Hofeš

Pierwsze zimowe konkursy w Finlandii i Niemczech minęły i obyło się bez słynnych jury meetingów. Ale w moim sercu z  zimnego metalu brakowało jakiejś zardzewiałej śrubki. Nawet stara i wysłużona krótkofalówka nie była w stanie zapełnić dziury, wielkiego krateru, która powstała, gdy wyrwano część mnie. Oderwano bez mojej zgody. Zabrano mi go. Chodziło oczywiście o Mirana Tepeša, którego zwano królem wiatru, władcą zielonego światełka i wodzirejem jury meetingów. Lista jego tytułów nie miała końca. Nawet samiec Alpha, były trener Austriaków Alexander Poitner, trząsł przed nim portkami. Ale teraz go nie było. I nie mogłem z nim pospiskować przeciwko Polakom, żeby puszczał ich w złych warunkach - zwłaszcza Stocha, Kota i Żyłę - a Niemców i Austriaków w dobrych.

Tęskniłem za nim. Brakowało mi jego uśmiechu, niecnego błysku w oczach. 

Ale cóż to? Moim oczom  okazał się on w towarzystwie syna i córki. Syna, który się cieszył z odejścia ojca.

Moje serducho zaczęło radośnie bić. Czułem, jak pustka wypełnia się olejem, dzięki czemu mechanizm mógł znów działać jak należy.

Spojrzał mi w oczy i przez chwilę znów istniał duet Hofer&Tepeš, który władał całym skoczkowym światem.

Odwrócił się i przytulił syna, który się skrzywił. Niewdzięcznik.

Wszystko minęło, a śrubki znów powypadały.

Nie miałem z kim śmieszkować i spiskować przez krótkofalówkę.

Znów byłem sam.

Odwróciłem się, żeby nie patrzeć na jego szczęśliwą rodzinę. Otarłem rąbkiem rękawa kurtki, którą przenosiłem kilka sezonów, łzę spływającą po moim szlachetnym obliczu.

Usłyszałem szept koło mojego ucha. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, kiedy jego oddech łaskotał płatek mojego ucha.

— Stęskniłem się — powiedział, ciągnąc mnie do jednego z pustych domków.

— Ja za tobą też — wymruczałem w jego ramię.

Uśmiechnął się, a uśmiech odjął mu z dwadzieścia lat i zn€ów byliśmy piękni i młodzi oraz zakochani. Puszczaliśmy Małysza z huraganem w plecy, a ten cholernik i tak wygrywał. Ale te piękne czasy już minęły. Małysz zakończył karierę, Miran odszedł. Ze staraj gwardii prawie nikt się nie ostał.

Otoczył moją talię rękoma.

— Mizianie po pleckach czy może coś... hmm... ostrzejszego?

Spojrzałem w jego oczy i zauważyłem w nich miłość i czułość.

Uśmiechnąłem się z rozmarzeniem.

— Mizianie po pleckach.

— Mhm — zamruczał w moje ramię, a ja wiedziałem, jak to się skończy.

-----------------------------------------

Plan na dziś:

- Hayboeck

- Stoch/Tande

I jeszcze coś... Mile widziane wasze sugestie.

Odnośnie tego mojego pierwszego opowiadania, to je opublikuję bez poprawiania błędów. Będziecie mogli zobaczyć jaką ałtoreczką byłam i pośmiać się, bo ja płaczę nad tym.

A sama historia powróci jako horror. Bohaterowie będą pod zmienionym nazwiskami. Inna fabuła i miejsce akcji.

Pojawi się na profilu osamljenost pod tytułem "Dźwięki śmierci". Opowieść ruszy w lipcu, a prolog pojawi się niebawem.

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top