65. Nowy świt

Święta w Malfoy Manor zawsze kojarzyły się Draco z przepychem, srebrnymi ozdobami i sztuczną radością, która przekształcała się w prawdziwą, tylko wtedy, gdy rozrywał ozdobny papier przy kolejnym prezencie.

Ale święta w Malfoy Manor przeszły do historii, bo jego ojciec był w Azkabanie, matka nie żyła, sama rezydencja spłonęła doszczętnie. Draco nie był już prawdziwym Malfoy'em odkąd stał się wilkołakiem, a jego krew przestała być czysta.

Nie spędzał jednak tegorocznych Świąt w Hogwartcie, bo nie był już uczniem szkoły i nie mógł zobaczyć ogromnych choinek w Wielkiej Sali i posłuchać kolęd śpiewanych przez chór. Nie uczestniczył w świątecznej imprezie w Pokoju Wspólnym Slytherinu i nie poszedł na Piwo Kremowe do Trzech Mioteł.

Tegoroczne Święta spędzał w domu. Prawdziwym domu, który posiadał małą, ale prawdziwą choinkę, którą Remus przyciągnął z lasu i ozdobił papierowymi ozdobami oraz bombkami, które były starsze od Draco. Malfoy spędzał Święta w domu, który pachniał pomarańczami i piernikami, oraz pakował prezenty samodzielnie w ozdobny papier i wstążki. Kolędy, które słyszał nie były śpiewane przez szkolny chór, ale puszczane z gramofonu na przemian z rockowymi balladami. Jedyna impreza jaką miał to ta, do której został zmuszony przez Rena i Aiko i polegała na bitwie na śnieżki przed domem Andromedy.

Święta w Malfoy Manor były kolejną uroczystością z etykietą czystej krwi, której należało przestrzegać. Święta w domu z Remusem i Harrym polegały na wspólnym gotowaniu i śmiechu. Oficjalne uściski dłoni z pracownikami Ministerstwa Magii, którzy przychodzili na wystawny obiad, zostały zamienione na pocałunki dzielone z Harrym oraz szeptane słowa.

Draco spędzał swoje pierwsze święta, które były całkowicie inne niż te spędzone w Malfoy Manor. I nie umiał nazwać ich gorszymi.

Siedział właśnie na kanapie w domu Andromedy i patrzył jak Harry grał z Renem i Aiko w Eksplodującego Durnia, którzy byli zachwyceni tym, że mogli poznać słynnego Chłopca-Który-Przeżył, a słodycze, które od niego dostali całkowicie ich przekupiły. Potter miał na sobie czerwony sweter z zieloną literą „H" na piersi, który był od pani Weasley. Draco wyczuł pod palcami, że był przyjemnie miły, gdy przytulili się w którymś momencie.

Remus robił właśnie gorącą czekoladę i Draco słyszał jak krzątał się po kuchni. Został im dzień do pełni i wszyscy odczuwali tego skutki, ale radość z normalnych świąt, przytłumiła to. Poza tym eliksiry, którymi się faszerowali na coś się przydawały.

Gealaí przez to wszystko – atmosferę, porządne śniadanie i wręczanie prezentów oraz obecność stada był rozluźniony i spokojny. Wydawał się wręcz udomowiony.

– Harry miał gest – odezwała się Andromeda i usiadła obok Draco na kanapie. Z uśmiechem spojrzała na bawiące się przy kominku dzieciaki. Malfoy spojrzał na jej ciemnobordową suknię z długimi rękawami i rozkloszowanym dołem do samej ziemi. Wyglądała naprawdę pięknie.

– On nie ma ograniczeń – poprawił ją Draco. Pamiętał spóźniony prezent, który dostał od Harry'ego. Jeden z nowszych modeli miotły, którą nadal nie mieli okazji przetestować. Teraz Potter na Gwiazdkę kupił mu drogi zegarek, który zamiast prostych wskazówek miał srebrne smoki, których ogony wskazywały odpowiednią godzinę. Dodatkowo na tarczy zegarka był aktualna faza księżyca, która zmieniała się wraz z tym prawdziwym na nocnym niebie. Skórzany czarny pasek odznaczał się na bladej skórze Draco. Był piekielnie piękny i drogi.

Gealaí był zachwycony tym gestem Harry'ego, bo jasno to pokazywało jego uczucia, a emocje, które czuł od Gryfona, gdy odpakowywał prezent tylko to potwierdzało. Tak samo było, gdy Remus, Andromeda oraz rodzeństwo wręczyło mu prezenty. Podarunki dla Alfy były ważne.

– To wasze pierwsze święta jako para – powiedziała z uśmiechem Andromeda. – Oczywiście, że ograniczenia nie mają tu wiele zastosowania.

Draco poczuł jakby zamarzł na chwilę z powodu słów Andromedy. Ich pierwsze święta razem. Jako pary.

Nigdy nie usłyszał podobnych słów od nikogo. Ci, którzy wiedzieli, że był blisko z Harrym, nie nazywali ich parą. Sami uznali, że chodzenie na randki nie było w ich stylu, a poza tym nie mieli na to zbyt wielu okazji, bo większość czasu coś się działo, albo byli rozdzieleni.

Draco nie umiał znaleźć słów, by odpowiedzieć ciotce. Ona jakby to zrozumiała i wyciągnęła rękę, by ścisnąć ramię Malfoy'a. Spojrzał na nią złotymi oczami, bo był dzień przed pełnią, otoczony stadem i nie musiał się męczyć, by utrzymać w ryzach dla zachowania pozorów.

– Draco, wszyscy są bardzo szczęśliwi, że jesteś tu z nami – ogłosiła pani Tonks. – Możemy być razem, bo ty tu jesteś. Połączyłeś nas i stworzyłeś dla nich dom. Rodzinę. Stado. I możemy tęsknić za tymi, których brakuje, ale bardziej doceńmy to, że jesteśmy tu razem – zakończyła ze łzami w oczach.

Gealaí zaczął skomleć na słowa Andromedy, ale Draco czuł, że się z nią zgadzał. Przytaknął głową, by kobieta zrozumiała, że dotarło do niego, co powiedziała. Nie spodziewał się jednak, że Aiko oderwie się od zabawy i podejdzie do nich z zmartwionym wyrazem twarzy.

– Alfa? – zapytała niepewnie. – Wszystko okej? Chcesz przytulenia?

Aiko nie czekała na jego odpowiedź tylko usiadła obok Draco i objęła go mocno, a jej zielony sweter zmieszał się kolorem z takim samym, który miał na sobie Malfoy. Gealaí zamruczał i uspokoił się, gdy Aiko była przy nim.

Potem, zanim Draco się zorientował do Aiko dołączył Ren i Harry. A gdy Remus wszedł do salonu z tacą kubków z gorącą czekoladą, uśmiechnął się szeroko i powiedział:

– Czy to już czas na grupowy uścisk?

***

Draco spojrzał na dużą kulę śnieżną, którą dał Harry'emu na Gwiazdkę. Potter postawił ją na biurku w ich pokoju, by móc ją mieć w zasięgu wzroku. Był nią zachwycony i pocałował mocno Draco, gdy to rozpakował, a nie widział nawet połowy całości prezentu.

Blondyn wziął do ręki kulę śnieżną, która pokazywała białego wilka oraz szakala pręgowanego z zielonymi oczami, stojących koło siebie, na skraju lasu obsypanego śniegiem. Gdy poruszył kulą, sztuczny śnieg rozlał się dookoła figurek, które były wykonane z największą starannością. Jednak gdy tylko Harry nią potrząsał obraz się zmieniał.

Draco musiał poświęcić tydzień, aby zrozumieć, wymyślić i zmienić zaklęcia, które były podobne do tych, których używa się podczas ukazywania wspomnień w myślodsiewni. Z racji tego, że mógł czarować tylko w domu Andromedy, bo na to dostał pozwolenie z racji nauki w domu, jego lekcje skupiały się tylko na tym. Wyodrębnił swoje wspomnienia, które miał z Harrym. Wszystkie te fragmenty, gdy Potter był szczęśliwy, uśmiechnięty i radosny na przełomie tych wszystkich lat, od czasu, gdy się poznali.

Moment, gdy został przydzielony do Gryffindoru. Jego pierwszy mecz Qudditcha i złapanie złotego znicza ustami, by potem go wypluć i podnieść w geście zwycięstwa. Radość, gdy pod koniec pierwszego roku Dumbledore przyznał im Puchar Domu. Scena, gdy Granger wpadła w jego ramiona po tym jak została wypisana ze Skrzydła Szpitalnego po obudzeniu się ze spetryfikowania. Lot na tym przeklętym Hypogryfie i na Błyskawicy. Draco nie umiał znaleźć nic radosnego co się działo w ich czwartym roku, tak samo jak w piątym, gdy rządziła różowa ropucha, ale wspomnienia z czasu, gdy mieszkali z Remusem były już dużo łatwiejsze. Jedna z wielu przemian w szakala i jego bieg w animagicznej postaci. Uśmiech, którym został obdarowany, gdy po raz pierwszy się pocałowali. Urywki scen, gdy śmiał się z Remusem i śpiewał z nim piosenki Bowiego. Ich noc w Pokoju Życzeń. Dodał również te najnowsze, gdy Harry wrócił na przerwę świąteczną i był w jego ramionach.

Te wszystkie wspomnienia, gdy radość Harry'ego była przypomnieniem tego, że to było coś, o co warto walczyć. Miało to być dla niego pokazaniem, że Draco doceniał i pielęgnował to wszystko na przełomie lat.

Draco przelał w to swoje uczucia, miłość, którą czuł do tego upartego Gryfona i wiedział, że Harry to poczuł, gdy dotknął kuli, bo jego twarz rozświetliła się mocniej niż choinka w domu Andromedy, którą ubrali Ren i Aiko. Słodki pocałunek, który dostał w ramach podziękowania też był dobrym wyznacznikiem tego.

Malfoy mógł poświęcić na to cały tydzień, ale wiedział, że było warto. Był gotowy, aby stworzyć z Harry tysiąc innych wspomnień, które nadawałyby się do tej kuli śnieżnej.

Usłyszał jak drzwi do pokoju otwierają się, a potem Harry podszedł do niego. Draco cały czas trzymał kulę w dłoni i patrzył na wilka i szakala na tle zimowego lasu. Ciepłe ręce Harry'ego, oplotły go w pasie, a jego broda znalazła się na barku Draco.

– Kocham to – powiedział Harry, a Draco czuł ruch jego brody z każdym wypowiedzianym słowem. Uśmiechnął się na te słowa i odłożył kulę śnieżną na biurko.

– Nie wiedziałem, że tak łatwo cię kupić, Potter – zażartował Draco. Odwrócił się twarzą do Harry'ego, by móc spojrzeć w zielone oczy. – Może powinienem kupić ci wtedy tą obrożę na pchły jako spóźniony prezent urodzinowy.

Harry wykrzywił wargi w uśmiechu i pokręcił głową.

– Oh, zamknij się, Malfoy – mruknął i pocałował go mocno. Draco oddał pocałunek, ale oboje się uśmiechali w trakcie niego, więc było to trochę niewygodne. Mimo wszystko Malfoy nie zamieniłby tego na nic innego. Mógł spędzić tak resztę dni – otoczony przez ramiona Harry'ego, z jego głupimi ustami, które były zbyt dobre w pocałunkach i zbyt miękkie dla swojego dobra oraz z zbyt ciekawskimi dłońmi, które sunęły się teraz po bokach Draco i łaskotały po żebrach.

A jeśli pierwszy raz od czasu przemiany, noc przed pełnią, mógł zasnąć z Harrym w ramionach, to naprawdę nie mógł na nic narzekać.

***

Gealaí był szczęśliwy z możliwości spędzenia pełni z Lunatykiem, Harrym w postaci szakala, Aiko i Renem. To była radość, że ich zwierzęca część stada mogła być pierwszy raz razem. Wyjątkowość.

Dominujący wilkołak był Alfą, który miał swoje stado obok siebie podczas pełni i to było tak całkowicie różne od tego co było jeszcze dwa miesiące temu, gdy spędzał ją zamknięty w klatce w Ministerstwie Magii. Czuł jakby to było inne życie.

Dwa młode wilkołaki zaczęły obwąchiwać szakala pręgowanego, który stał nieruchomo i pozwalał im na to, by kilkanaście minut później zaczepiać je i ganiać po polanie obsypanej śniegiem. Lunatyk natomiast siedział obok Gealaí, opierając się o jego bok.

Księżyc w pełni odbijał się od śniegu, który leżał na ziemi, gdy Gealaí zaczął biec w stronę dwójki młodych wilkołaków i szakala, by dołączyć do zabawy. Kąsał, warczał żartobliwie, gdy Harry w swojej animagicznej formie podgryzał go za kostki i zmusił do zapasów w śniegu.

Gealaí machnął łapą w większą zaspę, by biały puch uderzył w Lunatyka, który odskoczył zaskoczony i wyszczerzył zęby. Mógł mieć trzydzieści parę lat, ale Alfa wiedział, że nie był za stary na zabawy w śniegu ze swoim stadem.

A gdy kilka godzin później wszyscy w piątkę zaczęli wyć, nie było nikogo kto by ich usłyszał. Aiko i Ren robili to dość nieporadnie, a wycie szakala było dużo krótsze, niż te, które wykonywały wilkołaki.

Zielone oczy Harry'ego świeciły się, gdy patrzył z miłością na białego wilka, który stał wyprostowany z pyskiem skierowanym ku górze.

Gealaí opadł na przednie łapy i podszedł do szakala, by trącić go pyskiem w delikatnym geście. Animag przysunął się bliżej wilka, bo wiedział, że nic mu nie groziło. Był ze swoim stadem.

Był z rodziną, z którą czekał, aż nastanie świt, by móc pomóc im, gdy wrócą do swoich ludzkich form.

***

Rankiem po pełni, Andromeda Tonks teleportowała się do domu Remusa ze znajomym magomedykiem, który wyleczył wszystkie złamania, skaleczenia i rany u wszystkich czterech wilkołaków. Podał im odpowiednie eliksiry i zapewnił, że wszystko było w porządku.

Ren i Aiko leżeli w salonie na transmutowanej kanapie, która była odpowiednio duża dla ich dwójki. Remus spał u siebie w sypialni, a Harry i Draco siedzieli wraz z panią Tonks w kuchni i pili poranną kawę i herbatę.

– Aiko ma złamany nadgarstek, ale wzięła Szkiele-Wzro i powinno być wszystko uleczone jak się obudzi – ogłosił magomedyk. – Ren natomiast pomimo brania eliksirów odżywczych nadal jest zbyt chudy i chciałbym go zobaczyć w przyszłym tygodniu.

– Jak bardzo jest poniżej normy? – zapytał konkretnie Draco. Jego głos był zdarty od wycia jako wilk. Wydawał się też zmęczony i obolały, ale zmusił magomedyka, by najpierw zajął się wszystkimi innymi.

– Jest dużo lepiej od czasu, gdy jest z panią Tonks, ale nadal pozostaje...

– Spytałem, jak bardzo jest poniżej normy – przerwał mu Draco. W jego głosie było można wyczuć nutę irytacji, która w obecnej sytuacji nie była zbyt dobra. Mężczyzna również to zauważył.

– Dwadzieścia procent poniżej dolnej granicy normy odpowiedniej dla jego wieku – powiedział pospiesznie magomedyk. – Aiko jest w lepszej formie. Dziesięć procent poniżej dolnej granicy normy.

Draco kiwnął głową i wziął łyk herbaty.

– Dziękujemy, proszę pana – odpowiedział grzecznie Harry.

– Oczywiście, panie Potter. To nie był żaden problem – odpowiedział z uśmiechem. Nie wydawał się spięty przebywaniem z wilkołakami kilka godzin po pełni. Następne słowa skierował do Draco. – Teraz, panie Malfoy, chciałbym pana zbadać.

– Nie ma takiej potrzeby – zaprzeczył Draco.

– Draco... – zanucił Harry i spojrzał na blondyna znaczącym spojrzeniem. – Obiecałeś. Poza tym, to nie tak, że nie widziałem jak utykasz na lewą nogę, gdy niosłeś Aiko do domu.

Malfoy przewrócił oczami, ale zgodził się na badanie z magomedykiem. Harry poszedł z Andromedą do salonu, gdzie chłopak usiadł obok Rena, który nie spał, ale oddychał z trudem i był zmęczony. Draco został z magomedykiem w kuchni, bo ten nie chciał, by wilkołak nadwyrężał się i wchodził po schodach.

– Cześć, Ren – powiedział cicho Harry, by nie obudzić Aiko. Od pierwszego spotkania polubił to rodzeństwo i doceniał to jak Draco przy nich miękł, ale jednocześnie zachowywał się jak ich starszy brat. To było cudowne, widzieć go w takiej roli.

Harry poprawił czerwony koc w mikołaje, pod którym leżał Ren.

– Hej – wyszeptał młody wilkołak. Jego ciemne, lekko skośne oczy były wpatrzone w Harry'ego. – Czy z Alfą wszystko okej?

– Magomedyk go właśnie bada. Nie martw się – uspokoił go Harry. – Do wieczora będzie jak nowy.

– Zajmiesz się nim? – zapytał Ren.

– Oczywiście.

Zawsze.

***

Draco wiedział, że śnił. Pamiętał jak zasypiał z ciałem szakala przyciśniętym do jego boku i z palcami w miękkim futrze. Był zmęczony po pełni, ale nie tak obolały jak jeszcze miesiąc wcześniej. Było coraz lepiej, jakby Wilk nie czynił już takiego spustoszenia swoją przemianą.

Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy zobaczył wnętrze Malfoy Manor, zapomniał, że to tylko sen. Poczuł jakby znowu tam był, a ciemność, która go otaczała wtoczyła się do jego umysłu i przyćmiła wszystkie radosne chwile. Draco zadrżał, gdy zimny podmuch powietrza otoczył jego ciało, a okrutny śmiech Bellatrix dotarł rozniósł się po rezydencji.

Draco wyszedł ze swojej komnaty na zimne korytarze Malfoy Manor, które były ozdobione portretami zmarłych i perskimi dywanami, by dawać marną imitację, że wnętrze jest cieplejsze. Chłopak szedł, a jego kroki były stłumione. Prawie nie słyszał własnego oddechu i żadnych słów portretów. Śmiech Bellatrix wszystko zagłuszał. Śmiała się przeraźliwie głośno, jednostajnie, jakby miała atak radości. Draco wiedział, że jedyne co mogło naprawdę rozśmieszyć ciotkę w tym czasie, to torturowanie mugoli i przygotowanie się do akcji, która nie wymagała zbytniego planowania, ale dużo śmierci i zamieszania.

– Draco?! – zawołała go z oddali Narcyza, a jej głos przebił się przez śmiech siostry. – Draco!

Malfoy odwrócił się, bo nie miał pojęcia skąd pochodził głos. Gdzie była matka?

– Mamo! – zawołał ją, ale jego głos wydawał się zbyt słaby. Tak samo jak wtedy, gdy dopiero uczył się na nowo mówić po ataku Greybacka.

– Draco!

Ruszył korytarzem w głąb wschodniego skrzydła i mijał zamknięte drzwi do wszelkich pokoi. Nie widział nikogo innego, a głos matki ciągle go wołał. Draco zaczął szarpać za klamki do drzwi, ale żadne nie chciały się otworzyć.

Czuł, że coraz bardziej uciekał mu czas. Nie wiedział co się działo, ale musiał się spieszyć. Miało stać się coś złego. Okropnego i Draco musiał zdążyć. Był coraz bardziej zdesperowany, przerażony i zniecierpliwiony, kiedy drzwi do jednej komnaty, uległy pod jego naciskiem, a on wpadł do środka.

Zamiast matki dostrzegł jednak Czarnego Pana. Siedział na tronie dziadka Abraxsa, a Nagini pełza u jego stóp.

– Czekaliśmy na ciebie, Draconie – przywitał się z nim Czarny Pan.

Draco Malfoy bał się zbyt wielu rzeczy. Był człowiekiem zebranym i ocenianym na podstawie swoich strachów. I może w jakimś stopniu to go definiowało, ale nigdy nie określało, bo był kimś więcej niż swoimi obawami. Był swoimi marzeniami, pragnieniami, sukcesami i porażkami. Był zlepiony z tego wszystkiego i stworzony przez swoich rodziców. Był również przedłużeniem ich własnych obaw i strachów oraz tradycji, które wynieśli ze swoich rodów. Draco Malfoy był tym wszystkim, ale jednocześnie stał się nikim w momencie, kiedy stał przed Czarnym Panem i czekał na karę, którą miał dostać.

Czuł jak jego oddech jest jedna wielką walką, by wtoczyć wystarczającą ilość powietrza do płuc, szum krwi w uszach powodował, że nie był w stanie określić czy ktoś do niego coś mówił. Bo jedyne na czym mógł się skupić były czerwone szpary zamiast oczu i różdżka w ręce Czarnego Pana. Jedyne co czuł to obślizgłą skórę Nagini, która oplotła się wokół jego nóg, jakby wyczuwając jego strach.

Legilimens.

Niebieska wiązka zaklęcia uderzyła w pierś Draco, który nie miał szansy się uchylić czy postawić mentalnych murów obronnych przed wtargnięciem Czarnego Pana do jego umysłu. Zobaczył siebie samego skulonego na łóżku w komnacie, którą dostał, gdy wrócił do Malfoy Manor. Przestraszonego i z śladami łez na policzkach.

Śnił na jawie, bo wiedział, że nie miał prawa do marzeń, wyobrażał sobie Harry'ego i Remusa. Jego stado w bezpiecznym domu, gdzie nie było żadnej krwi, łańcuchów i okrzyków cierpienia za ścianą. Pragnął cholernego spokoju. Był w miejscu, które kiedyś nazywał domem, by odkryć, że dla innych był to grobowiec. Pragnął akceptacji, a był w rezydencji, która stała się główną bazą czarodzieja nawołującego do mordu czarodziei, którzy nie mieli czystej krwi. Tęsknił za miłością, a był w swoim rodzinnym domu, gdzie się wychowywał otoczony przez ludzi, których nienawidził.

Te sny na jawie, były jedynym momentem gdzie on i Wilk pozwalali sobie na wyciszenie, uspokojenie i na sekundę zapomnienia o tym bagnie, w którym się znajdowali. Jednocześnie kiedy Draco otwierał oczy widział zielony baldachim swojego łózka i ciemne ściany pokoju, miał ochotę zacząć krzyczeć, bo marzenia się skończyły i powitała go szara rzeczywistość. Oto on – były dziedzic rodu Malfoy'ów, tęskniący za domem na wsi, dzieleniem pokoju z Wybrańcem i jedzeniem przypalonych tostów Remusa.

Draco starał się wyrzucić Czarnego Pana ze swojego umysłu, bo nie chciał, by to zobaczył. To było jego. Prywatne myśli i wyobrażenia, które pozwalały mu przeżyć to piekło.

Voldemort zerwał połączenie, a Draco opadł na kolana, gdy wtargnięcie do jego myśli się skończyło.

– Żałosne – wysyczał Czarny Pan. – Jesteś żałosny, Draconie. Crucio!

Zanim klątwa torturująca dosięgnęła jego ciała, Draco otworzył oczy.

Słyszał swój przyspieszony oddech, ale miał wrażenie, że się dusił. W nikłym świetle, które wydobywało się z niezasłoniętych okien, nie mógł zorientować się, gdzie był, ani kto znajdował się koło niego.

– Jestem tu, Draco – zachrypnięty głos Harry'ego dotarł do jego zamroczonego umysłu. – Jesteś bezpieczny. Jestem tu. Nic ci nie grozi.

Draco spojrzał na Harry'ego, który na wpół leżał, na wpół siedział obok niego. Miał na sobie swoją gryfońską pidżamę, a jego włosy były w nieładzie. Mówił uspokajające słowa do Draco, ale on bardziej skupiał się na brzmieniu jego głosu, niż na pojedynczych wyrazach.

– To tylko koszmar, Draco – szeptał uspokajająco Gryfon. – To zły sen, kochanie. Jestem tu, jesteśmy w domu. Wszyscy są bezpieczni. Remus śpi. Aiko i Ren są z Andromedą. Blaise, Teodor i Pansy przyjadą za dwa dni na Sylwestra. Wszystko jest dobrze.

Draco poczuł jak palce Harry'ego wplotły się w jego platynowe włosy. Wziął drżący oddech, ale bał się zamknąć oczy, by znów nie znaleźć się w koszmarze.

– Jesteśmy tu, Draco – powiedział znowu Harry. Nie wydawał się przestraszony, był gotowy zrobić wszystko, by uspokoić Malfoy'a. – Rano przygotuję ci śniadanie i mocną filiżankę herbaty. Pójdziemy na spacer, możemy zrobić co tylko chcesz. Możemy zostać w łóżku cały dzień. Cokolwiek zrobimy, będzie dobre, Draco.

Harry zamilkł i ułożył ich ciała tak, by przytulić Draco do swojej klatki piersiowej. Jedną ręką ciągle głaskał włosy blondyna, a Malfoy powoli się uspokajał.

– Harry...

– Tak, Draco – zanucił cicho Harry. – Co mogę zrobić?

– Opowiedz mi bajkę – wyszeptał prośbę i był wdzięczny Merlinowi i Morganie, że Harry nie mógł dostrzec jego twarzy. Wyczuł jednak, że Potter się uśmiechnął i zacisnął mocniej jedną rękę, by przysunąć jeszcze bliżej ciało Draco do swojego.

– Kiedyś, dawno temu, był sobie pewien chłopiec, który wszedł do sklepu, by kupić swoją pierwszą, czarodziejską szatę i poznał drugiego chłopca, z platynowymi włosami...

Draco zasnął otoczony głosem Harry'ego, który opowiadał mu historię jak się poznali. A gdy nastał świt, nie było to nic więcej jak wspomnienie dawnych lat, gdy nowe czekały tuż za rogiem.

***

Zaczęło się od tego, że Harry uparł się, aby w końcu przetestowali nową miotłę Draco, bo nigdy nie mieli okazji. Znalazł w swoim szkolnym kufrze złoty znicz i wypuścił go na zewnątrz, by urządzić zawody między dwoma Szukającymi.

Malfoy pamiętał, że ostatni raz kiedy latał na miotle był wtedy, kiedy uciekał, po raz pierwszy, z Malfoy Manor i spotkał tego dziwnego mężczyznę w lesie. Teraz jednak miała to być beztroska zabawa z Harrym i Draco nie mógł się nie zgodzić. Widział ten błysk w oczach Gryfona, gdy siadał na swoją miotłę i słyszał śmiech radości, gdy wzbijał się w powietrze. Nie mógł mu tego zniszczyć przez swoje złe wspomnienia.

Dlatego zacisnął zęby i przerzucił nogę przez miotłę. Spodziewał się, że znowu poczuje ten strach, który towarzyszył mu tamtej czerwcowej nocy, ale zamiast tego jedyne co czuł to zimne powietrze w płucach i poczucie tęsknoty za lataniem, którego nawet nie wiedział, że odczuwał. Z łatwością wyczuł skrętność miotły i przyzwyczaił się do uczucia wypolerowanej rączki pod palcami. Uchwyty na stopy były nieco śliskie, ale nie przeszkadzało mu to, gdy wznosił się coraz wyżej i wyżej.

Gealaí był niepewny, ale Draco nie podejrzewał, że wilkowi spodoba się latanie, gdy wolał bieg przez las. Ale nic nie mogło odebrać mu tej radości. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął ręce na boki.

– Wiedziałem, że ci się spodoba! – dobiegł go głos Harry'ego, który przeleciał koło niego. Czerwona peleryna powiewała za nim.

Draco rozejrzał się za złotym zniczem, który nie był łatwy do wypatrzenia na jasnym, zimowym niebie. Dostrzegł dach domu, który teraz wydawał się tylko ciemnym punktem, a wierzchołki drzew czymś niewiele większym. Mógł dostrzec dalej zarys miasteczka, ale nie skupiał się na tym.

Zatoczył koło na granicy lasu, rozglądając się za złotym błyskiem i ciesząc się lotem. Z zaskoczeniem patrzył jak czarny kruk przelatuje koło niego i kracze ostrzegawczo, ale Draco nawet nie zwolnił.

Dostrzegł złoty błysk kilkanaście metrów poniżej i uśmiechnął się zanim skierował miotłę w odpowiednim kierunku. Zaczął pikować w dół, a wiatr rozwiewał jego włosy. Śmiał się, gdy przyspieszył i skręcił ostro w prawo, wraz z kierunkiem, który obrał złoty znicz. Skupił się tylko na trzepoczących skrzydełkach piłki i nie liczyło się dla niego nic innego.

Gdy dwie godziny później i z ogłoszonym remisem, oboje postawili stopy na ziemi, Draco miał wrażenie, że jego palce skostniały z zimna, a mięsnie w nogach drżały od wysiłku. Nie pamiętał kiedy ostatnio się tak zmęczył. Remus stał przed domem z kubkiem w rękach i czapką z pomponem na głowie oraz szczerym uśmiechem.

Gealaí był zadowolony, że znowu byli na stałym gruncie.

– Kto wygrał? – zapytał Remus. Obserwował dwa ostatnie starcia i nie mógł pozbyć się wrażenia, że z każdą rundą przybierało to coraz bardziej żartobliwy ton.

– Oczywiście, że najmłodszy szukający tego stulecia! – odkrzyknął zarumieniony Harry i podbiegł do Remusa, by położyć przed drzwiami do domu swoją miotłę.

– Był remis! – sprzeciwił się Draco, bo nie pozwoli, by Potter zebrał po raz kolejny laury za coś, co nie było zgodne z prawdą. – Ustaliliśmy, że jest remis!

– Sam tak ustaliłeś, Malfoy!

Remus roześmiał się i pokręcił głową na zachowanie dwójki nastolatków. Naprawdę doceniał to, że po tym wszystkim mogli w ten sposób się bawić i żartować.

Nie spodziewał się jednak, że Draco odrzuci swoją miotłę na ziemię i weźmie garść śniegu, by rzucić w nią, w nic niespodziewającego się Harry'ego. Potter zastygł, gdy śnieżka trafiła go w plecy.

– Draco! – krzyknął zaskoczony. – Czy ty wiesz co to oznacza?

– Moją wygraną?! – zapytał się z zadowolonym uśmiechem Malfoy.

– Wojnę! – odkrzyknął Harry i pochylił się, by uformować swoją pierwszą śnieżkę.

Remus nie miał zamiaru dołączać, bo wiedział, że szczeniaki na pewno zawarłyby sojusz, aby go pokonać. Dlatego wyciągnął różdżkę z kieszeni zimowego płaszcza i transmutował kubek z gorącą czekoladą w mugolski aparat, bo chciał uchwycić tę chwilę radości. Robił zdjęcia jak Draco i Harry obrzucali się śnieżkami. Biegali ze śmiechem na ustach, by rzucać białym puchem, który rozbryzgiwał, prawie ich nie dosięgając. Aż Harry z impetem wpadł na Draco i przewrócił go na ziemię, by natrzeć go śniegiem. Słyszał okrzyki Ślizgona i jego groźby, że się odwdzięczy.

Harry dyszał głośno, gdy ogłosił, że się poddaje i podał rękę Draco, by ten mógł wstać. Malfoy był cały w śniegu, a jego policzki zarumienione. Otrzepał włosy z śniegu, który wpadł mu za kołnierz kurtki i spowodował, że dostał się na nagą skórę.

– Trzęsiesz się – zauważył Harry. Zanim Draco odpowiedział, Gryfon ściągnął swoją czerwoną pelerynę i zarzucił ją na ramiona drugiego chłopaka.

– Nie potrzebuję tego – zaprzeczył Draco, ale Harry nie pozwolił mu jej zrzucił tylko poprawił pelerynę, by lepiej leżała na barkach Malfoy'a. – Potter, nie.

– Tak – odpowiedział zaciekle Harry.

Odsunął się od Draco i z błyskiem w oku, przemienił się w szakala, który zamerdał beżowym ogonem. Malfoy westchnął, bo teraz naprawdę nie mógł oddać peleryny. Gealaí był z tego zadowolony, bo otaczał ich zapach Harry'ego.

Sam Potter zaczął biegać wokół Draco i chwycił zębami skrawek peleryny, by zakręcić ją wokół Ślizgona. Przewrócił oczami na zabawę szakala, ale pozwolił mu na to. Jednak, gdy zrozumiał, że Harry chciał, aby zaplątał się w materiał i znowu wpadł w śnieg, zaczął stawiać opór. Odskakiwał od szakala, który deptał mu po piętach i próbował złapać czerwoną szatę, którą Draco zaczął machać niczym flagą, by podrażnić animaga.

Nie dostrzegł błysku flesza, kiedy Remus robił im kolejne zdjęcia, ale usłyszał jak Lupin ich wołał do środka. Draco opatulił się mocniej czerwoną peleryną, a płatki śniegu, który znowu zaczął padać, opadał mu na włosy i twarz. Szakal szedł obok niego z wywieszonym językiem i merdającym ogonem.

Draco wyciągnął rękę, by ściągnąć z futra szakala płatki śniegu, by te nie zmoczyły mu jeszcze bardziej futra. Nie potrzebował przeziębionego Gryfona. Zielone oczy szakala spojrzały na niego z iskrami szczęścia, jakby dokładnie zrozumiał co oznaczał ten gest.

***

Draco wyplątał się delikatnie z ciała szakala, który prawie w całości spał na nim i na palcach wyszedł z sypialni, która była spowita w ciemności. Nie potrzebował zapalać światła, by zejść po schodach, bo jego wyostrzony wzrok radził sobie dobrze w mroku.

Miał zamiar iść do kuchni i napić się soku z dyni, gdy usłyszał ruch w salonie. Gdy stanął w progu, dostrzegł postać Lupina, który siedział na kanapie owinięty w koc i patrzył się na lampki choinkowe.

– Czemu nie śpisz, szczeniaku? – zapytał go szeptem Remus i odwrócił się, by spojrzeć na Draco ubranego w pidżamę i stojącego boso na drewnianej, zimnej podłodze.

– Nie chcę znowu budzić, Harry'ego, bo śnią mi się koszmary – odpowiedział w chwili szczerości Draco i podszedł do Remusa, by usiąść koło niego. Nie spodziewał się, że starszy wilkołak podniesie ramię, by Malfoy mógł oprzeć się o jego bok. Wilk Draco westchnął, gdy poczuł ciepłe ciało Lunatyka. – Czemu ty nie śpisz?

– Również z powodu koszmarów – przyznał Remus i westchnął głęboko. – Nie chcę w ten sposób kończyć tak dobrego dnia.

Draco zanucił w geście aprobaty. Tak, Remus miał rację, to był dobry dzień. Siedzieli tak w ciszy przez kilka minut, chłonąc spokój i swoją obecność. Draco czuł powoli się relaksował, a równomierny oddech Remusa przy jego uchu był wyznacznikiem bezpieczeństwa.

– Myślisz, że kiedyś będzie lepiej? – zapytał Draco.

– Pewnego dnia – odpowiedział pewnie Remus. – Może nie jutro, za tydzień, czy miesiąc. Ale pewnego dnia obudzisz się i nie będziesz krzywił się na swoje odbicie w lustrze, nie będziesz miał wyrzutów sumienia z powodu tego, że żyjesz. Pewnego dnia spojrzysz z nadzieją w przyszłość, a nie ze strachem. Pewnego dnia zorientujesz się czym jest spokój i jak w nim żyć.

– Jak to jest? Żyć i się nie bać?

– Gdy się dowiem, szczeniaku, będziesz pierwszą osobą, której o tym powiem – ogłosił szeptem Remus, a w jego głosie odbił się smutek, który rozrywał mu duszę. – Na razie oboje musimy to odkryć.

– Pewnego dnia – powtórzył Draco i zacisnął palce na swetrze Lupina. W odpowiedzi poczuł jak ręka, którą Remus przytulał go do siebie, przyciągnęła go mocniej.

– Jestem z ciebie dumny, szczeniaku – powiedział poważnie Remus. – Jestem dumny z tego, że nie załamałeś się po tym co przeżyłeś. Dumny z tego jakim Alfą się stajesz. Dumny z tego, że mogłem obserwować zmiany, które w tobie zachodzą. I chciałbym, abyś mógł pewnego dnia, być dumny z siebie, tak jak jestem dumny z ciebie.

***

Harry przeczytał Proroka Codziennego w dniu Sylwestra, który posiadał długi artykuł o aresztowaniach kolejnych Śmierciożerców. Wizengamont miał zapełniony grafik w związku z wieloma rozprawami, które i tak w większości przypadków były tylko formalnością. Z dostępnych informacji nie mógł wyczytać, by ktoś dostał wyrok mniejszy niż dwadzieścia pięć lat w Azkabanie.

Nie mógł pozbyć się z głowy słów Zabiniego, który pytał się o to czy byłby w stanie usunąć Mroczny Znak Teodora. Symbol przynależności do Czarnego Pana, którego Ślizgon nigdy nie chciał posiadać.

Harry nie mógł znieść myśli, że ten sam Teodor, który pomagał mu dostać się do Pokoju Wspólnego Slytherinu i drżał, gdy opowiadał o misji naprawienia Szafki Zniknięć, miałby spędzić dwadzieścia pięć lat w Azkabanie. W otoczeniu seryjnych morderców, ludzi, którzy czerpali radość z torturowania mugoli, a na domiar złego Dementorzy pilnowali wszystkich więźniów. Teodor miałby czterdzieści jeden lat, gdy mógłby wyjść. O ile przeżyłby i nie oszalał całkowicie w trakcie odbycia wyroku.

Potter nie chciał skazywać na to Teodora. I wiedział, że jeśli istniała szansa, aby tego uniknąć, to musiał ją wykorzystać. Był gotowy rozszarpać Aurorów, którzy chcieli przesłuchać Draco w szpitalu. Walczył o jego niewinność i o to, aby nie był o nic oskarżony. Teraz miał szasnę, aby zrobić to samo dla Teodora. Dla osoby, która była członkiem stada.

Mógł zapewnić Nottowi nowy początek. Bez Mrocznego Znaku, strachu o to, że zostanie wrzucony do Azkabanu z powodu grzechów ojca i faktu, że oglądał jak dzieci były zabijane i torturowane, aby potem kopać im groby. Przeklął obraz, który Katie Bell niosła z Hogsmeade dla Dumbledore'a, ale to nie był powód, aby został skazany na dwadzieścia pięć lat.

Jeśli mógł tego uniknąć, usuwając Mroczny Znak, to musiał spróbować.

***

Kilka godzin później Harry mógł oglądać jak czwórka (a może piątka jeśli liczyć dziecko Pansy) na nowo się połączyła. Stał w otwartych drzwiach do domu Andromedy, bo tam odbywało się całe spotkanie i patrzył jak Draco przytula każdego przyjaciela po kolei. Słyszał śmiech Blaise'a i głośne narzekania Pansy, której było niedobrze od podróży Błędnym Rycerzem. Widział Teodora, który trzymał świąteczne paczki Parkinson, bo zrobiła z niego tragarza.

– Potter, chodź tu! – zawołał go Nott i Harry podbiegł w ich stronę ze śmiechem i wziął kilka toreb z rąk Teodora, by Draco mógł się z nim przywitać.

– Ostrożnie z tym! – upomniała go Pansy. – Nie po to się męczyłam z pakowaniem, byś to wszystko zgniótł.

Harry przewrócił oczami, bo Parkinson wydawała się naprawdę w bojowym nastroju. Ale nie mógł narzekać, kiedy Draco wziął ją pod rękę i zaprowadził do domu Andromedy i miał szeroki uśmiech na twarzy.

– Ona jest coraz gorsza – mruknął Blaise. – Ale będę za nią tęsknił, gdy wrócimy do Hogwartu.

– Pansy nie wraca? – zapytał zdezorientowany Harry i ruszył ze Ślizgonami do domu.

– Taki ma plan – odpowiedział Zabini. Przyglądał się ciekawie zewnętrznej części domu i lampkom świątecznym zawieszonymi na rynnach. – Ciąża jest widoczna i stwierdziła, że nauka w domu będzie lepsza do czasu rozwiązania. Potem będzie mogła się opiekować dzieckiem i skończyć siódmy rok, by pojawić się tylko na egzaminach. Rodzice Pansy ustalili to z Dyrektorem.

– Oh... – mruknął zaskoczony. Wiedział, że Parkinson miała kilka planów awaryjnych, ale świadomość tego, że zabraknie jej w szkole, spowodowała, że odczuł jakiś smutek. Zżył się z trójką Ślizgonów.

– Nie martw się, Potter – pocieszył go z uśmiechem Zabini. – Nadal z Nottem, będziemy cię nękać.

– Nie mogę się doczekać.

***

Harry drgał niespokojnie, gdy siedział w salonie ze Ślizgonami i wręczali sobie spóźnione prezenty świąteczne. Trzymał kopertę, którą miał dla Teodora, gdyby jego plan się nie powiódł.

Gdy przyszła jego pora, a Pansy zmusiła go, by założył na siebie eleganckie czarodziejskie szaty z zielonymi wstawkami, które jak mówiła pasowały do jego oczu, Harry wstał z kanapy i podszedł do Notta.

– Teodor – powiedział nerwowym tonem i przełknął ślinę. Czuł na sobie badawcze spojrzenie Draco, który musiał wyczuć jego emocje. Harry był pewien, że śmierdział strachem. – Ja... rozmawiałem z Blaisem, który chciał żebym czegoś spróbował, ale gdyby się to nie udało, albo gdybyś nie chciał, to mam coś dla ciebie, bo nie chciałbym żebyś nie dostał nic ode mnie. I Prorok Codzienny upewnił mnie, że to naprawdę mogłoby ci pomóc, bo gdybyś tego nie miał, nie mieliby powodu, żeby cię nękać i nie musiałbyś być...

– Potter, wypluj to – rzucił Nott, gdy zrozumiał, że Harry miał problem z wysłowieniem się.

– Chciałbym spróbować usunąć twój Mroczny Znak – wydusił z siebie Harry na jednym oddechu. Zobaczył jak Teodor wziął głęboki wdech na jego słowa i zbladł przeraźliwie. – Nie mam pewności, że to się uda, więc mam też voucher do mugolskiego studia tatuażu, gdybyś chciał zakryć Mroczny Znak czymś innym.

– C-co...? – zapytał zszokowany Teodor. Jego ciemne oczy były szeroko otwarte, a cisza, która zaległa po wyznaniu Harry'ego była wręcz przytłaczająca.

– Blaise powiedział mi, że Voldemort użył wężomowy do stworzenia tego – wyjaśnił Harry, który nadal nie wiedział czy Teodor zgodzi się na ten pomysł. – Myślałem, że utraciłem to po tym jak mnie zabił, ale okazało się, że nie i gdybyś chciał...

– Możesz to zrobić? – zapytał z nadzieją Nott. – Możesz go usunąć?

– Mogę spróbować – potwierdził Harry. – Nic nie obiecuję.

Teodor nie wydawał się przejmować niepowodzeniem, gdy podciągał rękaw ciemnofioletowej koszuli i odkrył przedramię, gdzie widniał Mroczny Znak. Czaszka z wijącym się wężem była tak samo ciemna jak tego dnia, gdy dostał to przeklęte znamię, ale nie poruszała się od czasu pokonania Voldemorta. Nadal jednak była symbolem tego, że służył Czarnemu Panu.

– Zrób to – powiedział pewnie Teodor i wyciągnął przedramię w stronę Harry'ego. – A będę twoim dłużnikiem.

– To miał być prezent – mruknął Harry wpatrzony w Mroczny Znak.

– Nie, Potter – zaprzeczył Nott. Wydawał się pewny tego co mówił, ale jego ciało drżało od emocji. – Prezentem nie może być uratowanie życia. To dług, który nie wiem czy kiedyś uda mi się spłacić. Dostałem wczoraj wezwanie z biura Aurorów – przyznał Teodor, a Pansy westchnęła głośno na te słowa. – Chcą mnie przesłuchać, bo jakiś Śmierciożerca podczas zeznań powiedział coś o mnie i moim zadaniu. Gdyby ci się udało... Gdybym poszedł tam bez Mrocznego Znaku...

– Dobra – przytaknął Harry i delikatnie zacisnął palce na nadgarstku Teodora. Wszyscy obecni wstrzymywali oddech, gdy Potter zaczął obrysowywać drugą ręką kontur Mrocznego Znaku.

Harry wiedział co chciał osiągnąć. W drugim roku udało mu się otworzyć Komnatę Tajemnic wpatrzony w kamienny symbol węża na umywalce, bo wyobraził sobie, że to prawdziwy wąż i przemawia do niego. Teraz, mając świadomość, że stawką również było czyjej życie, nie wahał się powtórzyć tego wyczynu.

Gdy syczące dźwięki wyszły z jego ust, Teodor i Draco drgnęli przestraszeni, bo przypomniało im to Voldemorta. Czarny wąż na tatuażu zaczął się poruszać. Nott zacisnął zęby, gdy ból był porównywany z tym, gdy Tom Riddle go wzywał. Pieczenie było coraz większe, a skóra na jego przedramieniu zaczęła robić się czerwona. Jednak nie było można zaprzeczyć, że z każdą sekundą Znak bladł coraz bardziej, a palce Harry'ego zaciskały się mocno na jego nadgarstku. Ciągle syczał i powtarzał te same słowa w wężomowie, dopóki ostatni czarny ślad nie zniknął z przedramienia Teodora.

Dopiero wtedy go puścił, a ręka Notta opadła bezwładnie wzdłuż jego ciała.

– Udało się – powiedział zszokowany Harry. Uśmiechnął się szeroko, niedowierzając, że był w stanie to zrobić. – Udało się.

Teodor dotknął drżącymi palcami gładkiej skóry, a z jego gardła wydobył się szloch ulgi. Po raz pierwszy w życiu Ślizgon nie wstydził się płakać publicznie, bo to były łzy radości, które spływały mu po policzkach. Nawet nie myśląc, przyciągnął Pottera do uścisku i wyszeptał mu do ucha słowa podziękowania.

– Dziękuję, Harry. Dziękuję.

Potter poklepał go po plecach, nieco niezręcznie, bo to był pierwsze raz, gdy Teodor go objął i nazwał po imieniu.

– Voucher na tatuaż jest nadal aktualny – powiedział zmieszany Harry, a Teodor się roześmiał.

***

– Chciałam cię o coś prosić, Draco – odezwała się Pansy, gdy znalazła się z Malfoy'em w kuchni w domu Andromedy. Zostały trzy godziny do północy, a oni właśnie szykowali kolejne przekąski, bo Blaise urządził konkurencję z Renem o to kto więcej zje.

– Co się dzieje, lwico? – zapytał ją Draco i stanął koło niej przy blacie.

Gealaí słyszał równomiernie bicie serca dziecka, z którym było wszystko w porządku. Pansy nie ukrywała swoje ciążowego brzucha, a przylegająca czarna, długa sukienka z rozcięciem na nodze, podkreślała jej aktualną figurę.

Pansy wzięła głęboki oddech, nagle denerwując się tym, o co miała zamiar poprosić. Przemyślała tę kwestię i była pewna swojego wyboru, ale bała się tego, że Draco się nie zgodzi. Spojrzała na niego ciemnymi oczami i zacisnęła wargi, w geście zdenerwowania.

– Jesteś moim przyjacielem, Draco – zaczęła, a Malfoy mógł wyczuć jej emocje i zrozumiał, że to było coś ważnego. – Moim najlepszym przyjacielem i miałeś przesrany rok, ale nigdy mnie nie porzuciłeś. Walczyłeś o mnie, broniłeś i nawet jeśli cię nie było, kazałeś swojemu Gryfonowi, by miał na mnie oko.

– Pans...

– Dbałeś o mnie. – Pansy nie pozwoliła, by jej przerwał, gdy już się rozgadała. – Dbałeś o to dziecko, od momentu, gdy usłyszałeś bicie jej serca.

– To dziewczynka? – zapytał delikatnie Draco, a jego złote oczy błysnęły, gdy spojrzał na zaokrąglony brzuch Pansy.

– Tak, to dziewczynka – potwierdziła Pansy i wyciągnęła ręce, by złapać zimne dłonie Draco i położyć je na swoim brzuchu. – I dlatego chciałabym żebyś był jej ojcem chrzestnym, Draconie Malfoy'u. Bo wiem, że zrobisz wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Będziesz o nią dbać, tak jak dbałeś o mnie.

Draco poczuł jak niechciane łzy formułowały się w jego oczach. A gdy poczuł delikatne kopnięcie, które pochodziło z wnętrza brzucha Pansy, nie mógł powstrzymać drżącego oddechu.

Gealaí wydawał się mocno wypełniony milionem emocji tak samo jak Draco.

– Pansy, ja...

– Zgódź się – poprosiła go. – Zostań jej ojcem chrzestnym.

Draco podniósł spojrzenie na Pansy i uśmiechnął się szeroko wzruszony tą chwilą.

– Oczywiście – powiedział uroczyście. – Będę zaszczycony.

Przytulił się mocno do przyjaciółki, która również miała łzy w oczach i śmiała się z własnych, cholernych hormonów. Minęło kilka minut zanim się uspokoili i oderwali od siebie. Draco przejechał ręką po policzkach Pansy, by zetrzeć mokre ślady.

– Wybrałaś już imię? – zapytał szeptem, bo bał się mówić głośniej, by nie zniszczyć tej chwili.

– Aster – odpowiedziała. – Aster Parkinson.

Aster, której imię miało oznaczać gwiazdę i wiarę w lepsze jutro, zyskała swojego ojca chrzestnego, który do ostatniej kropli krwi było gotowy jej bronić przed każdym kto odważyłby się ją skrzywdzić.

***

Gdy wybiła północ, Draco przyciągnął Harry'ego do pocałunku, a fajerwerki z Magicznych Dowcipów Weasley'ów rozbłysły na nocnym niebie.

Draco Malfoy uwierzył, że był gotowy na to co miał przynieść ten rok.

***

Był moment, że Draco bał się umrzeć. Potem z taką samą intensywnością miał obawy przed życiem. Skazanie go na takie cierpienie jakim było wilkołactwo, przez chwilę było poza jego rozumieniem i akceptacją. Ale teraz wiedział, że przestał się bać życia.

Teraz jego życie było wypełnione Harrym Potterem, Remusem Lupinem, ciotką Andromedą, Renem i Aiko, przyjaciółmi oraz listami od Charlotty, która razem z nim odkrywała bycie młodym Alfą. Było w nim miejsce na nadzieję, aby być najlepszym ojcem chrzestnym dla córki Pansy oraz ukończyć edukację domową szybciej niż mógłby w Hogwartcie.

Miał plany na przyszłość, która nie była już przytłumiona Ustawami Antywilkołaczymi, Lordem Voldemortem czy własnymi koszmarami. Pierwsze Wilkołaki ciągle walczyły o zmianę zapisów, a z tego co mówił Harry, Dumbledore musiał znaleźć tylko Puchar Helgi i zniszczyć go mieczem Gryffindoru, by ostatecznie zgładzić cząstki duszy Voldemorta.

Nie potrafił spojrzeć w przyszłość i zobaczyć tam siebie starszego, ubranego w drogie szaty niczym wierna kopia Lucjusza z odpowiednią partnerką pod ręką i z sygnetem Malfoy'ów na palcu. Może w innym świecie to była wizja przyszłości, którą miał mieć. W tym świecie, gdzie Ustawy Antywilkołacze kiedyś istniały, a Draco stał się wilkołakiem, jego przyszłość była zupełnie inna. Wiedział, że nie zawsze będzie cudownie i kolorowo. Ale miał ludzi, którzy pomogą mu przeżyć to życie w taki sposób, jaki tylko chciał i miał w zasięgu ręki.

Miał swoje stado, miał Harry'ego i plan, aby po skończeniu szkoły, wyremontować Grimmuald Place 12 i tam zamieszkać we dwójkę. Harry chciał profesjonalnie grać w Qudditcha, a Remus zdobywał coraz więcej uczniów wśród wilkołaczych dzieci, kiedy stada w Anglii i Walii usłyszały o nim i jego umiejętnościach. Draco wiedział, że Teodor uczył się na Mistrza Zaklęć, a Blaise miał plan zostać Niewymownym. Sam Malfoy uśmiechał się na myśl, że Pansy ze swoją córką miała na razie spokój dopóki nie skończy siedemnastu lat, ale znając dziewczynę miała już trzy plany awaryjne. Harry powiedział mu, że Grimmuald Place jest na tyle duże, że mogą tam zamieszkać jeśli chcą. Draco wiedział, że Potter mówił szczerze o tym, bo zakochał się w małej Aster.

Nie wiedział jaka przyszłość malowała się w stosunku do niego. Na razie jednak siedział przy biurku z piórem w ręku i zaczął pisać. O prawdzie, przetrwaniu i końcu świata, który tak naprawdę nim nie był. Miał dosyć tego, że ludzie postrzegają wilkołaki jako bezduszne bestie w ludzkiej skórze. Chciał pokazać im prawdę, że czasami zmiana w wilkołaka nie była skazaniem na potępienie. Dla niego okazało się życiem, o które warto walczyć. Zaczął pisać o wilkołakach – magicznych istotach, które posiadały Wilka we własnym ciele, duszy i umyśle.

Nie usunie to piętna piątej klasy, które miał na przedramieniu, ani blizn na gardle. Nie wymaże z historii lat potępień, Ustaw Antywilkołaczych i strachu czarodziei. Może jednak mieć nadzieję, że nigdy więcej nie powtórzy się to co sam musiał przeżyć. Pisał to, aby nigdy więcej likantrop nie musiał zostać odizolowany od swojego stada na czas pełni, by Ministerstwo mogło na nim eksperymentować. Pisał, aby ludzie nie skazali wilkołaka na życie w cierpieniu, a zaczęli rozumieć. Spisywał historię swojego życia, by pokazać, że dla każdego istniała nadzieja.

Draco Malfoy kiedyś bał się umrzeć.

Teraz przestał się bać życia, tak jak kiedyś bał się umrzeć.





KONIEC. 


****

Oto jest. Ostatni rozdział i oficjalny koniec. 

Ten rozdział jest z dedykacją dla Was wszystkich. 

Dodam jeszcze Posłowie i 4 Dodatki oraz ostatnią notkę od Autorki. Także zostańcie jeszcze na chwilę. 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top