Klimow/Kot
Leżysz na gołej ziemi. Twoje ciało okrywa pajęczyna siniaków. Z ran broczy krew. Już nie czujesz bólu. Po piątym wbiciu gwoździa pod paznokcie już nie krzyczysz, a po twoich policzkach nie płyną łzy. Z obojętnością reagujesz na łamanie kości. Kopniaki i uderzania pałką już nie robią na tobie wrażenia. Podtopienia również. Nie złamaliśmy cię. Nadal spoglądasz dumnie w nasze twarze, choć życie ulatuje z twojej duszy. Uśmiechasz się, gdy twoja żona przychodzi na widzenie. W listach do niej — które czytamy — piszesz: "Niech żyje Polska" i " Ja już żyć nie mogę, mnie wykończono. Bo Oświęcim to była igraszka". Jesteś zaskakująco świadomy, że opuścisz swoją celę martwy, a twojego ciała rodzina nie pochowa. I wiesz, że amnestia ci nie przysługuje, ale do końca walczysz o swoich ludzi.
Dumny żołnierzyk II RP.
Bandyta — jak mówimy o tobie.
Bandyta — jak cię zapamiętają, przynajmniej dopóki nie opuścimy tego kraju, a jest nam tu dobrze.
Bandyta.
W głębi serca ci zazdroszczę. Od początku do końca wierny idei.
Bandyta.
Ja czy ty?
--------------------
Mam mieszane odczucia, co do tego. Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top