62. Malfoy Manor część 2


Draco Malfoy poczuł jak jego serce zatrzymało się, w chwili, gdy ciało Harry'ego upadło na podłogę. Nie mógł oddychać, nie docierały do niego żadne dźwięki bitwy, nie czuł bólu we własnym ciele. Nie było nic, oprócz faktu, że Harry nie żył.

Został zabity.

Draco nie potrafił powiedzieć, jaki był jego następny ruch. Sekundy lub minuty zlały się w jedno, niewyraźne wspomnienie. Pamiętał, że wilkołak, który go przyszpilił został jakoś z niego zdjęty i Draco nawet nie wiedział dzięki czyjej pomocy. Ktoś musiał go z niego zrzucić i Malfoy wyczuł, że był w stanie się ruszyć. Albo może to on sam, pod wpływem emocji jakoś zdołał się wydostać. Nie pamiętał jak wstał, ani jak wbiegł z powrotem do holu, gdy zaklęcia wciąż latały wokół niego. Nie słyszał śmiechu Voldemorta, ani krzyku Bellatrix, że Harry Potter nie żył.

Był skupiony tylko na nieruchomym ciele Harry'ego, na jego szeroko otwartych oczach, które zamiast błyszczeć były matowe.

Padł na kolana obok niego.

– Harry? – zapytał łamiącym się głosem.

Merlinie, nie.

Nie!

– Harry? – wykrztusił imię Gryfona i trzęsące się dłonie położył na jego klatce piersiowej. Nie wyczuł żadnego ruchu. – Harry! Harry, obudź się! 

Nic jednak się nie stało. 

Dopiero wtedy Draco to poczuł. Tą przerażającą myśl, że Harry naprawdę nie żył. Nie mógł wyczuć jego pulsu, nie czuł unoszącej się klatki piersiowej. Pottera nie było.

Łzy zaczęły mu spływać po twarzy, a Draco nie zrobił nic, by je ukryć. Nie liczyło się, że ktoś mógł to dostrzec. Był skupiony tylko na martwym ciele Harry'ego.

Potter umarł, bo przybył po Draco. To była wina Malfoy'a, że tak się stało, że został zmuszony do walki z Voldemortem. A on był zbyt słaby, by samemu uciec, tylko czekał na ratunek. A Harry jak typowy Gryfon przyszedł go ratować i umarł.

Draco zaczęło brakować powietrza w płucach i zaczął się dusić. Szlochał nad ciałem Harry'ego, a uczucie straty wręcz go powaliło.

Nie.

Nie!

Harry miał żyć. Potter miał cieszyć się życiem, które Draco pragnął dla niego. Nigdy nie chciał, by ten się dla niego poświęcał. Nie mógł znieść myśli o tym, a teraz stało się to prawdą.

Serce Draco krwawiło na myśl, że stracił Harry'ego. On był jego nadzieją, domem i miłością. Nie mógł poświęcić myśli o świecie, w którym zabrakło Harry'ego. Spędził tygodnie w Malfoy Manor wiedząc, że Potter był bezpieczny i to było jedyne co trzymało go przy zdrowych zmysłach.

Przerażający dźwięk wyrwał się z jego gardła, gdy spojrzał w te matowe, zielone oczy i wyciągnął rękę. Uwielbiał te spojrzenia pełne miłości, zaciętości i radości. Patrzył w oczy Harry'ego, gdy ten opowiadał mu o dowcipach w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, gdy pocieszał go, bo Draco się załamywał. Te same spojrzenie miał w swojej postaci szakala, który skakał na niego podczas spacerów w lesie i biegu w czasie pełni księżyca. Malfoy zasypiał wyobrażając sobie te ciepłe oczy ukryte za okularami. A teraz wyciągnął rękę, która trzęsła się niesamowicie, jakby bojąc się dotknąć Harry'ego, by móc delikatnie zamknąć mu oczy.

Gdzieś w dalekich zakamarkach umysłu Draco poczuł jak jego Wilk zawył z rozpaczy. To było jak przebudzenie potwora z długiej drzemki, ale w najgorszym możliwym momencie. Bo stało się to dopiero wtedy, kiedy Harry był martwy. I trwało to tylko ułamek sekundy.

Kolejne łzy spłynęły po jego policzkach i skapnęły na twarz Harry'ego.

Merlinie, Draco nie mógł tego zrobić. Nie był gotowy, Nie chciał. Nie potrafił.

Harry Potter był martwy.




***



Śmierć Harry'ego Pottera nie zakończyła magicznie całej bitwy. Czarny Pan mógł świętować swoje zwycięstwo, ale zdrajcy i mieszańcy nadal musieli zginąć. A potem Voldemort musiał ogłosić swoją niezniszczalność i przejąć cały magiczny świat, gdy Przepowiednia dobiegła końca i Czarny Pan okazał się silniejszy od tego, który niby miał go pokonać.

Bellatrix rzucała klątwy na zszokowanych czarodziei, którzy myśleli, że mały dzieciak pokona Czarnego Pana. Kilka miesięcy temu krzyczała w Atrium Ministerstwa Magii, że zabiła Syriusza Blacka, teraz wrzeszczała, że Harry Potter nie żyje, tak, aby cały świat mógł się dowiedzieć czego dokonał wielki Lord Voldemort.

Draco Malfoy klęczał pochylony nad martwym ciałem Harry'ego i dopiero klątwa łamiąca kości, która go prawie trafiła, przywołała go do rzeczywistości. Tarcza obronna Narcyzy uratowała kręgosłup Draco od roztrzaskania się na kawałki.

Remus Lupin chwycił Draco i próbował go postawić na nogi, bo byli na środku walki, prawie bezbronni, ale Malfoy nie mógł zmusić się, że oderwać wzrok od Harry'ego i opuścić go.

– Nie – wyszeptał Draco, gdy poczuł jak ręce Remusa go chwyciły. – Nie, nie zostawię go.

– Draco – powiedział załamany Remus. – Musisz wstać.

Remus odważył się spojrzeć na martwe ciało Harry'ego, a jego złotych oczach formowały się łzy. Trząsł się niekontrolowanie i przepraszał w myślach Harry'ego.

Merlinie, jakim głupcem był, zgadzając się, by Gryfon poszedł z nimi. Jakim idiotą był myśląc o tym, że jeśli Harry miał rację i mógł to zakończyć, to powinien mieć taką szansę. Jakim opiekunem był, skoro zmarnował poświęcenie Lily i Jamesa, by Harry mógł żyć. A Remus zgodził się, by ten poszedł na śmierć.

Stracił swojego szczeniaka, a drugi z nich wydawał się złamany śmiercią Harry'ego.

Remus znowu próbował odciągnąć Draco, bo mimo wszystko byli w środku bitwy i Merlin mu świadkiem, nie zniesie kolejnej śmierci.

Lunatyk wył od chwili, gdy Harry padł martwy na podłogę Malfoy Manor. Rozpacz, którą dzielili rozdzierała serce Remusa. Szczeniak był martwy i to była jego wina. Remus powinien zapewnić mu bezpieczeństwo i zawalił na całej linii.

Draco zaczął się coraz mocniej wzbraniać od dotyku Lunatyka i odsunięcia go od ciała Harry'ego. Ale jego osłabione ciało, bez siły Wilka, nie było na tyle silne, by wygrać tę walkę z Remusem.

– Remus... puść mnie.... – Draco wręcz błagał mężczyznę i odpychał jego ręce od siebie, ale Lupin był nieugięty. Malfoy zaparł się nogami, bo nie mógł znieść myśli, że miał oddalić się od Harry'ego. Nie mógł. – Muszę... do niego iść....

Draco nie oderwał wzroku od Harry'ego, który wyglądał tak krucho, tak delikatnie wokół tych wszystkich gruzów, kurzu i z pękniętymi okularami. Nie wyglądał jakby spał, bo jego ciało było wykręcone wręcz nienaturalnie, ale Draco jedynie mógł go porównać do rzuconej lalki i nie chciał do siebie dopuścić tej myśli.

Czuł się jak w transie. Oderwany od rzeczywistości, bo jego mózg nadal nie przetworzył informacji, że Harry nie żył. Na siłę był odciągnięty od jego ciała przez Remusa, który trząsł się tak, że Draco czuł to doskonale.

Nie docierały do niego odgłosy walki czy krzyki innych. Fizyczny ból sprawiało mu to, że oddalała się coraz bardziej od Harry'ego. Ale prawdziwa wściekłość nastąpiła w momencie, kiedy Voldemort zbliżył się do Pottera.

– Narcyza, weź go i idźcie – rzucił Remus do matki Draco i nieco poluzował uścisk, w którym trzymał szarpiącego się nastolatka. Narcyza przedarła się do nich, a Lupin dostrzegł na jej policzku podłużną szramę, która krwawiła niezbyt mocno. – Musicie stąd wyjść. Gdzie Tonks?

Dla Remusa liczyło się teraz tylko to, aby zapewnić Draco bezpieczeństwo. Nie przeżyje jeśli straci drugiego szczeniaka tej nocy. Nie podniesie się po tym.

– Znajdę ją – zdecydowanym tonem odpowiedziała Narcyza.

Zanim jednak mieli szansę cokolwiek więcej powiedzieć czy zrobić, Draco zobaczył jak Lord podszedł do Harry'ego i szturchnął go stopą, jakby Gryfon był padliną czy obślizgłym robakiem. Draco poczuł jak gniew przeszedł prze jego ciało. Nowa energia wstąpiła w niego, bo Merlin mu świadkiem, nawet bez Wilka rozszarpałby każdego, kto dotknie Harry'ego.

Draco wyczuł, że Lupin nie trzymał go już tak mocno i wywinął się z jego uścisku. Nie wiedział czy nie kopnął niechcący Remusa, ale to nie miało znaczenia. Jedyne co go teraz interesowało to dostać się do Harry'ego. Skupiony był tylko na tym. Zaczął pędzić w stronę Voldemorta, który miał triumfalny uśmiech na twarzy i kopnął nieruchome ciało Harry'ego.

– Draco! – krzyknął zszokowany Remus i wyciągnął ręce, by złapać znowu chłopaka, ale wtedy dostrzegł Voldemorta, przy ciele Harry'ego i poczuł te same uczucia co Draco. – Kurwa mać – syknął przez zęby i wycelował różdżką w Czarnego Pana.

Brązowe iskry zaklęcia odsuwającego pomknęły w stronę Voldemorta, który odrzucił je ruchem ręki i odwrócił się w stronę Remusa.

Draco poczuł jak nienawiść wręcz wylewała się z niego. Jakim prawem Czarny Pan śmiał dotknąć Harry'ego. Malfoy był już prawie przy Voldemortcie, zobaczył jak ten odbił zaklęcie od siebie. Draco podniósł różdżkę w jego stronę, gdy nagle ogromne ciało Fenrira Greybacka powaliło go na ziemię.

– Draco! – krzyknęła Narcyza i rzuciła to samo zaklęcie co Remus, ale ona mierzyła je w Greybacka. Zanim jednak trafiło ono w cel, to jedna z wilkołarzyc Fenrira skoczyła w jej stronę i kobieta musiała zacząć z nią walczyć. 

Malfoy wypuścił z płuc całe powietrze jakie miał. Ciężkie ciało Greybacka spowodowało, że upadli razem na podłogę, a kawałek ściany Malfoy Manor, wbiło się w bok Draco. Spojrzał w rozszalałe i zwierzęce, złote oczy Greybacka. Jego zarośnięta twarz był tuż przy tej należącej do Draco, a Malfoy wykrzywił się z bólu.

– Jakieś ostatnie słowa, Malfoy? – wywarczał do niego Fenrir, pochylając się nad ciałem Draco i trzymając go za barki, by ten nie mógł się ruszyć. Greyback był zachwycony tym co właśnie działo się w Malfoy Manor i okazją do tego, by zabić Ślizgona.

Malfoy próbował się wyrwać, ale nie miał tyle siły. Greyback trzymał go mocno. Jednak udało mu się podciągnąć jedną nogę do góry i ułożyć dłonie tak, aby móc szybko odepchnąć się od ciała drugiego wilkołaka.

– Idź do diabła, Greyback. – Draco wycharczał z trudem i kopnął z całej siły Greybacka między nogi.

Fenrir nie spodziewał się takiego ruchu i poluzował uścisk na Draco, który wykorzystał okazję. Nie udało mu się jednak całkowicie uciec, gdy Greyback pomimo bólu złapał go z powrotem, pociągnął w dół i uderzył w twarz. Zaczęli się szamotać, a Draco przypomniał sobie podobną scenę, gdy byli przed Voldemortem. Ale wtedy miał Wilka ze sobą i jakąś szansę na wygraną. Tym razem Fenrir okładał go coraz bardziej, a Draco mógł jedynie próbować uciec, bo nie miał pojęcia, gdzie była jego różdżka.

Szarpał się, blokował ciosy i wierzgał nogami, by jakoś zrzucić z siebie Fenrira. Nie spodziewał się jednak tego, że wilk – prawdziwy czarny wilk z czerwonymi oczami, rzuci się na Greybacka i przetoczy się z nim na bok. Malfoy rozszerzył oczy na widok zwierzęcia, a potem dostrzegł, że jest jeszcze dodatkowo trójka, która biegałą miedzy walczącymi. Skupił się jednak z powrotem na Fenrirze, który walczył teraz z prawdziwym wilkiem. Greyback klęczał i próbował wyszarpać ramię z mocnego uścisku, bo zęby wilka były zatopione w jego bicepsie i nie było mowy, by puścił.

Draco z trudem wstał, a jego ciało protestowało z każdym ruchem. Ale starał się zignorować ból, krew i skutki zaklęć torturujących. Nie mówiąc już o totalnym załamaniu z powodu śmierci Harry'ego. Ale dostrzegł swoją różdżkę, która musiała wypaść mu z ręki, gdy Greyback rzucił się na niego i podniósł ją z ziemi.

Stanął obok Greybacka i wilka z czerwonymi oczami, który jak tylko go dostrzegł to poluzował zęby na ramieniu wilkołaka. Fenrir przyciągnął rękę do siebie, która była cała poszarpana i we krwi, a kawałki mięśni były widoczne gołym okiem. Alfa stada nic sobie jednak z tego nie robił i wlepił wściekłe spojrzenie w Draco.

– Ty pieprzony... – zaczął go wyklinać Greyback, ale Draco przerwał mu od razu i wypowiedział te same słowa, które Greyback powiedział do niego: 

– Jakieś odstatnie słowa?

Głos Draco miał w sobie nutę, która mógł posiadać tylko dominujący wilkołak i Greyback to zrozumiał. A potem odkrył w jakiej pozycji się znajdował – klęczał na jednym kolanie, z poszarpaną dominującą ręką, przed Draco Malfoyem i wiedział, że musiał natychmiast wstać. Zanim jednak zmusił swoje pęknięte kolano do współpracy, Ślizgon przysunął się jeszcze bliżej niego i podniósł różdżkę.

Nie wyglądał jak prawdziwy bohater wymierzający sprawiedliwość. Był przede wszystkim zbyt pokiereszowany, ubrudzony i zmęczony, tak cholernie zmęczony, że chiał po prostu, aby się to skończyło. Ale jeśli miał okazję zemścić się na Greybacku, to nie ważne, że ledwo stał na nogach, zrobi to, by móc później przyznać przed samym sobą, że był na tyle silny.

– Do zobaczenia w piekle – rzucił bez większym emocji Draco w stronę Greybacka i machnął różdżką w stronę klęczącego wilkołaka. Niewerbalne zaklęcie odbiło się echem w jego głowie, by jego efekty było można zobaczyć sekundę później na szyi Fenrira.

Fenrir Greyback zakrztusił się własną krwią, gdy głęboka cięta rana przecięła mu gardło. Czerwona ciecz zaczęła wypływać mu z warg, gdy ten próbował nabrać powietrze w płuca.

Draco Malfoy natomiast patrzył na to pustym spojrzeniem. Wilkołak, który zmienił życie Remusa w piekło, który skazał Draco na życie mieszańca właśnie krztusił się własną krwią i klęczał przed nim. Ślizgon czuł satysfakcję, gdy widział jak Greyback umierał, ale nie było to okraszone niczym więcej.

Nie spodziewał się jednak, że w momencie, gdy Greyback osunął się martwy z rękami umazanymi własną krwią, bo w którymś momencie próbował zatamować krwawienie, coś się zmieni.

Draco gdzieś w oddali poczuł jak jego Wilk z rozpaczy po śmierci Harry'ego, ale to było chwilowe. Teraz jednak miał poczucie jakby coś ogromnego we wnętrzu jego umysłu sunęło do przodu. Z prędkością i siłą, której Draco nie połączył ze swoim Wilkiem. To było coś innego i Malfoy nie wiedział co się działo z jego ciałem. To była moc w czystej postaci – tak samo jak wtedy, gdy dotknął pierwszy raz różdżki, którą mógł czarować i która należała do niego. To oślepiająca moc przeszywająca całe jego ciało, które drgało w oczekiwaniu.

A potem Draco poczuł jak jego Wilk do niego wrócił.

Złote oczy błysnęły mocno, gdy Draco wyprostował się i odchylił głowę do tyłu.

Malfoy miał ochotę zawyć w stronę księżyca i płakać z ulgi, bo w końcu poczuł się kompletny. Jego Wilk wił mu się pod skórą, gotowy do ataku, silniejszy niż wcześniej i wściekły z powodu tego jak Ministerstwo siłą zepchnęło go w głąb umysłu i zniewoliło.

Draco spojrzał swoim złotym spojrzeniem w czerwone oczy wilka i uśmiechnął się drapieżnie.

A potem odwrócił w stronę Voldemorta, by zobaczyć jak Remus Lupin zwijał się pod wpływem klątwy torturującej.

Wilk w jego wnętrzu był gotowy kogoś zabić. Bo nikt, absolutnie nikt nie miał prawa dotykać członków stada Draco, a tym bardziej ich ranić. 



***


Harry wziął głęboki wdech, a świadomość tego, że nie powinien tego móc zrobić, przyszła do niego prawie od razu.

Pamiętał jak zaklęcie Voldemorta leciało w jego stronę. Słyszał odgłosy walki, ale był skupiony na zielonym płomieniu, aż w zasięgu jego wzroku nie pojawił się Patronus jego matki. Ale przecież to nie mogła być łania Lily, tak samo jak na trzecim roku, to nie jego tata wyczarował jelenia, który odgonił Dementorów.

Harry otworzył oczy i wręcz został oślepiony jasnością, która była wokół niego. Wstał niepewnie na nogi, nie wiedząc gdzie był, ale gdy chciał chwycić różdżkę zrozumiał, że jej nie posiadał. Miał jednak na sobie to samo ubranie, gdy teleportował się do Malfoy Manor, ale nie było one poplamione krwią jednego ze Śmierciożerców, który został rozpruty zaklęciem tuż koło niego.

Potter rozejrzał się wokół siebie. Wszystko było utrzymane w jasnych kolorach, widział długi pas przed sobą i wysokie sklepienia nad swoją głową. Wiedział, że skądś kojarzył to wszystko, ale nie był pewien co to było za miejsce. Czy to było miejsce, gdzie trafiało się po śmierci? Dlaczego więc był tutaj sam?

Gdy dostrzegł białą ławkę i kilka rzeczy pod nimi, podszedł tam, niepewny czego się spodziewać. Czuł wręcz, że to były czarnomagiczne przedmioty, bo podobne odczucia miał, gdy Dumbledore pokazał mu pierścień Gauntów i dziennik Toma Riddle'a. Kucnął przy ławce i zajrzał pod nią, gotowy w każdej chwili do odskoku, gdyby coś go zaatakowało.

Dostrzegł tam mały ruch i odsunął się, gdy dotarło do niego co to było. Nagini – wąż Voldemorta w miniaturowej wersji, leżała zwinięta i drgała jakby umierała. Obok niej był diadem Roweny, puchar Helgi i medalion Slytherina. Nie miał pojęcia skąd to wiedział, ale ta myśl pojawiła się w jego głowie, gdy tylko zobaczył te przedmioty.

– Cześć, szczeniaku.

Harry poderwał się na równe nogi, gdy usłyszał ten konkretny głos i to przezwisko. Tylko dwie osoby, mówiły tak do niego, a wiedział, że Remus żył i nie mógł być teraz w zaświatach. Gdy odwrócił się w stronę głosu, dostrzegł Syriusza Blacka. Jego ojciec chrzestny wyglądał jak w chwili, gdy wpadł za Łuk Śmierci.

– Syriusz – wyszeptał oniemiały.

Ale to kto stał obok ojca chrzestnego, spowodowało, że Harry zamarł całkowicie. Jego rodzice byli po obu stronach Blacka z uśmiechami na ustach. Wyglądali na dwadzieścia jeden lat, czyli tyle ile mieli, gdy Voldemort dotarł do Doliny Godryka.

– Synku – powiedziała Lily i wyciągnęła w jego stronę rękę.

Dopiero wtedy, Harry poczuł impuls do tego, aby podejść w ich stronę. Chciał ich przytulić, poczuć mocny uścisk Syriusza i móc w końcu dotknąć rodziców. Ale jego ręką przeleciała przez wyciągniętą dłoń Lily, w ogóle nie wyczuwając ciepła jej ciała i stałości. Jakby była duchem, nawet w tym dziwnym miejscu.

– Mamo – powiedział łamiącym głosem. Odwrócił się i spojrzał na twarz ojca, który ciągle nosił okulary, a Harry miał wrażenie, że wręcz patrzył w swoje odbicie w lustrze. – Tato, ja... przepraszam...

– Nie zrobiłeś nic złego, Harry – powiedział miękko James, a młody Gryfon mógł wreszcie usłyszeć jak brzmiały ich głosy. Przez tyle lat wyobrażał to sobie, bo mógł mieć ich ruchome fotografie, ale nic nie było w stanie oddać tego jak brzmieli. I na pewno, nie chciał pamiętać krzyku matki, gdy tylko Dementorzy podeszli do niego zbyt blisko, by aktywować to głęboko osadzone wspomnienie.

– Jesteśmy z ciebie tacy dumni – dodała Lily. Harry widział jej zielone oczy, pełne ciepła i błyszczące, gdy patrzyła na niego.

– Nie chciałem, byście zginęli – wyjaśnił załamany i pokręcił głową. – Nie przeze mnie.

Harry patrzył na trójkę osób, które były martwe od dłuższego czasu, ale wyglądali tak żywo, gdy stali naprzeciwko niego. Musiał ich przeprosić, błagać o wybaczenie i mieć nadzieję, że je dostanie. Gdyby nie przepowiednia, gdyby nie był Wybrańcem, gdyby Peter nie zdradził... Może mógłby mieć z nimi rodzinę, o której marzył.

– To co się stało, nie było twoją winą – powiedział Syriusz. Harry widział, że nie był już nawiedzony przez lata w Azkabanie i wydawał się spokojniejszy, gdy byli obok niego James i Lily. – Nie obwiniaj się o to, szczeniaku.

Harry pokręcił głową, niepewny co miałby odpowiedzieć. Zerknął do tyłu, gdzie pod ławką ciągle znajdowały się te rzeczy.

– To horkruksy, które ciągle mają w sobie cząstkę duszy Voldemorta – wyjaśniła mu rzeczowo Lily. – Nagini umiera przez jad Pierwszej Wilkołarzycy, ale pozostałe muszą zostać zniszczone.

– Ja też byłem horkruksem, dlatego musiałem umrzeć – uzupełnił wypowiedź matki. Dziwnie było mówić to w obecności osób, które same zginęły. A tym bardziej w obecności rodziców i ojca chrzestnego.

Harry wiedział o tym, ale patrząc na nich, zrozumiał, że było warto. Jeśli śmierć oznaczała to, że mógł spędzić z rodzicami i Syriuszem resztę czasu, to nie było nic złego. Był gotowy się poświęcić, chociaż łamało mu to serce, ale teraz mógł mieć spokój, które chciał. I był gotowy poczekać na resztę przyjaciół, Remusa i przede wszystkim Draco.

– Nie umarłeś, Harry – uzmysłowił go James. – Nie do końca, przynajmniej.

– Co? Ale Voldemort mnie zabił.

Harry nie czuł jak zaklęcie zabijające w niego uderzyło, ale widział to. Tak samo jak Patronusa łani, który stanął na drodze.

– Zabił horkruksa, który w tobie był – powiedział Syriusz i wskazał na błyskawicę na czole Harry'ego. Potter dotknął blizny bezwiednie. – Ale nie ciebie.

– Łania Severusa też pomogła – odezwała się Lily. – Jego miłość do mnie, przyczyniła się do tego, że nie do końca umarłeś.

– Co to oznacza? – zapytał, nie rozumiejąc sytuacji. Harry zmarszczył brwi, gdy zrozumiał, że Patronus należał do Snape'a, ale nie miał pojęcia czemu profesor miałby go wysłać. Było tyle rzeczy, których nie rozumiał, pytań, które chciałby zadać i móc uzyskać na nie odpowiedzi.

– To oznacza, że możesz wrócić – odpowiedziała. – I powinieneś.

– Nie...

– Powinieneś, Harry – powiedział James, zgadzając się z żoną. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć syna, ale w ostatnim momencie przypomniał sobie, że nie był w stanie. – Do Remusa, który pokochał się jak syna, co wiedzieliśmy od momentu, gdy się urodziłeś.

– I do Draco – dodała Lily. – Do chłopca, który teraz płacze nad twoim ciałem i...

– I kocha cię, tak jak tylko wilkołak potrafi kochać – uzupełnił Syriusz. – Bo twoja walka jeszcze się nie skończyła.

– Chcę zostać. Tutaj, z wami – powiedział Harry i brzmiał jak złamane dziecko, które straciło rodziców zbyt wcześnie, ale tak właśnie było. Spojrzał w szare oczy Syriusza, na delikatny uśmiech matki i ojca. Czuł jak tęsknota wręcz wylewa się z jego serca, ale jednocześnie, nie mógł przestać myśleć o Draco, który teraz płakał nad jego martwym ciałem. Harry nie wiedział jak mógłby być tutaj z rodzicami i jednocześnie mieć swojego Ślizgona przy sobie.

Bolał go fakt, że musiał dokonać wyboru pomiędzy byciem tu z rodzicami i Syriuszem, a powrotem do żywych, by móc być z Draco i walczyć dalej z Voldemortem.

– Pewnego dnia, znowu się zobaczymy – uspokoił go James. – Ale to nie jest jeszcze ten czas, Harry.

– Mogę wrócić? – zapytał nagle niepewny. Jak miałby to zrobić? Przecież umarł, zaklęcie zabijające trafiło go prosto w pierś. Czy było jakieś zaklęcie, które powinien wypowiedzieć? Czy rytuał, który miał wykonać? Jaka była procedura wrócenia do świata żywych, gdy znajdowałeś się w przedsionku zaświatów?

– Wręcz musisz – powiedział Syriusz. – Ale, gdy wrócisz, wcale nie musisz się rejestrować jako szakal – dodał ze śmiechem, by jakoś rozładować sytuację.

– Kochamy cię, Harry. – Lily wypowiedziała te słowa z pewnością w głosie. Harry zrozumiał, że właśnie nadeszło pożegnanie, które nigdy nie chciał. Zrozumiał, że nienawidził pożegnań. – I zawsze będziemy.

– Ja was też kocham – wyznał Harry.

A potem jego rodzice i Syriusz zniknęli nagle, jakby nigdy nie stali naprzeciwko niego. Harry został sam, na czystym King's Cross jak w końcu zrozumiał, gdzie się znajdował. Biel tego miejsca, znowu go oślepiła, stając się z każdą chwilą coraz bardziej jasna i Potter zamknął oczy.



***



Śmierć miała być ostatnim wrogiem, który zostanie pokonany. Ale gdy Harry Potter zdecydował się, że wróci z zaświatów, Śmierć nagle wydawała się czymś innym, niż wrogiem. A na to miano zasługiwał już tylko Lord Voldemort.



***


Draco Malfoy ze złotymi oczami i Wilkiem we własnym umyśle, po śmierci Harry'ego i zabójstwie Fenrira Greybacka nie miał żadnych oporów, by rozszarpać Voldemorta na strzępy.

W szczególności, gdy widział zwijającego się z bólu Remusa, który nie wydał z siebie jednak żadnego dźwięku.

Conjunctivitis – wypowiedział klątwę oślepiającą i wymierzył ją wprost w Voldemorta. Draco nie miał oporów, ani pewności, że zaklęcie faktycznie cokolwiek zrobi Lordowi, ale musiał spróbować.

Czarny Pan uchylił się przed klątwą i przerwał strumień zaklęcia torturującego, przez które cierpiał Remus. Gdy tylko się ono skończyło, wilk z czerwonymi oczami, który był przy Draco ruszył w stronę Lupina, by pomóc mu wstać. 

Czarny Pan spojrzał na Draco, który mierzył w niego różdżką, a pomiędzy nimi znajdowało się ciało Harry'ego Pottera.

– Chcesz dołączyć do kochasia, Draco? – zapytał go ze śmiechem Voldemort. – I skomleć o śmierć?

Draco nie odpowiedział, ale uśmiechnął się szeroko, gdy Wilk w jego umyśle warknął na słowa Czarnego Pana. Merlinie Malfoy tęsknił za nim, bardziej niż to było możliwe.

Złote oczy spotkały się z tymi czerwonymi należącymi do Voldemorta.

– Chcesz śmierci, Malfoy? – zapytał go nagląco Voldemort i machnął różdżką w jego stronę, ale nie było to zaklęcie zabijające. Draco postawił najmocniejszą tarczę, którą mógł wyczarować. I opłaciło się to w momencie, gdy klątwa odbija się od niej i walnęła w bok.

– Chcę twojej śmierci! – odpowiedział pewnie i głośno Draco. Wilk w jego umyśle był gotowy do skoku. 

Voldemort zaśmiał się szyderczo. Bawiła go pewność tych nastolatków, którzy byli gotowi go zabić, ale zbyt słabi, by przekuć to w prawdziwą umiejętność. Czarny Pan przeszedł nad martwym ciałem Pottera i zbliżył się do Draco.

Malfoy jednak nie patrzył na niego, jego szeroko otwarte oczy w kolorze złoty były wpatrzone w coś za Czarnym Panem. A gdy ten odwrócił się do tyłu, zobaczył coś, co spowodowało, że zatrzymał się zszokowany.

Harry Potter, który został zabity przez Lorda Voldemorta, właśnie podniósł się po kolejnej klątwie zabijającej. Jego zielone oczy nie były puste i pozbawione życia. Klatka piersiowa unosiła się w rytm oddechów, a on sam stał wyprostowany.

– Harry... – powiedział bez tchu Draco. Wilk w jego umyśle wręcz rwał się do tego, by być jak najbliżej Pottera i móc upewnić się, że to naprawdę on.

Draco patrzył na to oniemiały, tak samo jak Czarny Pan, ale w porównaniu z nim Malfoy zamiast strachu czuł szczęście. Nie mógł uwierzyć w to co widział, ale jego wilkołacze zmysły umiały wychwycić zapach Harry'ego i to naprawdę był on. Nie żadna iluzja, nekromacja czy cokolwiek. Chłopiec-Który-Przeżył drugi raz w swoim życiu nie pozwolił, by zaklęcie zabijające naprawdę go wykończyło.

– Jak? – zapytał zszokowany Voldemort. – Ty umarłeś! Chłopiec-Który-Przeżył umarł! UMARŁ!

Głos Czarnego Pana coraz bardziej się podnosił i wkradło się niedowierzenie oraz złość. Spowodowało to, że coraz więcej walczących poświęcało chwilę, by zobaczyć co się działo Voldemortowi i dostrzegali żywego Harry'ego Pottera. Widok ten powodował, że zatrzymywali się w połowie pojedynku z szeroko otwartymi oczami.

– Cześć, Tom – rzucił z nieco chytrym uśmiechem Potter. Jak na martwego miał całkiem niezły humor.

Zanim jednak ktokolwiek zdołał coś więcej zrobić, Draco dostrzegł, że Harry stał z opuszczonymi rękami, bez różdżki i niewiele myśląc, zrobił coś autentycznie głupiego.

– Harry! – krzyknął do Gryfona i w momencie, gdy Harry spojrzał w jego stronę, Draco zamachnął się i rzucił w powietrze swoją różdżkę. Malfoy wypuścił ją z rąk i patrzył jak Harry szykuje się do złapania jej. Potter naprawdę żył, słyszał go i się poruszał. Niewiarygodne. Draco nawet nie wiedział jak na to zareagować.

Magiczny patyk z głogu i z włosem jednorożca szybowała w górę, nad Voldemortem, by potem opaść prosto w wysuniętą dłoń Harry'ego, który załapał ją jak przystało na świetnego Szukającego.



***



Dobrze, jeśli tak właśnie ma być pomyślał Harry i wyciągnął różdżkę Draco przed siebie.



***



– Nie zabijesz mnie, Harry Potterze – powiedział pewnie Riddle. – Jesteś zbyt słaby na to.

Harry zacisnął mocniej szczękę i poprawił uchwyt na różdżce, która należała do Draco. Dziwnie dobrze leżała w jego dłoni. Spojrzał prosto w czerwone oczy Voldemorta.

Zielone tęczówki Wybrańca, spotkały się z tymi czerwonymi należącymi do Czarnego Pana.

– Nie jestem słaby, Tom – odpowiedział pewnie. Zobaczył jak zaskoczenie przemknęło przez twarz drugiego mężczyzny, gdy wypowiedział ponownie jego imię.

– Nie możesz mnie zabić – poprawił się Voldemort. – Jestem nieśmiertelny.

Harry uśmiechnął się z politowaniem na te słowa. I nie mógł się doczekać, aż zgniecie tą pewność siebie Voldemorta. Stali na tyle blisko siebie, że Harry mógł bez problemu dostrzec wszystkie reakcje Czarnego Pana na jego gadziej twarzy.

– Twój dziennik, pierścień Gauntów i wąż zostały zniszczone – uświadomił go Harry cały czas celując w niego różdżką. Krąg wojowników, którzy toczyli się wokół nich, nie rozumiał co się właśnie działo i o czym była mowa. Byli skupieni na tym, aby na własne oczy zobaczyć, że Wybraniec znowu przeżył zaklęcie zabijające. – Horkruks, który był we mnie, również. Sam go zabiłeś, gdy rzuciłeś we mnie Avadę.

Voldemort skrzywił się i zrobił pół kroku w stronę Harry'ego. Jego czerwone oczy wręcz pociemniały z gniewu.

– Kłamiesz! – krzyknął.

– Nagini jest martwa, Tom – Harry powiedział to w prosty sposób, jakby mówił do kilkuletniego dziecka. Lewą ręką wskazał miejsce na prawo za Voldemortem, gdzie leżało jej martwe ciało. Nie oderwał jednak spojrzenia od starszego mężczyzny. Nie mógł pozwolić sobie na rozproszenie. – Dyrektor właśnie niszczy medalion.

– Kłamiesz! – znowu mu zarzucił Riddle. – A nawet jeśli tak, to nie wszystkie horkruksy!

– Wtedy zostaną jeszcze tylko dwa – zgodził się z nim Harry. – Diadem i puchar zostaną zniszczone prędzej czy później.

Potter miał sekundę, by zorientować się, że wyczerpał cierpliwość Voldemorta i ten miał zamiar rzucić zaklęcie. Niewerbalnie rzucił tarczę ochronną i z zaskoczeniem odkrył, że wokół niego rozniosła się jeszcze dodatkowa. Nie miał pojęcia kto ją rzucił, bo ta osoba była za nim, ale podejrzewał, że to był Lunatyk.

– Nadal mnie nie zabijesz! – krzyknął Czarny Pan. – Nie uda ci się!

Niebieska struga zaklęcia rozbiła się na białej barierze Harry'ego oraz Remusa i zmieniła się w drobny pył.

Harry Potter nie chciał być mordercą. Ale w wieku jedenastu lat przyłożył ręce do profesora Quirella z pełną świadomością, że jego dotyk powoduje u nauczyciela agonię. Ktoś mógł nazwać to obroną konieczną, ale Harry wiedział co robił i jakie będą tego konsekwencje. W wieku trzynastu lat, gdy tylko dowiedział się, że Syriusz zdradził jego rodziców i był jego ojcem chrzestnym, Hary krzyczał, że znajdzie go i zabije. Nie wiedział wtedy jeszcze o niewinności Łapy. W wieku lat piętnastu rzucił na Bellatrix zaklęcie torturujące, bo krzyczała w atrium Ministerstwa, że zabiła Syriusza Blacka. Voldemort podjudzał go, żeby ją zabił i Harry naprawdę przez sekundę chciał to zrobić.

Teraz miał szesnaście lat, przeżył dwa razy zaklęcie zabijające i miał szansę zakończyć wojnę, którą rozpętał Lord Voldemort. I nie był na to zbyt słaby.

Gdy zaklęcie tarczy opadło i Harry znów widział Czarnego Pana bez żadnych przeszkód, wziął głęboki oddech i wypowiedział zaklęcie:

Avada Kedavra!

Podobno, gdy chcesz kogoś zabić i rzucić prawidłowo zaklęcie, musisz tego naprawdę chcieć. Harry nie chciał zabijać, nie o tym myślał, gdy wypowiedział te słowa.

Pomyślał o swoich rodzicach. O krzyku Lily, gdy zaklęcie ją dosięgnęło. O Jamesie, który na King's Cross stał naprzeciwko niego z bosymi stopami i spodniach od pidżamy, co tylko pokazywało, że w takim stroju stanął przed czarnym Panem, by bronić swojej rodziny. Pomyślał o Cedricu, który chciał tylko wygrać Turniej, a zginął na cmentarzu. Miał siedemnaście lat. Pamiętał również przeraźliwy krzyk pana Diggory'ego, gdy Harry wrócił z martwym Cedricem do Hogwartu. Przypomniał sobie historię o małym chłopcu, którego torturowali Śmierciożercy, a Teodor musiał go pochować. Widział wszystkich, którzy bali się terroru Czarnego Pana i drżeli na jego imię.

Gdy rzucał to zaklęcie nie próbował przekierować w nie swojego bólu, chęci zemsty czy nienawiści. Myślał o ofiarach, o ludziach i o ich bólu.

Zielony płomień mknął w kierunku Voldemorta, a Harry patrzył na to, wiedząc co się zaraz stanie. Nie przewidział jednak tego, że gdy klątwa zabijająca ugodzi w ciało Czarnego Pana, ono nie padnie na ziemię, a zostanie ono wręcz wchłonięte do środka. Voldemort był równie zdziwiony, ale zanim zaczął świętować swoją nieśmiertelność, coś zaczęło się dziać. Harry nie pamiętał, że ciało, które zyskał Voldemort podczas rytuału odrodzenia, tak naprawdę nie było typowym ludzkim ciałem. Tylko powłoką, która je przypominała. Dlatego pod wpływem zaklęcia zabijajającego zaczęła się rozpadać na kawałki niczym kartka papieru. Czarne szaty Voldemorta zaczęły się sypać, tak samo jak jego skóra, a czerwone oczy rozszerzyły się ze strachu.

– Ty... – zaczął mówić Riddle, ale gdy tylko otworzył usta kawałek jego skóry wyleciał z ust, a język się rozpadł.

– Panie! – rozniósł się zszokowany krzyk Bellatrix Lestrange, ale został zignorowany.

Harry skrzywił się na ten widok, gdy wnętrza Voldemorta zaczęły wysypać się z jego ust. On cały jakby rozsypywał się na proch. Harry ciągle trzymał wyciągniętą różdżkę przed siebie.

– Żegnaj, Tom – powiedział Harry.

Nie miał pojęcia ile czasu to trwało. Cały czas patrzył na rozpadające się ciało Voldemorta, tak jak wszyscy inni obecni w Malfoy Manor. Harry słyszał innych, którzy mamrotali przekleństwa czy zduszali odruchy obrzydzenia, gdy patrzyli na to co się działo. Przede wszystkim największe poruszanie działo się ze strony Śmierciożerców Gdy cały proces się zakończył, a wokół wszędzie były kawałki ludzkiej powłoki Czarnego Pana, Harry odetchnął z ulgą. I pozwolił sobie na opuszczenie różdżki.


***


Wszyscy byli oniemiali przez dłuższą chwilę. Zwolennicy jasnej strony i Draco poczuli niebywałą ulgę, euforię i wydobył się z ich ust okrzyk radości. Ale Śmierciożercy poczuli strach. A ci najbardziej lojalni, oddani służbie, która doprowadziła ich do szaleństwa, zdeterminowani byli, by ich następny krok, jasno pokazywał, po czyjej stronie byli.

Bellatrix Lestrange wpadła w szał. Szaleństwo, które wyssała z mlekiem matki, a które w rodzinie Black było czymś normalnym, wyszło na wierzch. Bellatrix zaczęła krzyczeć, wściekła i pełna niedowierzenia czego właśnie była świadkiem.

– NIE! NIE! NIE!

Przeciągała coraz bardziej samogłoski, jakby kolejny okrzyk miał odwrócić śmierć Voldemorta. Z każdym razem, gdy krzyczała słowa zaprzeczenia, jej głos był coraz bardziej wściekły.

Jej oszalały krzyk odbił się od zniszczonych ścian Malfoy Manor i dotarł do uszu wszystkich obecnych. Gdy kobieta stanęła na czele resztki Śmierciożerców, jej twarz była wykrzywiona ze wściekłości.

– Zapłacicie za to! – Krzyknęła w stronę osób, które przyszły uratować Draco. – ZDECHNIECIE!

Draco patrzył na scenę przed nim ze świadomością, że jeśli dojdzie teraz do walki, to on nie miał nawet różdżki w dłoni, by się bronić. Harry zaczął się cofać od resztek ciała Voldemorta oraz od Bellatrix, która wyzywała teraz wszystko i wszystkich. I wtedy spojrzała na niego.

Draco miał do czynienia ze swoją ciotką, jej nożami i końcem różdżki. Pamiętał jak wyglądała definicja zabawy, którą uwielbiała Bellatrix. Lestrange nie wahała się, gdy wymierzyła różdżkę w Draco i rzuciła zaklęcie zabijające.

Wilk w umyśle Draco warknął ostrzegawczo, ale Malfoy wiedział co robił i czego mógł się spodziewać od Bellatrix. Czekał więc na jej ruch.

AVADA KEDAVRA! – wrzasnęła w szale Bellatrix.

Zielony płomień pędził w stronę Draco, ale nigdy do niego nie dotarł. Malfoy stał tam wyprostowany i patrzący na sunącego zaklęcie, by móc w ostatnim momencie odskoczyć na bok. Ciotka Bella musiała być pewna tego, że zaklęcie go trafi, bo Draco bez różdżki nie mógł się obronić, więc został mu element zaskoczenia.

Nie przewidział jednak tego, że w pomieszczeniu znajdowały się osoby, które wolałyby same zginąć niż patrzeć na śmierć Draco.

Harry Potter rzucił zaklęcie rozbrajające w stronę Bellatrix.

Remus Lupin nie wahał się, gdy w biegu do Draco, rzucił zaklęcie zabijające w stronę  Lestrange. Lunatyk był gotowy rozszarpać ją na kawałki, a Remus ofiarował jej bezbolesną śmierć. Zaklęcie jednak chybiło.

Ale to Narcyza Mafloy była najbliżej Draco. I to ona stanęła na drodze zaklęciu zabijającemu. Narcyza stanęła przed synem i osłoniła go przed Avadą Kedavrą.

– NIE! – krzyknął Draco, akurat w momencie, gdy plecy matki zasłoniły mu widok.

Drgnął przerażony, gdy patrzył jak jego matka przyjęła na siebie Avadę Kedavrę, która została rzucona przez jej własną siostrę. Malfoy widział zielony płomień uderzył w ciało Narcyzy i ta opadła do tyłu wprost na Draco.

Malfoy, zupełnie nie panował nad własnym ciałem i odruchami, gdy wyciągnął ręce, by złapać Narcyzę. Ciało jego matki zapadło mu w ramionach, a jej głowa odchyliła się do tyłu. Szare oczy były szeroko otwarte, ale nie tliło się w nich już życie.

Draco poczuł jak kolana się pod nim ugięły i upadł wraz z Narcyzą. Patrzył na jej twarz, z szramą na policzku, z włosami, które wysunęły się z fryzury, a białe pasma zwisały tuż przy jej szyi.

– Mamo... – wyszeptał prawie bezgłośnie. – Mamo...

Głos Draco załamał się na końcu, a Wilk w jego umyśle zaczął skomleć. Malfoy nie miał pojęcia jak jego serce wytrzymało to wszystko, ale teraz był pewien, że pękło na milion kawałków.

Trzymał w ramionach ciało matki, która stanęła, by ochronić go przed klątwą zabijającą. Narcyza Malfoy leżała martwa w jego ramionach, a Draco nie mógł przestać się trząść.

Pochylił się, by móc złożyć delikatny pocałunek na jej czole i wyszeptać słowa pożegnania.

Nie płakał jednak, bo wszystkie łzy wylał już wcześniej. Zacisnął natomiast szczękę i z trudem oderwał wzrok od twarzy mamy, by wyjąć z jej palców różdżkę. Bo smutek i przerażenie zostało zastąpione zimną furią i chęcią zemsty. Nie było płaczącego Draco nad ciałem matki, który nie rozumiał co się stało. Przyswojenie tej informacji nie było niczym trudnym, gdy widział jak Narcyza poświęciła własne życie dla niego, bo jej własne siostra rzuciła zaklęcie zabijające. Malfoy nie załamywał się, nie błagał o powrót matki, bo podejrzewał, że wyczerpał limit cudów, gdy Harry wstał po klątwie zabijającej Lorda Voldemorta.

Na opłakiwanie przyjdzie czas później.

Trzymał ciało Narcyzy w ramionach, gdy chwycił jej różdżkę i wymierzył ją w Bellatrix Lestrange. Śmierciożerczyni spojrzała oniemiała na ciało siostry. Widziała jak Narcyza stanęła przed zielonym płomieniem, ale widok jej martwego ciała dopiero uzmysłowił Bellatrix co zrobiła.

Harry stanął za Draco i ustawił tarczę obronną zanim jeszcze Lestrange rzuciła jakieś zaklęcie.

– Zapłacicie za to! – Histeryczny krzyk Bellatrix, który ranił uszy odbił się echem. Jakby obwiniałą wszystkich tylko nie siebie, o to co właśnie się stało. Lestrange kręciła się wokół własnej osi, a jej loki tańczyły wokół twarzy, która była wykrzywiona ze wściekłości. – SPŁONIECIE ZA TO!

Harry wraz z Remusem w podobnym czasie znaleźli się przy Draco, ale ten jakby w ogóle ich nie zauważył. Trzęsącą się ręką mierzył w stronę Bellatrix, ale nie rzucił zaklęcia.

Bellatix miała obłęd w oczach, a razem z różdżką, którą dzierżyła i groźbą, którą skierowała w ich stronę, była wręcz nieobliczalna. Harry nie widział jej takiej nawet w Ministerstwie Magii czy na zdjęciu, które miała zrobione z więziennym numerem.

A potem wykonała zamaszysty ruch ręką, w której trzymała różdżkę i Harry patrzył jak z jej końca wyskakują ogromne fale płomieni. Nie było to nic co Potter wcześniej widział, czerwone, ogniste zwierzęta – węże, smoki i testrale wyskoczyły z różdżki Bellatrix. Z niesamowitą prędkością szybowały między ludźmi, z których część zrozumiała co zrobiła Lestrange i byli absolutnie przerażeni. Trójka Śmierciożerców rzuciła się biegiem w stronę wyjścia, ale jednego z nich dosięgnął ognisty wąż.

I wtedy Harry zobaczył czym była ta klątwa. Ognisty wąż owinął się wokół Śmierciożercy i wręcz pożarł go bez problemu, a jego krzyki, gdy ogień dosięgnął jego skóry i spalał ją w zastraszającym tempie, doszły do uszu Pottera. Potem zobaczył czarny dym i poczuł smród palonego ciała.

Oderwał wzrok od tego widoku i zobaczył jak Bellatrix macha coraz bardziej szaleńczo różdżką, która wypluwała ostatnie małe płomienie Szatańskiej Pożogi.

Wszędzie było słychać krzyki i najmocniejsze zaklęcia wodne jakie znali walczący, ale niewiele się to miało w porównaniu z siłą, którą dysponowała klątwa siejąca pożar, którego nie dało się ujarzmić. Szatańska Pożoga paliła wszystko i wszystkich na swojej drodze.

Draco poczuł jak po raz kolejny Remus podniósł go z klęczek, a bezwładne ciało Narcyzy zsunęło się z jego kolan. Malfoy nie odezwał się słowem tylko wciąż patrzył na twarz mamy.

– Draco.

Remus złapał twarz Ślizgona w obie dłonie i wymusił, by ten spojrzał na niego złotymi oczami. Wiedział, że szczeniak był w szoku z powodu śmierci matki, ale przez Blellatrix i jej Szatańską Pożogę nie mieli nawet minuty, by Remus mógł pocieszyć jakoś Draco i pozwolić mu się pożegnać.

I Lupin żałował tego co miało właśnie nadejść, ale potrzebował, by Draco otrzeźwiał na tyle i pomógł im się stąd wydostać. Remus wiedział o tym jak stąd wyjść, ale nie w momencie, gdzie wszystkie wyjścia z parteru zostały zablokowane przez nieobliczalne płomienie. Szlag trafił jego plany i omawianie rezydencji z Severusem, gdy nie mógł zrobić kroku w żadną stroną prowadzącą do wyjścia.

– Draco, musisz nas stąd wyprowadzić – powiedział do niego nagląco Remus i potrząsnął nim lekko. – Jak mamy wyjść? Draco?

Malfoy spojrzał na niego nawiedzonymi oczami, bo nie umiał przyswoić pytania, które właśnie usłyszał. Płomienie Szatańskiej Pożogi coraz bardziej się do nich zbliżały i Draco czuł jak przez nie robiło się coraz gorącej.

– Draco! – krzyknął mu prosto w twarz Remus, coraz bardziej zdesperowany. – Gdzie jest wyjście?

Wilk w jego umyśle ocknął się przez ton jakiego użył Lunatyk. Draco drgnął i rozejrzał się, by dostrzec Harry'ego, który różdżką tworzył wokół nich bańkę wodną. Część osób z grupy ratunkowej wbiegała po schodach na górę. A wszędzie wokół nich był ogień.

Szatańska Pożoga rzucona przez Bellatrix szalała w najlepsze i odcięła dostęp do głównego wyjścia i salonu.

– Chodź! – Draco spojrzał jeszcze raz na schody i pociągnął w tamtą stronę Remusa i Harry'ego. Merlinie, musiał zapewnić im bezpieczeństwo. Musiał ich uratować.

Wbiegli po schodach, gdy płomienie zaczęły się wznosić w górę, prawie paląc stopnie, po których stąpali. Draco wiedział, że to okropny pomysł – iść na górne piętra domu, ale nie mieli wyboru. Musieli uciekać jeśli chcieli przeżyć, ale oddalali się od wyjścia, które zapewniało im szybkie bezpieczeństwo.

Razem z nimi zaczęli uciekać Śmierciożercy, ale nikt nikogo nie atakował, bo teraz liczyło się, by przeżyć Szatańską Pożogę. Języki ognia, nad którymi Bellatrix straciła kontrolę od razu po rzuceniu zaklęcia.

Titus – jeden z Pierwszych Wilkołaków – rzucił zaklęcie, które spowodowało, że za nimi stworzyła się ściana wody, ale nie miało to dużego wpływu na niszczący płomień. Dym z palonych ciał i mebli zaczął unosić się w powietrzu.

Gdy Draco odważył się spojrzeć w dół, zobaczył Bellatrix stojącą wokół tego wszystkiego, która śmiała się w niebogłosy, a płomienie zaczęły docierać do niej. Ona nic sobie jednak z tego nie robiła. Odwrócił wzrok i skupił się na ucieczce. Musiał zapewnić bezpieczeństwo stadu.

– Na górę! – krzyknął Harry, gdy dostrzegł, że w korytarzu stała grupa ocalonych więźniów z Andromedą i Nimfadorą.

Wbiegli na drugie piętro, które było spowiane ciemnością. Draco nie był w stanie zdecydować się czy skręcić w prawo czy lewo, bo nie pamiętał, w której części korytarza znajdowało się tajemne przejście. Merlinie, nie mieli czasu na błąd, musiał wyprowadzić tych wszystkich ludzi z dala od ognia, a on miał problem, by podjąć decyzję, w których kierunku zmierzać.

Skręcił w prawo, bo nie mógł dłużej zwlekać.

Wszyscy ruszyli za nim, a Draco miał ochotę zatrzymać się w połowie kroku, gdy oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Jego płuca walczyły o każdy oddech, a klatka piersiowa falowała nieregularnie.

Wilk jednak nie pozwolił mu się zatrzymać, tylko zmuszał jego ciało do dalszego biegu, nawet jeśli potykał się o własne nogi. Musiał wyprowadzić swoje stado z tego płonącego więzienia.

Wszyscy biegli w pogoni za własnym życiem.

Jeden z ocalonych więźniów z piwnicy Malfoy Manor potknął się o martwe ciało leżące na podłodze. Upadł boleśnie na twarz, bo nie zdążył zamortyzować upadku. Jego zduszony okrzyk dotarł do Nimfadory. Aurorka przystanęła i odwróciła się szybko z różdżką gotową do ataku, ale zobaczyła kilkanaście kroków za sobą tylko więźnia, który nie miał siły wstać, a płomienie były coraz bliżej niego.

Nimfadora przystanęła i zawróciła w stronę mężczyzny mimo że Andromeda krzyczała do niej, aby biegła dalej. Ale młoda Auror nie mogła zostawić tego człowieka i z pełną świadomością, że Szatańska Pożoga zbliżała się w zastraszającym tempie, podbiegła do uratowanego mężczyzny.

– Aguamenti! – szybko rzuciła zaklęcie Nimfadora, by zyskać kilka sekund. 

Dopadła do mężczyzny i podniosła go z podłogi, a on krzyknął z bólu, gdy stanął na zranionej nodze. Odwróciła go od płomieni i popchnęła w stronę Andromedy, która również rzucała zaklęcie wodne. Zanim jednak zdążyła zrobić krok, jej Aurorska szata zajęła się płomieniami.

– NIE! – krzyknęła przerażona Andormeda w podobnym tonie co przed chwilą Bellatrix, gdy Czarny Pan został zniszczony i skoczyła do przodu. – DORA!

Nimfadora w przeciągu sekundy stanęła w płomieniach, a jej matka patrzyła na płonące ciało córki. Młoda Aurorka była przerażona, a jej twarz wykrzywiła się z bólu w momencie, gdy płomienie dosięgnęły do jej skóry. A potem czerwone języki ognia wchłonęły ją całkowicie.

Uratowany mężczyzna – Gustav na siłę odciągał krzyczącą Andromedę i ciągnął jak dalej korytarzami Malfoy Manor za wszystkimi innymi. Starsza kobieta krzyczała imię córki i wyrywała się, ale nie pozwolono jej odejść.

Szatańska Pożoga paliła wszystko na swojej drodze – od mebli, obrazów przodków czy innych ludzi, którzy nie zdołali od niej uciec. Draco prowadził cały pochód uciekinierów korytarzami Malfoy Manor, by dostać się do starych schodów na końcu zachodniego skrzydła, które były używane przez służbę. Tam mogli dostać się do kuchni i wydostać na zewnątrz. O ile Szatańska Pożoga nie pochłonęła każdego wyjścia jakim mogli uciec.

Słyszeli agonalne krzyki innych, rzucane zaklęcia, które miały dać im sekundę ochrony od języków ognia i szansę na ucieczkę.

Draco czuł jakby uciekał samej śmierci, a jego ciało, chociaż boleśnie słabe, parło do przodu. Słyszał jak jakiś mężczyzna popędza ich wszystkich, a w ramionach trzymał kilkuletnią dziewczynkę, która była ocaloną z piwnic Malfoy Manor.

Gdy Draco zatrzymał się na końcu korytarza, wszyscy inni zrobili to samo. Malfoy zaczął przesuwać dłońmi do ścianie w gorączkowej próbie znalezienia drzwi. Musiały tu gdzieś być, ale chłopak nie miał pojęcia gdzie dokładnie. Trzeba było znaleźć nierówność i nacisnąć w odpowiednim miejscu, ale presja czasu, tłum ludzi, którzy oczekiwali, że go uratuje i widok martwej matki w jego ramionach, który ciągle przeltywał mu przed oczami powodował, że Draco nie mógł zrobić tego tak szybko jak chciał.

– Malfoy, pospiesz się! – rzucił nagląco ktoś z tyłu, a Draco przeklął.

Robił co mógł, ale ostatnim razem używał tego przejścia, gdy był dzieckiem i bawił się ze Zgredkiem. Nie pamiętał dokładnie gdzie to było, a cała otoczka w jakiej musiał to robić, też nie pomagała.

– Draco! – niecierpliwy ton Harry'ego, który go popędzał też nie pomógł. Wilk w umyśle Draco warknął sfrustrowany na te wszystkie głosy, które tylko przeszkadzały.

Draco przesunął ręką w prawą stronę i wręcz zaczął się modlić do Merlina i Morgany, by znaleźć to cholerne wejście, bo nie miał zamiaru spłonąć w Malfoy Manor.

Westchnął z ulgi, gdy poczuł po palcami nierówność.

– Mam – rzucił na wydechu, ale na tyle cicho, że tylko osoba obok to usłyszała.

Malfoy przesunął połamanymi i sinymi palcami, by wymacać odpowiednie miejsce, gdzie znajdowało się coś w rodzaju klamki. A potem popchnął drzwi, by jego oczom ukazały się wąskie schody i niski strop.

– Otworzył to! – krzyknął z ulgą jeden z mężczyzn, który był najbliżej Draco. Po małym tłumie zebranym za Malfoyem rozniósł się zbiorowy oddech ulgi. – Udało mu się!

A potem każdy z nich przemierzał schody, które zaprowadziły ich do wolności.

Tak naprawdę wszyscy zmierzali w stronę północnej strony budynku, bo tam znajdowało się dziwne przejście – częściowo zamurowane, częściowo zniszczone przez wszystkie remonty, które przez lata przechodziło Malfoy Manor. Draco pamiętał jak Zgredek powiedział mu o tym miejscu, że jest to jedne z tych zapomnianych, ale świetne, kiedy chciało się przejść z jednej części do drugiej, ale wręcz na skos całej rezydencji. Właśnie tego Malfoy teraz potrzebował. Wydostać tych ludzi na tyły rezydencji i przez ogród oraz boisko do Qudditcha do bram Malfoy Manor, a potem jeszcze dalej.

Z dala od Szatańskiej Pożogi, z dala od tych wszystkich zmarłych, szczątek ciała Voldemorta, ogromnego ciała Nagini czy oszalałej Bellatrix.

Gdy Draco sunął do przodu, odganiał łzy, które napływały mu do oczu na myśl o Narcyzie. Matka oddała za niego życie, by ten wyprowadził tych wszystkich ludzi przez tajemne przejścia dla służby, by ocalić własną skórę, by móc opuścić Malfoy Manor oddychając, a nie w worku na zwłoki.

I Draco prawie się zaśmiał i potknął na wąskich schodach, gdy zrozumiał, że przybył do tej przeklętej rezydencji, by ocalić matkę, a ta umarła, by on mógł przeżyć.

Złote oczy Wilka błysnęły jeszcze bardziej w świetle Lumos, który sączył się z jego różdżki.



***



Gdy stanęli w bezpiecznej odległości do Malfoy Manor i patrzyli jak płonie, nikt się nie odezwał. Rezydencja stała w płomieniach, które pochłaniały wszystko na swojej drodze, a każdy uciekinier miał świadomość, że jeszcze przed kilkoma minutami był w środku tego horroru.

Remus rozejrzał się wkoło i w pierwszej chwili nie mógł dostrzec Harry'ego i Draco. Wśród tego całego zamieszania, dymu i rannych ludzi, nie widział platynowych włosów czy zielonych oczu. Okręcił się wokół własnej osi, ale nie mógł ich zlokalizować, a jego serce zaczęło bić nerwowo. Wiedział, że na pewno wyszli z Malfoy Manor. Draco ich przecież prowadził, ale Harry był gdzieś z Brutusem, który pomagał mu iść, bo Potter ledwo stał na nogach. Ale Remus ich nie widział i zaczął powoli panikować. Dostrzegł Brutusa, który stał przytulony do żony i widział profesor McGongall na noszach, która chyba była nieprzytomna. Andromeda stała z boku i patrzyła w gwiazdy, a jej ciało się trzęsło z powodu tych wszystkich emocji związanych ze stratą dwóch sióstr i córki. A gdy zaczęła krzyczeć, Remus wzdrygnął się, ale nie uważał, że dobrym pomysłem będzie podejście do kobiety, ale Amelia Jonhson nie miała podobnych myśli i stanęła obok Andromedy, by pocieszyć zrozpaczoną czarownicę. Lupin wiedział, że nie ma odpowiednich słów, które można usłyszeć, gdy jednej nocy tracisz trzy najbliższe osoby.

Reszta osób, która była w stanie zajmowała się rannymi czy tymi, których udało się złapać. Remus widział jak wilkołaki ze stada Greybacka były niepewne i stały w zwartej grupie, ale ciągle się rozglądały za tą samą osobą co Lunatyk. Wilkołaki szukały Alfy.

Jednak nigdzie nie widział Draco czy Harry'ego.

Ale potem, przez błysk różdżki Arachne, zobaczył częściowo ich buty i nogi, które nagle urywały się w nicości, kawałek dalej od całego zbiegowiska ludzi. I wiedział, że nie powinien im teraz przeszkadzać. Remus wziął uspokajający oddech i ruszył w stronę Agrypiny, by dowiedzieć się czy coś jej się stało po tym jak zabiła Nagini.

Zrozumiał, że Harry musiał zarzucić na nich Pelerynę Niewidkę, a chłopcy klęczeli w błocie naprzeciwko siebie, tak blisko jak tylko mogli. Merlin, świadkiem, że potrzebowali tej chwili samotności i upewnienia się, że oboje byli w jednym kawałku po tym jak Draco musiał patrzeć na śmierć Harry'ego i Narcyzy, a Gryfon zabił Voldemorta i przeżył drugie zaklęcie zabijające rzuconego na niego. Jeśli potrzebowali chwili dla siebie, to Remus był gotowy oszołomić zaklęciem każdego, kto zbliżyłby się do nich, nawet jeśli miałby dobre zamiary.

Agrypina powitała go kiwnięciem głową i uśmiechem, który było można zrozumieć jako gest zwycięstwa, mówiący, że udało im się. Remus odetchnął z ulgą, bo chociaż oboje wiedzieli, że jeszcze dużo pracy przed nimi, to udało im się wygrać bitwę w Malfoy Manor.

– Masz niezwykłe szczeniaki, Remusie Lupinie – powiedziała w końcu Agrypina. – Stado, któremu będą przewodzić w przyszłości, będzie miało ogromny zaszczyt być pod ich opieką.

– Ja... – zaczął zaskoczony Remus, bo oczywiście sam kiedyś tłumaczyć Harry'emu, że Draco będzie dobrą Alfą, ale to nie był jeszcze ten czas. Ale dzisiejsza noc i zabójstwo Greybacka zmieniło wszystko. Nie brał jednak pod uwagi faktu, że Potter będzie przewodził razem z nim. – Ale Harry...

– Nie zaprzeczysz, że gdy rozprawimy się z Ustawami Antywilkołaczymi, stado wilkołaków przewodzące przez dominującego wilka, który zabił Fenrira Greybacka związany z Chłopcem-Który-Przeżył, będzie najpotężniejszym stadem w Anglii – powiedział pewnie Pierwsza Wilkołarzyca.

– Jeśli patrzysz na to w ten sposób to tak – powiedział Remus. – Ale on właśnie stracił matkę, był więźniem we własnym domu i przeszedł eksperymenty Ministerstwa Magii przez co stracił kontakt ze swoim Wilkiem – dodał jakby Agrypina zapomniała o tych faktach, które były bardzo ważne.

– Wrócił do swojego pierwotnego stada, jest przy swoim partnerze i z tego co czuję, to jego Wilk częściowo do niego wrócił po zabiciu Greybacka. A nowi członkowie stada zawsze dadzą mu siłę, której teraz potrzebuje. – Agrypina wskazała na grupę wilkołaków, do których podchodziła właśnie Arachne z Tiberiusem, a ich czerwone oczy błyszczały w ciemności.

Remus westchnął, gdy pomyślał o nowych członkach stada Draco. I na Merlina, zaczął się zastanawiać czy jego szczeniak wiedział, że zabijając Greybacka przejął jego wilkołaki, które jeśli chciały mogły za nim podążyć, albo będą chciały się zemścić za śmieć Alfy.

– Masz swojego szczeniaka przy sobie – wtrącił się do rozmowy brat bliźniak Agrypiny i stanął obok nich. Remus spojrzał w jego czerwone tęczówki i szramę na policzku. – O resztę możemy pomartwić się jutro.



***



Harry zakrył ich Peleryną Niewidką, w momencie, kiedy Draco padł na kolana ze łzami na policzkach i wykrzywioną twarzą z powodu bólu i bezsilności. Patrzył na Malfoy Manor, które płonęło od Szatańskiej Pożogi, a ciało Narcyzy było w środku.

– Draco – powiedział załamany Harry i uklęknął naprzeciwko niego. Chciał wyciągnąć ręce, by przytulić wilkołaka, ale bał się reakcji na dotyk, chociaż nie mógł powstrzymać się i poruszył palcami. – Jestem tutaj – wyszeptał do niego.

Harry chwycił Pelerynę i narzucił ją na ich głowy. Dopiero, kiedy zostali ukryci pod magicznym materiałem, Draco spojrzał na niego. Harry odetchnął z ulgą, że mógł dojrzeć te szare tęczówki. Wyciągnął w stronę Malfoy'a palce, które aż go świerzbiły żeby móc poczuć skórę Draco, jego ciepło i upewnić się, że to on. A gdy w końcu poczuł jak palce Ślizgona zaciskają się z mocno na jego własnych, Harry nie mógł powstrzymać się od cichego westchnięcia.

Widział jak Draco był załamany i nie miało to żadnego związku z tym, że klęczeli obydwaj na ziemi. Bardziej o to, że jego oczy były pełne łez, połamane palce były skostniałe i zimne. A cienka koszula, w którą był ubrany Draco, pokazywała tylko jego chudość.

– Już po wszystkim, Draco – wyszeptał Harry i położył ręce na policzkach Draco. Spodziewał się, że Malfoy się wzdrygnie pod wpływem dotyku, ale nic takiego nie miało miejsca. Zobaczył natomiast szare, przekrwione oczy, w których ciągle błyszczały łzy. Merlinie, Harry pragnął wziąć go w ramiona, pocałować i zabrać stąd jak najdalej. – To już koniec.

Draco ledwo zareagował na fakt, że był dotykany przez Harry'ego. Nie wzdrygnął się, ale również nie zrobił nic, by ten kontakt był większy, czy nie odwzajemnił gestu. Jakby było mu to obojętne. Był to tak różne od tego co się działo w jednym pokoju w Malfoy Manor przed walką, gdzie prawie wtopił się w ciało Harry'ego.

– Zabiłeś go – wyszeptał bezgłośnie Draco, ledwo poruszając przesuszonymi ustami. Miał pustkę w oczach, które były wpatrzone w te należące do Harry'ego.

– Co? – zapytał Harry i poprawił palce na twarzy Draco, by nie przeszkadzać mu w mówieniu. Wplótł je w blond włosy, bo nie mógł pozwolić sobie na przerwanie kontaktu. Nie chciał go urywać, bo poczucie, że w końcu miał Daco na wyciągnięcie ręki - bezpiecznego i całego, a przed wszystkim żywego, było najcenniejszym uczuciem od dłuższego czasu.

– Zabiłeś go – wyszeptał Draco. – Ale to jeszcze nie koniec. 




****



Oh, za nami druga część bitwy w Malfoy Manor! 

O czyją śmieć jesteście źli? Bardzo chętnie poczytam wasze komentarze na temat całej tej bitwy i tego co było nie tak, bo nie ukrywam, to naprawdę były dla mnie trudne rozdziały do napisania z racji, że nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu scen bitew.  Tak samo, aby to było w miarę dynamiczne i sensowne, ale by uwzględnić emocje np. Draco po śmierci Narcyzy. A tak w ogóle, to jeszcze nie koniec śmierci, bo w przyszłym rozdziale okaże się dokładnie kto przeżył bitwę w Malfoy Manor. 

Zostały 3 rozdziały do końca! 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top