Prevc

Nadal pamiętam, choć ósmego lutego od twojej śmierci minęło już dwanaście lat. Dwanaście chudych i tłustych lat. Bez ciebie.

Pamiętam te kwiaty. Nie mieściły się na płycie, pod którą spocząłeś.

Pamiętam, jak krzyczałeś, cierpiąc. Jezus, Maria, Boże to były twe codzienne słowa, gdy podwójna dawka morfiny ci nie pomagała.

Pamiętam, że musiałem chować ostre przedmioty, byś nas i siebie nie zabił.

Pamiętam ten kondukt żałobny. Ludzie się jeszcze z kościoła wylewali, gdy ksiądz odmawiał modlitwę.

Pamiętam te kondolencje. Te słowa pocieszenia, od ludzi, którzy kurwa nic nie wiedzieli, co przeżywałem. 

Jak umierałem z tobą.

Jak okłamywałem sam siebie. Jak wmawiałem sobie, że przeżyjesz, gdy nie miałeś szans. Eksperymentalna chemia nie działała, a do operacji się nie kwalifikowałeś. Serce nie pozwalało. I to serce do końca biło, gdy z płuc zostały same żyłki. 

Ironiczne,  prawda?

Pamiętam cały pogrzeb.

Nie pamiętam już barwy głosu, włosów, oczów.

Czy tuliłeś mocno, czy lekko?

Jak smakowały twoje usta.

Tego błysku w oczach,  gdy byłeś ze mnie dumny i tych całusów w czoło.

I klapsów,  gdy byłem nie grzeczny.

Umyka mi to wszystko.

Czas sprawia,  że zapominam.

Że żyję.

Bez ciebie.

Inaczej.

Ale żyję.

Już  nie egzystencjuję jak wcześniej.

--------------
Chyba nie muszę już więcej pisać. Peter pasował mi z wyglądu.

Pozdrawiam.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top