fettner x morgenstern

     Po ciężkiej nocy w pracy nareszcie mogłem wrócić do domu. Nie dość, że ledwo żywy musiałem tłuc się autobusami do mieszkania, to jeszcze przegapiłem swój przystanek i takim sposobem, zamiast być w domu o wpół do szóstej, znalazłem się w nim prawie czterdzieści minut później. Do dość przestronnej, choć i tak nie największej kawalerki wszedłem najciszej jak umiałem. Nie chciałem obudzić mojego młodszego brata. Od czasu, kiedy nasi rodzice zginęli, musiałem przejąć na siebie ich obowiązki. Takim oto sposobem łączyłem w jakiś sposób ze sobą siłownię, treningi, skoki, opiekę nad Julianem i zajmowanie się domem. Nicolas też skakał, jednak on postanowił zamieszkać u dziadków. Jako jedyny był przez nich rozpieszczany. Uważali go za chodzący ideał, choć w sumie trudno inaczej go nazwać, bardzo dobre wyniki w szkole, wyuczone chyba wszystkie zasady etyczne, był dla nich najlepszym wnukiem. Nigdy nie miałem mu za złe tego, że jako jedyny dogaduje się z dziadkami, choć czasami trochę mu odbijało i chwalił się przed nami, jakich to prezentów nie dostał, wiedząc, że my raczej nic od nich w najbliższej przyszłości nie otrzymamy. Perfekcja w każdym calu, cudowny chłopak w ich oczach, ja taki nie byłem, zdecydowanie. Uczniem byłem dość przeciętnym, o ile nie gorszym, a moje zachowanie jakimś cudem pozostało na tej "stosownej" granicy. Julian za to był według nich zbyt hałaśliwy, ale czego innego można się spodziewać po nastoletnim dzieciaku? Co najgorsze, nigdy nie pomogli rodzicom, wykręcali się brakiem kasy, jednak szybko przejżeli na oczy. W końcu, nowy sprzęt narciarski dla wnuka musiał coś kosztować, a takie kwoty nie biorą się znikąd. Wcześniej się nam nie przelewało, jednak od czasu tego pieprzonego pożaru było coraz gorzej. Młody bardzo to wszystko przeżył, do teraz często budzi się w nocy z krzykiem. Sam nadal mam w głowie zdarzenia sprzed roku. Siedziałem na imprezie u znajomych, kiedy dostałem telefon od brata. Gdy powiedział mi, że w domu coś się zapaliło, od razu kazałem mu budzić rodziców i uciekać. Poprosiłem wtedy jedynego trzeźwego kolegę o podwózkę. Mały płakał, strażacy gasili to, co zostało z naszego domu, od razu spytałem się gdzie rodzice. To, co powiedział Julian sprawiło, że grunt szybko osunął się spod nóg. Ogień zaczął tlić się na parterze, nie miał jak do nich dotrzeć. Bardzo go to bolało. Czasami nadal obwinia się o całą sytuację, o to, że ich nie uratował. Miał wtedy dwanaście lat, był przerażony, co miał zrobić?

      Powoli zdjąłem z siebie kurtkę i buty. Nie spowiedziałem się tego, że mój brat nie będzie spał. Stanął w drzwiach małego przedsionka i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami. Gdy tylko otworzyłem usta, aby nareszcie coś powiedzieć, zakrył swoje i pobiegł do łazienki. Nie wierzę, że wzięło go coś akurat wtedy, gdy wyjeżdżałem. Wszedłem za nim do pomieszczenia. Klęczał pochylony nad ubikacją. Przeczesałem delikatnie jego włosy i ruszyłem do kuchni, aby nalać mu wody, i przy okazji rozpuścić elektrolity. Wziąłem jeszcze termometr i domową apteczkę, zaniosłem wszystko do jedynego pokoju, postawiłem na stoliku w jego części. Czekałem, aż przyjdzie. Długo samego mnie nie zostawił, przyszedł do mnie z miednicą. Usiadłem na łóżku, a Julek zaraz obok mnie. Przytuliłem go delikatnie do siebie i podstawiłem mu szklankę pod nos. Niechętnie wypił jej zawartość.

— Nic nie piłeś młody? — zapytałem i wsadziłem mu termometr pod pachę. Dotknąłem delikatnie ustami jego czoła, był rozpalony.

— Nic — wymruczał, chwytając asekuracyjnie za miskę. Westchnąłem głośno. Nie wiedziałem co zrobić, zaczynał się sezon, a ja nie mogłem zostawić go samego. Że też Pointner musiał mnie zabierać ze sobą akurat teraz. Wstałem i poszedłem do małej kuchni. Zrobiłem nam kanapki.

— Zjesz, jak poczujesz się trochę lepiej, dobrze? Dzisiaj mam akurat w miarę krótki trening, więc powinienem być w miarę szybko — położyłem jeden z talerzy na stoliku nocny. Usiadłem i zacząłem jeść przygotowane śniadanie. Wypadałoby iść na zakupy.

— Mani, co teraz będzie? Zaczynasz sezon — wymruczał mój najmłodszy bart i spojrzał na mnie. Westchnąłem głośno i przeczesałem jego włosy. Zaniosłem pusty talerz do zlewu i wróciłem do Juliana. Cmoknąłem go delikatnie w czoło i nakazałem położyć na łóżku. Przyniosłem nu pilot do telewizora. Zaparzyłem mu jeszcze miętowej herbaty.

— Zapytam się trenera, czy mogę cię przemycić ze sobą, dobrze? — spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Przeraziłem się, dochodziła siódma, a do treningowego "centrum katorgi" mam około godziny drogi.

— Będę się zbierał, Julciu, poradzisz sobie jakoś? — trzynastolatek przytaknął. Żałowałem, że nie mogłem poświęcić mu teraz czasu. Poczochrałem delikatnie jego włosy i pobiegłem do przedsionka, aby szybko się spakować. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc torbę z potrzebnymi mi rzeczami i narty gotowe do zabrania. Nawet gdy był chory chciał zrobić dla mnie coś miłego, złoty chłopiec.

     Równo o ósmej wbiegłem na teren boiska, gdzie czekał na, najpewniej tylko mnie, trener wraz z drużyną. Jak się okazało, nie tylko ja dopiero dotarłem na miejsce. Słysząc krzątanie w szatni nieco się zmartwiłem. Modliłem się, aby nie spotkać tam Morgensterna. Strasznie działał mi na nerwy, od kiedy wszedłem do kadry strasznie się puszył. Miał talent, ale czy nie mógł zachowywać się normalnie? Strasznie dziwnie się do mnie uśmiechał i ciągle za mną łaził. Jakby nie miał lepszych rzeczy do roboty, niż podglądanie mnie i pewnie kablowanie trenerowi, który nie wiedział o przemycanych fajkach. W sumie i tak większość za nim przepadała, może aż taki ze mnie dziwoląg? Potrząsnąłem głową i otworzyłem drzwi. Na moje szczęście w środku znajdował się nie kto inny, jak Andreas Kofler.

— Manu! Jak ja cię dawno nie widziałem, dzwoniłbyś chociaż częściej, a nie dwa razy na miesiąc! — pogroził mi palcem. Zaraz potem przytulił mnie po przyjacielsku. Uśmiechnąłem się i zaśmiałem cicho.

— Wziąłem drugą robotę na wolny czas, potem w wakacje pracowałem na jakiejś hodowli choinek, czy innych krzaków i wiesz co? Zgadnij kto się tam zjawił po nowe roślinki do ogrodu, oczywiście Morgenstern! Nawet nie wiesz jak się wkurzyłem, bo akurat była moja zmiana! Ja to wszystko targałem, wysadzałem, przycinałem, a on stał i patrzył się na mnie z tym swoim uśmiechem! Potem się roześmiał i powiedział, że dałby mi napiwek, ale to raczej nie jest wskazane w mojej pracy — prychnąłem głośno, a Kofi przewrócił oczami.

— Jak widzę jesteś w dobrej formie na ciągłe narzekanie. Rozumiem, że cała kasa poszła na nowe ciuchy i wyprawkę dla młodego? — zapytał, a ja zacząłem się przebierać.

— Żebyś wiedział! Nawet nie wiesz jak się ucieszył! No i kupiłem coś dla siebie, nie starczyło mi na nowy sprzęt, ale powoli słoik się zapełnia i za niedługo może sobie coś sprawię, chciałbym nowe buty, te już raczej długo nie pożyją, a wolę już bardziej z nimi nie ryzykować — westchnąłem i razem z moim przyjacielem udaliśmy się na zewnątrz. Oczywiście nie obyło się bez solidnej reprymendy od Pointnera. Dodatkowo, musieliśmy zrobić pięć kółek więcej niż reszta. Miałem nadzieję, że nie będzie nas pilnował.

     Przeliczyliśmy się jednak. Słysząc krzyki po tym, jak zaczęliśmy skracać sobie z Martinem i Andreasem kółka, wiedzieliśmy, że nieźle podpadliśmy. A to takie porządne chłopaki, sprowadziłem ich na złą drogę. Tak więc ja i Kofler resztę trasy przebiegliśmy w milczeniu. Truchtaliśmy daleko za liniami boiska, nie chcąc znów narazić się trenerowi. Później mieliśmy zagrać w nogę, nie wiem co to miało do naszego treningu, ale zagraliśmy, jak na złość trener przydzielił mnie do drużyny z Thomasem, gorzej być nie mogło. Od początku zaczął kapitanować, a mi nie podobało się to ani trochę. Graliśmy prawie zespołowo, cóż ja byłem tym prawie. Kiedy tylko dostawałem piłkę, pod żadnym pozorem nie podawałem jej do Morgensterna. Nie zawsze takie akcje kończyły się przychylnością reszty chłopaków z drużyny, ale przecież to była tylko zabawa. Może kilka razy go szturchnąłem, czy popchnąłem, ale to nic takiego. Po zakończonej rozgrywce trener kazał nam usiąść.

— Zastanawialiście się pewnie, dlaczego nagle kazałem grać wam w piłkę nożną. Nie Florian, nie zwariowałem. To miało wam coś pokazać. Jestem pod wrażeniem pracy drużyny Koflera, brawo chłopaki, przegraliście, ale jestem z was dumny. Działaliście zespołowo, a wasz zespół działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Za to zastrzeżenia mam co do ciebie Manuel. Jesteście drużyną, przeliterować? Drużyna. Gracie razem, macie sobie pomagać, sprawy prywatne zostawić za sobą. Spróbuj jeszcze raz nie podawać do Thomasa, kiedy jesteś z nim w drużynie, jeszcze raz go przepchnij, a wracasz do kadry B, ja ci to obiecuję.

— Jasne, bo księżniczce się wszystko należy! Podawaj do Morgensterna, bo jest gwiazdą i musisz posłać do niego piłeczkę, bo to on musi ją mieć przy nodze! Zostaw sprawy prywatne, a to, że nie umiesz grać z kimś, kogo nie lubisz, to nie jest ważne! Gdyby za mną nie łaził i nie zachowywał się jak jakiś przyjeb, to wszystko byłoby okej, ale nie! — warknąłem i założyłem ręce na piersi. W pewnym momencie Thomas podniósł się i uciekł do szatni. Co jak co, ktoś normalny przyjąłby to na klatę.

— A teraz pójdziesz za nim i go przeprosisz, natychmiast! — Pointner podniósł głos. Zadrżałem i niechętnie się podniosłem. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę szatni. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka z wymuszonym uśmiechem. Chłopak siedział na środku ze spuszczoną głową, widać było to, jak drżał.

— Naprawdę uważasz mnie za księżniczkę i przyjeba? — zapytał przesiąkniętym smutkiem i żalem głosem. Westchnąłem cicho, poczułem delikatnie uczucie. Wcale nie robi ci się go szkoda Manuel, wcale.

— Oczywiście, puszysz się — wzruszyłem ramionami. Młodszy chłopak podniósł delikatnie głowę i spojrzał na mnie. Widząc jego smutny wzrok zbitego psiaka, czułem coraz większe wyrzuty sumienia. Usiadłem obok niego i niezdarnie objąłem go ramieniem. Thomas wtulił się we mnie mocno.

— Przepraszam jeśli byłem nachalny, denerwujący, albo jak to mówisz, puszyłem się. Po prostu bardzo chciałem ci zaimponować — westchnął. Zaczął bawić się swoimi palcami.

— Zaimponować? A po jaką cholerę? — zamrszczyłem brwi. Dzieciak chyba chciał się odsunąć i zwiać, więc objąłem go mocniej. Nie sądziłem, że zrobię to o tyle mocno, że chłopak wpadnie mi na kolana.

— Tiaaa, wiesz, od początku kiedy cię poznałem, bardzo chciałem, abyś mnie polubił, wydałeś się naprawdę świetnym facetem, spodobałeś mi się, tak myślę. Dlatego właśnie tak za tobą łaziłem, wtedy w wakacje to z tym napiwkiem, naprawdę nie chciałem, aby to tak wrednie zabrzmiało. Nie wiedziałem wtedy o twojej sytuacji, bardzo mi głupio i przykro z tego powodu.  Ale wiesz, cholernie mnie wtedy podnieciłeś. Ubrudzony, spocony, w tym czarnym podkoszulku wyglądałeś cholernie męsko i gorąco — chłopak mocno się zarumienił, ja również. Zauroczył się we mnie.

     Thomas zbliżył swoją twarz do mojej. Sparaliżowało mnie. Nie wiedziałem co zrobić. Odepchnąć go, czy może czekać na rozwój akcji. Nie zrobiłem nic, on to wykorzystał. Zbliżył swoje wargi do moich i delikatnie otarł się o moje usta. To było cholernie dziwne, ale przyjemne. Z żadną dziewczyną nie czułem tego samego co teraz z nim. Powoli niewinne, delikatne muśnięcia zmieniły się w pełne żaru i pożądania pocałunki. Wsunąłem zimne dłonie pod jego koszulkę, Morgi zadrżał. Byłem gotowy przelecieć go tutaj, właśnie w tym momencie. Nasze pieszczoty przerwało głośne chrząknięcie. Thomas niemal natychmiast zszedł z moich kolan, odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.

— Ja mówiłem trenerze, że oni albo się zabijają, albo się pieprzą! — zaśmiał się Loitzl. Bez żadnych skrupułów rzuciłem w niego plastikową butelką po soku.

dobra, nudziło mi się i wyszło takie coś.
wena chyba powoli wraca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top