystko co staje mu na drodze. Pomiędzy budynkami wyłania się mały chłopiec z palącym się ubraniem. Krzyczy, a jego głos odbija się echem w mojej głowie, chcę tam pobiec lecz czyjaś dłoń łapie mnie za nadgarstek, tym samym każąc mi zostać w miejscu. Rozlega się kolejny strzał, a krzyki chłopca milkną. Kiedy się odwracam za moimi plecami rozciąga się czarna uliczka Rochty, patrzę się z powrotem przed siebie, a Seth jest kilkanaście stóp przede mną. Skręca właśnie w uliczkę Reverl, gdzie stoi kasyno Coltona Cartera. Biorę głębszy wdech i mrugam kilka razy. To już się wydarzyło, teraz jestem w Rochcie, nie w Talkanie, muszę się otrząsnąć i wejść do tego przeklętego domu gier. Biorę kolejny większy wdech i po raz kolejny czuję metaliczny posmak krwi w ustach. Za bardzo się denerwuję, muszę się uspokoić jak mam się spotkać z Coltonem. Kiedy skręcam w zaułek od razu zauważam kasyno, a na poddaszu wlepionego we mnie Ropide. Rzucam mu urywkowe spojrzenie, które wystarcza mi na tyle, aby moje bijące serce choć trochę się uspokoiło. Podchodzę do drzwi i ciągnę za klamkę.

Kiedy drzwi się uchylają pierwszym co rzuca się w moje nozdrza jest smród taniego napitku. Przeczesuję wzrokiem całą salę, lecz zanim ich zauważam to prędzej do uszu dochodzi mi kłótnia Jasona z Coltonem. Kieruję się w ich stronę, gdzie akurat znajduje się biuro grubego Cartera. Blond włosy Jasona są rozczochrane na wszystkie strony, a swoimi chudymi rękami wymachuje przed beznamiętną twarz czarnowłosego.

— Chciał mi sprzedać kulkę w łeb! — rzuca gniewnie, machając dłońmi na boki, aby pokazać wielkość całej sprawy— Mówię ci Colton, on ma nierówno pod sufitem, nie wiesz co przyjdzie mu do głowy za godzinę, dzień, czy dwa— ścisza głos i odwraca się w moją stronę, nie patrząc zupełnie na mnie, a za mnie.

Nie mogę jednak odnieść wrażenia, że oczy z Sethem mają bardzo podobne do siebie, co prawda oczy bruneta są jasno-błękitne, a blondyna przypominają bardziej głębie, jednak mają to samo nienawistne spojrzenie. W gruncie rzeczy to Denson wygląda na bardziej nieszkodliwego niż Jason, pewnie przez te dziecięce rysy twarzy, a jest zupełnie odwrotnie. Jedynie co nie jest nieskazitelne to jego nos, który podobno złamali mu w Czarnej Dziurze. Choć i to może nie być prawdą, faktem jest to, że nikt nie wie za co wepchnęli go do więzienia Hu Beiu. Jedni mówią, że siedział za zabójstwo, drudzy, że próbował okraść skarbiec Rochty, jeszcze inni, że zgwałcił córkę wysoko postawionego kupca.

— Mówisz o mnie? — pyta z lekkim rozbawieniem, przyglądając się speszonej twarzy Jasona.

— Pamiętaj, że twój kontrakt też u mnie leży— odpowiada swoim ciężkim głosem czarnowłosy w stronę blondyna.

— Jeszcze trochę i spłacę wszystko, zostawiając cię z tym rekinem, ale zapamiętaj tą rozmowę, kiedyś do niej jeszcze wrócisz— oświadcza pewnie i patrzy prosto w błękitne oczy bruneta z wyższością, choć mogę bez problemu zauważyć w nich nutkę strachu— życzę powodzenia w drodze do odkupienia— rzuca z pogardą i odchodzi. Colton kręci z niezadowoleniem głową i wchodzi do biura, a my za nim. W progu rzucam jeszcze spojrzenie na wychodzącego z kasyna rozwścieczonego Jasona, który najpewniej do jutra nie pokaże się tu na oczy.

Rozsiada się wygodnie swoim wielkim dupskiem w skórzanym fotelu, który z tego co mi mówił brunet kupił po otwarciu Perły. Z drugiej szuflady biurka wyciąga zawiniątko rah, rozkłada je na równą połowę i kładzie na krawędzi blatu. Seth wyciąga ręce w stronę pieniędzy, wzrokiem wpatrując się w Cartera.

— Jak się domyślam wszystko poszło po mojej myśli? — pyta, choć w gruncie rzeczy zna odpowiedź. Lustruje spojrzeniem mnie, a później chłopaka. Stoję ciągle przy drzwiach, po pierwsze pilnuje, aby nikt nieproszony nie wtargnął do środka, po drugie zawsze lepiej być bliżej wyjścia.

— Bryson nie żyje, nowy chłopaczek Evansa jest lekko poturbowany— wzrusza obojętnie ramionami i zerka na mnie ukradkiem— tak czy siak wyliże się z tego— stwierdza i sądząc po tonie jakim to powiedział, właśnie skoczył zdawać raport. Wpatruję się w niego intensywniej, aby zrozumiał moją aluzję. Przecież Levi jest kimś więcej dla Nortona niż tylko nowym kontraktem, w odpowiedzi dostaję ledwie zauważalne przeczące kręcenie głową. Podaje mi do rąk moją wypłatę i wpatruję się z powrotem w okrągłą twarz czarnowłosego.

— Przyjdź jutro w takim razie, pogadamy o nowej sprawie— macha ręką w stronę drzwi i otwiera przed sobą skórzaną książkę.

— Wracając do poprzedniej rozmowy — dodał z powagą— jest bonus? — pyta, a moje oczy błądzą od jednego do drugiego, czyżby umówili się o kilka rah więcej?

— Twoja przyjdzie za dwa kwadranse, a rudej ma do przekazania Wyatt— rzuca z grymasem— a teraz spadajcie— po wypowiedzeniu ostatnich słów jako pierwsza otwieram drzwi i przez nie przelatuję.

Nie mam zamiaru czekać na Setha i domagać się odpowiedzi dlaczego kazał zataić przed Coltonem informacje o Levim. On zawsze ma swoje powody, a ja choćbym nie chciała bardziej ufam jemu niż tego spasionemu gburowi. Otwieram drzwi od kasyna, a na mojej twarzy od razu ląduje lodowaty wiatr, który bez ostrzeżenia zaczyna szczypać mnie w policzki. Naciągam na nos jeszcze szczelniej chustę i idę przed siebie na czarne jak noc uliczki przy Reverl. Kiedy wychodzę zza zakrętu w moją twarz bucha jeszcze większa fala wiatru, tym razem połączona ze śniegiem. W końcu zacznie się zima na całego, także muszę przyśpieszyć, żeby nie musieć przepychać się przez masę ciał na korytarzu. Z tego co opowiadał mi Seth lepiej być przed śniegiem w swoim pokoju, później Wyatt pozwala za mniejszą cenę spać bezdomnym na korytarzu, w którym nie jest dużo cieplej jak na dworze, jednak nie obudzą się zasypani śniegiem po pas. Chowam ręce do kieszeni chcąc się nieco ogrzać, jeszcze kilka uliczek i wyląduję przy Linnell, a po niej kawałek i będę na miejscu. Kiedy wychylam się z kolejnego zaułka, nad moją głową rozlega się ostrzegawcze krakanie Ropidy, a po nim następuję tępy ból w czaszce. Otwieram oczy, jednak ciemność spowijająca uliczki jest na tyle gęsta, że jedynie widzę zarys postaci. Kiedy sięgam do kieszeni po nóż, na policzku od razu wyczuwam znajomy, lodowaty metal pistoletu. Przełykam głośniej ślinę i wysyłam głuchą prośbę do pobliskich wron, aby jak najszybciej zdezorientowały napastnika.

— Gdzie jest Seth Denson? — pyta obcym, szorstkim jak kamień głosem. Po raz kolejny dzisiejszego dnia czuję metaliczny posmak krwi na języku, wpatruję się w twarz nieznajomego, a włoski na karku stają mi dęba i w zasadzie nie jestem pewna czy  spowodowane są bardziej ze strachu, czy mrozu. Po chwili jednak słyszę nad sobą kilkanaście kraczących wron, a gula w gardle, którą jeszcze przed chwilą miałam zmniejsza się i zastępuje ją adrenalina.

•••••••••
Jak na razie co sądzicie?
(Wskazujecie błędy jak je tylko zauważycie)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top