alcohol you - leaboyd

     Cztery butelki po wódce leżały obok ciała młodego, francuskiego skoczka. Jedną, w połowie już pustą trzymał w swojej lewej dłoni. W prawej za to dzierżył telefon. Ostatnimi czasy upijanie się było jednym z jego ulubionych zajęć. Na jego nieszczęście, głowę miał dość mocną. Wolał już nawalać się po jednym drinku, niż po kilku butelkach. Gdzieś w tle dało się słyszeć jedną z Disnayowskich piosenek. Rozpoznał w niej tą, której w tym momencie słyszeć nie chciał. Miłość wcale nie rośnie w okół nas, a nawet jeśli, to równie szybko więdnie i usycha. Chciał bym kimś więcej, więcej niż na tydzień, a dał się oszukać. Niby był szczęśliwy ze swoim nowym chłopakiem, jednak wspomnienia z Mackenziem nie opuszczały jego głowy, mimo nowych, o wiele przyjemniejszych. W jego głowie wciąż był uśmiechnięty od ucha do ucha Kanadyjczyk. Powoli jednak wszystko pokrywało się tymi cudnymi atramentowymi plamami. Powieki stawały się coraz cięższe, ale nadal nie mógł odpłynąć. Odrzucił więc butelkę, której szyjka rozbiła się, zahaczając o róg szafki nocnej. Napisał więc do swojego chłopaka, aby powiedzieć mu, że schlał się i nie da rady jutro przyjechać na trening. Po tym stracił rozum. Wszedł w opcję kontaktów i wybrał ten podpisany jako "Ból i smutek". To drugi raz w ciągu tego tygodnia, kiedy do niego dzwonił. Potrzebował go, jednak to wszystko przyprawiało mi to, co zapisane było nad numerem starszego mężczyzny. Jeśli był wrogiem, był zbyt słaby, aby dostrzec to wcześniej, jak i teraz. Dlaczego więc nie mogło być jak w bajce? Dlaczego jego dawna miłość nie mogła do niego wrócić wraz z romantyczną piosenką?

– Halo? – po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał głos Boyd-Clowesa. Na sam jego ton uśmiechnął się szeroko.

– Jonathan, po jaką cholerę znowu do mnie dzwonisz? – westchnął głośno Kanadyjczyk.

– B-Bo nie ma ciebie o tutaj – wydukał i wskazał na swoje łóżko, czego mimo jego aktualnej niewiedzy, Mackenzie nie widział. Każdy go ostrzegał, że będzie gorzej, jednak ten ból był rzeczą, której nie mógł sobie odmówić, był zbyt przyjemny.

– Learoyd, rozstaliśmy się jakieś siedem miesięcy temu – zakomunikował mu ostro. W klatce piersiowej młodego Francuza palił się ogień.

– Wiesz, jeśli chcesz to znowu możemy się spotkać, zrobimy coś fajnego, tylko musisz zerwać z Mathisem, będzie nam przeszkadzał – powiedział uśmiechając się do słuchawki.

     Jonathan natychmiast wytrzeźwiał. To było kolejne kłamstwo. Jednak jeśli był to sen, lub mylące jego głowę marzenie, nie chciał otwierać oczu. Gdzieś na dnie jego serca wrzało. Jego poprzednie słowa tłoczyły się w jego głowie, a on starał się wydostać z tego zaciemnienia, aby dotrzeć światło wraz z prawdą.

– Dzwonię do ciebie, bo jestem pijany – wycharczał i rozłaczył się. Telefon jak wcześniej puste szkło przemierzyło pokój. Ten jednak zatrzymał się na fotelu, później jednak z niego spadł. Modlił się, aby ten ból był nieprawdziwą wiadomością, zwykłym kłamstwem. Mimo braku jego przy boku, był szczęśliwym człowiekiem. Starał się poukładać życie na nowo, a przecież oto właśnie chodzi w byciu wesołym, prawda? Nawet jeśli nie, to wszystko było na dobrej drodze do upragnionego spokoju ducha.

tak więc znowu coś napisałam. Tego oto pięknego (wcale nie) shota dedykuję... Mojej dziewczynie 👉👈🤭

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top