Freitag/Stoch

Milczysz. Wpatrujesz się w bezchmurne niebo.

Co tam widzisz?

Nic...

Śmiejesz się przez łzy. Niebo swą barwą przypomina jego oczy. Do dziś pamiętasz te niebieskie otchłanie, choć masz dziewięćdziesiąt lat i Alzheimera.

Mimo choroby nie zapomniałeś o nim, choć nie żyje od sześćdziesięciu wiosen.

Pamiętasz uśmiech. Głos. Marszczenie nosa.

Pamiętasz skromność i wielkie serce.

Nie chcesz pamiętać jego śmierci. Ale niestety odtwarzasz ją codziennie w śnie.

Cieszy cię, że nie cierpiał i szybko umarł.

Przynajmniej tak sądzisz.

Bo skręcenie karku to śmierć na miejscu.

Pamiętasz. Skakał ostatni. Miał wygrać, a natura zrobiła swoje. Mocny podmuch wiatru i śmiertelny upadek.

Nie mogłeś nic zrobić.

Straciłeś go.

Słońce dla ciebie zgasło. Pogrążyłeś się w ciemności.

Egzystujesz.

Na twoje nieszczęście pamiętasz tamten dzień.

I cierpisz codziennie.
Codziennie twoje serce krwawi i zabliźnia się.

Już od sześćdziesięciu lat.

I czekasz na śmierć.

A ona jak na złość - nie przychodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top