heaven's gate - part two
Nie mogłem w to uwierzyć, Kevin pedałem? Przecież tyle się przyjaźniliśmy, nic nie widziałem. Jak ja mogłem zadawać się z kimś, kto woli tą samą płeć? Mimo tego, że sądziłem, że takie osoby są inne, Kev taki nie był. Zawsze myślałem, że pedały zachowują się inaczej, bardziej kobieco, przebierają się w jakieś obcisłe ciuchy, łażą z torebkami i są zwykłymi pizdami, bojącymi się wszystkiego. Ile razy Bickner gadał, że jeśli mu nie wyjdzie, to pójdzie do wojska, tyle razy łaził po kanionach, skakał na najróżniejsze skały, zwyczajnie dla zabawy. Robił tyle niebezpiecznych dla przeciętnego obywatela rzeczy, bez najmniejszego zawachania. Nie pił drinków z palemką, tylko normalny alkohol, nie mieszał go z niczym, często nawet nie popijał colą mocnych trunków. Ale przecież był inny. Nie był normalny, to nie jest normalne. Przecież to natura stworzyła mężczyznę i kobietę, aby zaspokajali siebie nawzajem, a nie faceci facetów, to chore. Ojciec zawsze powtarzał, że to choroba cywilizacyjna, a ludzie tylko podążają za modą. Zgadzałem się z nim. Nie wiedziałem co o tym myśleć, uciekł ode mnie ze łzami w oczach, sam kazałem mu wyjść, jednak niedługo później odczułem brak jego obecności. Brak roześmianego blondasa, który łaskotał swoimi włosami moją szyję, złościł się, gdy wyjadałem jego chipsy. Cholera, przecież to jego pokój. Wygoniłem go z jego własnego pokoju. Zraniłem go, ale zasłużył na to. Taka miłość nie ma prawa istnienia, to nawet nie jest miłość!
Nie chcąc dłużej być tutaj wyszedłem z pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Ruszyłem korytarzem ze spuszczoną głową, jak na złość na drugim piętrze wpadłem na kogoś.
– Och, hej Mac – powiedział wesoło człowiek, którego zachwiałem. Podniósłem głowę i ujrzałem faceta, którego nie dało się nie lubić, w końcu to Kamil Stoch, który każdego zarażał swoim uśmiechem, teraz jednak nie było mu dane poprawić mojego humoru. Od razu to zauważył.
– Coś cię trapi, nie zaprzeczaj nawet, ja to widzę. Ty nigdy nie chodziłeś ze spuszczoną głową i ciągle się szczerzyłeś, chodź – gdy tylko otworzyłem usta chcąc wyrazić sprzeciw, pociągnął mnie do swojego pokoju i zamknął.
– Więc co się dzieje? Ktoś zachorował? Komuś coś się stało? – zalał mnie lawiną pytań, a ja sam nie wiedziałem, czy odpowiadać.
– Kevin jest homo i mi to... – nie dane było mi jednak dokończyć, gdyż przerwał mi huk otwieranych z impetem drzwi.
– Kami! – wypiszczał radośnie niziutki osobnik i rzucił się na szatyna, który nagle stał się jeszcze szczęśliwszy. Nie spodziewałem się, że Austriak, który przed chwilą przerwał moją wypowiedź, zacznie całować Stocha. Tata miał rację, pedalstwo to choroba, która za szybko się rozchodzi.
– Więc Kevin lubi chłopaków i ty co? A chwila, a ty się brzydzisz – nie musiał szukać odpowiedzi, znalazł ją w zdegustowanym wyrazie mojej twarzy. Kraft nadął policzki i rozsiadł się wygodnie na kolanach swojego partnera.
– Ty głupi jesteś, czego tu się brzydzić? Kto wkłada ten wkłada gdzie wkłada i nic ci do tego panie kolego. Kevina nikt nie zmusił do bycia homo, tak samo nikt nie zmusi go do bycia hetero, podobno uwarunkowane genetycznie, więc nawet nie próbuje mówić, że to choroba. Do tego, to jego wybór, to on sam stwierdził, że nie pociągają go kobiety, tylko faceci i nikt więcej. Co ci w tym nie pasuje? Przecież zanim ci to powiedział byliście zagranym duetem najlepszych przyjaciół, co to zmienia w Kevinie? – prychnął Stefan i wtulił się mocno w Kamila, który jak na zawołanie go objął.
– To zmienia, że jest we mnie zakochany, a to tym bardziej dziwne, jak ja mam się z nim teraz normalnie zadawać? Okej, może nic w nim nie zmienia, ale faktem jest to, że ten cały homoseksualizm jest nad wyraz nieapetyczny – wzdrygnąłem się.
– I przez to wasza relacja ma się rozpaść? Jesteś dzban i frajer Mackenzie – wymruczał wielce obrażony Austriak i wtulił się mocniej w swojego chłopaka, narzeczonego, czy innego męża. Wyszedłem z pokoju głośno wzdychając. Może powinienem porozmawiać z Kevinem? Przecież był moim najlepszym przyjacielem i ufałem mu jak nikomu innemu. Jego orientacja jak na razie przekreślała prawie wszystko. Skierowałem się do wyjścia, krótki spacerek do jednego z dużych drzew zrobił mi dobrze. Niemal od razu zobaczyłem wystający rękaw czerwonej kurtki, którą na zimowym tle łatwo można było rozpoznać.
– Umm, hej – wydukałem i podszedłem bliżej. Kevin pociągnął głośno nosem i podniósł na mnie swój wzrok. Jego oczy były szklane i przekrwione. Zmartwiłem się, cholernie mocno. Nie ma co się oszukiwać, był moim przyjacielem. Jednocześnie chciałem i nie chciałem go stracić.
– Chcesz mnie znowu zwyzywać? Powiedzieć, że zabrałeś moje rzeczy od siebie z pokoju? Luz, nie przeszkadza mi to, jestem zwykłym pedałem, nie zasługuję na dobroć – wydusił zachrypniętym głosem. Kucnąłem naprzeciwko i przytuliłem go.
– Przepraszam dzieciaku, wybaczysz staremu i głupiemu dziadydze? – zebrałem się na cichy śmiech, a Bickner również się zaśmiał, o to chodziło.
– Wybaczyłem ci jak wyszedłem, to nie twoja wina, jeśli chcesz, to możemy się nadal przyjaźnić, postaram się jakoś pozbyć tego głupiego uczucia, mam nadzieję, że to zauroczenie, szybciej zniknie, to jak? Nadal przyjaciele? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Tak, przyjaciele, a teraz wracamy, bo będziesz chory, tak już prawdziwie – obaj zaśmialiśmy się głośno. Podniosłem się i pomogłem wstać Kevinowi. Razem ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu, znów jako dobzi przyjaciele.
ok, pisane na szybciora, z dedykacją dla Nie_Wazna_Osoba :****
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top