attention - vancura x stursa x holik
Siedziałem zamknięty w pokoju rozmyślając nad tym, co ja właściwie ze sobą robię. Dlaczego ja w ogóle zgadzałem się na to wszystko? Od kilku lat podejmuję ciąg najgorszych decyzji, jakie tylko w życiu mogłem podjąć. Wyznanie ci miłości, wybranie życia z ciągłym bólem, a nie najzwyklejszą w świecie operację, zakończenie ze skokami, żeby tylko dłużej nie czuć tak okropnego bólu, ale także strachu, nie chciałem go więcej widzieć, a wiesz co jest najgorsze? Że kilka tygodni temu zdecydowałem się zamieszkać z tobą, wiedząc, że przecież to on od dawna jest twoim współlokatorem. Jak bardzo głupi byłem? Przecież każdy widział, że od jakiegoś czasu relacja moja i Stursy niszczyła się bardzo gwałtownie i doszczętnie. Od kiedy dowiedziałem się, że jesteście razem załamałem się. On dobrze wiedział, że jestem w tobie zakochany. Zrobił to, aby pokazać mi jak bezradny jestem. Nie umiałem zebrać się w sobie i powiedzieć ci o moich uczuciach. Wtedy bolało mnie wszystko. Cierpiałem psychicznie i fizycznie, teraz cierpi tylko moja psychika.
Nie wiem dlaczego zgodziłem na tą cholerną propozycję. Byłeś w związku z Vojtechem, choć często mówiłeś, że to nie to, że czegoś ci brakuje. Nie dostawałeś od niego jednej konkretnej rzeczy. Żaden związek nie przeżyje długo bez miłości, a on nie czuł do ciebie nic. Sam seks nie pomoże w niczym. Pamiętam, jak wtedy cię objąłem. Czułem się świetnie. Miałem w ramionach kogoś, za kogo oddałbym swoje życie. Powiedziałeś, że czujesz się inaczej, czułeś, że dbam o ciebie. Wyznałeś mi, że coś do mnie czujesz, ale czujesz to samo do Stursy. Zapytałeś, czy nie miałbym nic przeciwko temu, gdybyśmy żyli razem, w trójkę. Oczywiście, że było dużo przeciw, nie mógłbym mieć cię tylko dla siebie, nie mógłbym dawać ci tyle miłości, ile bym chciał. Jednak była jedna, jedyna rzecz, która przekonywała mnie do przyjęcia propozycji. Nieważne jak, nieważne gdzie, nieważne kiedy, miałbym trochę twojej uwagi, której tak bardzo pragnąłem. Zgodziłem się. To była kolejna ze złych decyzji, które podjąłem. Widziałem jego wredny uśmiech, gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania. Czy nie mogliśmy wrócić do czasów, kiedy byliśmy przyjaciółmi? Wtedy wszystko było łatwiejsze.
Dni, kiedy nie mogłem spać były najgorsze. Ty wtedy wolałeś iść z nim do jakiegokolwiek wolnego pomieszczenia i pieprzyć się do granic możliwości waszych ciał. Często wtedy płakałem, gdy wracaliście pociągałem głośno nosem, a oczy były wciąż pełne łez. Ignorowaliście mnie wtedy kompletnie, byłem dla was nikim. Wciąż byliście zajęci sobą, mimo wyczerpania nawet przy mnie potrafiliście się zadowalać. Mówiłem ci co jakiś czas, że źle się czuję, a ty kazałeś mi wracać do bycia optymistycznym mną. Tyle, że pojęcia ja i optymizm, wykluczały się. Chodziłem z tym fałszywym uśmiechem, promieniałem czymś, co było nieszczere do bólu. Wtedy jednak obdarzałeś mnie chwilami uwagi. Całowałeś, przytulałeś, kompletnie zapominałeś o swoim drugim partnerze, który wtedy najczęściej wychodził wściekły z mieszkania. Chciał zniszczyć moje życie, tylko ty potrafiłeś utrzymać mnie na miarę stabilnym poziomie. Nie mógłem okazywać przy tobie smutku. Nazywałeś mnie "słoneczkiem", wiedziałem, że nie mogę cię zawieść. Jednak Vojtech obok nie pomagał. Często, gdy gdzieś wychodziłeś i zostawiałeś nas samych, wyzywał mnie, czasami mnie uderzył. Dwa razy próbowałem ze sobą skończyć. Dwa razy wezwał pogotowie. Dwa razy udawał, że martwi się o mnie. Dwa razy musiałem udawać przed psychologiem uśmiech, wmawiać jemu i tobie, kochanie, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek. W końcu lokówka sama wpadła mi do wanny, a te leki to zwykły przypadek, musiały mi się gdzieś wysypać, a ja pomyliłem pudełka i później najzwyczajniej zapomniałem, że nie można ich łączyć.
Chciałem to powtarzać o wiele częściej. Raniłem cię tym potwornie, ale dzięki temu poświęcałeś mi więcej uwagi. Nie zależało ci na pocałunkach, czy czułych słówkach. Zależało ci na tym, aby było mi dobrze, abym czuł się jak najlepiej. Tęskniłem za tym. Znów chciałem to zrobić, Stursa mnie przejrzał. Namówił cię na to, aby wziąć wspólną kąpiel, akurat wtedy, kiedy ja byłem w łazience. Siedziałeś na moich kolanach, a ja mogłem przytulać cię do siebie. Robiłem ci malinki, pierwszy raz pokazałem mu, że jesteś mój. Wtedy przypomniałeś sobie, że masz dzisiaj nocną zmianę w barze. Pocałowałeś nas obu i wyszedłeś z łazienki. Nie minęła chwila, a ciebie już nie było w mieszkaniu. Vojtech wyszedł i kazał mi spieprzać. Przeraziłem się. Był wściekły. Nie mogłem się ruszyć. Wziął paczkę moich żyletek i poszedł z nimi do pokoju. Niedługo później wrócił i siłą wyciągnął mnie z wanny. Uderzył raz, drugi, trzeci, przestałem liczyć po siódmym uderzeniu. Na uginających się pode mną nogach doszedłem do sypialni. Siedziałem na łóżku, byłem ledwo przytomny. Resztkami sił chwyciłem jedną z żyletek w pudełku i ponownie przejechałem po nadgarstkach, starając się, aby ostrze wbiło się jak najgłębiej.
Teraz leżę w szpitalu, siedzisz obok, płaczesz. Wpatrujesz się we mnie i szukasz w mojej twarzy odpowiedzi, dlaczego znów trafiłem do szpitala po próbie samobójczej.
– Nic się nie stało Franeczku, nie martw się, za niedługo wyjdę – mówię, a na mojej twarzy znów pojawia się maska.
gdyby nie Nie_Wazna_Osoba pewnie by tego nie było.
a teraz wam coś powiem, to zdjęcie jest cudowne and nobody can change my mind.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top