Kraftbock

Trzymam cię za rękę. Biegniemy razem przez park. Jesteśmy roześmiani. Liście tańczą wokół nas, tworząc festiwal barw. Całujesz mnie, przygryzając dolną wargę. Ciągniesz na kopiec zagrabionych listków. Przyszpilasz do ziemi. Znów całujesz. Odgarniasz włosy. Uśmiechasz się. Otula nas wiatr.

 Nagle się zrywasz niczym jesienny wicher, ciągnąc mnie za sobą. Mocno trzymasz dłoń. Czuję się tak bezpiecznie. Pokazujesz mi słowa pisane na wietrze, które nikną po chwili i przemykają pomiędzy naszymi splecionymi dłoniami. Pokazujesz mi srebrne nici myśli, które przenikają nasze serca. Pokazujesz mi radosną łunę naszej miłości.

Delikatnie całujesz moją skroń. Pocałunek jest dziwnie kojący.

Znów mnie gdzieś ciągniesz. Tym razem na krańcówkę. Wciskasz mi migawkę i wpychasz do tramwaju.

Machasz mi i patrzysz na oddalający się pojazd.

Po chwili w środku rozkwita tęcza barw i czuję się dziwnie wybrakowany i niekompletny. Mijają sekundy i zalewa mnie fala szczęścia.

Tylko miłości mi brak.

---------------------------------------------------

Miało być na słodko i na planach się skończyło.

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top