M.Eisenbichler/A.Wellinger

Zapada noc. Zegar wybija północ. Wszyscy, prawie wszyscy śpią. Dwaj kochankowie wymykają się z hotelu. Ich sylwetki okrywa ciemność. Księżyc i gwiazdy nie oświetlają ich ciał, kryjąc się. Z ich rozchylonych warg wydobywa się zamarzające powietrze.

Stoją, patrząc w swoje twarze, które badają palcami. Chcą je zapamiętać.

Drżą.

Robi się chłodniej, a oni są ubrani jedynie w krótkie spodenki i koszuli bez rękawów.

Całują się.

Powoli i delikatnie.

Mają czas. Do rana jest jeszcze daleko.

Przed chwilą minęła północ. Zanim wzejdzie słońce, minie kilka godzin.

Zdążą lec na ziemi i zostać przysypani śniegiem, by zastygnąć w pocałunku, który był tym pierwszym i ostatnim.

Dopiero nad ranem osoba, która nie mogła ścierpieć, że są w sobie zakochani, znajdzie dwa zamarznięte ciała.

Ale to dopiero nad ranem.

A teraz delektowali się swoją bliskością, a płaszcz nocy okrywał ich, chroniąc przed wzrokiem niepowołanych osób.

I przez tę chwilę mogą być szczęśliwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top