60. Cisza przed burzą
Remus wiedział, że pójście na wojnę wcale nie było takie łatwe, tak jak powiedzenie tych słów. To wymagało przygotowań, zebrania armii i czegoś więcej niż gotowości do walki. Ale miał ogromną motywację, wsparcie i siłę do walki. To był jakiś początek.
Poza tym nigdy nie chodziło o liczebność armii, tylko o słuszność idei, w sprawie, której się walczyło.
A Remus Lupin walczył o swoje prawa jako wilkołaka. O to żeby Ministerstwo Magii nigdy więcej nie miało szansy na eksperymentowanie na Draco czy innych dominujących likantropach. By inne niepełnoletnie wilkołaki nie musiały przechodzić pełni w klatkach, tylko mogło ze swoimi rodzinami czy stadem. Walczył o możliwość, by prawa wilkołaków zaczęły być robione z myślą o nich, a nie przeciwko nim. By pokazać tym wszystkim ludziom, że on też był człowiekiem. Nie bestią.
***
Gdy następnego dnia przysiadł się do stolika Brutusa i Adeline w głównej jadalni, słyszał zewsząd rozmowy, śmiechy i marudzenie. Ludzie zbierali się w grupy, siadali rodzinami czy dla nastolatków to był moment, że mogli zjeść wspólne śniadanie. Dla innych, którzy pragnęli spokoju były małe stoliki z nałożonymi czarami wyciszającymi. Remus pamiętał jak przez rok jadał przy nim, bo nie był w stanie przeboleć tego jak jadalnia przypominała mu Wielką Salę, a brak Huncwotów wokół niego był najgorszy.
Brutus siedział ze swoją żoną i uśmiechnął się, gdy dostrzegł Remusa po drugiej stronie stolika.
– Widziałem, że poznałeś Arachne – zagaił od razu Brutus.
– Smacznego, Remusie. Mam nadzieję, że dobrze spałeś – zaczęła grzecznie Adeline. Następnego słowa skierowała do męża: – Tak powinno się zaczynać rozmowy, kochanie.
– Tak, tak – przytaknął jej niecierpliwe Brutus. – Jak poszła wasza rozmowa?
– Tobie też dzień dobry, Adeline – odpowiedział Remus z uśmiechem. – Bardzo dobrze, bez żadnych problemów.
Alfa patrzył wyczekująco na Remusa, ale ten nie zdążył nic powiedzieć, gdy kolejny talerz z jedzeniem został położony na stole, a obok niego przysiadła się Arachne. Kobieta miała na sobie ciemną koszulę i spodnie, a na jej twarzy było wypisane zmęczenie. Wyglądała jakby nie spała przez całą noc.
– Skontaktowałam się z rodzeństwem – przeszła od razu do rzeczy kobieta. – Dwójka z nich jest w tym momencie w Anglii, więc to ograniczy naszą podróż. Mój brat bliźniak jest w Sztokholmie, ale w ciągu trzech dni może dotrzeć do Anglii. Ja wyruszam jutro.
Remus spojrzał na nią szeroko otartymi oczami. Nie spodziewał się, że tak szybko będzie w stanie się z nimi skontaktować i nie miał pojęcia jak to zrobiła, ale nie był również pewien czy chce wiedzieć. Musiało mieć to jakiś związek z tym, że byli w końcu Pierwszymi Wilkołakami.
– Czyli rozumiem, że rozmowa poszła dobrze – odpowiedział sobie sam Brutus.
– Arachne powiedziała, że pomoże – potwierdził Remus. – Jeszcze raz dziękuję ci za to co robisz.
– Ja nic jeszcze nie zrobiłam, Remusie – uświadomiła go. – Będziesz wiedział, gdy zaczniemy działać.
– Przykro mi, że już wyjeżdżasz. – Adeline skierowała swoje słowa do drugiej kobiety. – Było nam bardzo miło cię gościć we Wschodzie Słońca.
– To piękna osada, Adeline – powiedziała miękko Arachne. – Jedna z niewielu, która jest azylem dla wilkołaków. Chciałam to zobaczyć na własne oczy i nie zawiodłam się.
– To dużo dla nas znaczy.
– Jak się z tobą skontaktować? Gdy wrócę do Anglii? – zadawał pytania Remus.
– Nie musisz się o to martwić, Remusie – uspokoiła go i wyciągnęła z kieszeni spodni sygnet z czerwonym rubinem w środku. Przekazała go Lupinowi. – To pierścień z zaklęciem namierzającym. Wystarczy, że masz go na palcu, a my możemy cię znaleźć.
Lupin założył go na serdeczny palem z ostrożnością, bo widział, że jest to cenna biżuteria.
– Gdy wrócimy – poprawił Remusa Brutus. Lupin zmarszczył brwi i spojrzał na przyjaciela. – Chyba nie spodziewałeś się, że puszczę cię samego, prawda? Grupa kilku wilkołaków pójdzie z nami.
– Ale...
– Wolałbym nie walczyć, przyjacielu. Czasami jednak nie ma wyboru.
***
Harry czekał, aż to wszystko się skończy. Aż będzie mógł poczuć dłonie Draco na swoich własnych. Aż jego usta pocałują go mocno i z uczuciem, którego nigdy nie mógł powiedzieć chłopakowi, gdy ten był w Hogwartcie. Harry pragnął zakończenia, bo to co do tej pory przeżywał było niekończącym się pasmem oczekiwania. Miał dosyć wypatrywania informacji, jakiegoś znaku czy samego Draco. Czuł się jak księżniczka w wieży, czekająca na swojego księcia. Tylko Harry nie był bohaterką bajki. A Draco następcą tronu baśniowej krainy.
Harry pragnął teraz wiedzy, niż cokolwiek innego. Nie ważne było, że znajdował się właśnie w szkole, bo to nie był ten rodzaj wiedzy, której można nauczyć się z książek i notatek. Harry pragnął wiedzy na temat tego jak Draco się czuł, czy cierpiał lub czy nie potrzebował lekarstw. Harry chciał prawdy, a nie suchych zapewnień Rona, że z nim na pewno wszystko okej. Harry wiedział, że nie było z nim w porządku. Nie mogło być, bo miał list od Remusa, mówiący, że Draconowi zostało podane coś podczas pełni w Ministerstwie. I nie było wątpliwości, że Malfoy cierpiał. A Draco nie miał ze sobą nikogo ze stada, nie miał Harry'ego, obok siebie, by uzyskać jakieś wsparcie.
Tysiące myśli i zastanawiania się czy Draco miał siłę wstać z łóżka, czy nie był torturowany, czy jego blizny nie stały się znowu otwartymi ranami, czy ma co jeść, gdzie spać, czy jego matka mu pomagała, czy Bellatrix go nie zamęczyła, czy Wilk Draco był pod kontrolą. Harry nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie miał o niczym pojęcia i ta niewiedza go zabijała.
***
Remus wrócił do domu. Jednak tym razem nie był sam, a było z nim dziesięciu innych wilkołaków. Brutus z Adeline zebrali jeszcze ośmioro, którzy byli gotowi na walkę w Malfoy Manor, by odbić Draco.
Wylądowali tuż przed domem Remusa, a droga powrotna nielegalnym świstoklikiem, którym był łańcuszek z wisiorkiem, nie była taka trudna. Każdy z nich miał plecak czy torbę ze swoimi rzeczami. Przede wszystkim jednak wilkołaki z Irlandii zabrali cztery magiczne namioty, którymi mieli się podzielić.
Remus wszedł do dusznego domu i wsłuchał się w ciszę. Nie miał pojęcia na co liczył, ale brak dźwięków był dużo gorszy, niż myślał. Nie czuł również zapachu szczeniaków, który unosił się jeszcze długo po tym jak pierwszego września pojechali do Hogwartu. Teraz jednak nie było nic. Miał nadzieję jednak, że niedługo to się zmieni.
Wiedział, że powinien odpocząć, ale mógł to zrobić później. Teraz jednak wszedł na górę, do swojej sypialni. Odstawił torbę i wziął czyste ubrania. Musiał wziąć prysznic i ruszyć w dalszą drogę.
Pierwszym przystankiem był dom Amelii. A potem musiał udać się do Charlotty Davies i jej matki, by opowiedziały mu wszystko co się nastolatka pamiętała z pełni w Ministerstwie Magii i co się działo z jej wilkiem. Musiał poznać prawdę. I zyskać kolejnych sojuszników, bo nie mógł walczyć z kilkonastoma wilkołakami po swojej stronie. Potrzebował małej armii.
Nim jednak zdążył pójść do łazienki, zobaczył jak cielesny Patronus wynędzniałego wilka pojawił się przed nim. Remus wyszarpnął różdżkę z kieszeni swetra i wycelował ją w niebieską poświatę. Patronus nie mógł mu nic zrobić, ale nie miał pojęcia do kogo należał.
Gdy niebieski wilk stanął przed nim i przemówił głosem Tonks, Remus nadal trzymał się na baczności.
– Remusie – zaczęła spokojnym tonem Tonks. – Zaklęcie, które nałożyłam na twój dom, poinformowało mnie właśnie, że w końcu wróciłeś. Mam do przekazania ci ważne informacje. Pojaw się jak najszybciej w domu mojej matki.
Remus w pierwszej chwili nie wiedział o co mogło chodzić Tonks. Dopiero jak Patronus zniknął, bo przekazał już całą treść wiadomości, dotarło do niego czemu miał się pojawić w domu Andromedy Tonks.
Remus otworzył szeroko oczy, pognał z powrotem do sypialni, by zostawić ubrania i zbiegł na dół. Gdy wyszedł przez główne drzwi, zobaczył jak stado Brutusa rozkładało namioty i rozmawiali ze sobą spokojnie. Lupin odszukał Alfę i krzyknął do niego, że musi pilnie iść. Nie czekał nawet na odpowiedź, tylko teleportował się wprost na ganek Andromedy Tonks.
Narcyza musiała napisać list do siostry.
***
Remus czytał trzeci raz list, który napisała Narcyza do Andromedy i nie mógł przestać myśleć o tym, co musiało się stać, aby w końcu to zrobiła. Siedział przy kuchennym stole naprzeciwko Andromedy i Teda Tonksa. Był nieco oszołomiony, ale szczęśliwy, że w końcu dostali odpowiedź.
– To na pewno ona napisała? – zapytał się po raz drugi.
– Tak, Remusie – odpowiedziała spokojnie Andromeda. Była bardzo podobna do Bellatrix i gdy kilkanaście minut temu otworzyła drzwi Remusowi, ten nie mógł pozbyć się wrażenia, że patrzył na osobę, która przyczyniła się do śmierci Syriusza. Ale te ciemne oczy nie miały w sobie szaleństwa, a ciało Andromedy nie było zniszczone przez lata w Azkabanie.
– To za tydzień, prawda? – dopytał się w sprawie widoczności gwiazdy Perses na listopadowym niebie.
– Tydzień przed pełnią – zaznaczyła Andromeda. – Poinformuję o tym Zakon na jutrzejszym spotkaniu.
– Jutro jest spotkanie?
– Tak, Remusie. I radziłabym ci na nim być, bo to był twój pomysł, abym pisała te listy.
Remus kiwnął głową i przeczytał treść listu jeszcze raz. Rozumiał powagę sytuacji, ale nie mógł przestać się cieszyć, bo za tydzień mógł w końcu zobaczyć Draco. Uwolnić go z Malfoy Manor. Mieli konkretną datę. A przede wszystkim mieli osobę, która ich tam wpuści.
Idę po ciebie, szczeniaku.
***
Remus prosto od Andromedy teleportował się do Amelii Jonhson, by uzyskać adresy innych rodzin, których dzieci ucierpiały z powodu spędzenia pełni w Ministerstwie Magii. Opowiedział jej również o zyskaniu terminu, kiedy mogą uwolnić Draco. Powiedział również o poznanej kobiecie, która należała do Pierwszych Wilkołaków, grupie, która dotarła z nim do domu i tego jaki mieli plan.
– Nie wątpiłam, że będziesz pan walczył – przyznała Amelia. – Obawiam się jednak, że to nadal za mała liczba osób, by mieć szansę na walkę ze Śmierciożercami.
– To nie liczebność armii decyduje o zwycięstwie, a słuszność idei, w sprawie, której walczą.
***
Remus wiedział, że dzisiejszego wieczoru odbędzie się spotkanie Zakonu Feniksa. Częściowo nie chciał tam iść i patrzeć na twarz Albusa Dumbledore'a oraz przebywać na Grimmuald Place 12, bo to zawsze był i będzie dom Syriusza. Nie pozostało mu jednak nic innego jak tam pójść, bo od kilku dni miał jeden cel – gromadzić sojuszników, a wiedział, że to niepodważalna okazja, by przekonać część członków Zakonu, do tego żeby się przyłączyli do walki. Bo to właśnie została stworzona ta organizacja. By pomagać i niszczyć Śmierciożerców.
Dlatego teleportował się tam z samozaparciem, że nie idzie tam, by słuchać, ale mówić.
Przeszedł przez korytarz wspomnień, które wręcz wysysały z niego oddech. Nie pragnął niczego więcej niż tego żeby nie pojawić się tu nigdy więcej. Gdy Syriusz żył, snuli plany i marzenia o tym, że uwolnią go z tego kolejnego więzienia. Wszystko było niczym innym jak niespełnionymi pragnieniami, sennymi marzeniami i żalem. Ciemny korytarz, gdzie portret matki Syriusza był zasłonięty, a Remus przez chwilę pomyślał o odsłonieniu obrazu. Nie chciał rozmawiać z Walburgą, ale pragnął spojrzeć w jej oczy. Szare, identyczne jakie miał Syriusz. Wiedział jednak, że nie zobaczy tam niczego więcej niż nienawiści.
Wszedł do kuchni, w której znajdowała się już większość Zakonu. Nie spojrzał na nikogo konkretnego i zajął swoje stałe miejsce. Tym razem Molly nie podała mu talerza zupy, a Tonks nie wypowiedziała komentarza o tym, że Remus nie przyprowadził swojego kochanka. Lupin był im za to wdzięczny, bo nie chciał niczego od tych kobiet. Mimo że przyszedł tu szukać towarzyszy broni, wiedział, że ani Molly, ani Tonks nie będą walczyć o Draco Malfoy'a.
Czekał, aż spotkanie się rozpocznie i bawił się nerwowo mankietem marynarki. Nie patrzył na nikogo konkretnego, ale podniósł głowę w górę, gdy usłyszał głos Dumbledore'a. Starszy mężczyzna wydawał się, że niczym się nie przejmował, był spokojny i rozmawiał o czymś z jedną kobietą, której Remus nie znał. Lupin czuł jak wszystkie pozytywne uczucia, które żywił do Dyrektora zginęły już całkowicie, a zobaczenie go dzisiaj, tylko to potwierdziło.
Zachował ciszę przez cały czas trwania spotkania, gdy Moody, Tonks, Artur i inni mówili o tym co się działo w Ministerstwie Magii. Milczał, gdy inni opowiadali o tym co się działo podczas zagranicznych misji i w mugolskim społeczeństwie.
Ale w końcu padły słowa, na które Remus czekał i mógł bez problemu wstać, głośno odsuwając krzesło i spojrzał wprost na Dyrektora. Czuł jak Lunatyk w jego wnętrzu poruszył się gotowy na walkę.
– Chciałbym coś powiedzieć – ogłosił spokojnie, ale na tyle głośnym tonem, że wszyscy przy stole skupili na nim swoją uwagę.
– Coś się stało, Remusie? – zapytał się z uśmiechem Dumbledore, ale Remus wiedział, że jego otwarta postawa i uśmiech nie były wcale takie szczere jakby chciał żeby wyglądały.
– Dla tych, którzy nie wiedzą, Draco Malfoy od miesiąca przebywa w Malfoy Manor – zaczął tłumaczyć. – Dyrektor po wejściu Drugiej Ustawy Antywilkołaczej nie wyraził zgody, aby Draco kontynuował naukę w Hogwartcie.
– Remusie, nie sądzę...
– W miejscu gdzie przebywają Śmierciożercy i Voldemort – mówił dalej Remus, jakby Dumbldore nie próbował mu przerwać. Rozejrzał się po twarzach członków Zakonu Feniksa i mógł stwierdzić, że część z nich naprawdę tego nie wiedziała. Wziął głęboki oddech, przygotowując się na to, co miał właśnie powiedzieć. – Ostatnią pełnię księżyca spędził w Ministerstwie Magii, gdzie pracownicy przeprowadzili na nim i na innych niepełnoletnich wilkołakach eksperymenty.
– Co?!
Zduszony okrzyk Molly, zmieszał się z innymi głosami, które były zszokowane oświadczeniem Remusa.
– Draco musiał wrócić do Malfoy Manor, gdzie jest torturowany, gnębiony i przetrzymywany wbrew swojej woli. Prawda, Snape? – zapytał Severusa, ale nie oczekiwał od niego żadnego potwierdzenia, bo wiedział to nawet bez tego. Draco nie mógł tam przebywać i żyć normalnie. To nie wchodziło w rachubę. Snape jednak kiwnął głową, ale nie odezwał się.
– Remusie...
– Narcyza Malfoy napisała do swojej siostry, Andromedy – przeszedł w końcu do sedna sprawy. Czuł wzrok wszystkich na sobie, ale stał cały czas prosto i mówił samymi konkretami, bo nie było czasu na głoszenie pięknych przemówień. – I wskazała nam termin, kiedy możemy przybyć do Malfoy Manor i zaatakować. Kiedy mamy możliwość odbicia Draco i innych, którzy są tam więźniami. To za sześć dni.
Remusa bolał fakt, że musiał powiedzieć na głos, że Draco był więźniem we własnym domu. Ale musiał wskazać tym czarodziejom, że jego szczeniak nie wrócił do Malfoy Manor, by bawić się wraz z innymi Śmierciożercami.
– Nie możesz, Remusie – powiedział z mocą Dumbledore. Domyślił się czego pragnął Lupin i nie mógł na to pozwolić. – Nie wyrażę zgody na misję, która zaprowadzi nas prosto w siedzibę samego zła, tylko z powodu jednego chłopca.
– Ja nie pytam o pozwolenie, Dumbledore. – Remus pokręcił głową. – Ja tylko cię uprzedzam, o tym co się stanie. Ze względu na stare czasy, ze względu na szacunek, którym kiedyś cię darzyłem, profesorze. Ale na przestrzeni lat on powoli zanikał – przyznał szczerze. Nie bał się powiedzieć tych słów i to w obecności tych wszystkich ludzi. Może niektórzy podzielali jego zdanie, inni powinni je chociaż znać. – Bo wszystkie decyzje, które podjąłeś, wszystkie błędy, które popełniłeś powodowały, że traciłem przyjaciół, straciłem rodzinę i nie pozwolę, by zabrały mi one kolejne stado, które udało mi się odnaleźć. Nie pozwolę na to, abyś poświęcił kolejnego ucznia w imię większego dobra. Bo dobro i bezpieczeństwo Draco Malfoy'a, stało się moim priorytetem. Draco Malfoy jest moim szczeniakiem, który mnie potrzebuje. I idę go uratować.
Dumbledore nie wydawał się zadowolony z tego co powiedział Remus. Jaką prawdę, brutalną i bezkompromisową, odkrył przy całym Zakonie Feniksa. Ale Lupin nie miał zamiaru się ugiąć, przeprosić, czy wycofać się z tych słów, bo nie walczył o siebie, swoją wolność czy wygodę. Chodziło mu o Draco.
Dumbledore nie powiedział słowa, ale patrzył ciągle na Remusa.
– Czego od nas oczekujesz, Lupin? – zapytał jeden czarodziej, które Remus w ogóle nie kojarzył, ale ten musiał go znać. Lupin spojrzał na jego gustowną szatę i gładko ogolone policzki. Mógł mieć z pięćdziesiąt lat.
– Proszę was, o to żebyście nie skazywali na śmierć Draco. Mamy szansę go uwolnić. Mamy szansę uwolnić wszystkich, którzy są tam przetrzymywani.
– I mamy to zrobić w dwadzieścia osób? – zapytała powątpiewająco Tonks. – Zginiemy, próbując, bo nawet z zaskoczenia, Śmierciożercy będą mieli przewagę liczebną.
– Dziewczyna ma rację – poparł ją Moody. Jego magiczne oko, obracało się w zawrotnym tempie. – To misja samobójcza.
– Zebrałem sojuszników – odparł Remus. – Zaprzyjaźnione stado z Irlandii jest gotowe mi pomóc. Inne stada, których dzieci przeżyły ostatnią pełnię w Ministerstwie powinny być chętne.
– Mamy walczyć po tej samej stronie z wilkołakami? By ratować innego wilkołaka?
– Tak, Moody – odpowiedział zaciekle. Czuł jak Lunatyk coraz bardziej się denerwował, a księżyc jeszcze nie był tak blisko. – Proszę cię o udział w walce, o to by uratować szesnastoletniego chłopaka, który Czarny Pan uznał za zabawkę do bicia. Jeśli to dla ciebie problem rasowy, to idź do diabła!
– Hej!
– Cisza! – Głos Dumbledore przerwał następne słowa, które Moody miał wypowiedzieć w stronę Remusa. Lupin spojrzał na Albusa, ale nadal był gotowy do kolejnej potyczki słownej. Przyszedł tutaj z jasnym zamiarem i nikt nie będzie stał mu na przeszkodzie. – Przykro mi Remusie, ale nie możemy podjąć takiego ryzyka. Nie zaaprobuje misji, która może się nie powieść.
Remus poczuł jak jego serce zamarło, a z gardła wydobył się krótki, drwiący śmiech. Oto ludzie, którzy przysięgali walczyć z terrorem Czarnego Pana. Popatrzył na czarodziei i czarodziejki, którzy mieli spuszczone głowy i wstyd wymalowany na twarzach, a mimo to patrzyli nadal na Dumbldore jak na ikonę jasnej strony. Remus posmakował na języku gorzki smak przegranej. Ale przede wszystkim poczuł się zdradzony.
– Nie spodziewałem się po panu niczego więcej, Dumbledore – odpowiedział drwiąco. Nie miał ochoty jednak ukrywać swoich prawdziwych emocji. – Wierzę jednak, że niektórzy przy tym stole mają więcej człowieczeństwa i cenią każde życie, nie tylko w momencie, kiedy można je poświęcić w imię większego dobra.
Remus opuścił kuchnię i nie odwrócił się nawet, gdy Dumbledore go wołał, czy słyszał jak członkowie Zakonu zaczynają dyskutować. Nie miał zamiaru prosić się o więcej. Nie człowieka, który od lat bazował na jego wdzięczności, by go wykorzystywać.
Lupin usiadł w połowie schodów prowadzących na piętro domu i czekał. W otoczeniu głów martwych skrzatów, kurzu i nikłego światła sączącego się z pozapalanych klinkietów. Czekał, aż krzyki w kuchni się skończą i spotkanie dobiegnie końca. Spodziewał się, że kilka osób za nim pójdzie. A nawet, gdyby nikt się nie odważył, musiał porozmawiać ze Snapem.
Remus nie miał wyrzutów sumienia i nie miał zamiaru cofnąć słów, które wypowiedział. Liczył się również z tym, że to był jego ostatnie spotkanie jako członek Zakonu Feniksa. Mógł wspierać walkę z Voldemortem, ale nie miał zamiaru być dalej w organizacji, którą prowadził ktoś taki jak Dumbledore.
Gdy drzwi do kuchni się otworzyły i część ludzi zaczęła wychodzić, Remus dźwignął się i wstał. Otrzepał spodnie i marynarkę. Nie spodziewał się jednak, że pierwszą osobą, która do niego podejdzie będzie Nimfadora Tonks. Miała czerwone włosy i wyglądała na złą, ale wysiliła się na uśmiech, gdy stanęła przy schodach.
– Jestem Aurorem, Remusie – powiedziała w ramach tłumaczenia. – I mama nie wybaczyłaby mi, gdybym nie poszła.
Potem dołączyła do nich Minerva McGonagall, mężczyzna, który pytał czego oczekuje od nich Remus, dwie siostry, które wyglądały bardzo do siebie podobnie i Lupin wiedział, że pracowały w Ministerstwie. Potem z kuchni wyszli państwo Weasley, ale tylko zerknęli na zgromadzenie przy schodach i oddalili się w stronę wyjścia.
Przeżył szok, gdy Kingsley Shacklebolt w swojej fioletowej czarodziejskiej szacie i nakryciu głowy, stanął na drugim stopniu schodów i powiedział, że jest z Remusem. Znaczyło to dużo dla Lupina, który znał tego mężczyznę od pierwszej wojny i wiedział, że Kingsley nie rzucał słów na wiatr i jeśli w coś wierzył, to robił to do samego końca.
Na samym końcu dołączył do nich Severus Snape. A Remus wiedział dokładnie jakie powody kryły się za tym. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że bez wiedzy szpiega mieliby jakieś szanse.
– Idę go uratować – skierował swoje słowa do Snape'a. Musiało to wybrzmieć mimo że Snape był obecny przez całe spotkanie i doskonale to słyszał wcześniej.
– Najwyższy czas, Lupin. – Severus kiwnął wręcz niezauważalnie głową w geście aprobaty. – Czego ode mnie chcesz?
Remus prychnął lekko na jego słowa, bo Snape oczywiście wiedział, że będą od niego czegoś chcieli. Lupin najchętniej nie angażował go w nic, ale nie mógł zaprzeczyć, że pozycja szpiega Voldemorta była ogromną przewagą i przemawiała na korzyść Severusa.
– Planów pomieszczeń, informacji o osobach, więźniach, gdzie mamy zacząć szukać Draco, czy są jakieś pułapki – zaczął wymieniać Remus. – Wszystko co możesz nam dać. Wszystko co się przyda.
– Chcesz iść na śmierć – stwierdził Snape. – Droga wolna.
A potem przekazał wszystko o co prosił Remus i jeszcze więcej. Lupin spędził najbliższe dwie godziny z grupą Zakonu Feniksa i nie mógł pozbyć się wrażenia, że dało mu to ogrom siły, które będzie potrzebował.
***
Remus był zmęczony, gdy wrócił do domu i zobaczył, że namioty stały niedaleko budynku. To zmęczenie utrzymywało się w jego ciele każdego wieczoru, gdy wracał z Brutusem, a czasami również i Amelią z spotkań z rodzinami nieletnich wilkołaków. Planowali atak na Malfoy Manor, dyskutowali z innymi likantropami, wypatrywali znaku od Pierwszych Wilkołaków.
To ciągle napięcie utrzymywało się w jego ciele. Odliczał dni. Starał się nie denerwować, nie karmić nadzieją, że za kilka dni mógłby zobaczyć Draco. Przytulić go, sprawdzić czy jest cały, jak się czuje i zapewnić, że teraz wszystko będzie dobrze. Opowiedzieć mu o tym, że jest więcej ludzi, którzy byli chętni im pomóc, że Draco może na nich liczyć. Że jego stado pamiętało o nim każdego dnia. Że uratują jego Wilka. Lunatyk pragnął poczuć ciepło jego ciała, zapach i móc spojrzeć w szare oczy. Lupin chciał swojego szczeniaka z powrotem.
Jednocześnie bał się, że plan się nie powiedzie. Mimo że znali układ rozmieszczeń Malfoy Manor, przewidzieli ile osób może być w tym czasie w rezydencji oraz zebrali sojuszników. Remus obawiał się, że mogą nie zdążyć na czas. Że coś złego działo z jego szczeniakiem, a ten nie miał o tym pojęcia. Strach przed tym, że zginie próbując, był równie paraliżujący.
***
Gdy następnym razem Dumbledore wysłał do Harry'ego liścik z informacją o spotkaniu, Potter go nie zignorował. Poszedł do gabinetu Dyrektora niczym skazaniec na ścięcie i z myślą, że nie był gotowy na kolejne złe wieści. Ledwo mógł przywyknąć do myśli, że istniało coś takiego jak horkruksy i zadaniem Harry'ego było je zniszczyć.
Ale rozmowa, której pragnął Dumbledore faktycznie dotyczyła kawałków duszy Voldemorta. Harry starał się tego wszystkiego słuchać, zadawać pytania, ale poczucie przygniecenia przez to wszystko, coraz bardziej naciskała na jego klatkę piersiową.
Pragnął móc coś konkretnego zdziałać w tym temacie, bo im szybciej to zrobią, tym lepiej. Dumbledore przez jakiś czas zbierał te wszystkie wspomnienia od różnych osób na temat Toma Riddle'a i musiał mieć chociaż ogólny zarys czy propozycje, jakie to mogą być przedmioty, albo gdzie zacząc ich szukać. Harry'ego przerażała myśl, że mogą to być przypadkowe kamienie czy galeon. Jak mieli zniszczyć coś czego nie można odróżnić od reszty?
Dumbledore jakby wyczuwając o czym myślał Harry, zaczął mówić o tym, że mogą się udać do jaskiń w pobliżu sierocińca, gdzie mieszkał Tom, by poszukać tam jednego z horkruksów. Harry poderwał się na tą informację.
– Kiedy ruszamy? – zapytał od razu.
Dumbledore uśmiechnął się na gotowśc Harry'ego na wyruszenie na tę misję.
– Spokojnie, chłopcze – odrzekł. – Myślę, że jak wyjedziemy za cztery dni, to nie powinno być problemu. Po popołudniowych lekcjach, dobrze?
– Oczywiście, Dyrektorze – odpowiedział Harry.
– Harry, musisz jednak pamiętać, że nie będzie to nic łatwego czy przyjemnego – zastrzegł od razu mężczyzna. – Riddle na pewno stworzył kilka pułapek i utrudnień, by ochronić jedną ze swoich cząstek duszy.
Harry kiwał głową i słuchał każdego słowa Dyrektora, bo miał świadomość, że ta misja, przybliżała go do całkowitego zniszczenia Voldemorta.
Jednak coś nie dawało spokoju Harry'emu przez resztę tej rozmowy i gdy w końcu wyszedł z gabinetu, poszedł do swojego dormitorium po Mapę i Pelerynę. Musiał dostać się do Działu Ksiąg Zakazanych, by uzyskać odpowiedź na jedno pytanie, które mogło zmienić przebieg całej wojny.
***
Harry zmierzał właśnie z Ronem i Ginny na lunch i rozmawiali zaaferowani o przygotowaniach do meczu ze Ślizgonami, gdy chłopak trącił go ramieniem i wskazał głową kogoś kto zniknął właśnie w łazience dziewcząt. Potter nie miał pojęcia o kogo chodziło, bo dostrzegł tylko jak drzwi zamknęły się z hukiem. Zmarszczył brwi, nie wiedząc czemu Ron przerwał rozmowę.
– Parkinson, właśnie tam wbiegła jakby goniło ją stado lwów – powiedział Ron, nieco niepewnie.
Pierwszą myślą Harry'ego, było, że coś się stało z dzieckiem Pansy. Od czasu jej wizyty u lekarza, w ogóle nie rozmawiali na ten temat, ale Potter widział jak z każdym dniem dziewczyna coraz gorzej znosiła ciąże.
– I co z tego? – zapytała Ginny.
– Pójdę – poinformował ich Harry bez wahania i zostawił Rona z siostrą, która zadawała kolejne pytania. Sam Potter nie miał pojęcia, czy Weasley wiedział o dziecku Parkinson, ale to nie było teraz ważne.
Nie zawahał się, gdy pchnął drzwi do damskiej toalety, bo w drugiej klasie spędził w takiej zbyt wiele czasu, dla swojego dobra psychicznego. Łazienka wydawała się pusta, co tylko ułatwiało mu sprawę i nie była to ta na drugim piętrze za co był wdzięczny.
Dostrzegł Pansy jak siedziała w rogu, koło umywalek, oparta plecami o ścianę, a jej nogi były rozprostowane i skrzyżowane w kostkach. Dziewczyna się trzęsła i mocno obejmowała brzuch, co tylko spowodowało, że Harry miał złe przeczucia.
– Parkinson? – zawołał ją cicho Harry. Był niepewny czy powinien do niej podejść, czy dziewczyna chciała jego towarzystwa. Przez głowę mu przeszła myśl, że może powinien znaleźć Teodora lub Blaise'a. Pansy podniosła wzrok na niego, a jej rozmazana kredka do oczu i tusz do rzęs spływały po policzkach, jednak pomalowane na jasną czerwień usta, były wygięte w uśmiechu.
– Ja... ja je poczułam – powiedziała oszołomiona, ale szczęśliwa.
– Co?
– Poczułam ruchy dziecka, Potter.
Harry nigdy nie spodziewał się, że będzie kucać przed Pansy Parkinson w damskiej toalecie z ręką przyłożoną do jej brzucha i czekać, aż dziecko w jej wnętrzu się poruszy. A gdy poczuł lekkie trzepotanie, jego serce urosło trzykrotnie z powodu tych wszystkich uczuć, które poczuł. Uśmiechnął się zbytnio oszołomiony, by powiedzieć cokolwiek i wyglądał podobnie do Pansy przed chwilą.
– Wow – powiedział w końcu, gdy poczuł kolejny ruch. – Czy wiesz już czy to chłopiec czy dziewczynka?
– Nie, jeszcze nie – opowiedziała Pansy, a jej głos brzmiał wodniście przez te wszystkie łzy radości. – Dowiem się na następnej wizycie.
Harry pokiwał głową w geście zrozumienia. Wiedział, że to czego właśnie był świadkiem, było ogromnym przeżyciem dla Pansy. Dziewczyny, która została samotną matką, bez wsparcia i z taką ilością samozaparcia jaką mogła dźwignąć.
– Będziesz dobrą mamą, wiesz o tym, prawda? – zapytał ją delikatnie, ale z pewnością w głosie.
– Chciałabym – przyznała się Pansy, bo martwiła się o to od dnia, kiedy stwierdziła, że nie usunie ciąży i wychowa to dziecko.
Harry nigdy nie sądził, że mówiąc te słowa, naprawdę będzie miał je na myśli. Parkinson będzie dobrą matką, a z tego co wiedział ten dzieciak może i nigdy nie będzie miał szansy wychowywać się ze swoim biologicznym ojcem, ale jego lub jej wujkowie zrobią wszystko dla tego malucha. Blaise, Teodor i Draco nie pozwolą, by cokolwiek się stało temu dziecku.
– A wujkowie tego dziecka podpalą cały świat jeśli będzie potrzeba – rzucił ze śmiechem Harry i usiadł wygodniej, bo nie trzymał już ręki na brzuchu Pansy. Ślizgonka wytarła ręką ślady po rozmytym makijażu oka, zostawiając czarne smugi i uśmiechnęła się na słowa Pottera. Popatrzyła na niego uważnie, a jej brązowe oczy wręcz go oceniały.
– Najpierw jeden wujek musi pokonać Czarnego Pana, bo inaczej nie będzie żadnego świata do podpalenia.
– Ale...
Harry zamarł na słowa Pansy. Otworzył szeroko oczy, bo nie docierało do niego o czym mówiła dziewczyna. Nigdy nie pomyślał o sobie jako o wujku tego dziecka. Sądził, że to rola dla Ślizgonów, a on akceptował to i nigdy nie miał z tym problemu.
– Będziesz wujkiem, Potter, bo Draco nie pozwoli, by było inaczej. A ja nie mam nic przeciwko temu.
Tego dnia Harry zrozumiał, że walka, którą będzie musiał stoczyć nie jest w imieniu całego świata czarodziei i czarodziejek, skrzatów, centaurów, charłaków czy mugoli, którzy widzieli okrucieństwo Lorda Voldemorta. Ta wojna musiała się skończyć również dla dzieci, które jeszcze się nie narodziły, by mogły żyć w wolnym świecie bez widma Toma Riddle'a nad ich głowami. Żeby zapewnić im bezpieczeństwo i życie, które sam Harry nigdy nie miał. Życie z rodziną, która cię kocha, która o ciebie dba. Życie w wolnym świecie.
– Zrobię to – przyrzekł Pansy z całą mocą na jaką go było stać w tamtym momencie. A sobie obiecał, że nigdy, przenigdy nie będzie takim wujkiem jakim Dursley był dla niego. Na własnej skórze przekonał się jak nie postępować, a to był jakiś punkt wyjścia, by stać się dobrym wujkiem dla tego małego Wężyka.
– Lepiej żeby tak było, Potter.
***
Remus Lupin wiedział, że gdy Arachne zbierze swoje rodzeństwo i ustalą plan zaatakowania Ministerstwa, to odezwą się do niego. Nie liczył jednak, że widok, który ujrzy w środku nocy, będzie dla niego tak onieśmielający. Zaklęcia chroniące dom zaczęły brzęczeć, gdy było już blisko północy. Lupin założył szybko kardigan, chwycił różdżkę spod poduszki i zbiegł na dół. Miał zaklęcie rozbrajające na końcu języka, albo jeszcze gorsze, bo nie był pewien kto to. Ministerstwo? Śmierciożercy? Ktoś z Zakonu?
Na Merlina, wiedział, po prostu wiedział, że trzy dni przed odbiciem Draco, stanie się coś złego. Może Voldemort dowiedział się o ich planie i przyszedł, by stłamsić go w zarodku? Albo Ministerstwo wysłało Aurorów, bo dowiedzieli się o podróży Remusa do Irlandii i przyszli go aresztować, a potem wsadzić do Azkabanu. Czy może ktoś powiedział im, że Lupin wznieca bunt przeciwko ich Ustawom i eksperymentom na nieletnich wilkołakach?
Remus stał naprzeciwko drzwi wejściowych z wyciągniętą różdżką, gdy usłyszał zamieszanie po drugiej stronie. Obce głosy, których nie rozpoznawał, ale również coś jeszcze.
Aż nagle mógł odetchnąć, bo przez to wszystko przebił się zaspany głos Brutusa, który musiał wyjść z namiotu.
– Arachne?! – zawołał Alfa stada w Irlandii.
Remus zrobił krok w stronę drzwi i otworzył je szeroko. Przed nim stało czterech Pierwszych Wilkołaków i Brutus w pidżamie i butach.
Lupin nie sądził, że to co wyczuł w przedpokoju okaże się ich mocą. To było jakby ona wzywała go do siebie, szeptała i syciła Lunatyka, który mruczał w jego wnętrzu. To wręcz było elektryzujące i Remus nie mógł zrozumieć czemu tak się działo. Widział ich czerwone oczy wpatrzone w niego, a jego własne błysnęły złotem w odpowiedzi.
To była siła, którą miały Pierwsze Wilkołaki. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety, tak samo wyjątkowe jak Arachne. Nie czuł tego wszystkiego, gdy spędził z nią te kilka chwil w Irlandii. Dopiero razem byli siłą, z którą należało się liczyć. Remus nie mógł zaprzeczyć, że gdy pojawią się w Artium Ministerstwa Magii w swoich strojach, z czerwonymi oczami i minami władców wilkołaków, to świat się przed nimi nie ugnie.
– Witaj, Remusie – odezwała się pierwsza Arachne i nawet nie mrugnęła na fakt, że Remus ciągle mierzył w nich różdżką. To nie tak, że mógł ich zabić.
Remus wziął urywany oddech, który spowodował, że do jego płuc dotarło zimne, listopadowe powietrze.
Spojrzał na pozostałych trzech Pierwszych Wilkołaków ubranych w grube płaszcze i ciemne ubrania. Byli do siebie bardzo podobni i biła od nich identyczna aura. Remus przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć.
– Miałeś odwagę prosić Pierwsze Wilkołaki o pomoc, Remusie Lupin – odezwał się jeden z mężczyzn. Miał tak samo ciemne włosy jak Arachne, które sięgały mu do podbródka. – Nie bądź więc zdziwiony, że przybyliśmy.
W końcu Remus zaprosił ich wszystkich do środka, nadal po wrażeniem tego co sobą reprezentowali, gdy byli wszyscy razem. Nieśmiertelne wilkołaki, które były wychowywane przez samą wilczycę. Gdy wszyscy usiedli w salonie – bliźniaki, Remus i Brutus, zapadła cisza, a Lupin nie mógł wymyślić jak im podziękować za sam fakt przybycia i nie wyglądać na kogoś kto w nich zwątpił.
– Za trzy dni, odbijamy Draco – zaczął Brutus. Siedział na jednym z krzeseł, które przyniósł z kuchni i wydawał się dużo spokojniejszy niż Remus. – Mieliśmy wątpliwości czy przybędziecie do tego czasu – przyznał szczerze.
– Musieliśmy wstąpić do pewnych Archiwum, by znaleźć coś co angielskie Ministerstwo będzie musiało uznać i może wtedy zacznie z nami rozmawiać, a nie tylko szczekać i warczeć – odezwała się kobieta. Miała jasne włosy i wyglądała jak bogini, którą czcili starożytni Rzymianie. Ze smukłą sylwetką i ostrymi rysami twarzy. Jej brat bliźniak wyglądał bardzo podobnie, ale na jego twarzy była pozioma blizna, która przecinała jego kość policzkową i sunęła w dół w stronę ust, aż się urwała.
– Moja siostra, powinna najpierw nas przedstawić, a dopiero potem rozmawiać o polityce – przemówił mężczyzna. – Jestem Titus, to moja siostra Agrypina. Arachne już znasz, a jej brat to Tiberius.
Agrypina przewróciła oczami, ale skinęła głową, gdy padło jej imię. Tibertius natomiast uśmiechnął się lekko, a potem się odezwał:
– Przybyliśmy tu, gotowi na wojnę – przyznał szczerze i bez żadnego bólu w głosie. – Odbijemy twojego Alfę, a potem pójdziemy prosto do Ministerstwa.
– Dziękuję – odezwał się w końcu Remus. Spojrzał na każdego z wdzięcznością w oczach i uśmiechem na ustach. Nie mógł zaprzeczyć, że ich pojawienie się w środku nocy spowodowało duże emocje, ale fakt, że faktycznie przyszli pomóc mu w ataku na Malfoy Manor i żeby przerwać to bezprawie, które uprawiało Ministerstwo było naprawdę cudowną nowiną.
– Oni mogli zapomnieć, że starożytne prawa dały nam możliwość, by interweniować w razie gdyby obecna władza przekraczała granice względem wilkołaków – odezwała się znowu Agrypina. Miała zachrypnięty głos, ale nadal był dość płynny. – A to co oni robią jest po prostu barbarzyństwem.
– Rozmawialiśmy z jedną z dominujących Alf, która przeszła przez pełnię w Ministerstwie – zaczął Remus. – Charlotte ma siedemnaście lat i przejęła stado po tym jak jej ojciec umarł. Opowiedziała nam tyle ile pamiętała z pełni w Ministerstwie.
Remus przymknął oczy, gdy przeraźliwie chuda Charlotte stanęła mu przed oczami. Nie wiedział czy dziewczyna taka była, czy to przez fakt, że utraciła kontakt ze swoją wilkołaczą stroną. Miała długie, sięgające do pasa, brązowe włosy i niebieskie oczy, przez które przebijał się ogromny ból. Ślady po wkuciach, które miała na nogach i rękach jasno pokazywały ile razy czarna maź została jej wstrzyknięta. Ale gdy wspomniał o Draco, smutno pokręciła głową i powiedziała, że nie widziała innych dominujących wilkołaków. Słyszała innych, ale nic więcej.
– Jak źle? – zapytała po prostu Arachne.
– Co najmniej pięć zastrzyków z czarną substancją – odpowiedział Remus wciąż z zamkniętymi oczami. – Brak kontaktu z swoim wilkiem. Brak możliwości zmiany koloru oczu. Nie czuje swojej wilkołaczycy. Jakby...
– Jakby znów była człowiekiem – dokończył Titus.
Dopiero wtedy Remus otworzył oczy. Poczuł jak dreszcz niepokoju przemknął przez jego ciało. Lunatyk zaczął być niespokojny, przez myśli, których Lupin nie chciał sklecić w jego zdanie. Zaczął kręcić głową, wciąż oszołomiony.
To dlatego Ministerstwo zaczęło te eksperymenty od dominujących wilkołaków.
– Nie...
Nie. Ministerstwo nie mogło tego zrobić. Nie mieli pojęcia jak bardzo w ten sposób pogrążą cała społeczność wilkołaków w chaosie. Wilki były zwierzętami stadnymi, które potrzebowały jasnego przywództwa. Bez nich, stada się rozpadną, a wilkołaki oszaleją bez tego.
Poza tym nie mogli zrobić tego bez ich wiedzy. Tak bardzo interweniować nie tylko w ich ciała, ale i dusze.
Arachne zaczęła krążyć za kanapą w tą i z w powrotem. Jej czerwone oczy błyszczały w nikłym świetle, które paliło się w salonie.
– To nadal nie powstrzyma ich przemiany.
– Proszę cię, siostro – Tiberius prychnął na jej słowa. – Żadnemu człowiekowi, a przede wszystkim politykowi nie zależy na tym, żeby wilkołaki nie przechodziły przemiany. To osłabia, powoduje ból i okalecza. Łatwiej manipulować chorymi niż zdrowymi.
– Nie mogę się doczekać, aż z nimi skończymy.
Resztę nocy spędzili omawiając wszelkie plany. Szykowali się do wojny i cieszyli ciszą przed burzą, którą sami mieli wywołać.
***
Remus wiedział, że to będzie trudna rozmowa. Ale świadomość tego, że miałby udać się do Malfoy Manor bez powiedzenia o tym Harry'emu i Ślizgonom była niedoposzczalna. Musiał się z nimi również pożegnać, bo nie mógłby znieść myśli, że poszedł tam bez żadnego słowa.
Przeniósł się za pomocą sieci Fiuu do gabinetu McGongall, bo nie miał zamiaru spotykać się z Dumbledorem i słuchać jego pustych zapewnień. Minnie była na tyle dobra, że poczęstowała go herbatą i przedyskutowali jeszcze raz cały plan działania.
Remus opowiedział jej również dokładniej o ludziach, których udało mu się zebrać do walki. O Pierwszych Wilkołakach, ich niezwykłości i tego jak byli w stanie zrobić coś co może faktycznie pomóc w sprawie Ustaw Antywilkołaczych.
Ślizgoni przyszli pierwsi, zapukali do drzwi gabinetu McGonagall i weszli, gdy kobieta powiedziała głośno, że ich zaprasza. Remus odwrócił się na krześle, by móc zobaczyć Blaise'a, Teodora i Pansy. Wyczuł cztery bijące serca i uśmiechnął się do Ślizgonów.
– Gdybym była potrzebna, będę w klasie – odezwała się McGonagall i przeszła przez boczne drzwi prowadzące do sali lekcyjnej, gdzie nauczała Transmutacji.
– Dobrze was widzieć – powiedział Remus, gdy zostali sami. Spojrzał na dwójkę chłopców, ale swoje następne pytanie skierował do dziewczyny. – Jak się czujesz, Pansy?
– Kwitnąco, profesorze – prychnęła. – Nie mieszczę się w swoje spódniczki od mundurka i nie zapinam spodni. Jest fantastycznie.
– Narzeka na wszystko, zapomina podstawowych rzeczy i ma problem by kontrolować ile słodyczy je – dokończył Blaise z szerokim uśmiechem, który zniknął jak tylko Pansy uderzyła go w ramię.
– Cześć, Remusie – przywitał się grzecznie Teodor i podszedł bliżej mężczyzny, by uniknąć uderzeń Pansy. – Jak wycieczka do Irlandii?
– Jeszcze raz dziękuję, że mi pomogliście.
– Jeśli było warto...
– Było – dokończył z szerokim uśmiechem. Spojrzał potem na Blaise i Pansy, którzy też skupili na nim swoją uwagę. – Dzisiaj go odbijamy.
– Żartujesz – odpowiedział od razu Blaise, jakby w ogóle nie przeanalizował słów, które właśnie wypowiedział Remus.
– Naprawdę? – zapytała z nadzieją i łzami w oczach Pansy. – Odbijacie go dzisiaj?
– Tak.
Pansy skrzywiła się, gdy łzy spłynęły po jej policzkach i wymamrotała coś o cholernych hormonach, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko.
– Ilu was jest? Czy stado z Irlandii przybyło? Czy macie jakieś plany awaryjne? Czy Draco wie, że będziecie? Czy potrzebujecie czegoś? Czy Potter wie?
Pansy zadawała milion pytań na minutę, nie pozwalając nikomu się odezwał, dopóki Teodor nie położył jej ręki na ramieniu i nie uciszył.
– Potrzebujesz coś wiedzieć? – zadał najważniejsze pytanie Teodor.
– Potrzebujecie kolejnej różdżki? – dodał swoje pytanie Blaise, które było również propozycją. Był gotowy pójść walczyć żeby ratować Draco, nawet jeśli miała to być walka ze Śmierciożercami. Skoro Longbottom przeżył potyczkę z Bellatrix, to Zabini poradzi sobie równie dobrze.
– Chciałem wam tylko powiedzieć – odpowiedział spokojnie Remus i nie ustosunkował się do żadnego pytania, ale miał zamiar do deklaracji Zabiniego. – Mamy wszystko przygotowane i nie mogę narazić was żebyście walczyli z bliskimi.
– Uwolnisz go, prawda? – zadała pytanie Pansy. – Nie poddacie się w połowie?
– Obiecuję wam, że sprowadzę go z powrotem – powiedział uroczyście.
Na twarzach trzech Ślizgonów błysnęła aprobata, a potem zaskoczony Remus poczuł jak na krótką chwilę zostaje przytulony przez każdego z nich.
Lunatyk w jego wnętrzu zamruczał zadowolony.
***
Remus nie spodziewał się, że rozmowa z Harrym będzie taka sama jak ze Ślizgonami. Ale nie przewidział faktu, że Gryfon stojąc pośrodku gabinetu McGonagall, będzie się wykłócał o to, że musiał iść do Malfoy Manor i walczyć.
– Harry nie możesz iść – powtórzył po raz trzeci.
– Ja muszę, Remus! – wykrzyczał Harry rozpaczliwie. – Muszę, tam być, kiedy go uwolnimy. Muszę mu pokazać, że o niego walczyłem, że nie opuściłem, kiedy najbardziej mnie potrzebował. Muszę mu pokazać, że go kocham!
Harry miał łzy w oczach, kiedy krzyczał ostatnie słowa. Zdanie, które tliło się w jego umyśle od dłuższego czasu. Które nie powodowało u niego lęku, czy strachu, a właśnie wzmocniło go jeszcze bardziej. Harry Potter kochał Draco Malfoy'a. I był w stanie dla niego zrobić naprawdę absolutnie wszystko. A jeśli musiał iść do Malfoy Manor, przedrzeć się przez osłony chroniące dwór, walczyć ze Śmierciożercami i Voldemortem był gotowy to zrobić. I nikt, nawet Remus, nie mógł mu w tym przeszkodzić.
Bo Harry był przerażony myślą, że jeśli tam nie pójdzie, to może nie mieć już nigdy szansy, by powiedzieć o swoich uczuciach Draco. A Malfoy musiał to usłyszeć. Harry nie mógł zostać w Hogwartcie, ze świadomością, że inni poszli walczyć o chłopca, którego kochał. Ta miłość pchała go w sam środek niebezpieczeństwa, ale takie właśnie było życie Harry'ego. Był gotowy na wszystko dla osób, które kochał. Nie powiedział nigdy tego Syriuszowi, a ten wpadł za Łuk Śmierci, zanim usłyszał to od Harry'ego. Potter nie mógł popełnić drugi raz tego błędu. Nie mógł stracić ukochanej osoby, członka rodziny bez powiedzenia mu ile on znaczył dla Harry'ego.
Remus ścisnął go mocniej za ramiona i przygarnął, by przytulić.
– Och, szczeniaku...
– Musisz pozwolić mi iść, Remusie... proszę...
Remus przymknął oczy i zaczął błagać, by wszyscy wybaczyli mu to co właśnie miał zamiar zrobić. Obiecał sobie, że będzie chronił tych chłopców. Z Draco mu się nie udało, ale na ten moment mógł jeszcze chronić Harry'ego. Chociaż przez chwilę.
– Harry, wiesz, że to nie będzie bezpieczne... to będzie dużo gorsze, niż walka w Departamencie Tajemnic.
Harry o tym wiedział. Ale w porównaniu z Departamentem Tajemnic, wiedział, że teraz osoba, na której mu zależało była w prawdziwym niebezpieczeństwie. Miał świadomość tego, o czym mówiła przepowiednia i jaka ciążyła na nim odpowiedzialność. A przede wszystkim wiedział, że miał szasnę pokonać Voldemorta.
Harry wyswobodził się z uścisku Remusa i spojrzał mu prosto w oczy. Zielone spojrzenie było pełne determinacji.
– A jeśli powiem ci, że może być to szansa, by zabić Voldemorta? – zadał pytanie, które jak miał nadzieje zmieni całą sytuację. – Wiem, że jest osłabiony. Wiem, że będzie tej nocy jeszcze słabszy. Wiem co muszę zrobić i jestem na to gotowy. To nie byłoby tylko uwolnienie Draco z Malfoy Manor. To może być szansa by Voldemort zginął.
– Jak ma mnie przekonać to, by puścić cię tam i ryzykować, że on cię zabije? – zapytał załamany Remus. – To jeszcze pogarsza sprawę. Nie mogę pozwolić ci zginąć. Nie dzisiaj. Nigdy. Szczeniaku...
Remus pokręcił głową i pozwolił sobie na załamanie na oczach Harry'ego.
– Przepowiednia mówi, że jeden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.
– Dokładnie, Harry! – krzyknął zrozpaczony Remus. – A jeśli to ty zginiesz, a nie on?
– Voldemort stworzył horkrusky. Podzielił swoją duszę na kawałki. – wytłumaczył Harry, bo nie wiedział czy Remus wiedział o czym była mowa. – Dumbledore myśli, że jest ich sześć. Dwa zostały zniszczone. Dzisiaj ma zniszczyć kolejny.
– Nadal zostają trzy – wytknął mu Remus. – Nadal to zbyt duże ryzyko.
– Nie, Remus – zaprzeczył Harry. – Poszedłem do Działu Ksiąg Zakazanych. I znalazłem tam informacje, że jeśli zabijesz osobę, która ma horkruksy, to jej dusza nadal jest w nich zaklęta. Nadal ma szansę na powrót do żywych. Tak jak to się stało, gdy Voldemort zniknął w Dolinie Godryka, gdy moi rodzice zginęli, gdy ja dostałem to – wskazał na swoją bliznę na czole. – Odrodził się na cmentarzu, dzięki pomocy Pettigrew. Ale zajęło mu to lata. Był jakimś dziwnym bytem, ale nie miał mocy, by robić to, co robi teraz. Mogę dzisiaj go zabić, a później zniszczyć horkruksy. Dumbledore już to zaczął, bo sądzi, że najpierw trzeba je zniszczyć, ale to nie prawda.
– Harry, to...
– To może się skończyć dzisiaj, Remus – przekonywał go Harry. Wydawał się pewny tego co mówił. – Nie muszę czekać nie wiadomo ile. Nie będę, gdy wiem, że w tym czasie giną niewinni – zakończył z mocą. – Zabiję go, zniszczę horkruksy i skończę to.
– Jak bardzo jesteś pewny, że to się uda?
– Jak bardzo jesteś pewien, że uda się nam wydostać stamtąd Draco? – odbił piłeczkę Harry.
Remus westchnął głęboko na zadane pytanie Harry'ego. Nie miał stuprocentowej pewności. Nie mógł jej mieć, bo to były tylko plany, które zawsze mogą się nie udać. Ale wierzył w to, że miał po swojej stronie odpowiednich ludzi i z ich pomocą to się może udać.
Popatrzył na Harry'ego. Na szesnastoletniego chłopca ubranego w mundurek Gryffindoru i z odznaką Kapitana przypiętą na piersi. Z ogniem w sercu i determinacją w oczach, które były tak podobne do tych należących do Lily. Widział swojego szczeniaka, który nosił na barkach zbyt wielki ciężar. I nie mógł w nim dostrzec chłopca z przepowiedni czy Wybrańca jak ostatnio mówiły o nim media. Ale to nie oznaczało, że nim nie był. Został skazany na ten los w momencie, gdy przepowiednia została wypowiedziana, a Voldemort przybył do Doliny Godryka z planem zabicia Potterów. Stał się Chłopcem-Który-Przeżył. Remus miał nadzieję, że tym razem też przeżyje.
– Nie możesz zginąć, Harry – zaakcentował pierwsze słowa. – Musisz wziąć Pelerynę Niewidkę i nie możesz angażować się w walkę jeśli to nie będzie absolutnie konieczne.
– Czy to oznacza, że się zgadzasz? – zapytał z nadzieją Harry i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Na jego twarzy zaczął tworzyć się uśmiech.
Remus znowu położył ręce na barkach Harry'ego i zrównał się z jego wzrostem.
– Czy jesteś pewien, że horkruksy można zniszczyć później?
– Tak – potwierdził szybko Harry.
– Czy jesteś gotowy zabić Voldemorta? – zadał ostateczne pytanie. – Czy, gdy przyjdzie czas rzucisz zaklęcie?
Harry wyprostował się i spojrzał wprost w oczy Remusa.
– Jestem. Byłem od samego początku – powiedział pewnie Harry bez strachu w oczach.
– Potrzebuję, żebyś był równie pewny tego, że nie zginiesz dzisiaj – dodał przejęty Remus. Czuł jak serce waliło mu mocno w klatce piersiowej na myśl, że dawał pozwolenie Harry'emu, by ryzykował swoje życie w walce z Voldemortem. Miał nadzieję, że James i Lily mu to wybaczą.
Ale niech go skażą za fakt, że miał wiarę w tego chłopca. I nadzieję na zakończenie terroru Voldemorta.
– Voldemort próbuje mnie zabić od pięciu lat – uświadomił go dobitnie Harry. – Nadal stoję. I będę stać, gdy wyjdziemy z Malfoy Manor.
***
Gdy gwiazda z gwiazdozbioru Andromedy - Perses pojawił się na nocnym niebie, Narcyza stała w ogrodzie Malfoy Manor z różdżką w dłoni i czekała.
Gdy Perses pojawił się na nocnym niebie, grupa wilkołaków wraz z Remusem, częścią Zakonu Feniksa i Harrym Potterem teleportowała się kawałek od Malfoy Manor.
Gdy Perses pojawił się na nocnym niebie Draco Malfoy stał naprzeciwko Czarnego Pana i cierpiał pod wpływem zaklęcia torturującego.
Gdy Perses pojawił się na nocnym niebie Teodor, Blaise i Pansy siedzieli w Pokoju Życzeń i nerwowo czekali na obiecany Patronus od Lupina z wieścią, że się udało.
Gdy Perses pojawił się na nocnym niebie Albus Dumbledore teleportował się na skalisty klif, gdzie była ukryta jaskinia, a w niej kolejny horkruks Lorda Voldemorta.
Gdy Perses pojawił się na nocnym niebie Ron Weasley i Hermiona Granger usiedli po raz pierwszy od miesiąca koło siebie i oboje zgodzili się, że to pierwszy raz od dawna, gdy nie byli obok Harry'ego, gdy ten szedł robić coś niebezpiecznego.
Gdy Perses pojawił się na nocnym niebie czwórka wilków z czerwonymi oczami wyłoniła się z lasu tuż koło Malfoy Manor i zaczęła wyć.
Gdy Perses pojawił się na nocnym niebie nikt jeszcze nie wiedział, że tej nocy zginie więcej, niż jedna osoba.
****
Zostało 5 rozdziałów do końca.
Proszę się zaopatrzyć w wiadro melisy na następny rozdział, który postaram się wstawić dość szybko. Ale jeśli wielkością będzie przypominał ten (prawie 8 tys słów), to może chwilę potrwać.
Możecie zacząć stawiać co się będzie działo w Malfoy Manor, chętnie poczytam :D
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top