•to build a home• proch
jeszcze nie sprawdzone i ogólnie dosyć słabiutkie, ale musiałam
enjoy
***
Pamiętasz? To był zwykły marcowy poranek u ciebie w domu. Zakończył się właśnie sezon, więc mogliśmy pozwolić sobie na odrobinę więcej odpoczynku niż zwykle, dlatego leżałem pod tobą, gdy ty wtulałeś się w mój bok, i lekko gładziłem twoje idealne włosy. Podziwiałem cię, gdy twój płytki oddech oznajmiał, że śpisz i myślałem o tym, jak powiedzieć ci tą jedną ważną rzecz, gdy się obudzisz. Mogę się przyznać - naprawdę się bałem twojej reakcji, bo w końcu nie codziennie słyszy się słowa Kochanie zbudowałem dom, dla nas. Czy zamieszkasz w nim ze mną?
Tak, zbudowałem dom. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale udało mi się to zrobić. Oczywiście bez pomocy naszych przyjaciół, nie osiągnąłbym tego i jestem za to im ogromnie wdzięczny, mimo wielu kłótni podczas jego powstawania. Jednak - no cóż - udało się.
Budowa trwała cały sezon. Jednak planowanie rozpoczęło się dużo wcześniej. Trzeba było w końcu znaleźć to idealne miejsce, kupić tam działkę, zrobić projekt całego budynku i dopiero wtedy zacząć go budować. Gdybyś zapytał mnie, który krok był najtrudniejszy, to musiałbym zastanowić się chwilę nad prawidłową odpowiedzią, jednak wydaje mi się, że to właśnie znalezienie tego jednego miejsca, które sprostałoby twoim oczekiwaniom w stu procentach. Było z tym naprawdę bardzo ciężko, ale chyba jednak udało mi się ciebie zadowolić, a przynajmniej to wyrażała twoja reakcja, na widok gotowego domu.
Naszego wspólnego domu.
Jak te słowa pięknie brzmiały, a szczególnie kiedy ty je wypowiadałeś. Do dziś, gdy mam doła, przypominam sobie ich brzmienie z twoich ust. Nawet teraz mogę dokładnie, co do fragmentu, odtworzyć chwilę w której wypowiedziałeś to zdanie po raz pierwszy.
Było to dwa miesiące po tym, jak oznajmiłem Ci, że chce z tobą zamieszkać w naszym własnym, wspólnym domu. Usiedliśmy wtedy w dość małym, lecz przytulnym ogródku. Przez długi czas patrzyliśmy sobie w oczy, lecz w pewnym momencie zacząłeś się dość mocno rozglądać, a na twojej twarzy można było dostrzec, że w twojej głowie zachodzą poważne procesy myślowe. W pewnym momencie, jak gdyby nigdy nic wypaliłeś:
- Pero, zasadźmy tutaj drzewo, na początek nowego życia w naszym wspólnym domu.
Zgodziłem się i dosłownie 15 minut później znów siedzieliśmy na ziemi, tym razem z malutką sadzonką jabłoni, szukając miejsca, które byłoby dla niej dobre, by rozwinęła się jak najpiękniej. Tak jak rozwijała się nasza miłość. W końcu to małe drzewko miało być jej symbolem.
I było. Dosłownie.
Z każdym dniem jabłonka była coraz większa, a ja kochałem cię coraz mocniej. Moje uczucie było coraz większe i powoli zaczynałem odczuwać, jakbym był bardzo mocno uzależniony od ciebie. Czułem, że nie przeżyłbym ani chwili bez ciebie.
Ale musiałem się nauczyć.
Zmarłeś rok później. Jeden boczny podmuch wiatru, pięć koziołków w powietrzu, siedem uderzeń głową o skocznię i kilka litrów krwi, które z ciebie wypłynęły, doprowadziły do twego całkowitego zniknięcia z powierzchni tej planety, bez jakiejkolwiek szansy na ratunek. Co zabawne - straciłeś tą najważniejszą dla ciebie wartość, podczas twojego ulubionego konkursu, robiąc czynność, którą tak bardzo wielbiłeś, w mieście, które znaczyło dla ciebie ogromnie dużo, a przy okazji na oczach osoby, którą ponoć tak bardzo kochałeś.
Na moich oczach.
Gdy tylko spojrzałem ci wtedy w oczy, nie wiedziałem, że będzie to ostatnia okazja zobaczyć je żywe. Te błękitno - burzowe tęczówki prześladują mnie do dzisiaj. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, aż taką ilość bólu w oczach człowieka. Nie wiedziałem, że ktokolwiek może być w aż takiej agonii, a to że byłeś to akurat ty, sprawiało, że czułem się najgorzej na świecie.
Po chwili zamknąłeś oczy. Już na zawsze. W karetce jak i w szpitalu próbowali cię uratować, jednak twoje serce nie miało już siły. Byłeś tak młody! Trzydzieści trzy latkowie nie powinni umierać w taki sposób, jednak - no cóż - chyba Bóg miał dla ciebie inny plan.
Bardzo długo obwiniałem się o twoją śmierć. Później zacząłem obwiniać Hofera, Sedlaka i cały FIS za to, że dopuścili do tego byś skakał w warunkach, które sprawiły, że straciłeś życie. Na końcu cały mój żal kierowałem do Boga. Byłem na niego zły, głównie za to, że zabrał tak dobrą osobę jak ty, z tego świata. Obwiniałem wszystkich dopóki nie zrozumiałem, że w żadnym stopniu mi to nie pomoże i nie przywróci cię. W końcu już cię nie ma.
Gdy dodamy pięć lat od tych wydarzeń, znajdziemy się w miejscu, w którym aktualnie stoję. Miałbyś teraz trzydzieści osiem lat, być może od kilku lat byłbyś już na sportowej emeryturze, ale wciąż - byłbyś. Mimo że minęło tyle czasu, wciąż jest mi ciężko, ale próbuję. Życie bez ciebie straciło jakiekolwiek kolory i stało się po prostu szare. Nawet ten pieprzony, żółty plastron lidera, który mam na sobie, jest dla mnie szarobury. Wiesz dlaczego?
Bo to ty, twój uśmiech, twój sposób bycia i twoje zachowanie nadawały mojemu życiu kolorów.
A teraz ich nie ma.
Jednak wiesz co stało się najgorsze po twoim odejściu? Ten cholerny dom. Po tym pechowym konkursie, nie chciałem nawet o nim myśleć, a co dopiero do niego wracać. Bałem się, że wszystkie wspomnienia, które w nim zostawiliśmy, za bardzo mnie przytłoczą. Rozmawiałem o tym nawet z moim terapeutą, który zresztą bardzo pomógł mi się pozbierać po tych wszystkich wydarzeniach, powiedział mi, że odwiedzenie tego miejsca to dobry pomysł i że gdy tylko będę gotowy mogę to zrobić, jednak dość mocno z tym zwlekałem. A teraz?
Teraz stoję pod furtką, cały się trzęsę, a klucz do wejścia niespokojnie drży w mojej dłoni. Chwilę później przełamuję się i powoli wchodzę do środka. To ciepłe drewno, którym udekorowane jest prawie całe wnętrze, sprawia że znów czuję się bezpiecznie. Tak jakbym znów nie był samotny.
Co prawda nie da się nie zauważyć tej ogromnej warstwy kurzu na wszystkich meblach. W końcu nie było tu nikogo od pięciu lat, więc nawet nie wiem czego się spodziewałem. Błyszczących blatów? Umytej podłogi? Czy może gotowego obiadu na stole?
Mimo wszystko czuję się tutaj jak w prawdziwym domu.
Idę dalej dopóki nie dochodzę do salonu gdzie mój wzrok zatrzymuje się na naszym wspólnym zdjęciu. Kryształowa łza znaczy mój policzek. Zdjęcie na które właśnie spoglądam zostało zrobione w nasze pierwsze wspólne wakacje. Pojechaliśmy wtedy do Norwegii, by trochę dokładniej zwiedzić ten kraj, co nawet w pewnym stopniu nam się udało.
Za chwilę na moją twarz wpada uśmiech. Przecież to były tak cudowne dni! Dlatego próbuję się cieszyć na myśl o nich. Smutek przecież nic mi nie da.
Kolejnym miejscem, które chcę odwiedzić jest ogród. Dokładnie ten sam ogród, w którym kilka lat wcześniej zasadziliśmy sadzonkę. Chciałem wiedzieć co się z nią stało. Czy jeszcze tam stoi? Czy przeżyła?
Chwilę później znajduję odpowiedź na to pytanie. Na naszej małej polanie znajduje się ogromne drzewo. Nie mogę wyjść z zachwytu. Jest piękne. Ogromne, potężne i trwałe. Jednak wciąż jestem w szoku, że było w stanie przeżyć tyle lat bez interwencji człowieka. Wygląda jak dzieło sztuki.Zielone gałęzie spływają z niego jakby były najpiękniejszą szatą, od góry do dołu. Wygląda dokładnie tak, jak chcieliśmy. Po prostu pięknie.
Wtedy przypominam sobie kolejne z twoich słów. Przypominam sobie jak powiedziałeś, że chciałbyś kiedyś się na nie wspiąć - gdy tylko będzie gotowe do tego - by podziwiać całą Ljublanę wokół. Patrzę na pień. Wygląda na stabilny, mimo popękanej kory, w którą jest ubrany. Dlatego krok po kroczku, wchodzę - oczywiście na siebie uważając - na samą jego górę. Nie jest to najłatwiejsza czynność, ale po kilku minutach udaje mi się usiąść na jego najwyżej położonej gałęzi. Miałeś racje, było to tego warte.
Po głowie przelatuje mi każde nasze wspólne wspomnienie. Gdy się dłużej nad tym zastanowię to zauważam, że są to wspaniałe wspomnienia. Naprawdę mi ciebie brakuje wiesz? Dzień w dzień próbuję udawać, że wszystko jest w porządku, ale czasem jest to zbyt trudne. Mimo to mam nadzieję, że choć w małym stopniu jesteś ze mnie dumny. Naprawdę się staram.
Wciąż będąc na drzewie patrzę w dół, raz jeszcze na pień. Zaczynam myśleć. Wtedy moja wyobraźnia podsuwa mi dość ciekawy obraz, a ja się z nim jak najbardziej zgadzam.
Ta jabłoń obrazuje naszą miłość, widzisz to? Jest silna i wielka, a mimo rozłąki wciąż jest taka sama, bez zmian. Mimo że ma rany, mankamenty - jest piękna i nic nie potrafi jej zniszczyć.
Nawet śmierć.
A ja w to wierzę.
I wiem, że gdzieś tam po drugiej stronie na mnie czekasz.
I wciąż mnie kochasz.
***
nie wiem co to jest, próbowałam napisać coś dobrego, jednak to co dzieję się w mojej własnej głowie mi na to nie do końca pozwala, jednak próbuję do was powrócić, ponieważ pisanie sprawie, że czuję się o wiele lepiej.
mam nadzieję, że to małe nie wiadomo coś choć troszkę sprosta waszym oczekiwaniom i patrząc w powiadomienia oraz czytając to ktokolwiek choć trochę się uśmiechnął :)
wasza paula
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top