Kraft/Lewandowski
Dziś znów skoki w Oberstdorfie. Próbuję się wyciszyć. Nakładam na uszy słuchawki i włączam w telefonie uspakajającą melodyjkę. Dziś pada na jedną z kołysanek. Czuję dotyk ciepłych ramion mamy, które tulą mnie do snu i słyszę jej miękki głos. Jestem znów w rodzinnym domu. Nie znam jeszcze świata. Nie doznaję jeszcze niepowodzeń. Nie zakochuję się bez wzajemności. Jestem szczęśliwym dzieckiem. Po moim policzku spływają słone łzy. To serce krwawi.
Nawet nie wiem, kiedy się zakochałem. Jak zwykle oglądałem mecz Bayernu z kimś tam i czułem dziwne rewolucje w żołądku na widok dziewiątki. Dziewiątka — Lewy... Te oczy. Błękit nieba zmieszany z blaskiem gwiazd i połyskiem wypolerowanego srebra. Włosy ciemne jak noc. Czuję dziwne uczucie w podbrzuszu. Zerkam w dół i jestem już półtwardy.
— Kurwa — klnę pod nosem.
Czuję, jak ktoś obejmuje mnie w pasie i kładzie głowę na moim barku. Wdycha mój zapach. Michi.
— Chodź — szepcze. — Gość specjalny na ciebie czeka.
Odwracam się i patrzę na niego z niezrozumieniem.
Hayböck uśmiecha się jak głupek, chwyta mnie za ręce i ciągnie w kierunku największego zamieszania.
Pośrodku tłumu stoi Robert Lewandowski robiący zdjęcie z Wellingerem.
Zżera mnie zielony potworek o imieniu zazdrość.
Polak patrzy na mnie. Na żywo prezentuje się lepiej niż w telewizji. Jego wzrok prześwietla mnie na wylot. I wiem, że on wie, że mi się podoba. Tracę kontakt ze rzeczywistością. Tłumu już nie ma.
Jest tylko on.
Robimy sobie jakieś zdjęcie. Opowiada mi jakieś żarty. A ja się śmieję jak jedna z moich hotek. Bo dziś jestem jedną z nich.
Zakochaną w swoim idolu osobą.
I nawet nie wiem, kiedy budzę się w jego ramionach, a on składa pocałunek na moim czole i uśmiecha się czule.
Totalne science-fiction.
----------------------
Dla Kamwisz, która też myślała nad napisaniem tego pairingu.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top