R.Freitag

Oderwałem wzrok od albumu.  Było w nich pełno różnorakich zdjęć, które przywoływały szeroką gamę wspomnień. Zamknąłem go i położyłem na półce.  Pachniał starością, choć był ciut młodszy ode mnie, a przecież nie czułem się stary.

Co z tego, że muszę chodzić o lasce,  że  wzrok też szwankuje, a serce nie wytrzyma trzeciego zawału. 

Nie byłem stary.  Czułem się młodo.  Zdobyłem właśnie piąte miejsce w klasyfikacji generalnej i miałem nadzieję na jeszcze lepsze. 

Co z tego, że było to czterdzieści lat temu.  Pamięć mam jeszcze dobrą. To był mój najbardziej udany sezon. Byłem taki szczęśliwy.

Ale nie powtórzył się.

Sev za to zdobył kryształową kulę... Mój przyjaciel. Dzieliłem z nim pokój  Nie dzieliłem życia. 

Nie pozwolił mi.  Zbywał uśmiechem i gadał jak katarynka o Caren. 

Kochał ją. Była jego pierwszym wyborem, ja drugim.  Zawsze tym gorszym. 

Ale nigdy nie zawiódł. Zawsze mnie wspierał.

A ja?

Pozwoliłem mu być szczęśliwym. Nie bolało.  Tylko troszkę.  Ale zapomniałem.

Do dziś.

W tym albumie były jego zdjęcia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top