R.Freitag/K.Stoch
Czwarty. Czwarte miejce było, jest i będzie najgorszym miejscem dla sportowca, zwłaszcza gdy przewaga Freitaga - Richarda, mojego Richiego - nade mną wzrastała.
Byłem rozdarty.
Z jednej strony się cieszyłem. Ze względu na niego i Dawida. Z drugiej czułem niedosyt. Bo to była zbyt niska lokata w stosunku do moich możliwości, oczekiwań kibiców... i jego.
Nawet nie wiedziałem, kiedy on stał się dla mnie kimś ważnym. Ale to jego wina, wina jego promiennego uśmiechu i cholernych dołeczków w policzkach, kiedy się uśmiechał, dodając do tego wiecznie rozwichrzone włosy, to wychodziła recepta na usidlenie mojego serca. Dokonał tego bez problemu. A ja przepadłem w jego uśmiechu i oczach. Ten ich blask... Coś niesamowitego.
I był tego nieświadomy.
Więc uśmiechnąłem się gorzko. Nie mogłem psuć jego dnia. Nie dziś.
Nie mogłem też wyznać swoich uczuć. Miałem Ewę. Kochałem ją i kochałem też Richarda.
Byłem rozdarty, a pocałunek - ten słodki pocałunek sprzed kilku tygodni - nie pomagał.
Rozdzierał jeszcze bardziej i bardziej.
(Widocznie tak miało być).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top